Artykuły

Nowy Jork, Luckystar i tajska kuchnia

 
Znowu Marengo. I znowu USA. Będzie też o spotkaniu z Luckystar i tajskiej kuchni.


Pierwsze zdanie trochę na wyrost. Chodzi o słówko "znowu". Przecież ja tak dawno nic nie napisałem! Tu ze skruchą i pokorą biję sie w piersi, ale ten czas o którym wzmiankowałem w pierwszym artykule tak właśnie szybko ucieka. Więc nie obiecuje, kiedy kolejny raz pojawię się na stronce. Mam nadzieję, że niedługo.
Wygląda na to, że Marengo rok w rok jeździ do Stanów, częściej niż minister Radek Sikorski, choć jedyna tarcza, o której mogę rozmawiać, to pokrywka garnka (od pomidorowej, tej z drugiego artykułu).
Rzeczywiście- w USA byłem drugi raz z rzędu, znowu z grupą Odysei Umysłu. Najpierw w Waszyngtonie, a konkretnie w uniwersytecie Maryland na finałach, a od ósmego do dwunastego czerwca w Nowym Jorku. W tym dziwnym mieście nigdy wcześniej nie byłem, różni się wybitnie od pozostałych miast USA, ponieważ jest tak mocno "reklamowane" filmami, że można powiedzieć- tak! znam Nowy Jork! To Emipre State, to Piąta Aleja, to Central park, i tak dalej, i tak dalej. Przyjeżdżając do NY właśnie to mnie fascynowało,że mogę porównać moje wyobrażenie z tym co zobaczę na własne oczy. Czy faktycznie od razu rozpoznam znane miejsca, czy nieznane zrobią na mnie wrażenie, a czego nie uda mi się dostrzec w ogóle...

Do miasta wjeżdżaliśmy autobusem od zachodu-przedmieścia porażająco brzydkie, nie ma na czym oka zawiesić, plątanina kabli na słupach, sklepy, stacje benzynowe, nijakie budynki, brak pieszych, zmarnowana zieleń. Nagle wyłania się lustro rzeki i perspektywa wieżowców upchniętych jedne przy drugim-sztuczny świat ze stali i szkła z rozpoznawalną iglicą Empire State Building, jeszcze chwila i znikamy w długim tunelu pod rzeką. Ludziom z klaustrofobią nie polecam....

Zatrzymujemy się niedaleko Madison Square Garden-ogromnej hali widowiskowej, zaraz niedaleko Empire State, upał, gorący wiatr, klaksony aut, gazety fruwają w powietrzu. Między samochodami pomyka gościu na deskorolce, policja nie zwraca na niego uwagi. Po chwili stwierdzam: wszyscy przechodzą na czerwonym, to znaczy jak tylko jest okazja, jednak nikt nie ginie, jest spokojnie:)

Pierwsza miła niespodzianka: pytam białe małżeństwo z dziećmi (nie lada to sztuka znaleźć białego w NY) -gdzie jest najbliższa stacja metra. Are You From? From Poland...A.. Poland, my uncle has been in Poland...golonka..you know...very good!

Metro bardzo głośne, bardzo brudne, bardzo niezawodne. Trzy poziomy w głąb! Nie wiem co by poczęli bez metra. Na każdej stacji ktoś daje koncert , mój faworyt to Murzyn ( tu mówi się: Afroamerykanin) który zrobił sobie perkusję z odwróconych wiaderek po farbie. Gra jak profesjonalista, ludzie wrzucają pieniądze do jego czapki, jest tam już kilkadziesiąt banknotów. Nie przerywa nawet gdy nadjeżdżają huczące,stalowe wagony kolejki.

Mieszkamy w West Side w hostelu dwa kroki od Parku. Central Park jest przysłowiowy z tego, że niegdys było tam wybitnie niebezpiecznie. Nie doświadczamy tego. Jest ogromny i urokliwy, plątanina ścieżek, ale i wielkie 'łąki” do piknikowania, ( owcza łączka) jest wieczór, szarzeje a zza drzewa wychodzi jakieś zwierzę wielkości psa; to szop pracz! Patrzy na nas i powolutku odchodzi. A to środek miasta przecież!

Jest już ciemno ,ale nie na Times Square. Tu faktycznie miasto nigdy nie śpi. Podobno tylko w Las Vegas jest więcej neonów niż tutaj. Światła pulsują, tłum dosłownie przelewa sie przez ulice, teatry, bary, puby, restauracje, fastfoody. Zastanawiam się co ten tłum tu robi, co przyszli zobaczyć, czy w ogóle robi się tu bardziej pusto? Może o siódmej rano, bo na pewno nie o czwartej. Jest północ, a „zabawa” zaczyna się dopiero rozkręcać.

Nie chcę sie rozpisywać, to nie przewodnik. Miasto jest ogromne i w cztery dni trzeba dokonać dramatycznego wyboru co zobaczyć, a co pominąć...

Widzieliśmy więc jeszcze dzielnicę chińską (wsiadasz do metra w USA, a wysiadasz w Chinach- takie wrażenie!) i włoską (Little Italy), most Brookliński, miejsce po World Trade Center gdzie do 2010 roku powstanie pięć ogromnych drapaczy chmur, statuę Wolności...niczego jednak nie da się porównać ze spotkaniem z Luckystar.:)



Umawiamy się telefonicznie, mam być w jej biurze na 35 zachodniej o godzinie 19.00, to prawie samo centrum Manhattanu, biuro jest na 14 piętrze ale w kontekście Nowego Jorku 14 piętro to tak jak u nas drugie. W głowie mi się nie mieści,że za chwilę porozmawiam z osobą, która znam tylko z WŻ, a swoje posty wysyła z odległości 9000 kilometrów. Przed moim przyjazdem wymieniłem z Luckystar kilka maili, które były dla mnie niezwykle pomocne w organizacji naszego przyjazdu do NY. Powiem więcej- była to pomoc nieoceniona!

Znajduję budynek, wjeżdżam windą, znajduję drzwi: nr 1400. Dwa zera „przerobione” na oczki z dorysowanym uśmiechem. W tym żarcie zawiera się cała radosna filozofia życia naszej Luckystar- wierzcie mi!

Otwiera mi przemiła niewiasta, witamy się, czekam chwilę, bo kończy już pracę, a zaraz przyjeżdża po nią mąż. Przy okazji wychodzi na jaw,że to dzień jej urodzin! Dokładnie ten! Nie zdążę juz znaleźć tortu w New York City, całe szczęście mam prezenty z Polski.

No pięknie- kobieta ma urodziny, jest zmęczona po pracy, mąż juz w windzie a tu obcy facet zza Wielkiej Wody zajął cały nadchodzący wieczór. Pytam, czy to dobry moment na spotkanie. Dobry? Jak najlepszy! W konkursie na spontana Luckystar bije wszystkich na głowę!:)

Mąż to przesympatyczny człowiek, dałbym głowę ,że nie skrzywdził w życiu nikogo. Rozmawiam po angielsku, aby nie czuł się jak na tureckim/polskim kazaniu, choć Luckystar tłumaczy mi, że przyzwyczaił się, że mowę polską słyszy w domu częściej od angielskiej.

Tak jak było ustalone idziemy do tajskiej restauracji. To dziesięć minut drogi od biura, jestem zaszczycony, że mogę spędzić najbliższą chwilę z (ośmielę się to powiedzieć) -przyjaciółmi.

Niestety nie zapisałem sobie i nie zapamiętałem jakie potrawy serwowano w tajskim lokalu. A na pewno bylibyście zaciekawieni. Zapamiętałem wyborne tofu i...niezwykłe tajlandzkie piwo, które na pewno różni się od naszych europejskich wyrobów.

Prezenty bardzo sie podobały. Luckystar wyściskała mnie z właściwą sobie spontanicznością na oczach męża! Odwzajemniłem całusy. I to był cały seks w Wielkim Mieście jak byście chcieli wiedzieć.:) Kolacja upłynęła w obopólnie owocnej atmosferze. A tak poważnie: było superowo!

Kiedy wyszliśmy, po upalnym dniu rozpętała się ogromna burza i w tej burzy (ale w powietrzu ,a nie w sercach) rozstaliśmy się.



Do najbliższego zjazdu Żarłoków w Otominie - oczywiscie!



Artykuł udostępniony przez:

Marengo
Przejdź do pełnej wersji serwisu