Chciałabym się z Wami podzielić moim miłym wrażeniem co do sąsiadów mojego ojca. Otóż, mój ojciec jest człowiekiem w podeszłym wieku , ma 80 lat. Mieszka sam , ponieważ moja mama zmarła w zeszłym roku. W zeszłym tygodniu, mój ojciec bardzo źle się poczuł z powodu niestabilnego ciśnienia krwi, ja i mój brat odwieźliśmy go do szpitala, gdzie zatrzymano go na obserwacji i by dobrać mu odpowiednie leki. ( Niestety leki , które brał, przestały skutkować). Po niespełna dwóch dniach, dostałam telefon od sąsiadki ojca, z zapytaniem i wielką troską, co się dzieje z moim ojcem ??? Bo ona go nie widziała dzisiaj, pukała do drzwi i nikt nie odpowiadał !! Na domiar tego zwracała się w imieniu wszystkich sąsiadów - czyli trzech lokatorów bloku. Była bardzo zaniepokojona . Dodam, że mój ojciec mieszka na peryferiach dużego miasta, kamienica ma cztery lokale, własne podwórko. I taką niepowtarzalną atmosferę. No i sąsiedzi wiedzą, że ja i mój brat bardzo często odwiedzmy ojca. Zreszą tam się wychowaliśmy i ci sąsiedzi to nasi koledzy z lat dziecinnych. A ja mieszkam w blokowcu , na jednej klatce 10 rodzin, mieszkamy razem od 20 lat. Czasami wyjeżdżam na 2 tygodnie i sąsiedzi .... nawet nie zauważą, że mnie nie było. A tam .... całkiem inaczej.!! Sąsiad interesuje się, co się dzieje z sąsiadem.
Wszystkim życzę takich miłych i zaangażowanych sasiadów. Szczególnie, gdy mieszkacie sami.
jasia - powiem Ci ,że tak wlaśnie zawsze było - dopiero teraz cos się w ludziach pozmienialo- może czasu maja malo albo tak bardzo zajęci - żal mi ich - irenka
a ja bym chciała mieszkać własnie w takim miejscu,gdzie wszyscy dobrze się znają i szanują,człowiek czuje się bezpiecznie,wśród blokowisk tego nie ma......
U nas mieszkają 4 rodziny, z tym że są dwie klatki schodowe. Więc jeden sąsiad(nad nami) a dwie rodziny od drugiej strony budynku.Ale ten sąsiasd to nam się wogule nie udał, niestety. Wścibski i złośliwy, nie można z nim podawędzić ani nawet żyć w jako takiej sąsiedzkiej zgodzie. Potrafi włączyć muzykę na foll i do drugiej trzeciej nad ranem szaleć, albo przy remoncie wiercić od 22:( Natomiast sąsiedzi z drugiej strony budynku lepiej udani. A że to druga klatka to kontakt raczej tylko na podwórku, bądź na ogródku(ogródki się stykają więc się przez płot pogoda bądź latem kawkę wypije)Tak więc znamy się i kontaktujemy, ale odpowiednich ilościach, nie ma wścibstwa i wtykania nosa tam gdzie nie trzeba i w nie swoje sprawy. Ale też wiemy że można na takowego liczyć gdy jest potrzebna pomoc:)
Mieszkam w starym bloku wraz z pozostałymi 5 rodzinami.Stosunki między sąsiedzkie ograniczają się do minimum.Raczej nie jesteśmy zgranymi sasiadami.Należymy do "wspólnoty mieszkaniowe".Niestety jest to tylko nazwa - cokolwiek zrobić wspólnie to jest bardzo cięzko.Żyje się wsród ludzi, a człowiek jest taki samotny.W dni wolne jedziemy do domu na wsi.Muszę powiedzieć,że tam dopiero czuję, że żyję.Mam wspaniałych sąsiadów. Zawsze pomogą, doradzą - bo nie mamy pojęcia o pracach w ogrodzie itp.My pomagamy w innych sprawach, typu zalatwienia czegoś w mieście , doradzenia w sprawach na których my sie znamy, a oni nie mają dużego doświadczenia.Jest na pewno minus,że cala wioska wie co sie robi.Nawet potrafią coś dodać od siebie.Ostatnio dostarczano nam bloczki superoksu i jakie było moje zdziwienie gdy drugi sasiad pyta się -" a po co wam taka wielka lodówka?".W pierwszym momencie nie miałam pojęcia o co mu chodzi.patrzę na niego z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami i w końcu udalo mi się wykrztusić : " jaka lodówka?" No suma sumarum okazało się,że zobaczył samochód dostawczy, na którym z daleka widać coś białego, dużego więc z dostawy bloczków suporeksu zrobiła się lodówka.Wolę chyba jednak takie zainteresowanie niż brak zainteresowania.Są to dwa tak różne swiaty,że po powrocie autentycznie potrzebuję dnia na przestawienie się. Wymyśliłam więc sobie "Dzień Urzędowego Lenia" i każdego następnego dnia gdy wrócę ze wsi obchodzę go uroczyści - czyli nic nie robię tylko aklimatyzuję sie do życia w "dużym mieście"
Chciałabym się z Wami podzielić moim miłym wrażeniem co do sąsiadów mojego ojca.
Otóż, mój ojciec jest człowiekiem w podeszłym wieku , ma 80 lat. Mieszka sam , ponieważ moja mama zmarła w zeszłym roku.
W zeszłym tygodniu, mój ojciec bardzo źle się poczuł z powodu niestabilnego ciśnienia krwi, ja i mój brat odwieźliśmy go do szpitala, gdzie zatrzymano go na obserwacji i by dobrać mu odpowiednie leki. ( Niestety leki , które brał, przestały skutkować).
Po niespełna dwóch dniach, dostałam telefon od sąsiadki ojca, z zapytaniem i wielką troską, co się dzieje z moim ojcem ???
Bo ona go nie widziała dzisiaj, pukała do drzwi i nikt nie odpowiadał !!
Na domiar tego zwracała się w imieniu wszystkich sąsiadów - czyli trzech lokatorów bloku.
Była bardzo zaniepokojona .
Dodam, że mój ojciec mieszka na peryferiach dużego miasta, kamienica ma cztery lokale, własne podwórko. I taką niepowtarzalną atmosferę. No i sąsiedzi wiedzą, że ja i mój brat bardzo często odwiedzmy ojca. Zreszą tam się wychowaliśmy i ci sąsiedzi to nasi koledzy z lat dziecinnych.
A ja mieszkam w blokowcu , na jednej klatce 10 rodzin, mieszkamy razem od 20 lat. Czasami wyjeżdżam na 2 tygodnie i sąsiedzi .... nawet nie zauważą, że mnie nie było.
A tam .... całkiem inaczej.!!
Sąsiad interesuje się, co się dzieje z sąsiadem.
Wszystkim życzę takich miłych i zaangażowanych sasiadów. Szczególnie, gdy mieszkacie sami.
jasia
jasia - powiem Ci ,że tak wlaśnie zawsze było - dopiero teraz cos się w ludziach pozmienialo- może czasu maja malo albo tak bardzo zajęci - żal mi ich - irenka
Tylko pozazdrościć -Jasiu....takich sąsiadów oczywiście
Na małych osiedlach wszyscy się znają ale i wiedzą wszystko o każdym , są plusy i minusy.
A na dużych osiedlach to nawet sąsiad nie zna sąsiada.
a ja bym chciała mieszkać własnie w takim miejscu,gdzie wszyscy dobrze się znają i szanują,człowiek czuje się bezpiecznie,wśród blokowisk tego nie ma......
U nas mieszkają 4 rodziny, z tym że są dwie klatki schodowe. Więc jeden sąsiad(nad nami) a dwie rodziny od drugiej strony budynku.Ale ten sąsiasd to nam się wogule nie udał, niestety. Wścibski i złośliwy, nie można z nim podawędzić ani nawet żyć w jako takiej sąsiedzkiej zgodzie. Potrafi włączyć muzykę na foll i do drugiej trzeciej nad ranem szaleć, albo przy remoncie wiercić od 22:(
Natomiast sąsiedzi z drugiej strony budynku lepiej udani. A że to druga klatka to kontakt raczej tylko na podwórku, bądź na ogródku(ogródki się stykają więc się przez płot pogoda bądź latem kawkę wypije)Tak więc znamy się i kontaktujemy, ale odpowiednich ilościach, nie ma wścibstwa i wtykania nosa tam gdzie nie trzeba i w nie swoje sprawy. Ale też wiemy że można na takowego liczyć gdy jest potrzebna pomoc:)
Mieszkam w starym bloku wraz z pozostałymi 5 rodzinami.Stosunki między sąsiedzkie ograniczają się do minimum.Raczej nie jesteśmy zgranymi sasiadami.Należymy do "wspólnoty mieszkaniowe".Niestety jest to tylko nazwa - cokolwiek zrobić wspólnie to jest bardzo cięzko.Żyje się wsród ludzi, a człowiek jest taki samotny.W dni wolne jedziemy do domu na wsi.Muszę powiedzieć,że tam dopiero czuję, że żyję.Mam wspaniałych sąsiadów. Zawsze pomogą, doradzą - bo nie mamy pojęcia o pracach w ogrodzie itp.My pomagamy w innych sprawach, typu zalatwienia czegoś w mieście , doradzenia w sprawach na których my sie znamy, a oni nie mają dużego doświadczenia.Jest na pewno minus,że cala wioska wie co sie robi.Nawet potrafią coś dodać od siebie.Ostatnio dostarczano nam bloczki superoksu i jakie było moje zdziwienie gdy drugi sasiad pyta się -" a po co wam taka wielka lodówka?".W pierwszym momencie nie miałam pojęcia o co mu chodzi.patrzę na niego z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami i w końcu udalo mi się wykrztusić : " jaka lodówka?" No suma sumarum okazało się,że zobaczył samochód dostawczy, na którym z daleka widać coś białego, dużego więc z dostawy bloczków suporeksu zrobiła się lodówka.Wolę chyba jednak takie zainteresowanie niż brak zainteresowania.Są to dwa tak różne swiaty,że po powrocie autentycznie potrzebuję dnia na przestawienie się. Wymyśliłam więc sobie "Dzień Urzędowego Lenia" i każdego następnego dnia gdy wrócę ze wsi obchodzę go uroczyści - czyli nic nie robię tylko aklimatyzuję sie do życia w "dużym mieście"