Palmowa Niedziela nie zawsze była Palmową. Dawniej nazywaną ją też Wierzbną lub Kwietną, od rodzaju gałązek i ziół użytych do wykonania palemki. Tradycja w poszczególnych regionach Polski była niejednakowa, w różnych wsiach obowiązywały inne zestawy roślin. Ale najczęściej, zgodnie ze starymi wierzeniami palmy zawierały gałązki leszczyny, wierzby, cisu lub jałowca, nie wolno było natomiast wplatać gałązek topoli. Zakaz tłumaczy stara legenda, według której, gdy cała przyroda opłakiwała śmierć Chrystusa, jedna topola pozostała niewzruszona i obojętna. Sosna na znak żałoby przybrała ciemny kolor, podobnie winorośl zmieniła barwę swoich jagód, cis postanowił rosnąć tylko na cmentarzach i obsypał się trującymi jagodami, których nie mogły spożywać ptaki ani zwierzęta. Topola natomiast rzekła Cóż mnie to obchodzi. On zmarł z powodu grzeszników, a ja jestem niewinna, zostanę taką, jaką byłam. Została za te słowa skazana na wieczne drżenie. Jest też inne podanie tłumaczące drżenie topolowych liści. Spośród wszystkich drzew jedynie topola użyczyła swoich gałęzi Judaszowi, pozwalając na urzeczywistnienie jego zbrodniczego zamiaru.
Dziś palmy wielkanocne rzadko wykonywane są własnoręcznie. Najczęściej kupuje się gotowe, niesie do kościoła, gdzie podczas mszy odbywa się ich święcenie, następnie zanosi do domu, wtyka za święty obraz lub wstawia do wazonu, gdzie stoją przez całe Święta lub aż do następnej Palmowej Niedzieli, bo przecież poświęconej palmy nie wypada wyrzucić, a spalić też nie nie wiadomo gdzie w mieszkaniu bez pieca lub węglowej kuchni.
Z wielkanocnymi palmami związanych jest wiele obyczajów. W Polsce zawsze przypisywano palmie właściwości lecznicze, więc gdy tylko wrócono z Kościoła, chłostano się palmami dla zdrowia. Starano się też zapobiec chorobom gardła, płuc oraz różnorakim bólom, łykając "bagniątka", czyli pączki gałązek wierzbowych.
Prowadzano też Dębowego Chrystusa, naśladując wjazd Zbawiciela do Jerozolimy. Zwyczaj ten praktykowano w Polsce aż do XX wieku. Ubierano jednego z gospodarzy na wzór Chrystusa Pana, wsadzano go na osła i wśród wesołych okrzyków i śpiewów, prowadzono pod drzwi kościoła, gdzie słano mu pod nogi gałązki wierzby kwitnącej. A ponieważ często gospodarze, powołując się na wrodzoną skromność, wymawiali się od pełnienia tej zaszczytnej funkcji, wykorzystywano drewnianą figurę Chrystusa, zaopatrzoną w kółka. Figurę ciągnęli najdostojniejsi i najstarsi mieszkańcy wsi.
Był jeszcze niezwykle stary zwyczaj deklamowania przez chłopców ze szkół parafialnych wierszy o męce Pańskiej. Szczególnie odświętne oracje odbywały się w miastach, w których bywali królowie polscy. Zwyczaj zarzucono za panowania Jana Kazimierza, który z powodu nieustannych wojen rzadko bywał w stolicy podczas Wielkanocy.
Jednak żacy, skorzy do psot, odnowili go, a raczej zmodyfikowali, w sposób żartobliwy zmieniając treść oracji. Wielkanocne poważne misteria przekształciły się w parodie, a nawet deklamacje nazbyt frywolne, bardziej przypominające występy średniowiecznych sowizdrzałów niż studentów odgrywających kościelne sztuki. Silne ześwieczczenie treści przedstawień, jak się można łatwo domyślić, pociągnęło za sobą zakaz wprowadzony przez oburzone takimi rozrywkami duchowieństwo. Aktorzy przenieśli jednak swoje widowiska na ulice, ku uciesze gawiedzi deklamując w przebraniach rymowanki często pozbawione sensu i dalekie od tematyki wielkanocnej. Na grupy aktorskie dające te przewrotne przedstawienia mówiono "puchery" albo "pucheroki", wziąwszy nazwę od łacińskiego słowa "puer", czyli chłopiec.
Grafika: eco-amelia
Dziś palmy wielkanocne rzadko wykonywane są własnoręcznie. Najczęściej kupuje się gotowe, niesie do kościoła, gdzie podczas mszy odbywa się ich święcenie, następnie zanosi do domu, wtyka za święty obraz lub wstawia do wazonu, gdzie stoją przez całe Święta lub aż do następnej Palmowej Niedzieli, bo przecież poświęconej palmy nie wypada wyrzucić, a spalić też nie nie wiadomo gdzie w mieszkaniu bez pieca lub węglowej kuchni.
Z wielkanocnymi palmami związanych jest wiele obyczajów. W Polsce zawsze przypisywano palmie właściwości lecznicze, więc gdy tylko wrócono z Kościoła, chłostano się palmami dla zdrowia. Starano się też zapobiec chorobom gardła, płuc oraz różnorakim bólom, łykając "bagniątka", czyli pączki gałązek wierzbowych.
Prowadzano też Dębowego Chrystusa, naśladując wjazd Zbawiciela do Jerozolimy. Zwyczaj ten praktykowano w Polsce aż do XX wieku. Ubierano jednego z gospodarzy na wzór Chrystusa Pana, wsadzano go na osła i wśród wesołych okrzyków i śpiewów, prowadzono pod drzwi kościoła, gdzie słano mu pod nogi gałązki wierzby kwitnącej. A ponieważ często gospodarze, powołując się na wrodzoną skromność, wymawiali się od pełnienia tej zaszczytnej funkcji, wykorzystywano drewnianą figurę Chrystusa, zaopatrzoną w kółka. Figurę ciągnęli najdostojniejsi i najstarsi mieszkańcy wsi.
Był jeszcze niezwykle stary zwyczaj deklamowania przez chłopców ze szkół parafialnych wierszy o męce Pańskiej. Szczególnie odświętne oracje odbywały się w miastach, w których bywali królowie polscy. Zwyczaj zarzucono za panowania Jana Kazimierza, który z powodu nieustannych wojen rzadko bywał w stolicy podczas Wielkanocy.
Jednak żacy, skorzy do psot, odnowili go, a raczej zmodyfikowali, w sposób żartobliwy zmieniając treść oracji. Wielkanocne poważne misteria przekształciły się w parodie, a nawet deklamacje nazbyt frywolne, bardziej przypominające występy średniowiecznych sowizdrzałów niż studentów odgrywających kościelne sztuki. Silne ześwieczczenie treści przedstawień, jak się można łatwo domyślić, pociągnęło za sobą zakaz wprowadzony przez oburzone takimi rozrywkami duchowieństwo. Aktorzy przenieśli jednak swoje widowiska na ulice, ku uciesze gawiedzi deklamując w przebraniach rymowanki często pozbawione sensu i dalekie od tematyki wielkanocnej. Na grupy aktorskie dające te przewrotne przedstawienia mówiono "puchery" albo "pucheroki", wziąwszy nazwę od łacińskiego słowa "puer", czyli chłopiec.
Grafika: eco-amelia