Witam. Postaram się pokrótce opowiedzieć swoją historię: Mam na imię Patryk i jestem studentem Politechniki Lubelskiej. Dzisiaj wieczorem (16-12-2009) nadszedł moment, w którym mi (tak jak każdemu szanującemu się studentowi) skończyły się wszelkie oszczędności. Około godziny 22. poczułem przeszywający ból w brzuchu, który spowodowany był tym, że nie jadłem nic od samego rana. Tak więc oczywiście rzuciłem naukę (czyt. komputer) w kąt i zacząłem się zastanawiać: "Co by tu można dzisiaj zjeść?". Pierwszą rzeczą, o której pomyślałem była lodówka, więc udałem się do kuchni zrobić przeszukanie. Niestety - było to coś w rodzaju szukania igły w stogu siana... Znalazłem 2 jajka i mleko. Doszedłem do wniosku, że z tego nic pożywnego się z tego nie zrobi, więc doszedłem do wniosku, że trzeba coś kupić. Czym prędzej ruszyłem do kurtki i wyjąłem portfel. Wtedy właśnie poczułem wielkie rozczarowanie - w portfelu było 48 gr. Jako, że pobliski Lidl o tej porze jest już zamknięty (a tam są tanie zupki chińskie), zacząłem kombinować. Przeszukałem wszystkie szafki - znalazłem mąkę poznańską (przeterminowaną od kwietnia, ale była jeszcze dobra, bo świetne omlety z niej wychodziły) i cebulę. Na szczęście ktoś mądry wymyślił takie urządzenie jak komputer. Ktoś jeszcze mądrzejszy wymyślił coś takiego jak Internet. Co też mnie pokusiło, żeby nie zrobić z tego omleta, albo chociażby jakiejś biednej jajecznicy? Co też mnie pokusiło, żeby wpisywać w Google tą nieszczęsną frazę: "mąka i jajka"? Nie wiem... To był impuls... Trzeci wynik na Google: "Wielkie Żarcie - Przepis - Na kolacje jajko z maką". Myślę sobie: "Ten przepis jest wprost stworzony dla mnie!". Zacząłem realizować swój misterny plan (przepis) mimo ostrzeżeń współlokatora. Ślicznie pokroiłem cebulkę na kosteczkę (no może nie wyglądało to ślicznie, ale przyrzekam - starałem się najlepiej jak mogłem). wysypałem na patelnię i zacząłem smażyć. W tym czasie wbiłem jajeczka do miski i wsypałem mąkę. Wszystko ślicznie zacząłem mieszać widelcem (na mikser niestety mnie jeszcze nie stać). Dolałem mleczko, doprawiłem pieprzem i solą. W szafce nad kuchenką wysypała się przyprawa kebab, więc zgarnąłem ją starannie i także dodałem. Gdy to robiłem moja cebulka się już świetnie przypiekła na złoto. Dolałem moją "masę" i mieszałem... Mieszałem... Mieszałem... I jeszcze trochę mieszałem... TAK! Gotowe! To jest TO! Przełożyłem natychmiast na talerzyk i zaopatrzyłem się w kilka kromek niezbyt świeżego chlebka. Nie wyglądało to zbyt ładnie, ani apetycznie, ale ja wyznaję zasadę: "Nie ważne jak wygląda - ważne jak smakuje". Byłem niezmiernie podekscytowany tym, że zrobiłem sobie tak poważną kolację oraz tym, że - jak mi się w tym momencie wydawało - umiem gotować. W tym momencie skończyła się sielanka...
(kilka linijek przerwy, które powinny symbolizować minutę ciszy)
Na początku spróbowałem widelcem. Jej mdły smak niestety nie powalał. Doszedłem do wniosku - za mało przypraw! Posmarowałem kromkę chleba tą potrawą. Pierwsze dwa kęsy jako/tako przemknęły mi przez gardło, jednakże, to jeszcze nie był smak, którego się spodziewałem... Rzekłem: "TU POTRZEBA KECZAPU!" (czy tam jak kto woli - keczupu). Polałem delikatnie po wierzchu kanapki i muszę powiedzieć, że teraz już smakowało całkiem sprawnie. Do czasu... Do czasu kolejnej kanapki... Trochę się rozochociłem i drugą kanapkę posmarowałem grubszą warstwą tego "dania"... Proporcjonalna ilość przypraw i keczapu niestety nie pomogła. Dodałem więcej keczupu i więcej przypraw - także nie pomogło, a może nawet wręcz zaszkodziło to tej kanapce. Ta kanapka była - i tu proszę o uwagę - NIESAMOWICIE NIEDOBRA. Dałem szansę kolejnej - także była nie do zjedzenia. Współlokator nie chciał niestety spróbować ze względu na to jak ta potrawa wyglądała, więc nie napiszę odczuć innej osoby odnośnie smaku. Wtedy doznałem olśnienia - miałem błyskotliwy pomysł. Postanowiłem poczęstować tą "potrawą" kogoś innego...
Mojemu kibelkowi bardzo smakowało to danie. Tak bardzo, że aż mnie radośnie ochlapał wodą, gdy spłukiwałem wodę.
Młody studencie - zaklinam Cię! Jeśli kiedykolwiek będziesz w takiej sytuacji, że będziesz miał 2 jajka, mąkę, mleko, cebulę, chleb i 48gr w portfelu, to zrób sobie, np. jajecznicę, omlet, kup zupkę chińską w Lidlu albo nawet zjedz kanapkę z keczupem (wytrawni i więksi stażem studenci potrafią docenić jej niepowtarzalny smak), ale NIGDY, POD ŻADNYM POZOREM nie rób tej potrawy! W sumie to tyle.
Postaram się pokrótce opowiedzieć swoją historię:
Mam na imię Patryk i jestem studentem Politechniki Lubelskiej.
Dzisiaj wieczorem (16-12-2009) nadszedł moment, w którym mi (tak jak każdemu szanującemu się studentowi) skończyły się wszelkie oszczędności. Około godziny 22. poczułem przeszywający ból w brzuchu, który spowodowany był tym, że nie jadłem nic od samego rana. Tak więc oczywiście rzuciłem naukę (czyt. komputer) w kąt i zacząłem się zastanawiać: "Co by tu można dzisiaj zjeść?".
Pierwszą rzeczą, o której pomyślałem była lodówka, więc udałem się do kuchni zrobić przeszukanie. Niestety - było to coś w rodzaju szukania igły w stogu siana... Znalazłem 2 jajka i mleko. Doszedłem do wniosku, że z tego nic pożywnego się z tego nie zrobi, więc doszedłem do wniosku, że trzeba coś kupić. Czym prędzej ruszyłem do kurtki i wyjąłem portfel. Wtedy właśnie poczułem wielkie rozczarowanie - w portfelu było 48 gr.
Jako, że pobliski Lidl o tej porze jest już zamknięty (a tam są tanie zupki chińskie), zacząłem kombinować. Przeszukałem wszystkie szafki - znalazłem mąkę poznańską (przeterminowaną od kwietnia, ale była jeszcze dobra, bo świetne omlety z niej wychodziły) i cebulę.
Na szczęście ktoś mądry wymyślił takie urządzenie jak komputer. Ktoś jeszcze mądrzejszy wymyślił coś takiego jak Internet. Co też mnie pokusiło, żeby nie zrobić z tego omleta, albo chociażby jakiejś biednej jajecznicy? Co też mnie pokusiło, żeby wpisywać w Google tą nieszczęsną frazę: "mąka i jajka"? Nie wiem... To był impuls...
Trzeci wynik na Google: "Wielkie Żarcie - Przepis - Na kolacje jajko z maką". Myślę sobie: "Ten przepis jest wprost stworzony dla mnie!". Zacząłem realizować swój misterny plan (przepis) mimo ostrzeżeń współlokatora. Ślicznie pokroiłem cebulkę na kosteczkę (no może nie wyglądało to ślicznie, ale przyrzekam - starałem się najlepiej jak mogłem). wysypałem na patelnię i zacząłem smażyć. W tym czasie wbiłem jajeczka do miski i wsypałem mąkę. Wszystko ślicznie zacząłem mieszać widelcem (na mikser niestety mnie jeszcze nie stać). Dolałem mleczko, doprawiłem pieprzem i solą. W szafce nad kuchenką wysypała się przyprawa kebab, więc zgarnąłem ją starannie i także dodałem. Gdy to robiłem moja cebulka się już świetnie przypiekła na złoto. Dolałem moją "masę" i mieszałem... Mieszałem... Mieszałem... I jeszcze trochę mieszałem... TAK! Gotowe! To jest TO!
Przełożyłem natychmiast na talerzyk i zaopatrzyłem się w kilka kromek niezbyt świeżego chlebka. Nie wyglądało to zbyt ładnie, ani apetycznie, ale ja wyznaję zasadę: "Nie ważne jak wygląda - ważne jak smakuje". Byłem niezmiernie podekscytowany tym, że zrobiłem sobie tak poważną kolację oraz tym, że - jak mi się w tym momencie wydawało - umiem gotować.
W tym momencie skończyła się sielanka...
(kilka linijek przerwy, które powinny symbolizować minutę ciszy)
Na początku spróbowałem widelcem. Jej mdły smak niestety nie powalał. Doszedłem do wniosku - za mało przypraw! Posmarowałem kromkę chleba tą potrawą. Pierwsze dwa kęsy jako/tako przemknęły mi przez gardło, jednakże, to jeszcze nie był smak, którego się spodziewałem...
Rzekłem: "TU POTRZEBA KECZAPU!" (czy tam jak kto woli - keczupu). Polałem delikatnie po wierzchu kanapki i muszę powiedzieć, że teraz już smakowało całkiem sprawnie. Do czasu... Do czasu kolejnej kanapki...
Trochę się rozochociłem i drugą kanapkę posmarowałem grubszą warstwą tego "dania"... Proporcjonalna ilość przypraw i keczapu niestety nie pomogła. Dodałem więcej keczupu i więcej przypraw - także nie pomogło, a może nawet wręcz zaszkodziło to tej kanapce. Ta kanapka była - i tu proszę o uwagę - NIESAMOWICIE NIEDOBRA. Dałem szansę kolejnej - także była nie do zjedzenia. Współlokator nie chciał niestety spróbować ze względu na to jak ta potrawa wyglądała, więc nie napiszę odczuć innej osoby odnośnie smaku.
Wtedy doznałem olśnienia - miałem błyskotliwy pomysł. Postanowiłem poczęstować tą "potrawą" kogoś innego...
Mojemu kibelkowi bardzo smakowało to danie. Tak bardzo, że aż mnie radośnie ochlapał wodą, gdy spłukiwałem wodę.
Młody studencie - zaklinam Cię! Jeśli kiedykolwiek będziesz w takiej sytuacji, że będziesz miał 2 jajka, mąkę, mleko, cebulę, chleb i 48gr w portfelu, to zrób sobie, np. jajecznicę, omlet, kup zupkę chińską w Lidlu albo nawet zjedz kanapkę z keczupem (wytrawni i więksi stażem studenci potrafią docenić jej niepowtarzalny smak), ale NIGDY, POD ŻADNYM POZOREM nie rób tej potrawy! W sumie to tyle.
Pozdrawiam wszystkich studentów.