Artykuły

Kołacze bez pracy

 

W ekskluzywnych pismach dla kobiet lansuje się nie tylko marki ciuchów i kosmetyków, lansuje się również kult pracy. Bardzo modne jest kochać swoją pracę, żyć nią, rozwijać się w niej i spełniać. Na kolorowych, śliskich stronach sprzedaje się także wersję dla tych, którzy jakoś nie kochają lecz nienawidzą, nie rozwijają się, a raczej najchętniej by się zawinęli – w kołdrę i nie wychodzili z łóżka. Spełniać też się nie spełniają, raczej wypełniają goryczą. Jeśli ktoś ma takie objawy, może, a nawet powinien zaraz pracę zmienić, hop! jak się zmienia niemodne jeansy. I nuże dalej brać się za rozwój, zadowolenie, z jakże przydatnym i nieoszacowanym kapitałem – doświadczeniem zdobytym podczas zmiany zawodu. Żeby to wszystko było takie proste! To i ja bym teraz miała po prostu sobotę, szósty dzień tygodnia, a nie pierwszy i zarazem przedostatni dzień weekendu, wyczekiwanego od poniedziałku, a od czwartku wręcz wyglądanego z narastającą desperacją. Gdyby ekskluzywne pisma dla kobiet miały we wszystkim rację, to wykonywałabym teraz wolny zawód, do południa pisała, a po południu gotowała obiad i czytała.

Nic nie jest jednak tak jednowymiarowe, jak na kolorowych stronach z wyróżnionymi caps lockiem poradami. Zazwyczaj nie kocha się swojej pracy 24 godziny na dobę, aż do samej emerytury, podobnie jak nie sposób jej nienawidzić dzień po dniu od 8 do 16. Bo zdarzają się wspaniałe chwile w kiepskich tygodniach, spektakularne sukcesy w marnych okresach rozliczeniowych, kokosowe transakcje w miesiącach posuchy. I z drugiej strony – w fantastycznych miejscach pracy czają się uprzykrzeni współpracownicy, nerwowi szefowie, bzdurne wymagania, niemożliwe do osiągnięcia założenia. Euforia i frustracja rodzą się na tych samym stykach nerwowych i czasem trudno określić z powodu której z nich człowiekowi miękną kolana.

Czy mam odwagę napisać, że nie lubię swojej pracy? Odwaga chyba by się znalazła, brakuje przekonania. Nie tylko przekonania – szepczą eleganckie, śliskie strony czasopism – brak zdecydowania i energii, żeby pracę zmienić. Cicho tam papierowe fabryki mrzonek! Może jeszcze zmienię, chcę wierzyć, że nie zostały już zatrzaśnięte wszystkie drzwi, że w każdej chwili mogę wstać i wyjść, że dałabym radę się utrzymać z tego, co lubię robić. Bo chciałabym w życiu wcinać kołacze, a nie mieć poczucia, że się urobiłam po łokcie.

Wracamy w piątek do mieszkania i jemy obiad w milczeniu. Nie ponurym, tylko relaksującym, kojącym. Wyleczyliśmy się już z nerwowego gadania o pracy zaraz po przekroczeniu progu. Mamy taki zawód, że ciężko pracy nie przynosić w głowie do domu. Ale trzeba próbować, we własnych czterech ścianach zostawiać przestrzeń dla życia rodzinnego, własnych marzeń i pasji. Mówić o tym, że się nie chce o pracy mówić. I śnić o tym, że się wcale o niej nie śni. Jednak przede wszystkim trzeba przyznać przed sobą – nie uwielbiam mojego zajęcia na kolanach, jestem dobra w tym co robię.

I jeszcze zostaje to niewygodne pytanie z kolorowej okładki: Czy jestem kobietą sukcesu? Jak mi życie miłe; nie wiem.

Artykuł udostępniony przez:

Nikola de Ser
Przejdź do pełnej wersji serwisu