Opowiedzenie kulinarne Paryża jest prawie niemożliwe. Każde zdanie na temat tej niejednorodnej, wielobarwnej, trudnej do odnalezienia w rdzennej formie i trudnej w ogóle, kuchni wydaje się zbyt banalne w swych ochach i achach - tych jednak nie da się uniknąć... nikt wobec paryskiego uroku nie pozostaje bowiem obojętny.
Nie będę się więc silił na znawstwo i podzielę się jedynie kilkoma moimi zdjęciami potraw stamtąd (choć niekoniecznie francuskich) z tymi, co Paryż znają i kochają, tymi, którymi wyłazi on uszami, i takimi, którzy dopiero mają zamiar dać się mu smakowo (między innymi) poddać.
Jedyne, czego potrzeba, to mnogość kubków na języku.
Słodkie siłowanie się z figową tarteletką pod kopułą Pałacu Inwalidów.
Arcysłona zupa cebulowa w pękatej miseczce...
... i sześć sztandarowych mięczaków w nieodpowiednim towarzystwie czarnego płynu.
Amerykanizacji ciąg dalszy, czyli fish&chips w najświeższej gazecie podane.
A przystawka już z niedaleka. Gazpacho i guacamole prosto nie z Francji.
Panna cotta flirtująca z francuskim (nareszcie!) makaronikiem. Jest ich i więcej... są wszędzie, nawet w Louvrze.
Nieśmiertelny creme brulee...
... i creme caramel.
Na koniec cudności z Galerii Lafayette.
Cukier zarumieniony w różnych kolorach.
Mieszanki suszonych owoców, kwiatów, ziół, korzeni... i laski same (jak to w Paryżu).
No i zawsze można wpaść do Gusteau na małe ratatouille.
Kubki w języki!