Wywiadówki są cudne... chodzę na różne od ośmiu lat... uwielbiam to, gdyż to rzadka okazja aby na żywo uczestniczyć w przedsięwzięciach z gatunku "Rejs" Piwowskiego... Nauczanie początkowe - jeden z nielicznych ojców (nie rozumiem dlaczego w większości chodzą matki) przypuszcza frontalny atak... "...Ja żem chodził do tej szkoły i tu w końcu trza zrobić porządek!!!" - krzyczy... a ja zastanawiam się czy to, że on skończył tę szkołę to dobra wiadomość dla moich pociech... po chwili spoglądam na jegomościa i nabieram pewności, że nie mam się czym przejmować bo to niemożliwe i on się najwyraźniej przechwala... Szósta klasa - wychowawczyni opisuje zachowanie dzieci nie wymieniając nazwisk bo wiadoma ustawa nie pozwala... że bluźnią... że ubliżają sobie wzajemnie angażując w to rodzinę adwersarza aż do kilku pokoleń wstecz... że chłopcy się biją między sobą... że dziewczynki się biją między sobą... że chłopcy biją się z dziewczynkami... że jedna dziewczynka napierdziała w twarz drugiej dziewczynce... że w czasie lekcji rzucają w nauczycieli groszkami... że są aroganccy... że... rozglądam się po klasie... ławka pierwsza - paznokcie... druga - okno... trzecia - telefon komórkowy i sms (pewnie do przyjaciela)... kolejna - napisy na ławce... następna - przeczesując włosy, wzrok gzieś między pajączyną a imitacją zasłonki... "cholera" - myślę - "skoro to nie ich dzieci to znaczy, że to mój ancymon!!!" "Przepraszam - mówię wstając - Ja chciałbym mojemu synowi zwrócić w domu uwagę, aby poprawił swoje zachowanie i mam pytanie... czy on tak cały czas czy tylko czasami?" Okazało się że szkoła jest zakłamana bo to nie dotyczy mojego syna... wychodząc ze szkoły słyszę, że rodzice nie lubią wychowawczyni... nie usłyszałem dlaczego, ale domyślam się, że jest zakłamana... Gimnazjum - wychowawca... w pewnym momencie słyszę piskliwie zalotne "Panie Magistrze! a o czy ma Pan plan zajęć na godziny wychowawcze...?" świetnie! teleportowałem się do apteki... od jutra zaczynam ludzi tytułować bo to jest chyba trendy... "Panie techniku... proszę pójść do pana magistra, a on przydzieli panu pracownika po liceum do pomocy i wspólnie skopiecie ogródek panu docentowi..."... spostrzeżenie: wywiadówki z wychowawcą są fajniejsze bo mamy się tak śmiesznie prężą, chichoczą i są takie słodkie... wywiadówki z wychowawcą mają jedną wadę: pan magister je szybko kończy i nie pozwala delektować się tym wdzięcznym świergotem... Obowiązkowy cytat ze świergotu: "...czy będzie pan magister omawiał zagrożenia współczesnego świata? bo wczoraj oglądałam z córką taki film... i rozmawiałam z nią o tym ponad dwie godziny... bo nie wiem jak Państwo, ale ja dużo rozmawiam z moją córką..." hmmm... nie rozmawiałem nigdy z córką tej pani, ale stanowczo postanawiam wrócić do domu i obejrzeć z młodymi "Szklaną pułapkę" a potem z nimi porozmawiam... może uda mi się porozmawiać ze trzy... a może cztery godziny...
Ja chodzę od 11 lat.Zawsze byłam autsajderem,bo nie byłam na zielonej szkole i nie skumplowałam sie z "kolektywem".Podstawówka mojego syna była nowoczesna,"przyjazna uczniom",bo jak ktoś się dobrze uczył,to się cieszyli,a jak żle,to sie nie czepiali.Nikt się nie wysilał,żeby chociaż przykręcić śrubę niektórym.W średniej jest o tyle lepiej,że nauczyciele próbują coś przewalczyć,ale grunt jest naprawdę twardy (rodzice zaprawieni w zielonych szkołach chyba).Chłopak został zatrzymany przez policję juz o 8 rano w trakcie przyjmowania narkotyków,ze sporym zapasem w plecaku,spisany itd.,a mamusia idzie w zaparte,że on już miał robione testy i żadnych narkotyków nie zażywa.
Taaaak, wywiadówki to cudowne wydarzenie. W poprzedniej szkole syna (do której uczęszczał 4 lata) przez cały okres jego edukacji byłam skarbnikiem. Wraz z jeszcze jedną mamuśką miałyśmy mnóstwo pracy (bo przecież nie pracujemy zawodowo, więc mamy czas). Kiedy padało hasło: "Zróbmy coś dla dzieci na Mikołajki" nieme głowy tylko potakiwały, a ja przez cały rok szkolny musiałam bawić się w komornika, żeby odzyskać wyłożone parę złotych. Tak to się toczyło, aż do pewnego momentu, kiedy czarka mojej cierpliwości się przelała i na jednej z wywiadówek mocno potrząsnęłam tym śpiącym gronem. Jedna z mamuś (która składkę na prezent dla własnego dziecka w wysokości 4zł wpłacała przez 3 m-ce) zaczęła kręcić nosem, że nie tak sobie ten prezent wyobrażała. Byłam pewna, że się narażę i mnie zlinczują za słowa które rzucałam pod adresem tych dorosło wyglądających ludzi. I tu się zdziwiłam, bo okazło się, że taki wstrząs był bardzo potrzebny. Większość rodziców bardzo nie lubi angażować się w jakiekolwiek przedsięwzięcie dotyczące obcych dzieci, a tym bardziej brać odpowiedzialność za cokolwiek. Jesteśmy bardzo wygodnym narodem. Od września zeszłego roku ze względu na zmianę mieszkania mój syn chodzi do innej szkoły. Pomyślałam, że może trafię na trochę bardziej spontanicznych rodziców. Niestety, są jeszcze bardziej ospali niż poprzedni. Na żadnej z wywiadówek nie mają nic do powiedzenia, tacy pogodzeni ze swoim losem (natomiast bardzo żywiołowo komentują poczynania nauczycieli po wywiadówce). Na apel/prośbę wychowawczyni, że potrzebna jest osoba do pomocy podczas wyjścia np. do teatru czy kina, cisza w klasie jest taka, że słychać inne wywiadówki z sąsiednich klas. Czasami czuję się jak odmieniec (przyszedł jakiś nowy dziwoląg i się angażuje). Tak mi się wydaje, że gdyby wychowawcą był młody, przystojny mężczyzna to tak jak napisał Jarek ogół bardzo by się prężył i na wszelkie apele byłby las rąk chętnych do pomocy. A tak, niestety, wychowawczynią jest mocno starsza kobieta (fantastyczny pedagog, szalenie zaangażowana we wszystko co mogłoby uszczęśliwić jej klasę). I tu apel do kochanych rodziców - angażujcie się w sprawy szkoły. Później bardzo chętnie za wszystko co złe zrzucamy winę na szkołę, a sami nie mamy ochoty pomagać w tym co dobre. Mój syn jest ze mnie zadowolony, bo już piąty rok z rzędu jego mama na końcowym apelu dostaje od szkoły dyplom za wszelką pomoc, ale jeżeli mam być szczera ogarnia mnie zniechęcenie. Ale się rozpisałam. Dzięki Jarek za wątek.
Ja właśnie jestem po wywiadówce i tak sie zastanawiam po co ja na nią poszłam. Najpierw ogólne zebranie. Pani dyrektor czyta przydługie sprawozdanie z kontroli kuratorium w szkole. Puźniej spotkanie z wychowawcą w klasie. Wychowawca przychodzi nie przygotowany na zebranie nie mając nawet dziennika.Zebranie poświęcone wycieczce na którą klasa ma jechać. Koniec roku się zbliża wysiedziałam się w szkole dwie godziny i nawet nie wiem jakie oceny ma mój syn.Pozatym syn chodzi do szóstej klasy pisali testy wyniki już przyszły do szkoły ale wychowawca o nich nie słyszał.Było to jedyne zebranie w drugim półroczu-parodia nie zebranie. A rodzice siedzą i przytakują jakby postępy w nauce ich wogule nie interesowały. Ot tak przyszli się rozerwac.
No tak. Ja patrzę na wywiadówki nieco inaczej, bo od strony nauczyciela. Pracuję w szkole kilkanaście lat i, niestety, mam różne doświadczenia. Jestem dobrym nauczycielem i starającym się wychowawcą. Ze swoimi uczniami, już dorosłymi ludźmi, utrzymuję stałe kontakty, mimo że skończyli szkołę już dawno i rozjechali się po świecie. Tradycją są nasze spotkania w "mojej" sali tuż przed świętami. Przynoszę wtedy stare dzienniki, ich kartki, na których zapisywali swoje marzenia i budowali system wartości przydatnych w życiu. Czytamy, żartujemy, cieszymy się wspólnie z ich sukcesów i zamyślamy, gdy komuś się nie powiodło. Kiedy wracają z obczyzny, zawsze mnie odwiedzają. Bywam na ślubach swoich uczniów i wychowanków, składam im życzenia z okazji narodzin dzieci, przyjmuję życzenia od nich z okazji imienin, świąt, Dnia Nauczyciela, itp. Wiedzą, że martwię się o nich, czasami dzwonią lub wysyłają maile czy sms-y, aby powiedzieć o czymś ważnym. Są moimi przyjaciółmi. Oczywiście nie wszyscy, nikogo nie zmuszam, nie narzucam się, ale jakoś tak układa się moja szkolna "kariera", że nawet Ci, którzy przez dłuższy czas się nie odzywają, później dają o sobie znać. Cieszy mnie to, bo kazdego dnia przekonuję się, że dobrze wybrałam swój zawód. Jednak relacje z uczniami, to także relacje z rodzicami. A Ci są różni. Sądzę, że w każdej grupie są tacy, którym nie zależy na współpracy ze szkołą, zaś wywaidówki traktują jak przykrą (i niepotrzebną) konieczność. Inni są nieśmiali i nie chcą się odzywać, bo... głupio, wstyd, nie ma sensu, nie ma takiej potrzeby, itd. Powodów może być mnóstwo. Sądzę, że rodzice chętniej wygłaszają swoje opinie, gdy wiedzą, że wychowawca nie wykorzysta wiadomości uzyskanych w ten sposób przeciwko dzieciom czy klasie. Do tego potrzebne jest zaufanie. Niełatwo jest je uzyskać. Nauczyciel, który przychodzi na wywiadówkę po raz pierwszy, jest stremowany. Patrzy na niego kilkadziesiąt par oczu, które go oceniają. Ma tylko kilka chwil, aby zdobyć szacunek i sympatię rodziców. Uważam, że mi się to udaje, ale staram się na to uczciwie zapracować. NIGDY nie zdarzyło mi się przyjść na spotkanie z rodzicami nieprzygotowaną. Zawsze mam czas dla uczniów i rodziców. Posiadam rzetelną wiedzę na temat klasy, problemów indywidualnych uczniów, ocen, zachowania. Przygotowuję różne propozycje rozwiązywania trudnych sytuacji. Mimo swego zaangażowania, czasami dostrzegam wyjątkową bierność ze strony rodziców. Przykro mi wtedy, bo to im powinno szczególnie zależeć na dobrym kontakcie z wychowawcą. Przecież to osoba, która w szkole bierze na siebie odpowiedzialność za ich dzieci i zastępuje rodziców. A więc nie warto być obojętnym, powinno się natomiast spojrzeć na wychowawcę jak na człowieka. Piszę to z pełną odpowiedzialnością zarówno jako pedagog, jak i jako rodzic.
W trzeciej klasie liceum moja Wychowawczyni zaczęła zgłaszać szereg zastrzeżeń ( uczciwie dodam , ze częściowo uzasadnionych ), co do aktywności mojej i mojego kolegi na jej lekcjach . Najbardziej nie podobał jej się kierunek naszej aktywnosci , zgoła rozmijający się z zaplanowanym tokiem nauczania. My przyjmowalismy jej krytykę i sugestie do wiadomości , nadal trwając w jakże miłej wymianie myśli na tematy wszelkie , byle nie szkolne... Nadeszła jednak w koncu chwila stanięcia w prawdzie przed naszymi Rodzicielami . Czując , że sprawa wymaga przedsiewzięcia środków ostatecznych , w wywiadówkę wmanewrowałam mojego Tatę . Tata , który juz nie jednej nauczycielce stawił czoła , usiadł sobie w cichym kąciku , spojrzał na sąsiada w ławce i ku swej nieopisanej radości rozpoznał w nim towarzysza młodzieńczych swawoli . Panowie dyskretnie z początku wyrazili swą radość z nieoczekiwanego spotkania , po czym oddali się wspomnieniom . Ponieważ co wspominać mieli , wkrótce z cichego kąta zaczęły dobiegać odgłosy nie licujące z powagą szkolnego zebrania . Wychowawczyni zmroziła ich raz i drugi wzrokiem , po czym wycelowała palcem wskazującym w ich kierunku i zapytała : NAZWISKA? Nazwiska padły : moje i mojego kolegi ... Pani spojrzała na obydwu ojców z oburzeniem i powiedziała : Cóż , widzę , że problem ciągnie się od pokoleń ... i wygłosiła pełną potępienia mowę pierwotnie skierowaną do mnie i kolegi , ale zogniskowaną nagłym zwrotem akcji na naszych ojcach . Tata z wywiadówki wrócił taki jakiś niewyraźny ...kręcił się po domu , markował czytanie gazety , w końcu powiedział : wiesz , córciu , chyba będziesz miała przeze mnie pewne nieprzyjemnosci ...
Z mojego punktu widzenia , było to najwspanialsze zakonczenie sprawy ;))))))))))
Szkoda, że nie potraktowała całej sytuacji tak, jak powinna - z poczuciem humoru. To było zabawne! A nauczyciele to zwyczajni ludzie. Jedni są normalni, inni nadęci. I tyle. Pozdrawiam :)))
Aleex , moja Wychowaczyni zaliczała się do grupy Starych Bogów , którzy nigdy nie okazywali słabości i nie uśmiechali się ... Ale oprócz jej surowości i oschłosci , do dziś pamiętam jej wiedzę , prawość i pracę, jaką wkładała w to , aby wydobyc nas z grząskiego dna niewiedzy .. I cenię te wspomnienia . Miałam szczęście mieć nauczycieli wymagających , ale sprawiedliwych . Niektórzy byli bardziej kumplami , inni porażali dystansem . Ale cała moja klasa bez trudu zdała na studia . I tak na poważnie - to jestem im wdzięczna, ze byli właśnie tacy , jacy byli .
Nie wątpię. Sama wiem, że podstawowym obowiązkiem nauczycieli jest przygotowanie uczniów do matury. Zgodnie z tą świadomością "cisnę" swoich, abym nie musiała się za nich wstydzić. Wprawdzie narzekają, nie chce im się czytać, marudzą, że prace domowe za długie i lektury za trudne, ale gdy przychodzi czas egzaminów, jesteśmy spokojni (ja i oni). Nie zdarzyło mi się, aby osoba, którą "dopuszczam" do matury, nie zdała jej. I chyba o to chodzi :)))
Wywiadówki są cudne... chodzę na różne od ośmiu lat... uwielbiam to, gdyż to rzadka okazja aby na żywo uczestniczyć w przedsięwzięciach z gatunku "Rejs" Piwowskiego...
Nauczanie początkowe - jeden z nielicznych ojców (nie rozumiem dlaczego w większości chodzą matki) przypuszcza frontalny atak... "...Ja żem chodził do tej szkoły i tu w końcu trza zrobić porządek!!!" - krzyczy... a ja zastanawiam się czy to, że on skończył tę szkołę to dobra wiadomość dla moich pociech... po chwili spoglądam na jegomościa i nabieram pewności, że nie mam się czym przejmować bo to niemożliwe i on się najwyraźniej przechwala...
Szósta klasa - wychowawczyni opisuje zachowanie dzieci nie wymieniając nazwisk bo wiadoma ustawa nie pozwala... że bluźnią... że ubliżają sobie wzajemnie angażując w to rodzinę adwersarza aż do kilku pokoleń wstecz... że chłopcy się biją między sobą... że dziewczynki się biją między sobą... że chłopcy biją się z dziewczynkami... że jedna dziewczynka napierdziała w twarz drugiej dziewczynce... że w czasie lekcji rzucają w nauczycieli groszkami... że są aroganccy... że... rozglądam się po klasie... ławka pierwsza - paznokcie... druga - okno... trzecia - telefon komórkowy i sms (pewnie do przyjaciela)... kolejna - napisy na ławce... następna - przeczesując włosy, wzrok gzieś między pajączyną a imitacją zasłonki... "cholera" - myślę - "skoro to nie ich dzieci to znaczy, że to mój ancymon!!!" "Przepraszam - mówię wstając - Ja chciałbym mojemu synowi zwrócić w domu uwagę, aby poprawił swoje zachowanie i mam pytanie... czy on tak cały czas czy tylko czasami?" Okazało się że szkoła jest zakłamana bo to nie dotyczy mojego syna... wychodząc ze szkoły słyszę, że rodzice nie lubią wychowawczyni... nie usłyszałem dlaczego, ale domyślam się, że jest zakłamana...
Gimnazjum - wychowawca... w pewnym momencie słyszę piskliwie zalotne "Panie Magistrze! a o czy ma Pan plan zajęć na godziny wychowawcze...?" świetnie! teleportowałem się do apteki... od jutra zaczynam ludzi tytułować bo to jest chyba trendy... "Panie techniku... proszę pójść do pana magistra, a on przydzieli panu pracownika po liceum do pomocy i wspólnie skopiecie ogródek panu docentowi..."... spostrzeżenie: wywiadówki z wychowawcą są fajniejsze bo mamy się tak śmiesznie prężą, chichoczą i są takie słodkie... wywiadówki z wychowawcą mają jedną wadę: pan magister je szybko kończy i nie pozwala delektować się tym wdzięcznym świergotem... Obowiązkowy cytat ze świergotu: "...czy będzie pan magister omawiał zagrożenia współczesnego świata? bo wczoraj oglądałam z córką taki film... i rozmawiałam z nią o tym ponad dwie godziny... bo nie wiem jak Państwo, ale ja dużo rozmawiam z moją córką..." hmmm... nie rozmawiałem nigdy z córką tej pani, ale stanowczo postanawiam wrócić do domu i obejrzeć z młodymi "Szklaną pułapkę" a potem z nimi porozmawiam... może uda mi się porozmawiać ze trzy... a może cztery godziny...
Ja chodzę od 11 lat.Zawsze byłam autsajderem,bo nie byłam na zielonej szkole i nie skumplowałam sie z "kolektywem".Podstawówka mojego syna była nowoczesna,"przyjazna uczniom",bo jak ktoś się dobrze uczył,to się cieszyli,a jak żle,to sie nie czepiali.Nikt się nie wysilał,żeby chociaż przykręcić śrubę niektórym.W średniej jest o tyle lepiej,że nauczyciele próbują coś przewalczyć,ale grunt jest naprawdę twardy (rodzice zaprawieni w zielonych szkołach chyba).Chłopak został zatrzymany przez policję juz o 8 rano w trakcie przyjmowania narkotyków,ze sporym zapasem w plecaku,spisany itd.,a mamusia idzie w zaparte,że on już miał robione testy i żadnych narkotyków nie zażywa.
Taaaak, wywiadówki to cudowne wydarzenie.
W poprzedniej szkole syna (do której uczęszczał 4 lata) przez cały okres jego edukacji byłam skarbnikiem. Wraz z jeszcze jedną mamuśką miałyśmy mnóstwo pracy (bo przecież nie pracujemy zawodowo, więc mamy czas). Kiedy padało hasło: "Zróbmy coś dla dzieci na Mikołajki" nieme głowy tylko potakiwały, a ja przez cały rok szkolny musiałam bawić się w komornika, żeby odzyskać wyłożone parę złotych. Tak to się toczyło, aż do pewnego momentu, kiedy czarka mojej cierpliwości się przelała i na jednej z wywiadówek mocno potrząsnęłam tym śpiącym gronem. Jedna z mamuś (która składkę na prezent dla własnego dziecka w wysokości 4zł wpłacała przez 3 m-ce) zaczęła kręcić nosem, że nie tak sobie ten prezent wyobrażała. Byłam pewna, że się narażę i mnie zlinczują za słowa które rzucałam pod adresem tych dorosło wyglądających ludzi. I tu się zdziwiłam, bo okazło się, że taki wstrząs był bardzo potrzebny. Większość rodziców bardzo nie lubi angażować się w jakiekolwiek przedsięwzięcie dotyczące obcych dzieci, a tym bardziej brać odpowiedzialność za cokolwiek. Jesteśmy bardzo wygodnym narodem.
Od września zeszłego roku ze względu na zmianę mieszkania mój syn chodzi do innej szkoły. Pomyślałam, że może trafię na trochę bardziej spontanicznych rodziców. Niestety, są jeszcze bardziej ospali niż poprzedni. Na żadnej z wywiadówek nie mają nic do powiedzenia, tacy pogodzeni ze swoim losem (natomiast bardzo żywiołowo komentują poczynania nauczycieli po wywiadówce). Na apel/prośbę wychowawczyni, że potrzebna jest osoba do pomocy podczas wyjścia np. do teatru czy kina, cisza w klasie jest taka, że słychać inne wywiadówki z sąsiednich klas. Czasami czuję się jak odmieniec (przyszedł jakiś nowy dziwoląg i się angażuje). Tak mi się wydaje, że gdyby wychowawcą był młody, przystojny mężczyzna to tak jak napisał Jarek ogół bardzo by się prężył i na wszelkie apele byłby las rąk chętnych do pomocy. A tak, niestety, wychowawczynią jest mocno starsza kobieta (fantastyczny pedagog, szalenie zaangażowana we wszystko co mogłoby uszczęśliwić jej klasę).
I tu apel do kochanych rodziców - angażujcie się w sprawy szkoły. Później bardzo chętnie za wszystko co złe zrzucamy winę na szkołę, a sami nie mamy ochoty pomagać w tym co dobre. Mój syn jest ze mnie zadowolony, bo już piąty rok z rzędu jego mama na końcowym apelu dostaje od szkoły dyplom za wszelką pomoc, ale jeżeli mam być szczera ogarnia mnie zniechęcenie.
Ale się rozpisałam. Dzięki Jarek za wątek.
Ja właśnie jestem po wywiadówce i tak sie zastanawiam po co ja na nią poszłam. Najpierw ogólne zebranie. Pani dyrektor czyta przydługie sprawozdanie z kontroli kuratorium w szkole.
Puźniej spotkanie z wychowawcą w klasie. Wychowawca przychodzi nie przygotowany na zebranie nie mając nawet dziennika.Zebranie poświęcone wycieczce na którą klasa ma jechać.
Koniec roku się zbliża wysiedziałam się w szkole dwie godziny i nawet nie wiem jakie oceny ma mój syn.Pozatym syn chodzi do szóstej klasy pisali testy wyniki już przyszły do szkoły
ale wychowawca o nich nie słyszał.Było to jedyne zebranie w drugim półroczu-parodia nie zebranie. A rodzice siedzą i przytakują jakby postępy w nauce ich wogule nie interesowały.
Ot tak przyszli się rozerwac.
No tak. Ja patrzę na wywiadówki nieco inaczej, bo od strony nauczyciela. Pracuję w szkole kilkanaście lat i, niestety, mam różne doświadczenia. Jestem dobrym nauczycielem i starającym się wychowawcą. Ze swoimi uczniami, już dorosłymi ludźmi, utrzymuję stałe kontakty, mimo że skończyli szkołę już dawno i rozjechali się po świecie. Tradycją są nasze spotkania w "mojej" sali tuż przed świętami. Przynoszę wtedy stare dzienniki, ich kartki, na których zapisywali swoje marzenia i budowali system wartości przydatnych w życiu. Czytamy, żartujemy, cieszymy się wspólnie z ich sukcesów i zamyślamy, gdy komuś się nie powiodło. Kiedy wracają z obczyzny, zawsze mnie odwiedzają. Bywam na ślubach swoich uczniów i wychowanków, składam im życzenia z okazji narodzin dzieci, przyjmuję życzenia od nich z okazji imienin, świąt, Dnia Nauczyciela, itp. Wiedzą, że martwię się o nich, czasami dzwonią lub wysyłają maile czy sms-y, aby powiedzieć o czymś ważnym. Są moimi przyjaciółmi. Oczywiście nie wszyscy, nikogo nie zmuszam, nie narzucam się, ale jakoś tak układa się moja szkolna "kariera", że nawet Ci, którzy przez dłuższy czas się nie odzywają, później dają o sobie znać. Cieszy mnie to, bo kazdego dnia przekonuję się, że dobrze wybrałam swój zawód.
Jednak relacje z uczniami, to także relacje z rodzicami. A Ci są różni. Sądzę, że w każdej grupie są tacy, którym nie zależy na współpracy ze szkołą, zaś wywaidówki traktują jak przykrą (i niepotrzebną) konieczność. Inni są nieśmiali i nie chcą się odzywać, bo... głupio, wstyd, nie ma sensu, nie ma takiej potrzeby, itd. Powodów może być mnóstwo. Sądzę, że rodzice chętniej wygłaszają swoje opinie, gdy wiedzą, że wychowawca nie wykorzysta wiadomości uzyskanych w ten sposób przeciwko dzieciom czy klasie. Do tego potrzebne jest zaufanie. Niełatwo jest je uzyskać. Nauczyciel, który przychodzi na wywiadówkę po raz pierwszy, jest stremowany. Patrzy na niego kilkadziesiąt par oczu, które go oceniają. Ma tylko kilka chwil, aby zdobyć szacunek i sympatię rodziców. Uważam, że mi się to udaje, ale staram się na to uczciwie zapracować. NIGDY nie zdarzyło mi się przyjść na spotkanie z rodzicami nieprzygotowaną. Zawsze mam czas dla uczniów i rodziców. Posiadam rzetelną wiedzę na temat klasy, problemów indywidualnych uczniów, ocen, zachowania. Przygotowuję różne propozycje rozwiązywania trudnych sytuacji. Mimo swego zaangażowania, czasami dostrzegam wyjątkową bierność ze strony rodziców. Przykro mi wtedy, bo to im powinno szczególnie zależeć na dobrym kontakcie z wychowawcą. Przecież to osoba, która w szkole bierze na siebie odpowiedzialność za ich dzieci i zastępuje rodziców. A więc nie warto być obojętnym, powinno się natomiast spojrzeć na wychowawcę jak na człowieka. Piszę to z pełną odpowiedzialnością zarówno jako pedagog, jak i jako rodzic.
W trzeciej klasie liceum moja Wychowawczyni zaczęła zgłaszać szereg zastrzeżeń ( uczciwie dodam , ze częściowo uzasadnionych ), co do aktywności mojej i mojego kolegi na jej lekcjach . Najbardziej nie podobał jej się kierunek naszej aktywnosci , zgoła rozmijający się z zaplanowanym tokiem nauczania. My przyjmowalismy jej krytykę i sugestie do wiadomości , nadal trwając w jakże miłej wymianie myśli na tematy wszelkie , byle nie szkolne...
Nadeszła jednak w koncu chwila stanięcia w prawdzie przed naszymi Rodzicielami . Czując , że sprawa wymaga przedsiewzięcia środków ostatecznych , w wywiadówkę wmanewrowałam mojego Tatę .
Tata , który juz nie jednej nauczycielce stawił czoła , usiadł sobie w cichym kąciku , spojrzał na sąsiada w ławce i ku swej nieopisanej radości rozpoznał w nim towarzysza młodzieńczych swawoli . Panowie dyskretnie z początku wyrazili swą radość z nieoczekiwanego spotkania , po czym oddali się wspomnieniom . Ponieważ co wspominać mieli , wkrótce z cichego kąta zaczęły dobiegać odgłosy nie licujące z powagą szkolnego zebrania .
Wychowawczyni zmroziła ich raz i drugi wzrokiem , po czym wycelowała palcem wskazującym w ich kierunku i zapytała : NAZWISKA?
Nazwiska padły : moje i mojego kolegi ...
Pani spojrzała na obydwu ojców z oburzeniem i powiedziała : Cóż , widzę , że problem ciągnie się od pokoleń ... i wygłosiła pełną potępienia mowę pierwotnie skierowaną do mnie i kolegi , ale zogniskowaną nagłym zwrotem akcji na naszych ojcach .
Tata z wywiadówki wrócił taki jakiś niewyraźny ...kręcił się po domu , markował czytanie gazety , w końcu powiedział : wiesz , córciu , chyba będziesz miała przeze mnie pewne nieprzyjemnosci ...
Z mojego punktu widzenia , było to najwspanialsze zakonczenie sprawy ;))))))))))
Szkoda, że nie potraktowała całej sytuacji tak, jak powinna - z poczuciem humoru. To było zabawne! A nauczyciele to zwyczajni ludzie. Jedni są normalni, inni nadęci. I tyle. Pozdrawiam :)))
Aleex , moja Wychowaczyni zaliczała się do grupy Starych Bogów , którzy nigdy nie okazywali słabości i nie uśmiechali się ...
Ale oprócz jej surowości i oschłosci , do dziś pamiętam jej wiedzę , prawość i pracę, jaką wkładała w to , aby wydobyc nas z grząskiego dna niewiedzy ..
I cenię te wspomnienia .
Miałam szczęście mieć nauczycieli wymagających , ale sprawiedliwych . Niektórzy byli bardziej kumplami , inni porażali dystansem .
Ale cała moja klasa bez trudu zdała na studia .
I tak na poważnie - to jestem im wdzięczna, ze byli właśnie tacy , jacy byli .
Nie wątpię. Sama wiem, że podstawowym obowiązkiem nauczycieli jest przygotowanie uczniów do matury. Zgodnie z tą świadomością "cisnę" swoich, abym nie musiała się za nich wstydzić. Wprawdzie narzekają, nie chce im się czytać, marudzą, że prace domowe za długie i lektury za trudne, ale gdy przychodzi czas egzaminów, jesteśmy spokojni (ja i oni). Nie zdarzyło mi się, aby osoba, którą "dopuszczam" do matury, nie zdała jej. I chyba o to chodzi :)))