Zabójca z Haiti, z ironicznym usmiechem. Te gębula została uchwycona jakoś na wysokości Florydy (dwa dni temu) - wtedy, gdy miał kategorię 4 (najwyższa 5).
Dzisiaj ma "tylko" dwójkę i prawdopodobieństwo uderzenia w ląd...
O już ma jedynkę, niech słabnie i niech idzie sobie nad ocean. Do mnie nie dotrze w postaci czystego huraganu - ale jakieś tam reperkusje będą - deszcz, wiatr oraz wylewające rzeki - z powodu oceanicznej cofki i nadmiaru deszczu. Im słabszy i im szybciej się namyśli wracać nad Atlantyk - wszystkie efekty będą słabsze.
Oglądam relacje w miejsc, gdzie wczoraj szalał Mateuszek. Dzisiaj fale się uspokoiły (przynajmniej na przekazie tak to wygląda), choć nadal niebezpiecznie. I świeci słońce, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Zmiażdżone samochody poprzez wyrwane z korzeniami drzewa, zerwane dachy, wybite szyby - aż trudno uwierzyć, patrząc na pogodę, że wczoraj cały dzień i w nocy szalał kataklizm... Zresztą przed samym nadejściem huraganu nie było inaczej - poza wiatrem i falami, które ucieszyłyby wszystkich deskowców - na przekazie telewizyjnym nie było widać zagrożenia.
Tak sobie myślałam, że gdybym była turystą, który przyjechał z terenów nie zagrożonych, nie spotkał się z tym żywiołem, zaplanował sobie urlop pół roku wcześniej - patrząc na to co za oknem - wydawałoby mi się nieuzasadnioną paniką. Naprawdę miałabym problem z dostosowaniem się do nakazów obowiązkowej ewakuacji.
Przerażające... Współczuję tam mieszkającym, bo niejedna rodzina straci nie tylko dorobek całego życia, ale przede wszystkim życie, które jest najważniejsze. Niestety w obecnych czasach w różnych częściach świata pojawiają się takie okropne kataklizmy i wcale nie szykuje się poprawa w tym względzie, a raczej tego typu okropności będą wręcz nasilać się, że aż strach się bać. U nas jak na razie jest w miarę spokojnie, ale też w różnych rejonach kraju przechodzą nawałnice i różne wichury, gdzie w jednej chwili ludzie również tracą życie i całe swoje dobytki. I na to nie ma rady żeby móc powstrzymać takie żywioły. To wszystko jest tragiczne.
Tu ludzie zwyczajni - huragany są co roku. Po Katrinie są bardziej skorzy do ewakuacji, naprawdę niewielu zostaje do końca, w nadziei, że może się odmieni.
W Stanach sytuacja inna niż na Haiti. Państwo bogate - stać go na uruchomienie służb, noclegów bezpłatnych, ewakuację wszystkich - o ile zdecydują się w nakazanym czasie (potem są skazani tylko na siebie, w najgorszym okresie służby - strażacy, pogotowie przestają pracować). Kraj stać na kilkudniowe przestoje - byle tylko ludzie byli bezpieczni.
Inaczej ma się Haiti. Bida z nyndzom, lepianki niemalże jak u Cyganów na Słowacji. I do tego jeszcze leniwa mentalność - co będziemy się przejmować, jakoś to będzie. Do tego położenie - wyspa, z której nie za bardzo gdzie jest uciec. Dlatego taka różnica w ilości osób, która straciła zycie.
I jeszcze jedna różnica - Amerykanie pracują, przygotowując się do nadejścia huraganu, potem zaraz po przejściu i możliwości powrotu biorą się za robotę w celu naprawy szkód. mieszkańcy Haiti czekają na pomoc ze świata - w międzyczasie tańcząc i śpiewając (była taka relacja - grupka mężczyzn na ruinach domu, tańcząca i śpiewająca). Oni jeszcze nie odbudowali kraju ze zniszczeń po trzęsieniu ziemi. Charleston w Karolinie Południowej, w bardzo krótkim czasie, po zeszłorocznej powodzi został przywrócony do stanu sprzed.
Na pewno w ten sposób jest im (mieszkańcom Haiti) łatwiej pogodzić się ze stratą. No i przy takim podejściu zdecydowanie trudniej o zawał. Taki brak przywiązania do rzeczy materialnych.
A to u mnie w ogródku. Ten kanał (rów) normalnie jest suchy, albo jest trochę wody na dnie. To było ostatnie (i pierwsze zarazem) zdjęcie jeszcze po jasnemu. Potem było gorzej... Jak sprawdzaliśmy po ciemku, po pierwszej fali wichury i deszczu - już wylał. Potem się nie odważyliśmy podchodzić - bo w ciemności nie ocenisz jak daleko poszła woda.
Mieszkać na "górce" (dom na wzniesieniu terenu), z dala od rzeki i bać się powodzi. Mieliśmy szczęście, skończyło się na strachu - inni nie...
Dzisiaj - trudno uwierzyć, że noc była straszna. Woda opadła, wyschła, kanał wrócił do normalnego poziomu. Wszystko jak jakiś zły sen...Dla nas. Co dla niektórych to noc pełna strat. W ostatecznym rozrachunku, na tą chwilę, huragan Matthew, w swej już najsłabszej wersji (kat. 1 oraz bez kategorii jako cyklon tropikalny)- uśmiercił najwięcej osób.
Zabójca z Haiti, z ironicznym usmiechem.
Te gębula została uchwycona jakoś na wysokości Florydy (dwa dni temu) - wtedy, gdy miał kategorię 4 (najwyższa 5).
Dzisiaj ma "tylko" dwójkę i prawdopodobieństwo uderzenia w ląd...
Wrrrrrrr już go nie lubię
O już ma jedynkę, niech słabnie i niech idzie sobie nad ocean.
Do mnie nie dotrze w postaci czystego huraganu - ale jakieś tam reperkusje będą - deszcz, wiatr oraz wylewające rzeki - z powodu oceanicznej cofki i nadmiaru deszczu. Im słabszy i im szybciej się namyśli wracać nad Atlantyk - wszystkie efekty będą słabsze.
Oglądam relacje w miejsc, gdzie wczoraj szalał Mateuszek. Dzisiaj fale się uspokoiły (przynajmniej na przekazie tak to wygląda), choć nadal niebezpiecznie. I świeci słońce, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Zmiażdżone samochody poprzez wyrwane z korzeniami drzewa, zerwane dachy, wybite szyby - aż trudno uwierzyć, patrząc na pogodę, że wczoraj cały dzień i w nocy szalał kataklizm...
Zresztą przed samym nadejściem huraganu nie było inaczej - poza wiatrem i falami, które ucieszyłyby wszystkich deskowców - na przekazie telewizyjnym nie było widać zagrożenia.
Tak sobie myślałam, że gdybym była turystą, który przyjechał z terenów nie zagrożonych, nie spotkał się z tym żywiołem, zaplanował sobie urlop pół roku wcześniej - patrząc na to co za oknem - wydawałoby mi się nieuzasadnioną paniką. Naprawdę miałabym problem z dostosowaniem się do nakazów obowiązkowej ewakuacji.
Przerażające... Współczuję tam mieszkającym, bo niejedna rodzina straci nie tylko dorobek całego życia, ale przede wszystkim życie, które jest najważniejsze. Niestety w obecnych czasach w różnych częściach świata pojawiają się takie okropne kataklizmy i wcale nie szykuje się poprawa w tym względzie, a raczej tego typu okropności będą wręcz nasilać się, że aż strach się bać.
U nas jak na razie jest w miarę spokojnie, ale też w różnych rejonach kraju przechodzą nawałnice i różne wichury, gdzie w jednej chwili ludzie również tracą życie i całe swoje dobytki. I na to nie ma rady żeby móc powstrzymać takie żywioły. To wszystko jest tragiczne.
Tu ludzie zwyczajni - huragany są co roku.
Po Katrinie są bardziej skorzy do ewakuacji, naprawdę niewielu zostaje do końca, w nadziei, że może się odmieni.
W Stanach sytuacja inna niż na Haiti. Państwo bogate - stać go na uruchomienie służb, noclegów bezpłatnych, ewakuację wszystkich - o ile zdecydują się w nakazanym czasie (potem są skazani tylko na siebie, w najgorszym okresie służby - strażacy, pogotowie przestają pracować). Kraj stać na kilkudniowe przestoje - byle tylko ludzie byli bezpieczni.
Inaczej ma się Haiti. Bida z nyndzom, lepianki niemalże jak u Cyganów na Słowacji. I do tego jeszcze leniwa mentalność - co będziemy się przejmować, jakoś to będzie.
Do tego położenie - wyspa, z której nie za bardzo gdzie jest uciec.
Dlatego taka różnica w ilości osób, która straciła zycie.
I jeszcze jedna różnica - Amerykanie pracują, przygotowując się do nadejścia huraganu, potem zaraz po przejściu i możliwości powrotu biorą się za robotę w celu naprawy szkód.
mieszkańcy Haiti czekają na pomoc ze świata - w międzyczasie tańcząc i śpiewając (była taka relacja - grupka mężczyzn na ruinach domu, tańcząca i śpiewająca). Oni jeszcze nie odbudowali kraju ze zniszczeń po trzęsieniu ziemi. Charleston w Karolinie Południowej, w bardzo krótkim czasie, po zeszłorocznej powodzi został przywrócony do stanu sprzed.
Na pewno w ten sposób jest im (mieszkańcom Haiti) łatwiej pogodzić się ze stratą. No i przy takim podejściu zdecydowanie trudniej o zawał.
Taki brak przywiązania do rzeczy materialnych.
Zart z internetu - niestety bardzo prawdziwy na tą noc...Naprawdę niebezpiecznie było
Autostrada I95, najważniejsza trasa przelotowa z północy na południe (i odwrotnie) na wschodnim wybrzeżu wczoraj wieczór. Okolice Fayatteville
A to u mnie w ogródku. Ten kanał (rów) normalnie jest suchy, albo jest trochę wody na dnie.
To było ostatnie (i pierwsze zarazem) zdjęcie jeszcze po jasnemu. Potem było gorzej...
Jak sprawdzaliśmy po ciemku, po pierwszej fali wichury i deszczu - już wylał. Potem się nie odważyliśmy podchodzić - bo w ciemności nie ocenisz jak daleko poszła woda.
Mieszkać na "górce" (dom na wzniesieniu terenu), z dala od rzeki i bać się powodzi.
Mieliśmy szczęście, skończyło się na strachu - inni nie...
Dzisiaj - trudno uwierzyć, że noc była straszna. Woda opadła, wyschła, kanał wrócił do normalnego poziomu. Wszystko jak jakiś zły sen...Dla nas. Co dla niektórych to noc pełna strat.
W ostatecznym rozrachunku, na tą chwilę, huragan Matthew, w swej już najsłabszej wersji (kat. 1 oraz bez kategorii jako cyklon tropikalny)- uśmiercił najwięcej osób.
i taka pogoda teraz...