Forum

Rozmowy wolne i frywolne

Wypociny

  • Autor: jarekb Data: 2006-04-21 14:34:43

    Dawno nie pisałem... a bo święta... a bo wyjazd do Berlina... a tak naprawdę zawstydziliście mnie trochę... nie spodziewałem się takich reakcji, a już pomysły z publikowaniem całkiem mnie zakłopotały i speszyły... sam nie wiem co z tym robić, tym bardziej, że to jest forum kulinarne, a ja piszę i publikuję tutaj wszystko oprócz przepisów... tym razem zacznę pisać coś... coś co nie jest podobne do wcześniejszych tekstów.... coś co być może będzie kontynuowane, ale raczej na stronie http://lewpolarny.blog.interia.pl/ umieściłem tam już wcześniejsze teksty i tam kto zechce ten zajrzy... nie będę "zaśmiecał" kulinariów swoimi wypocinami...
    ...............
    poruszała się niezwykle lekko i rytmicznie.... uwielbiał tak tańczące kobiety... ogromną przyjemność sprawiało mu prowadzenie w tańcu, pod warunkiem, że nie musiał siłować się z partnerką... tym razem było cudownie... wspaniale reagowała na delikatne pchnięcia, na każdy jego ruch... mimo iż tańczyli ze sobą pierwszy raz w życiu, można było odnieść wrażenie, że są parą od lat... w tym tańcu urzekało go coś jeszcze... jej dotyk... jej zapach... jej bliskość.... to nie był zwyczajny taniec... przecież tańczył setki razy z różnymi partnerkami i nie spotkał się z taką...........czułością?... "Chyba jestem pijany" -pomyślał... faktycznie impreza trwała już dosyć długo i wszyscy w widoczny sposób rozluźnili się... było to zwykłe, dość spontanicznie zorganizowane spotkanie trzech par... kilka telefonów, termin, miejsce, menu... i party gotowe... zgodni byli, że spotykają się zbyt rzadko, a przecież znają się od lat... szczególnie panowie związani pracą i zainteresowaniami... gdy wybrzmiały ostatnie takty melodii, przytrzymał Jej dłoń... spojrzał w czarne, okrągłe oczy... -Dziękuję... - wymruczał uśmiechając się, zawstydzony własną nieporadnością... przez ułamek sekundy gdy odwzajemniała uśmiech, wydawało mu się, że Jej dłoń leciutko uścisnęła palce jego dłoni... "Przypadek. Odruch bezwarunkowy" - gorączkowo usiłował wyplenić kiełkujący w umyśle załążek nadziei...? "Przecież to taki naturalny odruch jak przy powitaniu"... usiedli do stołu... kolejne drinki, żarty i rozmowy... lubił poczucie humoru Jej Męża... i w skrytości przyznawał, że Jej Mąż mu imponował... był przystojny, niezwykle inteligentny, elokwentny... w firmie dla której pracował zajmował dość wysokie i odpowiedzialne stanowisko... pasowali do siebie... o Niej również można powiedzieć: kobieta z klasą... ubrana gustownie, z dobrze dobranym makijażem krótkowłosa brunetka... słyszał, że piastuje również wysokie stanowisko, choć kompletnie nie miał pojęcia gdzie pracuje i czym się zajmuje... uświadomił sobie, że w zasadzie nigdy z Nią nie rozmawiał.... zawsze była gdzieś obok, ale to z Jej Mężem toczył nocne Polaków rozmowy, podczas których naprawiali całe zło tego świata... "Dosyć!!!" - pomyślał stanowczo - "To oczywiste, że jest atrakcyjną kobietą, ale zbyt atrakcyjną, aby miała w jakikolwiek sposób zwrócić uwagę na takiego otłuszczonego i zapuszczonego typa!!! A poza tym co to za głupie myśli???!!!" Postanowił, że najpierw się napije, a potem kolejnym tańcem udowodni sobie, że ma urojenia... zanim do tego doszło okazało się, że ilość alkoholu w organizmach panów osiągnęla poziom nasycenia... pożegnania były tyleż serdeczne co bełkotliwe.... zanim zasnął i stracił kontakt z rzeczywistością, Żona zadbała o to by umyty i rozebrany zajął miejsce w łóżku...
    Niedziela mijała jak wiele wcześniejszych siódmych dni tygodnia... rutynowe czynności bez miejsca na jakąś improwizację... rutynowy poranny prysznic... rutynowe śniadanie... rutynowy niedzielny obiad... nawet lenistwo przed telewizorem było elementem niedzielnej rutyny... jednak wszystkie te standardowe elementy dnia wolnego od pracy przetykane były natrętnymi myślami wwiercającymi się z ogromnym impetem pod czaszkę... wspomnienia minionego wieczoru odtwarzał po wielokroć ze szczególnym uwzględnieniem Jej obrazu... za każdym razem otrząsał się stanowczo i brutalnie... "To był miły wieczór... w miłym towarzystwie... I NIC PONAD TO!!! Uspokój się do cholery! Twoje myśli są chore!!! są wynikiem Twojej przerośniętej wyobraźni!!!" w zasadzie wiedział co się dzieje... znał ten stan myśli, choć od wielu lat go nie doświadczył... rodzaj zauroczenia podsyconego nadinterpretacją drobnych szczegółów w czyimś zachowaniu... uspokajał się, że to zawsze mijało i teraz będzie tak samo... trzeba tylko odganiać głupie myśli i czymś się zająć...
    w pracy nie brakowało mu zajęcia... jednak pomiędzy dziesiątkami telefonów i spraw nadal co jakiś czas wracało wspomnienie Jej dotyku...
    po kilku dniach choć coraz rzadsze i mgliste pojawiało się nadal... teraz już, być może przez uporczywą pacyfikację, zastanawiał się nad czymś innym... "co się ze mną dzieje? dlaczego tkwi to we mnie tak mocno?" po tych kilku dniach zaczął się zastanawiać nad powodem, a nie nad skutkiem.... próbował analizować siebie... "mam Żonę... dziecko... życie choć bez fajerwerków, toczy się utartą koleiną... co się dzieje?"... wywołał w ten sposób dialog wewnętrzny samego ze sobą... w jego myślach toczyła się dyskusja... Białego z Czarnym....? Dobrego ze Złym?.... to nie miało większego znaczenia, obaj byli nim, w nim...
    "Jesteś szczęśliwy?" - zagadnął w myślach Zły...
    "TAK!!!" - wykrzyknął natychmiast Dobry... Zły jakby zachichotał...
    "Napewno???... pomyśl.... przypomnij sobie...." - Zły włączył projekcję obrazów... - "Spójrz... popatrz na siebie... to jest Twoje szczęście???"
    Dobry gwałtownie zaprotestował:
    "Nie ma związków idealnych! Nie chcę na to patrzeć... przecież wiem jak żyję" - z pewnym wysiłkiem odparowywał różne obrazy... obrazy, które faktycznie czasami sprawiały przykrość... żeniąc się postanowił, że będzie dobrym mężem... nie zawsze mu wychodziło, ale faktycznie wśród znajomych mówiono o nim: Rodzina najważniejsza... jednak nie zawsze jego starania były doceniane w domu... czasami było to przykre, ale przecież "to normalne"...
    Mimo perfidii Złego, Dobry zwyciężył... po kilku kolejnych dniach wszystko wróciło do normy... tlące się wspomnienie zostało całkowicie stłumione codziennością... ścieżka między pracą, przedszkolem, domem, sklepem i dorywczymi pracami dodatkowymi absorbowała tak, że znów przestał myśleć o sobie... Rodzina najważniejsza... Rodzina najważniejsza... Rodzina najważniejsza... Rodzina najważniejsza... Rodzina najważniejsza... ten rytm brzmiał niezmącenie aż do momentu kiedy pewnego wieczoru zadzwonił telefon...

  • Autor: mada-chicago Data: 2006-04-21 14:53:57

    dodalam twoj blog do ulubionych
    czekam na ciag dalszy
    pozdrowionka:)

  • Autor: ekkore Data: 2006-04-21 15:32:40

    Jak zwykle pod wrażeniem. Może jednak zostaniesz na forum - dużo łatwiej będzie czytać kolejne odcinki - forum się sprawdza praktycznie codziennie a blog... po jakimś czasie pójdzie w zapomnienie, o ile się nie będą pojawiały bardzo często. No i jakoś nie jestem zwolenniczką czytania blogów - wydaja mi się czymś za bardzo osobistym, pamiętnikiem, podczytywanie którego nie jest czymś dobrym. Nie ważne jakie ma treści, gdzieś mam zakodowane pamiętnik= blog i odwrotnie

  • Autor: kinga2 Data: 2006-04-21 15:55:50

    Twoje "Wypociny" są naprawdę świetne!! Bardzo mi ten styl odpowiada. Gdybyś wydał książkę z pewnością stałabym się Twoja wierną czytelniczką. Pozdrawiam serdecznie i proszę o więcej!!

  • Autor: inka21 Data: 2006-04-21 19:12:31

     pisz,pisz,pisz bo czekam na to ,co piszesz, uwielbiam czytać  wszystko co piszesz,pozdrawiam  "Utalentowanego Wypociniarza"

  • Autor: till Data: 2006-04-21 19:29:00

    Jarku , więc zamieść dla uspokojenia sumienia jakiś przepis ;))))
    Myślę , że szkoda , zebys pisał tylko w Twoim blogu - tam pewnie nie trafią nowe osoby z WZ...
    A skoro to strona kulinarna , to moze napisz coś związanego z kuchnią ??? Mam niejasne wrażenie , ze nawet relację z Twojego sniadania czytałoby się z zapartym tchem .;)))))))
    Pisz , Jarku ,po prostu pisz .

  • Autor: nulka5 Data: 2006-04-22 04:21:52

    Zgadzam sie till z tym sniadaniem! Jarku po prostu twoj styl jest niesamowity. Jak sie juz zacznie czytac, to trzeba skonczyc, bo za bardzo wciaga i tyle:) Piiiiisz:)

  • Autor: alga Data: 2006-04-22 07:59:29

    Wstałam raniutko , czytam ...a tu taka piękna lekturka....brawo Jarek ...proszę o ciąg dalszy ...
    Naprawde swietnie sie czyta Twoje " wypociny"....w oczekiwaniu pozdrawiam alga.

  • Autor: elo Data: 2006-04-22 09:52:24


    "Wypociny" z takim polotem to się dopiero czyta!!!
    Pozdrowionka

  • Autor: till Data: 2006-04-22 20:30:32

    Coś , co być może będzie kontynuowane???
    Ja absolutnie nie przyjmuję do wiadomosci tego < być może> . Proszę nie rozpraszać się , tylko siadać i snuć historię .
    Ty na drugie to chyba masz Szeherezada ! ;))))))))))))))

  • Autor: lajan Data: 2006-04-23 08:06:57

    Jarekb, dobrze Cię nasza Till określiła,
    taka ciekawa historia napisana tu była.
    To Twoje pierwsze tu wpisanie,
    porwało mnie jej przeczytanie.
    Myślałem, że nieletni się chłopak wpisuje,
    że swoją tragiczną historię opisuje.
    Byłem szalenie tym poruszony,
    smutnym przeżyciem nauczony.
    Myślałem, że samobójczą myśl snuje,
    na szczęście nie, Tobie za zakończenie dziękuje.
    Z radością więc teraz w myszkę klikam,
    w dalsze Twoje opowieści wnikam.
    Ten humor, dyskusja, w to się wczytuję,
    jesteś świetny i za to dziękuję.
    Tak życiowo przedstawiasz te sprawy,
    My mamy naukę i wiele zabawy.
    Te kropki, myślniki to wszystko dają,
    że Twoi czytelnicy na ciąg dalszy czekają.
    Dobre imię Till Ci wybrała,
    Szeherezadą Cię naszym nazwała.
    Taka wartka opowieść, czas szybko ucieka,
    przerywasz...każdy na ciąg dalszy czeka.
    Więc mój drogi Panie,
    bierz się codziennie za pisanie.
    Wiem, że w blogi też się wpisuje,
    ale tutaj na WŻ, lepiej się czytuje.
    Więc w blogu, skarbnicy notujesz,
    a dla dobra wszystkich, tutaj opisujesz.

  • Autor: jarekb Data: 2006-04-24 13:43:31

    Nie jest łatwo zapobiec rozpraszaniu... ale kawałek ciągu dalszego już jest.

  • Autor: Kasiace Data: 2006-04-24 14:44:50

    Mam nadzieje,że jednak ciąg dalszy zamieścisz w WŻ
    Czekam i pozdrawiam
    Twoja ziomalka(też jestem ze Szczecin)

  • Autor: jarekb Data: 2006-04-24 15:46:12

    -Tak, słucham - zwyczajowo odezwał się po podniesieniu słuchawki.
    -Witam szanownego kolegę - głos Jej Męża, jak zwykle nie pozwalał na odganięcie jego aktualnego nastroju - Co u Was słychać?
    -Cóż może być słychać? - odpowiedź udzielona w odpowiedzi miała ukryć lekkie zmieszanie i zaskoczenie - Siedzimy, gapiąc się w telewizor... Smerf śpi... Żadnych zmian chorobowych. A co tam w wielkim świecie rekinów finansjery?
    -No patrzcie, patrzcie!!! Płotka się odezwała... - rozśmieli się obaj
    -Słuchaj... - ciągnął dalej Jej Mąż - Dzwonię zapytać czy macie jakieś plany na weekend za dwa tygodnie?
    -Nic mi na ten temat nie wiadomo - odparł - ale jak wiesz życie lubi zaskakiwać i już za chwilę może się okazać, że mamy plany...
    -No to macie... Wpadnijcie do nas w sobotę, za dwa tygodnie... tak na osiemnastą...
    -Dobra, ale czy to jakaś okazja czy zwykłe ohlaj-party? - czuł, że tętno lekko przyspiesza i starał się żeby nie było słychać drżenia głosu
    -Oj, nic takiego... ja generalnie urodzin nie urządzam, ale tak sobie z małżonką pomyśleliśmy, że może tym razem się zorganizujemy... - na słowo "małżonka" przebiegło mu po karku leciutkie mrowienie, a po głowie natychmiast zaczęły tańczyć myśli: "...ciekawe kto miał większy udział w tym pomyśleniu Ona czy Jej Mąż...."
    -Eeee... no to poważna sprawa - odparł
    -Nie przesadzaj... Żadna wielka impreza... i nie wygłupiaj się przypadkiem z prezentami. Ważne żebyście byli...
    -Oł kiej - usiłował być zabawny - Gdyby coś nam miało nie wyjść dam Ci wcześniej znać
    -Super... choć nie przyjmuję wersji, żeby miało Was nie być! - zabrzmiał stanowczo jakby wydawał polecenie pracownikowi - Trzymajcie się ciepło.... Dzwonię teraz do reszty... Pozdrów rodzinkę!
    -Dzięki bardzo i wzajemnie... Cześć!
    Wewnątrz cały był rozedrgany... wszystkie wcześniej uspokojone myśli i iluzje rozbrzmiały na nowo i generowały w jego głowie radosny tumult... Opanowując emocje zrelacjonował Żonie temat i przebieg rozmowy...
    -I co, idziemy? - zapytała
    Znał dobrze ten ton... takie niewinne zapytanie, które w tle miało oczekiwanie na zaprzeczenie... taka subtelna manifestacja niechęci... w zasadzie nigdy nie przejawiała entuzjazmu w podobnych sytuacjach... i nie miało znaczenia, gdzie, kto i kiedy... no może z jednym wyjątkiem... perspektywa goszczenia rodziców Żony, ze szczególnym naciskiem na ojca, wywoływały w niej nieprawdopodobne pokłady energii i entuzjazmu, ale takie sytuacje nie zdarzały się często...
    -A mamy jakieś inne plany? - po blisko dziesięciu latach małżeństwa, wiedział, że jeśli mu na czymś zależy nie może tego po sobie pokazać
    -No... niby nie, ale co z dzieckiem?
    -Wiesz przecież, że dziadkowie mają go tak rzadko, że napewno się ucieszą i nie odmówią.
    -No... zobaczymy...
    Standardowo miało to oznaczać, że ostatnie zdanie będzie należeć do Niej... sygnał był jasny: nie jest zachwycona, ale ostateczną decyzję podejmie za pięć dwunasta... tak było zawsze i taka postawa nie wydawała mu się dziwna... czasem miał wrażenie, że jego Żona najchętniej nie wychodziłaby z domu, a pełnią szczęścia byłoby, gdyby i on nie wychodził...
    Kolejne dni mijały coraz wolniej... to co oczekiwane zawsze zdaje się przychodzić długo i niespiesznie... on rzeczywiście oczekiwał tej Soboty... wszystkie wcześniejsze myśli i domysły spotykały się teraz z przekonującym "...teraz okaże się, że to Twoja chora wyobraźnia..."
    próbował sam siebie uspokajać... tonować narastającą ciekawość... "...spokojnie... nie nastawiaj się w żadnym kierunku... to ma być test... pewnie nic szczególnego się nie wydarzy i tak pewnie będzie lepiej..."
    mimo, iż jeszcze w Piątek po południu wszystko wskazywało na to, że oboje pojadą, Sobota przyniosła nieoczekiwany zwrot...
    -I co chcesz jechać na te urodziny? - Żona nie ukrywała jakiej odpowiedzi oczekuje...
    -No wiesz... chcę? nie chcę?... Przecież kupiliśmy kwiaty i ten drobiazg, chociażby za względu na to... - robił wszystko, żeby nie wypowiedzieć się jednoznacznie - A czemu pytasz?
    -Bo ja nie jadę... Nie czuję się najlepiej... a poza tym nie chce mi się.
    Jednego był pewien: ostatnia część jej wypowiedzi była prawdziwa... nie rozumiał tylko, nie poraz pierwszy, dlaczego tyle zwlekała...
    -No i...? - nie chciał okazywać swojej złości... niezależnie od tego jak bardzo czekał na ten dzień, uważał że to nie jest w porządku zadzwonić w dniu imprezy i wykręcić się złym samopoczuciem...
    -No nie wiem... - nie chciała wziąć odpowiedzialności za radykalną decyzję - Jak chcesz to jedź. Złóż życzenia ode mnie i jakoś mnie wytłumacz...
    -Ale faktycznie źle się czujesz? Coś Ci dolega? - złapał się na tym, że nie wierzy w tę wymówkę, a przecież faktycznie możę się źle czuć...
    -Po prostu mam okres... Nie mam ochoty dzisiaj na udawanie przed wszystkimi, że nic mi nie jest... Jedź! - jej głos zabrzmiał jak ułaskawienie udzielane przez króla, skazańcowi - Ja sobie poleżę i odpocznę...
    Nie miał czasu zastanawiać się nad powodami jej zmęczenia... wziął prysznic... ogolił się... patrząc w lustro po raz niewiadomoktóry ganił się za dręczące umysł iluzje... nigdy się sobie nie podobał... a w ciągu ostatnich lat całkowicie się zapuścił... było to chyba działanie podświadomie celowe... jeżeli wcześniej mogło być w nim coś atrakcyjnego, to teraz przykryte to zostało warstwą tłuszczu, nieuporządkowana fryzura, która fryzjerowi dałaby zajęcie na pół dnia... i ciuchy, które nie wywołałyby euforii wśród dworcowych kloszardów... "no właśnie Ciuchy!!! w co się ubrać?... hehe wyboru zbyt dużego i tak nie mam" - pomyślał... garnitur choć wysłużony jeszcze dawał radę objąć całą jego sylwetkę... jedna z trzech koszul... jeden z dwóch krawatów... przetarł buty...
    -To ja idę...
    -Idź... baw się dobrze i pozdrów wszystkich ode mnie...
    Jadąc taksówką sam się dziwił jak bardzo się denerwuje... próbował przywołać w pamięci Jej twarz... pusto... czuł dotyk Jej dłoni, ale nie "widział" twarzy... "...widzisz.... to dowód na to, że wmawiasz sobie jakie wrażenie na Tobie zrobiła..."
    Stanął przed drzwiami i nacisnął dzwonek... w międzyczasie próbował poprawić wygląd bez większej nadziei na sukces w tej materii... Drzwi otworzyła Ona... wyglądała.... nie był w stanie pomyśleć jakie na nim zrobiła wrażenie... czarna bluzka odkrywająca ramiona... czarne włosy ułożone bardzo modnie, o ile był w stanie ocenić co jest obecnie w modzie... ciemna pomadka podkreślająca kształt jej ust... w podobnej tonacji lakier na paznokciach... zanim jakkolwiek zdążył zareagować na jej widok, wyciągnęła dłoń na powitanie...
    -Noooo... witam - uśmiechnęła się szeroko - A gdzie reszta?
    -Cześć - przepchnął przez ściśniętą krtań - Reszty nie ma...
    -Jak to zrobiłeś? - wyszeptane pytanie oszołomiło go... to nie była halucynacja...
    -Czasem nie trzeba nic robić, a rzeczy dzieją się same...
    -Mhmmm... Zapraszamy - przepuściła go do przedpokoju, zamykając za nim drzwi...

  • Autor: ekkore Data: 2006-04-24 15:58:06

    całkiem niezły romans się zaczyna.... Czekam na więcej...

  • Autor: ABA Data: 2006-04-24 16:28:44

    I co dalej?

  • Autor: jarekb Data: 2006-04-24 16:41:04

    Mimo, iż to takie grafomańskie ple-ple-ple nie jestem w stanie pisać większych porcji... przepraszam

  • Autor: till Data: 2006-04-24 17:42:43

    Szeherezada , Ty się tu nie wdzięcz , ze ple-ple-ple i to jeszcze grafomańskie ;)))))))
    Zaciekawiłes mnie po raz kolejny . Pisz , pisz ... ;)))))))))))))))))))).

     

  • Autor: nulka5 Data: 2006-04-24 17:31:55

    Fiu fiu fiuuuuuu... i co sie zdarzylo dalej? Juz sie nie moge doczekac! :) Piiiiisz szybciutko dalszy ciag...

  • Autor: jasia Data: 2006-04-25 01:53:52

    Jarek, tylko nie mów, że dalszy ciąg za tydzień...,
    Tak jest w telewizji, ale nie u nas....
    czekam  na ciąg dalszy
    jasia

  • Autor: Uleczka Data: 2006-04-25 08:26:35

    Czekam jak kiedyś na czwartkową kobrę.

  • Autor: jarekb Data: 2006-04-25 22:06:36

    Słuchajcie... siedzę teraz w Sztokholmie.... i przede wszystkim żąłuję, że nie wziąłem aparatu... Piękne miasto... niby tu już byłem ale nie miałem tyle czasu co dzisiaj... Szkoda... może następnym razem... Jak ciut odpocznę to może Coś nastukam, ale proszę o cierpliwość bo chciałbym w miarę moich możliwości zrobić to dobrze i z uczuciem...
    P.S. zjadłem dziś pyszny obiad w greckiej restauracji... wiem że brzmi to dziwnie Sztokholm+Grecja=dobre ale naprawdę było pycha i muszę poszperać po dziale "Kuchnie narodów"

  • Autor: jarekb Data: 2006-04-26 01:38:07

    Napisałem trochę... póki co wrzuciłem na blog... jak się wyśpię skopiuję może na WŻ

  • Autor: jarekb Data: 2006-04-27 15:45:45

    Wróciłem i jako tako się wyspałem... zgodnie z obietnicą wklejam na WŻ, choć pewnie osoby, kóre miały cieprliwość to czytać mają tę męczarnię za sobą....
    ................................
    Większość gości już była obecna... Oczywiście w pierwszej kolejności przywitał się z Jubilatem... życzenia... kwiaty... prezent... kilka słów wyjaśnienia jak to Żonę dopadła nagła infekcja w związku z czym on jest jedynym reprezentantem rodziny i posłannikiem życzeń oraz pozdrowień... zajął wskazane miejsce przy stole...
    gdy grono zaproszonych było w komplecie na stole pojawiły się dania gorące... szklanki z drinkami napełniły się... wśród śmiechów i żartów wybrzmiały pierwsze toasty... mimo różnic w wieku, temperamencie, płci, wykształceniu doskonale czuli się w swoim towarzystwie... mieli podobne poczucie humoru, co skutkowało brawurowymi zmianami tematów i nie cichnącymi salwami śmiechu... przyłapał się na tym, że nie potrafi spojrzeć na osobę mówiącą nie prześlizgując się wzrokiem po Niej... odnosił wrażenie, że Ona to widzi i choć nie okazuje tego wyraźnie, bawi Ją to... mimo aktywnego udziału w żartach i rozmowach co kilka sekund jego umysł odtwarzał "...jak to zrobiłeś?..."
    "...i co teraz?..." - myślał - "...rozumiesz coś z tego?... wiesz coś więcej niż do tej pory?... a może tak jakoś jej się wymsknęło?..."
    nie miał ochoty na dyskusję z samym sobą... czuł się dobrze... w końcu długo na to czekał, a kolejne drinki robiły swoje... każde kolejne zerknięcie w Jej kierunku sprawiało mu przyjemność, a za każdym razem kiedy się odzywała wydawało mu się, że właśnie jej głos słyszy lepiej i wyraźniej od innych... podobała mu się... i właśnie kolejne spojrzenia uświadamiały mu to coraz bardziej... te oczy tak ślicznie przymrużone gdy się śmiała... te usta... wyglądała po prostu rewelacyjnie... tak naprawdę zaczął sobie uświadamiać, że była kobietą najbliższą jego wyobrażeniom o urodzie idealnej... niska... drobnej budowy... czarne jak węgle oczy... czarne włosy... usta kształtne i wydatne... oczywiście gdyby wcześniej ktoś go zapytał o ideał kobiecej urody, pewnie nie odpowiedziałby, ale to było typowe dla niego... często nie był w stanie opisać czego szuka, choć stanowczo określał czego nie chce, aż w jakimś momencie natrafiał na egzemplarz, o którym mówił: "To jest właśnie to czego szukałem"...
    towarzystwo zaczęło się przesiadać... dyskutanci podzielili się na podgrupy, a on poczuł nagle przypływ odwagi:
    -Słuchajcie... - odezwał się - A może byśmy potańczyli?
    nie patrzył na nią... wydawało mu się, albo raczej miał taką nadzieję, że spojrzała na niego...
    -No tak... - powiedział Jej Mąż - ale tu u nas nie ma szans... Duży pokój nieczynny a sprzęt grający u dzieciaków... przecież nie zwalimy się im do pokoików
    rzucone ziarno trafiło na szczęście na podatny grunt...
    -A kto mówi, że tutaj mamy tańczyć - odezwał się czyjś głos - Chodźcie pojedziemy gdzieś na balety!
    pomysł spotkał się z aplauzem i już po krótkiej chwili ktoś zamawiał dwie czy nawet trzy taksówki...
    -Zbierajmy się - rzucił Jej Mąż - Lepiej poczekać na zewnątrz bo taksówkarze mają wieczne problemy z trafieniem tutaj... Na zewnątrz będziemy widzieli czy już błądzą po osiedlu.
    miał absolutną rację... nowe osiedla z nowymi ulicami na peryferiach dużych miast to przekleństwo taksówkarzy... rzadko trafiali bez problemów, a to nie od tej strony szukali, a to brak tablic z nazwami, a to uliczka gdzieś indziej kotynuująca zabudowania...
    naturalnie natychmiast powstał trudny do opanowania rozgardiasz... część gości już się ubierała, ktoś jeszcze dopijał drinka, inny szukał papierosów... za chwilę ci ubrani cofali się po coś do stołu, a następni usiłowali wyjść bez wierzchnich okryć...
    po kilku minutach przed domem stało kilka osób śmiejąc się i hałasując...
    -Ludzie jak zimno!!! - zpiszczał głos, jednej z dziewczyn
    -No gdzie te taksówki!!!
    -Spokojnie zaraz będą.
    -ZARAZ to ja tu zamarznę!
    przekomarzania trwały jakiś czas, aż zaczęli się wykruszać i pospiesznie uciekać do domu przed przejmującym chłodem... chwilę później na ulicy zostały tylko dwie osoby... stali od siebie o jakieś dwa metry... komuś patrzącemu z boku mogłoby się wydawać, że się nie znają... obydwoje milczeli... była tak blisko... byli sami... chciał coś powiedzieć, ale tak naprawdę nie wiedział co... nie patrzyła na niego... z nienaturalnym skupieniem wypatrywała w ciemności skąpo oświeltonych uliczek, świateł samochodu... denerwował się... drżał i nie umiałby powiedzieć czy z nerwów czy w wyniku wewnętrznego napięcia... odnosił wręcz wrażenie, że wokół niego drży powietrze... nawet zląkł się, że Ona poczuje te wibracje... dla niego napięcie było wręcz namacalne, można było je wziąć w ręce i odkroić kawałek... "...chciałeś testu? to go masz" - pomyślał - "...no testuj! sprawdzaj! guzik się dowiesz jak będziesz tak sterczał jak kołek!!!"
    -Wygląda na to - wydusił z siebie - że tylko nam zależy na tych baletach...
    "...no brawo!!!..." - zahuczało mu w głowie - "...co za popis elokwencji!!! a jakie wspaniałe pole do rozwinięcia dyskusji!!!..." często był krytyczny wobec siebie, a tym razem krytyka należała się szczególnie...
    -Być może rzeczywiście tak jest - nadal nie patrzyła na niego, gdy jej głos przerwał jego wewnętrzną samokrytykę...
    za ich plecami narastał szum silnika i opon na asfalcie...
    -A ten którędy tu przyjechał? Podejdź, proszę po tę bandę bo pewnie zanim znów się zbiorą to facet ucieknie. - uśmiechnęła się patrząc mu prosto w oczy
    okazało się, że "banda" w międzyczasie ustaliła dokąd jadą i wybór padł na "Sambę"... nigdy tam nie był, bo tak naprawdę nigdzie nie bywał, ale w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia...
    lokal okazał się piwnicą domu handlowego... miejsce bez jakiegoś specjalnego klimatu, ale wyglądało względnie przytulnie... jak na Sobotę nie było wielkiego tłoku, ale być może był to efekt dość późnej pory, bo tak naprawdę zrobiła się już Niedziela... zamówili drinki... Jej Mąż jako jedyny wyłamał się i poprosił tequillę... w podwieszonych pod sufitem głośnikach dobrzmiewały ostatnie akordy jakiejś piosenki...
    -Chodź, zatańczmy... nie mam ochoty patrzeć jak On się upija - wyciągnęła rękę
    poraz kolejny tej nocy wszystko wokół niego zawirowało... czuł się głupio... zrobiła to niemal ostentacyjnie... ujął Jej dłoń i weszli na parkiet... "Małe szczęścia" wydawały mu się muzyką płynącą z otwartego na ościerz nieba... czuł jak go objęła,,, jak przywarła do niego... zniknęli w tłumie tańczących par, choć czuł się jakby byli sami... pozwolił sobie przytulić ją mocniej... lubił to... nie przesadna siła, ale dać poczucie silnego zdecydowanego ramienia... serce waliło mu jakby konkurowało z niskimi tonami kolumn głośnikowych... mimo totalnego oszołomienia uświadomił sobie, że jest całkie trzeźwy... umysł pracował jasno... "...to nie jest imaginacja!!! to się dzieje naprawdę!!! to nie kwestia alkoholu, przypadku, wrażenia!!! czuję jak się przytula to nie jest omam!!!..." wyłączył myślenie... delektował się chwilą... pragnął aby ta piosenka nie skończyła się... czuł Jej zapach... Jej dłonie na swoich ramionach... Jej włosy na swoim policzku... koniec...
    wrócili do stolika... Jej Mąż chyba faktycznie wypowiedział wojnę tequilli, gdyż według świadków stał przed nim trzeci kieliszek...
    drink wydawał się nie zwierać alkoholu... chciał wrócić z Nią na parkiet... najlepiej byłoby z niego nie schodzić... znów mieć Ją w ramionach...
    dla "przyzwoitości" i dla "ewentulanych obserwatorów" kolejne dwa tańce zatańczył z innymi partnerkami... robił to mechanicznie... aby zaliczyć... bez pasji, bez przyjemności...
    Jej Mąż był już po imieniu z kelnerką, która na jego mrugnięcie stawiała na stoliku kolejną tequillę...
    znów tańczyli... tak jak pierwszy ich wspólny taniec przed kilkoma tygodniami... lekko... przyjemnie... coraz śmielej patrzył w jej oczy... tańczyli nie zamieniając ani jednego słowa...
    gdy po zakończonym utworze chciał ją odprowadzić do stolika, przytrzymała go za rękę:
    -Zostańmy, proszę
    zerknął w stronę Jej Męża... opierał się o bar i usiłował zabwiać kelnerkę...
    znów "Małe szczęścia"... przytulał ją śmiało, a ona poddawała się bez sprzeciwu.... niespodziewanie dla samego siebie wyszeptał jej do ucha:
    -Musimy coś z tym zrobić...
    gdy dotarł do niego jego własny szept wpadł w panikę... "... Debilu!!! co to za odzywka!!! co Ty wyprawiasz!!!! co chcesz idioto z tym zrobić??? powinna Cię wyrżnąć w pysk!!!..." czuł reakcję jej dłoni i całego ciała... nie umiał lub nie chciał jej odszyfrować... na ułamek sekundy zesztywniała... jej dotyk stał się słabszy... nie próbowała się odsunąć, ale coś się wyraźnie zmieniło... "Małe szczęścia" nie były już tak szczęśliwe... gdy tylko ich miejsce w głośnikach zajął inny utwór wrócili do stolika... był na siebie wściekły, ale uświadomił sobie, że ma tylko dwa wyjścia: uciec albo brnąć dalej... gdyby uciekł, długo prześladowałoby go poczucie, że ominęło go coś ważnego... brnąć? ale jak?... nagle wewnętrznym fleszem zabłysła myśl całkiem szalona... poszedł do toalety... umył ręce i odświeżył twarz zimną wodą... wyjął z wewnętrznej kieszeni portfel.... nerwowo zaczął szperać w przegródkach... gdy znalazł swoje firmowe wizytówki, jedną z nich schował do kieszeni spodni... wrócił na salę... towarzystwo było wyraźnie zmęczone, a w jednym przypadku wyraźnie pijane... jeżeli czegoś szybko nie zrobi rozjadą się do domów... poprosił ją do tańca... gdy tylko wmieszali się w tłum tańczących, nachylił się i powiedział:
    -Gdybyś kiedyś miała czas i ochotę porozmawiać odezwij się do mnie, proszę - wypowiadając te słowa wsunął jej w dłoń wyjętą z kieszeni wizytówkę
    nie był w stanie nic więcej powiedzieć... trząsł się cały ze zdenerwowania... czuł się jakby od Jej reakcji miało zależeć całe jego przyszłe życie...
    schowała wizytówkę tak szybko, że ledwo to zauważył... jej dotyk stał się znów bardziej przyjazny, a może to tylko było jego kolejne urojenie...
    muzyka ucichła... Jej Mąż nie sprawiał wrażenia człowieka świadomego co i gdzie się z nim dzieje... decyzja o zakończeniu imprezy była nieunikniona... na zewnątrz okazało się, że dnieje... w przeciwieństwie do reszty towarzystwa miał do domu tylko kilkaset metrów... milcząc patrzył jak wsiadają do taksówek... pomachał im na pożegnanie i głęboko westchnął... niebo robiło się coraz mniej granatowe, a on miał około pięciuset metrów aby odtworzyć w pamięci każde słowo, gest i wrażenie tej nocy... szedł pewnym krokiem, ale zupełnie nie miał pojęcia dokąd zmierza...

  • Autor: jasia Data: 2006-04-28 00:33:35

    Jarek !!, temperatura rośnie..., to było super, czekam na cdn....
    Doprawdy, prawie zawsze takie romanse czyta się " od strony kobiety", a ten jest "odwrotny",
    tym bardziej ciekawy.
    No i co ten Jarek, dalej wymyśli, czy bohater zabrnie dalej...?, czy może ....
    Czekam z niecierpliwością na dalszy przebieg akcji...
    jasia

  • Autor: jarekb Data: 2006-04-28 23:18:35

    Tradycyjnie premiera kolejnego odcinka odbyła się na lewpolarny.blog.interia.pl
    Nigdy nie czytałem romansów i nie mam porównania :o(

  • Autor: ABA Data: 2006-04-28 20:14:46

    ja tez czekam, ale dopiero poczytam chyba hurtem w czwartek. Pięc dni mnie nie ma.
    Pozdrawiam (~_~) ABA

  • Autor: jasia Data: 2006-04-29 00:44:04

    ABA, miłego spędzenia weekendu życzę
    jasia

  • Autor: lucia75 Data: 2006-04-29 14:45:56

    wiem że urwałam się z choinki ale wchodzę na stronę którą podał Jarek i nie mam tekstu nie wiem jak go znaleźć ,czy ktoś może mi podpowiedzieć?

  • Autor: jarekb Data: 2006-04-29 15:54:19

    Lucia... Niestety coś się na interii popsuło i żadne blogi nie są wyświetlane :o(
    Pisałem już do nich, ale bez odzewu :o(

  • Autor: till Data: 2006-04-29 22:05:30

    Tym bardziej pisz i tutaj ;))))) . Wczoraj czytałam, wyświetlało się bez zarzutu , ale nie przyjmowało recenzji ;)))))

  • Autor: smakosia Data: 2006-05-02 11:08:47

    Wchodzę dziś po długiej przerwie na "WŻ" i co...? Aż siadłam "głośno" na tyłek z zaskoczenia. Jarek, .... ( minęło ok. 5 minut a ja dalej nie wiem co napisać )...  Zatkało mnie, ale żebyć Ty wiedział jak pozytywnie mnie zatkało... :-) Gratuluję i czekam na więcej. Pozdrawiam ciepło i jestem "dumna" ;-), że w Szczecinie są tacy wrażliwi faceci :-).

  • Autor: jarekb Data: 2006-05-04 08:59:18

    Wsunął się cicho do łóżka choć nie powinien mieć nadziei, że uda mu się zrobić to niepostrzeżenie...
    -Dlaczego tak późno? - nieodwracając się do niego zapytała Żona
    -Byliśmy na baletach
    -I co musiałeś być do zamknięcia lokalu? - zaczepka była oczywista
    -Może Cię to zdziwi, ale nie wyszliśmy ostatni - odszepnął - Jeśli nie jest to dla Ciebie problemem pośpijmy chociaż trochę
    -Ja już się wyspałam, a o swój sen mogłeś zadbać wcześniej
    Wiedział już co to oznacza... całą Niedzielę będzie odpokutowywał tę imprezę, wykonując dziesiątki poleceń, które w innej sytuacji albo byłyby zbędne, albo miałyby nieporównywalnie niższy priorytet... tak naprawdę nie chciał spać... nie czuł zmęczenia... chciał tylko pobyć jeszcze trochę ze swoimi myślami... z ciekawością... z analizą ostatnich wydarzeń... ANALIZA... nie potrafił myśleć inaczej... jego zamiłowanie do przedmiotów ścisłych zawsze brało górę... całe dotychczasowe życie obserwował otoczenie i poddawał je analizie... niemal wszystko musiało mieć swoją przyczynę i skutek... szukał tych związków... nie lubił nie wiedzieć... nie lubił nie rozumieć... sytuacja, w której się znalazł dawała ogromne pole do takich przemyśleń... "dlaczego ja? dlaczego Ona? dlaczego teraz? dlaczego ja tak reaguję? dlaczego nie radzę sobie z tym? dlaczego nie wypieram z siebie tych emocji?"... "dlaczego" uważał za jedno z ważniejszych słów... nie wiedział dlaczego... nie znał przyczyn... tym bardziej nie potrafił przewidzieć skutków tego co się dzieje... starał się spojrzeć na to wszystko obiektywnie i w maksymalnym stopniu odsuwając na bok emocje i pragnienia...
    Ona: atrakcyjna kobieta o ustabilizowanym życiu rodzinnym i zawodowym... matka i żona... mająca dużo więcej niż wielu innym kobietom mogłoby się marzyć... sprawiająca wrażenie osoby zadowolonej z życia... czy szczęśliwej? chyba tak... męża niejedna mogłaby zazdrościć i pewnie tak było... udane dzieci... stabilizacja na wysokim poziomie...
    na siebie starał się spojrzeć tak jak mógł być widziany przez innych: mało atrakcyjny i trochę zaniedbany... z dużym poczuciem humoru, choć nie przez wszystkich w równym stopniu akceptowanym... w związku, który jest udany mimo, iż nie emanuje miodową słodyczą w każdym słowie i geście... wspaniały syn... kariera zawodowa bez rewelacji, choć był pracowity i radził sobie nie tylko w macierzystej firmie, ale szukał też nowych zajęć... ekonomicznie mieścił się ze swoją rodziną w dolnych obszarach strefy średniej... mieli gdzie mieszkać... stopniowo, szczególnie odkąd Żona podjęła pracę, podnosili standard materialny swojego życia...
    co mogło popchnąć w jego ramiona kobietę taką jak Ona?........ jedyna odpowiedź jaka pasowała mu do tego obrazka to: ROZRYWKA, ZABAWA, GRA... próba urozmaicenia sobie życia... ubarwienia go... był więcej niż pewien, że Ona nie traktuje tego poważnie i prędzej czy później to wyjdzie na jaw... zakładał, że jeżeli te domysły były słuszne, na jego miejscu mógł znaleźć się ktokolwiek... to, że to on, było zwykłym przypadkiem... jeżeli te domysły były słuszne, mało prawdopodobne jest, że zadzwoni do niego... oczywiście wiedział, że nie powinien podejmować tej gry i zapewne kilka lat temu nie zrobiłby tego... a zatem dlaczego teraz ją podejmuje?... z ciekawości? napewo, ale... "Jest bardzo atrakcyjna" - pomyślał, choć wiedział, że to nie jest główny argument... próbował oszukać sam siebie... nie chciał nawet w swoim umyśle dopuścić do głosu rzeczywistego powodu swoich reakcji... uznanie tego głosu, dopuszczenie tej argumentacji, odsłaniałoby rzeczywistość taką jaka jest, a nie taką jaką chciał aby była... ale prawdy nie da się oszukać... mimo, iż bronił się przed tym wiedział, że zainteresowanie atrakcyjnej kobiety, było dla niego jak promień słońca dla rosnącej w cieniu rośliny... to zainteresowanie niezależnie od jego rzeczywistych powodów, dawało wrażenie, że mógłby być dla kogoś ważny, że mógłby być przez kogoś doceniany, że mógłby być przez kogoś akceptowany... z pewnym bólem i buntem przyznał, że mu tego brakuje i że tego pragnie...
    leżał z zamkniętymi oczami... uznał, że zna Jej motywację... w zasadzie zna wszystkie przyczyny... a skutki? "Zobaczymy... zobaczymy czy w ogóle zadzwoni" - pomyślał - "napewno nie zrobię krzywdy, ani sobie ani rodzinie. Do tego nie dopuszczę!"
    -Śpisz? - usłyszał - Młody się obudził...
    -Nie, nie śpię... już wstaję...

  • Autor: Aleex Data: 2006-05-04 09:37:09

    No, no... robi się coraz ciekawiej, temperatura rośnie, czekam na ciąg dalszy. Masz lekkie pióro i naprawdę wyjątkowy dar - umiesz stopniować emocje i przykuwać uwagę, a to duża umiejętność. Brawo.

  • Autor: jarekb Data: 2006-05-04 12:47:59

    Ciąg dalszy już na lewpolarny.blog.interia.pl

  • Autor: till Data: 2006-05-04 14:51:24

    Dziękuję Jarek ... byłam , czytałam , zamyśliłam się ....

  • Autor: Milka Data: 2006-05-04 17:39:25

    trafiłam na ten fragment przez przypadek,wzasadzie nie lubię romansów ponieważ większośc ni jak ma się do rzeczywistości ,to co piszesz jest inne-jak rozmowa z własną duszą. Zaciekawiłeś mnie więc poczytam dalej ...

  • Autor: jarekb Data: 2006-05-04 21:51:37

    Na stronie LwaPolarnego nazwałem tę pisaninę "Coś"... Coś bo nie chcę tego nazywać... romans? może ktoś tak to odbierać... wydaje mi się, że każdy kto przebije się przez amatorską konstrukcję mojego przekazu nazwie to po swojemu... jak już wspominałem nie czytałem nigdy romansów, nie wiem co zawierają i nie umiem się do takiego porównania odnieść... "Coś" nie ma nazwy, nie dzieje się w konkretnym miejscu, nie dotyczy konkretnych osób... każdy może interpretować i nazywać to jak chce... :o)

  • Autor: Milka Data: 2006-05-05 11:26:56

    Na dodatek jesteś szczery, nie próbujesz pisać pod jakiś z góry ustalony schemat i bardzo dobrze. Trzymam kciuki za dalsze twoje ,przelewane na papier myśli

  • Autor: jarekb Data: 2006-05-04 21:52:33

    Wszedł do łazienki... poranny prysznic był jednym z jego najważniejszych rytuałów... każdy dzień był powtarzalny... każdy składał się z tych samych elementów... uporządkowanych... wynikających z siebie... pasujących do siebie jak dziecięca układanka... niektóre odbywały się automatycznie, bezwiednie, rutynowo... ale na szczęście były też takie, które mimo swej powszedności bardzo lubił... poranny prysznic był takim właśnie elementem dnia... czas, który miał wyłącznie dla siebie... dla swoich myśli... chwile, których nie odmierzało nic poza spływającymi kroplami wody... zdecydowana większość jego tożsamości nigdy nie wydostawała się na zewnątrz... nigdy nie była wypowiadana... czasem zastanawiał się co by się stało gdyby zaczął mówić co myśli... gdyby komentował świat po swojemu... pewnie głównym tego efektem byłaby samotność... to co głęboko w sobie ukrywał nie było sielanką... to właśnie poranny prysznic pozwalał być sam na sam z prawdziwym sobą... rozebrał się... unikając wzrokiem swojego odbicia w lustrze wszedł do wanny... odkręcił ciepłą wodę i zamknął oczy... każda spływająca po nagim ciele strużka niosła ze sobą jakąś jego myśl... o tym jaki jest... o tym co się wydarzyło... o tym co się wydarzy... czasami w takich chwilach zatracał się zupełnie... odbywał długie podróże w czasie i przestrzeni... przeżywał to co już minęło... wracał do chwil, których nie da się cofnąć... przeżywał je ponownie, inaczej... wypowiadał w ciszy umysłu zdania niewypowiedziane... poznawał siebie... dyskutował ze sobą... przyznawał się do błędów... "może to przejaw paranoi" - myśłał, ale póki nie mówił do siebie na głos nie przejmował się tym zbytnio...
    tym razem woda zmywała z jego ciała Jej zapach... Jej dotyk... wspomnienie Jej dłoni spływało coraz niżej... puzzle swoich myśli wciskał na siłę w wolne pola... "Jestem elementem Jej gry..." ten fragment najmniej mu się podobał... nigdy nie akceptował siebie w roli pionka na czyjejś planszy... przez chwilę obracał tę cząstkę... "nie będę pionkiem... będę graczem..."
    zaczął namydlać ręce, tułów, nogi... nie ustrzegł się wyobrażenia sobie Jej dłoni w tej roli...
    czym prędzej spłukał z siebie pianę i narastające podniecenie... zakręcił wodę... szybkie ruchy ręcznika sprowadziły go na ziemię... "liczy się tu i teraz"... westchnął głęboko... sczesał resztki wody z włosów i wyszedł z łazienki aby stawić czoła milczącej Niedzieli...
    ...............
    gdy wieczorem wykąpał młodego i zabierał się do czytania bajki, myślał tylko aby nie zasnąć pierwszy... synek zasnął po kilku stronach... siedział z otwartą książeczką i przyglądał się śpiącemu dziecku... pucołowate policzki... kształtny nosek... opadające na czoło jasne loczki... nie pierwszy raz zamyślił się nad tym jak bardzo zmieniło się jego życie z chwilą urodzin młodego... dziś nie potrafił zrozumieć, jak toczyło się jego życie wcześniej... sens życia przyniosło dziecko... wszystko sprzed tego momentu nie miało wartości... jak przez mgłę przypominał sobie tamte czasy... niby wypełnione życiem... zabawą... konsumpcją.... ale jednocześnie czasy, które nic nie tworzyły, niczego nie kształtowały... młody był absolutnie najważniejszą postacią w jego życiu... ze wstydem przyznał się w duchu, że to jedyny w stu procentach szczery i prawdziwy fragment jego życia...
    gdy znalazł się w łóżku sen przyszedł szybciej niż się spodziewał...
    .............
    Poniedziałek w pracy przebiegał normalnie... jednak czuł wewnętrzne napięcie... każdy dzwonek telefonu przyspieszał i wzmacniał bicie serca... starał się nie wychodzić z pokoju... pierwsze godziny przyniosły rozczarowanie... mimo wszystko oczekiwał, że zadzwoni... mało tego... spodziewał się, że jeśli w ogóle zadzwoni to właśnie w godzinach porannych... im bliżej było końca pracy, tym bardziej narastała w nim złość... najbardziej był zły na siebie... na to, że oszukiwał sam siebie.... nie potrafił się znaleźć w tej grze.... za bardzo mu zależało.... miał nadzieję... chciał... pragnął... nie potrafił na chłodno, z wyrachowaniem GRAĆ... denerwowało go to, że nie ma w tej grze nic do powiedzenia... piłka była po drugiej stronie... o piętnastej zadzwonił telefon...
    - Tak słucham...
    - Odbierzesz młodego z przedszkola? - głos Żony nie był tym na który czekał... na dodatek pytanie było idiotyczne... od dwóch lat odbierał syna z przedszkola... Żona zawsze wymawiała się obowiązkami w pracy i niemożnością "urwania" się... on tak naprawdę urywał ze swojego ośmiogodzinnego dnia pracy całkiem sporo... żeby się młody nie stresował porannym pośpiechem, spóźniał się do pracy niemal regularnie, a z kolei aby młody nie wychodził ostatni z przedszkola, urywał się zawsze kwadrans przed nominalnym końcem pracy... to jednak nie przeszkadzało Żonie zadawać codziennie to samo rytualne pytanie...
    - Tak - warknął...
    - Co się stało? Jesteś zły...?
    - Nic... no.... trochę... - opanował się - wiesz... tak tutaj.... później Ci powiem...
    Wiedział, że jej nie powie, a ona nie zapyta... wiedział co go wyprowadza z równowagi i to tym bardziej go irytowało...
    - No dobra... Jak chcesz... To odbierz młodego. Tak?
    - Tak - czuł, że to był rodzaj manifestacji przed koleżankami z pracy, jak to ona ma wszystko na głowie, ręka na pulsie, wszystko pod kontrolą... w zasadzie w niczym mu to nie przeszkadzało... jeśli tego potrzebuje niech tak ma....
    odłożył słuchawkę i zaczął się pakować... wiedział, że innych telefonów już dziś nie będzie...

  • Autor: jarekb Data: 2006-05-05 11:31:20

    Wtorkowy poranek nie przyniósł uspokojenia... źle spał... wielokrotnie budził się w ciągu nocy i wsiąkał w zupełnie inny sen... żaden ze snów nie dotrwał z nim do rana... żaden z nich nie dał odpoczynku... coś w nim drżało... napinało się... trwało chwilę sprawdzając czy jeszcze wytrzyma, by znów potęgować napięcie... do tej pory opanowanie uważał za swoją sztandarową cechę i dlatego nie umiał pogodzić się z tym, że dzieje się z nim coś poza kontrolą... prysznic... przygotował śniadanie dla Żony i dla młodego... sam nie miał ochoty jeść... spacer do przedszkola był chwilowym ukojeniem... lubił rozmawiać z młodym... ta dziecięca paplanina kontrastowała z jego wyważonym doborem słów, ale chyba dobrze się rozumieli... słuchał opowieści o tym jak kolega przyniósł do przedszkola ActionMen'a i o wynikłych z tego kłopotach... przez chwilę zapragnął być na miejscu młodego... oczywiście wiedział, że waga dziecięcych kłopotów jest dla pięciolatka ogromna, ale mimo to zamarzył o oddaniu się pod czyjąś opiekę... tak bardzo chciałby aby ktoś go poprowadził prostą drogą... aby nie musiał dokonywać wyborów... podejmować decyzji... aby dzienna porcja problemów i spraw uległa redukcji do kilku... aby czarne było czarnym a białe białym... aby nie istniała wieloznaczność słów, gestów, myśli...
    nie był dzieckiem... był dorosłym, choć wcale się tak nie czuł... wydawało mu się, że nie ma różnicy między nim sprzed piętnastu lat... jedyna różnica polegała na tym, że ponosił odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale również za swoją rodzinę... młody pożegnał go soczystym cmokiem i popędził za jednym z kolegów do sali...
    w biurze czekało na niego zadanie awaryjne.... sytuacja nietypowa, której rozwiązanie pochłonęło go całkowicie przez co najmniej pół dnia... gdy skończył był zadowolony... tak... nie po raz pierwszy praca okazała się wybawieniem od stresu... gdy kilka lat wcześniej rzucał palenie uznał ten okres zawodowy za najefektywniejszy w swojej karierze... zadania, przed którymi stawał w pracy traktował zawsze jak wyzwanie... często w myślach powtarzał sobie "...nie jest tak, że coś jest mądrzejsze ode mnie... muszę to rozwiązać!..." starał się wykonywać swoje obowiązki perfekcyjnie, choć nie nazywał tego w ten sposób... starał się wszystko robić tak, aby "nie było się do czego przyczepić"... był uparty i cierpliwy, co często pozwalało mu znaleźć rozwiązanie zanim mogła dopaść go rezygnacja i zwątpienie... lubił pracować... była to jedna z wielu sprzeczności w nim samym... lubił pracować i nie wyobrażał sobie życia bez pracy, choć jednocześnie uważał się za lenia i tęsknił za słodkim "nicnieróbstwem"... swoje lenistwo określał mianem konstruktywnego, gdyż wielokrotnie robił coś, aby później móc nic nie robić... tym razem znów był zadowolony ze swojej pracy... rozwiązał problem i dzięki temu nie myślał o Jej głosie, który chciałby usłyszeć w słuchawce... nie myślał przez większość dnia, a później jego dobry nastrój pomógł mu wmówić sobie, że Ona i tak nie zadzwoni i trzeba po prostu o tym zapomnieć... napięcie stopniowo ustępowało... odetchnął głęboko... poczuł, że odzyskuje panowanie nad sobą...

  • Autor: miauka Data: 2006-05-05 13:03:30

    Jarek czytając Twoje pisanie na blogu narobiłam trochę bałaganu, założyłam własnego niechcący wysłałam Ci też coś o przyjaźni. A ja chciałam sie tylko zarejstrować ale niepotrzebnie bo nie bardzo zrozumiałam o co tam chodzi więc przepraszam za zamieszanie. 

    Dziś przeczytałam wszystko jednym tchem .....

  • Autor: miauka Data: 2006-05-05 13:17:00

    no nie... wpadłam w Twojego bloga aż za bardzo i za długo przede wszystkim. Ciężko się oderwać od Twoich opisów poczynań Dużego i Małego. Ukształtowali sie już w mojej wyobraźni całkiem przejrzyjście. Mały jest świetny. Duży jest świetny. Łóżko piętrowe super.
    Muszę sobie dawkować po trochu bo nic nie zrobie w domku ani się nie pouczę. Pozdrawiam Cię pisemnie - hihi

  • Autor: Milka Data: 2006-05-05 14:01:46

    Moja mała śpi więc korzystając z możliwości przeczytałam hurtem wszystko co zamieściłeś na blogu i bardzo mi się podobało.  Swoją drogą chyba jestes dumny z chłopców? Czekam co będzie dalej. Pozdrawiam.

  • Autor: jarekb Data: 2006-05-08 16:17:23

    po odebraniu młodego z przedszkola resztę popołudnia wypełniły mu zakupy... nie lubił tego... nie lubił to mało powiedziane... zakupy były koniecznością i miał świadomość, że musi to robić... musiał z kilku powodów... po pierwsze dawało mu to jako taką kontrolę nad domowym budżetem... po drugie zakupy najczęściej były obfite i ciężkie, więc konieczne było użycie jego siły... w większości przypadków sam sporządzał listę zakupów... wiedział, w którym sklepie i na której półce szukać potrzebnych produktów.... przez ponad godzinę biegał od sklepu do sklepu z coraz cięższymi torbami... zawsze starał się aby przebiegało to sprawnie i szybko.... nie cierpiał tak zwanej "turystyki sklepowej"... rodzin poruszających się tyralierą między regałami... szurających butami jak w muzeum... podziwiających wystawione eksponaty jakby stworzył je Matejko bądź Dunikowski, a nie Rolnik czy Krakus... nie trawił ludzi, którzy po wejściu na schody ruchome w centrach handlowych doznawali gwałtowanego ataku paraliżu, uniemożliwiającego im nie tylko chodzenie, ale nawet ustąpienie przejścia tym, których ta choroba nie dopadła... mimo tych odczuć zachowywał się ambiwalentnie i prosił, przepraszał, dziękował z przyklejonym uśmiechem maskującym prawdziwe myśli...
    wieczorem po kąpieli synka poczuł dopadające go zmęczenie... nienajlepiej przespana noc i emocje w pracy skumulowały się... położył się razem z młodym do łóżka i szeptał mu do uszka naprędce wymyślaną historyjkę... nie wiedział, który z nich zasnął pierwszy... w ogóle nie wiele wiedział gdy usłyszał Żony głos:
    - Wstawaj... jeszcze go zgnieciesz!
    za oknami było kompletnie ciemno.... nie wiedział która jest godzina... wiedział tylko, że uwaga o zgnieceniu była kompletnie bezsensowna... takie rzeczy się nie dzieją... nie umiał sobie wyjaśnić tego fenomenu w jakiś racjonalny sposób, ale wiedział doskonale, że śpiąc z dzieckiem podświadomie cały czas człowiek stara się je chronić... dawać mu miejsce... przykrywać i zabezpieczać.... nawet kosztem własnej niewygody... to działo się samo... Żona pewnie też o tym wiedziała, ale musiała dać wyraz swej trosce...
    umył się i rozebrał... sen spłynął szybko i po cichu...
    ...............
    Środa obudziła go radiem, które jak zwykle w dzień powszedni włączyło się przed szóstą... mimo, iż pracę zaczynał godzinę później niż Żona wolał wstawać pierwszy... to pozwalało mu na niemal nieograniczony czasowo prysznic... dawało poczucie panowania nad czasem... nie spieszył się... na wszystko miał czas... przygotowanie śniadań... rozbudzenie młodego.... każda z tych czynności miała swój czas i miejsce... spacer do przedszkola... przyspieszony galop do pracy... o szóstej miasto było przymglone, jednak już po półtorej godzinie niebo rozjaśniło się zapowiadając wspaniały wiosenny dzień...
    usiadł przy biurku i włączył komputer... kawa przyjemnie pachniała... przez chwilę przeglądał pożyczoną od kolegi gazetę... kilka spraw było na tyle istotnych, że zabrał się za nie natychmiast po uruchomieniu oprogramowania... jego umysł pracował w ogromnym skupieniu gdy zadzwonił telefon... mimo, iż zadzwonił identycznie jak za każdym razem w poprzednich dniach, serce podskoczyło mu do gardła... poczekał na drugi dzwonek...
    - Tak... słucham...
    przez sekundę trwała cisza...
    - Dzień dobry Panu... - Jej głos wywołał w nim eksplozję... potężna fala przetoczyła się przez skronie, gardło, klatkę piersiową, żołądek.... czuł każdą kroplę krwi.... każde uderzenie serca.... ręce mu się trzęsły... na moment całkowicie stracił głos... wyczuł, że słowo "Panu" wypowiedziała z uśmiechem, zaczepnie...
    - Eeee.... momencik... - zająkał się - Dzień dobry Pani... Przepraszam, że tak dukam, ale nie spodziewałem się, że zadzwonisz...
    - Poznałeś mnie po głosie? - udawała zdziwienie
    w głowie miał kompletny chaos.... brakowało mu tchu.... brakowało mu czasu na uporządkowanie myśli... wszystkie ćwiczone w myślach przemowy od Poniedziałku całkowicie wyparowały... pustka przerażala go... bał się kompromitacji...
    - Oczywiście - odpowiedział - Nie rozmawialiśmy do tej pory zbyt dużo, ale znam Twój głos...
    - Jak to jest? - zapytała - Dajesz numer telefonu i nie spodziewasz się, że zadzwoni?
    - To nie tak... - powoli odzyskiwał równowagę - Miałem nadzieję, że zadzwonisz, ale wydawało mi się, że jeśli już.... to zrobisz to w Poniedziałek...
    - Często rozdajesz kobietom swój numer telefonu? Inne dzwonią od razu? - spytała nie podejmując kwestii dwudniowego milczenia....
    - Od bardzo wielu lat nie dałem swojego numeru telefonu nikomu w celach innych niż służbowych...
    - Nie wierzę... - zaśmiała się
    zaskoczyła go jej reakcja...
    - Poszło Ci to tak sprawnie, że musi to być dobrze wyćwiczony ruch...
    całkiem go zamurowało... nie przypuszczał, że ktokolwiek mógłby go tak postrzegać...
    - Mylisz się... - powiedział bez przekonania - Kosztowało mnie to mnóstwo nerwów...
    - Skoro dałeś mi wizytówkę nie w celach służbowych - przerwała mu - to w jakim celu?
    czuł, że za chwilę rozmowa wymknie mu się całkiem spod kontroli... Ona w niej wyraźnie dominowała... była lepiej przygotowana....
    - Żeby Cię poznać... - z setek odpowiedzi błyskających w głowie wybrał tę, gdyż była najbliższa prawdy
    - Przecież mnie znasz - zaśmiała się ponownie
    - Tak... - zgodził się - Wiem o Tobie bardzo dużo... wiem jak się nazywasz, gdzie mieszkasz, znam Twoją rodzinę, wiem jak świetnie tańczysz.... ale.... nie znam Cię...
    - Chyba nikt mnie nie zna...
    - Przesadziłaś... Mąż... - zaczął
    - Mąż jest skoncetrowany na samym sobie... mnie rozpoznaje... jak mnie potrzebuje...
    zaskoczyła go gwałtowność tej wypowiedzi...
    - Po co chcesz mnie poznać? Po co Ci ta wiedza?
    - Lubię wiedzieć... lubię rozumieć, a z ostatnich wydarzeń niewiele rozumiem... Może jak Cię lepiej poznam, przyjdzie mi to łatwiej? - sam był zaskoczony własną szczerością
    serce nadal łomotało jak zwariowane... mimo drżących dłoni rozmowa sprawiała mu ogromną przyjemność.... towarzyszyło jej poczucie ulgi.... doczekał się....

  • Autor: till Data: 2006-05-08 16:36:36

    czytanie sprawiało jej ogromną przyjemność .... towarzyszyło mu uczucie ulgi ... doczekała się ;))))))))))))))))))))))))))))

  • Autor: jasia Data: 2006-05-09 00:19:19

    Till, ty też na to czekałaś? ( znaczy , na ten telefon)  ??
    ja też , i czekam co będzie dalej...
    jasia

  • Autor: till Data: 2006-05-09 07:16:13

    To biegnij Jasiu na Lwa , bo juz jest dalej... ;))))))))))

  • Autor: jarekb Data: 2006-05-10 12:54:30

    -A co chciałbyś wiedzieć o mnie?
    Słyszał, że się uśmiecha... przypominał sobie jej uśmiech...
    -Wszystko... Co lubisz.... za czym nie przepadasz.... czego nie cierpisz.... dlaczego zadzwoniłaś... co pomyślałaś kiedy dałem Ci swoją wizytówkę...
    -Powoli, powoli - zaśmiała się głośno - A tak w ogóle to nikt Cię teraz nie podsłuchuje?
    -Nie... chwilowo mam luz.... moi współlokatorzy mają akurat spotaknie służbowe i delektuję się wolnością... - zniżył głos do tembru, który jak mu mówiono robi najlepsze wrażenie - Wiesz...?
    Czekał w ciszy...
    -Co? - słychać było zaskoczenie zmianą jego tonu
    -Niczego się o Tobie nie dowiem jeśli będziesz uciekać przed moimi pytaniami... - wymruczał - Robisz to celowo?
    -No dobrze... - śmiała się pełnym głosem - Powinnam była wiedzieć, że nie poddasz się tak łatwo...
    -Skąd wiedzieć?
    -Zapominasz, że ja też trochę Cię znam? Miewam okazje żeby Cię obserwować, słuchać... znam Twoje rzeczowe podejście do wszystkiego... - Jej głos spoważniał - Oczywiście odpowiem na Twoje pytania, choć może zacznę trochę od końca... Dlaczego zadzwoniłam? Szczerze?... Przed urodzinami mojego Męża miałam zaplanowane po weekendzie dwa dni urlopu... nie spodziewałam się, że mi ten urlop tak namiesza... bo... bo... z jednej strony nie mogłam się doczekać kiedy pójdę do pracy, a z drugiej potrzebowałam czas na ochłonięcie.... przemyślenie...

    Chciwie wsłuchiwiał się w każde wypowiadane przez Nią słowo... drżał... starał się nie tracić czujności... nie chciał aby umknęla jego uwadze jakakolwiek fałszywa nuta...

    -W tej chwili napewno nie usłyszysz wszystkich moich myśli - kontynuowała - ale powiem, że decyzja o telefonie do Ciebie nie była łatwa... teoretycznie przeważały argumenty przeciw, ale na koniec pomyślałam, że to chyba nie jest wielka zbrodnia zadzwonić do znajomego...
    -Jestem tego samego zdania... - powiedział cicho - Choć pewnie znaleźli by się tacy, dla których byłoby to conajmniej dziwne...
    -W każdym razie... po Niedzieli towarzyszyła mi szalona huśtawka myśli i nastrojów... Jak słychać mimo obaw zadzwoniłam...
    -Obaw?
    -Tak... - mówiła już nieco pewniejszym głosem - Obawiałam się na przykład na ile poważna była Twoja propozycja.... nie mówiąc o tym, że tak trochę głupio gdy kobieta dzwoni pierwsza do mężczyzny...
    -Do znajomego! - wszedł Jej w słowo - Poza tym nie mogłem zadzwonić pierwszy bo nie znałem numeru... Nadal nie znam...
    -No właśnie... Bałam się też czy będziemy... czy będziemy umieli ze sobą rozmawiać... bo to zupełnie coś innego na imprezach.... w towarzystwie...
    -I jak?
    Znów się roześmiała...
    -Mnie się podoba.... ale... drugi raz nie zadzwonię!
    -Jeżeli dasz mi taką szansę wezmę ten ciężar na siebie... - śmiali się już oboje
    Podyktowała mu numer telefonu do biura...
    -Ten telefon stoi na moim biurku, więc nie obawiaj się, że odbierze ktoś inny...
    -Poradzę sobie...
    -W to nie wątpię....
    -A tak a' propos... Opowiedz mi o swojej pracy...
    Uśmiechnął się pod nosem gdy usłyszał zmianę jej tonu na nieco bardziej zasadniczy... Słuchał bardzo uważnie... co prawda branża była mu zupełnie obca, ale opowiadała o tym tak przejrzyście, że bez trudu nadążał za opisem struktury firmy, Jej roli w niej, zadań i celów... czasem przerywał Jej zadając pytania i uzyskiwał na nie wyczerpujące odpowiedzi... Jej "stanowisko", o którym słyszał pogłoski, choć kierownicze nie było aż tak wysokie jak przypuszczał... wynikało jednak z Jej opowieści, że pełni ważną i odpowiedzialną rolę w tej organizacji... w pewnym momencie zawiesiła głos...
    -Wiesz.... - tu wypowiedziała Jego imię - ile czasu rozmawiamy?
    -Nie mam pojęcia... Godzinę?
    -Dokładnie godzinę i dwadzieścia trzy minuty...
    -Gratuluję telefonu z wyświetlaczem - zażartował
    -Przestań... Bardzo miło mi się z Tobą rozmawia, i mogłabym tak pewnie jeszcze dłużej, ale wypadałoby popracować...
    -Masz rację... wolę nie myśleć ile psów powiesili na mnie wszyscy próbujący się do mnie dodzwonić...
    -Gdybyś miał ochotę jutro porozmawiać to jestem w pracy od ósmej...
    -Zadzwonię napewno...
    -Nie zapewniaj... - uśmiechnęła się - po prostu zadzwoń...Papa...
    -Pa...
    Odłożył słuchawkę... powoli uspokajał się.... czuł mrowienie.... nawet nie zdawał sobie sprawy, że przez cały czas rozmowy w napięciu nie zmieniał pozycji... spojrzał na kartkę z zapisanym numerem telefonu... uśmiechnął się... podniósł słuchawkę i wystukał numer... po dwóch sygnałach usłyszał Jej głos:
    -Tak słucham...
    -To tylko ja... sprawdzam poprawność moich notatek... - zaśmiał się - Teraz już mogę spać spokojnie...
    oboje się zaśmiali...
    -Nie przeszkadzam już.... Przepraszam... Miłego popołudnia...
    -Nie przepraszaj.... to było miłe... wzajemnie Ci życzę i.... dbaj o siebie... Pa...
    ponownie odłożył słuchawkę.... "Dbaj o siebie" dźwięczało mu w uszach... "Nikt mi nigdy tak nie mówił..." - pomyślał... zdawał sobie sprawę, że to tylko taki grzecznościowy zwrot, ale mimo to zrobiło mu się błogo... siedział gapiąc się przed siebie... w myślach odtwarzał każde zdanie tej rozmowy... znając siebie wiedział, że do jutra "przesłucha" ten dialog jeszcze wiele razy... uśmiechał się....

  • Autor: ekkore Data: 2006-05-12 08:34:25

    Ciekawe co będzie dalej ... czekam z niecierpliwością

  • Autor: malina Data: 2006-05-15 16:50:15

    Fajne. Wciąga. A to kończące, zagadkowe "dbaj o siebie" - coś mi mówi, że odbije się gdzieś w dalszym ciągu opowieści. (opowieści - nie "wypocin")

  • Autor: jarekb Data: 2006-05-15 17:59:54

    Malina,
    Kontynuacja jest już tylko na http://lewpolarny.blog.interia.pl

  • Autor: till Data: 2006-05-12 16:54:29

    A na Lwie już dużo, dużo dalej niz u nas .....

  • Autor: miauka Data: 2006-05-15 12:14:11

    Jarku przeczytałam świeżynkę na Twoim blogu. Wiem, że jesteś mądrzejszym rodzicem niż Ci, którzy sprali tyłek Twojemu bohaterowi. Myślę, że doceniasz u Małego i Dużego odwagę do przyznania się. Pozdrawiam Cię ciepło i czekam oczywiście na ciąg dalszy. :)

  • Autor: miauka Data: 2006-05-16 13:24:42

    jest już następna świeżynka

  • Autor: jarekb Data: 2006-05-16 15:18:12

    Wiesz... To wszystko nie jest takie proste... Oczywiście słowem kluczem jest "dlaczego"... Opuszczę chwilowo kwestię przyznawania się, a zacznę od tego do czego się przyznają... Wydaje mi się (choć to intuicja, a nie badania naukowe), że spora część rodziców widzi przewinienia dzieci i na nie reaguje (przynajmniej niektórzy)... reaguje emocjonalnie... pojawiają się kary... perswazje... tak zwane "kazania"... mnóstwo reakcji, które mają spowodować, by "przewinienie" nigdy nie się powtórzyło... ja uważam, że o wiele ważniejsze jest zadanie sobie pytania dlaczego dzieciak zachował się właśnie tak... dlaczego wybrał taką drogę... jeśli przyczyna "przewinienia" nie zniknie, małe są szanse, że ono się nie powtórzy... mówiąc o przewinieniach mam na myśli kłamstwa, oszustwa popełniane przez dorastające dzieciaki.... i oczywiście nie mam na myśli fantazjowania przedszkolaków, które jest normalne i wręcz wskazane... mam na myśli kłamstwa, które mają swój cel... osiągnięcie zabronionego... uniknięcie nieuniknionego... ja w relacjach z chłopakami popełniłem w tej materii sporo błędów... pytanie "dlaczego?" zadałem sobie niestety za późno... nauczenie chłopaków, że warto mówić prawdę, nie było w tej sytuacji łatwe... w kwestii kłamstw najtrudniejsze przeprawy miałem z Dużym (a on ze mną)... jego próby kłamstw następowały gdy był już nastolatkiem i były seryjne... uważam, że w znacznym stopniu to, że miały w ogóle miejsce było moją winą i moim błędem wychowawczym... długo i powoli odbudowywaliśmy wzajemne zaufanie... najistotniejsze było aby on mi zaczął ufać, aby uwierzył, że jestem "przyjacielem" a nie "żandarmem"... że każdy problem, możemy wspólnie próbować rozwiązać i że jest to lepsza droga niż zamiatanie problemów pod dywan kłamstw... Mały niejako przy okazji nauczył się "nie kłamać"... on zanim się na mnie zawiódł zaufał mi... dziś wierzę, że jest między nami dobrze... staram się, aby każdy ich problem, był przeze mnie przyjęty w taki sposób, aby wiedzieli, że nie popełniają błędu przychodząc z nim do mnie... czasem gdy zerkam na siebie i swoje rodzicielskie "dokonania" chciałbym przewinąć tę taśmę do początku i zacząć od nowa, złoszczą mnie moje oczywiste błędy... niestety, czas popyla jak wariat tylko w jedną stronę...

  • Autor: Milka Data: 2006-05-16 16:29:57

    Chylę głowę przed osobą ,która otwarcie przyznaje się do tego ,że nie jest idealnym rodzicem i nie boi się powiedzieć o własnych błędach wychowawczych. Według mnie jest mało takich rodziców. Niestety większość jest takich jak w opisywanej przez Ciebie historii, oni zawsze wiedzą lepiej ,nigdy nie słuchają i zawsze rozkazują. 

  • Autor: miauka Data: 2006-05-17 10:34:56

    Jarku ja jeszcze nie mam dzieci, narazie z mężem niaczymu kota ale jeśli będę już je mieć to bardzo bym chciała korzystać z Twoich porad i mądrych słów. Pozdrwiam Ciebie i Twoich chłopaków. I nie moge sie powstrzymać od ciekawskiego pytania : czy chłopaki maja równie dobry kontakt z ich mamą?

  • Autor: jarekb Data: 2006-05-17 12:05:28

    Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta... i absolutnie nie chciałbym żadnej ze stron skrzywdzić nieostrożnie użytym słowem... Pewne jest, że relacje między chłopakami a moją żoną są zupełnie inne od moich z nimi... to temat rzeka... różni nas bardzo dużo i nie sposób o wszystkim opowiedzieć... róznice poglądów na wychowywanie chłopaków prowadziły nawet do konfliktów... nie ma wątpliwości, że wpływ na chłopców mamy oboje... nie ma wątpliwości, że mama jest dla nich bardzo, bardzo, bardzo ważna... nie ma wątpliwości co do łączących ich uczuć... choć napewno to wszystko wygląda inaczej... czy ja mam dobry kontakt z chłopakami? chcę żeby tak było, ale nie mogę tego ocenić... czy żona ma lepszy, gorszy, taki sam? tym bardziej nie podejmę się oceny... żona często złości się na "koalicję facetów"... często według niej "jeden drugiego wart"... oczywiście nie wytrzymałbym bez zadania pytania: dlaczego?.... i wydaje mi się, że źródłem różnic są nasze domy rodzinne... żona wychowała się w rodzinie z dominacją kobiet (3 na 1) gdzie wbrew pozorom rytm życia wyznaczała teściowa... u mnie w domu przeważali faceci... i w tej chwili również mamy zdecydowaną przewagę samców (nawet w akwarium)... jakkolwiek byśmy się przed tym nie bronili faceci są z Marsa :o)... nasz dom nigdy nie będzie funkcjonował jak rodzinny dom mojej żony... dziewczynki (żona i jej siostra) skrupulatnie wypełniały polecenia mamusi... czuściutko w pokoiku... wszystko na swoim miejscu.... ubrane pod dyktando mamusi... zachowanie kontrolowane i korygowane przez mamusię... no i oczywiście przez długie lata rozpostarty szeroko parasol ochronny... z facetami taki model jest trudny do osiągnięcia.... i nie chodzi tu wyłącznie o bałagan w pokojach, ubrania czy żywiołowość zachowań... wielokrotnie kształtowanie naszego modelu wychowania przebiegało burzliwie... gdy już nauczyli się wiązać buty, ja uważałem, że powinni to robić niezależnie od okoliczności, a żona znajdowała setki uzasadnień żeby jednak im zawiązać (bo nie ma czasu, bo on to zrobi byle jak, itp.)... w wieku kilku lat uznałem, że powinni się kąpać sami, podczas gdy żona twierdziła, że zrobią to nie dokładnie... gdy Duży stwierdził, że nie lubi chodzić na świetlicę, dorobiłem mu klucz i nauczyłem się nim posługiwać... żona uznała że pokłady mojego rozumu uległy całkowitemu wyczerpaniu, skoro ośmiolatka pierworodnego ośmielam się wygnać na pastwę usianej niebezpieczeństwami dwustumetrowej drogi do szkoły... setki tego typu różnic, mniej lub bardziej burzliwie, kształtowały nasze wzajemne relacje i poglądy.... przyznaję się, że mam okropny charakter... jestem uparty, apodyktyczny i zarozumiały, w związku z czym żona ma ze mną prawdziwą gehennę... jedno co może pokonać mój upór to argumenty... jeżeli NIE, to ja poproszę o uzasadnienie... tu często pojawiał się problem bo w rodzinie mojej żony NIE oznacza NIE i dyskusja jest zamknięta... ja stety czy niestety wpajam chłopakom, że nie ma prawa funkcjonować "nie bo nie" czy "tak bo tak"... staram się zawsze uzasadniać moje decyzje... zależy mi na tym żeby wiedzieli, że moja np. odmowa w jakiejś kwestii, nie jest moim widzimisię tylko wynika ze względów bezpieczeństwa, zdrowia, finansów bądź jakichkolwiek innych... to oczywiście nie oznacza z ich strony potulnego i bezdyskusyjnego przyjęcia decyzji.... zdarzają się fochy i muchy w nosie, ale dopóki nie mają dość silnych kontrargumentów to stawiam na swoim... finalnie sprowadza się to wszystko do tego że wolno im dość dużo i wiedzą o tym... jednak równie dobrze wyczuwają sytuacje kiedy moje argumenty są niepodważalne i wówczas podporządkowują się moim prośbom... często z nutą pretensji słyszę: "Ty im raz mówisz i słuchają, a ja się mogę cały dzień się drzeć i nic! Olewają mnie!"... to nie jest kwestia olewania, wiem, że kochają i potrzebują swoją mamę, ale ten wspólny język gdzieś się gubi... oj trudny temat... a tak w ogóle to nie korzystaj z niczyich rad... kieruj się swoim sercem, rozumem, miłością i będzie dobrze :o) pozdrawiam ciepło

  • Autor: ekkore Data: 2006-05-17 12:56:34

    U nas jest odwrotnie.
    To mąż nie uznaje dyskusji, każde polecenie ma być wykonane natychmiast, nie ma żadnej dyskusji, każda traktowana jest jako pyskowanie. Ale to też jest wpływ teściowej, która nie uznaje żadnych dyskusji, wszystko musi być tak jak ona wymyśliła. Gdyby miała więcej dzieci może to wygladałoby inaczej.

    Ja staram się rozumieć postępowanie dzieci - poznać przyczynę zachowania. choć nie zawsze mi się udaje. I złoszczę się o nie wykonywanie poleceń. Niemniej dyskusja jest czymś naturalnym, jeżeli jest konstruktywna, bo negacja nie bo nie nie wchodzi w rachubę.
    Nie uznaję też bronienia samodzielności dzieciom. Marcin z głodu nie zginie, zakupy robi bez gadania, pomoże rozładować zmywarkę, od małego samodzielnie się ubiera (bo miał problemy ze sprawnością manualną to musiał) - teraz to dziwne abym pomagała.
    Wyjątkiem są klucze do mieszkania - Marcin za bardzo roztrzepany - chyba w trzeciej klasie był kilka razy w szkole z kluczami i powiedział nigdy więcej (podejrzewam, że je gdzieś zostawił i się przestraszył, ale nie przyznał), poza tym zdażyło mu się nie zamknąć mieszkania.
    A młodsza Marta - jak została na podwórku to wzorem bajek - próbowała otworzyć drzwi kijem - skończyło się wymianą zamka.

  • Autor: Cewa2 Data: 2006-05-17 15:02:53

    Wspomniałeś tu o "parasolu ochronnym". Jest to widmo, które prześladuje mnie od zawsze i od którego powielania chyba również się nie ustrzegłam.
    Przez pierwsze lata dzieciństwa wychowywałam się u babci, która rządziła całym domem. Była jednocześnie niezwykle ciepłą kobietą, ale starała się każdy krok, szczególnie osobników płci męskiej, dyskretnie kontrolować. Zawsze wiedziała wszystko lepiej, nie dawała swobody w działaniu. Tak jakby chciała uchronić przed błędami.
    Moja mama w ramach powielania "schematu", trzymała mnie bardzo krótko (co najdziwniejsze, łańcuch ten stopniowo się wydłuża w stosunku do rodzeństwa). Nigdy nie mogłam się "włóczyć" po zmroku, z imprezy musiałam być w domu najwcześniej ze wszystkich. Przykładów można by mnożyć. Nie było to jednak popularne "nie bo nie", tylko autentyczna troska i paraliżujący strach o to, że może mnie spotkać coś złego.
    Popełniam ten sam błąd w podejściu do mojej córki, długo nie pozwalałam jej na samodzielność, w rezultacie czego ma 4 lata i trzeba ją karmić, a na prośby, aby jadła sama, ripostuje "przecież ja nie umiem, ty zrobisz to lepiej mamusiu".

  • Autor: jarekb Data: 2006-05-17 15:43:41

    Karmienie dzieciaków to sam w sobie super wątek :o) ja przeszedłem przez to z moimi egzemplarzami bez bólu... "nie chcesz nie jedz" połączone z embargiem na "zamulacze" żołądka, z reguły skutkowało dobrym apetytem i samodzielnością... jednak poznałem wiele ciekawych zjawisk u rodziny i znajomych... moja ciotka zadręczała się brakiem apetytu swojej wnusi... setki razy słyszałem, że niunia kompletnie nic nie je.... byłem wówczas jeszcze przed ślubem i nie mając własnych doświadczeń nie odważyłem się zapytać jakim cudem młoda jest taka tłusta... pewnego razu poszedłem do ciotki zaprosić ją na ślub... akurat kuzynka karmiła butelką dziecko... po kilku minutach weszła do pokoju z grobową miną... ciotka przerywając rozmowę ze mną zapytała z przejęciem:
    -I co? zjadła coś?
    -Nic - padła odpowiedź - Prawie nic... co to jest 20ml?
    -Widzisz Jarku - westchnęła ciotka - Niunia nic nie je.... Lekarze nie wiedzą co jej jest...
    wróciliśmy do rozmowy... po kilkunastu minutach ciotka ruchem ręki przerwała mi gadułę:
    -Córcia... idź spróbuj nakarmić małą...
    po kilkunastu kolejnych minutach moja kuzynka wróciła z pokoiku młodej z jeszcze smutniejszą miną...
    -I co? - spytała ciotka
    -Nic... bez zmian... nie chce jeść...
    -Nic kompletnie nie zjadła? - przerażenie ciotki zwiastowało realne zagrożenie życia dziecka
    -No co ona zjadła? ze 40ml...? Nic....
    czułem się niezręcznie... na moich oczach rozgrywał się dramat... przyoblekłem za ich przykładem twarz najsmutniejszym wyrazem na jaki było mnie stać... byłem przybity... z ciężkimi westchnieniami wróciliśmy do rozmowy... po kilkunastu minutach sam z siebie na moment zamilkłem spodziewając się, że czas kolejnej próby już nadszedł...
    -Małgosiu, może teraz coś zje? Spróbuj...
    oczywiście kolejna próba była równie bezskuteczna jak wcześniejsze... bo czymże jest 30ml?
    w myślach zacząłem sumować... przez ponad dwie godziny mojej wizyty te dwie harpie wtłoczyły w niemowlę ponad 200ml kaszki!!!!! przeciwnicy tuczu gęsi powinni zainteresować się humanitaryzmem tuczu niemowląt!!! dziś niunia ma 17 lat, solidną nadwagę, bardzo niską samoocenę i sterczącą nad głową babunię, załamującą ręce nad "słabowitym" wyglądem swojej ukochanej wnusi...
    .......
    hitem hitów w dziedzinie karmienia dzieci była moja koleżanka z pracy... jej syn jest od Dużego młodszy o miesiąc, ale w wieku trzech lat był mniej więcej dwa razy cięższy... jednak również w tym przypadku rodzina (znów z babcią na czele) ustaliła że Piotruś jest niejadkiem... w związku z tym w karmienie Piotrusia (wg relacji koleżanki) przeciętnie zaangażowane były trzy osoby... jedna (ojciec dziecka) trzymała Piotrusia żeby nie spadł z szafy... bo podobno przy stole w ogóle nie miał apetytu, a na szafie miał... druga osoba (babcia) robiła za rozśmieszacza używając do tego głupich min, bębenków, śmiesznych czapeczek, poduszek pierdzących... trzecia osoba "karmiciel właściwy" (matka dziecka) polowała z łyżeczką na każde otwarcie ust przez dziecko, stojąc na krześle, i wduszała zupkę...

  • Autor: till Data: 2006-05-17 16:31:53

    Pod stołem , w pełnym zaciemnieniu , przy wtórze wybuchów i bohaterskich okrzyków z zewnątrz wydawanych przez Przygodnych Współkarmiących , moja Babunia z wielkim samozaparciem karmiła ukochanego Wnuczka .
    Pewnie do końca swych dni nie mogła oglądać Czterech Pancernych , zwłaszcza , że przypadał Jej również  zaszczytny obowiązek bycia Szarikiem ...

  • Autor: ekkore Data: 2006-05-17 18:17:22

    Koleżanka z bloku syna karmiła do 5 lat biegajac za nim z miską po podwórku. Potem wyjechali na dwa lata do Niemiec. Biedny niejadek nadal "nic" nie jadł - jak zobaczyłam ile to nic przed wyjściem do przedszkola wyglądało - gdyby kiedykolwiek udało mi się tyle wepchać w Martę.

    Inna koleżanka ma córkę - obecnie 6-latka, urodzona anorektyczka. Pierwsze pytanie, gdy przychodzi to czy przypadkiem nie będzie musiała jeść. W tym wieku dziecko futrowane jest kaszką dla niemowląt (łyżką), serkami danio i monte. Plus zupa (też karmiona). Pokarmy stałe w postaci schabowego (kurczakowego) czy kanapek nie wchodzą w grę. Ale słodyczy też nie je.

    U mnie nie ma obowiązku jedzenia - nie chcesz jeść Twoja sprawa, ale bez śniadania nie ma szansy na jakikolwiek zamulacz. I tak dobrze wyglądają oboje i dwa dni bez jedzenia z całą pewnością nie zaszkodzą (ale głód szybvciej ich łamie - heheh)

  • Autor: miauka Data: 2006-05-18 08:03:03

    W tym temacie jak żywo staje mi przed oczami obraz mojej babci polującej na mnie z czymś co musiałam skonsumować. Na spacerze Babcia wyciągała nagle, w najmniej odpowiednim do tego momencie (najczęściej gdy na horyzoncie pojawiało sie jakieś dziecko i w związku z czym było mi strasznie wstyd) kanapeczki, termos z herbatką i chałwę (ta chaława to mi się wżarła w pamięć), na działce przy członkach rodziny dalszej w tym dzieciach (znowu wstyd) termos z zupką z paróweczką bo Magdusia to na powietrzu może więcej zje. Ta zupka i kanapeczka i wszystko inne babcinej roboty było zawsze bardzo smaczne ale babcia tak dręczyła mnie tym jedzeniem, że coraz mniej mi się chciało jeść. Rano na stoliku zanim jeszcze jedno oko otworzyłam stał dziubek z kakao i talerzyk z pokrojonym bananem ( jakbym zębów nie miała :) ), jak tylko to zostało wciągnięte to wjeżdżało śniadanko, po śniadanku jakieś owoce, chwila przerwy i zupka a po zupce drugie danie potem podwieczorek i jakaś przekąska przed kolacją no i wkońcu kolacja....ufff jak strasznie było --- babcia się bardzo bała, że ja takie chude dziecko chore pewnie, no chuda to ja byłam ale od babci po dwóch dniach to 2kilo więcej do domu przywoziłam. A wcześniej jeszcze mama z babcia też próbowały zdziwić mnie tak żebym tylko paszcze otworzyła. :) fajnie było, czemu teraz gdy budzę się nie ma stołeczka z serwetką i dziubka z kakao na nim i czemu mój mąż głupich min nie robi żebym tylko coś zjadła :)  bo nie musi, sama jem jakbym nadrabiała niejadkowe dzieciństwo :)
    Bardzo miło wspominam wizyty u pewnej cioci, która mówiła jak nie chcesz to nie, później zjesz, a jak nadepnęłąm jej na nogę to groziła palcem i "żeby mi to było przedostatni raz" :)

  • Autor: jasia Data: 2006-05-18 18:37:43

    Oj niejadku - jeden, który gryza trzymał w buzi pół godziny....
    A dzisiaj co?

    jasia

  • Autor: miauka Data: 2006-05-19 10:36:19

    a dzisiaj tak,że mąż do mnie mówi iż nie mam umiaru a ja mu na to zrób mi szybko mięte hihihi
    A moja mama wcale nie lepsza była, kanapki pod stół przyklejała

  • Autor: Elek Data: 2006-05-19 20:22:08

    Na tej zasadzie : uderz w stół,a nożyce się odezwą-więc i ja się odzywam.
    A fe,a fe,a feeeeeeeee - tak pakudnie wydawać ( skrzętnie skrywaną ) i tak już "upublicznioną" tajemnicę???
    Co było a nie jest -........... Pozdrowionka - Elek

  • Autor: miauka Data: 2006-05-20 20:38:20

    hihihi :):):)

  • Autor: ekkore Data: 2006-05-22 13:11:50

    Mój mąż uczył gołąbki fruwać - wyrzucając je przez okno. A ciocia jego była szczęśliwa, że mu tak smakowały

  • Autor: bea39 Data: 2006-05-23 13:19:03

    Ja niestety nie miałam babci,która goniłaby za mną z łyżeczką i wpychała na siłe cos do zjedzenia.Moja mama miała ze mną Krzyż Pański byłam totalnym niejadkiem, żebra na wierzchu i każdy kiwał nademna głową. No i już jako niemowlę nie dałam się tuczyć.Jedyne co pamietam to to, że dostawałam tylko mięso z piersi kurczęcia. Były potem problemy na koloniach jak na obiad przypadło mi mięsko z nózki - przecież to było nie do jedzenia.Poza tym musiałam zjadac wszystko siedząc przy stole a jak nie to bądź głodna.

    O dziwo zmieniło sie to w stosunku do wnucząt. Książeczki, sadzania w oknie, zagadywania byle tylko dziecko niepostrzeżenie i bez stresu zjadło sniadanko albo obiadek.Ja nie pozwalałam na takie zachowanie wobec swoich. wprawdzie nie jedzą wszystkiego, ale ja też nie jadłam.Natomiast moi bracia mieli problem. Dzieci nie chcą jeść przy stole. No bo to nienormalne, je sie w oknie, z książeczką.Łyżeczki nie umie trzymać sie w łapkach. Ach Ci rodzice, nie ma to jak u Babci.Na szczęscie wszyscy już wyroslii nie grozi im stres wpychania na siłe.No chyba, że babcia zrobi ruskie pierogi.
    Acha moja latorośl jest niedożywiona zgodnie z opinią moich rodziców ( notabene łatwiej ja ubierać - lodówka wiecznie pusta). I to raczej ja muszę przypominać, żeby tyle nie jadła bo potem będą problemy. No i niestety są- Mamusiu czemu Cie nie posłuchałam , tak zazwyczaj kończy sie jej obżarstwo.
    Jestem przeciwnikiem zapychaczy, ale zawsze stawiam warunek chcesz batonika najpierw obiad. Potem na batonika nie ma juz miejsca !! 

  • Autor: miauka Data: 2006-05-18 07:50:17

    Jarku dziękuje bardzo za odpowiedź :). Pewnie, że będę kierować  się w pierwszej kolejności sercem i intuicją ale mam nadzieję, że zapamiętam kilka Twoich pouczających historii i mądrych zdań. Myśle, że u mnie w domu też powstaną różnice zdań dotyczące dzieci ale to dobrze bo razem pójdzie nam lepiej. :)
    Jak zwykle pozdrawiam Ciebie, Dużego, Małego i tym razem rónież Twoją dzielną Żonę :)

  • Autor: miauka Data: 2006-05-26 11:42:30

    Jarku zapomniałeś o nas? My czekamy na twe "wypociny".

  • Autor: jarekb Data: 2006-05-26 12:36:05

    Nie :o) Nie zapomniałem... jak już wcześniej wspominałem kontynuację można czytać na http://lewpolarny.blog.interia.pl natomiast przyznaję, że dawno nie było kolejnego "odcinka", a jest to spowodowane totalnym zagruzowaniem... w głowie wszystko mam już ułożone tylko potrzebuję kilku spokojnych godzin na wklepanie... przepraszam za opóźnienie i przyznaję się (z rumieńcem), iż to bardzo miłe że ktoś czeka na ciąg dalszy... postaram się jeszcze dzisiaj :o)

  • Autor: Elek Data: 2006-05-26 15:33:22

    Oj !! Czeka, czeka - nie tylko jeden ktoś !! Tych " ktosi " jest conajmniej dwie , ale myślę,że jest ich duuuuużzo więcej !!
    Pozdrawiaam - Elek

  • Autor: till Data: 2006-05-26 20:36:55

    Postaraj się , Jarku , postaraj ;))))))))))
    Ile ten biedny chłopak ma jeszcze chodzić z walizką ???

  • Autor: miauka Data: 2006-07-10 14:39:24

    już po mundialu......więc...

  • Autor: till Data: 2006-06-02 17:51:02

    "Co będzie dalej? Czym się to skończy?" - pozwolę sobie zacytować Lwa P.

  • Autor: miauka Data: 2006-06-23 06:50:09

    Jarku....????!!!!!1

  • Autor: jarekb Data: 2006-06-23 10:02:18

    Przynaję się bez bicia, że mistrzostwa kopane pochłonęły mnie całkowicie, a w fabryce też nie chcą dać odetchnąć... jednak postaram się aby jeszcze dzisiaj pojawiło się coś w Coś... ;o)

  • Autor: till Data: 2006-06-23 12:26:06

    Mam nadzieję , że nie będzie to lakoniczna notka typu : z przyczyn technicznych Coś nieczynne do odwołania ;)))))))))))

  • Autor: jarekb Data: 2006-06-23 12:29:47

    Z powodu wyjazdu do Murza....
    Zajrzyj na GG

  • Autor: till Data: 2006-06-23 13:07:56

    GG padło i nie daje oznak życia ;))))))))))

  • Autor: miauka Data: 2006-06-27 06:20:35

    Mimo, że oglądam mundial zaczynam go nie lubic przez te braki w "Czymś".

  • Autor: till Data: 2006-06-27 08:19:03

    Bo skrót aktualnego odcinka wygląda tak :
    Ona przy milczącym telefonie . Żona za zamkniętymi drzwiami , co robi , nikt nie wie . Młody pewnie u Babci , ale to nie jest do końca pewne. Najważniejsze , że nie przeszkadza ...
    On - obwiązany flagą , ciągnący za sobą szalik , ze zdartym gardłem , cierpieniem w oczach i butelką piwa w garści ;)))))))))))))))

  • Autor: Elek Data: 2006-06-27 08:36:46

    I już wszystko wiemy
    I na bieżąco jestemy !!

  • Autor: jarekb Data: 2006-06-27 09:09:35

    Opis niemalże odzwierciedlający stan autora, ale nie bohatera... Pragnę przypomnieć, że Coś dzieje się w bliżej nieokreślonym czasie i aktualne wydarzenia społeczno-polityczne nie przekładają się na bohaterów ;o)

  • Autor: miauka Data: 2006-07-24 19:10:01

    Jarek jest tak gorąco a Ty nic się nie pocisz? Czego używacz antywypocinowego ?

  • Autor: jarekb Data: 2006-07-26 17:59:52

    Odrobinkę się spociłem na Lwie... najskuteczniejszy antyprespirant to praca, ale walczę z nią ;o)

  • Autor: miauka Data: 2006-07-26 19:00:04

    już sprawdziłam te wypociny ...........................mało!!!!!!

  • Autor: jarekb Data: 2006-07-26 22:45:38

    wymarzona recenzja.... może trochę wolniej czytaj ;o)

  • Autor: miauka Data: 2006-07-27 10:09:14

    Jarku jak wolniej ?

  • Autor: izys Data: 2006-08-01 15:14:43

    Jeszcze... pisz, pisz

Przejdź do pełnej wersji serwisu