Artykuły

W Halloween przebiorę się za ducha, ale za diabła nie będę wiedział, dlaczego...

Rozdęte, pękate, bezwstydne w swej brzuchatości. Zapewne z tego powodu dynie potocznie zwano w Polsce baniami. Dziś spotykamy się z tym określeniem coraz rzadziej, trochę szkoda, bo swojskie, proste a bardzo prawdziwe. Nazwa powoli odchodzi do przeszłości, ale samo warzywo, czy raczej owoc staje się w naszym kraju coraz bardziej popularne. W dużej mierze dzięki modzie na obchodzenie Halloween w wigilię 1 listopada. Ze straganów i supermarketowych stoisk znikają wówczas pomarańczowe dyniowe balony, by następnie stoczyć twardy kuchenny pojedynek z nożem mozolnie wycinającym twarzopodobne pomarańczowe wzory. Oczywiście miło jest później, wieczorem po prostu cieszyć wzrok nastrojowym własnoręcznie wykonanym lampionem, ale warto również poznać historyczny sens jego tworzenia.

Zacznijmy od odrobiny historii i poznajmy tajemnice coraz bardziej popularnego święta Halloween:

Sama nazwa Halloween pochodzi od angielskiej All Hallow's Eve (wigilia wszystkich świętych) oraz celtyckiego Samhain.
Zwyczaj ustawiania świeczek w dyniach, służących jako symbole dusz osób zmarłych, przywieźli do Ameryki pierwsi irlandzcy emigranci. Zaczerpnęli go z głębokiej przeszłości, bo ze średniowiecznej tradycji celtyckiej. Świeczki wstawiane do wydrążonych wnętrz miały stanowić rodzaj drogowskazu w tym szczególnym dniu, w którym zacierała się granica między światem żywych i zmarłych. Wierzono bowiem, że 31 października, w wigilię wszystkich świętych, dusze zmarłych mogą powracać z zaświatów i błakać się po ziemi. Często chroniono się też przed nimi, zakładając kostiumy i upiorne maski mające za zadanie odstraszać duchy. Podobną funkcję pełniły ogniska płonące przez całą noc na celtyckich wzgórzach. W domach, w których jeden z mieszkańców niedawno zmarł wystawiano dodatkowe porcje jedzenia i nie zamykano drzwi. Był to również czas wróżb i gier. Należało do nich między innymi wyławianie ustami jabłek zanurzonych w baliach pełnych wody. Komu się ta sztuka udała, miał zapewnione szczęście na cały kolejny rok. Jabłko nastepnie obierano, a skórkę rzucano za siebie. Z kształtu wróżono wyobrażenie przyszłego małżonka.

Czy wiesz, że Halloweenowa dynia zastąpiła rzepę?

Jak się okazuje, dopiero Amerykanie, dla których rozmiar stanowi niebanalną zaletę, wprowadzili zwyczaj eksponowania przed domami lub w ich wnętrzach dyniowych lampionów. Wcześniej świeczkę wkładano w wydrążoną czarną rzepę. Zwyczaj ten jest tłumaczony przez bardzo ciekawą legendę o irlandzkim chłopie imieniem Jack - utracjuszu i leniu, który kilka razy oszukiwał śmierć, dobijając z nią targu lub zwodząc ją jak Twardowski, aby przedłużać swój ziemski żywot o kolejne kalendarzowe lata. W końcu jednak nadszedł czas i na takiego spryciarza jak on. Dusza Jacka powędrowała pod bramy niebios, które niestety nie stanęły przed nią otworem, odesłał ją również spod wrót piekielnych diabeł, wciąż obrażony na Jacka. Biedak został skazany na wieczną tułaczkę po ziemi. Na pocieszenie otrzymal jedynie rekwizyt mający pomóc mu odnaleźć drogę w ciemności - była to rzepa ze rozżarzonym węgielkiem w środku. Od tej pory Jack krąży po ziemskim świecie, oświetlając sobie drogę latarenką z rzepy, czy może z następczyni rzepy - dyni, włożonej w jego dłonie przez późniejsze pokolenia.

Huczne obchody święta dyni w Ameryce

W XIX wieku zaczęto obchodzić Halloween w Ameryce. I jak to często bywa, również w tym przypadku tradycje chrześcijanskie przeplotły się z pogańskimi. Jeśli doliczyć zamiłowanie współczesnych do zabawy, podporządkowanie wszelkich świąt wszechobecnemu marketingowi, okaże się, że Halloween przekształciło się w dziwną hybrydę, w której gubią się zarówno już nie tak często praktykujący chrześcijanie, jak i ateiści. W wielu miastach Stanów Zjednoczonych corocznie odbywają się okazałe parady, niektóre organizowane przez mniejszości seksualne. Stacje telewizyjne przez całą poprzedzający 1 listopada tydzień, emitują horrory oglądane masowo przez Amerykanów. Dzieci przebierają się w kostiumy zjaw i upiorów i odwiedzają domy w sąsiedztwie, domagając się słodyczy w zamian za obietnicę niestraszenia. Wypraszanie słodyczy przez dzieci wiąże się z dawnym średniowiecznym chrześcijańskim zwyczajem obdarowywania biednych jałmużną pieniężną lub żywnościową w zamian za obietnicę modlitwy za zmarłych lub za zdrowie czy duszę dobroczyńczy, ale o tym już mało kto pamięta...

Polska - czy Halloween musi być do bani?

Coraz częściej urządzane są młodzieżowe imprezy pod znakiem horroru, dziecięce halloweenowe party, nie mówiąc o sklepowych wyprzedażach świątecznych gadżetów. Spod supermarketowych podwieszanych sufitów zwieszają się dyniowe balony i czarownice na miotłach. Z półek spadają kostiumy hrabiego Drakuli, wykrzywione upiorne maski, siekiery i tasaki. Towarzysząc majestatycznie piętrzącym się na środku hali pierwszolistopadowym zniczom, straszą, śmieszą lub wzbudzają odrazę, tym większą, że święto dotarło do nas już przerobione, pozbawione zaplecza wieloletniej tradycji, zarówno tej chrześcijańskiej, jak i pogańskiej. Może dlatego nie należy się Halloween obawiać - nie zastapi przecież dostojeństwa 1 listopada, kiedy Polacy z powagą i spokojem odwiedzają groby, wspominając zmarłych i modląc się za ich dusze. Nie zdoła też wyprzeć polskiej zadusznej tradycji, ale o niej już wkrótce w kolejnym artykule...

Moją intencją było zebranie podstawowych danych na temat święta Halloween. Nie jestem ani jego szczególną apologetką ani przeciwniczką. Artykulik, bo tylko tak tę garść informacji można nazwać, ma pełnić rolę uświadamiającą, że jeśli świętujemy, powinniśmy też wiedzieć co i dlaczego. Huizinga w swoim "Homo ludens" wiele pisze o świętowaniu - odróżniając go jednocześnie od "fun" - zwykłej uciechy. Warto pamiętać, że śmiech może pełnić rolę terapeutyczą, może oswajać zło, niwelowac strach. Odstraszenie złych mocy, przezwyciężenie ich może być okazją do radości. Nie będę pytać każdego napotkanego w wigilię 1 listopada "upiora", czy zna etymologię słowa Halloween, nie będę żądała od dzieci zajadających się "krwawymi paluszkami wiedźmy" ani od ich rodziców przynoszących do przedszkola lampiony z dyni, aby wyjaśnili, skąd wzięła się tradycja nocy duchów. Będę miała nadzieję, że ci, którzy złapali się na wędkę komercyjności dawnego Samhein, jednocześnie uszanują naszą rodzimą tradycję odwiedzin grobów najbliższych, a ci, którzy nie znają kompromisów i ostentacyjnie odwracają się od pierwotnie pogańskiej kultury, wspomną, że dawno temu mądre głowy propagatorów chrześcijaństwa nałożyły wiele świąt kościelnych na pogańskie, i zachowały część z tych obyczajów, aby łatwiej było prostym ludziom przyzwyczaić się do nowej wiary.
Wszystko tworzy kulturę, każdy uczestniczy w jej kształtowaniu, nawet jeśli jest wyłącznie jej bezmyślnym konsumentem.

Artykuł udostępniony przez:

Wkn
Przejdź do pełnej wersji serwisu