Dawno, dawno temu...
Pamiętam jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą w życiu, laurkę dla mamy. Siedziałam w drugim rzędzie naprzeciw okna, pod którym stało biurko naszej wymagającej wychowawczyni.
Zerówka to było coś - międzyświat, w którym czas zdawał rządzić się swoimi prawami, i do którego starsze szkolne roczniki nie miały wstępu. Klasa schowana na końcu mrocznego korytarza, poskręcanego jak wylinka węża. Wielkim kluczem otwierało się drzwi prowadzące do sali słonecznej i wypełnionej po brzegi miękką wykładziną. To zapadanie się w puszystym materiale i roztapianie w oślepiającym świetle wpadającym przez niezliczone szyby dawało dziwne wrażenie nierzeczywistości. Już wtedy postrzegałam swoją obecność tam jako rodzaj dziwnego snu, który trwa tylko kilka minut, choć naprawdę ciągnie się przez wiele godzin.
Mieszanka lalek z wyłupiastymi oczami, drewnianych klocków, klekoczących samochodów oraz twardych biureczek była prawdziwym przedsmakiem dojrzałego życia, które co wrażliwsze ludzkie egzemplarze zawsze obdarza bolesnymi odciskami na tyłku. Za chwilę miałam się zresztą o tym przekonać.
...zrobiłam laurkę!
Tutaj rysunek, tu dedykacja i podpis. Można też coś nakleić, jeśli przyjdzie ochota. Kartki już złożone na pół - skupieni zerówkowicze usiłują sprostać zadaniu, wydłubując z papierków połamane świecowe kredki. Koloruję w przekonaniu, że moja laurka zasłuży na piątkę z kwiatuszkiem, wyraz najwyższego uznania surowej nauczycielki. Nie pamiętam, co znalazło się na okładce pieczołowicie przygotowanego kartonika z bloku technicznego przeznaczonego na laurkę. Za to do końca życia będę wspominać reakcję pani na widok koślawych liter, które umieściłam po niewłaściwej stronie kartki. "Do kąta biegiem marsz, nową laurkę twórz!" Mądrość nauczycielki oparta była widocznie na przeświadczeniu, że nie ma nic lepszego niż eskalacja głupoty. Nową laurkę przemoczyłam łzami i chlapnęłam do śmietnika, starej nie dało się uratować... Ale jako że była jedyną ocalałą po klasowym pogromie, została wręczona rodzicielce z donośnym rykiem porażki i wstydu. O dziwo, mamie nie przeszkadzało, że napisy i rysunki nie miały pojęcia o laurkowej topografii.
Właściwie to samo stało się z rodzynkami, które po południu wrzuciłyśmy do murzynka - wspólnie pieczonego z okazji święta 26 maja. Rodzynki w akcie solidarności z nieudaną laurką uciekły gdzieś na samo dno ciasta. Murzynek był pierwszym ciastem, jakie nauczyłam się piec. Do tego czasu miało co prawda upłynąć jeszcze kilka lat, na razie pachniał w kuchni polany błyszczącą polewą kakaową. Obok stała laurka inwalidka. Ja nie mogłam na nią patrzeć, mama dyskretnie się do niej uśmiechała.
A może słodkie co nieco, Mamo?
I tak już zostało, że nie ma Dnia Mamy bez domowego ciasta lub obiadu z deserem. Laurkę zastąpiły frezje lub niemożliwie pachnący groszek, koniecznie w bukiecie, który nie mieści się w wazonie. W końcu Dzień Mamy jest tylko raz w roku. Nie piekę co roku murzynka, choć może powinnam pozostać mu wierna przez wszystkie te rocznicowe lata. W końcu to on osłodził mi wydawnicze dziecięce niepowodzenie. Zwykle do ostatniej chwili nie mogę się zdecydować, co przygotować na słodki poczęstunek. Może babeczki, może tort orzechowy, a może praliny z wiśniową galaretką...
W tym roku chyba wygrają wafle (będą wspaniale pasować do aromatycznej mocnej kawy z ekspresu) ...a może ciasteczka zbożowe (cudownie chrupiące, idealne do herbaty zaparzonej w pękatym dzbanuszku).
Słodkiego życia Mamy!
Wafle bakalioholiczne
400g mleka w proszku 38% tłuszczu, 200g masła lub margaryny, 200g cukru, 2 łyżki kakao, 100ml wody, 25-30ml wódki, 150g drobnych rodzynek, 80g orzechów nerkowca, 70g suszonej żurawiny, 70g ziaren słonecznika, 50g ziaren dyni
Masło, cukier, kakao i wodę umieść w rondelku, podgrzewaj na małym ogniu, co jakiś czas mieszając, do momentu uzyskania gładkiej, lśniącej, płynnej masy. Połącz masę kakaową z alkoholem, mlekiem w proszku (pamiętaj, aby nie było granulowane!) i bakaliami. Masą przełóż 4 wafle wielkości ok. 30x30cm. Wafle umieść między dwiema deskami, obciąż i wstaw do lodówki na godzinę lub dwie.
Ostrym nożem pokrój wafle i podaj do kawy.
Wielkoludy zbożowe
200g mąki pszennej tortowej, 50g mąki arachidowej, 100 g płatków owsianych, 180g cukru brązowego, 150g masła lub margaryny, 1 jajo, 150g gorzkiej, deserowej lub mlecznej czekolady, 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia, 1/4 łyżeczki soli, 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
Oba rodzaje mąki wymieszanej z proszkiem do pieczenia i solą, płatki owsiane, cukier, lekko schłodzone masło umieść w misce i wstępnie rozdrobnij za pomocą robota kuchennego z hakiem. Dodaj jajo, ekstrakt waniliowy i miksuj na niskich obrotach do połączenia składników. Potrwa to zaledwie chwilę. Wymieszaj ciasto z posiekaną czekoladą.
Nabieraj łyżką duże porcje masy i podsypując mąką, formuj płaskie na ok. pół centymetra placki o średnicy ok. 10 cm.
Piecz ok. 15-20 minut w ustawieniu góra+dół w temp. ok. 180 st. C do lekkiego zrumienienia.
Ciasteczka wystudź i przechowuj w szczelnym pojemniku. Jeśli chcesz, żeby zmiękły, pozostaw je na jeden dzień rozłożone płasko na talerzu.
rysowała Agnieszka Kuglasz