Nie wiem czy ten wątek był tutaj poruszany , ale mam do Was to pytanie.....mój mąż był przy mnie i bardzo mu za to dziękuję , widziałam jego radość jak urodziła się nasza córeczka , pózniej syn .....cudne to przeżycie , chyba nie do opisania, ale opinie słyszalam rózne, jakie jest wasze zdanie??
Mojemu mężowi udało się nie być.Poród rodzinny polegał na tym, że mąż był przy żonie na trakcie porodowym, oddzielnych pokoików nie było. Ja chciałam, on nie bardzo (bał się, że zemdleje i narobi kłopotów), ale moze nie byłoby tak źle. Choć i tak go przekonałam, aby był, ale...
Za pierwszym razem do terminu porodu zostały 4 tygodnie. Odstawiłam tabletki i na drugi dzień pojechaliśmy do szpitala. Skurcze regularne, ale słabiutkie. A że rodziłam w mieście oddalonym o 30 km, lekarz powiedział do męża - niech pan jedzie do domu, żona na pewno pójdzie na patologię i sobie poleży do bliżej wyznaczonego terminu. I nici z leżenia, o 3.15 Marcin był na świecie. A rano Jarek szukał żony telefonicznie na patologi, nie znalazł...miał syna
Za drugim razem od 6 miesiąca leżałam plackiem w łóżku. Z racji nadmiaru problemowych ciąż mogłam być w domu, ale co jakiś czas szłam na obserwacje - patrzyli jak zachowuję się po zwiększonej dawce fenoterolu. Ostatnim razem, też miesiąc przed terminem, mąż odbierał mnie ze szpitala, ale zapomniał o butach - był nawrót zimy (choć to koniec marca był) - strasznie się przeziębiłam w tych kapciach. Na drugi dzień wylądowałam na porodówce. Całość, łącznie z dojazdem zajęła mi niecałe dwie godziny. Była 3.20. Męża odesłałam do domu- bo Marcin miał 2,5 roku i mógł się rano przestraszyć, że mamy i taty nie ma. Poza tym byłam przekonana, że na tym "brudnym" oddziale nie ma rodzinnych porodów. Były -ale salka maleńka, łóżka rozdzielone parawanami, a w ten dzień obok leżała młoda (nawet bardzo) dziewczyna i męczyła się 18 godzinę. Z drugiej strony dziewczyna, z wysokim ciśnieniem, które skoczyło jej na 240. Nie wiem czy w tej sytuacji chciałabym porodu rodzinnego. I teraz sytuacja: jedna krzyczy,bo ją boli, tą z ciśniem wywożą na cesarkę - łóżko zaklinowało się w drzwiach a ja stoję obok łóżka i krzyczę, że dziecko wychodzi.
każdy z nas ma inną psychikę i w różny sposób reaguje na takie przeżycia. Mojego męża do pierwszego porodu nie musiałam specjalnie namawiać, ale po przesiedzeniu 10 godz. na zydelku koło marudzącej żony stwierdził, że przy drugim to on chyba się grubo zastanowi. Ale gdy zbliżał się dzień drugiego porodu zamówiliśmy poród rodzinny. Tym razem ledwo zdążył, tylko wszedł na salę, potrzymał mnie chwilę za rękę i na świat przyszła nasza córeczka. Także może do trzeciego porodu będzie leciał na skrzydłach:)hi hi. Ale jak pisałam mężczyźni różnie reagują, nasi przyjaciele wspominają porody jako piękne przeżycie - jedni rodzili w domu, drudzy w szpitalu. Ogólnie moje zdanie jest takie, że nic na siłę. A najważniejsza jest szczera rozmowa, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości i obawy.
Mój mąż był przy moim porodzie i w rozmowach ze znajomymi każemu facetowi poleca obecność przy porodzie. Dodam że mój mąż mdleje na widok krwi i samo przebywabnie w szpitalu wywłouje u niego ból głowy ale mimo tego był przy mnie i on pierwszy wziął naszą córeczkę na ręce. Dziewczyny namawiajcie swoich mężczyzn na udział w porodzie. My chodziliśmy do szkoły rodzenia i wbrew opiniom z którymi często sie spotykam to nie są wyrzucone pieniądze. Szkoła oswaja wiele niewiadomych, pokazuje jak wygląda sala, co trzeba mieć jak oddychać itd. Mój mąż powiedział, żę wiele mu wyjaśniły wykłady lekarzy. Mieliśmy rodzić w pokoiku do porodów rodzinnych miałam wziąść kąpiel w wannie a okazało się żę po odejśćiu wód we śnie urodziłam 15 min po przyjeździe do szpitalu cała akcja trwała 2 godz. urodziłam w wielkiej sali porodowej zamiast w przytulnym pokoiku bo nie było czasu żeby tam pójść ale właśnie obecność męża sprawiła że to było bardzo intymne bardzo nasze mimo tych lekarzy i pielęgniarek mąż bardzo mi pomógł bo to jest tak że jak rodzisz pierwsze dziecko to nikt nie jest w stanie powiedzieć Ci jakie to uczucie co się będzie działo itd. szkoła rodzenia uczy zasad ogólnych ale każdy poród jest inny, jesteś w obcym miejscu obce baby chodzą koło Ciebie i one wszystko wiedzą a ty wiesz niewiele i wtedy obecność kogość kochanego kto pomoże powie coś miłego ochroni jak będzie trzeba - to naprawdę duży komfort. Mój mąż przypłacił poród kilkoma siwymi włosami to był dla niego naprawdę duży stres (o sobie nie wspomnę) ale zarzeka się że w czasie drugiego porodu też przy mnie będzie. W czasie ciąży mąż kiedy przychodził do domu głaskał brzuszek i mówił hop hop tata wrócił hania - kiedy po porodzie dziecinka strasznie płakała mąż zaczął do niej mówić hop hop .... i dziecko w momencie sie uspokoiło lekarze byli zszokowani tak że tatusiowie mówcie do swoich bobasków jeszcze jak są malutkie w brzuszkach będzie im łatwiej jak się już tu pojawią w całej okazałości. Pozdrawiam wszystkich tatusiów i mamusie ewu
Jako mężczyzna, uważam że TAK. To jest coś pięknego, zobaczyć przychodzące na świat nowe życie, życie którego "słuchało się" przez kilka miesiecy, które już miało wówczas swoje imie, Jacek, czy Agatka ...nie ważne imię ale myśl: to jakaś część mnie i ukochanej osoby, która teraz przechodzi tą ostatnią już mękę fizyczną ...jak Jej pomóc, jak pomóc Obojgu ...to jest przeżycie, ... a i mężczyzna niejeden może by inaczej patrzył wówczas na kobietę-matkę, a nie tylko samicę, służąca, parobka i zwykłą nałożnicę... I ten pierwszy dotyk ...tej małej istoty ...chociaż jednym palcem ...poczuć swoja małą część w innym ciałku... A, że niektórzy mdleją ...trudno, nie powinni się tego wstydzić ważne, że chcą w tym akcie uczestniczyć osobiście czekac na nowe zycie, a nie "oczekiwać" z kolegami przy butelce piwa (?!), na oblewanie potomka zawsze jest czas... Janek
Janek czy Ty jesteś z tego Świata? Twoja żona powinna ze świecą na kolanach iść do Częstochowy...dlaczego wszyscy faceci nie wyrażają na głos tego co czują - czyżby duma męska nie pozwala przed kolesiami?
Bo oni są macho, a ja zwykły facet, czasem "kawał upierdliwej cholery" ale koooooooooooooochany. Tylko Ona o tym nie wie albo udaje ... A tak poważniej. Prawdziwy facet musi umieć powiedzieć prawdę, nawet o sobie. Czasem nawet popłakać., jest tylko człowiekiem. Może dlatego nie mam "kolesiów". Ale może to i lepiej. Ale taki ideał to ja i nie jestem. Nie cierpię (!) sprzątania ale i nie pozostawiam po sobie"syfu". Czasem jestem "upierdliwy".Szczególnie wobec córek. Ale kocham te ..."wiedźmy" i ich Rodzicielkę ...naczelną "W...." Janek
facet marinik nie mial okasji się wcześniej wypowiedzieć, ale podziela absolutnie pogląd Janka. Janku- czy to tylko opinia, czy miałeś okazję uczestniczyć w narodzinach swoich dzieci???? Niestety - mi nie było to dane, ale wyłącznie z 2 powodów: - w 1982 roku takich porodów sie całkiem nie praktykowało (przynajmniej w Łodzi to było niemożliwe), - w TYM dniu jechałem wlaśnie do domu w dluuuugiej podróży - a jak już przyjechałem - było po wszystkim :((((((
Ze względu na bardzo dawną pracę w szpitalu i "stare układy" z lekarzami i personelem mogłem. Ale to nie były jedyne porody które widziałem. Zabrzmi to może jak przechwałka (a niech, jest czym się jednak ochwalić) ale 2 (!!!!) porody odebrałem sam "awaryjnie" ...ale to ponad 40 lat temu... Lubiałem(?!) asystować przy porodach i "pomagać" na oddz. noworodków ...wtedy mówiło się "na oseskach", te "bąble" odwzajemniały mi się, jak tylko wchodziłem(!) na oddział to uciszały się(!!) nie wiem do dziś dlaczego, a za to personel odwdzięczał się serwując mi kawę. Ech, miłe wspomnienia... Faceci (ci prawdziwi) mogą mi zazdrościć ... Janek
Mój nie był. Trochę żałuję, bo w kulminacyjnym momencie nie miał mi nawet kto zwilżyć ust ( z wysiłku bardzo mi zaschło w gardle). Byłam młodziutka, przerażona, a położne traktowały wszystkie rodzące jak mięso. Darłyśmy się w niebogłosy, a one ze stoickim spokojem rozwiązywały krzyżowkę. Chociaż np. mój mąż twierdzi, że nie nadaje się na takie ekstremalne przeżycia i sam zacząłby tam panikować, zamiast dodać mi otuchy.
Typowy macho nie wykąpałby nawet własnego dzieciaka na drugi dzień po porodzie (ja byłam jeszcze obolała) i nie zajmowałby się nim przez kolejne 4 lata jak najlepszy tatuś na świecie. Kupy, pieluchy, kolki, karmienie (co prawda butelką), szpital małej i operacja w 6 tygodniu życia - wszystko to przeszedł jak prawdziwy mężczyzna - partner i ojciec. Znosił nawet to, że nie mogąc dać sobie rady z wiecznie wydzierającym się zawiniątkiem, regularnie co 2-3 dni wyganiałam go z domu, bo myślałam że oszaleję i oczywiście jemu obrywało się najbardziej. Ale wytrzymał :)))
Gdy ja rodziłam, było to samo. Miałam 19 lat i nie było mowy o mężusiu przy porodzie, chyba że za ciężkie pieniądze albo znajomości.Pewnie by się obalił, bo jak on się skaleczy w paluszek to super, ale jak ja to ma ciarki i mdleje. Ale może mnie by potraktowali jak matkę, a nie jak ,,sirotę."
Tez byłem przy porodzie pierwszego dziecka i jest to niezapomniane przezycie. Zupełnie inaczej personel traktował moją żonę w mojej obecności. Jednak uważam że jest to indywidualna sprawa każdego z osobna i nie można zdecydowanie powiedzieć tak lub nie. A wypowiedzi Janka a może Janeczki troszeczkę mnie rozbawiły.
Janek, nie Janeczka ..., a czym Cię rozbawiłem? Oczywiście, że sprawa indywidualna nie nie można powiedzieć, że "tak lub nie". Jeśli "mężczyzna"(?) ma być draniem, tak mężem jak i ojcem, to żadna asysta przy porodzie nie zmieni jego ego. Janek
Z całym szacunkiem dla Twojej męskości. Rozbawił mnie ton Twojej wypowiedzi, w której ja ( podkreślam ja) wyczuwam złość na innych mężczyzn, a przynajmniej na tych, którzy postąpili by inaczej niż Ty myślisz. Nie wszystko może być czarne lub białe, są też odcienie szarości. Ja byłem przy porodzie pierwszego dziecka.Znalazłem też czas na spotkanie z przyjaciółmi lub jak kto woli "kolesiami" i do dziś wspominamy to miło. Natomiast przy drugim akurat pracowałem, zdążyłem tylko zawieź żonę do szpitala i nim skończyłem zmianę byłem już po raz drugi ojcem. Żadne to usprawiedliwienie bo jak bym się uparł to pewnie bym mógł być.To kim ja teraz jestem: kochającym mężem czy "draniem". Poza tym są też kobiety,które nie życzą sobie kogokolwiek przy porodzie, osobiście mam taką koleżankę i kto da mi prawo, żebym jej powiedział że zrobiła dobrze lub źle. Nie wszystko co dla jednego jest dobre będzie takie dla wszystkich. Są sytuacje, w których nikt nie weźmie za nas odpowiedzialności i nie podejmie lepszej decyzji niż my sami. Hej.
Drogo Jaromirze ....po raz drugi ...rozbawił Cię ton mojej wypowiedzi. Podejrzewam, że nie zrozumiałeś moich wypowiedzi i traktujesz moje wypowiedzi jako "napaść" na płeć męską ...i w pierwszej swojej wypowiedzi traktujesz mnie jako kobietę (dowcip?!), a w tej na którą Ci odpowiadam poplątałęś trochę moje "wypowiedzi", a już całkowicie zgubiłeś sens. A w treści (cytuję Twoje słowa): "...mógł być.To kim ja teraz jestem: kochającym mężem czy "draniem". Poza tym są też kobiety,które nie życzą sobie kogokolwiek przy porodzie, osobiście mam taką koleżankę i kto da mi prawo, żebym jej powiedział że zrobiła dobrze lub źle.." całkowicie przeinaczyłeś moje wypowiedzi. Przeczytaj je, jeszcze raz i może z większa uwagą. Nie rób też ze mnie "supermena", a i jednocześnie nie ironizuj ....z całym szacunkiem ...bo to niezbyt ...męskie. Pozdrawiam. Janek
25 lat temu gdy rodziłam nie było takiej możliwości aby mąż był przy porodzie. Z tego co pamiętam, to nawet bym nie chciała aby był. Ale to było inne życie, inny mąż. Dzisiaj gdybym rodziła ( hi,hi, babcie już nie powinny rodzić ) napewno bym chciała aby moja połówka była ze mną - on jest moim dopełnieniem i nie wyobrażam sobie przeżywać czegokolwiek bez niego, a zwłaszcza tak ważnej sprawy jak poród. A i on nigdy by nie pominął porodu własnego dziecka, ani nie zostawił by mnie samej sobie w takiej chwili. Ale chciałam powiedzieć, a właściwie pochwalić sie, że byłam przy porodzie mojej wnusi ! Razem z zięciem byliśmy przy mojej córce i wspomagaliśmy ją jak mogliśmy. Zięciu był tak kochany, że pozwolił mi nawet przeciąć pępowinę ! ( Nie wiem, czy nie ze strachu przypadkiem ) To było piękne ! Cały poród, moja córka, ściskająca nas w bólach za ręce i to maleństwo..... ! Cieszę się, że byłam przy tak ważnym wydarzeniu i córka też była nam wdzięczna, że razem przez to prześliśmy ! Mój zięciu też był wspaniały, choć blady cosik, gdy zaczął się "właściwy" poród, czyli gdy dziecko zaczęło wychodzić na świat. Ale nabrał praktyki i przy porodzie następnego dziecka ( wnusiu ) będąc weteranem, poradził sobie wspaniale już beze mnie.
Osobiscie bardzo chciałam zeby maz był przy narodzinach naszych coreczek.Juz nawet nie chodzi mi o to wsparcie otuche ..choc i mi nie miał kto podac wody gdy pierwsza coreczke rodziłam 11godzin..wtedy pomyslałam o mezu i nawet byłam troszke zła ze sie nie zgodził. Bardzo chcialam zeby usłyszal zemna ten pierwszy krzyk tej małej istotki wspolna radosc i płacz a w dłoniach piekny bezbronny mały skarb..Dla kobiety to jest choc bardzo bolesne,wyczerpujace ale napewno najpiekniejsze przezycie Mezczyzni sa rozni jedni chca bardzo byc przy zonach drudzy wrecz odwrotnie-siła ich nie zaciagniemy.
Dawno to juz temu jak rodzily sie nasze dzieci. Przy coreczce, odrazu bylo ustalone przez nas oboje, ze maz bedzie przy mnie. Nie znalam jeszcze na tyle jezyka.. a maz nie usiedzialby spokojnie w domu. Wolal byc ze mna. Sprawdzil sie dzielnie, sluchalam jego wskazowek typu: jeszcze troche, juz glowke widac!! Gdy juz coreczka byla na swiecie, zajal sie sprawdzaniem czy ma wszystkie paluszki.. a ja z loza bolesci zauwazylam, ze to dziewczynka!! Lekarz twierdzil mianowicie, przez caly mozliwy czas gdy juz mozna bylo cos twierdzic, ze to bedzie chlopak... ja jednak chcialam dziewczynke!! Bardzo pomogla mi obecnosc meza, mialam wrazenie, ze jestetsmy tylko my... a personel szpitala byl dodatkowym wyposazeniem. Na porod syna, niestety nie zdazyl dojechac... Do dzis dzien jest szczesliwy, ze mogl byc wtedy ze mna i przezyc ze mna przyjscie na swiat naszej coreczki. Ja zas tak samo bylam szczesliwa, ze nie bylam sama. Przynajmniej wiemy skad biora sie dzieci...
Nie wiem czy ten wątek był tutaj poruszany , ale mam do Was to pytanie.....mój mąż był przy mnie i bardzo mu za to dziękuję , widziałam jego radość jak urodziła się nasza córeczka , pózniej syn .....cudne to przeżycie , chyba nie do opisania, ale opinie słyszalam rózne, jakie jest wasze zdanie??
Mojemu mężowi udało się nie być.Poród rodzinny polegał na tym, że mąż był przy żonie na trakcie porodowym, oddzielnych pokoików nie było.
Ja chciałam, on nie bardzo (bał się, że zemdleje i narobi kłopotów), ale moze nie byłoby tak źle. Choć i tak go przekonałam, aby był, ale...
Za pierwszym razem do terminu porodu zostały 4 tygodnie. Odstawiłam tabletki i na drugi dzień pojechaliśmy do szpitala. Skurcze regularne, ale słabiutkie. A że rodziłam w mieście oddalonym o 30 km, lekarz powiedział do męża - niech pan jedzie do domu, żona na pewno pójdzie na patologię i sobie poleży do bliżej wyznaczonego terminu. I nici z leżenia, o 3.15 Marcin był na świecie. A rano Jarek szukał żony telefonicznie na patologi, nie znalazł...miał syna
Za drugim razem od 6 miesiąca leżałam plackiem w łóżku. Z racji nadmiaru problemowych ciąż mogłam być w domu, ale co jakiś czas szłam na obserwacje - patrzyli jak zachowuję się po zwiększonej dawce fenoterolu. Ostatnim razem, też miesiąc przed terminem, mąż odbierał mnie ze szpitala, ale zapomniał o butach - był nawrót zimy (choć to koniec marca był) - strasznie się przeziębiłam w tych kapciach. Na drugi dzień wylądowałam na porodówce. Całość, łącznie z dojazdem zajęła mi niecałe dwie godziny. Była 3.20.
Męża odesłałam do domu- bo Marcin miał 2,5 roku i mógł się rano przestraszyć, że mamy i taty nie ma. Poza tym byłam przekonana, że na tym "brudnym" oddziale nie ma rodzinnych porodów. Były -ale salka maleńka, łóżka rozdzielone parawanami, a w ten dzień obok leżała młoda (nawet bardzo) dziewczyna i męczyła się 18 godzinę. Z drugiej strony dziewczyna, z wysokim ciśnieniem, które skoczyło jej na 240. Nie wiem czy w tej sytuacji chciałabym porodu rodzinnego. I teraz sytuacja: jedna krzyczy,bo ją boli, tą z ciśniem wywożą na cesarkę - łóżko zaklinowało się w drzwiach a ja stoję obok łóżka i krzyczę, że dziecko wychodzi.
każdy z nas ma inną psychikę i w różny sposób reaguje na takie przeżycia. Mojego męża do pierwszego porodu nie musiałam specjalnie namawiać, ale po przesiedzeniu 10 godz. na zydelku koło marudzącej żony stwierdził, że przy drugim to on chyba się grubo zastanowi. Ale gdy zbliżał się dzień drugiego porodu zamówiliśmy poród rodzinny. Tym razem ledwo zdążył, tylko wszedł na salę, potrzymał mnie chwilę za rękę i na świat przyszła nasza córeczka. Także może do trzeciego porodu będzie leciał na skrzydłach:)hi hi.
Ale jak pisałam mężczyźni różnie reagują, nasi przyjaciele wspominają porody jako piękne przeżycie - jedni rodzili w domu, drudzy w szpitalu. Ogólnie moje zdanie jest takie, że nic na siłę. A najważniejsza jest szczera rozmowa, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości i obawy.
Mój mąż był przy moim porodzie i w rozmowach ze znajomymi każemu facetowi poleca obecność przy porodzie. Dodam że mój mąż mdleje na widok krwi i samo przebywabnie w szpitalu wywłouje u niego ból głowy ale mimo tego był przy mnie i on pierwszy wziął naszą córeczkę na ręce. Dziewczyny namawiajcie swoich mężczyzn na udział w porodzie. My chodziliśmy do szkoły rodzenia i wbrew opiniom z którymi często sie spotykam to nie są wyrzucone pieniądze. Szkoła oswaja wiele niewiadomych, pokazuje jak wygląda sala, co trzeba mieć jak oddychać itd. Mój mąż powiedział, żę wiele mu wyjaśniły wykłady lekarzy. Mieliśmy rodzić w pokoiku do porodów rodzinnych miałam wziąść kąpiel w wannie a okazało się żę po odejśćiu wód we śnie urodziłam 15 min po przyjeździe do szpitalu cała akcja trwała 2 godz. urodziłam w wielkiej sali porodowej zamiast w przytulnym pokoiku bo nie było czasu żeby tam pójść ale właśnie obecność męża sprawiła że to było bardzo intymne bardzo nasze mimo tych lekarzy i pielęgniarek mąż bardzo mi pomógł bo to jest tak że jak rodzisz pierwsze dziecko to nikt nie jest w stanie powiedzieć Ci jakie to uczucie co się będzie działo itd. szkoła rodzenia uczy zasad ogólnych ale każdy poród jest inny, jesteś w obcym miejscu obce baby chodzą koło Ciebie i one wszystko wiedzą a ty wiesz niewiele i wtedy obecność kogość kochanego kto pomoże powie coś miłego ochroni jak będzie trzeba - to naprawdę duży komfort. Mój mąż przypłacił poród kilkoma siwymi włosami to był dla niego naprawdę duży stres (o sobie nie wspomnę) ale zarzeka się że w czasie drugiego porodu też przy mnie będzie. W czasie ciąży mąż kiedy przychodził do domu głaskał brzuszek i mówił hop hop tata wrócił hania - kiedy po porodzie dziecinka strasznie płakała mąż zaczął do niej mówić hop hop .... i dziecko w momencie sie uspokoiło lekarze byli zszokowani tak że tatusiowie mówcie do swoich bobasków jeszcze jak są malutkie w brzuszkach będzie im łatwiej jak się już tu pojawią w całej okazałości. Pozdrawiam wszystkich tatusiów i mamusie ewu
Jako mężczyzna, uważam że TAK. To jest coś pięknego, zobaczyć przychodzące na świat nowe życie, życie którego "słuchało się" przez kilka miesiecy, które już miało wówczas swoje imie, Jacek, czy Agatka ...nie ważne imię ale myśl: to jakaś część mnie i ukochanej osoby, która teraz przechodzi tą ostatnią już mękę fizyczną ...jak Jej pomóc, jak pomóc Obojgu ...to jest przeżycie, ... a i mężczyzna niejeden może by inaczej patrzył wówczas na kobietę-matkę, a nie tylko samicę, służąca, parobka i zwykłą nałożnicę...
I ten pierwszy dotyk ...tej małej istoty ...chociaż jednym palcem ...poczuć swoja małą część w innym ciałku...
A, że niektórzy mdleją ...trudno, nie powinni się tego wstydzić ważne, że chcą w tym akcie uczestniczyć osobiście czekac na nowe zycie, a nie "oczekiwać" z kolegami przy butelce piwa (?!), na oblewanie potomka zawsze jest czas...
Janek
aż się popłakałam..............pięknie Janek to napisałeś .....żeby więcej bylo takich facetow.....:)
Janek czy Ty jesteś z tego Świata? Twoja żona powinna ze świecą na kolanach iść do Częstochowy...dlaczego wszyscy faceci nie wyrażają na głos tego co czują - czyżby duma męska nie pozwala przed kolesiami?
Bo oni są macho, a ja zwykły facet, czasem "kawał upierdliwej cholery" ale koooooooooooooochany
. Tylko Ona o tym nie wie albo udaje ...
A tak poważniej. Prawdziwy facet musi umieć powiedzieć prawdę, nawet o sobie. Czasem nawet popłakać., jest tylko człowiekiem. Może dlatego nie mam "kolesiów". Ale może to i lepiej. Ale taki ideał to ja i nie jestem. Nie cierpię (!) sprzątania ale i nie pozostawiam po sobie"syfu". Czasem jestem "upierdliwy".Szczególnie wobec córek. Ale kocham te ..."wiedźmy" i ich Rodzicielkę ...naczelną "W...."
Janek
facet marinik nie mial okasji się wcześniej wypowiedzieć, ale podziela absolutnie pogląd Janka.
Janku- czy to tylko opinia, czy miałeś okazję uczestniczyć w narodzinach swoich dzieci????
Niestety - mi nie było to dane, ale wyłącznie z 2 powodów:
- w 1982 roku takich porodów sie całkiem nie praktykowało (przynajmniej w Łodzi to było niemożliwe),
- w TYM dniu jechałem wlaśnie do domu w dluuuugiej podróży - a jak już przyjechałem - było po wszystkim :((((((
Ze względu na bardzo dawną pracę w szpitalu i "stare układy" z lekarzami i personelem mogłem. Ale to nie były jedyne porody które widziałem. Zabrzmi to może jak przechwałka (a niech, jest czym się jednak ochwalić) ale 2 (!!!!) porody odebrałem sam "awaryjnie" ...ale to ponad 40 lat temu... Lubiałem(?!) asystować przy porodach i "pomagać" na oddz. noworodków ...wtedy mówiło się "na oseskach", te "bąble" odwzajemniały mi się, jak tylko wchodziłem(!) na oddział to uciszały się(!!) nie wiem do dziś dlaczego, a za to personel odwdzięczał się serwując mi kawę. Ech, miłe wspomnienia...
Faceci (ci prawdziwi) mogą mi zazdrościć ...
Janek
Oj mogą, mogą jeśli tylko wiedzą czego, tak, jak marinik! Gratuluję Jaśko !!!
oj zazdroszczę zazdroszczę !!!!!!!!
Mój nie był. Trochę żałuję, bo w kulminacyjnym momencie nie miał mi nawet kto zwilżyć ust ( z wysiłku bardzo mi zaschło w gardle). Byłam młodziutka, przerażona, a położne traktowały wszystkie rodzące jak mięso. Darłyśmy się w niebogłosy, a one ze stoickim spokojem rozwiązywały krzyżowkę. Chociaż np. mój mąż twierdzi, że nie nadaje się na takie ekstremalne przeżycia i sam zacząłby tam panikować, zamiast dodać mi otuchy.
Nie chcę obrażać "płci brzydkiej"(!!??????) ale wykręt typowego ...macho.
Janek
Typowy macho nie wykąpałby nawet własnego dzieciaka na drugi dzień po porodzie (ja byłam jeszcze obolała) i nie zajmowałby się nim przez kolejne 4 lata jak najlepszy tatuś na świecie. Kupy, pieluchy, kolki, karmienie (co prawda butelką), szpital małej i operacja w 6 tygodniu życia - wszystko to przeszedł jak prawdziwy mężczyzna - partner i ojciec. Znosił nawet to, że nie mogąc dać sobie rady z wiecznie wydzierającym się zawiniątkiem, regularnie co 2-3 dni wyganiałam go z domu, bo myślałam że oszaleję i oczywiście jemu obrywało się najbardziej. Ale wytrzymał :)))
Gdy ja rodziłam, było to samo. Miałam 19 lat i nie było mowy o mężusiu przy porodzie, chyba że za ciężkie pieniądze albo znajomości.Pewnie by się obalił, bo jak on się skaleczy w paluszek to super, ale jak ja to ma ciarki i mdleje. Ale może mnie by potraktowali jak matkę, a nie jak ,,sirotę."
Tez byłem przy porodzie pierwszego dziecka i jest to niezapomniane przezycie. Zupełnie inaczej personel traktował moją żonę w mojej obecności. Jednak uważam że jest to indywidualna sprawa każdego z osobna i nie można zdecydowanie powiedzieć tak lub nie. A wypowiedzi Janka a może Janeczki troszeczkę mnie rozbawiły.
Janek, nie Janeczka ..., a czym Cię rozbawiłem?
Oczywiście, że sprawa indywidualna nie nie można powiedzieć, że "tak lub nie". Jeśli "mężczyzna"(?) ma być draniem, tak mężem jak i ojcem, to żadna asysta przy porodzie nie zmieni jego ego.
Janek
Z całym szacunkiem dla Twojej męskości. Rozbawił mnie ton Twojej wypowiedzi, w której ja ( podkreślam ja) wyczuwam złość na innych mężczyzn, a przynajmniej na tych, którzy postąpili by inaczej niż Ty myślisz. Nie wszystko może być czarne lub białe, są też odcienie szarości. Ja byłem przy porodzie pierwszego dziecka.Znalazłem też czas na spotkanie z przyjaciółmi lub jak kto woli "kolesiami" i do dziś wspominamy to miło. Natomiast przy drugim akurat pracowałem, zdążyłem tylko zawieź żonę do szpitala i nim skończyłem zmianę byłem już po raz drugi ojcem. Żadne to usprawiedliwienie bo jak bym się uparł to pewnie bym mógł być.To kim ja teraz jestem: kochającym mężem czy "draniem". Poza tym są też kobiety,które nie życzą sobie kogokolwiek przy porodzie, osobiście mam taką koleżankę i kto da mi prawo, żebym jej powiedział że zrobiła dobrze lub źle. Nie wszystko co dla jednego jest dobre będzie takie dla wszystkich. Są sytuacje, w których nikt nie weźmie za nas odpowiedzialności i nie podejmie lepszej decyzji niż my sami.
Hej.
Drogo Jaromirze ....po raz drugi ...rozbawił Cię ton mojej wypowiedzi. Podejrzewam, że nie zrozumiałeś moich wypowiedzi i traktujesz moje wypowiedzi jako "napaść" na płeć męską ...i w pierwszej swojej wypowiedzi traktujesz mnie jako kobietę (dowcip?!), a w tej na którą Ci odpowiadam poplątałęś trochę moje "wypowiedzi", a już całkowicie zgubiłeś sens.
A w treści (cytuję Twoje słowa): "...mógł być.To kim ja teraz jestem: kochającym mężem czy "draniem". Poza tym są też kobiety,które nie życzą sobie kogokolwiek przy porodzie, osobiście mam taką koleżankę i kto da mi prawo, żebym jej powiedział że zrobiła dobrze lub źle.."
całkowicie przeinaczyłeś moje wypowiedzi. Przeczytaj je, jeszcze raz i może z większa uwagą.
Nie rób też ze mnie "supermena", a i jednocześnie nie ironizuj ....z całym szacunkiem ...bo to niezbyt ...męskie.
Pozdrawiam.
Janek
25 lat temu gdy rodziłam nie było takiej możliwości aby mąż był przy porodzie. Z tego co pamiętam, to nawet bym nie chciała aby był. Ale to było inne życie, inny mąż.
)
Dzisiaj gdybym rodziła ( hi,hi, babcie już nie powinny rodzić ) napewno bym chciała aby moja połówka była ze mną - on jest moim dopełnieniem i nie wyobrażam sobie przeżywać czegokolwiek bez niego, a zwłaszcza tak ważnej sprawy jak poród. A i on nigdy by nie pominął porodu własnego dziecka, ani nie zostawił by mnie samej sobie w takiej chwili.
Ale chciałam powiedzieć, a właściwie pochwalić sie, że byłam przy porodzie mojej wnusi ! Razem z zięciem byliśmy przy mojej córce i wspomagaliśmy ją jak mogliśmy.
Zięciu był tak kochany, że pozwolił mi nawet przeciąć pępowinę ! ( Nie wiem, czy nie ze strachu przypadkiem
To było piękne ! Cały poród, moja córka, ściskająca nas w bólach za ręce i to maleństwo..... ! Cieszę się, że byłam przy tak ważnym wydarzeniu i córka też była nam wdzięczna, że razem przez to prześliśmy !
Mój zięciu też był wspaniały, choć blady cosik, gdy zaczął się "właściwy" poród, czyli gdy dziecko zaczęło wychodzić na świat. Ale nabrał praktyki i przy porodzie następnego dziecka ( wnusiu ) będąc weteranem, poradził sobie wspaniale już beze mnie.
Osobiscie bardzo chciałam zeby maz był przy narodzinach naszych coreczek.Juz nawet nie chodzi mi o to wsparcie otuche ..choc i mi nie miał kto podac wody gdy pierwsza coreczke rodziłam 11godzin..wtedy pomyslałam o mezu i nawet byłam troszke zła ze sie nie zgodził.
Bardzo chcialam zeby usłyszal zemna ten pierwszy krzyk tej małej istotki wspolna radosc i płacz a w dłoniach piekny bezbronny mały skarb..Dla kobiety to jest choc bardzo bolesne,wyczerpujace ale napewno najpiekniejsze przezycie
Mezczyzni sa rozni jedni chca bardzo byc przy zonach drudzy wrecz odwrotnie-siła ich nie zaciagniemy.
Dawno to juz temu jak rodzily sie nasze dzieci. Przy coreczce, odrazu bylo ustalone przez nas oboje, ze maz bedzie przy mnie. Nie znalam jeszcze na tyle jezyka.. a maz nie usiedzialby spokojnie w domu. Wolal byc ze mna. Sprawdzil sie dzielnie, sluchalam jego wskazowek typu: jeszcze troche, juz glowke widac!! Gdy juz coreczka byla na swiecie, zajal sie sprawdzaniem czy ma wszystkie paluszki.. a ja z loza bolesci zauwazylam, ze to dziewczynka!! Lekarz twierdzil mianowicie, przez caly mozliwy czas gdy juz mozna bylo cos twierdzic, ze to bedzie chlopak... ja jednak chcialam dziewczynke!! Bardzo pomogla mi obecnosc meza, mialam wrazenie, ze jestetsmy tylko my... a personel szpitala byl dodatkowym wyposazeniem. Na porod syna, niestety nie zdazyl dojechac... Do dzis dzien jest szczesliwy, ze mogl byc wtedy ze mna i przezyc ze mna przyjscie na swiat naszej coreczki. Ja zas tak samo bylam szczesliwa, ze nie bylam sama. Przynajmniej wiemy skad biora sie dzieci...