Bylo tu juz pare watkow wspominajacych przeszlosc np. smaki dziecinstwa itp. i tak sobie pomyslalam, ze przeciez w naszym zyciu mielismy okazje zaobserwowac tyle "cudow" techniki, ze moze warto byloby powspominac te zamierzchle czasy przed internetem, DVD, telefonem komorkowym itp. itd. Pamietam adapter "Bambino" i pierwsze plyty pocztowkowe nagrywane gdzies w jakies malej budce przy ul. Sienkiewicza w Kielcach, przy tej samej ulicy byl tzw. fotoplastykon gdzie sie siedzialo na krzeselku dookola jakby duzej studni i przez takie "okulary" zamontowane na stale, ogladalo sie zdjecia z roznych stron swiata. Wizyty w fotoplastykonie byly czescia mojej edukacji geograficznej i pani przy wejsciu steplowala zeszyty do geografi jako dowod zaliczonej "lekcji".... Pamietam studnie na pompe, i takie na korbe i pamietam tez studnie na wsi wykopane w ziemi gdzie zawieszalo sie wiadro na kiju z hakiem i wyciagalo pelne wiadro wody (moja niedoswiadczona Mama zawsze topila wiadro) ..... Ech zebralo mi sie na wspomnienia ......zapraszam :))) Moze macie jakies takie wspomnienia, bo jak nie ..... to pewnie pozostanie mi tylko uwierzyc, ze mam 120 lat :)))
Pamiętam i ja studnię na pompę. Stała na środku Rynku. Po jednej stronie tegoż Rynku stały takie małe budki "jatki", gdzie na hakach wisiały całe półtusze świńskie. U mojej ciotki zaś była bardzo głęboka studnia na korbę. Woda z niej była okrutnie zimna. Studnia była obudowana takim niby domkiem-daszkiem, gdzie w środku było kilka mini półek, które robiły za lodówkę. Ciotka trzymała tam mleko, śmietanę. A w głębokim rogu ogródka stała sobie wygódka ( o rany, nawet wyszło mi do rymu), gdyż nie było kanalizacji. W domu była postawiona kuchnia opalana węglem i drzewem, w której można było piec chleb (otwierało się takie drzwiczki znajdujące się powyżej płyty z fajerkami i tam wsuwało się chleb). A propos fajerek - toż przecież z nimi też była przednia zabawa. Pogrzebacz (tak inaczej wygięty), fajerka i jazda jak talala. Pamiętam jeszcze z mojego rodzinnego domu takie ustrojstwo co nazywali "kolumienka". Stało to w łazience, na dole były drzwiczki za którymi rozpalano ogień, a powyżej taki wysoki baniak na wodę. Służyło to do podgrzewania wody do wanny. Zawsze na święta używano tzw. maglownicy (ostatnio taki eksponat kupiliśmy z mężem w Kazimierzu) do maglowania chodników, które były robione z jakichś resztek materiałów. Nie było dywanów tylko właśnie takie kolorowe, w paseczki chodniczki. No, a mieszkanie zamykało się na taki duży klucz , który chowało się pod wycieraczkę. W drzwi wkładało się kartkę "klucz pod wycieraczką".
Fajerki i pogrzebacz to byla naprawde odjazdowa zabawa..... pamietam jak ciotka kiedys ganiala za nami po calej wsi, bo chciala gotowac a w domu nie bylo zadnej fajerki ......wszystkie poszly sie "bawic". Wies gdzie mieszkal dziadek zostala zelektryfikowana chyba w 1961roku , wiec ja mialam wtedy 7 lat, pamietam jak bardzo lubilam tam jezdzic w czasie kiedy byla lampa naftowa i spac sie chodzilo z kurami a wstawalo z kogutem :))) Piec chlebowy i wygodka za chalupa ...... jak dziadek mnie ochrzanil, bo wzielam do wygodki dzisiejsza jeszcze nie czytana gazete.....tak to wszystko mialo swoj urok....
Fajerki... - ja fajerkami pozbyłam się linii papilarnych na palcu na dosyć długi czas (teraz już mam, ale wtedy palec po odciśnięciu był gładziutki). Bo jako bardzo "mądre" dziecko wymyśliłam sobie, że fajerki leżące z tyłu na kuchni (nie na palenisku) nie będą gorące i podniosłam je gołą ręką... rzeczywistość była odmienna.. ciut się poparzyłam
Ja bardzo miło wspominam pobyty na wsi pod Krakowem. Jeździłysmy z mamą- jeszcze jako dzieci - do jej kuzynki, Pamiętam btak swiatła, lampy naftowe, piec chlebowy w którym piekła ciocia chleby raz w tygodniu - przez cały tydzień smakowały niesamowicie. Robienie masełka. Boże kochany jak to smakowało. Swoje warzywa, pomidory, bób, mleko zsiadłe krojine nożem w garnkach kamiennych. Nieraz sobie z siostrą wspominamy smak tamtych prostych potraw. Nie było telewizorów, radio mieli na baterie / trzeba było oszczędzać/ ale nigdy nam sie nie nudziło. Nie ma juz tego domu, moi rodzice nie żyja, ciocia również........ smutno mi się nagle zrobiło.
Teresa, a spanie na materacach ze slomy ??? one sie chyba nazywaly "sienniki" tak mi sie cos po glowie kolacze :)) Zniwa gdzie cala rodzinka sie zjezdzala do pomcy i caly rzad mezczyzn z kosami, a kobiety za nimi odbieraly..... to bylo jak widowisko, ale nam nie wolno bylo podejsc za blisko. Wiazanie snopkow to byla sztuka ....
Taki chleb jadłam przez całe dzieciństwo,masło kupowaliśmy od sąsiadów,a potem z mleczarni wiejskiej.Maślanka z kawałkami masła...miód z pasieki mojej babci...i gorąca jajecznica z dużymi kawałkami boczku jadana na dużych pajdach chleba,gdy latem wracaliśmy znad jeziora...
Pamiętam, jak chodziłam z Rodzicami do łaźni miejskiej, najczęściej w sobotę. Często trzeba było czekać w kolejce. Pani "kąpielowa" po każdym kliencie szorowała wannę lub natrysk proszkiem i szczotką. Śmieszne to było, ale oczywiście teraz, jak sobie o tym przypomnę. Kiedyś to była normalka.
Mieszkam od zawsze w malym miasteczku, ale gdy jeździłam z mamą czasem do "województwa", czyli Szczecina, musiałam się napić wody z saturatora. Wolałam z czerwonym sokiem ( był jeszcze żółty). Obsługujący saturator, wprawnie i "dokładnie" mył szklaneczkę i ... jazda do następnego klienta.
Luckystar, czy mają to być tylko wspomnienia o cudach techniki, bo może poszerzyć wątek o różne wspomnienia dzieciństwa. Co Ty na to? Aha, dzięki za następny odcinek z Twojego życia.
Ja mysle, ze watek mozna poszerzyc w kazdym kierunku i napewno tak sie stanie, bo przeciez roznym ludziom beda sie przypominac rozne sytuacje i rzeczy. Te laznie miejskie tez pamietam, korzystalam z nich jak chodzilam na plywalnie ..... i saturatory z sokami. Pamietam jak bardzo smakowal mi bigos w jakiejs takiej podrzednej jadlodajni, zapomnialam jak sie one nazywaly. Moja Mama ze zgorszeniem patrzyla jak ja wsuwalam ten bigos, ale pozwalala, bo jak chciala mnie wyciagnac na jakies zakupy to ja zawsze mowilam, ze owszem ale pod warunkiem, ze dostane bigos...
Wychowałam się na wsi.Prąd zawitał do nas gdzieś w 1955-6 roku.Prawie zaraz (tak mi się teraz wydaje)był u nas w szkole telewizor...czarna tablica na szkole,na której mój ojciec wypisywał program tv.Pół wsi zbiegało się by go obejrzeć,a pochody pierwszomajowe transmitowane w tv biły rekordy oglądalności...Był też Bambino i płyty pocztówkowe,ale to już troszkę później...Na górce przed szkołą stała pompa,zimą najlepszą zabawą było dotykanie jej językiem.Zdarzało się że trudno go było oderwać,a potem jeść..Do miasta oddalonego o 12 km jechało sie furmanką,gdy we wsi powstała poczta można było pojechać autem pocztowym,który zamykany był od zewnątrz.Siedziało się w środku razem z pocztą,potem kierowca sprawdzał plomby i gdy były całe wypuszczał pasażerów...Kolumienkę do grzania wody w łazience miałam 34 lata temu,gdy zamieszkałam w pierwszym własnym mieszkaniu... Wspomnienia mamy podobne,tylko ja takie bardziej wiejskie...wychowywałyśmy się w tym samym okresie(no może ja troszkę wcześniej) więc nie może być inaczej,
Piszesz luckystar o adapterze Bambina, a ja pamiętam jeszcze stojący w gabinecie taty gramofon na korbkę i cały zbiór płyt chóru Czejanda. Bardzo mnie zawsze korciło uruchomić to cudeńko, ale mialam wyraźny zakaz dotykania walizeczki z której wydobywały się głosy zespołu rewelersów. Pamiętam też pierwszą pralkę. To była "Frania". Wodę należało naleć jakimiś naczyniami, a spuszczanie jej z pralki też odbywało sie do miednicy. A wyjazdy całą klasą na poszukiwanie stonki ziemniacznej, którą niedobrzy amerykanie zrzucali z samolotów na nasz mlekiem i miodem płynący kraj.
KRY ta stonke zbieralam i ja u ciotecznej babci "w poznanskiem" a i sienniki stamtad pamietam , i kuchnie na wegiel i jazde furmanka na obchody zniw (chyba do Margonina?) miala przyjechac jakas szycha partyjna. Mnie bardziej interesowali Roma - przyjechali Taborem i grali pieknie a Babka cioteczna mnie nastraszyla bym sie nie oddalala bo ukradna mnie i sprzedadza. W stodole pamietam bryczke wyscielana czerwonym aksamitem...
Z Wroclawia pralke Franie z wyzymaczka na gorze i zelazko na dusze a potem pozyczany od sasiadow adapter z plytami pocztowkowymi i jak sie smialam gdy dorosli tanczyli kazaczoka. A i lampki na choinke w ksztalcie planet i satelit ... No i ze prad byl ale kable byly polozone po scianie a nie pod tynkiem. No i piec kaflowy...
Piec kaflowy to cudne wspomnienie. Pamiętam moją Mamę siedzącą przy tym piecu jak robiła na pięciu drutach rękawiczki na pięć palców i inne rzeczy... Pamiętam też powroty ze szkoły i rozgrzewanie stóp w czasie mrozów właśnie przy takim poczciwym piecu, przy nim też się uczyłam różnych wierszy na pamięć ... Drugim takim magicznym i ciepłym miejscem była kaflowa kuchnia węglowa i nieodłączna bratrura... To właśnie w tej bratrurze czekały po powrocie ze szkoły różne smakowite rzeczy np. naleśniki z serem układane w warstwach w szerokim rondlu i polewane śmietaną i zapiekane. Przypiekały się na rumiano i zawsze były ciepłe... Czasem były tam łazanki lub zwykłe duszone ziemniaki, do których dodawało się trochę śmietany i masła i takie "puree" włożone do rondla wysmarowanego masłem, dobrze ubite zapiekało się na piękny złotyu kolor a ta przyrumieniona, chrupiąca skórka - mój Dziadziu zawsze odstępował mi swoją część tej skórki...
Moje wspomnienia tamtych czasow.. sa moze nieco mlodsze od Waszych ale pamietam, jak rodzice zawiezli mnie do jakichs znajomych na lato...nawet niewiem kto to byl?? ani jak mialy dzieci, wtedy nieznacznie odemnie starsze na imie... pamietam, ze chodzilo sie tam po wode do takiego hmmm jak to nazwac..wygladalo to jak dziura w kamieniolomach.. jakby pokoj bez dachu.. sciany z kamieni wapiennych... i te dziewczeta, u ktorych bylam nosily wode wiadrami do domu, spory kawalek mialy do pokonania... wiadra zawieszone byly na takim specjalnym noszaczku..mialy go na barkach. Druga rzecz jaka pamietam z tego lata to...jak poszlismy do lasu na jagody.. a tam na polankach paslo sie bydlo... i.....pogonil mnie byk... ojjjj jak ja uciekalam..mysle, ze w tym momencie ustalilam swoj rekord swiata!!! w koncu przechytrzylam byka i uskoczylam na bok w paprocie... a serce mialo mi wyskoczyc !!!! ale sie strachu najadlam. Cos dobrego co tam jadlam...to byly wielkie pajdy chleba posmarowane gesta smietana i posypane cukrem :) mniammmmmmmmmmm......... pozdrawiam - Glumanda
Miałem już dzisiaj nic nie pisać ale się w.......em jak nigdy! >> >> Musze odreagować >> >> Sorry za błedy i ogólny chaos, ale mam to w dupie. Niech to c...! >> >> Je..ny dr Oetker! No co mnie k...a podkusiło, Żeby kupić >> >> budyń z tej za.....ej firmy? Siedziałem sobie w domu, czytałem to >> >> i tamto, aż mnie nagle złapała ochota na budyn. A z pięć lat już >> >> tego gówna nie jadłem. No i się wziąłem ubrałem, pobiegłem do >> >> sklepu. >> >> Poprosze budyn. >> >> Prosze. Dziekuje. Szybki powrót do domu. Na opakowaniu napisane, >> >> że gotować mleko, potem wsypać, bla, bla, bla. Zrobiłem jak >> >> kazali. I co? I wyszło mi kakao! Rzadkie jak sraczka. Tego sie nie >> >> da jeść. >> >> Jak te pieprzone chamy mogą nazywać to coś budyniem i >> >> jeszcze chwalić sie nową recepturą Mam tego dość. Dość je...ej >> >> demokracji, kapitalizmu i całego tego ścierwa, które weszło do nas >> >> po '89. Chce takich budyniów jak za komuny! W brzydkich >> >> opakowaniach, ale gestych z takimi wk.......cymi grudkami! I >> >> kisieli też chce! Niedawno na własne oczy widziałem jak moja >> >> znajoma PILA kisiel! Jak k...a można pić kisiel? Czy nasze dzieci >> >> już nie bedą pamietały, Że to należy >> wyjadać łyżeczką, do której >> >> wszystko sie lepi i na koniec trzeba oblizać? Kto mi zabrał >> >> szklane litrowe butelki z koka kolą? Komu one przeszkadzały? I >> >> mleko w butelkach i śmietana, które kwaśniała bo była prawdziwa! A >> >> teraz po tygodniu stania na kaloryferze dalej jest "świeże" >> co to >> >> k...a za mleko? A dzieci myślą, Że to mleczarnia mleko daje a krowa >> >> jest fioletowa. A te butelki takie fajne kapsle miały, skoble do >> >> strzelania w dupe sie z nich robiło!... A gumki sie z szelek >> >> wyciągało >> >> Gdzie teraz takie szelki? Dlaczego teraz nawet wafelki prince polo >> >> są w tych cudnych opakowaniach zachowujących świeżość przez piećset >> >> lat? >> >> Ja chce wafelków w sreberkach! I nie tylko prince polo ale i >> >> Mulatków! >> >> Jaki dziad sk...ił sie zachodnią technologią, dzieki której teraz >> >> wszystkie cukierki rozpływają sie w ustach, a nie tak jak kiedyś >> >> trzeba je gryźć było, tak normalnie jak ludzie!? No pytam sie, no! >> >> P.....le mieć do wyboru setki rodzajów lodów i nie móc zdecydować >> >> sie, na jaki mam ochote! >> >> Kiedyś były tylko bambino w czekoladzie i wszyscy byli szcześliwi, >> >> a jak rzucili casatte to ustawiała sie kolejka na pół kilometra. >> >> Czy ktoś pamieta jak smakuje prawdziwa bułka? Nie, k...a, nie tak >> >> jak w waszych pi.......ych sklepach, napompowane powietrzem kruche >> >> gówna. >> >> Prawdziwe bułki są twardawe, wyraziste w smaku, a najlepiej z >> >> prawdziwym masłem, które wyjete z lodówki jest niemożliwe do >> >> rozsmarowania! O margarynie za komuny można było tylko pomarzyć, a >> >> jak była, to taka h....a, chyba Palma sie nazywała. Wielkie >> pie......e koncerny w......y na amen z rynku moją ukochaną >> >> oranżade, którą za młodu gasiłem pragnienie, a morde przez pięć >> >> godzin miałem czerwoną I jej młodszą siostre - oranżadke w >> >> proszku, której nikt nigdy nie rozpuszczał w wodzie, Bo służyła do >> >> wyjadania oblizanym palcem. Nawet ukochane parówki mi za....ali, >> >> dzisiaj nie robi sie takich dobrych jak kiedyś.. >> >> W telewizji dwa kanały, na każdym nic do oglądania. Teraz mamy sto >> >> kanałów i też nic nie ma. Możemy wp......ać pomarancze, banany i >> >> mandarynki, a kiedyś> jak przyszedłem z czymś takim do szkoły, to >> >> cie; szefem nazywali. Fast foodów też nie było i każdy żywił sie w >> >> drewnianych budach i żarlismy z aluminiowych talerzy i jakoś nikt >> >> sraczki nie dostał, a śmieci w około nie było bo nie było zas...ych >> >> jednorazówek. A jak chcieliśmy ameryki to żywiliśmy sie >> >> zapiekankami z serem i pieczarkami i hod-dogami nabijanymi na >> >> metalowe pale. Buła, parówa, musztarda! >> >> Nic wiecej do szcześcia nie potrzebowaliśmy. >> >> Sp......aj zasrana ameryko. A taką k..a miałem ochote na budyn! >>
Super i swieta prawda ..... ale wiesz Lajanie my zawsze musimy od kogos sciagac, tylko jak ja za moich czasow sciagalam na klasowkach to zawsze robilam to od kogos, kto wiedzial lepiej niz ja ...... a niestety narodowo sciagamy zawsze od nieuka, ktoremu sie i tak nie sprawdzilo ;)) tak bylo z Ruskimi tak jest teraz z Hamerykanami ..... rzygac sie chce :))). A kisielu to tutaj wogole nie znaja, ja moge kupic w polskim sklepie - tylko.
wiem, że wątek stary... ale że dopiero przeczytałam o 80 słoikach Twoich... sama rób kisiel - wystarczy przeca do przecieru albo bardzo mocnego kompotu (gorącego) wlać mąkę ziemnaczaną rozbełtana w zimnej wodzie, zagotować i już :) moja babcia taki robi do dziś (więc smak nie tylko dzieciństwa) a naj naj naj to jest z mirabelek albo z porzeczek (chociaż pieron wie czy w Hameryce rosną takie rarytasy ), albo i z wiśni... aaaale sobie narobiłam smaaaaka...
Dodam jeszcze, szafy grające w kawiarniach - czasami pieniędzy poszło.... Moja babcia miała w kuchni piecyk, koza się nazywał, można było w nim palic dosłownie wszystkim. Spotkało mnie to szczęście, że w moim rodzinnym mieszkaniu była łazienka (jedyny taki dom na ulicy), mieliśmy też taki bojler z paleniskiem na dole. Zawsze w sobote była kapiel, a ja najbardziej lubiłam zimą siadac przed piecem na kocu i śpiewac piosenki, przez conajmniej godzinę toaleta była nieczynna... A repertuar...oczywiście Karin Stanek, Czerwone Gitary, Niemen, Kasia Sobczyk, Stan Borys. jasia
Och jak fajnie powspominac ,durzo sama z tych wspomien przezylam .ja czesto wspominam jak juz bylam mezatka brak swiatla bo wywalilo ogien w piecu za oknem snieg a ja siedzialam przy swiecy i skubalam palony slonecznik
Moja Babcia miala taki sam piec, ale fajnie sie palilo, cieplutko i co najmniej polgodzinne wylegiwanie w wannie, a Bambino to byl super adapter, a pamietacie szpulowe magnetofony - ZK 140T, nie zapomne tego ustrojstwa do konca zycia. Eh, to byly czasy....................
Cuda techniki..... Wyobrazcie sobie, ze wlasnie jechalam taksowka - dawno juz tego nie robilam, bo taksowki sa duzo wolniejsze niz metro, ale tak sie dzisiaj zlozylo. Wlaze wiec do tej taksowki, a tam na mnie czeka cale kino......siedzisz sobie jako pasazer z tylu a tam masz wlasny telewizor (na komu to cholerstwo potrzebne???) zaplacic mozesz karta kredytowa, mozesz sobie dowolnie ustawic klimatyzacje, szkoda, ze jeszcze masazysty nie bylo pod siedzeniem, zeby wylazl i wymasowal mi zestresowane ramiona....:))) I tak sobie mylse....."taksowka ma suzyc do przewiezienia mnie z punktu A do punktu B co nie powinno trwac dluzej niz 30 min (na dluzsze trasy jest pociag), wiec po jakiego grzyba mnie te wszystkie niby-wygody????" .....Chociaz jak sie utknie w korku ulicznym to pewnie niejednokrotnie przydalby sie sedes gdzies tam z tylu wlasnie.... To mi przypomnia jak przyjechalam tutaj i wszyscy sie rzucali na kupno kompletu garnkow, ktore gotuja pietrowo, poszlam kiedys na taki pokaz do znajomych, bo mi sie nie chcialo gotowac, a tam facet dawal jesc w nadziei ze cos sprzeda..... Potem sie okazalo, ze proszek do mycia tych madrych garow jest tak drogi, ze nie kazdego stac (pierwsze opakowanie dostajesz za darmo - dla zamaskowania ceny). Moi znajomi zajmowali sie tez kiedys domokrazna sprzedaza odkurzaczy ..... no to ich zaprosilam, zeby posprzatali ..... I byli bardzo rozczarowani, ze nie doceniam sprzetu, ktory nie tylko odkurza dywany, ale i sterylizuje powietrze, masuje cialo i cos tam jeszcze...... Slowem ustrojstwo co to "myje, goli, p***li, krawaty wiaze i przerywa ciaze". Oczywiscie zanim ludzie zmadrzeja, ze z wiekszosci tych funkcji sie nie korzysta, albo wogole nie dzialaja ...... to juz ktos nabil kase, ale oczywiscie nie sprzedajacy... Byla tez siec produktow M-way czy jakos sie to nazywalo, spotykali sie na spotkania, trzymali sie za rece i plakali razem i smieli sie razem.....jak jakas sekta.....i wszyscy mieli kupic domy, tak samo jak sprzedawcy kosmetykow Mary Kay mieli jezdzic rozowymi cadillacmi .....Przez prawie 23 lata nie widzialam rozowego cadillaca.....:)))))) ale za to sprzedawcow Mary Kay znam od groma i ciut ciut :)))
wszystkie Wasze opowieści nie są mi obce ,pamiętam ,że mieliśmy,, wielki,, telewizor ,w tym pudle (w dodatku na wysokich nóżkach) mógłby się zmieścić dzisiejszy 40 calowy ,niestety tamten miał chyba z 15 ,pamiętam też nasz pierwszy magnetofon -wielka waliza z dwoma szpulami nawijającymi taśmę no i modę mojej młodości kiedy to młodzież nosiła ,przeważnie na ramieniu wielkie radia tranzystorowe nie tak jak dzisiejsza mlodzież jakieś tam mp3 czy mp4 .Przypomnialo mi sie też jak pojechaliśmy do rodziny mojej mamy.Były to 3 domy położone między wsią a miasteczkiem ,ówczesnym wladzom nie opłacalo się doprowadzać do nich światła a więc z racji tego w domu oświetlalo sie lampami naftowymi ,a żelazko było na węgiel drzewnywięc zanim coś wyprasowalam to już to nieźle ubrudzilam,Lajanie bardzo mnie ubawiłes ale co racja to racja ,mleko zanim było w szklanych butelkach to najpierw było w konwiach i chodziło się po mleko z banieczką a mulatki widzialam jeszcze dzis w sklepie,pamiętam tez jak to chodziło sie do magla albo jak trzeba było naciągać firany na specjalne ramy to dopiero były czasy ,pozdrawiam - rosa
A ja miałam taki malutki japoński magnetofon (tata przywiózł ze "zgniłego" zachodu) - na małe szpule., taśmy były dużo cieńsze niż z tego dużego - nie dało sie przewijać na mniejsze. I był problem - do tego magnetofonu było chyba 6 szpul - i nowe piosenki trzeba było nagrywać na stare...Jak ja cierpiałam wtedy
Oj Rosa, wlaśnie mi przypomniałaś o tych firanach..... tak , ja też nosiłam firany do naprężania na te ramy. Ale jaka była radośc, że raz udalo mi się z mamą kupic niemieckie firany ( nowośc nad nowościami), których nawet nie trzeba prasowac - toż to był szok. Ja nie miałam (niestety ) magnetofonu, tylko adapter....dopiero w latach 70-tych, gdy miałam niespodziewany przypływ bonów PKO,kupiłam pierwszy swój magnetofon - kasetowy w PEWEXie (nawet nie pamiętam jak się to pisało).... a właśnie same bony...toz, to był wymysł nad wymysły -eksport wewnetrzny-jasia
Oh magiel, to byly czasy ;)) a naciaganie firanek na ramy pamietam, bo mielismy taka rame w domu i ja musialam to robic, bo ile razy Mama probowala naciagac firanki to albo Jej zabraklo jednego roga, albo mogla go wyciagnac do drugiego pokoju :))) a ja ponoc mialam do tej ramy szczegolne zdolnosci.... Po mleko z banieczka tez chodzilam do sklepu, ale tylko do towarzystwa z Babcia, bo ja sama zawsze gdzies polowe rozlalam....
U nas firany nosiło się do naciągania do magla, który znajdował się tuż obok. Na podwórku trawnikowym było zawsze ustawione kilka takich ram. Zaś na końcu ulicy stała sobie taka malutka budka, w której były sprzedawane lody. Ale jakie to były lody. W wielkiej beczce z lodem stała konew (taka sama w jakiej kiedyś było sprzedawane mleko o smaku mleka), w której były lody. Pan sprzedawca, ubrany cały na biało, łącznie z czapką, wyskrzybywał łyżką (taką zwykłą, dopiero później dorobił się takiej z której wychodziły kulki) lody i układał je na kwadratowym wafelku, wyciętym z andruta, i przykładał drugim takim samym wafelkiem. A były te lody o smaku i zapachu wanilii. Do tego wszystkiego, ukochana orężada w proszku - cytrynowa albo pomarańczowa, wysypywana na dłoń lub lizana bezpośrednio z torebki. Pycha. Te strzelające na języku bąbelki. W sklepie spożywczym zapach mielonej kawy z młynka żarnowego, który słychać było już 100m od sklepu. Kawa była tylko ziarnista, bez żadnych oszustw i dlatego tak pachniało. Ale wtedy przecież wszystko inaczej pachniało. A święta Bożego Narodzenia zaczynały się dla mnie, gdy podłogi były już wyczyszczone wiórkami i wypastowane a cały dom pachniał tą pastą. Do tego ustawiona w dużym pokoju prawdziwa, żywa jodła, na której wieszaliśmy takie malutkie, cudownie pachnące czerwone jabłuszka. Dodatkowo ubrana w łańcuch robiony przez nas z waty i słomek. A z cieniutkiej kolorowej bibułki były robione "jeżyki" - kolce były skręcane na końcówce ołówka. Nawet jabłka były inne. Kto dzisiaj zna koksy, malinówki czy kosztele (to te słodkie i twarde)? Teraz są jakieś takie zmutowane, których nie bardzo da się jeść bo zaraz uczulają. I komu to wszytko przeszkadzało?
Tymi lodami przypomnialas mi moja przygode lodowa :)) Przy ulicy Zlotej w Kielcach byly lody (pysznosci), a moja szkola podstawowa, byla zaraz obok, wiec bylismy codziennymi klientami. Kiedys zalozylysmy sie z kolezankami, kto zje najwiecej lodow i wlasnie wygralam ten zaklad - zjadlam 47 takich kulek (po zlotowce kazda) poszlo na to cale kieszonkowe chyba pieciu dziewczyn. Sprzedawca byl bardzo zdziwiony, ze nastepnego dnia znow mnie zobaczyl, myslal, ze bede chora, lub przynajmniej odechce mi sie lodow na jakis czas......ale ja w dziecinstwie uwielbialam lody. Hmmm teraz tez, ale jem tylko moze 2-3 razy w roku i nie w takich ilosciach :))) Jablka kosztele byly moimi ulubionymi jablkami ..... Ozdoby choinkowe, ktore robilismy pod czujnym (na usterki) okiem babci przez cale jesienne wieczory.....
Ale sobie powspominałam!Wszystko to pamietam.Zimy były ostre,sanie jezdziły po ulicach,ciągnione przez konie,tylko słychać było dzwoneczki.Chłopcy sie czepiali tych sań a woznica ciął batem.Choinka pachniała jakos dłuzej i bardziej intensywniej.Jezdziło sie do babci na wies i spało sie na sianie.Pamietam jak babcia po udoju oddzielała mleko od smietany za pomocą centrefugi,było to takie duże urzadzenie chyba poniemieckie.Rowerami jezdzilismy na jagody,zbierało sie tych jagod bardzo duzo.Byłam niejadkiem ale po takim wypadzie u babci smakowało mi wszystko.Zimą babcia zawsze miała dla swoich wnucząt jakąś niespodzianke np.przynosiła ze strychu gruszki,ktore leżały sobie w ziarnie,były dojrzałe,słodkie,pyszne.wtedy nie było mowy o zadnych mrozonkach,po prostu nie było.Owoce pasteryzowało sie i bardzo dużo suszyło.
Najwieksza wlasnie frajda byla jazda saniami zima do kosciola na wsi u dziadka...... wlasnie te dzwoneczki i konskie glowy przystrojone swiatecznie w jakies takie czubki, ktore przypinalo sie do uzdy. Suszone owoce tez pamietam, bo majac 4 lata zjadlam blaszke niedosuszonych sliwek (Babcia suszyla na sloncu) i sie tak rozchorowalam, ze wyladowalam na plukaniu zoladka.....samego procesu nie pamietam, ale mysle, ze wogole cale to wydarzenie bardziej pamietam z opowiadan....
a pamiętacie,że kiedyś w sklepach były chyba ze 3 gatunki jajek;świeże ,chłodnicze i wapienne i były prześwietlane w takim urządzeniu (owoskop-chyba)przed sprzedażą ,teraz to nawet rzadko zbuki się zdażają chociaż produkcja jest o wiele większa niż kiedyś
Tak, przeczytałam wszystkie wątki i praktycznie wszystko to znam. Pamiętam jeszcze wyjazdy na wieś do dziadków. Nie było elektryczności, pranie robiło się na tarze, płukało się w pobliskiej strudze. Była tam przerzucona kładka na której klęcząc płukało się kijanką. Prasowanie odbywało się żelazkiem na węgiel drzewny /trzeba było machać tym żelazkiem, aby rozżażyć węgle/ albo "na duszę" czyli do żelazka wkładało się rozpalony do czerwoności kawałek specjalnie ukształtowanego żelaza. Żyto kosiło się kosą i recznie "odbierało". Jako dziecko też to robiłam. Snopy żyta były ustawiane w tzw. kopy czyli "dziesiątki". Pamiętam jeszcze wozy "żelaźniaki" czyli drewniane koła były obite żelazną obręczą. Pamiętam, że jak potrzeba było tylko trochę ziarna to dziadek lub wujek młócili cepem, a nawet sierp był w domu. Z najwcześniejszego dzieciństwa pamiętam "kółko francuskie" takie do przędzenia wełny, pamiętam "międlicę" do oczyszczania lnu z zewnętrznych włókien. Pamiętam studnię "z żurawiem", chleb wypiekany w domu i "podpłomyki" pieczone z resztek ciasta i posypane grubo cukrem, pamiętam piwo robione w domu, napój żniwiarzy czyli woda ze studni osłodzona miodem i lekko zakwaszona octem /cytryn nie było/. Dziadek miał pszczoły więc miodu zawsze było w bród, dziadek też polował więc i dziczyzny na ogół nie brakowało. Pamiętam smak domowych kiełbas, szynek czy zwykłej kaszanki. Pamiętam zapach wyszorowanych podłóg drewnianych, zapach pierwszych papierówek i siana na którym spałam latem Mam jeszcze wiele wspomnień, ale nie będę pisała o wszystkich bo jest ich naprawdę sporo.
oj dziewczyny tych ram na firany to nie pamietam ale magiel o tak... byl za rogiem. Mama nie lubila tam chodzic bo tam nie tylko sie maglem maglowalo ale "Baby" i jezorami maglowaly obrabiajac tylne czesci ciala calej ulicy. Mi zawsze pozwalano wyciagac i skladac sciereczki kuchenne i poszewki na poduszki... A pamietacie jak po praniu naciagalo sie posciel? Ja siedzialam na podlodze posrodku i smialam sie do rozpuku jak Mamie albo Babci poscil rog (nieraz robily to specjalnie by mnie rozbawic). Albo jak ja mialam naciagac i Babcía udawala ze taka juz jestem silna ze ona utrzymac nie moze... Za rogiem byl rownierz fryzjer i tam pamietam jeszcze trwala "na goraco" i zapach palonych wlosow zmieszanych z zapachem bolki maslanej z rodzynkami ktora zawsze dostalam abym grzecznie czekala az Babcia bedzie gotowa. Z drugiej strony zaraz kolo bramy w suterenie byl warzywniak. Nic nie bylo takie czyste jak teraz: Kartofle i marchew bura od piachu a ogorki i kapusta w wielkich beczkach, sliwki suszone w dymie, slonecznik i pestki z dyni...
No i motory z przyczepka taka z boku ...i tramwaje w ktorych nie bylo siedzen jak dzis tylko takie lawy na cala dlugosc wagonu przy obu scianach i specjalne miejsce kontrolera (przewaznie kobiety) i takia fioletowa szybe miedzy motorniczym a pasazerami, i chrzest korby i trzeba bylo uwazac by nie otworzyc drzwi ze zlej strony przy wysiadaniu... A do ciotecznej Babki jezdzilismy "ciuchcia" w wagonach trzeciej klasy takich z drewnianymi siedzeniami. Choc klas jako takich chyba nie bylo... I te strasznie trzesace autobusy.
Firany naciagane ja pamietam dobrze u nas zanosilo sie je do pani Magdy ktora miszkala na koncu ulicy i w swoim domu na wielkim strychu ona za niewielka odplata to robila a na drugi dzien sie je odbieralo.Magiel tez pamietam ale mile nie wspominam poniewaz kiedys poszlysmy z kolezanka i jej babcia maglowac pranie i my latalysmy po tym maglu a babcia zawijala rzeczy na taki walek ,przez nieuwage kolezanka stanela z tylu za maglem i magiel ja przycisnol do sciany i reke zlamal.Pamietam gre w kapsle poniewaz nasza ulica byla nieruchliwa bo tylko przewaznie dojazd do posesji byl malowalismy na ulicy kreda rozne sciezki ,tory ,przeszkody wtedy bralo sie kapsle z piwa i zalewalo je swieczka i tymi kapslami gralismy,jak rowniez gre w klasy pamietam.Wode z sokiem z saturatora i kolejki za chlebem swiezym ,u nas piekarnia byla mala w wypiekano w niej pyszny chleb i w godzinach popoludniowych co pol godzinki byl swiezy chleb i bulki i stalo sie i czekalo na goracy chlebek ,komu zabraklo musial czekac nastepne pol godziny.Natomiast u cioci na wsi pamietam wode zimna ze studni ktora byla obudowana takim domkiem jak juz ktos wspomnial,pamietam ubikacje na podworku i koze ktora zjadla zaslony bo byly lniane ,zalone wywialo i okno przytrzasnelo tak ze kawalki zaslony wystawaly od strony ogrodka i koza je poobgryzala dosc znacznie,Pamietam jak latalysmy na boso po podworku u cioci na wsi i pralke franie jak mama wyciagnela u cioci wlasnie ja na podworko i podlaczyla przedluzaczem i robila tak pranie bo byla fajna pogoda i potem to pranie pachnace wisialo na sznurkach i sie suszylo.Byla tam tez stara wanna stojaca na ogrodku i do niej byla wlewana woda ze studni a my musialysmy czekac z kuzynka az ona sie zagrzeje od slonca troche i wtedy sie taplalymy w niej przy fajnej pogodzie.Pamietam tez takie male cukierki kuleczki czekoladowe w zoltych pudelkach z dziurka z boku ktore sie przekrecalo i jadlo.I auto wujka Warszawe jak je na podworku pomagalysmy myc bo bylo potrzebne zeby do slubu kogos zawiezc.Tych wspomnien jest bardzo duzo...
O matko z ojcem !!! Nareszcie ktos pamieta moje ulubione cukierki :))) Aleksandro, tak mi cos po glowie chodzi, ze one albo nazywaly sie "Pchelki" albo ktos z mojego otoczenia tak je nazwal....jak ja je bardzo lubilam .....mmmmmm
Pchełki jak pchełki ale ja nie mogę zapomnieć pysznych cukierków w tekturowych pudełeczkach wielkości paczki papierosów z brązową buzią murzynka z ziarenek kawy i z czerwonymi włosami też z ziarenek kawowych. Pudełeczko otwierało się robiąc w rogu dziurkę i wpadały prosto do buzi pyszne, błyszczące a w środku z likierem (może likworem) cukiereczki... Oczywiście chodzi o "Kawusie". Dałabym dzisiaj wszystkie słodycze za ten smak...:)))))))))))))
Nazwy nie pamietam tych cukierkow ale byc moze ze to byly pchelki ,ja pamietam ze byly w takim jasno zoltym pudelku ktore mialo z boku dziurke i sie je przekrecalo-fakt byly pyszne.Pamietam tez lody wloskie takie krecone ale chyba naprawde z wloskimi nic nie mialy wspolnego a w smaku przypominaly mleko w proszku.I kolorowe landynki o roznych smakach i lizaki okragle w paski.A pamietacie przed swietami jak do sklepow rzucali pomarancze kubanskie?Mialy gruba zielona skore ale pod ta skora byly slodkie.
Dorotko, teraz dopiero przypomnialas mi to naciaganie poscieli, faktycznie tak sie robilo przed zaniesieniem do magla. Do magla chodzil moj Tato, bo wtedy baby siedzialy cicho :))) nie bardzo pasowalo im plotkowac w obecnosci mezczyzny, ale za to jak poszedl to potem kobieta, ktora byla wlascicielka magla powiedziala kiedys Mamie, ze ja obmawiaja, ze jest zla gospodynia, bo "kto to widzial meza do magla wysylac?" Wizyty u fryzjera pamietam czasem towarzyszlyam Mamie, ale szybko mi sie znudzilo czekanie i niemoznosc dotykania niczego, a Mama siedziala godzinami pod ta suszarka cylindrowa jak kosmita i zawsze mnie bawilo, ze nie slyszy co do Niej mowie, wiec tym bardziej zadawalam mnostwo pytan. A motor z przyczepka mial kuzyn mojej Mamy i przyjezdzali do nas czesto: On na motorze, Ona w przyczepce .....ciuchcia jezdzilismy nad rzeke w letnie niedziele ....
Kurkumo, ja mam tutaj takie zelazko na "dusze" gdzies znalazlam na targu staroci i kupilam......sentyment???? :)) Wozy "zelezniaki" tez pamietam i pamietam, ze sasiad dziadka byl biedniejszy i nie mial konia to woz byl ciagniety przez krowy i jak oral to tez zaprzegal do pluga krowe. Pranie to faktycznie bylo wydarzenie, poniewaz nie bylo w poblizu rzeki to babcia prala w takiej ogromnej (dla dziecka wszystko ogromne) drewnianej balii z drewnianym korkiem :))) Mlocenie cepami tez pamietam i zarna, jesli bylo potrzeba troche maki to dziadek mielil zboze w zarnach .....
Jeszcze pamietam ogromne pajdy chleba / bo chleb był okrągły/ polane gęstą śmietaną o smaku smietany i posypanej cukrem. Trzeba było zlizywać z rąk , bo kapało jak się szybko nie zjadło. Dzieci na podwórku było dużo / wyz demograficzny lat 50-tych/ i wszyscy sie fajnie bawilismy. Były klasy / ze szkiełkami lub kawałkami marmuru/ , zabawa w chowanego, palanta.Alez to były fantastyczne czasy. W niedziele całymi rodzinami szlismy do miejskiego parku gdzie była taka duża polana i tam sie rozkładalismy z kocami i wałowką przygotowaną przez mamę. Dorosli grali w karty, rozmawiali, a my - dzieci buszowalismy po całym / ogromnym/ parku. Co jakiś czas przybiegało sie do swoich rodziców coś przekąsić i sie napić. Pamiętam kwas chlebowy i koniecznie świeże drożdżowe ciasto...... ale sie rozmarzyłam.
O matko, najlepsze drozdzowki jakie znalam piekla moja Mama (dlaczego ja nie umiem??) a kwas chlebowy (wspanialy) robila ciotka :)) my tez mielismy takie wyprawy rodzinne, czesto tez z sasiadami ale do pobliskiego lasu i tam sie wszystko rozkladalo na polance .... Teresko, ten wyz demograficzny to byla wspaniala rzecz, popatrz ile nas tu jest dzieki temu ???? Jeszcze mi sie przypomnialo, ze mielismy dwie studnie jedna z korba i druga na pompe i wlasnie na tej byla tabliczka "Uwaga woda niezdatna do picia" wiec z pompy korzystalo sie tylko do prania. Pralka "Frania" w/g mnie byla juz "cudem techniki" ja pamietam SHL-ke mojej Mamy, byla to jedyna pierwsza pralka w sasiedztwie (4 domy dookola i wspolne podworko) miala taka ogromniasta wyrzymaczke na gorze oczywiscie na korbe ..... Ojciec zawsze mowil, ze wyrzymaczka SHL-ki byla 100% lepsza niz pozniejszych "Frani", ktore byly delikatniejsze i mniejsze, ale za bardzo wrazliwe na guziki.... mowil, ze w SHL-ce mozna bylo gwozdzie wyrzymac :))) Pamietam jak latem Tato wystwial pralke na podworko i pozwlal sasiadkom korzystac, oczywiscie podlaczaly ja do swojego domu za pomoca przedluzacza ......Och jaka ja wtedy bylam dumna i wazna ;)))
Rodzice mieli dwa komary i tymi pojazdami jeździli na konferencje nauczycielskie.Zadawali szyku,bo reszta jechała w konie.Kupili sobie pilotki i kurtki z takiego materiału udającego skórę.Kwasu chlebowego nie piliśmy ale za to był uwielbiany przez wszystkich napój robiony z podpiwka.Stał w piwnicy w butelkach po oranżadzie.A na strych obok wędzarni w małym pokoiku wisiały pyszne uwędzone czosnkowe kiełbasy.I podpiwek i kiełbasa,mimo że mogliśmy go jeść ile kto chciał najbardziej smakowały wykradane ukradkiem.Babcia udawała że nie widzi...Babcia nas właściwie wychowywała - mama albo się sama uczyła,albo uczyła innych.Do dziś wspominając Babcię przytaczamy jej powiedzonka.
A ja pamiętam jeszcze kierat ...:))) Stał dumnie prawie na środku podwórza - to było wielkie ciężkie koło (może więcej niż jedno..) z róznymi zębatkami.Do koła był przymocowany dyszel a przy tym dyszlu chodził w kółko koń i napędzał swoją siłą pracę np. sieczkarni czy młocarni. Ten kierat stał jeszcze całe lata - nawet wtedy, kiedy taki napęd był już przeżytkiem - mój Dziadziu nie pozwolił go usunąć - chyba z szacunku do pracy jaką wykonał a może z sentymentu... Z tym kieratem wiąże się takie niezbyt dla mnie miłe wspomnienie...Mogłam mieć wtedy 5 może 6 lat.Moja Babcia uszyła mi śliczną sukienkę w liliową krateczkę , góra na karczku, dół z mnóstwem zakładek - parada nie z tej ziemi - tyle, że na krótko... Była niedziela, odwiedził nas wujek z rodziną . Dorośli w domu, dzieci na podwórku, ja w nowej sukience, którą następnym razem mogłam ubrać dopiero za tydzień. Usiadłam na dyszlu od tego kieratu a mój kuzyn robiąc "za konia" biegł , zataczając koło a ja miałam frajdę z takiej jazdy.Zabawa była przednia...:))) W pewnej chwili poczułam, że coś mnie ciągnie w stronę tego wielkiego koła, zaczęłam krzyczeć, Wojtek myślał,że chodzi mi o to, żeby biegł szybciej więc z radosnym okrzykiem na ustach przyśpieszył...Moją fruwającą sukienkę wciągnęło do koła i zaczęło mnie wciągać. Na szczęście kuzyn się zatrzymał, moja noga była szyta w szpitalu a sukienka w strzępach. Tym sposobem dyszel został schowany ale koło zostało jeszcze długo...:))) Wspomnienia zostały do dzisiaj...:
Ja pamiętam jak chodziłam z mamą po kartki na mięsko.. i te ogromne kolejki za kawą,pomarańczami a nawet chlebem.Niezapomniany smak dzieciństwa to takie gotowe napoje w woreczkach ze słomką i lody Bambino jedyne chyba wtedy dostępne.Jedliśmy z dzieciakami taką pastę do zębów dla dzieci kupowaną w kiosku ruchu...i klej guma arabska..też jedliśmy..powaga.W przedszkolu pamiętam.A do kąpieli to były takie płyny w torebkach jak poduszeczki...wogóle większość rzeczy była wtedy taka obskórna..było mniej biedniej ale ludzie byli bardziej ze sobą związani a teraz niby razem a każdy osobno...ja mogę powspominać tylko lata 80 miałam już wtedy kilka latek.
Acha.. i telefon był wtedy jeden na całym osiedlu.I wszyscy przychodzili jak chcieli porozmawiać.A na rozmowę z zagranicą to się czekało godzinę albo i dłużej.
I tą gumę arabską i pastę też pamiętasz?Patrząc na dzisiejsze dzieciaki i na to co mają zastanawiam się jak my mogliśmy wyrosnąć mając tak mało.. i zdrowsi jesteśmy.Z dzieciństwa wspominam też grę w gumę i takie sznurki przeplatane na palcach.No i oczywiście osiedlowe trzepaki których teraz jakoś brak to były akrobacje.
Przypomniałaś mi pierwsze dodatki do kąpieli, były to takie zielone szyszki wypełnione żółto-pomarańczowym proszkiem o zapachu świerku. Kiedy już nieco podrośliśmy to kąpiele urządzane były raz w tygodniu w pralni. Mama rozpalała pod takim wielkim żeliwnym kotłem i kąpało się w dużych wannach które stały w pralni. Z tej pralni korzystało pięć rodzin. Duże pranie było robione w okresie jesienno-zimowym raz w miesiącu, bo tylko przez tydzień każda rodzina mogła korzystać z suszarni na strychu /był grafik, którego każdy przestrzegał/ - nie mieliśmy balkonu. W niedzielę po śniadaniu, na które bardzo często była cebula uduszona z jajkami, dostawaliśmy od taty 1,50 zł na książeczkę "Poczytaj mi mamo". U nas czytał najczęściej tata. Kiedy przeczytał tę książeczkę to my systematycznie domagaliśmy się aby czytał dalej i tata "czytał" czyli zmyślał dalsze historyjki. Z tym czytaniem to była u nas w domu pewna tradycja. Kiedy byłam na wsi /nota bene dopóki nie poszłam do szkoły to praktycznie mieszkałam cały czas - poza zimą - z dziadkami/ to wieczorami w domu dziadków zbierali się sąsiedzi. Przychodzili albo na darcie piór - wtedy były to najczęściej kobiety, albo na obieranie i krojenie jabłek na susz. Babcia stawiała obok łóżka na którym siedziała lampę naftową i czytała na głos. W tym czasie większość, a może nawet wszyscy sąsiedzi nie umieli czytać, ale słuchać czytania uwielbiali. Nikt na wsi nie miał wtedy radia. Później u mnie w domu takie głośne czytanie kultywował tata. Pamiętam jak czytał "Chatę wuja Toma". Z pobytu na wsi pamiętam jeszcze wspaniałe drożdżówki babci. Były to drożdżówki z serem i z jagodami i były przepyszne. Pamiętam wyprawy z dziadkiem bladym świtem na grzyby. Osada - wieś leżała w samym środku lasów. Pamiętam, że jako dzieci robiliśmy "tamy" na tej strudze która płynęła obok domu dziadków. Tamę budowaliśmy z rzecznego piachu. wody było w strudze niewiele, ale cały czas ta woda płynęła. Po "zbudowaniu" tamy tworzyły się takie niewielkie oczka wodne i tam łowiliśmy rękoma małe rybki, ale brat złapał kiedyś w ten sposób całkiem dużego miętusa i był z tego strasznie dumny.
Cudem techniki byla kolorowa szybka nakladana na na ekran telewizora (marki KORAL) , taki mielismy w domu ,ktora imitowala telewizje w kolorze. Czesto pani Loska zapowiadajaca program miala zielone wlosy a buzie czerwono-niebieska , ale i tak byla frajda. W niedziele po kosciele szlo sie do ciastkarni po cos slodkiego i zaras potem do domku na "Wielka Gre" i "Bonanze" W kamienicy na 15 rodzin bylo moze ze dwa telewizory , u nas zawsze bylo pelno dzieciakow W poniedzialek byl "Zwierzyniec" czwartek Ekran z bratkiem ,potem w niedziele "Teleranek" Pamietam wyprawy na wies "Karolcia " tak nazywal ojciec skode oktawie ,ktora nie ma nic wspolnego z dzisiejsa wersja tego autka
Nikt nie wspomina skupow butelek , ktore zapachem nie przypominaly perfumeri Czesto w siatce z zylki nosilo sie butelki ,aby zamienic na pare groszy .nie wspomne juz ze od oleju nie przyjmowali trzeba bylo dobrze umyc ludwikiem w goracej wodzie . W ten sposob zbieralem pieniadze na "mlodego modelarza". dzis kto by sie bawil w sklejanie papierowych modeli samolotwo, statkow .Lepiej posiedziec przy komputerze .....
O matko, pamietam te kolorowa szybe, sasiedzi mieli taka i faktycznie te kolory byly w paski cos mi sie kojarzy, ze niebieski byl na gorze, chyba mial limitowac kolor nieba.....to byl faktycznie niezly niewypal :))))
Pamiętam jak calą rodziną chodziliśmy do sąsiadów na "Czterch pancernych". Oni także mieli szybkę założoną na ekran. Kto pamięta łyżwy przykręcane do butów? U rodziców na strychu jeszcze leżą moje albo siostry. Pokazałam je kiedyś dzieciom. Ale mialy miny! Co do cukierków w żółtym pudełeczku to mam takie pudełko w piwnicy. Mąż trzyma w nim jakieś śrubki. Zrobię zdjęcie i wstawię na WŻ. Mam także balię z korkiem w dnie. Dostałam ja od teściowej Stoi w ogrodzie i pełni rolę kwietnika. Od teścia dostałam pralkę automatyczną czyli tarę. Wręczył nam ją na weselu podczas oczepin. .
Łyżwy były albo przykręcane z przodu i z tyłu,albo z tyłu trzeba było zrobić dziure w obcasie i zaczepić tam tylną część łyżew.Zimy też były inne,chodziliśmy na narty na drugą strone jeziora (jezioro ok 1,5do 2 km szerokości) by z górki jeździć na nartach.Narty robił nam wiejski stolarz.Jezioro to od dobrych kilku lat nie zamarza,a moją koleżankę do szkoły ojciec woził saniami z końmi przez to właśnie jezioro.Oj, zmienia nam się klimat,nie tylko warunki życia...
Angela, gratuluje Tesciow !!! Widac, ze maja dobre poczucie humoru a to takie wazne :))) A moja Babcia miala wlasnie tare i te balie z korkiem. Czekaj teraz mysle i mi sie przypomina, bylo jeszcze takie mniejsze naczynie drewniane, tez z korkiem i nazywalo sie cebrzyk .... tylko nie pamietam do czego to sluzylo.
A do nauki służył Elementarz Falskiego (z Alą i Olą), a tornistry ( ja pierwszy miałam taki z malowanej tektury) nie były tak przeładowane jak teraz. W klasie były piece kaflowe i do wygódki trzeba było chodzic za budynek szkoły. Dopiero w następnych latach szkołę przeniesiono do nowej "tysiąclatki" (tysiąc szkół na tysiąclecie państwa polskiego). A kto uczestniczył w czynach społecznych? Bo ja tak.
Czyny społeczne?Sadziliśmy przy polnych drogach drzewa i rano już ich nie było,bo rolnicy dokładnie do drogi obsiewali pole.Pamiętam też wykopki,my w polu w sobotę,a pracowicy PGR siedzieli na miedzach i obserwolali,bo dzieci przecież zrobią...
Za moich szkolnych czasów też to było,drzewka i wykopki! Teraz dzieci mają sprzątanie Świata,tylko,że worki z tymi śmieciami leżą i leżą przy drogach..!
Kałamarz który był w takim otworze w ławce.Tylko jeden elementarz,ale za to przerobiony dokładnie i wszystkie dzieci,z mojej wiejskiej szkoły na pewno,juz po pierwszej klasie czytały płynnie.
Bongo, ale fajnie mi sie zrobilo, jak to przeczytalam a i jeszcze byl Jacek I Agatka, Piatek z Pankracym,Przygody Blatazara Gabki no i oczywiscie slynny komiks Tytus, Romek I Atomek.
A kto pamięta rajtuzy bawełniane ze szwem ? Nałożone świeżo po wypraniu wyglądały "jako tako", po kilku godzinach siedzenia w ławce szkolnej na kolanach robiły się wypchane wory...Wyglądałyśmy w tym tak ponętnie, że hej ! Trudno pominąć fakt, że strasznie w tym szwie gryzły . Dopiero mniej więcej w połowie podstawówki weszły z gracją elastyczne niebieskie rajstopy - czemu wszystkie w mocno niebieskim kolorze - tego nie wiem ale tak było.To dopiero była "parada"...:))))
A w piekarni był chleb okrągły o wadze 2 kg. Spód tego chleba podsypany był chyba otrębami. Taki bochenek chleba kosztował 8zł. Pamiętam, jak wracało się ze sklepu, to zawsze wszystkie dzieciaki obgryzały cały chleb wokoło. Na podwórku biegaliśmy z pajdami chleba polanymi wodą i posypanymi cukrem, a czasami posmarowanymi masłem i oczywiście z cukrem.
A mnie kojarzą sie z tamtymi czasami kolejki i kartki.Pamiętam jak mama stawiała mnie w kolejce np. za kawą.To były czasy.Osobiście miło wspominam cukierki "raczki"Fajne też były fartuszki w szkole i wprawdzie one znowu wracaja w postaci mundurków ale to już nie to samo...
no kartki to już zupełnie inna historia -toż to była przwdziwa kołomyja ,kolejki ,wymiany ,buty na kartki nieważne jakie,wyprawki dla dzieci na kartki,papierosy,alkohol,czekolada ,kurcze - książkę można by było o tym napisać,Boże jak my wtedy żyliśmy ,choć muszę przyznać ,że tych kartek całkiem sporo miałam,bo 7 kg.4 kg, i dwa razy po 2,5 kg ,chyba dziś nie kupuję tyle mięsa,pozdrawiam - rosa
Kartkowe zycie ozywialo stosunki miedzyludzkie :))) Pamietam jak wymienialismy cukier na inne produkty, bo tak sie skladalo, ze u nas w domu nikt nie uzywal cukru tak normalnie a bylo tego bialego proszku 6kg miesiecznie, wiec wymienialismy na rozne inne kartkowe specjaly (ja glownie na papierosy ;)). A jak ktos mial jakas impreze to sie "pozyczalo" kartki :))) Wesolo bylo nie ma co .....:)))
"Modne" było kiedyś stanie w kolejkach. Napisałam celowo modne, bo nie zawsze wiązało się ze staniem po coś niezbędnego. Brało się "co rzucili do sklepu". Kupowało się różową włóczkę, no bo po prostu była. Pewnej nocy stałam w kolejce po buty - kozaki. Wystałam, ale trochę za duże, nie było to jednak najważniejsze. W związku z tym faktem nie byłam na następny dzień w szkole, ale rumuńskie kozaczki z futerkiem były moje!
Mi też brakuje bamibono takich prawdziwych lodów, i takiej czekolady - właściwie wyrobu czekoladowo podobnego - nadole miała kratkę czarno białą na opakowaniu, a u góry jakiś bukiet kwiatów i zawsze była w paczkach mikołajowych.
Z nieco nowszych czasów - radziecki telewizor marki rubin, którego nie było nam wolno włączać pod żadnym pozorem jak byliśmy sami w domu, bo mógł wybuchnąć.... Jakby obecność dorosłych mogła czemukolwiek zapobiec . I stabilizator napięcia - taka bucząca skrzynka włączana zanim włączyło się telewizor. A, i rubina włączało się tak z 20 minut przed programem, żeby się "nagrzał" i żeby coś było w ogóle widać. No i absolutny hit na ścianach mieszkań koło 85 roku - fototapeta! U koleżanki była jakaś plaża z palmami i jak to zobaczyłam pierwszy raz, zrobiłam wielkie oczy i westchnęłam nabożnie "aaaale Ameryka", co rodzina wypomina mi do dziś . A swoją drogą, taki elementarz to był genialny wynalazek - mieliśmy nawet dwa, starszy jeszcze po rodzicach i nowsze wydanie - i tak jakoś zupełnie przypadkiem nauczyliśmy się z bratem czytać zanim poszliśmy do szkoły. Coś w tym jest, w końcu ten najstarszy był napisany dla dorosłych (czyli odpornych już na naukę).
Bylo tu juz pare watkow wspominajacych przeszlosc np. smaki dziecinstwa itp. i tak sobie pomyslalam, ze przeciez w naszym zyciu mielismy okazje zaobserwowac tyle "cudow" techniki, ze moze warto byloby powspominac te zamierzchle czasy przed internetem, DVD, telefonem komorkowym itp. itd.
Pamietam adapter "Bambino" i pierwsze plyty pocztowkowe nagrywane gdzies w jakies malej budce przy ul. Sienkiewicza w Kielcach, przy tej samej ulicy byl tzw. fotoplastykon gdzie sie siedzialo na krzeselku dookola jakby duzej studni i przez takie "okulary" zamontowane na stale, ogladalo sie zdjecia z roznych stron swiata. Wizyty w fotoplastykonie byly czescia mojej edukacji geograficznej i pani przy wejsciu steplowala zeszyty do geografi jako dowod zaliczonej "lekcji"....
Pamietam studnie na pompe, i takie na korbe i pamietam tez studnie na wsi wykopane w ziemi gdzie zawieszalo sie wiadro na kiju z hakiem i wyciagalo pelne wiadro wody (moja niedoswiadczona Mama zawsze topila wiadro) ..... Ech zebralo mi sie na wspomnienia ......zapraszam :))) Moze macie jakies takie wspomnienia, bo jak nie ..... to pewnie pozostanie mi tylko uwierzyc, ze mam 120 lat :)))
Pamiętam i ja studnię na pompę. Stała na środku Rynku. Po jednej stronie tegoż Rynku stały takie małe budki "jatki", gdzie na hakach wisiały całe półtusze świńskie. U mojej ciotki zaś była bardzo głęboka studnia na korbę. Woda z niej była okrutnie zimna. Studnia była obudowana takim niby domkiem-daszkiem, gdzie w środku było kilka mini półek, które robiły za lodówkę. Ciotka trzymała tam mleko, śmietanę. A w głębokim rogu ogródka stała sobie wygódka ( o rany, nawet wyszło mi do rymu), gdyż nie było kanalizacji. W domu była postawiona kuchnia opalana węglem i drzewem, w której można było piec chleb (otwierało się takie drzwiczki znajdujące się powyżej płyty z fajerkami i tam wsuwało się chleb). A propos fajerek - toż przecież z nimi też była przednia zabawa. Pogrzebacz (tak inaczej wygięty), fajerka i jazda jak talala. Pamiętam jeszcze z mojego rodzinnego domu takie ustrojstwo co nazywali "kolumienka". Stało to w łazience, na dole były drzwiczki za którymi rozpalano ogień, a powyżej taki wysoki baniak na wodę. Służyło to do podgrzewania wody do wanny. Zawsze na święta używano tzw. maglownicy (ostatnio taki eksponat kupiliśmy z mężem w Kazimierzu) do maglowania chodników, które były robione z jakichś resztek materiałów. Nie było dywanów tylko właśnie takie kolorowe, w paseczki chodniczki. No, a mieszkanie zamykało się na taki duży klucz , który chowało się pod wycieraczkę. W drzwi wkładało się kartkę "klucz pod wycieraczką".
Fajerki i pogrzebacz to byla naprawde odjazdowa zabawa..... pamietam jak ciotka kiedys ganiala za nami po calej wsi, bo chciala gotowac a w domu nie bylo zadnej fajerki ......wszystkie poszly sie "bawic". Wies gdzie mieszkal dziadek zostala zelektryfikowana chyba w 1961roku , wiec ja mialam wtedy 7 lat, pamietam jak bardzo lubilam tam jezdzic w czasie kiedy byla lampa naftowa i spac sie chodzilo z kurami a wstawalo z kogutem :))) Piec chlebowy i wygodka za chalupa ...... jak dziadek mnie ochrzanil, bo wzielam do wygodki dzisiejsza jeszcze nie czytana gazete.....tak to wszystko mialo swoj urok....
Fajerki... - ja fajerkami pozbyłam się linii papilarnych na palcu na dosyć długi czas (teraz już mam, ale wtedy palec po odciśnięciu był gładziutki). Bo jako bardzo "mądre" dziecko wymyśliłam sobie, że fajerki leżące z tyłu na kuchni (nie na palenisku) nie będą gorące i podniosłam je gołą ręką... rzeczywistość była odmienna.. ciut się poparzyłam
Ekkore, moj brat zrobil dokladnie to samo :)))
Ja bardzo miło wspominam pobyty na wsi pod Krakowem. Jeździłysmy z mamą- jeszcze jako dzieci - do jej kuzynki, Pamiętam btak swiatła, lampy naftowe, piec chlebowy w którym piekła ciocia chleby raz w tygodniu - przez cały tydzień smakowały niesamowicie. Robienie masełka. Boże kochany jak to smakowało. Swoje warzywa, pomidory, bób, mleko zsiadłe krojine nożem w garnkach kamiennych. Nieraz sobie z siostrą wspominamy smak tamtych prostych potraw. Nie było telewizorów, radio mieli na baterie / trzeba było oszczędzać/ ale nigdy nam sie nie nudziło. Nie ma juz tego domu, moi rodzice nie żyja, ciocia również........ smutno mi się nagle zrobiło.
Teresa, a spanie na materacach ze slomy ??? one sie chyba nazywaly "sienniki" tak mi sie cos po glowie kolacze :)) Zniwa gdzie cala rodzinka sie zjezdzala do pomcy i caly rzad mezczyzn z kosami, a kobiety za nimi odbieraly..... to bylo jak widowisko, ale nam nie wolno bylo podejsc za blisko. Wiazanie snopkow to byla sztuka ....
Taki chleb jadłam przez całe dzieciństwo,masło kupowaliśmy od sąsiadów,a potem z mleczarni wiejskiej.Maślanka z kawałkami masła...miód z pasieki mojej babci...i gorąca jajecznica z dużymi kawałkami boczku jadana na dużych pajdach chleba,gdy latem wracaliśmy znad jeziora...
Pamiętam, jak chodziłam z Rodzicami do łaźni miejskiej, najczęściej w sobotę. Często trzeba było czekać w kolejce. Pani "kąpielowa" po każdym kliencie szorowała wannę lub natrysk proszkiem i szczotką. Śmieszne to było, ale oczywiście teraz, jak sobie o tym przypomnę. Kiedyś to była normalka.
Mieszkam od zawsze w malym miasteczku, ale gdy jeździłam z mamą czasem do "województwa", czyli Szczecina, musiałam się napić wody z saturatora. Wolałam z czerwonym sokiem ( był jeszcze żółty). Obsługujący saturator, wprawnie i "dokładnie" mył szklaneczkę i ... jazda do następnego klienta.
Luckystar, czy mają to być tylko wspomnienia o cudach techniki, bo może poszerzyć wątek o różne wspomnienia dzieciństwa. Co Ty na to?
Aha, dzięki za następny odcinek z Twojego życia.
Ja mysle, ze watek mozna poszerzyc w kazdym kierunku i napewno tak sie stanie, bo przeciez roznym ludziom beda sie przypominac rozne sytuacje i rzeczy.
Te laznie miejskie tez pamietam, korzystalam z nich jak chodzilam na plywalnie ..... i saturatory z sokami. Pamietam jak bardzo smakowal mi bigos w jakiejs takiej podrzednej jadlodajni, zapomnialam jak sie one nazywaly. Moja Mama ze zgorszeniem patrzyla jak ja wsuwalam ten bigos, ale pozwalala, bo jak chciala mnie wyciagnac na jakies zakupy to ja zawsze mowilam, ze owszem ale pod warunkiem, ze dostane bigos...
Wychowałam się na wsi.Prąd zawitał do nas gdzieś w 1955-6 roku.Prawie zaraz (tak mi się teraz wydaje)był u nas w szkole telewizor...czarna tablica na szkole,na której mój ojciec wypisywał program tv.Pół wsi zbiegało się by go obejrzeć,a pochody pierwszomajowe transmitowane w tv biły rekordy oglądalności...Był też Bambino i płyty pocztówkowe,ale to już troszkę później...Na górce przed szkołą stała pompa,zimą najlepszą zabawą było dotykanie jej językiem.Zdarzało się że trudno go było oderwać,a potem jeść..Do miasta oddalonego o 12 km jechało sie furmanką,gdy we wsi powstała poczta można było pojechać autem pocztowym,który zamykany był od zewnątrz.Siedziało się w środku razem z pocztą,potem kierowca sprawdzał plomby i gdy były całe wypuszczał pasażerów...Kolumienkę do grzania wody w łazience miałam 34 lata temu,gdy zamieszkałam w pierwszym własnym mieszkaniu...
Wspomnienia mamy podobne,tylko ja takie bardziej wiejskie...wychowywałyśmy się w tym samym okresie(no może ja troszkę wcześniej) więc nie może być inaczej,
Piszesz luckystar o adapterze Bambina, a ja pamiętam jeszcze stojący w gabinecie taty gramofon na korbkę i cały zbiór płyt chóru Czejanda. Bardzo mnie zawsze korciło uruchomić to cudeńko, ale mialam wyraźny zakaz dotykania walizeczki z której wydobywały się głosy zespołu rewelersów. Pamiętam też pierwszą pralkę. To była "Frania". Wodę należało naleć jakimiś naczyniami, a spuszczanie jej z pralki też odbywało sie do miednicy. A wyjazdy całą klasą na poszukiwanie stonki ziemniacznej, którą niedobrzy amerykanie zrzucali z samolotów na nasz mlekiem i miodem płynący kraj.
KRY ta stonke zbieralam i ja u ciotecznej babci "w poznanskiem" a i sienniki stamtad pamietam , i kuchnie na wegiel i jazde furmanka na obchody zniw (chyba do Margonina?) miala przyjechac jakas szycha partyjna. Mnie bardziej interesowali Roma - przyjechali Taborem i grali pieknie a Babka cioteczna mnie nastraszyla bym sie nie oddalala bo ukradna mnie i sprzedadza.
W stodole pamietam bryczke wyscielana czerwonym aksamitem...
Z Wroclawia pralke Franie z wyzymaczka na gorze i zelazko na dusze a potem pozyczany od sasiadow adapter z plytami pocztowkowymi i jak sie smialam gdy dorosli tanczyli kazaczoka. A i lampki na choinke w ksztalcie planet i satelit ... No i ze prad byl ale kable byly polozone po scianie a nie pod tynkiem. No i piec kaflowy...
Piec kaflowy to cudne wspomnienie. Pamiętam moją Mamę siedzącą przy tym piecu jak robiła na pięciu drutach rękawiczki na pięć palców i inne rzeczy...
Pamiętam też powroty ze szkoły i rozgrzewanie stóp w czasie mrozów właśnie przy takim poczciwym piecu, przy nim też się uczyłam różnych wierszy na pamięć ...
Drugim takim magicznym i ciepłym miejscem była kaflowa kuchnia węglowa i nieodłączna bratrura... To właśnie w tej bratrurze czekały po powrocie ze szkoły różne smakowite rzeczy np. naleśniki z serem układane w warstwach w szerokim rondlu i polewane śmietaną i zapiekane. Przypiekały się na rumiano i zawsze były ciepłe...
Czasem były tam łazanki lub zwykłe duszone ziemniaki, do których dodawało się trochę śmietany i masła i takie "puree" włożone do rondla wysmarowanego masłem, dobrze ubite zapiekało się na piękny złotyu kolor a ta przyrumieniona, chrupiąca skórka - mój Dziadziu zawsze odstępował mi swoją część tej skórki...
Moje wspomnienia tamtych czasow.. sa moze nieco mlodsze od Waszych ale pamietam, jak rodzice zawiezli mnie do jakichs znajomych na lato...nawet niewiem kto to byl?? ani jak mialy dzieci, wtedy nieznacznie odemnie starsze na imie... pamietam, ze chodzilo sie tam po wode do takiego hmmm jak to nazwac..wygladalo to jak dziura w kamieniolomach.. jakby pokoj bez dachu.. sciany z kamieni wapiennych... i te dziewczeta, u ktorych bylam nosily wode wiadrami do domu, spory kawalek mialy do pokonania... wiadra zawieszone byly na takim specjalnym noszaczku..mialy go na barkach. Druga rzecz jaka pamietam z tego lata to...jak poszlismy do lasu na jagody.. a tam na polankach paslo sie bydlo... i.....pogonil mnie byk... ojjjj jak ja uciekalam..mysle, ze w tym momencie ustalilam swoj rekord swiata!!! w koncu przechytrzylam byka i uskoczylam na bok w paprocie... a serce mialo mi wyskoczyc !!!! ale sie strachu najadlam.
Cos dobrego co tam jadlam...to byly wielkie pajdy chleba posmarowane gesta smietana i posypane cukrem :) mniammmmmmmmmmm......... pozdrawiam - Glumanda
Znalazłem w mojej skrzynce.
Miałem już dzisiaj nic nie pisać ale się w.......em jak nigdy!
>>
>> Musze odreagować
>>
>> Sorry za błedy i ogólny chaos, ale mam to w dupie. Niech to c...!
>>
>> Je..ny dr Oetker! No co mnie k...a podkusiło, Żeby kupić
>>
>> budyń z tej za.....ej firmy? Siedziałem sobie w domu, czytałem to
>>
>> i tamto, aż mnie nagle złapała ochota na budyn. A z pięć lat już
>>
>> tego gówna nie jadłem. No i się wziąłem ubrałem, pobiegłem do
>>
>> sklepu.
>>
>> Poprosze budyn.
>>
>> Prosze. Dziekuje. Szybki powrót do domu. Na opakowaniu napisane,
>>
>> że gotować mleko, potem wsypać, bla, bla, bla. Zrobiłem jak
>>
>> kazali. I co? I wyszło mi kakao! Rzadkie jak sraczka. Tego sie nie
>>
>> da jeść.
>>
>> Jak te pieprzone chamy mogą nazywać to coś budyniem i
>>
>> jeszcze chwalić sie nową recepturą Mam tego dość. Dość je...ej
>>
>> demokracji, kapitalizmu i całego tego ścierwa, które weszło do nas
>>
>> po '89. Chce takich budyniów jak za komuny! W brzydkich
>>
>> opakowaniach, ale gestych z takimi wk.......cymi grudkami! I
>>
>> kisieli też chce! Niedawno na własne oczy widziałem jak moja
>>
>> znajoma PILA kisiel! Jak k...a można pić kisiel? Czy nasze dzieci
>>
>> już nie bedą pamietały, Że to należy
>> wyjadać łyżeczką, do której
>>
>> wszystko sie lepi i na koniec trzeba oblizać? Kto mi zabrał
>>
>> szklane litrowe butelki z koka kolą? Komu one przeszkadzały? I
>>
>> mleko w butelkach i śmietana, które kwaśniała bo była prawdziwa! A
>>
>> teraz po tygodniu stania na kaloryferze dalej jest "świeże"
>> co to
>>
>> k...a za mleko? A dzieci myślą, Że to mleczarnia mleko daje a krowa
>>
>> jest fioletowa. A te butelki takie fajne kapsle miały, skoble do
>>
>> strzelania w dupe sie z nich robiło!... A gumki sie z szelek
>>
>> wyciągało
>>
>> Gdzie teraz takie szelki? Dlaczego teraz nawet wafelki prince polo
>>
>> są w tych cudnych opakowaniach zachowujących świeżość przez piećset
>>
>> lat?
>>
>> Ja chce wafelków w sreberkach! I nie tylko prince polo ale i
>>
>> Mulatków!
>>
>> Jaki dziad sk...ił sie zachodnią technologią, dzieki której teraz
>>
>> wszystkie cukierki rozpływają sie w ustach, a nie tak jak kiedyś
>>
>> trzeba je gryźć było, tak normalnie jak ludzie!? No pytam sie, no!
>>
>> P.....le mieć do wyboru setki rodzajów lodów i nie móc zdecydować
>>
>> sie, na jaki mam ochote!
>>
>> Kiedyś były tylko bambino w czekoladzie i wszyscy byli szcześliwi,
>>
>> a jak rzucili casatte to ustawiała sie kolejka na pół kilometra.
>>
>> Czy ktoś pamieta jak smakuje prawdziwa bułka? Nie, k...a, nie tak
>>
>> jak w waszych pi.......ych sklepach, napompowane powietrzem kruche
>>
>> gówna.
>>
>> Prawdziwe bułki są twardawe, wyraziste w smaku, a najlepiej z
>>
>> prawdziwym masłem, które wyjete z lodówki jest niemożliwe do
>>
>> rozsmarowania! O margarynie za komuny można było tylko pomarzyć, a
>>
>> jak była, to taka h....a, chyba Palma sie nazywała. Wielkie
>>
pie......e koncerny w......y na amen z rynku moją ukochaną
>>
>> oranżade, którą za młodu gasiłem pragnienie, a morde przez pięć
>>
>> godzin miałem czerwoną I jej młodszą siostre - oranżadke w
>>
>> proszku, której nikt nigdy nie rozpuszczał w wodzie, Bo służyła do
>>
>> wyjadania oblizanym palcem. Nawet ukochane parówki mi za....ali,
>>
>> dzisiaj nie robi sie takich dobrych jak kiedyś..
>>
>> W telewizji dwa kanały, na każdym nic do oglądania. Teraz mamy sto
>>
>> kanałów i też nic nie ma. Możemy wp......ać pomarancze, banany i
>>
>> mandarynki, a kiedyś> jak przyszedłem z czymś takim do szkoły, to
>>
>> cie; szefem nazywali. Fast foodów też nie było i każdy żywił sie w
>>
>> drewnianych budach i żarlismy z aluminiowych talerzy i jakoś nikt
>>
>> sraczki nie dostał, a śmieci w około nie było bo nie było zas...ych
>>
>> jednorazówek. A jak chcieliśmy ameryki to żywiliśmy sie
>>
>> zapiekankami z serem i pieczarkami i hod-dogami nabijanymi na
>>
>> metalowe pale. Buła, parówa, musztarda!
>>
>> Nic wiecej do szcześcia nie potrzebowaliśmy.
>>
>> Sp......aj zasrana ameryko. A taką k..a miałem ochote na budyn!
>>
wykropkowałem smakowite wyrazy.
Ale się poryczałam.... ze śmiechu oczywiście...cała naga prawda
jasia
Super i swieta prawda ..... ale wiesz Lajanie my zawsze musimy od kogos sciagac, tylko jak ja za moich czasow sciagalam na klasowkach to zawsze robilam to od kogos, kto wiedzial lepiej niz ja ...... a niestety narodowo sciagamy zawsze od nieuka, ktoremu sie i tak nie sprawdzilo ;)) tak bylo z Ruskimi tak jest teraz z Hamerykanami ..... rzygac sie chce :))). A kisielu to tutaj wogole nie znaja, ja moge kupic w polskim sklepie - tylko.
wiem, że wątek stary... ale że dopiero przeczytałam o 80 słoikach Twoich... sama rób kisiel - wystarczy przeca do przecieru albo bardzo mocnego kompotu (gorącego) wlać mąkę ziemnaczaną rozbełtana w zimnej wodzie, zagotować i już :) moja babcia taki robi do dziś (więc smak nie tylko dzieciństwa) a naj naj naj to jest z mirabelek albo z porzeczek (chociaż pieron wie czy w Hameryce rosną takie rarytasy ), albo i z wiśni... aaaale sobie narobiłam smaaaaka...
Cała prawda - to prawda...
Nic dodać nic ująć święta prawda podpisuje sie pod tym dwoma ręcami hihihi Małgosia
Dodam jeszcze, szafy grające w kawiarniach - czasami pieniędzy poszło....
Moja babcia miała w kuchni piecyk, koza się nazywał, można było w nim palic dosłownie wszystkim.
Spotkało mnie to szczęście, że w moim rodzinnym mieszkaniu była łazienka (jedyny taki dom na ulicy),
mieliśmy też taki bojler z paleniskiem na dole. Zawsze w sobote była kapiel, a ja najbardziej lubiłam
zimą siadac przed piecem na kocu i śpiewac piosenki, przez conajmniej godzinę toaleta była nieczynna...
A repertuar...oczywiście Karin Stanek, Czerwone Gitary, Niemen, Kasia Sobczyk, Stan Borys.
jasia
Och jak fajnie powspominac ,durzo sama z tych wspomien przezylam .ja czesto wspominam jak juz bylam mezatka brak swiatla bo wywalilo ogien w piecu za oknem snieg a ja siedzialam przy swiecy i skubalam palony slonecznik
Moja Babcia miala taki sam piec, ale fajnie sie palilo, cieplutko i co najmniej polgodzinne wylegiwanie w wannie, a Bambino to byl super adapter, a pamietacie szpulowe magnetofony - ZK 140T, nie zapomne tego ustrojstwa do konca zycia.
Eh, to byly czasy....................
Cuda techniki..... Wyobrazcie sobie, ze wlasnie jechalam taksowka - dawno juz tego nie robilam, bo taksowki sa duzo wolniejsze niz metro, ale tak sie dzisiaj zlozylo. Wlaze wiec do tej taksowki, a tam na mnie czeka cale kino......siedzisz sobie jako pasazer z tylu a tam masz wlasny telewizor (na komu to cholerstwo potrzebne???) zaplacic mozesz karta kredytowa, mozesz sobie dowolnie ustawic klimatyzacje, szkoda, ze jeszcze masazysty nie bylo pod siedzeniem, zeby wylazl i wymasowal mi zestresowane ramiona....:))) I tak sobie mylse....."taksowka ma suzyc do przewiezienia mnie z punktu A do punktu B co nie powinno trwac dluzej niz 30 min (na dluzsze trasy jest pociag), wiec po jakiego grzyba mnie te wszystkie niby-wygody????" .....Chociaz jak sie utknie w korku ulicznym to pewnie niejednokrotnie przydalby sie sedes gdzies tam z tylu wlasnie.... To mi przypomnia jak przyjechalam tutaj i wszyscy sie rzucali na kupno kompletu garnkow, ktore gotuja pietrowo, poszlam kiedys na taki pokaz do znajomych, bo mi sie nie chcialo gotowac, a tam facet dawal jesc w nadziei ze cos sprzeda..... Potem sie okazalo, ze proszek do mycia tych madrych garow jest tak drogi, ze nie kazdego stac (pierwsze opakowanie dostajesz za darmo - dla zamaskowania ceny). Moi znajomi zajmowali sie tez kiedys domokrazna sprzedaza odkurzaczy ..... no to ich zaprosilam, zeby posprzatali ..... I byli bardzo rozczarowani, ze nie doceniam sprzetu, ktory nie tylko odkurza dywany, ale i sterylizuje powietrze, masuje cialo i cos tam jeszcze...... Slowem ustrojstwo co to "myje, goli, p***li, krawaty wiaze i przerywa ciaze".
Oczywiscie zanim ludzie zmadrzeja, ze z wiekszosci tych funkcji sie nie korzysta, albo wogole nie dzialaja ...... to juz ktos nabil kase, ale oczywiscie nie sprzedajacy... Byla tez siec produktow M-way czy jakos sie to nazywalo, spotykali sie na spotkania, trzymali sie za rece i plakali razem i smieli sie razem.....jak jakas sekta.....i wszyscy mieli kupic domy, tak samo jak sprzedawcy kosmetykow Mary Kay mieli jezdzic rozowymi cadillacmi .....Przez prawie 23 lata nie widzialam rozowego cadillaca.....:)))))) ale za to sprzedawcow Mary Kay znam od groma i ciut ciut :)))
wszystkie Wasze opowieści nie są mi obce ,pamiętam ,że mieliśmy,, wielki,, telewizor ,w tym pudle (w dodatku na wysokich nóżkach) mógłby się zmieścić dzisiejszy 40 calowy ,niestety tamten miał chyba z 15 ,pamiętam też nasz pierwszy magnetofon -wielka waliza z dwoma szpulami nawijającymi taśmę no i modę mojej młodości kiedy to młodzież nosiła ,przeważnie na ramieniu wielkie radia tranzystorowe nie tak jak dzisiejsza mlodzież jakieś tam mp3 czy mp4 .Przypomnialo mi sie też jak pojechaliśmy do rodziny mojej mamy.Były to 3 domy położone między wsią a miasteczkiem ,ówczesnym wladzom nie opłacalo się doprowadzać do nich światła a więc z racji tego w domu oświetlalo sie lampami naftowymi ,a żelazko było na węgiel drzewnywięc zanim coś wyprasowalam to już to nieźle ubrudzilam,Lajanie bardzo mnie ubawiłes ale co racja to racja ,mleko zanim było w szklanych butelkach to najpierw było w konwiach i chodziło się po mleko z banieczką a mulatki widzialam jeszcze dzis w sklepie,pamiętam tez jak to chodziło sie do magla albo jak trzeba było naciągać firany na specjalne ramy to dopiero były czasy ,pozdrawiam - rosa
A ja miałam taki malutki japoński magnetofon (tata przywiózł ze "zgniłego" zachodu) - na małe szpule., taśmy były dużo cieńsze niż z tego dużego - nie dało sie przewijać na mniejsze. I był problem - do tego magnetofonu było chyba 6 szpul - i nowe piosenki trzeba było nagrywać na stare...Jak ja cierpiałam wtedy
Oj Rosa, wlaśnie mi przypomniałaś o tych firanach.....
tak , ja też nosiłam firany do naprężania na te ramy.
Ale jaka była radośc, że raz udalo mi się z mamą kupic niemieckie firany ( nowośc nad nowościami),
których nawet nie trzeba prasowac - toż to był szok.
Ja nie miałam (niestety ) magnetofonu, tylko adapter....dopiero w latach 70-tych, gdy miałam niespodziewany przypływ bonów PKO,kupiłam pierwszy swój magnetofon - kasetowy w PEWEXie (nawet nie pamiętam jak się to pisało)....
a właśnie same bony...toz, to był wymysł nad wymysły -eksport wewnetrzny-jasia
Oh magiel, to byly czasy ;)) a naciaganie firanek na ramy pamietam, bo mielismy taka rame w domu i ja musialam to robic, bo ile razy Mama probowala naciagac firanki to albo Jej zabraklo jednego roga, albo mogla go wyciagnac do drugiego pokoju :))) a ja ponoc mialam do tej ramy szczegolne zdolnosci....
Po mleko z banieczka tez chodzilam do sklepu, ale tylko do towarzystwa z Babcia, bo ja sama zawsze gdzies polowe rozlalam....
U nas firany nosiło się do naciągania do magla, który znajdował się tuż obok. Na podwórku trawnikowym było zawsze ustawione kilka takich ram. Zaś na końcu ulicy stała sobie taka malutka budka, w której były sprzedawane lody. Ale jakie to były lody. W wielkiej beczce z lodem stała konew (taka sama w jakiej kiedyś było sprzedawane mleko o smaku mleka), w której były lody. Pan sprzedawca, ubrany cały na biało, łącznie z czapką, wyskrzybywał łyżką (taką zwykłą, dopiero później dorobił się takiej z której wychodziły kulki) lody i układał je na kwadratowym wafelku, wyciętym z andruta, i przykładał drugim takim samym wafelkiem. A były te lody o smaku i zapachu wanilii. Do tego wszystkiego, ukochana orężada w proszku - cytrynowa albo pomarańczowa, wysypywana na dłoń lub lizana bezpośrednio z torebki. Pycha. Te strzelające na języku bąbelki. W sklepie spożywczym zapach mielonej kawy z młynka żarnowego, który słychać było już 100m od sklepu. Kawa była tylko ziarnista, bez żadnych oszustw i dlatego tak pachniało. Ale wtedy przecież wszystko inaczej pachniało. A święta Bożego Narodzenia zaczynały się dla mnie, gdy podłogi były już wyczyszczone wiórkami i wypastowane a cały dom pachniał tą pastą. Do tego ustawiona w dużym pokoju prawdziwa, żywa jodła, na której wieszaliśmy takie malutkie, cudownie pachnące czerwone jabłuszka. Dodatkowo ubrana w łańcuch robiony przez nas z waty i słomek. A z cieniutkiej kolorowej bibułki były robione "jeżyki" - kolce były skręcane na końcówce ołówka.
Nawet jabłka były inne. Kto dzisiaj zna koksy, malinówki czy kosztele (to te słodkie i twarde)? Teraz są jakieś takie zmutowane, których nie bardzo da się jeść bo zaraz uczulają.
I komu to wszytko przeszkadzało?
Tymi lodami przypomnialas mi moja przygode lodowa :)) Przy ulicy Zlotej w Kielcach byly lody (pysznosci), a moja szkola podstawowa, byla zaraz obok, wiec bylismy codziennymi klientami. Kiedys zalozylysmy sie z kolezankami, kto zje najwiecej lodow i wlasnie wygralam ten zaklad - zjadlam 47 takich kulek (po zlotowce kazda) poszlo na to cale kieszonkowe chyba pieciu dziewczyn. Sprzedawca byl bardzo zdziwiony, ze nastepnego dnia znow mnie zobaczyl, myslal, ze bede chora, lub przynajmniej odechce mi sie lodow na jakis czas......ale ja w dziecinstwie uwielbialam lody. Hmmm teraz tez, ale jem tylko moze 2-3 razy w roku i nie w takich ilosciach :))) Jablka kosztele byly moimi ulubionymi jablkami ..... Ozdoby choinkowe, ktore robilismy pod czujnym (na usterki) okiem babci przez cale jesienne wieczory.....
hi hi lody na złotej są te same do dziś, i dalej rewelacyjne! i smakują jak 20 parę lat temu
Bede w Polsce w przyszlym roku to sprawdze :) tylko juz nie bede ustanawiac zadnych rekordow :)))
Ale sobie powspominałam!Wszystko to pamietam.Zimy były ostre,sanie jezdziły po ulicach,ciągnione przez konie,tylko słychać było dzwoneczki.Chłopcy sie czepiali tych sań a woznica ciął batem.Choinka pachniała jakos dłuzej i bardziej intensywniej.Jezdziło sie do babci na wies i spało sie na sianie.Pamietam jak babcia po udoju oddzielała mleko od smietany za pomocą centrefugi,było to takie duże urzadzenie chyba poniemieckie.Rowerami jezdzilismy na jagody,zbierało sie tych jagod bardzo duzo.Byłam niejadkiem ale po takim wypadzie u babci smakowało mi wszystko.Zimą babcia zawsze miała dla swoich wnucząt jakąś niespodzianke np.przynosiła ze strychu gruszki,ktore leżały sobie w ziarnie,były dojrzałe,słodkie,pyszne.wtedy nie było mowy o zadnych mrozonkach,po prostu nie było.Owoce pasteryzowało sie i bardzo dużo suszyło.
Najwieksza wlasnie frajda byla jazda saniami zima do kosciola na wsi u dziadka...... wlasnie te dzwoneczki i konskie glowy przystrojone swiatecznie w jakies takie czubki, ktore przypinalo sie do uzdy. Suszone owoce tez pamietam, bo majac 4 lata zjadlam blaszke niedosuszonych sliwek (Babcia suszyla na sloncu) i sie tak rozchorowalam, ze wyladowalam na plukaniu zoladka.....samego procesu nie pamietam, ale mysle, ze wogole cale to wydarzenie bardziej pamietam z opowiadan....
a pamiętacie,że kiedyś w sklepach były chyba ze 3 gatunki jajek;świeże ,chłodnicze i wapienne i były prześwietlane w takim urządzeniu (owoskop-chyba)przed sprzedażą ,teraz to nawet rzadko zbuki się zdażają chociaż produkcja jest o wiele większa niż kiedyś
No wlasnie Rosa, co sie stalo ze zbukami ??????
...ludzki rozum tego nie obejmie,
zbuki teraz znajdziesz w ...
Tak, przeczytałam wszystkie wątki i praktycznie wszystko to znam. Pamiętam jeszcze wyjazdy na wieś do dziadków. Nie było elektryczności, pranie robiło się na tarze, płukało się w pobliskiej strudze. Była tam przerzucona kładka na której klęcząc płukało się kijanką. Prasowanie odbywało się żelazkiem na węgiel drzewny /trzeba było machać tym żelazkiem, aby rozżażyć węgle/ albo "na duszę" czyli do żelazka wkładało się rozpalony do czerwoności kawałek specjalnie ukształtowanego żelaza. Żyto kosiło się kosą i recznie "odbierało". Jako dziecko też to robiłam. Snopy żyta były ustawiane w tzw. kopy czyli "dziesiątki". Pamiętam jeszcze wozy "żelaźniaki" czyli drewniane koła były obite żelazną obręczą. Pamiętam, że jak potrzeba było tylko trochę ziarna to dziadek lub wujek młócili cepem, a nawet sierp był w domu. Z najwcześniejszego dzieciństwa pamiętam "kółko francuskie" takie do przędzenia wełny, pamiętam "międlicę" do oczyszczania lnu z zewnętrznych włókien. Pamiętam studnię "z żurawiem", chleb wypiekany w domu i "podpłomyki" pieczone z resztek ciasta i posypane grubo cukrem, pamiętam piwo robione w domu, napój żniwiarzy czyli woda ze studni osłodzona miodem i lekko zakwaszona octem /cytryn nie było/. Dziadek miał pszczoły więc miodu zawsze było w bród, dziadek też polował więc i dziczyzny na ogół nie brakowało. Pamiętam smak domowych kiełbas, szynek czy zwykłej kaszanki. Pamiętam zapach wyszorowanych podłóg drewnianych, zapach pierwszych papierówek i siana na którym spałam latem Mam jeszcze wiele wspomnień, ale nie będę pisała o wszystkich bo jest ich naprawdę sporo.
oj dziewczyny tych ram na firany to nie pamietam ale magiel o tak... byl za rogiem. Mama nie lubila tam chodzic bo tam nie tylko sie maglem maglowalo ale "Baby" i jezorami maglowaly obrabiajac tylne czesci ciala calej ulicy. Mi zawsze pozwalano wyciagac i skladac sciereczki kuchenne i poszewki na poduszki...
A pamietacie jak po praniu naciagalo sie posciel? Ja siedzialam na podlodze posrodku i smialam sie do rozpuku jak Mamie albo Babci poscil rog (nieraz robily to specjalnie by mnie rozbawic). Albo jak ja mialam naciagac i Babcía udawala ze taka juz jestem silna ze ona utrzymac nie moze...
Za rogiem byl rownierz fryzjer i tam pamietam jeszcze trwala "na goraco" i zapach palonych wlosow zmieszanych z zapachem bolki maslanej z rodzynkami ktora zawsze dostalam abym grzecznie czekala az Babcia bedzie gotowa. Z drugiej strony zaraz kolo bramy w suterenie byl warzywniak. Nic nie bylo takie czyste jak teraz: Kartofle i marchew bura od piachu a ogorki i kapusta w wielkich beczkach, sliwki suszone w dymie, slonecznik i pestki z dyni...
No i motory z przyczepka taka z boku ...i tramwaje w ktorych nie bylo siedzen jak dzis tylko takie lawy na cala dlugosc wagonu przy obu scianach i specjalne miejsce kontrolera (przewaznie kobiety) i takia fioletowa szybe miedzy motorniczym a pasazerami, i chrzest korby i trzeba bylo uwazac by nie otworzyc drzwi ze zlej strony przy wysiadaniu...
A do ciotecznej Babki jezdzilismy "ciuchcia" w wagonach trzeciej klasy takich z drewnianymi siedzeniami. Choc klas jako takich chyba nie bylo... I te strasznie trzesace autobusy.
Firany naciagane ja pamietam dobrze u nas zanosilo sie je do pani Magdy ktora miszkala na koncu ulicy i w swoim domu na wielkim strychu ona za niewielka odplata to robila a na drugi dzien sie je odbieralo.Magiel tez pamietam ale mile nie wspominam poniewaz kiedys poszlysmy z kolezanka i jej babcia maglowac pranie i my latalysmy po tym maglu a babcia zawijala rzeczy na taki walek ,przez nieuwage kolezanka stanela z tylu za maglem i magiel ja przycisnol do sciany i reke zlamal.Pamietam gre w kapsle poniewaz nasza ulica byla nieruchliwa bo tylko przewaznie dojazd do posesji byl malowalismy na ulicy kreda rozne sciezki ,tory ,przeszkody wtedy bralo sie kapsle z piwa i zalewalo je swieczka i tymi kapslami gralismy,jak rowniez gre w klasy pamietam.Wode z sokiem z saturatora i kolejki za chlebem swiezym ,u nas piekarnia byla mala w wypiekano w niej pyszny chleb i w godzinach popoludniowych co pol godzinki byl swiezy chleb i bulki i stalo sie i czekalo na goracy chlebek ,komu zabraklo musial czekac nastepne pol godziny.Natomiast u cioci na wsi pamietam wode zimna ze studni ktora byla obudowana takim domkiem jak juz ktos wspomnial,pamietam ubikacje na podworku i koze ktora zjadla zaslony bo byly lniane ,zalone wywialo i okno przytrzasnelo tak ze kawalki zaslony wystawaly od strony ogrodka i koza je poobgryzala dosc znacznie,Pamietam jak latalysmy na boso po podworku u cioci na wsi i pralke franie jak mama wyciagnela u cioci wlasnie ja na podworko i podlaczyla przedluzaczem i robila tak pranie bo byla fajna pogoda i potem to pranie pachnace wisialo na sznurkach i sie suszylo.Byla tam tez stara wanna stojaca na ogrodku i do niej byla wlewana woda ze studni a my musialysmy czekac z kuzynka az ona sie zagrzeje od slonca troche i wtedy sie taplalymy w niej przy fajnej pogodzie.Pamietam tez takie male cukierki kuleczki czekoladowe w zoltych pudelkach z dziurka z boku ktore sie przekrecalo i jadlo.I auto wujka Warszawe jak je na podworku pomagalysmy myc bo bylo potrzebne zeby do slubu kogos zawiezc.Tych wspomnien jest bardzo duzo...
O matko z ojcem !!! Nareszcie ktos pamieta moje ulubione cukierki :))) Aleksandro, tak mi cos po glowie chodzi, ze one albo nazywaly sie "Pchelki" albo ktos z mojego otoczenia tak je nazwal....jak ja je bardzo lubilam .....mmmmmm
Pchełki jak pchełki ale ja nie mogę zapomnieć pysznych cukierków w tekturowych pudełeczkach wielkości paczki papierosów z brązową buzią murzynka z ziarenek kawy i z czerwonymi włosami też z ziarenek kawowych. Pudełeczko otwierało się robiąc w rogu dziurkę i wpadały prosto do buzi pyszne, błyszczące a w środku z likierem (może likworem) cukiereczki... Oczywiście chodzi o "Kawusie". Dałabym dzisiaj wszystkie słodycze za ten smak...:)))))))))))))
Nazwy nie pamietam tych cukierkow ale byc moze ze to byly pchelki ,ja pamietam ze byly w takim jasno zoltym pudelku ktore mialo z boku dziurke i sie je przekrecalo-fakt byly pyszne.Pamietam tez lody wloskie takie krecone ale chyba naprawde z wloskimi nic nie mialy wspolnego a w smaku przypominaly mleko w proszku.I kolorowe landynki o roznych smakach i lizaki okragle w paski.A pamietacie przed swietami jak do sklepow rzucali pomarancze kubanskie?Mialy gruba zielona skore ale pod ta skora byly slodkie.
Dorotko, teraz dopiero przypomnialas mi to naciaganie poscieli, faktycznie tak sie robilo przed zaniesieniem do magla. Do magla chodzil moj Tato, bo wtedy baby siedzialy cicho :))) nie bardzo pasowalo im plotkowac w obecnosci mezczyzny, ale za to jak poszedl to potem kobieta, ktora byla wlascicielka magla powiedziala kiedys Mamie, ze ja obmawiaja, ze jest zla gospodynia, bo "kto to widzial meza do magla wysylac?" Wizyty u fryzjera pamietam czasem towarzyszlyam Mamie, ale szybko mi sie znudzilo czekanie i niemoznosc dotykania niczego, a Mama siedziala godzinami pod ta suszarka cylindrowa jak kosmita i zawsze mnie bawilo, ze nie slyszy co do Niej mowie, wiec tym bardziej zadawalam mnostwo pytan. A motor z przyczepka mial kuzyn mojej Mamy i przyjezdzali do nas czesto: On na motorze, Ona w przyczepce .....ciuchcia jezdzilismy nad rzeke w letnie niedziele ....
Kurkumo, ja mam tutaj takie zelazko na "dusze" gdzies znalazlam na targu staroci i kupilam......sentyment???? :)) Wozy "zelezniaki" tez pamietam i pamietam, ze sasiad dziadka byl biedniejszy i nie mial konia to woz byl ciagniety przez krowy i jak oral to tez zaprzegal do pluga krowe. Pranie to faktycznie bylo wydarzenie, poniewaz nie bylo w poblizu rzeki to babcia prala w takiej ogromnej (dla dziecka wszystko ogromne) drewnianej balii z drewnianym korkiem :)))
Mlocenie cepami tez pamietam i zarna, jesli bylo potrzeba troche maki to dziadek mielil zboze w zarnach .....
Marylko mnie wciąz się zdarza wyciągac wiadro ze studni korbą, a jeszcze niedawno nurkowałam do studni za wiadrem, to codziennośc :)
Piszcie wiecej!!!! bo super sie czyta i wspomina!!!
Jeszcze pamietam ogromne pajdy chleba / bo chleb był okrągły/ polane gęstą śmietaną o smaku smietany i posypanej cukrem.
Trzeba było zlizywać z rąk , bo kapało jak się szybko nie zjadło.
Dzieci na podwórku było dużo / wyz demograficzny lat 50-tych/ i wszyscy sie fajnie bawilismy. Były klasy / ze szkiełkami lub kawałkami marmuru/ , zabawa w chowanego, palanta.Alez to były fantastyczne czasy. W niedziele całymi rodzinami szlismy do miejskiego parku gdzie była taka duża polana i tam sie rozkładalismy z kocami i wałowką przygotowaną przez mamę. Dorosli grali w karty, rozmawiali, a my - dzieci buszowalismy po całym / ogromnym/ parku. Co jakiś czas przybiegało sie do swoich rodziców coś przekąsić i sie napić. Pamiętam kwas chlebowy i koniecznie świeże drożdżowe ciasto...... ale sie rozmarzyłam.
O matko, najlepsze drozdzowki jakie znalam piekla moja Mama (dlaczego ja nie umiem??) a kwas chlebowy (wspanialy) robila ciotka :)) my tez mielismy takie wyprawy rodzinne, czesto tez z sasiadami ale do pobliskiego lasu i tam sie wszystko rozkladalo na polance .... Teresko, ten wyz demograficzny to byla wspaniala rzecz, popatrz ile nas tu jest dzieki temu ????
Jeszcze mi sie przypomnialo, ze mielismy dwie studnie jedna z korba i druga na pompe i wlasnie na tej byla tabliczka "Uwaga woda niezdatna do picia" wiec z pompy korzystalo sie tylko do prania. Pralka "Frania" w/g mnie byla juz "cudem techniki" ja pamietam SHL-ke mojej Mamy, byla to jedyna pierwsza pralka w sasiedztwie (4 domy dookola i wspolne podworko) miala taka ogromniasta wyrzymaczke na gorze oczywiscie na korbe ..... Ojciec zawsze mowil, ze wyrzymaczka SHL-ki byla 100% lepsza niz pozniejszych "Frani", ktore byly delikatniejsze i mniejsze, ale za bardzo wrazliwe na guziki.... mowil, ze w SHL-ce mozna bylo gwozdzie wyrzymac :)))
Pamietam jak latem Tato wystwial pralke na podworko i pozwlal sasiadkom korzystac, oczywiscie podlaczaly ja do swojego domu za pomoca przedluzacza ......Och jaka ja wtedy bylam dumna i wazna ;)))
Rodzice mieli dwa komary i tymi pojazdami jeździli na konferencje nauczycielskie.Zadawali szyku,bo reszta jechała w konie.Kupili sobie pilotki i kurtki z takiego materiału udającego skórę.Kwasu chlebowego nie piliśmy ale za to był uwielbiany przez wszystkich napój robiony z podpiwka.Stał w piwnicy w butelkach po oranżadzie.A na strych obok wędzarni w małym pokoiku wisiały pyszne uwędzone czosnkowe kiełbasy.I podpiwek i kiełbasa,mimo że mogliśmy go jeść ile kto chciał najbardziej smakowały wykradane ukradkiem.Babcia udawała że nie widzi...Babcia nas właściwie wychowywała - mama albo się sama uczyła,albo uczyła innych.Do dziś wspominając Babcię przytaczamy jej powiedzonka.
A ja pamiętam jeszcze kierat ...:))) Stał dumnie prawie na środku podwórza - to było wielkie ciężkie koło (może więcej niż jedno..) z róznymi zębatkami.Do koła był przymocowany dyszel a przy tym dyszlu chodził w kółko koń i napędzał swoją siłą pracę np. sieczkarni czy młocarni. Ten kierat stał jeszcze całe lata - nawet wtedy, kiedy taki napęd był już przeżytkiem - mój Dziadziu nie pozwolił go usunąć - chyba z szacunku do pracy jaką wykonał a może z sentymentu...
Z tym kieratem wiąże się takie niezbyt dla mnie miłe wspomnienie...Mogłam mieć wtedy 5 może 6 lat.Moja Babcia uszyła mi śliczną sukienkę w liliową krateczkę , góra na karczku, dół z mnóstwem zakładek - parada nie z tej ziemi - tyle, że na krótko... Była niedziela, odwiedził nas wujek z rodziną . Dorośli w domu, dzieci na podwórku, ja w nowej sukience, którą następnym razem mogłam ubrać dopiero za tydzień. Usiadłam na dyszlu od tego kieratu a mój kuzyn robiąc "za konia" biegł , zataczając koło a ja miałam frajdę z takiej jazdy.Zabawa była przednia...:))) W pewnej chwili poczułam, że coś mnie ciągnie w stronę tego wielkiego koła, zaczęłam krzyczeć, Wojtek myślał,że
chodzi mi o to, żeby biegł szybciej więc z radosnym okrzykiem na ustach przyśpieszył...Moją fruwającą sukienkę wciągnęło do koła i zaczęło mnie wciągać.
Na szczęście kuzyn się zatrzymał, moja noga była szyta w szpitalu a sukienka w strzępach. Tym sposobem dyszel został schowany ale koło zostało jeszcze długo...:)))
Wspomnienia zostały do dzisiaj...:
ha,ha ja też to pamiętam i ocet na półkach!
Przypomniałaś mi pierwsze dodatki do kąpieli, były to takie zielone szyszki wypełnione żółto-pomarańczowym proszkiem o zapachu świerku. Kiedy już nieco podrośliśmy to kąpiele urządzane były raz w tygodniu w pralni. Mama rozpalała pod takim wielkim żeliwnym kotłem i kąpało się w dużych wannach które stały w pralni. Z tej pralni korzystało pięć rodzin. Duże pranie było robione w okresie jesienno-zimowym raz w miesiącu, bo tylko przez tydzień każda rodzina mogła korzystać z suszarni na strychu /był grafik, którego każdy przestrzegał/ - nie mieliśmy balkonu. W niedzielę po śniadaniu, na które bardzo często była cebula uduszona z jajkami, dostawaliśmy od taty 1,50 zł na książeczkę "Poczytaj mi mamo". U nas czytał najczęściej tata. Kiedy przeczytał tę książeczkę to my systematycznie domagaliśmy się aby czytał dalej i tata "czytał" czyli zmyślał dalsze historyjki. Z tym czytaniem to była u nas w domu pewna tradycja. Kiedy byłam na wsi /nota bene dopóki nie poszłam do szkoły to praktycznie mieszkałam cały czas - poza zimą - z dziadkami/ to wieczorami w domu dziadków zbierali się sąsiedzi. Przychodzili albo na darcie piór - wtedy były to najczęściej kobiety, albo na obieranie i krojenie jabłek na susz. Babcia stawiała obok łóżka na którym siedziała lampę naftową i czytała na głos. W tym czasie większość, a może nawet wszyscy sąsiedzi nie umieli czytać, ale słuchać czytania uwielbiali. Nikt na wsi nie miał wtedy radia. Później u mnie w domu takie głośne czytanie kultywował tata. Pamiętam jak czytał "Chatę wuja Toma". Z pobytu na wsi pamiętam jeszcze wspaniałe drożdżówki babci. Były to drożdżówki z serem i z jagodami i były przepyszne. Pamiętam wyprawy z dziadkiem bladym świtem na grzyby. Osada - wieś leżała w samym środku lasów. Pamiętam, że jako dzieci robiliśmy "tamy" na tej strudze która płynęła obok domu dziadków. Tamę budowaliśmy z rzecznego piachu. wody było w strudze niewiele, ale cały czas ta woda płynęła. Po "zbudowaniu" tamy tworzyły się takie niewielkie oczka wodne i tam łowiliśmy rękoma małe rybki, ale brat złapał kiedyś w ten sposób całkiem dużego miętusa i był z tego strasznie dumny.
Cudem techniki byla kolorowa szybka nakladana na na ekran telewizora (marki KORAL) , taki mielismy w domu ,ktora imitowala telewizje w kolorze.
Czesto pani Loska zapowiadajaca program miala zielone wlosy a buzie czerwono-niebieska , ale i tak byla frajda.
W niedziele po kosciele szlo sie do ciastkarni po cos slodkiego i zaras potem do domku na "Wielka Gre" i "Bonanze"
W kamienicy na 15 rodzin bylo moze ze dwa telewizory , u nas zawsze bylo pelno dzieciakow
W poniedzialek byl "Zwierzyniec" czwartek Ekran z bratkiem ,potem w niedziele "Teleranek"
Pamietam wyprawy na wies "Karolcia " tak nazywal ojciec skode oktawie ,ktora nie ma nic wspolnego z dzisiejsa wersja tego autka
Nikt nie wspomina skupow butelek , ktore zapachem nie przypominaly perfumeri
Czesto w siatce z zylki nosilo sie butelki ,aby zamienic na pare groszy .nie wspomne juz ze od oleju nie przyjmowali trzeba bylo dobrze umyc ludwikiem w goracej wodzie .
W ten sposob zbieralem pieniadze na "mlodego modelarza". dzis kto by sie bawil w sklejanie papierowych modeli samolotwo, statkow .Lepiej posiedziec przy
komputerze .....
POZDRAWIAM Bongo
O matko, pamietam te kolorowa szybe, sasiedzi mieli taka i faktycznie te kolory byly w paski cos mi sie kojarzy, ze niebieski byl na gorze, chyba mial limitowac kolor nieba.....to byl faktycznie niezly niewypal :))))
Pamiętam jak calą rodziną chodziliśmy do sąsiadów na "Czterch pancernych". Oni także mieli szybkę założoną na ekran. Kto pamięta łyżwy przykręcane do butów? U rodziców na strychu jeszcze leżą moje albo siostry. Pokazałam je kiedyś dzieciom. Ale mialy miny! Co do cukierków w żółtym pudełeczku to mam takie pudełko w piwnicy. Mąż trzyma w nim jakieś śrubki. Zrobię zdjęcie i wstawię na WŻ. Mam także balię z korkiem w dnie. Dostałam ja od teściowej Stoi w ogrodzie i pełni rolę kwietnika. Od teścia dostałam pralkę automatyczną czyli tarę. Wręczył nam ją na weselu podczas oczepin. .
Łyżwy były albo przykręcane z przodu i z tyłu,albo z tyłu trzeba było zrobić dziure w obcasie i zaczepić tam tylną część łyżew.Zimy też były inne,chodziliśmy na narty na drugą strone jeziora (jezioro ok 1,5do 2 km szerokości) by z górki jeździć na nartach.Narty robił nam wiejski stolarz.Jezioro to od dobrych kilku lat nie zamarza,a moją koleżankę do szkoły ojciec woził saniami z końmi przez to właśnie jezioro.Oj, zmienia nam się klimat,nie tylko warunki życia...
Angela, gratuluje Tesciow !!! Widac, ze maja dobre poczucie humoru a to takie wazne :))) A moja Babcia miala wlasnie tare i te balie z korkiem. Czekaj teraz mysle i mi sie przypomina, bylo jeszcze takie mniejsze naczynie drewniane, tez z korkiem i nazywalo sie cebrzyk .... tylko nie pamietam do czego to sluzylo.
a pamiętacie czym pisalo się w szkole? -obsadka ,stalówka i kałamarz z atramentem no i oczywiście pełno kleksów i plam wszędzie
A do nauki służył Elementarz Falskiego (z Alą i Olą), a tornistry ( ja pierwszy miałam taki z malowanej tektury) nie były tak przeładowane jak teraz. W klasie były piece kaflowe i do wygódki trzeba było chodzic za budynek szkoły. Dopiero w następnych latach szkołę przeniesiono do nowej "tysiąclatki" (tysiąc szkół na tysiąclecie państwa polskiego). A kto uczestniczył w czynach społecznych? Bo ja tak.
Czyny społeczne?Sadziliśmy przy polnych drogach drzewa i rano już ich nie było,bo rolnicy dokładnie do drogi obsiewali pole.Pamiętam też wykopki,my w polu w sobotę,a pracowicy PGR siedzieli na miedzach i obserwolali,bo dzieci przecież zrobią...
Za moich szkolnych czasów też to było,drzewka i wykopki!
Teraz dzieci mają sprzątanie Świata,tylko,że worki z tymi śmieciami leżą i leżą przy drogach..!
Kałamarz który był w takim otworze w ławce.Tylko jeden elementarz,ale za to przerobiony dokładnie i wszystkie dzieci,z mojej wiejskiej szkoły na pewno,juz po pierwszej klasie czytały płynnie.
Bongo, ale fajnie mi sie zrobilo, jak to przeczytalam a i
jeszcze byl Jacek I Agatka, Piatek z Pankracym,Przygody Blatazara Gabki no i oczywiscie slynny komiks Tytus, Romek I Atomek.
A kto pamięta rajtuzy bawełniane ze szwem ? Nałożone świeżo po wypraniu wyglądały "jako tako", po kilku godzinach siedzenia w ławce szkolnej na kolanach robiły się wypchane wory...Wyglądałyśmy w tym tak ponętnie, że hej ! Trudno pominąć fakt, że strasznie w tym szwie gryzły . Dopiero mniej więcej w połowie podstawówki weszły z gracją elastyczne niebieskie rajstopy - czemu wszystkie w mocno niebieskim kolorze - tego nie wiem ale tak było.To dopiero była "parada"...:))))
Przypomniał mi się wyścig pokoju cala wieś stała przy trasie przejazdu kolarzy.
A w piekarni był chleb okrągły o wadze 2 kg. Spód tego chleba podsypany był chyba otrębami. Taki bochenek chleba kosztował 8zł. Pamiętam, jak wracało się ze sklepu, to zawsze wszystkie dzieciaki obgryzały cały chleb wokoło. Na podwórku biegaliśmy z pajdami chleba polanymi wodą i posypanymi cukrem, a czasami posmarowanymi masłem i oczywiście z cukrem.
A mnie kojarzą sie z tamtymi czasami kolejki i kartki.Pamiętam jak mama stawiała mnie w kolejce np. za kawą.To były czasy.Osobiście miło wspominam cukierki "raczki"Fajne też były fartuszki w szkole i wprawdzie one znowu wracaja w postaci mundurków ale to już nie to samo...
no kartki to już zupełnie inna historia -toż to była przwdziwa kołomyja ,kolejki ,wymiany ,buty na kartki nieważne jakie,wyprawki dla dzieci na kartki,papierosy,alkohol,czekolada ,kurcze - książkę można by było o tym napisać,Boże jak my wtedy żyliśmy ,choć muszę przyznać ,że tych kartek całkiem sporo miałam,bo 7 kg.4 kg, i dwa razy po 2,5 kg ,chyba dziś nie kupuję tyle mięsa,pozdrawiam - rosa
Kartkowe zycie ozywialo stosunki miedzyludzkie :))) Pamietam jak wymienialismy cukier na inne produkty, bo tak sie skladalo, ze u nas w domu nikt nie uzywal cukru tak normalnie a bylo tego bialego proszku 6kg miesiecznie, wiec wymienialismy na rozne inne kartkowe specjaly (ja glownie na papierosy ;)). A jak ktos mial jakas impreze to sie "pozyczalo" kartki :))) Wesolo bylo nie ma co .....:)))
"Modne" było kiedyś stanie w kolejkach. Napisałam celowo modne, bo nie zawsze wiązało się ze staniem po coś niezbędnego.
Brało się "co rzucili do sklepu". Kupowało się różową włóczkę, no bo po prostu była.
Pewnej nocy stałam w kolejce po buty - kozaki. Wystałam, ale trochę za duże, nie było to jednak najważniejsze. W związku z tym faktem nie byłam na następny dzień w szkole, ale rumuńskie kozaczki z futerkiem były moje!
Mi też brakuje bamibono takich prawdziwych lodów, i takiej czekolady - właściwie wyrobu czekoladowo podobnego - nadole miała kratkę czarno białą na opakowaniu, a u góry jakiś bukiet kwiatów i zawsze była w paczkach mikołajowych.
Z nieco nowszych czasów - radziecki telewizor marki rubin, którego nie było nam wolno włączać pod żadnym pozorem jak byliśmy sami w domu, bo mógł wybuchnąć.... Jakby obecność dorosłych mogła czemukolwiek zapobiec . I stabilizator napięcia - taka bucząca skrzynka włączana zanim włączyło się telewizor. A, i rubina włączało się tak z 20 minut przed programem, żeby się "nagrzał" i żeby coś było w ogóle widać.
No i absolutny hit na ścianach mieszkań koło 85 roku - fototapeta! U koleżanki była jakaś plaża z palmami i jak to zobaczyłam pierwszy raz, zrobiłam wielkie oczy i westchnęłam nabożnie "aaaale Ameryka", co rodzina wypomina mi do dziś .
A swoją drogą, taki elementarz to był genialny wynalazek - mieliśmy nawet dwa, starszy jeszcze po rodzicach i nowsze wydanie - i tak jakoś zupełnie przypadkiem nauczyliśmy się z bratem czytać zanim poszliśmy do szkoły. Coś w tym jest, w końcu ten najstarszy był napisany dla dorosłych (czyli odpornych już na naukę).