Artykuły

Komu baba na polu przypadnie do rżnięcia...

Ależ kontrowersyjny tytuł, prawda? Niech przyzna się, nawet z rumieńcem wstydu, każdy ciekawski, kto zajrzał do tego artykułu, żeby sprawdzić, co tam z babami na polu można wyrabiać i komu takie zdrożności w udziale przypadają. A figa, choć nie całkiem z makiem i pasternakiem... bo z babami podczas dożynek gospodarze rzeczywiście dość odważnie sobie poczynali. Co prawda podobno tylko z leniwymi i wykazującymi się opieszałością podczas pracy na polu. Były to jednak na tyle czynności na tyle wstydliwe dla białogłów, że żadna nie chciała stać się ich częścią.

Ale o tym za chwilę, zacznijmy od wyjaśnienia, co tak naprawdę oznaczała tytułowa baba...

Baba, broda, pępek, kosa, bękart, bęks, fonka, przepiórka albo stary dziad to nazwy ostatnich kłosów na polu, które uroczyście ściano na koniec żniw i równie uroczyście niesiono do domu. Cenne to były kłosy, oj cenne! Ich przechowanie za świętym obrazem do przyszłorocznego siewu zapewniało obfitość zdrowych plonów, z których przecież piekła chleb wieś cała i okolice. Wierzono bowiem, że ziarna z ostatnich kłosów pozwolą utrzymać ciągłość wegetacji.

Najczęściej spotykana nazwa - baba miała dwojakie znaczenie. W mitologii słowiańskiej słowo to miało pejoratywne nacechowanie - baba była istotą nadprzyrodzoną, złośliwą. Objawiała się jako wściekły demon burzy, niszczący wszystko na swojej drodze. Niektóre podania głosiły, że była potworem pożerającym dusze wcześniej pomordowanych przez siebie ludzi. Zjadarką ją zwano lub babą-jędzą, babą-jagą. Potem zaczęto uprawiać żyto, a wraz z nim uległo zmianie postrzeganie jędzy. Zabobonne średniowiecze nakazało jej pełnić nową funkcję - demona zbożowego. I właśnie jako południca, czy żytnia-baba przetrwała do dziś. Nią straszono wiejskie dzieci, aby nie deptały łanów, w trakcie zbierania maków i chabrów, o niej mówiono wskazując na rozedrgane letnie powietrze, że to południca pali ognisko bez ognia, samym przezroczystym dymem. Opowiadano o niej niejedno, a zawsze z obawą i niepokojem.

Drugie znaczenie baby było zaskakująco pozytywne. W późniejszych zwyczajach żniwiarskich przypisywano babie moc magiczną raczej zabawną. Babą nazwane ostatnie pozostałe na polu kłosy zboża wiązały się zawsze z prześmiewkami i zabawą całej wsi uczestniczącej w żniwach. W wielu regionach Polski żniwiarze upatrywali sobie ukradkiem co leniwszą kobitę, najczęściej w młodym wieku, która nie dość często kark schylała i odstawała od gromady w trakcie pracy. Celowo w pracy jej nie pomagano, a gdy już wszyscy skończyli robotę i na polu została ostatnia kępka kłosów, wśród śmiechów przymuszaną ją do zerżnięcia ich własną ręką. Wstydliwa to była okoliczność dla opieszałej, nie szczędzono bowiem kpin i od leniuchów oraz gap ją wyzywano. Ale nade wszystko niemiły jej było przydomek Baby! Z jeszcze większą sromotą wiązał się przydomek Baby w Gdańskiem, w okolicach Starogardu, Sztumu i Malborka - tam bowiem wierzono, że do następnych żniw Babie przytrafi się niechciane dziecko.

Były też wsie, w których panowało przekonanie zgoła odmienne. Tak działo się np. w okolicach Wieliczki. Zaszczytem stawało się zerżnięcie ostatnich kłosów zboża z pola. Dziewczyny za wszelką cenę pragnęły dostąpić tego zaszczytu. Bywało, że chowały pod spódnicą kępkę nie ściętego żyta, a upewniwszy się, że wszystko wokół wpadło już pod ostrza kos i sierpów, triumfalnie odsłaniały ukryte kłosy i ścinały je, wierząc, że czynność ta przyniesie im szczęście w życiu prywatnym. Pozostałe młódki, choć nieco zawiedzione, musiały pogodzić się z fortelem rywalki. Przychodziło im to tym łatwiej, że panowało powszechne przekonanie o zarabianiu ciężką pracą na polu na dobrego przyszłego męża - zaradnego i majętnego. Która więc raźno schylała kark podczas żniw, wierzyła że w przyszłości trafi jej się wymarzony mąż jako zasłużona nagroda za ciężką pracę.

Często wiązano z ostatnich garści zboża snopy. Formowano je oczywiście w postać baby, najlepiej grubej, bo tylko taka była w stanie zapewnić obfite zbiory na kolejny rok. Babę przyodziewano w bluzkę, spódnicę i fartuch, głowę obwiązywano czerwoną chustką, w rękę wtykano gałąź przyozdobioną kwiatami i wśród śpiewów wieziono gospodarzowi, na którego polu ostatniego dnia odbywały się żniwa.

Biada kobiecie, którą w Krakowskiem przymuszono do ścięcia ostatnich kłosów. Tam nie trudzono się misternym wiązaniem snopa i przebieraniem ją w kobietę. Zawstydzoną nieszczęśniczkę, która ścięła Babę, wsadzano bez ceregieli w środek snopa tak, z wystawa tylko głowa i po drodze do gospodarza, oblewano ją wiadrami wody, aby zapewnić przyszłorocznym plonom odpowiednią ilość deszczu. Jeśli w Krakowskiem ofiarą opieszałości była nie kobieta, lecz mężczyzna, wpychano go na ostatnią furę i wśród prześmiewczych wrzasków, klekotania kijami o szprychy kół, chlustania na niego wodą, wieziono do zagrody. Któż chciałby zostać bohaterem takiego widowiska...

W Poznańskim kukłę, nazywaną puppą (od niemieckiego Puppa - lalka) formowano na kształt ociężałego dziada. Na Kaszubach z bęksa (ostatniego snopa) również formowano kukłę płci męskiej, ubieraną ją w marynarkę i kapelusz gospodarza i też obdarzano nazwą Baba. Baba była oczywiście do wzięcia. Najwięcej śmiechów było w gromadzie, gdy przypadła w udziale opieszałemu żniwiarzowi, którego obwoływano zgodnie "wypierkiem".

Czas na brodę. Jej oborywanie wiązało się z jeszcze większą ilością śmiechów i zabawy. Brodą lub pępkiem nazywano ostatnie kłosy obrastające duży polny kamień lub niedużą górkę. Komu przypadło w udziale ścięcie zboża z tego fragmentu pola, musiał je również oborać własnym ciałem. Łapano delikwenta, chłopa lub babę, za nogi i ciągnięto go przez brodę, oborywując ją jak najdokładniej wśród uciechy przyglądających się temu dziwacznemu obrządkowi. Energicznie, choć bezskutecznie protestowali przeciwko tej tradycji księża, określając zabawę jako godzącą w poczucie przyzwoitości. W swej walce odnosili mizerne jednak odnosili zwycięstwa, wiejska społeczność silnie przywiązana do obyczajów często starszych niż chrześcijaństwo, nie potrafiła się z nimi rozstać, nie dostrzegając w nich nic szkodliwego. W Jagodnem oborywanie brody było tak popularne i pożądane, że honorowano nią wyłącznie przodowników pracy! A w trakcie oborywania brody śpiewano:

Kto brody nie orze,
temu się nie rodzi zboże.
Hej, kto brodę będzie orał,
ten będzie miał pełne spichrze zboża.

W niektórych częściach kraju trudno dostępne dla żniwiarzy miejsce na polu nazywano kozą. I jak to zwykle bywa, w jednych regionach kraju nakazywano ścinać ją wałkoniowi, który wymigiwał się od pracy, szturchając go boleśnie podczas wykonywania tej czynności, a w innych częściach Polski zabiegano o własnoręcznie zerwanie kozy, który nie tylko nie przynosiło ujmy, ale wyróżniało z gromady, przynosząc szczęście. Aby podnieść rangę kozy, ozdabianą ją kwiatami i koszono ze szczególnym namaszczeniem. W Krakowskiem zostawiano cały wąski pas niezżętego zboża i nazywano kozą. Bywało, że ścinali ją wszyscy żniwiarze po trochu, aby każdy mógł stać się częścią przynoszącego szczęście obyczaju. Podczas ceremonii śpiewano:

Ej, kto kozy nie piele,
Ten nie doczeka niedziele.
A kto będzie kozę plił,
będzie, będzie wódkę pił,
będzie sto lat żył!

Pępem nazywano resztkę ścinanego zboża chyba przez podobieństwo do odcinania pępowiny noworodka, którą łączyła go z matką. Podobnie ostatnie kłosy odcinano od rodzącej je matki ziemi. Ale też z powodu tego skojarzenia żadna dziewczyna nie chciała ścinać pępa. Obawiała się zaciążyć zanim zostanie wydana za mąż. Każda więc jak mogła wymigiwała się od tej wstydliwej czynności. Ech zabobon, zabobon...

Kto pochodzi z Poznania może zna obyczaj wiązania pięknego barwnego bukietu z pępa, mleczy, gryki, strojnego w zielone gałązki i kokardę. Szedł potem dumnie orszak, a na czele przodownik z bukietem, który potem wręczał, jak przystało gospodarzowi.

I jeszcze przepiórka - urokliwy zwyczaj nazywania w ten sposób kępki niezżętego zboża, które zostawiano dla przepiórki. Ostatniego dnia żniw wybierano miejsce na wzgórku, na którym do wieczora nie koszono zboża. Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, a prace na polu dobiegły końca, na miejsce udawały się kobiety, aby z kępy wyrwać środek. Okrąg dzieliły na 3 części i z każdej plotły warkocz. Warkocze łączyły u góry, tuż przy kłosach, rozchylały na dole i tak przygotowaną wieżyczkę ustawiały nad płaskim przykrytym obrusem kamieniem. Na stole obowiązkowo musiały znaleźć się chleb i i sól spełniające podwójnie symboliczną rolę, podziękowania za tegoroczne plony i prośbę złożoną do Boga o dobre zbiory następnego roku. Odbijało się w tym zwyczaju echo dawnych pogańskich obrzędów, podczas których ludzie próbowali przekupić demony zamieszkujące okolicę.

Nie spotyka się dziś, jak dawniej, przydrożnych przepiórek, które zdobiły pola bogatych gospodarzy i zwykłych kmiotków. Zżął je nieubłagany upływ czasu. Zwyczaj jest jednak na tyle ciekawy, że choć pamiętać o nim warto.


Obszerniejszy opis obyczajów w książce Marii Ziółkowskiej Szczodry wieczór szczodry dzień, LSW, Warszawa 1989

Opublikowane w artykule zdjęcia pochodzą z blogu Grzegorza Sabały Sobolewskiego "Fotografia prowincjonalna" i zostały wykorzystane za zgodą autora.

rys. Agnieszka Kuglasz

Artykuł udostępniony przez:

Wkn
Przejdź do pełnej wersji serwisu