Postanowiłam napisać recenzję nietypową, a co mi tam. Wszak wydawca czasopisma nie odeśle niegrzecznego tekstu do kolejnej korekty, zaś trudną dystrybucją zajmie się nader liberalny internetowy ruch "wolnosłowy". A więc do dzieła.
Kupiłam i mam. Bez autografu co prawda, choć jeszcze nic straconego, o ile autor przybędzie do naszego nadwiślańsko-nadbałtyckiego zgrzebnego kraju, w którym obcokrajowcom drukuje się książki na szarym papierze z pretensjami do arystokratycznego koloru sepii, aby pogodzić to co niemożliwe - czyli tanie z pięknym. A szkoda, bo treść książki Tadeusza Gwiaździńskiego O kremówce w Wadowicach i widelcu w butelce kartoflana i zgrzebna nie jest nawet w najmniejszym stopniu. Zmierzałam do Empiku z mieszanymi uczuciami, powstałymi po przeczytaniu nijakiej recenzji o niezaplanowanym chyba negatywnym nacechowaniu. Gdyby nie osobiście internetowa znajomość z autorem, na zakup dziełka nie zdecydowałabym się wcale. Bo jak, proszę Państwa, no jak na Cordon bleu, uznać za zachęcające zareklamowanie lektury słowami "to książka, która może być prezentem pod choinkę, z powodzeniem zastąpi kwiatek, gdy idziemy do przyjaciół, nadaje się do podróży, bo bez trudu zmieści się w torbie lub damskiej torebce". Niemożliwe jest poczuć się zachęconym, choćby nosiło się miano największego miłośnika kulinariów i programu Domowa Kawiarenka.
Na szczęście mimo złej pogody i pustego żołądka, który namawiał do nieprzedłużania powrotu do domu, skręciłam jednak do księgarni, aby delikatnie odchudzić porfel. Co prawda zamiast podświadomie oczekiwanej gawędowej, niekończącej się opowieści o jedzeniu utrzymanej w stylu córy Iwaszkiewicza (kto nie czytał, niech żałuje), zastałam po prostu rodzaj mini leksykonu kulinarnego. Na szczęście również, jak się po chwili okazało, leksykonu o dziwo wartego przeczytania. Utworzonego z haseł pieczołowicie dobranych i niebanalnych, opisanych nie tylko w sposób wysmakowany, ale i do historycznych smaczków sięgający.
Tytuł książki mogę określić jako sprytnie ujmujący za serce potencjalnego czytelnika - z dobrze utrwalonym mitem papieskiej kremówki, o której wiedzieć wypada oraz ze skłonnością Polaka do butelki, w którą był skutecznie i od wieków nabijany, niekoniecznie razem z widelcem i nie zawsze z towarzyszącym mu szampańskim nastrojem. Autor, choć nie skąpi anegdot i chętnie odsłania kulisy historycznej wiedzy kulinarnej, nikogo w butelkę nie nabija, wręcz przeciwnie, wzbogaca o znajomość haseł tajemniczo niecodziennych, a jednocześnie pozornie oklepanych, o których jak się okazuje można wiedzieć niewiele lub nawet całkiem mało. Swojski barszcz zna przecież każde najmniejsze dziecko w Polsce, ale kto z nas wytłumaczy, czym się różni zwykła buraczanka od barszczu "szodon" i dlaczego powinno się go podawać na weselach młodej parze? Cóż, na razie to słodka tajemnica Tadeusza Gwiaździńskiego oraz tych, którzy jego książkę zdecydowali się zakupić i przeczytać, mimo że szara i z pozoru niepozorna.
Na koniec jeszcze jedno. Zdecydowanie nie jest to książka na prezent. Z dość oczywistego powodu - obdarowany ze względów wizualnych może odruchowo odłożyć ją na półkę na tak zwane nigdy nie następujące później. Jest to książka dla tych, którzy świadomie szukają wiedzy i ciekawostek podanych językiem nie jazzy właśnie i trendy dla oka, lecz w tym dawnym dobrym literackim stylu, o który dzisiaj coraz trudniej - co to i charakter ma i zdolność słownikowego definiowania zjawisk.
 
	
	
 Artykuły
Artykuły 
		
	 
	 Najnowsze przepisy
Najnowsze przepisy Ostatnie artykuły
Ostatnie artykuły Najnowsze galerie
Najnowsze galerie Najnowsze filmy
Najnowsze filmy Ostatnio na forum
Ostatnio na forum Ostatnie komentarze
Ostatnie komentarze Tagi
Tagi