Artykuły

Horror kuchenny, czyli... jarzynowa

Oto bajka, która została odczytana na I Nadmorskim Zlocie Żarłoków, znacznie podnosząc atrakcyjność spotkania:



Horror kuchenny, czyli... jarzynowa.

Występują:

Kalafior
Marchewa (vel Carot)
Brokuł
Groszek (niepoliczalni)
Ziemniaki (kilo)
Szkielet...kurczaka
gościnnie: sól, pieprz

Ciemność była tak gęsta, że można by ją kroić tasakiem, gdyby tylko ktoś odpowiednio silny miał go pod ręką. W tej nieprzeniknionej czerni dało się z nagła słyszeć stłumiony szept:
- Czy to już? Idzie świt...
- Cicho leż! - odezwał się drugi, niski głos - bo wykraczesz!...
- Ma rację! Odezwał się chór piskliwych głosików na granicy histerii - i tak nam nic nie pomoże, jesteśmy zgubieni, jeżeli....
- Zamknijcie łupiny! - Kalafior potrząsnął białym łbem - przez te wrzaski nas usłyszą i wszyscy zginiemy.
- I tak zginiemy! - pisnęło stado Groszków.
- Kulajcie się! - warknęła Marchewa - damy radę.
- Zewsząd nas wyłuskają! - pisnęły uparcie - choćbyśmy...
Brokuł łypnął okiem i oznajmił grobowo:
- To już świt... przyszli po nas.
Warzywa zamarły w bezruchu na swoich półkach i w tym momencie ostry jak nóż promień światła rozciął ciemność spiżarni, a wielka ręka, której tylko fragment zamajaczył w tej smudze chapnęła coś i zniknęła. Ciemność wróciła.
- Odezwijcie się, kto żyw - wykrztusił Brokuł. - Zobaczymy kto... - głos mu się załamał.
- Jestem- Marchewa.
- Obecne! - Groszki.
- Jesteśmy! - Kilo Ziemniaków
Cisza...
Cisza...
- Nie ma go. Kalafiora - Brokuł poruszył się ostrożnie.
- Biorą z naszej półki - westchnęła Marchew.
- Był dobrym kumplem - rzekł Brokuł.
- Byłby lepszym, gdyby tak nie pachniał - warknęło Kilo Ziemniaków.
- Tylko kaczan po nim zostanie - rozpaczliwie pisnął Groszek.
- Zamknijcie się! Widać, że jeszcze jesteście zielone - Kilo Ziemniaków nie chciało się poddawać - Trzymamy się razem; w kilogramie siła!
Skrzyp! Snop światła, zarys chudych palców, okrzyk i znów nastała ciemność.
Skoro nikt nie wrzeszczy, to znaczy, że Groszków wzięli - stwierdziła spokojnie Marchew.
Ale w tym samym momencie zrobiło się jasno jak w dzień, dwoje drzwiczek spiżarni otwarło się na oścież i szczupłe ręce sprawnie i szybko zaczęły wywlekać z półek wszystkich nieszczęśników. Pomimo wierzgania Brokuła, kulenia się Marchwi, wojennych okrzyków Kila Ziemniaków, wszyscy kolejno lądowali na katowskim stole, obok wielkiego gara z gotującą się wodą, wszelakich gładkich i ząbkowanych noży, połyskliwych łyżek i dwojga tajemniczych pojemników lśniących chromowaną stalą.
Zaraz dobiorą nam się do skóry - jęknęła Marchew.
Walczmy - krzyknęły Ziemniaki - mundurki zobowiązują! Bez walki się nie poddamy!
Ale powiedzmy sobie prawdę: rozłożeni osobno na gładkim blacie, bez możliwości jakiegokolwiek ruchu, nie mieli szans wobec szybkich rąk okrutnej gospodyni. Nagle nad nimi zaczął przesuwać się dziwny cień.
O kurczę! - stęknął Brokuł zieleniejąc jeszcze bardziej - popatrzcie co temu zrobili!
Na tle sufitu, nadziany na dwa ostrza długiego widelca przemykał ociekający wodą szkielet kurczaka i zmierzał nieuchronnie ku bulgoczącej gardzieli wrzątku syczącego w głębi gara.
Bulwa nać! - przeklęły po żołniersku umundurowane Ziemniaki - gadałyśmy z nim jeszcze wczoraj na rynku! Załatwiony na cacy!
Nagle - całkiem niespodzianie - jeden z Kilograma oderwał się od oddziału, przetoczył półtora raza po blacie i zniknął za krawędzią katowskiego stołu, rzucając się desperackim lotem na terakotową posadzkę.
Wybrał sobie lepszy, własny koniec - westchnął Brokuł i to było ostatnie, co powiedział, bo wielki ząbkowany nóż podzielił go w parę sekund na zielone cząstki, które natychmiast potem zsunął do krateru garnka. Dzięki temu nieszczęśnik nie widział już męczarni Kilograma Ziemniaków odzieranych z godności i mundurków, a zwłaszcza tego momentu, gdy gospodyni wyjmowała im końcem noża oczki.
Marchew był z każda sekundą coraz krótszy, za każdym uderzeniem noża ubywało go o parę milimetrów, nie tracił jednak świadomości i kiedy zobaczył, że jego dolna część w postaci posiekanych krążków znika w kipieli wrzątku, pomyślał : „teraz jeszcze nam dosolą”. I rzeczywiście: jodowana sól, która chętnie i bez skrupułów kolaborowała z zabójczynią warzyw, zamknięta bezpiecznie w pojemniku, nachyliła swój chromowany łepek i sypała pomiędzy gotujących się na śmierć wojowników z ogródka warzywnego.
„Żebyś z Wieliczki nigdy nie wyszła!” pomyślała skracająca się w szybkim tempie Marchew i zerknęła na swój odwłok:. „Już mnie niewiele zostało”!....
Ostatnim wirującym już w powietrzu krążkiem łypnęła na sypiącą się białą sól, na jej chromowany pojemnik, potem na drugi-bratni pojemnik stojący w pogotowiu na blacie i ginąc w kłębach pary wrzasnęła:
Pieprzcie się!!!
Po czym plusnęła we wrząca toń, łącząc się z towarzyszami niedoli na zawsze. Zaraz potem zamknął się nad nią czarny okrąg pokrywki. Zapadła ciemność.

* * *

- Pyszną jarzynową zrobiłaś - pochwalił mąż - czy jutro też będzie?

Pomyślcie o tym kiedyś, gotując zupę.

Artykuł udostępniony przez:

Marengo
Przejdź do pełnej wersji serwisu