Nie mam komu się wypłakać, pewnie też mało kto mnie zrozumie... Jest mi tak źle i tak cholernie przykro. Zbyt wiele ostatnio się w moim życu dzieje, już nie mam siły. Nie mam przy sobie najbiższej osoby, która otarła by moje łzy i przytuliła, mój mąż jest w szpitalu, a ja zostałam tu sama. Pwenie wielu z was nie zrozumie mojej rozpaczy i bólu, który mu towarzyszy. Ja jednak kocham zwierzęta i traktuje je jak członków rodziny. Zerwałam się z pracy i szybko biegłam żeby iść z moim ukochanym królikiem do weterynarza... niestety było za późno... Nie potrafię o tym pisać,bo łzy kapią mi jak groch na klawiaturę. Wiedziałam ,że jego stan jest ciężki, ale była mała poprawa i byłam przekonana,że będzie z nami jeszcze kupe lat.Może wam się wydawać dziwne takie przywiązanie do królika. Dla mnie to był najcudowniejszy zwierzak na świecie. Bardzo go kochałam, ai on był ogromnie do nas przywiązany. Pieszczoch jakich mało, cciągle szturał nas noskiem i prosił o czułości. Był taki rodosny i pocieszny... Nie mam już siły,życie ostatnio daje mi w kość. Najpierw mój mąż, który od mies. jak nie ląduje w szpitalu, to zabiera go pogotowie. Ciągle nie wiemy co mu jest, na szczęście wszystkie najgorsze podejrzenia zostały rozwiane. Choć czasem mam obawy czy oby się nikt nie pomylił. Wszystko zostało na mojej głowie. Wiecznie jestem zawieszona między pracą,a szpitalem, przez ostatnie dni doszły jeszcze wizyty u weterynarza. Nie dojadam, nie dosypiam... nie mam siły na nic. Nie mam siły pocieszać, mówić,że będzie dobrze kiedy mi samej nie jest dobrze. Dlaczego w tym wszystkim jeszcze ten Feluś musiał mnie opuścić... Był dla mnie radością kiedy wracałam do pustego domu.Cieszył się na mój widok i biegał za mną po mieszkaniu jak pies. Nie mogę w to uwierzyć, wciąz mam przed oczami jego widok kiedy przyszłam do domu...aż nerwobuli dostałam z tego wszystkiego, nie potrafię się uspokoić. Jeszcze sam się katuję i oglądam zdjęcia z moim małym uszatym stworkiem.
Ja cię rozumiem bardzo dobrze tez bardzo kocham zwierzęta. Było ich w mim życiu tak wiele zawsze znajdywały u mnie schronienie te biedne i pokrzywdzone przez los. Każde ich odejście było dla mnie wielkim bólem. Miłam kiedyś psa wilczura którego znalazłam pod drzwiami swojego mieszkania. Umarła gdy miała 8 lat poszłam z nią do weterynarza na wycięcie guza na sutku a okazało się że ma zaatakowane również węzły chłonne i pełno guzów, kiedy odeszła wyłam do jej sierści pozostawionej na legowisku (może niektórym wyda się to śmieszne) Ja też przechodzę w swoim życiu bardzo cięzki okres ale nie będę cię pocieszała swoimi problemami bo nie będziemy się przecież licytować kto ma lepsze problemy, bo to nie oto chodzi, chciałam ci tylko powiedzieć że czasem optymizm gdzieś znika ale nie można sie poddawać życzę tobie żeby wszystko w twoim życiu się jak najlepiej ułożyło, i żeby twój mąż jak najszybciej do ciebie wrócił, zyczę mu duzo zdrowia, a tobie wiary że wszystko będzie dobrze. I oczywiście jest mi przykro z powodu straty twojego przyjaciela :( I naprawdę berdzo cię rozumiem. POZDRAWIAM CIĘ SERDECZNIE!
Bardzo mi przykro ze tak ci sie uklada ale bardzo cie rozumnie,mnie tak samo sie knoli przed 2 laty moj najlepszy szwagier zmarl na raka majac 48 lat zajmowalam sie moja siostra bo bylo jej bardzo ciezko w piatek pochowalismy mego ojca ale mam przy sobie cala rodzine na ktora moge liczyc.Ja tak samo kocham zwierzeta mialam kiedys kanarka sama go wykonczylam bo robilam przeciagi w mieszkaniu bardzo to przezywalam i plakalam a teraz mam malego pieska ktutego bardzo kocham i jest traktowany jak czlonek rodziny mam go juz 7 lat i jak tylko pomysle ze kiedys odejdzie to mi sie plakac chce.Nie martw sie napewno sie wszystko ulozy ,zycze ci wszystkiego dobrego a dla meza poprawy i zdrowia ,pozdrawiam Renia Zobacz jakiego pieska mam wejdz na moje dane paaa
Choroby i szpitale to najgorsze co spotyka nas i naszych najblizszych .I jeszcze ta bezradnosc i skazanie na pomoc innych ludzi .Oczekiwanie ... W takich sytuacjach jestesmy my ,choc dzieli nas wielka odleglosc to wiedz ze jest ktos kto wspiera cie i przesyla pozytywne mysli . Moze tez po stracie kroliczka juz nie bedziesz taka sama czytajac te slowa ... jestem z Toba ... monika
Nawet nie miałam kogo poprośić o pomoc w pochowaniu Felka... nie pochodzę z tych stron i mało osób tu znam. Teść był w pracy, znajomi, do których mogłabym się zwrócić o pomoc też. Gdyby nie nasz weterynarz, nie wiem co bym zrobiła. To było takie straszne jak go zabierał, był cały sztywny... Może gdybymbyła cały dzień w domu mogłabym mu pomóc. Prawdopodobnie pękł mu żołądek. Miał przewlekłe zapalenie żołądka.Rano wstałam dużo wcześniej żeby dać mu lekarstwa, nakarmić na siłe gerberkiem,bo biedak nie chciał jeść. Masowałam mu brzuszek, wierzyłam,że będzie dobrze... Mój mąż ciągle źle się czuje, lekarze nie dają żadnej diagnozy... Nie umię już myśleć optymistycznie.
Nie wiem, czy moje pisanie coś Ci pomoże ale ja rozumiem Twój ból po stracie zwierzaczka. Kochamy najbliższych, ale kochamy też zwierzęta które są z nami w domu.I prawda jest taka, że ponosimy za nie odpowiedzialność. Ale najtudniejsze są w życiu momenty, kiedy to my musimy podjąć ostateczną decyzje, bo nieraz już dla nich nie ma ratunku. W różnych okresach miałam trzy pieski, jednego potrącił samochód, drugi chorował na jelita a trzeci to nawet do końca nie wiem na co, bo miesięczne leczenie nic mu nie pomagało i żył tylko dzięki codziennej kroplówce.Był prześwietlany, dostał ponad 60 zasrzyków i nic nie pomagało. Lekarz rozkładał ręce i sugerował operację, która była jedną wielką niewiadomą. I wtedy to właśnie my z mężem musieliśmy tę decyzję podjąć. Teraz rozpaczasz, bo szkoda Ci kochanego króliczka, ale spójrz na to z innej strony i pociesz się tym, że nie musiałaś podejmować Zadnej strasznej decyzji. Pewnie, że choroba męża jest dla Ciebie wielkim obciążeniem ale dasz sobie radę . Ja przez ostatnie 3,5 roku opiekowałam sie w domu swoją mamą. Była jak niemowlak. I też były momenty, gdy wątpiłam we wszystko . Byłam fizycznie i psychicznie wykończona bo nikt inny tylko ja musiałam wszystko zrobić. I robiłam aż do samego końca bo nie mogłam liczyć na niczyją pomoc. Wszystko to przeżyłam i cóż życie toczy się dalej, ja dochodzę do siebie, a wokoło jest wiosna.Takie jest życie. Teraz dla Ciebie najważniejsze jest aby mąż zdrowy wrócił ze szpitala do domu. I tylko o tym myśl. Pozdrawiam Tekla.
podzielam twoj rozpacz .rozumiem bo bardzo kocham mojego jamniczka .tez jastem w wielkij tragedii mój tesc umiera na raka gardla .i nie wiem co jest gorsze to |e to rak czy to ze nie moze jes i umiera zglodu .tak bardzo chcialabym pomóc to najbli|sza rodzina mojego ukochanego meza ,cierpi okropnie .myslalam ze sobie poradze nie potrafie .a medycyna jest bezradna.
Przykro mi się jeszcze bardziej zrobiło. Przykro mi, że też otacza was cierpienie i bezradność. Życie często bywa okrutne i funduje nam piekło. Ale tak to już jest, wszystkiemu musimy stawiać czoła i pokonywać ciągle nowe trudności. Cieszę się natomiast, że razem możemy się podzielić swoimi troskami. Tak wypisać się czasem bardzo pomaga.
Rozumiem Cię doskonale, bo też mialam króliczka, może nie z wyboru a z konieczności, trafił do mnie od kogoś kto już go nie chciał bo dostał zapalenia płuc i był na wykończeniu. Z pomocą męża przyjaciółki który byl weterynarzem królik został uratowany i trafił do nas, był dziki, wszystkiego się bał a szczególnie odkurzacza ( niewiem do dzisiaj dlaczego? ) powoli się oswajal, skakał z radości, miał swój fotelik a zamiast wypuszczania z klatki chwilowego, miał pare godzin ;) Z czasem tak się rozbestwił, że właził bez zezwolenia na stół, chwytal ząbkami za pokrywe cukiernicy, odkladał na bok i hop pyszczkiem do krainy cukru ;) raz mu sie zdarzyło ściągnąc kotleta ze stołu i uciekac dopóki nie stwierdził, że lepiej się samemu ewakuowac bo sam szybciej zwieje...Wszystkie zasady miał w nosie, jedzenia i picia miał pod dostatkiem a jednak kradzione lepiej mu smakowało ;) Kiedys się podziębił i gdy dzieci nie było poszłam z nim do weterynarza, miałam dawac zastrzyki i wycierac regularnie nosek... Zastrzyk dostal jeden u weterynarza wiec na razie została chusteczka, niestety za którymś razem już nie oddychał, zaczęłam panikowac, zadzwoniłam do ojca i wyłam mu przez słuchawke. Ojciec bardzo szybko przyjechał i zrobił to co trzeba....klatkę z wyposażeniem polozylam obok śmietnika,żeby ktoś mógł sobie wziąc dla innego zwierzątka i długo nie mogłam dojśc do siebie, dzieci płakały w dzień a ja w nocy...Po pewnym czasie zaczęliśmy tolerowac brak Chrupcia z nami i zastapiliśmy to wesołymi i śmiesznymi wspomnieniami - naprawde pomogło! Teraz nie mogę miec zwierzaczka, bo niewiadomo jak sie ułoży moje życie, ale jak się ułoży TO I TAK KUPIĘ SOBIE KRÓLICZKA!!!!!!! a może i dwa ;)
Swoją opowieścią przywołałaś uśmiech na mojej twarzy. Przypomniały mi się również wszystkie miłe i zabawne wspomnienia. Szkoda,że było mu dane przeżyć tylko rok...
Joking, bardzo trudne jest to, co w tej chwili musisz przeżywać. Wiem też, że żadne słowa pocieszenia nie pomogą i nawet nie ośmielę się ich tutaj wpisywać. Czujesz, że chce Ci się płakać - to płacz. Chcesz się pożalić - to żal, bo masz do tego prawo. Pewnie po takim odreagowaniu poczujesz choc trochę ulgę. Myślę, że najgorsza jest świadomość, iż kiedy bliskie nam stworzenie cierpi my często jesteśmy bezradni. Serce nam peka i nie potrafimy pomóc. W Twoim wypadku, Twój "przyjaciel" już nie cierpi a Ty nie musisz prosić weterynarza aby go uwolnił od bólu - to by chyba było jeszcze gorsze. Kiedy już "wypłaczesz" swoje pożegnanie może choć troszkę będzie Ci lżej... Postaraj się pomyśleć o tym, że w tych nieszczęściach, które ostatnio Cię spotkały jest też trochę szczęścia. Pewnie go w tej chwili nie dostrzegasz. Pomyśl jednak, że Twój mąż trafił do szpitala we właściwym momencie, jest otoczony fachową opieką a kiedy już lekarze będą pewni jak Go leczyć wróci do domu i będziesz mogła znów się cieszyć Waszym byciem we dwoje. Tylko to w tej chwili się liczy. Już niedługo wszystko zacznie się układać. Niestety w życiu tak już jest, że towarzyszą mu troski, smutki, ale i chwile szczęścia i radości. Głowa do góry. Postaraj się dostrzec te pozytywy, bo jeśli długo "nosimy" w sobie smutek, to wtedy zaczyna się buntować nasz organizm i potrafią się przyczepiać jakieś infekcje i choroby. Musisz teraz myśleć o mężu i wziąć się za siebie. Chyba nie chcesz mieć jeszcze problemu z własnym zdrowiem? Przepraszam, że tak "ostro" to wszystko piszę, ale nawet tak wirtualnie nie mogę pozwolić na to abyś się załamała. Dziś jest czas na płacz i żal po przyjacielu, ale jutro musisz brać się w garść - zacznij jeść, zadbaj o siebie i popatrz w słońce - tam jest już Twój "szczęśliwy i beztroski" przyjaciel. Ściskam Cię bardzo ciepło.
We wszystkim co piszesz masz rację. Tylko, że jeśli chodzi o mojego męża to też nie mam powodów do radości. Leży na neurologii i nadal nie wiedzą co mu jest. Aż strach pomyśleć co będzie jak go w końcu wypiszą i powiedzą,że jest zdrowy.I znowu będę się bała go samego w domu zostawić, bo zacznie tracić przytomność.
Nie myśl tak pesymistycznie, proszę... Póki jest w szpitalu, to jest szansa, że będą szukali przyczyny Jego dolegliwości. Miejmy nadzieję, że wcześniej Go nie wypiszą. Moja znajoma od dłuższego czasu mdleje po kilka razy w tygodniu i mimo, że była parę razy zabierana do szpitala przez pogotowie, to nikt nie otoczył jej profesjonalną opieką. Kiedy ostatnio z nią rozmawiałam, to powiedziała mi, że każą jej czekać na wyznaczony termin w kolejce do neurologa. Ponoć z jakiegoś powodu następuje niedotlenienie mózgu, ale jakoś nikt sie nie spieszy z badaniami. Nie martw się na zapas. Bądź dobrej myśli. Trzeba wierzyć, że nikt nie będzie chciał brać na siebie odpowiedzialności i wypisywać męża ze szpitala bez rozpoznania choroby. Trzymam kciuki. Odezwij się proszę co jakiś czas i napisz nam jak się miewasz i czy coś się wyjaśnia w sprawie męża.
Jest mi bardzo przykro z powodu Twojego króliczka i naprawde bardzo Ci współczuję. Rozumiem Ciebie bardzo dobrze - to naprawde nie ma znaczenia czy to jest pies, królik, kot... tak samo się je kocha!!!!!!!!!! Życie jest czasami tak bardzo skomplikowane!!! Nie powinnaś się obwiniać bo zrobiłaś wszystko co można było zrobić, najważniejsze że z Twoim mężem jest lepiej. Uśmiechnij się , zobaczysz że los Ci napewno wynagrodzi twoje poświęcenie!! Pomyśl sobie że mąż wróci ze szpitala, może kupisz sobie zwierzątko, które pokochasz bezgranicznie i wszystko sie poukłada, życzę Ci z całego serca tego- danka
Mam jeszcze jednego królika w domu. Odkąd pojawił się u nas w domu Feluś rozkochałam się w uszatkach i za parę miesięcy zawitał w naszych progach nowy klapouszek. Niestety nie jest tak przymilny i przywiązany do nas. Naprawdę uwierzcie mi, Felek był nr 1!!!
Joking, bardzo ci wspólczuję ze straty ukochanego zwierzaczka...wiem coś o tym ale ...gdy twój mąż wróci ze szpitala...na pewno bedzie ci raźniej... i bądź dobrej myśli...tego życzy ci jasia
Joking, rozumiem Twój ból w sprawie Felusia:(( Ja tez kilkakrotnie przeżywałam rozpacz po stracie dwóch świnek morskich i chomika, zawsze mój brat sie ze mnie nabijał, że wylewam łzy po stracie zwierzaka, ale ja to naprawdę mocno przeżywam...teraz też mam świnkę (już trzecią) narazie Pynio ma sie dobrze, ale aż boję się pomyślec, co będzie gdy odejdzie...:( Znów rozerwane serce... Teraz sama musze go opuścic, wyjeżdżając za granicę, a kto wie, czy jak wrócę za pół roku, to on jeszcze będzie żył... Ale najważniejsze teraz abyś to Ty była silna, musisz się podnieśc z gruzów i rozpaczy, zadbać o siebie, swoje zdrowie, jest to potrzebne zarówno Tobie jak i dla Twojego męża... Niczym się nie martw na zaś, pamiętaj że my zawsze jesteśmy z Tobą- choćby duchem. Nie łam się, każdy w swoim życiu miewa gorsze i lepsze chwile, i powtarzaj sobie, że te lepsze już niedługo napewno nadejdą i znów będziesz mogła cieszyć się wschodzącym słonkiem... Życzę Ci siły i wytrwałości,i pamiętaj "co Cie nie zabije, to Cie wzmocni"
Przytulam Cię mocno, współczuję w cierpieniu. Trzymam mocno kciuki za zdrowie męża, i przekazuję dużo, dużo siły. Twoja siła jest Mu teraz potrzebna. To niełatwe, wiem, bo akurat Feluś Ci ją zabrał za Tęczowy Most. Wszystkie nasze odchodzące tam zwierzaki zabierają z sobą cząstkę naszego serca. To boli. Ale czas złagodzi ból, chociaż na pewno nigdy nie pozwoli Ci zapomnieć. Ściskam.
Dziękuję wszystkim za słowa otuchy. Już sama nie wiem kiedy mi się skończą łzy.Kiedy rano się obudziłam same zaczęły lecieć. Oczy mam całe zapuchnięte, aprzecież trzeba żyć dalej i wyjść do ludzi, odwiedzić mężą w szpitalu.Szkoda,że go ze mną teraz nie ma.
Rozumiem Cię. Mogę tylko powiedzieć slogany,że ból na szczęście mija. Będziesz pamiętała Felusia i wspomnienie bedzie Cię cieszyło. Kup sobie następnego "stworka" może jednak dłużej goniącego po naszym padole . Może kotka... Trzymaj się . Ewa
Felek był bardzo młody,miał dopiero rok, więc gdyby nie złapałao go te cholerne zapalenie mógłby być z nami jeszcze 7-10 lat. Miał tu jak w raju. Najgorsze jest to, że tak bardzo na niego uważałam , a mimo to... Karmy polecane przez weterynarz, owoce i warzywka myte i starannie wycierane, codziennie świerze sianko.Właśnie kica tu koło mnie drugi królik, ąz się boję żeby i jemu nic się nie stało.
Bardzo mi przykro Joking.Naprawdę Cię rozumiem-ja też kocham zwierzątka. Niektórzy smieją się (myślę ,że ukrywają w ten sposób swoje słabości-pozując),że człowiek płacze po stracie tych naszych jak to mawiał św.Franciszek-młodszych braci-bo jak mówią to tylko zwierzę.Dla mnie nie tylko-to również najlepszy przyjaciel,a czasem lepszy nawet od człowieka-bo nigdy Cię nie zawiedzie i nie ma swojego interesu w przyjaźni z Tobą. Napewno jest Ci b. ciężko-ale uwierz -przyjdą kolejne dni pełne uśmiechu a Ty może kolejne zwierzątko obdarzysz tym samym uczuciem-jakim darzyłaś króliczka. Twój przyjaciel zostanie w Twoich wspomnieniach i nie raz jeszcze się uśmiechniesz sama do siebie-gdy o nim pomyślisz. Życzę zdrowia Twojemu mężowi-niech wraca do domu jak najszybciej. Ściskam Was serdecznie -Aga
Dziewczyno-bardzo Ci współczuję, pamietam jak ryczałam po smierci ukochanej papuzki, a pozniej kotka moich Dzieci. Teraz w domu jest i pies-Córci, i kot-mój ososbisty:)Mam nadzieje, że jeszcze długo będa z nami-choc psica-bo to dziwczynka- ma juz na swym "koncie" 2 kanapy prawie w całości, 2 tel. komórkowe w absolutnej całości, pilot do TV i pare okularów-modle sie, by lista strat na tym się skończyła. Wiem, że dzis radzenie Ci bys sprawiła sobie Felusia 2-wydaje sie być niemożliwe do realizacji..ale z czasem... Felus pewnie bryka po zielonych łaczkach kłapouszkowatego nieba..a Ty sie Dziewczynko nie dawaj smutkowi. Oklepane-ale prawdziwe-zawsze po smutku przychodzi radosc, choc czasem trzeba na nia poczekać. Trzymam kciuki, Mężowi życze z serca zdrowia, Jokingowy nosek do góry-tyle dobrych mysli dostałas- ze teraz będzie tylko lepiej..zobaczysz. B.
Joking, jak widzisz, dobrych serduszek to nie brakuje i wszyscy tu bardzo przezywaja smierc ukochanych zwierzakow. Ja jestem kotomanka i jak musialam sie rozstac z 9-letnia kotka, ktora dostalam na komunie, tak bardzo to przezywalam, ze przez 2 dni nie chodzilam do szkoly. Niektorym moze sie to wydac smieszne, ale wolalam sobie poplakac cichutko (no dobra, czasem glosniej ;)) w domku, niz zameczac moim lkaniem kolegow i kolezanki.
Z reguly tak nieszczesliwie sie zycie uklada, ze jak sie wali, to wszystko na raz. rok temu, od grudnia do marca mialam chyba najgorszy okres w moim niespelna 22-letnim zyciu, kiedy to pochowalam dziadka, ukochana prababcie, dzieki ktorej jestem jaka jestem, bo wychowywala mnie, gdy rodzice i babcie pracowali, potem okazalo sie, ze moj wujek tez jest ciezko chory, ogromne nieszczescie spadlo na moja matke chrzesna, a siostra mojej przyjaciolki, ktora zaawsze byla taka moja bratnia dusza i starsza kolezanka miala powazy wypadek (to tez mloda dziewczyna). Z powodu tej lawiny nieszczesc odechcialo mi sie wszystkiego. Wymarzone studia przestaly mnie cieszyc, przyjaciol zaczelam unikac (bo jak tu wyjsc na impreze, kiedy co chwila mama placze i jezdzimy z pogrzebu do szpitala, ze szpitala na pogrzeb ?), no i jakby tego bylo malo sama zachorowalam na odmiedniczkowe zapalenie nerek i zaburzenia odzywiania. Z waga 44 kg, przy 176 cm wzrostu, brakiem sil witalnych i brakiem checi do zycia trafilam do szpitala. Tylko dzieki godzinnym rozmowom z moja najukochansza Mama i przyjaciolka zrozumialam, ze zycie toczy sie dalej i nie wolno tak wszystkiego przezywac, bo zdrowie jest najwazniejsze. Brzmi to jak banal, ale taka jest prawda.. Dzisiaj jak sobie pomysle, ze przez to, ze w pewnym momencie sie pogubilam i zabraklo mi sil, moi rodzice i przyjaciele mogliby mnie stracic.. Poza tym, jeszcze tyle rzeczy przede mna.
Dlatego Tobie zycze z calego serca, bys trzymala sie dzielnie i nie przezywala tak bardzo wszystkiego, by przede wszystkim sobie nie zaszkodzic. A Mezowi zycze wszystkiego dobrego. Niech szybko zdrowieje i niech Wasze problemy sie wreszcie skoncza :*
Najpierw chciałabym poprawić błą ort., a mianowicie nerwobóli A teraz chciałabym wszystkim serdecznie podziękować za ciepłe słowa i wsparcie. Cieszę się ogromnie, że są na świecie ludzie tacy jak ja, którym nie jest obojętny los zwierząt, bo jaki jest sens mieć w domu jakiegoś zwierzaka, kiedy nie ma się dla niego uczucia. A jeśli to uczucie jest, to kiedy dzieje się z nimi coś złego lub kiedy odchodza bardzo to przeżywamy.
Droga Joking, nie zabieralam glosu wczesniej (obserowowalam tylko) bo tak naprawde to braklo mi slow pocieszenia. Domowe zwierzatka sa czlonkami naszych rodzin i trudno, zeby nie przezywac jak cos sie z nimi dzieje niedobrego, a tym bardziej gdy ich tracimy..... Mam nadzieje, ze juz po malutku odzyskujesz sily do zycia i bol jest odrobine mniejszy......pozdrawiam maryla
Masz rację Marylo, powoli odzyskuję równowagę. prze dwa dni nie jadłam i płakałam bez opamiętania. To było silniejsze ode mnie, chociaż oczy mnie już bolały a powieki miałam okropnie spuchnięte. Dzisiaj czywiście nadal sobie od czasu do czasu łezkę uronię,ale już do mnie dotarło to co się stało, i że zrobiłam wszystko co w mojej mocy aby go uratować. Niestey nie udało się... Masz Ci los, jednak nadal nie jestem taka twarda, znowu się poryczałam. Jeszcze raz dziękuję wszystkim za wsparcie, a szczególnie za wielkie serca, które macie dla wszystkich żyjących stworzeń. Pozdrawiam Marta.
joking,dawno mnie tu nie było bo sama przeżyłam w tym miesiącu ogromną tragedie i musiałam jakoś dojść ze sobą do ładu.Uwierz mi,że rozumiem Cię jak nikt! Na początku maja zmarła na raka moja najukochańsza mama a 18 maja umarł nasz ukochany króliczek Puszek.Mieliśmy go od 7 lat,traktowaliśmy jak członka rodziny. Był bardzo inteligentny i pocieszny,czasami zachowywał się jak pies.Nagle zaczęło go przeginać na lewą strone,przewracał się,chodził do tyłu...serce pękało gdy się na to patrzyło.Byłam z nim u weterynarza,zaaplikowano mu antybiotyki,ale lekarz uprzedzał,że stan jest bardzo poważny i może zakończyć się zejściem króliczka.Uaktywniły się bakterie,które ma w sobie większość królików i które z jakiś przyczyn mogą się nagle ''obudzić'' np.pod wpływem stresu.Gdy umarł,myślałam,że zwariuje,zastanawiałam się dlaczego nieszczęścia zawsze chodzą parami,czy w tym miesiącu przeżyłam za mało smutków i tragedii???Czułam się jak Hiob doświadczany przez los.Po powrocie z pracy mąż zabrał Pusia na działke i zakopał pod wisienką.Puszek zawsze uwielbiał się pod nią wylegiwać. Joking!Miejsca nie mogłam sobie w domu znalezc,nieustannie wracały do mnie wspomniania na przemian o mamie i Puszku.Ja wiem,że w żaden sposób obu tych strat nie da się ze sobą porównać,ale naprawde kochaliśmy tą naszą czarno-białą,kudłatą bambaryłke.Nie wyobrażam sobie życia bez zwierzaków,miałam w domu zwierzęta odkąd tylko pamiętam i wiedziałam,że najlepszą terapią i lekarstwem po stracie Puszka będzie nowe zwierze.2 dni po śmierci Puszka kupiliśmy przecudną,8-tygodniową suczke cocker spaniela.Jest z nami dopiero od 6 dni a ja pokochałam już ją tak bardzo,że nie wyobrażam sobie już bez niej życia.Całyczas jestem jednak wewnętrznie rozdygotana i przewrażliwiona...obserwuje jak jej bije serduszko,jak się zachowuje i każdy niepokojący objaw mnie paraliżuje bo boje się,że i ją strace.Nie przeżyłabym kolejnej straty!Mój mąż mówi,że popadam w obsesje bo Korsa jest zdrowym i pełnym energi psem...wiem o tym,ale gdzieś w głębi serca tkwi we mnie ogromny strach. Joking-nie myślałaś o tym,żeby wziąć od razu kolejne zwierze?Feluś na zawsze pozostanie w Twojej pamięci i w sercu a nowe stworzenie znowu wniesie do waszego domu szczęście i radośc.Nasza sunia sprawiła,że znowu się uśmiecham i że chce mi się żyć.Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dużo siły!
Mońciu przepraszam, że się wtrącę (choć komentarz jest do Joking), ale chcę Ci tylko napisać, że cieszę się, iż zaczęłaś się uśmiechać. Myślałam o Tobie i jakoś mi teraz ciutkę lżej na duszy. Ściskam bardzo mocno
Nie myślę o następnym zwierzaku, bo mam w domu jeszcze jednego kicającego uszatka. Mieliśmy dwa króliki. Jak kupiliśmy Felka to zakochałam się do obłędu w królikach i za parę miesięcy pojawił się drugi.Tylko zdrowy rozsądek powstrzymywał mnie przed kupnem trzeciego. Ze sklepu zoologicznego trzeba mnie wyciągać siła. Też jestem teraz przewrażliwiona i ciągle obserwuję tego małego wariata. Właśnie biega po pokoju jak perszing i skacze po ścianach. Pozdrawiam Cię serdecznie. Mój Felek też był czarnobiały. :-)
Nie mam komu się wypłakać, pewnie też mało kto mnie zrozumie... Jest mi tak źle i tak cholernie przykro. Zbyt wiele ostatnio się w moim życu dzieje, już nie mam siły.
Nie mam przy sobie najbiższej osoby, która otarła by moje łzy i przytuliła, mój mąż jest w szpitalu, a ja zostałam tu sama.
Pwenie wielu z was nie zrozumie mojej rozpaczy i bólu, który mu towarzyszy. Ja jednak kocham zwierzęta i traktuje je jak członków rodziny. Zerwałam się z pracy i szybko biegłam żeby iść z moim ukochanym królikiem do weterynarza... niestety było za późno... Nie potrafię o tym pisać,bo łzy kapią mi jak groch na klawiaturę. Wiedziałam ,że jego stan jest ciężki, ale była mała poprawa i byłam przekonana,że będzie z nami jeszcze kupe lat.Może wam się wydawać dziwne takie przywiązanie do królika. Dla mnie to był najcudowniejszy zwierzak na świecie. Bardzo go kochałam, ai on był ogromnie do nas przywiązany. Pieszczoch jakich mało, cciągle szturał nas noskiem i prosił o czułości. Był taki rodosny i pocieszny...
Nie mam już siły,życie ostatnio daje mi w kość. Najpierw mój mąż, który od mies. jak nie ląduje w szpitalu, to zabiera go pogotowie. Ciągle nie wiemy co mu jest, na szczęście wszystkie najgorsze podejrzenia zostały rozwiane. Choć czasem mam obawy czy oby się nikt nie pomylił. Wszystko zostało na mojej głowie. Wiecznie jestem zawieszona między pracą,a szpitalem, przez ostatnie dni doszły jeszcze wizyty u weterynarza. Nie dojadam, nie dosypiam... nie mam siły na nic. Nie mam siły pocieszać, mówić,że będzie dobrze kiedy mi samej nie jest dobrze.
Dlaczego w tym wszystkim jeszcze ten Feluś musiał mnie opuścić... Był dla mnie radością kiedy wracałam do pustego domu.Cieszył się na mój widok i biegał za mną po mieszkaniu jak pies. Nie mogę w to uwierzyć, wciąz mam przed oczami jego widok kiedy przyszłam do domu...aż nerwobuli dostałam z tego wszystkiego, nie potrafię się uspokoić. Jeszcze sam się katuję i oglądam zdjęcia z moim małym uszatym stworkiem.
Ja cię rozumiem bardzo dobrze tez bardzo kocham zwierzęta. Było ich w mim życiu tak wiele zawsze znajdywały u mnie schronienie te biedne i pokrzywdzone przez los. Każde ich odejście było dla mnie wielkim bólem. Miłam kiedyś psa wilczura którego znalazłam pod drzwiami swojego mieszkania. Umarła gdy miała 8 lat poszłam z nią do weterynarza na wycięcie guza na sutku a okazało się że ma zaatakowane również węzły chłonne i pełno guzów, kiedy odeszła wyłam do jej sierści pozostawionej na legowisku (może niektórym wyda się to śmieszne) Ja też przechodzę w swoim życiu bardzo cięzki okres ale nie będę cię pocieszała swoimi problemami bo nie będziemy się przecież licytować kto ma lepsze problemy, bo to nie oto chodzi, chciałam ci tylko powiedzieć że czasem optymizm gdzieś znika ale nie można sie poddawać życzę tobie żeby wszystko w twoim życiu się jak najlepiej ułożyło, i żeby twój mąż jak najszybciej do ciebie wrócił, zyczę mu duzo zdrowia, a tobie wiary że wszystko będzie dobrze. I oczywiście jest mi przykro z powodu straty twojego przyjaciela :( I naprawdę berdzo cię rozumiem. POZDRAWIAM CIĘ SERDECZNIE!
Bardzo mi przykro ze tak ci sie uklada ale bardzo cie rozumnie,mnie tak samo sie knoli przed 2 laty moj najlepszy szwagier zmarl na raka majac 48 lat zajmowalam sie moja siostra bo bylo jej bardzo ciezko w piatek pochowalismy mego ojca ale mam przy sobie cala rodzine na ktora moge liczyc.Ja tak samo kocham zwierzeta mialam kiedys kanarka sama go wykonczylam bo robilam przeciagi w mieszkaniu bardzo to przezywalam i plakalam a teraz mam malego pieska ktutego bardzo kocham i jest traktowany jak czlonek rodziny mam go juz 7 lat i jak tylko pomysle ze kiedys odejdzie to mi sie plakac chce.Nie martw sie napewno sie wszystko ulozy ,zycze ci wszystkiego dobrego a dla meza poprawy i zdrowia ,pozdrawiam Renia Zobacz jakiego pieska mam wejdz na moje dane paaa
Choroby i szpitale to najgorsze co spotyka nas i naszych najblizszych .I jeszcze ta bezradnosc i skazanie na pomoc innych ludzi .Oczekiwanie ...
W takich sytuacjach jestesmy my ,choc dzieli nas wielka odleglosc to wiedz ze jest ktos kto wspiera cie i przesyla pozytywne mysli .
Moze tez po stracie kroliczka juz nie bedziesz taka sama czytajac te slowa ... jestem z Toba ... monika
Nawet nie miałam kogo poprośić o pomoc w pochowaniu Felka... nie pochodzę z tych stron i mało osób tu znam. Teść był w pracy, znajomi, do których mogłabym się zwrócić o pomoc też. Gdyby nie nasz weterynarz, nie wiem co bym zrobiła. To było takie straszne jak go zabierał, był cały sztywny... Może gdybymbyła cały dzień w domu mogłabym mu pomóc. Prawdopodobnie pękł mu żołądek. Miał przewlekłe zapalenie żołądka.Rano wstałam dużo wcześniej żeby dać mu lekarstwa, nakarmić na siłe gerberkiem,bo biedak nie chciał jeść. Masowałam mu brzuszek, wierzyłam,że będzie dobrze...
Mój mąż ciągle źle się czuje, lekarze nie dają żadnej diagnozy... Nie umię już myśleć optymistycznie.
Nie wiem, czy moje pisanie coś Ci pomoże ale ja rozumiem Twój ból po stracie zwierzaczka. Kochamy najbliższych, ale kochamy też zwierzęta które są z nami w domu.I prawda jest taka, że ponosimy za nie odpowiedzialność. Ale najtudniejsze są w życiu momenty, kiedy to my musimy podjąć ostateczną decyzje, bo nieraz już dla nich nie ma ratunku. W różnych okresach miałam trzy pieski, jednego potrącił samochód, drugi chorował na jelita a trzeci to nawet do końca nie wiem na co, bo miesięczne leczenie nic mu nie pomagało i żył tylko dzięki codziennej kroplówce.Był prześwietlany, dostał ponad 60 zasrzyków i nic nie pomagało. Lekarz rozkładał ręce i sugerował operację, która była jedną wielką niewiadomą. I wtedy to właśnie my z mężem musieliśmy tę decyzję podjąć. Teraz rozpaczasz, bo szkoda Ci kochanego króliczka, ale spójrz na to z innej strony i pociesz się tym, że nie musiałaś podejmować Zadnej strasznej decyzji. Pewnie, że choroba męża jest dla Ciebie wielkim obciążeniem ale dasz sobie radę . Ja przez ostatnie 3,5 roku opiekowałam sie w domu swoją mamą. Była jak niemowlak. I też były momenty, gdy wątpiłam we wszystko . Byłam fizycznie i psychicznie wykończona bo nikt inny tylko ja musiałam wszystko zrobić. I robiłam aż do samego końca bo nie mogłam liczyć na niczyją pomoc. Wszystko to przeżyłam i cóż życie toczy się dalej, ja dochodzę do siebie, a wokoło jest wiosna.Takie jest życie. Teraz dla Ciebie najważniejsze jest aby mąż zdrowy wrócił ze szpitala do domu. I tylko o tym myśl. Pozdrawiam Tekla.
podzielam twoj rozpacz .rozumiem bo bardzo kocham mojego jamniczka .tez jastem w wielkij tragedii mój tesc umiera na raka gardla .i nie wiem co jest gorsze to |e to rak czy to ze nie moze jes i umiera zglodu .tak bardzo chcialabym pomóc to najbli|sza rodzina mojego ukochanego meza ,cierpi okropnie .myslalam ze sobie poradze nie potrafie .a medycyna jest bezradna.
Przykro mi się jeszcze bardziej zrobiło. Przykro mi, że też otacza was cierpienie i bezradność. Życie często bywa okrutne i funduje nam piekło. Ale tak to już jest, wszystkiemu musimy stawiać czoła i pokonywać ciągle nowe trudności. Cieszę się natomiast, że razem możemy się podzielić swoimi troskami. Tak wypisać się czasem bardzo pomaga.
Rozumiem Cię doskonale, bo też mialam króliczka, może nie z wyboru a z konieczności, trafił do mnie od kogoś kto już go nie chciał bo dostał zapalenia płuc i był na wykończeniu. Z pomocą męża przyjaciółki który byl weterynarzem królik został uratowany i trafił do nas, był dziki, wszystkiego się bał a szczególnie odkurzacza ( niewiem do dzisiaj dlaczego? ) powoli się oswajal, skakał z radości, miał swój fotelik a zamiast wypuszczania z klatki chwilowego, miał pare godzin ;) Z czasem tak się rozbestwił, że właził bez zezwolenia na stół, chwytal ząbkami za pokrywe cukiernicy, odkladał na bok i hop pyszczkiem do krainy cukru ;) raz mu sie zdarzyło ściągnąc kotleta ze stołu i uciekac dopóki nie stwierdził, że lepiej się samemu ewakuowac bo sam szybciej zwieje...Wszystkie zasady miał w nosie, jedzenia i picia miał pod dostatkiem a jednak kradzione lepiej mu smakowało ;)
Kiedys się podziębił i gdy dzieci nie było poszłam z nim do weterynarza, miałam dawac zastrzyki i wycierac regularnie nosek... Zastrzyk dostal jeden u weterynarza wiec na razie została chusteczka, niestety za którymś razem już nie oddychał, zaczęłam panikowac, zadzwoniłam do ojca i wyłam mu przez słuchawke. Ojciec bardzo szybko przyjechał i zrobił to co trzeba....klatkę z wyposażeniem polozylam obok śmietnika,żeby ktoś mógł sobie wziąc dla innego zwierzątka i długo nie mogłam dojśc do siebie, dzieci płakały w dzień a ja w nocy...Po pewnym czasie zaczęliśmy tolerowac brak Chrupcia z nami i zastapiliśmy to wesołymi i śmiesznymi wspomnieniami - naprawde pomogło! Teraz nie mogę miec zwierzaczka, bo niewiadomo jak sie ułoży moje życie, ale jak się ułoży TO I TAK KUPIĘ SOBIE KRÓLICZKA!!!!!!! a może i dwa ;)
Swoją opowieścią przywołałaś uśmiech na mojej twarzy. Przypomniały mi się również wszystkie miłe i zabawne wspomnienia. Szkoda,że było mu dane przeżyć tylko rok...
O to chodziło, pamiętaj tylko te miłe z nim chwile i te łobuzerskie :))) Pozdrawiam Cię baaaaaaaaaaaaaardzo gorąąąąąąąąąąco!!!!!!
Joking, bardzo trudne jest to, co w tej chwili musisz przeżywać. Wiem też, że żadne słowa pocieszenia nie pomogą i nawet nie ośmielę się ich tutaj wpisywać. Czujesz, że chce Ci się płakać - to płacz. Chcesz się pożalić - to żal, bo masz do tego prawo. Pewnie po takim odreagowaniu poczujesz choc trochę ulgę. Myślę, że najgorsza jest świadomość, iż kiedy bliskie nam stworzenie cierpi my często jesteśmy bezradni. Serce nam peka i nie potrafimy pomóc. W Twoim wypadku, Twój "przyjaciel" już nie cierpi a Ty nie musisz prosić weterynarza aby go uwolnił od bólu - to by chyba było jeszcze gorsze. Kiedy już "wypłaczesz" swoje pożegnanie może choć troszkę będzie Ci lżej... Postaraj się pomyśleć o tym, że w tych nieszczęściach, które ostatnio Cię spotkały jest też trochę szczęścia. Pewnie go w tej chwili nie dostrzegasz. Pomyśl jednak, że Twój mąż trafił do szpitala we właściwym momencie, jest otoczony fachową opieką a kiedy już lekarze będą pewni jak Go leczyć wróci do domu i będziesz mogła znów się cieszyć Waszym byciem we dwoje. Tylko to w tej chwili się liczy. Już niedługo wszystko zacznie się układać. Niestety w życiu tak już jest, że towarzyszą mu troski, smutki, ale i chwile szczęścia i radości. Głowa do góry. Postaraj się dostrzec te pozytywy, bo jeśli długo "nosimy" w sobie smutek, to wtedy zaczyna się buntować nasz organizm i potrafią się przyczepiać jakieś infekcje i choroby. Musisz teraz myśleć o mężu i wziąć się za siebie. Chyba nie chcesz mieć jeszcze problemu z własnym zdrowiem? Przepraszam, że tak "ostro" to wszystko piszę, ale nawet tak wirtualnie nie mogę pozwolić na to abyś się załamała. Dziś jest czas na płacz i żal po przyjacielu, ale jutro musisz brać się w garść - zacznij jeść, zadbaj o siebie i popatrz w słońce - tam jest już Twój "szczęśliwy i beztroski" przyjaciel. Ściskam Cię bardzo ciepło.
We wszystkim co piszesz masz rację. Tylko, że jeśli chodzi o mojego męża to też nie mam powodów do radości. Leży na neurologii i nadal nie wiedzą co mu jest. Aż strach pomyśleć co będzie jak go w końcu wypiszą i powiedzą,że jest zdrowy.I znowu będę się bała go samego w domu zostawić, bo zacznie tracić przytomność.
Nie myśl tak pesymistycznie, proszę... Póki jest w szpitalu, to jest szansa, że będą szukali przyczyny Jego dolegliwości. Miejmy nadzieję, że wcześniej Go nie wypiszą. Moja znajoma od dłuższego czasu mdleje po kilka razy w tygodniu i mimo, że była parę razy zabierana do szpitala przez pogotowie, to nikt nie otoczył jej profesjonalną opieką. Kiedy ostatnio z nią rozmawiałam, to powiedziała mi, że każą jej czekać na wyznaczony termin w kolejce do neurologa. Ponoć z jakiegoś powodu następuje niedotlenienie mózgu, ale jakoś nikt sie nie spieszy z badaniami. Nie martw się na zapas. Bądź dobrej myśli. Trzeba wierzyć, że nikt nie będzie chciał brać na siebie odpowiedzialności i wypisywać męża ze szpitala bez rozpoznania choroby. Trzymam kciuki. Odezwij się proszę co jakiś czas i napisz nam jak się miewasz i czy coś się wyjaśnia w sprawie męża.
Jest mi bardzo przykro z powodu Twojego króliczka i naprawde bardzo Ci współczuję. Rozumiem Ciebie bardzo dobrze - to naprawde nie ma znaczenia czy to jest pies, królik, kot... tak samo się je kocha!!!!!!!!!! Życie jest czasami tak bardzo skomplikowane!!! Nie powinnaś się obwiniać bo zrobiłaś wszystko co można było zrobić, najważniejsze że z Twoim mężem jest lepiej. Uśmiechnij się , zobaczysz że los Ci napewno wynagrodzi twoje poświęcenie!! Pomyśl sobie że mąż wróci ze szpitala, może kupisz sobie zwierzątko, które pokochasz bezgranicznie i wszystko sie poukłada, życzę Ci z całego serca tego- danka
Mam jeszcze jednego królika w domu. Odkąd pojawił się u nas w domu Feluś rozkochałam się w uszatkach i za parę miesięcy zawitał w naszych progach nowy klapouszek. Niestety nie jest tak przymilny i przywiązany do nas. Naprawdę uwierzcie mi, Felek był nr 1!!!
Joking, bardzo ci wspólczuję ze straty ukochanego zwierzaczka...wiem coś o tym
ale ...gdy twój mąż wróci ze szpitala...na pewno bedzie ci raźniej...
i bądź dobrej myśli...tego życzy ci jasia
Joking, rozumiem Twój ból w sprawie Felusia:(( Ja tez kilkakrotnie przeżywałam rozpacz po stracie dwóch świnek morskich i chomika, zawsze mój brat sie ze mnie nabijał, że wylewam łzy po stracie zwierzaka, ale ja to naprawdę mocno przeżywam...teraz też mam świnkę (już trzecią) narazie Pynio ma sie dobrze, ale aż boję się pomyślec, co będzie gdy odejdzie...:( Znów rozerwane serce...
Teraz sama musze go opuścic, wyjeżdżając za granicę, a kto wie, czy jak wrócę za pół roku, to on jeszcze będzie żył...
Ale najważniejsze teraz abyś to Ty była silna, musisz się podnieśc z gruzów i rozpaczy, zadbać o siebie, swoje zdrowie, jest to potrzebne zarówno Tobie jak i dla Twojego męża... Niczym się nie martw na zaś, pamiętaj że my zawsze jesteśmy z Tobą- choćby duchem. Nie łam się, każdy w swoim życiu miewa gorsze i lepsze chwile, i powtarzaj sobie, że te lepsze już niedługo napewno nadejdą i znów będziesz mogła cieszyć się wschodzącym słonkiem...
Życzę Ci siły i wytrwałości,i pamiętaj "co Cie nie zabije, to Cie wzmocni"
pozdrawiam serdecznie i życze zdrówka!!!
Przytulam Cię mocno, współczuję w cierpieniu.
Trzymam mocno kciuki za zdrowie męża, i przekazuję dużo, dużo siły. Twoja siła jest Mu teraz potrzebna. To niełatwe, wiem, bo akurat Feluś Ci ją zabrał za Tęczowy Most.
Wszystkie nasze odchodzące tam zwierzaki zabierają z sobą cząstkę naszego serca. To boli.
Ale czas złagodzi ból, chociaż na pewno nigdy nie pozwoli Ci zapomnieć.
Ściskam.
Dziękuję wszystkim za słowa otuchy. Już sama nie wiem kiedy mi się skończą łzy.Kiedy rano się obudziłam same zaczęły lecieć. Oczy mam całe zapuchnięte, aprzecież trzeba żyć dalej i wyjść do ludzi, odwiedzić mężą w szpitalu.Szkoda,że go ze mną teraz nie ma.
Rozumiem Cię. Mogę tylko powiedzieć slogany,że ból na szczęście mija. Będziesz pamiętała Felusia i wspomnienie bedzie Cię cieszyło. Kup sobie następnego "stworka" może jednak dłużej goniącego po naszym padole . Może kotka... Trzymaj się . Ewa
Felek był bardzo młody,miał dopiero rok, więc gdyby nie złapałao go te cholerne zapalenie mógłby być z nami jeszcze 7-10 lat. Miał tu jak w raju. Najgorsze jest to, że tak bardzo na niego uważałam , a mimo to... Karmy polecane przez weterynarz, owoce i warzywka myte i starannie wycierane, codziennie świerze sianko.Właśnie kica tu koło mnie drugi królik, ąz się boję żeby i jemu nic się nie stało.
Bardzo mi przykro Joking.Naprawdę Cię rozumiem-ja też kocham zwierzątka.
Niektórzy smieją się (myślę ,że ukrywają w ten sposób swoje słabości-pozując),że człowiek płacze po stracie tych naszych jak to mawiał św.Franciszek-młodszych braci-bo jak mówią to tylko zwierzę.Dla mnie nie tylko-to również najlepszy przyjaciel,a czasem lepszy nawet od człowieka-bo nigdy Cię nie zawiedzie i nie ma swojego interesu w przyjaźni z Tobą.
Napewno jest Ci b. ciężko-ale uwierz -przyjdą kolejne dni pełne uśmiechu a Ty może kolejne zwierzątko obdarzysz tym samym uczuciem-jakim darzyłaś króliczka.
Twój przyjaciel zostanie w Twoich wspomnieniach i nie raz jeszcze się uśmiechniesz sama do siebie-gdy o nim pomyślisz.
Życzę zdrowia Twojemu mężowi-niech wraca do domu jak najszybciej.
Ściskam Was serdecznie -Aga
Dziewczyno-bardzo Ci współczuję, pamietam jak ryczałam po smierci ukochanej papuzki, a pozniej kotka moich Dzieci. Teraz w domu jest i pies-Córci, i kot-mój ososbisty:)Mam nadzieje, że jeszcze długo będa z nami-choc psica-bo to dziwczynka- ma juz na swym "koncie" 2 kanapy prawie w całości, 2 tel. komórkowe w absolutnej całości, pilot do TV i pare okularów-modle sie, by lista strat na tym się skończyła.
Wiem, że dzis radzenie Ci bys sprawiła sobie Felusia 2-wydaje sie być niemożliwe do realizacji..ale z czasem...
Felus pewnie bryka po zielonych łaczkach kłapouszkowatego nieba..a Ty sie Dziewczynko nie dawaj smutkowi.
Oklepane-ale prawdziwe-zawsze po smutku przychodzi radosc, choc czasem trzeba na nia poczekać.
Trzymam kciuki, Mężowi życze z serca zdrowia, Jokingowy nosek do góry-tyle dobrych mysli dostałas- ze teraz będzie tylko lepiej..zobaczysz.
B.
Joking, jak widzisz, dobrych serduszek to nie brakuje i wszyscy tu bardzo przezywaja smierc ukochanych zwierzakow. Ja jestem kotomanka i jak musialam sie rozstac z 9-letnia kotka, ktora dostalam na komunie, tak bardzo to przezywalam, ze przez 2 dni nie chodzilam do szkoly. Niektorym moze sie to wydac smieszne, ale wolalam sobie poplakac cichutko (no dobra, czasem glosniej ;)) w domku, niz zameczac moim lkaniem kolegow i kolezanki. Z reguly tak nieszczesliwie sie zycie uklada, ze jak sie wali, to wszystko na raz. rok temu, od grudnia do marca mialam chyba najgorszy okres w moim niespelna 22-letnim zyciu, kiedy to pochowalam dziadka, ukochana prababcie, dzieki ktorej jestem jaka jestem, bo wychowywala mnie, gdy rodzice i babcie pracowali, potem okazalo sie, ze moj wujek tez jest ciezko chory, ogromne nieszczescie spadlo na moja matke chrzesna, a siostra mojej przyjaciolki, ktora zaawsze byla taka moja bratnia dusza i starsza kolezanka miala powazy wypadek (to tez mloda dziewczyna). Z powodu tej lawiny nieszczesc odechcialo mi sie wszystkiego. Wymarzone studia przestaly mnie cieszyc, przyjaciol zaczelam unikac (bo jak tu wyjsc na impreze, kiedy co chwila mama placze i jezdzimy z pogrzebu do szpitala, ze szpitala na pogrzeb ?), no i jakby tego bylo malo sama zachorowalam na odmiedniczkowe zapalenie nerek i zaburzenia odzywiania. Z waga 44 kg, przy 176 cm wzrostu, brakiem sil witalnych i brakiem checi do zycia trafilam do szpitala. Tylko dzieki godzinnym rozmowom z moja najukochansza Mama i przyjaciolka zrozumialam, ze zycie toczy sie dalej i nie wolno tak wszystkiego przezywac, bo zdrowie jest najwazniejsze. Brzmi to jak banal, ale taka jest prawda.. Dzisiaj jak sobie pomysle, ze przez to, ze w pewnym momencie sie pogubilam i zabraklo mi sil, moi rodzice i przyjaciele mogliby mnie stracic.. Poza tym, jeszcze tyle rzeczy przede mna. Dlatego Tobie zycze z calego serca, bys trzymala sie dzielnie i nie przezywala tak bardzo wszystkiego, by przede wszystkim sobie nie zaszkodzic. A Mezowi zycze wszystkiego dobrego. Niech szybko zdrowieje i niech Wasze problemy sie wreszcie skoncza :*
Najpierw chciałabym poprawić błą ort., a mianowicie nerwobóli
A teraz chciałabym wszystkim serdecznie podziękować za ciepłe słowa i wsparcie. Cieszę się ogromnie, że są na świecie ludzie tacy jak ja, którym nie jest obojętny los zwierząt, bo jaki jest sens mieć w domu jakiegoś zwierzaka, kiedy nie ma się dla niego uczucia. A jeśli to uczucie jest, to kiedy dzieje się z nimi coś złego lub kiedy odchodza bardzo to przeżywamy.
Droga Joking, nie zabieralam glosu wczesniej (obserowowalam tylko) bo tak naprawde to braklo mi slow pocieszenia. Domowe zwierzatka sa czlonkami naszych rodzin i trudno, zeby nie przezywac jak cos sie z nimi dzieje niedobrego, a tym bardziej gdy ich tracimy.....
Mam nadzieje, ze juz po malutku odzyskujesz sily do zycia i bol jest odrobine mniejszy......pozdrawiam maryla
Masz rację Marylo, powoli odzyskuję równowagę. prze dwa dni nie jadłam i płakałam bez opamiętania. To było silniejsze ode mnie, chociaż oczy mnie już bolały a powieki miałam okropnie spuchnięte. Dzisiaj czywiście nadal sobie od czasu do czasu łezkę uronię,ale już do mnie dotarło to co się stało, i że zrobiłam wszystko co w mojej mocy aby go uratować. Niestey nie udało się... Masz Ci los, jednak nadal nie jestem taka twarda, znowu się poryczałam.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim za wsparcie, a szczególnie za wielkie serca, które macie dla wszystkich żyjących stworzeń.
Pozdrawiam
Marta.
joking,dawno mnie tu nie było bo sama przeżyłam w tym miesiącu ogromną tragedie i musiałam jakoś dojść ze sobą do ładu.Uwierz mi,że rozumiem Cię jak nikt!
Na początku maja zmarła na raka moja najukochańsza mama a 18 maja umarł nasz ukochany króliczek Puszek.Mieliśmy go od 7 lat,traktowaliśmy jak członka rodziny.
Był bardzo inteligentny i pocieszny,czasami zachowywał się jak pies.Nagle zaczęło go przeginać na lewą strone,przewracał się,chodził do tyłu...serce pękało gdy się na to patrzyło.Byłam z nim u weterynarza,zaaplikowano mu antybiotyki,ale lekarz uprzedzał,że stan jest bardzo poważny i może zakończyć się zejściem króliczka.Uaktywniły się bakterie,które ma w sobie większość królików i które z jakiś przyczyn mogą się nagle ''obudzić'' np.pod wpływem stresu.Gdy umarł,myślałam,że zwariuje,zastanawiałam się dlaczego nieszczęścia zawsze chodzą parami,czy w tym miesiącu przeżyłam za mało smutków i tragedii???Czułam się jak Hiob doświadczany przez los.Po powrocie z pracy mąż zabrał Pusia na działke i zakopał pod wisienką.Puszek zawsze uwielbiał się pod nią wylegiwać.
Joking!Miejsca nie mogłam sobie w domu znalezc,nieustannie wracały do mnie wspomniania na przemian o mamie i Puszku.Ja wiem,że w żaden sposób obu tych strat nie da się ze sobą porównać,ale naprawde kochaliśmy tą naszą czarno-białą,kudłatą bambaryłke.Nie wyobrażam sobie życia bez zwierzaków,miałam w domu zwierzęta odkąd tylko pamiętam i wiedziałam,że najlepszą terapią i lekarstwem po stracie Puszka będzie nowe zwierze.2 dni po śmierci Puszka kupiliśmy przecudną,8-tygodniową suczke cocker spaniela.Jest z nami dopiero od 6 dni a ja pokochałam już ją tak bardzo,że nie wyobrażam sobie już bez niej życia.Całyczas jestem jednak wewnętrznie rozdygotana i przewrażliwiona...obserwuje jak jej bije serduszko,jak się zachowuje i każdy niepokojący objaw mnie paraliżuje bo boje się,że i ją strace.Nie przeżyłabym kolejnej straty!Mój mąż mówi,że popadam w obsesje bo Korsa jest zdrowym i pełnym energi psem...wiem o tym,ale gdzieś w głębi serca tkwi we mnie ogromny strach.
Joking-nie myślałaś o tym,żeby wziąć od razu kolejne zwierze?Feluś na zawsze pozostanie w Twojej pamięci i w sercu a nowe stworzenie znowu wniesie do waszego domu szczęście i radośc.Nasza sunia sprawiła,że znowu się uśmiecham i że chce mi się żyć.Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dużo siły!
Mońciu przepraszam, że się wtrącę (choć komentarz jest do Joking), ale chcę Ci tylko napisać, że cieszę się, iż zaczęłaś się uśmiechać. Myślałam o Tobie i jakoś mi teraz ciutkę lżej na duszy. Ściskam bardzo mocno
Nie myślę o następnym zwierzaku, bo mam w domu jeszcze jednego kicającego uszatka. Mieliśmy dwa króliki. Jak kupiliśmy Felka to zakochałam się do obłędu w królikach i za parę miesięcy pojawił się drugi.Tylko zdrowy rozsądek powstrzymywał mnie przed kupnem trzeciego. Ze sklepu zoologicznego trzeba mnie wyciągać siła. Też jestem teraz przewrażliwiona i ciągle obserwuję tego małego wariata. Właśnie biega po pokoju jak perszing i skacze po ścianach.
Pozdrawiam Cię serdecznie. Mój Felek też był czarnobiały. :-)