Artykuły

Kolacja pachnąca afrodyzjakami – uwodzimy w Walentynki

Lubię Walentynki. Tak – nie wstydzę się tego. Nie mówię tu o wszechobecnych serduszkach w witrynach sklepów czy niezbyt gustownych kartkach z gatunku „be mine Valentine” (choć też mają swój kiczowaty urok). Zachwyca mnie to, że jest dzień, który zmusza mnie do przypomnienia sobie o tym, nad czym nastolatki czy dziewczęta świeżo po 20-tce w ogóle się nie zastanawiają – że zawsze uwielbiałam chwile upojenia i że zupełnie o tym zapominam w zwykłej codzienności. A przede wszystkim zmusza mnie do tego, żeby znaleźć ponownie radość i spontaniczność w byciu z drugą osobą – nawet jeśli na co dzień sprzątamy po sobie toaletę, on mi kupuje tampony w sklepie a ja pakuję jego majtki do pralki. Tak… dzięki temu świętu mogę przypomnieć sobie i tej innej osobie, że nie tylko jesteśmy „fajni” czy „niezawodni”. Dzięki temu mogę sobie przypomnieć, że całkiem niezła ze mnie laska, a z niego naprawdę atrakcyjny facet...
A ponieważ kuchnia daje nam świetną okazję do podgrzania tej atmosfery...chcę napisać o afrodyzjakach – czymś co łączy jedzenie i miłość…



Wierzyć, nie wierzyć… określenie „afrodyzjak” jest tak nieodłącznym elementem miłości jak muzyka w tańcu. Afrodyzjaki są swoistego rodzaju fenomenem – „magicznym eliksirem szczęścia”, który przetrwał do czasów współczesnych. Choć są sceptycy co do ich cudownych właściwości, nie da się ukryć, że wielu naukowców i lekarzy potwierdza pewne cechy tych substancji, które dodają nam wiary we własną moc, dodają pikanterii sztuce miłosnej czy wreszcie faktycznie zbawiennie wpływają na stan zdrowia naszego organizmu, a tym samym na udane życie miłosne.


Nieco historii (uwaga, drastyczne i niekoniecznie wszystko warte próbowania…)

Historia afrodyzjaków pokazuje, jak pragnienie poprawienia jakości życia erotycznego zaślepiało czasem ludzki rozsądek. Dopiero teraz możemy się z tego śmiać, czasem z pobłażaniem, czasem z lekką nutą grozy...
W średniowieczu z umiejętności przygotowywania magicznych eliksirów wzmagających popęd płciowy słynęły czarownice. Do typowych składników tychże mikstur należały: żywica drzew, jądra zwierząt, pomidory, zwane jabłkami miłości (oczywiście dopiero po odkryciu Ameryki przez Kolumba), ostrygi, jaszczurki, przepiórki, fasola oraz włosy należące do mężczyzny, na którego miał zostać rzucony czar. Warzywami pełniącymi rolę afrodyzjaków były: karczochy, szparagi, por, pasternak, rzepa, sałata, kapusta, a wśród grzybów: trufle. Do środków roślinnych należała mandragora oraz orchidea Coeloglossum bracteatum, którą należało rozpuścić w kozim mleku. Popularny był także sproszkowany róg nosorożca oraz korzeń żeń-szenia. Częstą praktyką wśród kobiet było przygotowywanie potraw i specyfików wzmagających pociąg seksualny partnera. Jednym z bardziej drastycznych sposobów było przyrządzanie mężowi potrawy z ryby, którą należało żywą włożyć do pochwy, poczekać, aż zdechnie a następnie wyjąć i ugotować. Popularne wśród kobiet było też posmarowanie skóry miodem, posypanie jej pszenicą, następnie zeskrobanie ziarna i zmielenie go w młynku, przy czym najważniejszą rzeczą było, aby obracać rączkę w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara (obracanie jej w drugą stronę wywoływało impotencję). Z tak uzyskanej mąki należało upiec chleb i podać go do zjedzenia partnerowi. Istotny był także sposób wyrabiania ciasta, otóż należało to robić między udami, a czym wyżej, tym lepsze przynosiło efekty. Afrodyzjaki to nie tylko domena czarownic i znachorek – ale też poważnych naukowych traktatów i medycznych zaleceń. Pierwszy przepis na miksturę przedłużającą akt miłosny zapisano hieroglifami w Egipcie w 1700 r p.n.e. Zalecał regularnie spożywać z miodem suszone liście tarniny i akacji. Średniowieczny lekarz Mosza Majmonides uważał, że wspaniałą potencję zapewnia mieszanka pieprzu, korzenia galgantu (rośliny podobnej do imbiru), cynamonu, anyżu, gałki muszkatołowej i macisu, czyli suszonego, sproszkowanego miąższu owocu muszkatołowca. Należało nią posypywać każde danie. Wiele znanych postaci wsławiło się „wspomaganiem” erotycznej sfery swojego życia właśnie dzięki afrodyzjakom. Casanova zjadał na śniadanie 50 ostryg. Don Juan omlet z 10 jaj z ogromną ilością ziół i przypraw (bazylia, lubczyk oraz czosnek). Madame Pompadour, faworyta króla Francji Ludwika XV, gustowała w soku z marchwi. Zaskoczyła kiedyś znudzonego wykwintnymi przysmakami kochanka prostą potrawą z marchewki i ziemniaków polanych sosem beszamelowym.


Czym tak naprawdę są afrodyzjaki?


Afrodyzjaki są substancjami, które mają wzmagać libido, nakierowywać pożądanie i wpływać pozytywnie na potencję. Oprócz współczesnych leków na potencję, substancji „tradycyjnych” których działanie potwierdzono naukowo czy substancji zupełnie niedziałających - „magicznych” i osadzonych głęboko w wierzeniach tradycyjnych, najważniejszymi i najbardziej nas interesującymi będą afrodyzjaki, które możemy znaleźć we własnej kuchni. Dlaczego? A to dlatego, że są dostępne, przydatne i z pewnością zdrowe. Właśnie z powodu tej ostatniej cechy zapewne zakwalifikowano je do grupy afrodyzjaków. Mają wysoką zawartość mikro i makroelementów, które są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania naszego organizmu.
Dzięki poznaniu chemii miłości i wpływu właściwego odżywiania się na różne funkcje organizmu, zaleca się stosowanie diety zmniejszającej stężenie cholesterolu, węglowodanów, a zwiększającej stężenie dobrego białka, witamin i mikroelementów, co ma sprzyjać zdrowiu seksualnemu: dużo jarzyn, warzyw, owoców, owoców morza, bogatej w magnez czekolady, umiarkowanych dawek czerwonego wina. Wspaniale na kondycję seksualną działają podobno jajka. Nie sposób ocenić siły, jaka drzemie w przyprawach. U panów wywołują one przekrwienie męskości, dlatego nie powinno zabraknąć dań doprawionych lubczykiem, bazylią, chili, gałką muszkatołową, papryką, pieprzem. Czy teraz możemy dziwić się Don Juanowi?


Przykłady afrodyzjaków

Pokarmy:

awokado, truskawki, befsztyki (zwłaszcza krwiste lub tatarskie), cebula (szczególnie zupa cebulowa), czekolada, dziczyzna, grzyby (pierścieniaki, smardze, trufle), jaja (szczególnie przepiórcze), kawior, małże, miód, orzechy włoskie, ostrygi, pory, ryby (szczególnie fugu, pstrągi, rekin, sardynki),seler, sery (roquefort, sery kozie), suszone owoce (daktyle, figi, morele), szparagi;
Przyprawy:
chili, chrzan, cynamon, czosnek, cząber, gałka muszkatołowa, imbir, kardamon, pieprz, pieprz kajeński, wanilia, kapary, seler;
Zioła i preparaty roślinne:
lotos, lubczyk ogrodowy (słynna, tradycyjna przyprawa Maggi to esencja lubczyku) , muira-puama, turnera, niektóre kaktusy, nasiona powoju amerykańskiego, preparaty z miłorzębu, preparaty z żeń-szenia; ruta stepowa
Napoje:
czekolada, kakao, kawa, szampan, różne koktajle alkoholowe (w rozsądnej ilości) i mleczne, mleko kozie;


Co zrobić by skusić walentynkową kolacją?


Aby romantyczna kolacja odniosła oczekiwany skutek, warto zdecydować się na dania lekkostrawne, niezbyt ciężkie, barwne, różnorodne i pachnące. Duża porcja ciężko strawnego mięsa ostudza miłosne zapały, podobnie duża zawartość węglowodanów. Zakochani powinni więc unikać typowych „obiadówek” – schabowego z ziemniakami, gulaszu z kluskami śląskimi czy gigantycznych golonek. Ważny jest umiar. Warto postarać się o niewielkie porcje, ale różnorodne menu, tak „dla zaostrzenia smaku”. Dania muszą kusić wyglądem, zapachem i smakiem. Faktycznie pomocne bywają delikatne aksamitne sosy stanowiące przede wszystkim swoistą dekorację, czerwone papryczki, mogące świetnie ozdobić talerz i podgrzać temperaturę czy aromatyczne cytrusy, które ożywczo podziałają na nasze zmysły. Czerpmy inspirację z pięknie wydanych albumów kulinarnych, zdjęć, które w internecie są wszechobecne.
Pamiętajmy jednak, że jedzenie to zaledwie „przystawka” na walentynkowej randce.
Bo przecież nie tylko w chemii produktów tkwi magia. To co nieuchwytne i ulotne zaklęte jest w tym, co łączy dwoje ludzi siadających przy pięknie nakrytym stole, w świetle świec, nad talerzami z wyszukanymi wytwornie udekorowanymi potrawami. Jeśli prócz tej faktycznej, „chemia” pojawi się w relacji dwojga osób, możemy być pewni, że wspólne jedzenie tylko podniesie temperaturę i odpowiednio „ukierunkuje” pożądanie – tak, jak miały robić to magiczne afrodyzjaki. Zadbajmy o siebie, o to by się dobrze czuć i dobrze bawić. Nie udawajmy kogoś kim nie jesteśmy, starajmy się raczej pokazać to, co może być w nas nowe i atrakcyjne dla drugiej strony lub coś, co myśleliśmy że dawno zniknęło – tak my jak i nasz wieloletni partner. Nie chodzi o oszukiwanie się – ale Walentynowa kolacja to nie czas na opowiadanie o chorobie wujka czy o tym jak kogoś zmieszaliśmy z błotem bo był dla nas niemiły w urzędzie. Na to zawsze znajdzie się czas w „szarej codzienności”. Uważnie słuchajmy i reagujmy na to, co mówi do nas druga osoba. Mówmy sobie komplementy. To najpiękniejszy i najnaturalniejszy afrodyzjak.





Ostatnie uwagi na udany wieczór…

Po pierwsze nie jedzmy zbyt szybko i zachłannie. Rozmawiajmy, delektujmy się sobą i jedzeniem.

Choć alkohol często wymieniany jest jako afrodyzjak, należy pamiętać, że w nadmiarze – usypia. Może też, w zależności od właściwości indywidualnych, wzbudzać agresję osoby pijącej. Wódka tylko w pierwszej chwili sprawia, że krew krąży szybciej. Po chwili, niestety przychodzi niemoc: tak intelektualna, jak i seksualna. Piwo wywołuje ociężałość, a po jego wypiciu kochankowie mają nieświeży oddech i wzdęcia. Poprzestańmy na lampce wina lub szampana - to zapewni nam stosowny luz bez przykrych konsekwencji – również rano.

Jeśli mamy dzieci – warto postarać się o to, by ten wieczór – jedyny w swoim rodzaju - spędziły poza domem – może u babci? Przyjaciółka, która nie planuje randki na pewno zrozumie dlaczego tak bardzo ważny jest dla nas ten dzień – może też zgodzi się zająć dziatwą? Chcemy w końcu podgrzać temperaturę między nami a tą ważną osobą…

Dokładnie tak samo powinniśmy zrobić ze zbyt kochającymi nas pupilami - mogą przeszkadzać… a jeśli naszym partnerem na kolacji nie będzie jeszcze mąż, a „dochodzący narzeczony” mogą być zazdrosne i bardzo zaborcze.

Wyłączmy (lub wyciszmy) telefony. Nic bardziej nie psuje nastroju niż telefon od mamy w samym środku czegoś gorącego (i nie chodzi mi o jedzenie lasagne). O to samo warto poprosić partnera. Nie dobija Was, kiedy w najmniej odpowiednim momencie do faceta dzwoni „koleżanka z pracy” i zaczynają sobie rozmawiać o tym jak to zabawne było zebranie dziś rano? Osobiście tego nie znoszę!
Nie gotujmy na ostatnią chwilę – ostatnia chwila służy temu, żebyśmy mogli się wykąpać, przebrać, zapalić świece i przygotować się do wyjątkowego wieczoru.

Nie ubierajmy zbyt obcisłych, za małych sukienek czy spodni – mogą krępować nas samych – zamiast miło spędzać czas, świetnie się bawić sobą, towarzystwem, jedzeniem i atmosferą – skupimy się na wciąganiu brzucha czy poprawianiu „rozłażących” się guzików na dekolcie.

To tylko jeden tak wyjątkowy dzień w roku – zainwestujmy w superseksowną elegancką bieliznę – i apeluję tutaj do obu płci…panie niech wybiorą coś kobiecego, podniecającego, a przede wszystkim pasującego do ich temperamentu. Panowie.. ech….nie, nie oznacza to, że mężczyzna musi zaraz szukać stringów z trąbką słonia na przodzie… ale chłopcy, dajcie spokój z tymi spranymi slipami z „atlantica”, nawet jeśli je lubicie...to w końcu jedyny TAKI wieczór w roku.

Jeśli planujemy „kolację ze śniadaniem” zadbajmy by to śniadanie było gotowe zaraz po przyjściu do kuchni. Żeby można było postawić je na tacę i przynieść do łóżka – najlepiej jak zrobi to osoba, która była nieco bardziej bierna w przygotowaniu kolacji… Croissanty, dżem w salaterce, kawa, białe wino, kiść winogron i ser camembert…proste, szybkie i pyszne.

Najważniejsze - nie eksperymentujmy "za bardzo" jeśli druga osoba kompletnie absolutnie odrzuca jakieś smaki - raczej zróbmy delikatny ukłon w stronę jej gustu, wspomagając się powyższymi radami i informacjami.

Smacznego...(nie tylko jedzenia)



(źródła: własne + wikipedia)

Artykuł udostępniony przez:

anay
Przejdź do pełnej wersji serwisu