dzwonka , to listonosz przynosi list od mamy koleżanki. Oglądamy zdjęcia NY , czytamy jakies informacje o rodzinie i o tym co tam jedzą. Mama pisze o frytkach, że podawane są prawie do wszystkiego i ze jak wroci to bedzie takie smażyć. Wtedy w Polsce frytki podawano tylko w restauracjach kat. 1 lub S. To bylo luksusowe danie. Siedzimy, rozmawiamy o tych frytkach i coraz bardziej mamy na nie ochotę. Jak tu iść samym i bez pieniędzy do restauracji , do tego drogiej , zeby tego specjalu spróbowac? Ale od czego inwencja 11 latek!
Bierzemy książkę kucharską, szukamy przepisu. Przecież mozemy same sobie zrobić frytki. Nie pamietam juz co to byla za książka. Była gruba i miała już podniszczone kartki a przepis brzmiał ,, Ziemniaczane frytki( fran. frites),, 5 kg ziemniaków, 2 kg smalcu do smazenia sól.
No i dalej przepis żeby pokroic te ziemniaki i smazyc do zrumienienia.Nareszcie coś się dzieje. Wyciągamy wage i ziemniaki. Kurcze, trochę ponad 3 kg. Konsternacja, iść do sklepu czy robić z tego co jest? Postanawiamy jednak wykorzystac to co mamy. .. obieramy i kroimy ziemniaki na kawałki, z których dałoby sie zrobić 4 frytki :) Teraz ten tłuszcz do smażenia. W lodówce jest niecałe pół kostki smalcu. I znow dylemat : lecieć do sklepu ? można by ale może szkoda czasu. Stwierdzamy beztrosko, że wystarczy. Damy po troszeczku. Wyciągamy duże gary i ładujemy te monstrualne frytki, na wierzch kładziemy po troszeczku smalcu ( jak na 4 garnki to zaszalałyśmy z tluszczem:) ) przykrywamy i czekamy na efekt.
