Pewnie w gorączce przedświątecznej niewielu znajdzie się czytelników moich wypocin, ale nie przesądzajmy... Zainspirowany pewną K chcę opisać pierwszy znaczący moment kiedy zorientowałem się, że muszę zweryfikować swój pogląd o charakterze moich dzieci... Obecnie wiem, że nie mogę ich szufladkować i cały czas się ich uczę... ich dorastanie i idące za tym zmiany determinują zmiany w moim ich postrzeganiu... wielu z Was jest rodzicami... niektórzy dopiero cieszą się pierwszymi kroczkami, wierszykami z przejęciem deklamowanymi w przedszkolu... inni czerpią radość z rozpieszczania wnucząt... ale może właśnie mieszanka doświadczenia i świeżego spojrzenia ewentualnych czytelników wywoła jakąś dyskusję... a może nie o dyskusję chodzi bo temat nie jest kontrowersyjny, ale o wymianę doświadczeń i spostrzeżeń... zatem skoro wyłuszczyłem oględnie cel to przystępuję do rzeczy.... Facetów jest dwóch... Pierwszy zwany Dużym (zwany tak nawet jak był mały) urodził się czternaście lat temu... pamiętam ten dzień kiedy odbierałem go ze szpitala... grzeczniutki, śpiący becik nie wydający z siebie żadnych odgłosów... w domu otworzył swoje wielkie oczy i spokojnie rozglądał się (choć podobno noworodki niewiele widzą).... pierwsze noce z jedną, góra dwiema pobudkami.... echhh... bardzo szybko zaczęliśmy się wszyscy wysypiać, a Duży coraz lepiej poznawał otoczenie... poznawał je dość systematycznie i spokojnie.... pierwsze ostrożne kroczki... i pierwsze niechętnie wypowiadane słowa.... Duży był egzemplarzem, któremu dwa razy nie trzeba było powtarzać... próba "nakarmienia" magnetowidu była jedna, gdyż po spokojnym wyjaśnieniu mu, że "nie wolno" stracił na kilka lat zainteresowanie sprzętem elektronicznym i w wolnych chwilach zajmował się uparcie sadzaniem pana policjanta ściągniętego z wielkiego motocykla, na małego konika z zestawu "Mały farmer"... gdy Duży miał rok + sześć miesięcy + 2 dni, pojawił się w domu Mały (zwany Małym mimo, iż przerósł już mamę).... gdy odbierałem Małego ze szpitala, pielęgniarka z wyraźną ulgą przekazała mi szamoczący się becik, który po chwili świdrującym w uszach płaczem zaczął domagać się bliżej nieokreślonego czegoś.... wejście do domu... Duży co prawda był uświadamiany, że lada dzień przyjdzie dzidzia, ale nie spodziewał się, że dzidzia będzie się tak okrutnie darła.... w związku z czym po chwili darły się dwie dzidzie, a ja usiłowałem tłumić w sobie paniczne myśli: "czy to już teraz tak będzie cały czas???".... Mały jadł co godzinę przez godzinę, choć muszę mu oddać, że spał równie dobrze jak starszy brat... zapozanwał się z otoczeniem spontanicznie i całym sobą.... angażował w to poznawanie wszystkie możliwe zmysły... przedmioty opatrzone przez rodziców uwagą "nie wolno" były dla niego tak pociągające, iż w oczach zapalały się natychmiast iskierki, którymi śledził ruchy dorosłych domowników, a rączki szybko i zwinnie choć na kilka sekund gmerały po strefach zakazanych... dwa bieguny temperamentu jakie miałem pod jednym dachem uzupełniały się choć Mały szybko zdominował poczynania brata... obaj uśmiechnięci i radośni, ale prym wodził Mały... jak grali w piłkę to Mały ustalał reguły gry... jak miał dosyć to zabierał piłkę... Duży bierny, spokojny, małomówny.... Mały energiczny, spontaniczny, z niezamykającą się buzią... w rodzinie zaczęły pojawiać się opinie: "Mały to sobie w życiu poradzi... ale Dużego trzeba mieć pod opieką bo jego każdy wyroluje...." sam chyba ulegałem takiemu przekonaniu aż do znamiennych wydarzeń.... otóż po kolenej przeprowadzce obaj panowie zamieszkali we wspólnym pokoiku.... niestety miejsca wystarczyło tylko na łóżko piętrowe (niech żyje budownictwo z lat 60-tych) i dla bezpieczeństwa zarządziłem, że łóżko górne okupuje Duży, a na parterze zamieszka Mały... ten stan niemal niezmąconej harmonii trwał kilka lat, aż pewnego wieczora panowie pochwalili się swoim nowym pomysłem: zamieniamy się na łóżka!!!... ileż radości sprawiło im przenoszenie pościeli.... i ta ekscytacja!!!... na moment się wtrąciłem: Panowie, a na jak długo się zamieniacie? - Na zawsze!!! - odkrzyknęli zgodnym dwugłosem chwilę później gdy wykąpani i przebrani umościli się na swoich miejscach zza drzwi dobiegały ich podniecone głosy: - Duży, ale Ty tutaj fajnie miałeś... hihi... z góry wszystko widać!!! - Ale tu na dole jak fajnie jest. Jak w namiocie!!! I nie muszę po drabince schodzić!!! itd.... Ekstaza trwała cały weekend... W poniedziałkowy wieczór szykowanie się do spania przeciągało się bardziej niż zazwyczaj... z pokoiku dobiegły mnie podniesione głosy... - Tataaaa!!! A Duży nie chce mnie wpuścić na moje łóżko!!! - wrzeszczał Mały hmmmmm.... - Duży, to nie fair... umówiliście się... - zacząłem łagodnie - Ja chcę spowrotem swoje łóżko - usłyszałem w odpowiedzi Przez głowę zaczęła mknąć galopada myśli... co zrobić?... jeżeli nakażę Małemu przenosiny potwierdzę złamanie umowy... jeśli opowiem się stanowczo po stronie Małego będzie to moja "siłowa" ingerencja w ich spór, a ja nie jestem w nim stroną i powinienem być obiektywny... - Duży, umówiliście się, że zamieniacie się na zawsze. Byłem świadkiem Waszych ustaleń. Nie można w taki sposób zrywać umów - usiłowałem tłumaczyć - Ja chcę swoje łóżko - przez zaciśnięte zęby wysyczał Duży - Ale to nie jest w porządku wobec Małego - Ja chcę swoje łóżko W głowie narastała panika... jak wybrnąć nie wdając się aktywnie w spór?.... i nagle jest!!! Eureka!!!! - Panowie... Sytuacja, którą tu mamy nie jest niczym nadzwyczajnym... - zacząłem - Odkąd istnieje ludzkość pojawiają się spory o terytoria. Większość wojen jaka się przetoczyła przez świat dotyczyła obszarów, które ktoś komuś usiłował odebrać. Wasz spór to rodzaj wojny..... o górne łóżko. Wojny i spory rozstrzygane były w historii bardzo różnie.... niektóre siłowo, czyli prawo do terytorium wygrywa ten kto pobił drugiego... inne przez negocjacje, czyli strony nie walczyły ze sobą, tylko proponowały i dyskutowały warunki na jakich zawarty będzie pokój. Musicie jednak wiedzieć jedną, szalenie ważną rzecz: każda wojna, od jej wypowiedzenia do zawarcia pokoju niosła dla obu stron ofiary... okresy wojen były ciężkimi czasami dla stron uczestniczących w nich. I dlatego ogłaszam Wojnę o Górne Łóżko! Do czasu zakończenia tej wojny ofiarą, którą poniesie napadnięty i napadający będzie to, że obaj...... będziecie.... spać...... na dolnym łóżku! Zapadła cisza.... ale tylko na moment... - Ja chcę moje łóżko! - A ja wiem co chcesz, Duży, ale teraz kładźcie się już spać bo robi się późno - uciąłem jego mantrę. Z doświadczeń ich wspólnych sześciu lat wynikało, że Duży musi "pęknąć".... Mały zawsze osiągał to czego chciał, zawsze znajdował swój sposób i swoją drogę do celu... Duży grzeczny i spolegliwy zawsze poddawał się woli innych... a jednak gdy po przeciwnych stronach dolnego łóżka zacząłem układać ich poduszki, odezwał się głos Małego: - Ja nie chcę wojny. Duży, zróbmy tak, że Ty będziesz spał na górze w dni powszednie, a ja w weekendy. Zamurowało mnie. Propozycja była rozsądna, a jednocześnie wyszła od Małego choć była dla niego mało korzystna... - Duży, propozycja Małego jest według mnie bardzo dobra. Co Ty na to? - Ja chcę swoje łóżko! LUDZIE!!! Trzymajcie mnie... było już tak blisko! Ten dzieciak nigdy nie wymusił niczego poza kupą po zbyt dużej ilości czekolady, a teraz upiera się jak osioł!!! Schowałem emocje do kieszeni, gdy usłyszałem znów Małego: - Duży, to pozwól mi ten ostatni raz spać na górze, a potem to już będzie Twoje łóżko. Zanim zdążyłem się odezwać padło: - Nie!!! Ja chcę swoje łóżko! - Duży!!! - nie wytrzymałem - Mały poszedł naprawdę na ogromne ustępstwa, zrób to dla niego, co Ci zależy? - Ja chcę swoje łóżko! Mały... cichym głosem powiedział: - No dobra.... ja nie chcę wojny.... śpij na górze...
Wojna o Górne Łóżko skończona.... a ja długo leżałem nie mogąc zasnąć... okazało się bowiem, że tego wieczora stereotypowe, wykształcone przez kilka lat postrzeganie moich dzieci mogę sobie w buty wsadzić.... okazało się że Duży potrafi być (do bólu) stanowczy.... że Mały ma dobre serce i nie jest cwaniakiem zorientowanym na własne wygody... i okazało się że się zmieniają, ewoluują... i okazało się, że ja muszę też się zmieniać.... że nie mogę przykleić im etykietek i posługiwać się nimi do końca życia.... od tamtej pory stoczyli niejedną "wojnę" i nie raz szukali kompromisu.... dziś Duży choć nadal małomówny, radzi sobie w życiu całkiem nieźle... ma już cały wahlarz metod służących do osiągania swoich celów.... Mały "nadaje" za dwóch i jak mawia "nie mówienie go dusi jak brak tlenu".... jest wspaniałym młodzieńcem, który ma setki pomysłów na naprawianie świata.... a ja pamiętam o jednym: to wszystko może się jeszcze w najmniej oczekiwanym momencie zmienić i dlatego muszę ich uważnie słuchać, aby tej zmiany (szczególnie gdyby szła w złym kierunku) nie przegapić....
Przepraszam za przynudzanie... P.S. Nie obrażę się za usunięcie tego przydługiego wywodu
Jakreb ty nie nudzisz tyklo inspirujesz i to szalenie. Ja mam corke i syna i wiele razy juz sie przekonalam ze nie nalezy sie do niczego przyzwyczajac bo jedynie stalym consensem na swiecie jest ...zmiana ;-) :-). Wesolych swiat zycze Tobie i calej Twojej Rodzinie
Dzięki Dolores, Gdzieś mi w ferworze pisania umknęła "niezmienność zmian"... ale ogólne przesłanie jest właśnie takie.... reagujmy na zmiany zanim nam coś umknie bezpowrotnie... Pozdrawiam życząc Wesołych, Spokojnych i Pogodnych Świąt
Jak mozesz mówić, że przydługie czy przynudne. Czytałam z zapartym tchem. Wydawało się, ze opisujesz częściowo moje dzieci, choć różnopłciowe. Starszy, choc męcząca gaduła, z problemami dyslektycznymi, nadpobudliwością - to jednak spolegliwy, dający się przekonać, prawdomówny, dajacy się "spacyfikować" bez większych awantur - wykonujący polecenia, nawet jeżeli trochę marudzący. Od urodzenia nie było z nim jakiś większych problemów wychowawczych. Siostra - już w ciąży dała mi popalić - nie pozwalając jeść tego na co miałam ochotę - wszysko kończyło sie w toalecie. po urodzeniu - mongołka z czarną szopą włosów, z zacisniętymi oczami, nie mogąca sie obudzić na karmienie. To było złudzenie sielanki, trwajacej 6 tygodni. W tym czasie się wyspała za wszystkie czasy - potem już tylko po 15 minut dwa razy dziennie. Każde wyjście na dwór to koszmar- nie oddalaliśmy się od bloku - bo cały czas na sygnale. poza tym zdolnosć do samostanowienie - dziecko chodziło, jak pies w szelkach, bo choć nie umiała jeszcze sprawnie poruszać się na dwóch nogach to juz nie pozwoliła sie prowadzić za rękę, nabijając sobie mnóstwo siniaków. Samodzilne wybieranie rzeczy do ubrania, próby zmuszenia do ubranie rzeczy nie zaakceptowanych kończyły się rozebraniem w zaskakująco szybkim tempie. i wspaniała umiejętnosć udawania dowcipowej blondynki -jaka to aj biedna, nieszczęśliwa, nie potrafiąca
zawsze większy spryt - możliwość ocyganienie brata - nim on się obejrzał już by go sprzedała. w przypadku handlu wymiennego ona zawsze była z obiema rzeczami.
Oczywiście wojna o piętrówkę - też mają wspólny pokój - u nas jest zakaz wymieniania się, choć Marcin jako cięższy powinien spać na dole - ale chęć powtórnej zamiany nie przychodzi im w tym samym momencie - za duża awantura na skołatane nerwy.
I choć wiele złego można powiedzieć o Marcie, to w sytuacji kryzysowej, gdy nieszczęście dotyka brata, będzie stała murem za nim, nie może sobie znaleźć wtedy miejsca, gdy wie, że jemu sie coś przytrafiło. Źle znosi rozstanie.
I choć prowadzą nieustanną wojnę - to zawsze przyjdą prosić o darowanie kary dla drugiego
Wydaje mi się, że drugie dziecko - już zmuszone do walki o byt zawsze sobie lepiej radzi - częściowo z obserwacji starszego rodzeństwa - korzystajac z przykładu. I choć wydaje nam się skończonym egoistą -ale zawsze to od starszego wymagamy, aby ustapił dla świętego spokoju, zawsze każemy mu dawać przykład to tak naprawdę jest to dobre, czujące dziecko, wykreowane jedynie przez warunki, jakie mu stwarzamy na nieznośne i bardziej zapobiegliwe.
Ja powiem szczerze, że miałem jeden istotny problem w moim podwójnym ojcostwie... sam jestem jedynakiem!!! :o((( Tym bardziej starałem i staram się Słuchać i Uczyć się... i uważam to za fascynujące zajęcie... Kiedyś wydawało mi się że dwójka dzieci w tym samym otoczeniu, w podobnym czasie i w porównywalnych warunkach powinna być podobna.... dziś wiem że tak nie jest i trzeba być na odmienność charakterów otwartym i wyrozumiałym, choć przyznaję się do błędów związanych z próbami unifikacji... żeby było śmieszniej to jedne z pierwszych różnic, które zacząłem respektować to różnice w upodobaniach kulinarnych... Duży podobnie jak ja mączno-jajeczny... a Mały choć nie gardzi kluskami i uwielbia naleśniki to mięsko i wędlinę stawia bardzo wysoko.
Mój maż jest jedynakim. I tak jak Ty starasz sie uczyć zachowań rodzeństwa, on w żaden sposób nie moze pojać, że bójki, kłótnie, topienie w łyżce wody to sprawa normalna wśród rodzeństwa. Ja natomiast pochodzę z wielodzietnej na dzisiejsze czasy rodziny - czwórka nas była (i jest nadal). Mam 14 lat młodszą siostrę - na zachowanie dzieci patrzę zawsze przez pryzmat jej zachowania - pamiętam jaka była - podczas gdy ja nie byłam już całkowicie dzieckiem
a wiesz co ....najlepiej faktycznie uczyć sie od dzieci. Czasem nie wychodzi... Ja mam oprócz Szefowej (cholera wie właściwie KTÓRA teraz rzadzi... ale to nie temat) jeszcze dwie "awanturnice"... Otóż te(24 i 19), które Mamie zabrały cnotę (mam tylko "babiniec" i psa(!)),często się"handryczyły" ..teraz też, o byle co ..miały wspólny pokój kiedyś. Jako OJCZYŻ chciałem być rozjemcą.... Było już tak, że dałem kazdej nóż(!) w ręke i powiedziałem do obu ">> zabij ja jak tak nienawidzisz,..." nie powiem jak zareagowała Żonka. Teraz jak "przeginają" ...spokojnie mówię "...dziewczyny w kuchni są naostrzone noże..." Momentalnie jest cicho ...no nie całkiem, bo pod nosem coś tam obie ...i Żona też coś ...ale mogę wtedy spokojnie czytać lub kukać w telewizor...
Hihi.... Janek... Metoda z nożami jest mocna, ale podoba mi się... Choć z drugiej strony jak przypomnę sobie mojego kuzyna jak na mnie z widłami biegł to jednak ostre narzędzia w sporach polecam wyłącznie jako rozwiązanie kontrolowane... Faktem jest że kuzyna doprowadziłem do furii, swoją wredną złośliwością i chyba sam bym tego nie wytrzymał... potem go przeprosiłem i ubłagałem babcię która nas rozdzieliła żeby jago rodzicom nie mówiła.... Mea culpa...
A ja mam nadzieję , ze gdzieś gromadzisz sobie te przemyślenia . Piękna pamiątka dla Chłopaków to jedno , ale może i materiał na jakąś książkę ? Mówię to zupełnie serio . Dawno nie czytałam tutaj takiego miłego , ciepłego tekstu . Pozdrawiam.
jarekb- czytałam z zapartym tchem , jak książkę - jak wspomnienie młodości - też mam 2 synów i dokładnie podobnie , dwa inne temperamenty - a najwspanialsze jest to ,że do tej pory są zgodni ( a mają 34 i 32 lata) - najcenniejsze co mam to właśnie ONI - Pozdrawiam Ciebie i Twoją rodzinkę - irenka
Przemyślenia gromadzę we łbie... i rzadko pozwalam im wypełzać... no chyba że ktoś ;o) zainspiruje... Książkę???????????? ale Cię till poniosło.....!!! zawsze uważałem, że książki pisze się z jednego z dwóch powodów: 1) pieniądze - pod warunkiem że ma się dobry warsztat (patrz: amerykańscy "producenci" bestsellerów, piszący na zamówienie) 2) mądrość lub wiedza, którą warto się podzielić (czyt. mój ulubiony, przeczytany cztery razy "Alchemik")
Dla pieniędzy mógłbym pisać, bo szmalu nigdy nie jest za dużo, ale nie mam warsztatu... :o( A wariant drugi odpada bo nie mam żadnych cennych przemyśleń, które dla innych mogły by być interesujące.
Aha... wariant 3) pisanie "do szuflady" (współcześnie na twardziela) - nie mam na to czasu
A ja w dalszym ciągu uważam , ze stratą jest wyrzucanie w przestrzeń słów tak rozsądnie poskładanych . Niech to słowo gdzies trwa i czeka . To , ze teraz nie masz czasu , nie znaczy , ze kiedyś , kiedy nagle czasu stanie się za duzo , nie bedziesz chciał robic jakiś podsumowań , retrospekcji . A tak - wyciągniesz wydrukowane kartki ( nie wierzę , ze papier przegra z komputerami ...) i .... Po prostu pisz . Przecież nie masz trudności w tym, aby odpowiednie dać rzeczy słowo ... Pozdrawiam . ;)
jarekb- till ma rację, popieram !! A co do mnie - to ja jestem jedynaczka i jedna też mam córcię, która jest juz "na swoim", tak więc nie za bardzo mogę tu doswiadczeniami sypać. Pozdrawiam smaczniutko- Elek.
Jest jeszcze jedna możliwośc: felietony do prasy. Hmmm, tylko jak by tu Cię gdzieś wkręcić.
Warsztat wtedy jest, pieniądze będą, na formy krótkie to i czas się znajdzie, a mądrość w sobie masz, tylko nadto skromny jesteś, a w każdym razie zawsze można podzielić się doświadczeniem.
Ja niestety jestem zaszufladkowanym niechlubnie dzieckiem, co przykro odbija się w moim życiu. Bo ilekroć chciałabym zrobić coś w zgodzie ze swoim przekonaniem, narażam się na niezrozumienie: No, wiesz nie spodziewałam(łem) się tego po Tobie...I uczę się dopiero w dorosłym życiu być dla siebie, nie dla innych.
Jarku (Tak masz na imię?) pisz...masz we mnie wierną czytelniczkę.
Przeważnie jest tak, że każde z dzieci ma inny charakter, inaczej chyba też się wychowuje drugie dziecko szczególnie jak jest miedzy nimi większa róznica wieku. Narazie jestem pojedyńczą mamą więc niewiem jakie będzie drugie (o ile kiedyś będzie). Ale mam siostrę młodszą o 7 lat, mamy róźne charaktery i inaczej byłyśmy wychowywane. Tzn. wartości którymi kierują się w życiu rodzice przekazali nam te same, ale swobody i ustępstw siostra miała zdecydowanie więcej. Pamiętam jak ja byłam dorastająca a "mała" wszystkie moje sekretne sprawy które podsłyszała donosiła mamie. Ale róznica charakterów ma też swoje dobre stony, ja jestem optymistką więc w chwilach cieżkich pocieszam siostrę, ona natomiast ma więcej wrażliwosci której mnie czasami barkuje. W każdym razie mimo róznicy charakterów bardzo się kochamy i jak pomyślę, że na wakacje wyjeżdza na miesiąc do Niemiec i znowu zostanie nam tylko telefon (na codzień też telefon bo mieszka w Krakowie), to juz mi smutno. Ps. Co nas łączy niewątpliwie? Obie korzystamy z WŻ
Witaj Jarku. Czytam z przyjemnością Twoje wypowiedzi. Warto tu pisać i otrzymać komentaż. Twoje przemyślenia i doświadczenia są szalenie ciekawe. Sam mam dorosłe dzieci /32 i 28/ ale prawdę mówiąc to nie wiem kiedy dorosły. Twoje wywody spowodowały, że sam teraz siedzę i myślę nad moimi dziećmi, jakie są? Niby są ze mną a jednak obok.Obudziłeś jednak wspomnienia..........
jarku- nie nudzisz i nie ma wg mnie ZADNYCH powodow aby ten watek usunac. Doloze swoje 3 grosze. Tez sie dziwilem zawsze jak to sie dzieje, ze dzieci wychowywane w tej samej rodzinie - majacych wpajane podobne wzorce zachowan czasami potrafia sie tak odmiennie zachowywac. Nie jest to kwestia roznicy wieku. Wiem to majac w domciu 23-letnie blizniaczki. Kochane sa jednakowo- bez jaichkolwiek przywilejow dla ktorejkolwiek, a jednak- na przestrzeni tych ponad 23 lat nie jeden raz a to jedna a to druga w chwilach rozgoryczenia dawala nam jednoznaczne sygnaly, ze czuje sie traktowana gorzej. To naprawde niesamowite jak z absolutnego drobiazgu dziecko potrafi zrobic DRAMAT i jak potrafi byc gleboko dotkniete takim drobiazgiem. Odniennosc charakterow jest w przypadku moich corek zasadnicza, Mimo, ze to blizniaki jednojajowe. Konflikty wzajemne istnieja do tej pory, ba - ostatnia walka z wyciem, wrzaskami i wzajemnym wyrywaniem wlosow miala miejsce u kobiet ponad 20-letnich.Nie zmienia to faktu, ze wiez wzajemna jest u nich zdecydowanie silniejsza niz konflikty. To wiez zdeecydowanie wieksza niz u rodzenstwa z roznica wieku. A jednak- to 2 rozne istoty. Od malego nie znosily sie ubierac jednakowo, przejawialy odmienne zainteresowania i bardzo sie roznily w zachowaniach codziennych. czy znam swoje dzieci???? na pewno nie do konca - to po prostu niemozliwe. Nie ma jednoznacznych recept na wychowanie dziecka, wlasnie dlatego, ze kazde jest inne, ze w podobnej sytuacji reakcje bywaja calkiem odmienne a czasami calkiem nieprzewidywalne. Jak juz wspomnialem w innym watku - im dziecko starsze tym wplyw domu rodzinnego (stanowiacy na pewno BAZE) staje coraz mniejszy, bo i rozwoj kazdej osobowosci uwarunkowany jest suma bardzo skomplikowanych czynnikow. Chyba to temat dzungla - nie da sie ogarnac w pelni
Zainspirowana twoimi slowami "cofnęłam film" i zrobiłam wycieczke w przeszłość i...fajnie było.Jarek jeżeli, nawet nie chcesz "specjalnie"pisac/do czego cie jednak namawiam/ to przynajmniej zachowaj to co napisałeś.Myślę,ze wielu młodych rodziców powinno uczyć sie od ciebie,potrafisz zrobić to w super sposob,bo masz wiele do przekazania a nie "wymądrzasz sie"i masz lekkie pióro.Pomyśl o tym proszę,ja mam przed oczami zbior twoich felietonow o wychowaniu pod jakims zabawnym tytulem.
Tak... jakbym czytała o swoich latoroślach.Starsze, wieczna flegma, na wszystko czas, jak nie popchniesz to nie pójdzie. Mały od początku wiedziałam, że spokoju nie da.Wszędzie go pełno, zawsze cos ma do powiedzenia i ostanie słowo ma należec do niego.I tez aż do czasu. Kiedy moja "Flegma" zapragneła spelnic marzenie i pojechać na wycieczkę do Grecji. A tu brak gotówki.Mamcia nie da bo kredycik spłaca. Uwierzcie w ciągu tygodnia zorganizowała pieniądze na nasz przelot w obie strony. Natomiast wyszczekany Mały momentami staje bezradny przed błahymi trudnościami. Tak, dzieci wieczna zagadka. Ale chyba sami byliśmy tacy, tylko już nie pamietamy.
Pewnie w gorączce przedświątecznej niewielu znajdzie się czytelników moich wypocin, ale nie przesądzajmy... Zainspirowany pewną K chcę opisać pierwszy znaczący moment kiedy zorientowałem się, że muszę zweryfikować swój pogląd o charakterze moich dzieci... Obecnie wiem, że nie mogę ich szufladkować i cały czas się ich uczę... ich dorastanie i idące za tym zmiany determinują zmiany w moim ich postrzeganiu... wielu z Was jest rodzicami... niektórzy dopiero cieszą się pierwszymi kroczkami, wierszykami z przejęciem deklamowanymi w przedszkolu... inni czerpią radość z rozpieszczania wnucząt... ale może właśnie mieszanka doświadczenia i świeżego spojrzenia ewentualnych czytelników wywoła jakąś dyskusję... a może nie o dyskusję chodzi bo temat nie jest kontrowersyjny, ale o wymianę doświadczeń i spostrzeżeń... zatem skoro wyłuszczyłem oględnie cel to przystępuję do rzeczy....
Facetów jest dwóch... Pierwszy zwany Dużym (zwany tak nawet jak był mały) urodził się czternaście lat temu... pamiętam ten dzień kiedy odbierałem go ze szpitala... grzeczniutki, śpiący becik nie wydający z siebie żadnych odgłosów... w domu otworzył swoje wielkie oczy i spokojnie rozglądał się (choć podobno noworodki niewiele widzą).... pierwsze noce z jedną, góra dwiema pobudkami.... echhh... bardzo szybko zaczęliśmy się wszyscy wysypiać, a Duży coraz lepiej poznawał otoczenie... poznawał je dość systematycznie i spokojnie.... pierwsze ostrożne kroczki... i pierwsze niechętnie wypowiadane słowa.... Duży był egzemplarzem, któremu dwa razy nie trzeba było powtarzać... próba "nakarmienia" magnetowidu była jedna, gdyż po spokojnym wyjaśnieniu mu, że "nie wolno" stracił na kilka lat zainteresowanie sprzętem elektronicznym i w wolnych chwilach zajmował się uparcie sadzaniem pana policjanta ściągniętego z wielkiego motocykla, na małego konika z zestawu "Mały farmer"... gdy Duży miał rok + sześć miesięcy + 2 dni, pojawił się w domu Mały (zwany Małym mimo, iż przerósł już mamę).... gdy odbierałem Małego ze szpitala, pielęgniarka z wyraźną ulgą przekazała mi szamoczący się becik, który po chwili świdrującym w uszach płaczem zaczął domagać się bliżej nieokreślonego czegoś.... wejście do domu... Duży co prawda był uświadamiany, że lada dzień przyjdzie dzidzia, ale nie spodziewał się, że dzidzia będzie się tak okrutnie darła.... w związku z czym po chwili darły się dwie dzidzie, a ja usiłowałem tłumić w sobie paniczne myśli: "czy to już teraz tak będzie cały czas???".... Mały jadł co godzinę przez godzinę, choć muszę mu oddać, że spał równie dobrze jak starszy brat... zapozanwał się z otoczeniem spontanicznie i całym sobą.... angażował w to poznawanie wszystkie możliwe zmysły... przedmioty opatrzone przez rodziców uwagą "nie wolno" były dla niego tak pociągające, iż w oczach zapalały się natychmiast iskierki, którymi śledził ruchy dorosłych domowników, a rączki szybko i zwinnie choć na kilka sekund gmerały po strefach zakazanych... dwa bieguny temperamentu jakie miałem pod jednym dachem uzupełniały się choć Mały szybko zdominował poczynania brata... obaj uśmiechnięci i radośni, ale prym wodził Mały... jak grali w piłkę to Mały ustalał reguły gry... jak miał dosyć to zabierał piłkę... Duży bierny, spokojny, małomówny.... Mały energiczny, spontaniczny, z niezamykającą się buzią... w rodzinie zaczęły pojawiać się opinie: "Mały to sobie w życiu poradzi... ale Dużego trzeba mieć pod opieką bo jego każdy wyroluje...." sam chyba ulegałem takiemu przekonaniu aż do znamiennych wydarzeń....
otóż po kolenej przeprowadzce obaj panowie zamieszkali we wspólnym pokoiku.... niestety miejsca wystarczyło tylko na łóżko piętrowe (niech żyje budownictwo z lat 60-tych) i dla bezpieczeństwa zarządziłem, że łóżko górne okupuje Duży, a na parterze zamieszka Mały... ten stan niemal niezmąconej harmonii trwał kilka lat, aż pewnego wieczora panowie pochwalili się swoim nowym pomysłem: zamieniamy się na łóżka!!!... ileż radości sprawiło im przenoszenie pościeli.... i ta ekscytacja!!!... na moment się wtrąciłem: Panowie, a na jak długo się zamieniacie?
- Na zawsze!!! - odkrzyknęli zgodnym dwugłosem
chwilę później gdy wykąpani i przebrani umościli się na swoich miejscach zza drzwi dobiegały ich podniecone głosy:
- Duży, ale Ty tutaj fajnie miałeś... hihi... z góry wszystko widać!!!
- Ale tu na dole jak fajnie jest. Jak w namiocie!!! I nie muszę po drabince schodzić!!!
itd....
Ekstaza trwała cały weekend...
W poniedziałkowy wieczór szykowanie się do spania przeciągało się bardziej niż zazwyczaj... z pokoiku dobiegły mnie podniesione głosy...
- Tataaaa!!! A Duży nie chce mnie wpuścić na moje łóżko!!! - wrzeszczał Mały
hmmmmm....
- Duży, to nie fair... umówiliście się... - zacząłem łagodnie
- Ja chcę spowrotem swoje łóżko - usłyszałem w odpowiedzi
Przez głowę zaczęła mknąć galopada myśli... co zrobić?... jeżeli nakażę Małemu przenosiny potwierdzę złamanie umowy... jeśli opowiem się stanowczo po stronie Małego będzie to moja "siłowa" ingerencja w ich spór, a ja nie jestem w nim stroną i powinienem być obiektywny...
- Duży, umówiliście się, że zamieniacie się na zawsze. Byłem świadkiem Waszych ustaleń. Nie można w taki sposób zrywać umów - usiłowałem tłumaczyć
- Ja chcę swoje łóżko - przez zaciśnięte zęby wysyczał Duży
- Ale to nie jest w porządku wobec Małego
- Ja chcę swoje łóżko
W głowie narastała panika... jak wybrnąć nie wdając się aktywnie w spór?.... i nagle jest!!! Eureka!!!!
- Panowie... Sytuacja, którą tu mamy nie jest niczym nadzwyczajnym... - zacząłem - Odkąd istnieje ludzkość pojawiają się spory o terytoria. Większość wojen jaka się przetoczyła przez świat dotyczyła obszarów, które ktoś komuś usiłował odebrać. Wasz spór to rodzaj wojny..... o górne łóżko. Wojny i spory rozstrzygane były w historii bardzo różnie.... niektóre siłowo, czyli prawo do terytorium wygrywa ten kto pobił drugiego... inne przez negocjacje, czyli strony nie walczyły ze sobą, tylko proponowały i dyskutowały warunki na jakich zawarty będzie pokój. Musicie jednak wiedzieć jedną, szalenie ważną rzecz: każda wojna, od jej wypowiedzenia do zawarcia pokoju niosła dla obu stron ofiary... okresy wojen były ciężkimi czasami dla stron uczestniczących w nich. I dlatego ogłaszam Wojnę o Górne Łóżko! Do czasu zakończenia tej wojny ofiarą, którą poniesie napadnięty i napadający będzie to, że obaj...... będziecie.... spać...... na dolnym łóżku!
Zapadła cisza.... ale tylko na moment...
- Ja chcę moje łóżko!
- A ja wiem co chcesz, Duży, ale teraz kładźcie się już spać bo robi się późno - uciąłem jego mantrę.
Z doświadczeń ich wspólnych sześciu lat wynikało, że Duży musi "pęknąć".... Mały zawsze osiągał to czego chciał, zawsze znajdował swój sposób i swoją drogę do celu... Duży grzeczny i spolegliwy zawsze poddawał się woli innych... a jednak gdy po przeciwnych stronach dolnego łóżka zacząłem układać ich poduszki, odezwał się głos Małego:
- Ja nie chcę wojny. Duży, zróbmy tak, że Ty będziesz spał na górze w dni powszednie, a ja w weekendy.
Zamurowało mnie.
Propozycja była rozsądna, a jednocześnie wyszła od Małego choć była dla niego mało korzystna...
- Duży, propozycja Małego jest według mnie bardzo dobra. Co Ty na to?
- Ja chcę swoje łóżko!
LUDZIE!!! Trzymajcie mnie... było już tak blisko! Ten dzieciak nigdy nie wymusił niczego poza kupą po zbyt dużej ilości czekolady, a teraz upiera się jak osioł!!! Schowałem emocje do kieszeni, gdy usłyszałem znów Małego:
- Duży, to pozwól mi ten ostatni raz spać na górze, a potem to już będzie Twoje łóżko.
Zanim zdążyłem się odezwać padło:
- Nie!!! Ja chcę swoje łóżko!
- Duży!!! - nie wytrzymałem - Mały poszedł naprawdę na ogromne ustępstwa, zrób to dla niego, co Ci zależy?
- Ja chcę swoje łóżko!
Mały... cichym głosem powiedział:
- No dobra.... ja nie chcę wojny.... śpij na górze...
Wojna o Górne Łóżko skończona.... a ja długo leżałem nie mogąc zasnąć... okazało się bowiem, że tego wieczora stereotypowe, wykształcone przez kilka lat postrzeganie moich dzieci mogę sobie w buty wsadzić.... okazało się że Duży potrafi być (do bólu) stanowczy.... że Mały ma dobre serce i nie jest cwaniakiem zorientowanym na własne wygody... i okazało się że się zmieniają, ewoluują... i okazało się, że ja muszę też się zmieniać.... że nie mogę przykleić im etykietek i posługiwać się nimi do końca życia....
od tamtej pory stoczyli niejedną "wojnę" i nie raz szukali kompromisu.... dziś Duży choć nadal małomówny, radzi sobie w życiu całkiem nieźle... ma już cały wahlarz metod służących do osiągania swoich celów.... Mały "nadaje" za dwóch i jak mawia "nie mówienie go dusi jak brak tlenu".... jest wspaniałym młodzieńcem, który ma setki pomysłów na naprawianie świata.... a ja pamiętam o jednym: to wszystko może się jeszcze w najmniej oczekiwanym momencie zmienić i dlatego muszę ich uważnie słuchać, aby tej zmiany (szczególnie gdyby szła w złym kierunku) nie przegapić....
Przepraszam za przynudzanie...
P.S. Nie obrażę się za usunięcie tego przydługiego wywodu
Jakreb ty nie nudzisz tyklo inspirujesz i to szalenie. Ja mam corke i syna i wiele razy juz sie przekonalam ze nie nalezy sie do niczego przyzwyczajac bo jedynie stalym consensem na swiecie jest ...zmiana ;-) :-).
Wesolych swiat zycze Tobie i calej Twojej Rodzinie
Dzięki Dolores,
Gdzieś mi w ferworze pisania umknęła "niezmienność zmian"... ale ogólne przesłanie jest właśnie takie.... reagujmy na zmiany zanim nam coś umknie bezpowrotnie...
Pozdrawiam życząc Wesołych, Spokojnych i Pogodnych Świąt
Jak mozesz mówić, że przydługie czy przynudne.
Czytałam z zapartym tchem.
Wydawało się, ze opisujesz częściowo moje dzieci, choć różnopłciowe.
Starszy, choc męcząca gaduła, z problemami dyslektycznymi, nadpobudliwością - to jednak spolegliwy, dający się przekonać, prawdomówny, dajacy się "spacyfikować" bez większych awantur - wykonujący polecenia, nawet jeżeli trochę marudzący. Od urodzenia nie było z nim jakiś większych problemów wychowawczych.
Siostra - już w ciąży dała mi popalić - nie pozwalając jeść tego na co miałam ochotę - wszysko kończyło sie w toalecie. po urodzeniu - mongołka z czarną szopą włosów, z zacisniętymi oczami, nie mogąca sie obudzić na karmienie. To było złudzenie sielanki, trwajacej 6 tygodni. W tym czasie się wyspała za wszystkie czasy - potem już tylko po 15 minut dwa razy dziennie. Każde wyjście na dwór to koszmar- nie oddalaliśmy się od bloku - bo cały czas na sygnale.
poza tym zdolnosć do samostanowienie - dziecko chodziło, jak pies w szelkach, bo choć nie umiała jeszcze sprawnie poruszać się na dwóch nogach to juz nie pozwoliła sie prowadzić za rękę, nabijając sobie mnóstwo siniaków.
Samodzilne wybieranie rzeczy do ubrania, próby zmuszenia do ubranie rzeczy nie zaakceptowanych kończyły się rozebraniem w zaskakująco szybkim tempie.
i wspaniała umiejętnosć udawania dowcipowej blondynki -jaka to aj biedna, nieszczęśliwa, nie potrafiąca
zawsze większy spryt - możliwość ocyganienie brata - nim on się obejrzał już by go sprzedała. w przypadku handlu wymiennego ona zawsze była z obiema rzeczami.
Oczywiście wojna o piętrówkę - też mają wspólny pokój - u nas jest zakaz wymieniania się, choć Marcin jako cięższy powinien spać na dole - ale chęć powtórnej zamiany nie przychodzi im w tym samym momencie - za duża awantura na skołatane nerwy.
I choć wiele złego można powiedzieć o Marcie, to w sytuacji kryzysowej, gdy nieszczęście dotyka brata, będzie stała murem za nim, nie może sobie znaleźć wtedy miejsca, gdy wie, że jemu sie coś przytrafiło. Źle znosi rozstanie.
I choć prowadzą nieustanną wojnę - to zawsze przyjdą prosić o darowanie kary dla drugiego
Wydaje mi się, że drugie dziecko - już zmuszone do walki o byt zawsze sobie lepiej radzi - częściowo z obserwacji starszego rodzeństwa - korzystajac z przykładu. I choć wydaje nam się skończonym egoistą -ale zawsze to od starszego wymagamy, aby ustapił dla świętego spokoju, zawsze każemy mu dawać przykład to tak naprawdę jest to dobre, czujące dziecko, wykreowane jedynie przez warunki, jakie mu stwarzamy na nieznośne i bardziej zapobiegliwe.
Ja powiem szczerze, że miałem jeden istotny problem w moim podwójnym ojcostwie... sam jestem jedynakiem!!! :o(((
Tym bardziej starałem i staram się Słuchać i Uczyć się... i uważam to za fascynujące zajęcie... Kiedyś wydawało mi się że dwójka dzieci w tym samym otoczeniu, w podobnym czasie i w porównywalnych warunkach powinna być podobna.... dziś wiem że tak nie jest i trzeba być na odmienność charakterów otwartym i wyrozumiałym, choć przyznaję się do błędów związanych z próbami unifikacji... żeby było śmieszniej to jedne z pierwszych różnic, które zacząłem respektować to różnice w upodobaniach kulinarnych... Duży podobnie jak ja mączno-jajeczny... a Mały choć nie gardzi kluskami i uwielbia naleśniki to mięsko i wędlinę stawia bardzo wysoko.
Mój maż jest jedynakim. I tak jak Ty starasz sie uczyć zachowań rodzeństwa, on w żaden sposób nie moze pojać, że bójki, kłótnie, topienie w łyżce wody to sprawa normalna wśród rodzeństwa.
Ja natomiast pochodzę z wielodzietnej na dzisiejsze czasy rodziny - czwórka nas była (i jest nadal). Mam 14 lat młodszą siostrę - na zachowanie dzieci patrzę zawsze przez pryzmat jej zachowania - pamiętam jaka była - podczas gdy ja nie byłam już całkowicie dzieckiem
a wiesz co ....najlepiej faktycznie uczyć sie od dzieci. Czasem nie wychodzi...
Ja mam oprócz Szefowej (cholera wie właściwie KTÓRA teraz rzadzi... ale to nie temat) jeszcze dwie "awanturnice"...
Otóż te(24 i 19), które Mamie zabrały cnotę (mam tylko "babiniec" i psa(!)),często się"handryczyły" ..teraz też, o byle co ..miały wspólny pokój kiedyś. Jako OJCZYŻ chciałem być rozjemcą.... Było już tak, że dałem kazdej nóż(!) w ręke i powiedziałem do obu ">> zabij ja jak tak nienawidzisz,..." nie powiem jak zareagowała Żonka. Teraz jak "przeginają" ...spokojnie mówię "...dziewczyny w kuchni są naostrzone noże..." Momentalnie jest cicho ...no nie całkiem, bo pod nosem coś tam obie ...i Żona też coś ...ale mogę wtedy spokojnie czytać lub kukać w telewizor...
Hihi.... Janek... Metoda z nożami jest mocna, ale podoba mi się... Choć z drugiej strony jak przypomnę sobie mojego kuzyna jak na mnie z widłami biegł to jednak ostre narzędzia w sporach polecam wyłącznie jako rozwiązanie kontrolowane... Faktem jest że kuzyna doprowadziłem do furii, swoją wredną złośliwością i chyba sam bym tego nie wytrzymał... potem go przeprosiłem i ubłagałem babcię która nas rozdzieliła żeby jago rodzicom nie mówiła.... Mea culpa...
A ja mam nadzieję , ze gdzieś gromadzisz sobie te przemyślenia . Piękna pamiątka dla Chłopaków to jedno , ale może i materiał na jakąś książkę ?
Mówię to zupełnie serio .
Dawno nie czytałam tutaj takiego miłego , ciepłego tekstu .
Pozdrawiam.
jarekb- czytałam z zapartym tchem , jak książkę - jak wspomnienie młodości - też mam 2 synów i dokładnie podobnie , dwa inne temperamenty - a najwspanialsze jest to ,że do tej pory są zgodni ( a mają 34 i 32 lata) - najcenniejsze co mam to właśnie ONI - Pozdrawiam Ciebie i Twoją rodzinkę - irenka
Przemyślenia gromadzę we łbie... i rzadko pozwalam im wypełzać... no chyba że ktoś ;o) zainspiruje...
Książkę????????????
ale Cię till poniosło.....!!!
zawsze uważałem, że książki pisze się z jednego z dwóch powodów:
1) pieniądze - pod warunkiem że ma się dobry warsztat (patrz: amerykańscy "producenci" bestsellerów, piszący na zamówienie)
2) mądrość lub wiedza, którą warto się podzielić (czyt. mój ulubiony, przeczytany cztery razy "Alchemik")
Dla pieniędzy mógłbym pisać, bo szmalu nigdy nie jest za dużo, ale nie mam warsztatu... :o(
A wariant drugi odpada bo nie mam żadnych cennych przemyśleń, które dla innych mogły by być interesujące.
Aha... wariant 3) pisanie "do szuflady" (współcześnie na twardziela) - nie mam na to czasu
A ja w dalszym ciągu uważam , ze stratą jest wyrzucanie w przestrzeń słów tak rozsądnie poskładanych . Niech to słowo gdzies trwa i czeka .
To , ze teraz nie masz czasu , nie znaczy , ze kiedyś , kiedy nagle czasu stanie się za duzo , nie bedziesz chciał robic jakiś podsumowań , retrospekcji .
A tak - wyciągniesz wydrukowane kartki ( nie wierzę , ze papier przegra z komputerami ...) i ....
Po prostu pisz . Przecież nie masz trudności w tym, aby odpowiednie dać rzeczy słowo ...
Pozdrawiam . ;)
jarekb- till ma rację, popieram !!

A co do mnie - to ja jestem jedynaczka i jedna też mam córcię, która jest juz "na swoim",
tak więc nie za bardzo mogę tu doswiadczeniami sypać.
Pozdrawiam smaczniutko- Elek.
Jest jeszcze jedna możliwośc: felietony do prasy. Hmmm, tylko jak by tu Cię gdzieś wkręcić.
Warsztat wtedy jest, pieniądze będą, na formy krótkie to i czas się znajdzie, a mądrość w sobie masz, tylko nadto skromny jesteś, a w każdym razie zawsze można podzielić się doświadczeniem.
Ja niestety jestem zaszufladkowanym niechlubnie dzieckiem, co przykro odbija się w moim życiu. Bo ilekroć chciałabym zrobić coś w zgodzie ze swoim przekonaniem, narażam się na niezrozumienie: No, wiesz nie spodziewałam(łem) się tego po Tobie...I uczę się dopiero w dorosłym życiu być dla siebie, nie dla innych.
Jarku (Tak masz na imię?) pisz...masz we mnie wierną czytelniczkę.
Przeważnie jest tak, że każde z dzieci ma inny charakter, inaczej chyba też się wychowuje drugie dziecko szczególnie jak jest miedzy nimi większa róznica wieku. Narazie jestem pojedyńczą mamą więc niewiem jakie będzie drugie (o ile kiedyś będzie). Ale mam siostrę młodszą o 7 lat, mamy róźne charaktery i inaczej byłyśmy wychowywane. Tzn. wartości którymi kierują się w życiu rodzice przekazali nam te same, ale swobody i ustępstw siostra miała zdecydowanie więcej. Pamiętam jak ja byłam dorastająca a "mała" wszystkie moje sekretne sprawy które podsłyszała donosiła mamie. Ale róznica charakterów ma też swoje dobre stony, ja jestem optymistką więc w chwilach cieżkich pocieszam siostrę, ona natomiast ma więcej wrażliwosci której mnie czasami barkuje. W każdym razie mimo róznicy charakterów bardzo się kochamy i jak pomyślę, że na wakacje wyjeżdza na miesiąc do Niemiec i znowu zostanie nam tylko telefon (na codzień też telefon bo mieszka w Krakowie), to juz mi smutno.
Ps. Co nas łączy niewątpliwie? Obie korzystamy z WŻ
Witaj Jarku. Czytam z przyjemnością Twoje wypowiedzi. Warto tu pisać i otrzymać komentaż. Twoje przemyślenia i doświadczenia są szalenie ciekawe. Sam mam dorosłe dzieci /32 i 28/ ale prawdę mówiąc to nie wiem kiedy dorosły. Twoje wywody spowodowały, że sam teraz siedzę i myślę nad moimi dziećmi, jakie są? Niby są ze mną a jednak obok.Obudziłeś jednak wspomnienia..........
jarku- nie nudzisz i nie ma wg mnie ZADNYCH powodow aby ten watek usunac. Doloze swoje 3 grosze. Tez sie dziwilem zawsze jak to sie dzieje, ze dzieci wychowywane w tej samej rodzinie - majacych wpajane podobne wzorce zachowan czasami potrafia sie tak odmiennie zachowywac. Nie jest to kwestia roznicy wieku. Wiem to majac w domciu 23-letnie blizniaczki. Kochane sa jednakowo- bez jaichkolwiek przywilejow dla ktorejkolwiek, a jednak- na przestrzeni tych ponad 23 lat nie jeden raz a to jedna a to druga w chwilach rozgoryczenia dawala nam jednoznaczne sygnaly, ze czuje sie traktowana gorzej. To naprawde niesamowite jak z absolutnego drobiazgu dziecko potrafi zrobic DRAMAT i jak potrafi byc gleboko dotkniete takim drobiazgiem. Odniennosc charakterow jest w przypadku moich corek zasadnicza, Mimo, ze to blizniaki jednojajowe. Konflikty wzajemne istnieja do tej pory, ba - ostatnia walka z wyciem, wrzaskami i wzajemnym wyrywaniem wlosow miala miejsce u kobiet ponad 20-letnich.Nie zmienia to faktu, ze wiez wzajemna jest u nich zdecydowanie silniejsza niz konflikty. To wiez zdeecydowanie wieksza niz u rodzenstwa z roznica wieku. A jednak- to 2 rozne istoty. Od malego nie znosily sie ubierac jednakowo, przejawialy odmienne zainteresowania i bardzo sie roznily w zachowaniach codziennych.
czy znam swoje dzieci???? na pewno nie do konca - to po prostu niemozliwe. Nie ma jednoznacznych recept na wychowanie dziecka, wlasnie dlatego, ze kazde jest inne, ze w podobnej sytuacji reakcje bywaja calkiem odmienne a czasami calkiem nieprzewidywalne. Jak juz wspomnialem w innym watku - im dziecko starsze tym wplyw domu rodzinnego (stanowiacy na pewno BAZE) staje coraz mniejszy, bo i rozwoj kazdej osobowosci uwarunkowany jest suma bardzo skomplikowanych czynnikow.
Chyba to temat dzungla - nie da sie ogarnac w pelni
Marynik pozdrawiam serdecznie i podpisuje sie obiema rekami
Zainspirowana twoimi slowami "cofnęłam film" i zrobiłam wycieczke w przeszłość i...fajnie było.Jarek jeżeli, nawet nie chcesz "specjalnie"pisac/do czego cie jednak namawiam/ to przynajmniej zachowaj to co napisałeś.Myślę,ze wielu młodych rodziców powinno uczyć sie od ciebie,potrafisz zrobić to w super sposob,bo masz wiele do przekazania a nie "wymądrzasz sie"i masz lekkie pióro.Pomyśl o tym proszę,ja mam przed oczami zbior twoich felietonow o wychowaniu pod jakims zabawnym tytulem.
Tak... jakbym czytała o swoich latoroślach.Starsze, wieczna flegma, na wszystko czas, jak nie popchniesz to nie pójdzie. Mały od początku wiedziałam, że spokoju nie da.Wszędzie go pełno, zawsze cos ma do powiedzenia i ostanie słowo ma należec do niego.I tez aż do czasu. Kiedy moja "Flegma" zapragneła spelnic marzenie i pojechać na wycieczkę do Grecji. A tu brak gotówki.Mamcia nie da bo kredycik spłaca. Uwierzcie w ciągu tygodnia zorganizowała pieniądze na nasz przelot w obie strony. Natomiast wyszczekany Mały momentami staje bezradny przed błahymi trudnościami. Tak, dzieci wieczna zagadka. Ale chyba sami byliśmy tacy, tylko już nie pamietamy.
Jako nowa na forum przyznaję, że nie spodziewałam sie, ze na stronce poswieconej jedzonku znajde takie .....ludzkie i fantastyczne teksty :)
Bo tutaj Kotlinko jest jak w kuchni - siadasz po skończonym dniu, pijesz herbatkę i rozmawiasz, rozmawiasz, rozmawiasz...