Jakos tak zebralo mi sie na wspomnienia i pomyslalam sobie, ze moze zechcielibyscie podzielic sie swoimi szkolnymi wybrykami, pomyslami, ktore kiedys spowodowaly klopoty z rodzicami czy nauczycielami .... Mysle, ze kazdy z nas ma na swoim koncie pare takich przewinien, ktore teraz po latach, z perspektywy czasu wspominamy z "lezka w oku", lub usmiechem "pod wasem", albo moze, o ktorych nie chcielibysmy opowiadac wlasnym (jeszcze w wieku szkolnym) dzieciom.... Na poczatek powiem Wam, ze juz w pierwszej klasie szkoly podstawowej zaraz na poczatku we wrzesniu wybilam szybe w oknie....., a stalo sie tak, bo wlasnie po przerwie wchodzilam do klasy przez okno......bo bylo blizej :))) Oczywiscie rodzice musieli zaplacic za wstawienie nowej szyby a ja dostalam reprymende, ktora pomogla, ale nie na dlugo :)) ale o tym potem .....
Szkolnych wybryków raczej nie miałam - byłam dzieckiem spokojnym, zahukanym, któremu z powodu koloru włosów dokuczano.
W przedszkolu natomiast pamietam jak dostałam linijką po łapach za.. zjedzenie owoców z kącika przyrodniczego (ale inne dzieci też dostały).
Moim swoistym wybrykiem była matura. Na dwa tygodnie przed maturą a trzy dni przed egzaminem zawodowym złamałam prawą rękę ( poślizgnęłam się w słoneczny dzień, na krawężniku polanym przed chwilą przez polewaczkę, będąc na leagalnych wagarach - nauczycielka wysłała mnie i koleżankę do miasta, abyśmy coś załatwiły). Pierwsze co - ja nie kończę szkoły, będę powtarzać klasę i już!!! Bo po co skoro nie będę mogła zdawać na studia Szybko jednak wytłumaczono mi, że jednak szkołę to ja już w zasadzie ukończyłam a matury nie muszę mieć. W każdym razie z egzaminu pisemnego mnie zwolniono. a na ustnym... w pewnym momencie ze zdenerwowania zabrakło mi tchu, wybiłam sie z rytmu. nauczycielka chciała mi podpowiedzieć. A ja do niej "pani profesor, niech pani mi nie pomaga j wiem, tylko zapomniałam.."
potem robiłam cyrki z maturą - że nie będę zdawać. Dyrektor prosił, abym przystąpiła. Dostałam nawet maszynę do pisania do domu, abym się mogła nauczyć pisać jedna ręką. Pisałam sama jedna na zapleczu sali gimnastycznej. Nikt mnie nie pilnował - a jedyna ściąga z cytatami (nasz polonistka uwielbiała) utknęła mi pod gipsem i lewą ręką nie mogłam wyjąć. W każdym razie maturę zdałam nawet bardzo dobrze - jak się okazało po przeliczaniu i policzeniu punktów na studia miałam trzecie miejsce na liście - jako, że pod uwagę brali lepszą ocenę z danego przedmiotu - a w życiu świadectwa z paskiem nie miałam (a to powodu za ciezkiego tyłka)
Ja miałam taki jeden wybryk.Otóż na zakończenie szkoły podstawowej w naszej szkole odbywał się bal.Oczywiście panował całkowity zakaz spożywania napojów wyskokowych.Dwie klasy(w tym moja) postanowiły dostosowac się do tego ale....w szkole.Zakupiliśmy dosłownie dla każdego po jednym piwie i postanowiliśmy po zakończeniu balu zorganizowac sobie ognisko i tymże piwkiem uczcic naszą wolnośc.Wszystko przebiegało zgodnie z planem gdy na sam koniec imprezy(gdy podążaliśmy już do szatni),kolezanka zapomniała,że ma w plecaku moje, swoje i jeszcze jednej dziewczyny piwo i fajt plecakiem na podłogę prosto........... pod dyrektorki nogi.O matko,ale była afera!!!!!!!!!!!!!!Na szczęście nikt nie przejmował się konsekwencjami i wszyscy zgodnie przyznali,że pomysł był wspólny a uczestniczyli w tym wszyscy.Ognisko odbyło się,w tym zamieszaniu nikt nie pomyślał aby reszcie zabrac to piwo,więc jakoś podzieliliśmy się i było fajnie.Teraz wspominam to z uśmiechem na ustach ale wtedy nie było nam do śmiechu,gdyby nie wstawiennictwo reszty uczniów i ich odwaga do przyznania się do złamania regulaminu to nie wiem jak by to się skończyło....Ach ta młodośc.....
Ja z moich wybryków pamietam jeden choc napewno miałam ich wiecej. Choodziłam wtedy do 3 klasy liceum i mieszkałam w internacie. Nie wiem jak jest teraz ale w 10 lat temu jak sie mieszkało w internacie o godz 20 - stej musielismy byc juz w swoich pokojach a o godz 22-giej była cisza nocna. Pewnego wieczoru ja i moja współlokatorka wybrałysmy sie do pokoju naszych kolegów i tak fajnie nam sie wtedy rozmawiało, grało w karty, że nie zauwazyliśmy iz mineło juz dawno po 22-giej. Nagle usłyszałysmy że ktos idzie korytarzem, domyslilismy sie ze to napewno kierownik internatu i wychowawca sprawdzaja co to za damskie śmiech i rozmowy dobiegaja z meskiego pokoju. Długo sie nie namyslając kolezanka schowała sie pod łózkiem ja do szafy a koledzy do swoich łózek. Niestety czujny wychowawca nie dał sie tak szybko nabrać ze wszyscy juz grzecznie spią i zaczął sie rozgladac po pokoju. Najpierw wypatrzył kolezankę po łozkiem a nastepnie zajrzał do szafy. Wstrzymałam oddech mysląc ze mnie nie zauważy, niestety stało sie inaczej. I w tym momencie gdy juz mnie wyparzył w tej szafie ja z niej wykoczyłam i wypaliłam " No co mola Pan nie widział" i uciekłam. Oczywiscie dostałysmy kare za to przesiadywanie u chłopaków a ja juz do końca szkoły miałam ksywke MOL.
Mój wybryk włąsciwie nie był wybrykiem (humorystycznym) ale raczej nieszczęsliwym wypadkiem. W liceum, żeby urwac się z lekcji chemii (nienawidziłam) złosiłam sie (wraz z innymi), że pojedziemy z wizytą do pewnego kolekcjonera - u nas w szkole był Klub Kolekcjonera, gdzie uczniowie przedstawiali swoje hobby i to, czym się interesowali, prowadzilismy kronike szkoły i inne takie... No i pojechalismy. Było bardzo przyjemnie, z tej wizyty pamiętam mieszkanie wypełnione po brzegi bibelotami , jak w muzeum, i oryginalną suknię Poli Negrii, czas płynął i ocknelismy sie dopiero wtedy, jak nie mielismy żadnego autobusu, zeby wrócić do domu (wyjazd był do innej miejscowosci). Wpadlismy na świetny pomysł powrotu "okazją". Okazał sie nią samochód marki Żuk z plandeką. 2 osoby usiadły koło kierowcy a reszta na kipę pod plandeką. Było zimno, siedzielismy koło siebie jak najbliżej, żeby cieplej było. Troche smierdziało paliwem, ale wydawało się nam, że to normalne...Dopiero jak przyjechalismy na miejsce i wysiedlismy zaczęły się cyrki. Jedna z dziewczyn upadła i nie mogła się podnieść, wszystkim kręciło się w głowie. W miarę dobrze czuły się te dwie osoby, które jechały w kabinie kierowcy. Zajęły sie tą najbardziej chorą a reszta "poodprowadzała" sie do domów. Moja mama patrzyła na mnie co najmniej dziwnie - podobno wyglądałam jak "śmierć na chorągwi i zachowywałam się jak po kilku głębszych. Oczywiście nic nie powiedziałam, dopiero nastepnego dnia przyznałam sie jak się czułam. Prawdopodobnie zatrulismy sie spalinami , ale wtedy nikt o tym nie pomyslał. Młodzieńcza głupota.... i mogło się skonczyć o wiele gorzej.
Po tej nieszczesnej szybie, przysiadlam na jakis czas, zreszta nie mialam innego wyjscia - do tej samej szkoly chodzil moj starszy brat, uosobienie cnot i posuszenstwa, wiec nie mialam za wielkich mozliwosci, bo przeciez musialam isc rowno z nieskazitelna opinia :))) Na szczescie On starszy i sobie poszedl wlasna droga po kilku latach ..... a mnie zaswital nowy pomysl ;))) Mialam wtedy ledwo ukonczone 12 lat i wlasnie z nowym rokiem szkolnym oddawano nowa szkole ..... co prawda odleglosc od domu ta sama, ale przeciez szkola ....NOWA ....Hmmm Cale wakacje spedzilam nad tym jakby tu uknuc plan i namowic rodzicow na przepisanie mnie do tej "nowki" ...... szanse byly od poczatku marne, ale pod koniec wakacji (lekko zachaczajac o rozpoczecie roku szkolnego) moja Mama wyjechala na wczasy z najmlodsza latorosla i tu pojawila sie moja szansa ..... Poprosilam Tate, zeby dal mi pieniadze na "wpisowe" i sama pomaszerowalam do szkoly zapisac sie na nowy rok.... Po czym zameldowalam sekretarce, ze moi rodzice postanowili, ze mam pojsc do nowej szkoly wiec prosze o moje dokumenty.... Oczywiscie kobieta popatrzyla na mnie i mowi, ze absolutnie nie, dokumenty moze wydac tylko rodzicom.....ale ja sie upieralam ;) Przyszedl kierownik szkoly wiec Jemu wyjasnilam co moglam, zaznacajac, ze rodzice przyjsc nie moga, bo Mamy nie ma, a Tato nie moze wziac wolnego z pracy i dal mi pieniadze, zebym to sama zalatwila.... Kierownik popatrzyl - pieniadze sa, uczennica bylam wzorowa (nie bylo powodu mi nie wierzyc) wiec dal mi te dokumenty .....pamietam, ze nawet obwiazal te teczke jakims sznurkiem zebym nie pogubila .... I tak sobie z dokumnetami pod pacha powedrowalam do nowej szkoly. Tu oczywiscie popatrzyli na moje wyniki w nauce i bez slowa przyjeli ....Mordzisko mi sie rozjasnilo usmiechem, ale jeszcze nie mialam odwagi nic powiedziec rodzicom i tak mi jakos zeszlo na tym nic nie mowieniu do rozpoczecia roku szkolnego .....minelo pierwsze dwa dni.....a mnie sie ta nowa szkola wcale nie podoba .....ja chce moje kolezanki ....Co by tu teraz zrobic, rodzice w dalszym ciagu nic nie wiedza, wiec musze to sama jakos odkrecic .... Nastepnego tygodnia w czasie lekcji przyszla sekretarka do klasy i oznajmila, ze poniewaz ta nowa szkola jest przeladowana (nie tylko ja sie rzucilam :)) to czesc uczniow musi odejsc skad przyszli i wyczytala kilka nazwisk.....ale nie moje :( No to ja szybciorem reka w gore i mowie, ze ja tez chce isc skad przyszlam, w odpowiedzi uslyszalam, ze ja nie musze .... Po lekcjach poszlam do dyrektora i powiedzialam, ze ja chce isc do mojej starej szkoly ......znow ta sama spiewka "rodzice maja przyjsc po dokumenty" wiec zgodnie z prawda (tym razem) przypomnialam, ze dokumenty ja sama przynioslam i skoro ich nie zgubilam wtedy, to nie zgubie teraz .... No i wyladowalam z dokumentami w teczce i bez szkoly na dzien nastepny ......Hmmm to nie jest dobrze pomyslalam sobie i wymyslilam, ze jedyna osoba, ktora moze mi rozwiazac ten problem jest moja wychowawczyni ze starej szkoly ......Ojojoj !!!! "Stacha" byla wielka i straszna, postrach calej szkoly, miala taki zwyczaj ze jak ktos rozrabial to stawala nad delikwentem i machajac mu przed oczami dlonia mowila "Xinski jak cie pacne to sie w sciane wkleisz" a pamietajcie, ze w tamtych latach takie "pacanie" bylo calkiem realne .....No coz nie brzmialo to zachecajaco, ale nie ma wyjscia ...... trzeba isc prosto w paszcze lwa !!!! Za pozyczone od "ukladnego" brata pieniadze kupilam jakis wiechec, to mialo przypominac kwiaty..... i pomaszerowalam do Stachy do domu.... Otworzyla drzwi patrzyla na mnie zdejmujac i zakladajac okulary przez dobre 2 min (najdluzsze 2 min w moim dotychczasowym zyciu) po czym kazala mi wszystko wydeklamowac jak na "swietej spowiedzi" co nie majac innego wyjscia uczynilam .....Stacha wiechec wrzucila do wazonu z woda, wziela gleboki oddech i juz myslalam, ze mnie "pacnie"......a Ona kazala mi przyjsc nastepnego dnia do szkly... Dokumenty ode mnie zabrala i sama zalatwila reszte..... Wyobrazcie sobie, ze nigdy nie powiedziala tego moim rodzicom ...... a dowiedzieli sie przypadkowo od mojej matematyczki ..... Ale juz obeszlo sie bez bolu, bo przeciez naprawilam to co narozrabialam ......To byly czasy ...:)))
No to jedziemy dalej..... bo jak sie pewnie i slusznie domyslacie, Stacha nie zalatwila tego tak zupelnie bezinteresownie....:)) Wiec wizyta u Stachy zakonczyla sie paktem pokojowym, czyli Ona zalatwia i milczy, ale ja przyzekam, ze nie bede sprawiac problemow wychowawczych..... Hmmm przez jakis czas nie powiem, ten uklad dzialal.... az pod koniec roku szkolnego wybralismy sie na wycieczke do Zakopanego i Krakowa..... Nie pamietam juz ile dni gdzie, wiem, ze napewno byly tam 2 noce,albo wiecej w Zakopanem i jak to bywalo w takich wycieczkach uczestniczyl zawsze ktos z rodzicow (do pomocy) zwykle byli to rodzice tzw. "lizusow" czyli na pewno nie moi :))) Noclegi w Zakopanem byly w domkach goralskich, z zachowaniem wszelkiej ostroznosci czyli dziewczeta w jednym domku, a chlopcy w drugim nieco odleglym.... W ostatnia (moze byla to tylko druga noc) ja i moja kolezanka (nazwijmy ja) Mania wpadlysmy na genialny pomysl, zeby jak juz bedzie zapowiedziana cisza nocna to wyjdziemy przez okno i pojdziemy "poogladac gwiazdy" ale jak planowalysmy cala wyprawe to dolaczylo do nas jeszcze nastepne 4 dziewczyny, czyli bylo nas chetnych 6. Zapadl wieczor i wszyscy w lozkach, Stacha zrobila "ostatni" (rzekomo, jak sie pozniej okazalo) obchod wiec my szybko zamienilysmy pizamy na ubrania i chodu przez okno..... Ale jak dlugo moze trwac takie "ogladanie gwiazd" ???? Po jakichs pewnie 30-40 min zdecydowalysmy, ze czas wracac ..... Wracamy a tu caly nasz domek plonie w ........swiatlach. Przez niektore odsloniete okna widac krzatajace sie w poplochu postacie ..... Ups, nie jest dobrze, wiemy juz, ze nastapila wpadka i jest akcja poszukiwania uciekinierek ..... Co tu robic ??? Isc teraz prosto do domu tak na zywca ??? no nie, jakos nie bardzo mialysmy na to odwage ..... Postanowilysmy, ze schowamy sie w krzakach w ogrodzie i przeczekamy najwieksza nawalnice burzy, a potem .....to bedzie .....potem ..... Wlazlysmy w te krzaki, ze strachu zupelnie nieswiadome, ze to agrest.....i kluje jak licho, ale co tam w takiej sytuacji nie czuje sie bolu ;)) Jedna z uczestniczek wyprawy w panice zaczyna sie rozbierac, okazalo sie, ze zalozyla ubranie na pizame i teraz sie przebiera, tak jakby od tej pizamy zalezala waga calego przestepstwa .... No i gdyby ta nasza Miecia nie zaczela tak swiecic ta pizamowa d**a w tych krzakach to moze by nas nie wypatrzono.... Ale w takich ciemnosciach jasna pizama ???? I juz nas maja .... Stacha uzbrojona w wojskowy pas (skad go wziela do dzis nie wiem) i dwoje rodzicow z komitetu rodzicielskiego .....padlo krotkie haslo "Wylazic !!!!" No to wylazlysmy ..... wszystkie 6, Miecia ciagle jeszcze zaplatana miedzy rekawami i nogawkami pizamy a normalnego dziennego ubrania .....Stacha ustawila nas w rzedzie i zaczela dochodzenie: "czyj to byl pomysl ?" ..."wszystkich" padla jednoglosna, zdecydowana odpowiedz, "kto wyszedl pierwszy?" znow to samo "wszyscy" itd itp. Chociaz w zeznaniach bylysmy zgodne, wiec Stacha tak jak stalysmy kazdej z nas wymierzyla po trzy "packi" pasem na tylek i zagonila do spania.... Nastepnego dnia rano wyjezdzalismy do Krakowa, zaraz jak tylko cala klasa zebrala sie w autobusie Stacha wziela do reki tube (ten ogromny mikrofon, zawsze z tym jezdzila na szkolne wycieczki) i zaczela odczytywac nazwiska 6 uciekinierek, po czym oznajmila, ze przez nas o malo nie dostala zawalu serca, a wlasciwie to go dostala, ale na szczescie Bog dal Jej taka sile i odpornosc, ze jakos do rana z tego wyszla.....i teraz za kare odsyla nas do domu przed zakonczeniem wycieczki .....Po chwili zmienila zdanie, nie bedzie nas odsylac, bo nie ma komu zabezpieczyc bezpieczenstwa takim typom jak my, ale jak tylko wrocimy do domu, to Ona - Stacha nie chce nas wiecej widziec na oczy, ani nawet slyszec czy istniejemy ..... Ojojojoj !!!! ale sie narobilo !!!! Wiedzialysmy, ze mamy tylko szanse jakos ublagac Ja o litosc wlasnie w Krakowie, oczywiscie od chwili wysluchania wyroku, bylysmy juz pokorne jak owieczki ...... Natomiast w Krakowie, pod Sukiennicami odbylysmy marsz na kolanach, ze zlozonymi do modlitwy rekami (wyobrazam sobie tylko co to byl za widok, dla przypadkowch przechodniow) i tym sposobem uzyskalysmy przebaczenie .... Oczywiscie tym razem nie obylo sie bez powiadomienia rodzicow ......no i trzeba bylo jeszcze poniesc kare w domu :((
W tej chwili dotarlo do mnie, ze sa wsrod nas nauczyciele .....oj !!! Wobrazam sobie jak to czytaja i dziekuja Bogu, ze nie bylam Ich uczennica ;)))
Ah przypomniała mi sie jeszcze jedna wpadka . To było na maturze pisemnej matematyki, niestety ja orłem z przedmiotów ścisłych nigdy nie byłam. Klika dni przed maturą wiedzielismy, ze w trakcie rozwiazywania zadań ma przyjsc rodzic ktoregoś z moich kolegów z herbatą dla wszystkich, a pod kubkami miały być sciagi. Oczywiscie jak to na maturze bywa dostaliśmy zadania do rozwiazania i zabralismy sie za rozwiazywanie tych zadań. Minęła godzina ja miałam rozwiazane 2 zadania i wiedziałam ze za chwile ma ktoś przyjśc z tymi sciagami. Spojrzałam na moje kolezanki i kolegów oni tez juz z niecierpliwościa wypatrywali kogos kto ma przynieść ta herbatę.. Nagle drzwi sali otwiaraja sie i wchodzi facet, troszeczkę zdziwiłam sie ze bez tacy z herbatą. Najpierw podszedł do stołu przy który siedziała komisja nauczycielska , nastepnie zaczął obchodzić salę i przyglądac sie uczniom. W momencie gdy podszedł do mojego stolika ja znów dużo sie nie namyslając szeptem do niego wypaliłam :" I co ma Pan dla nas ten cynk?". Facet na mnie spojrzał , dziwnie sie uśmiechając i poszedł usiąść do nauczycieli. Ja zaczęłam rozwiazywać 3 zadanie. Cos tam mi sie udało rozwiazac z tego 3 zadania i czas sie skończył. Trzeba było oddać kartki i wyjśc z sali. To czego dowiedziałam sie po wyjsciu zmroziło mnie a na czole pojawiły sie kropelki potu. Okazało sie ze facet który owiedził nasza szkołę jest kuratorem a ja do niego wyskoczyłam z takim tekstem. Jednak jakoś sie udało matematykę zdałam na 3.
Super :))) mam jedno pytanie..... Czy ta szybsza reakcja jezyka od mysli pozostala Ci do dzis ??? Jesli tak, to napewno nie mozna sie przy Tobie nudzic !!!!!
No własnie została. Teraz staram sie jakoś kontrolować ale i tak co jakiś czas mam jakąs wpadke. A do tego wszystkiego jestem jakimś strasznym pechowcem. Ciagle sie przewracam, potykam, albo cos na mnie spadnie albo ja na kogoś lub cos wpadne. Połamane miałam juz chyba wszystko noge , reke , 2 zebra, nos. A mój pierwszy dzień w liceum zaczął sie od tego ze ja ubrana w granatowa spódniczke i białą bluzke zaczęłam ogladac nową szkołę. Po chwili chciałam zbiec po schodach do szkolego sklepiku napic sie czegoś, niestety noga jakoś dziwnie zaplatała mi sie w wycieraczkę i z całym impetem uderzyłam głową w scianę. Mój pierwszy dzień w nowej szkole zaczął sie w szpitalu, ponieważ po upadku straciłam przytomnośc i karetką odwieziono mnie do szpitala . Na miejscu okazało sie że mam wstrząs mózgu. Pech i roztargnienie przesladują mnie do dzisiaj.
Pamietam,ze na w-f ie nie lubilam cwiczyc a juz szczegolnie sie rozbierac, wiec starsza kolezanka mi podpowiedziala, zebym na pytanie dlaczego nie cwiczysz, odpowiedziec: jestem niedysponowana... A ja oczywiscie zapomnialam i odpowiedzialam : nie moge cwiczyc bo jestem niezdyscyplinowana....Oczywiscie wszyscy w smiech oprocz nauczycielki, ktora spojrzala na mnie groznie i powiedziala: Ja wiem ( i tu poszlo moje nazwisko ) , ze jestes niezdyscyplinowana i dlatego sie przebierzesz i dam ci specjalne cwiczenia na dyscypline...Juz wiecej to slowo nie bylo w moim slowniku....do czasu zmiany szkoly ;)))
Ja mialam takich wpadek szkolnych co najmniej kilka ;)))) Ale teraz co mi sie przypomnialo to wpadka ktora miala miejsce w szkole podstawowej , w ostatniej 8 klasie . Byl sprawdzian z fizyki ( szczerze nienawidzilam tego przedmiotu bo jestem umyslem humanistycznym ) , tak wiec nie nauczylam sie wzorow do zadan i wypisalam je na malej karteczce , z ktorej potem skorzystalam na sprawdzianie . Gdy skonczylam pisac , poszlam oddac kartke, wracam , patrze a tu sciaga na lawce. Nie wiem jak mi wypadla, . Na moje nieszczescie zobaczyla to moja nauczycielka , myslalam ze zapadne sie pod ziemie , co za wpadka !!! Oczywiscie z miejsca dostalam pale. Od tamtej pory juz nigdy nie odwazylam sie na uzycie sciagi dostalam lekcje do konca zycia :)))
Jakos tak zebralo mi sie na wspomnienia i pomyslalam sobie, ze moze zechcielibyscie podzielic sie swoimi szkolnymi wybrykami, pomyslami, ktore kiedys spowodowaly klopoty z rodzicami czy nauczycielami .... Mysle, ze kazdy z nas ma na swoim koncie pare takich przewinien, ktore teraz po latach, z perspektywy czasu wspominamy z "lezka w oku", lub usmiechem "pod wasem", albo moze, o ktorych nie chcielibysmy opowiadac wlasnym (jeszcze w wieku szkolnym) dzieciom....
Na poczatek powiem Wam, ze juz w pierwszej klasie szkoly podstawowej zaraz na poczatku we wrzesniu wybilam szybe w oknie....., a stalo sie tak, bo wlasnie po przerwie wchodzilam do klasy przez okno......bo bylo blizej :))) Oczywiscie rodzice musieli zaplacic za wstawienie nowej szyby a ja dostalam reprymende, ktora pomogla, ale nie na dlugo :)) ale o tym potem .....
Szkolnych wybryków raczej nie miałam - byłam dzieckiem spokojnym, zahukanym, któremu z powodu koloru włosów dokuczano.
W przedszkolu natomiast pamietam jak dostałam linijką po łapach za.. zjedzenie owoców z kącika przyrodniczego (ale inne dzieci też dostały).
Moim swoistym wybrykiem była matura. Na dwa tygodnie przed maturą a trzy dni przed egzaminem zawodowym złamałam prawą rękę ( poślizgnęłam się w słoneczny dzień, na krawężniku polanym przed chwilą przez polewaczkę, będąc na leagalnych wagarach - nauczycielka wysłała mnie i koleżankę do miasta, abyśmy coś załatwiły). Pierwsze co - ja nie kończę szkoły, będę powtarzać klasę i już!!! Bo po co skoro nie będę mogła zdawać na studia Szybko jednak wytłumaczono mi, że jednak szkołę to ja już w zasadzie ukończyłam a matury nie muszę mieć.
W każdym razie z egzaminu pisemnego mnie zwolniono. a na ustnym... w pewnym momencie ze zdenerwowania zabrakło mi tchu, wybiłam sie z rytmu. nauczycielka chciała mi podpowiedzieć. A ja do niej "pani profesor, niech pani mi nie pomaga j wiem, tylko zapomniałam.."
potem robiłam cyrki z maturą - że nie będę zdawać. Dyrektor prosił, abym przystąpiła. Dostałam nawet maszynę do pisania do domu, abym się mogła nauczyć pisać jedna ręką. Pisałam sama jedna na zapleczu sali gimnastycznej. Nikt mnie nie pilnował - a jedyna ściąga z cytatami (nasz polonistka uwielbiała) utknęła mi pod gipsem i lewą ręką nie mogłam wyjąć.
W każdym razie maturę zdałam nawet bardzo dobrze - jak się okazało po przeliczaniu i policzeniu punktów na studia miałam trzecie miejsce na liście - jako, że pod uwagę brali lepszą ocenę z danego przedmiotu - a w życiu świadectwa z paskiem nie miałam (a to powodu za ciezkiego tyłka)
Ja miałam taki jeden wybryk.Otóż na zakończenie szkoły podstawowej w naszej szkole odbywał się bal.Oczywiście panował całkowity zakaz spożywania napojów wyskokowych.Dwie klasy(w tym moja) postanowiły dostosowac się do tego ale....w szkole.Zakupiliśmy dosłownie dla każdego po jednym piwie i postanowiliśmy po zakończeniu balu zorganizowac sobie ognisko i tymże piwkiem uczcic naszą wolnośc.Wszystko przebiegało zgodnie z planem gdy na sam koniec imprezy(gdy podążaliśmy już do szatni),kolezanka zapomniała,że ma w plecaku moje, swoje i jeszcze jednej dziewczyny piwo i fajt plecakiem na podłogę prosto........... pod dyrektorki nogi.O matko,ale była afera!!!!!!!!!!!!!!Na szczęście nikt nie przejmował się konsekwencjami i wszyscy zgodnie przyznali,że pomysł był wspólny a uczestniczyli w tym wszyscy.Ognisko odbyło się,w tym zamieszaniu nikt nie pomyślał aby reszcie zabrac to piwo,więc jakoś podzieliliśmy się i było fajnie.Teraz wspominam to z uśmiechem na ustach ale wtedy nie było nam do śmiechu,gdyby nie wstawiennictwo reszty uczniów i ich odwaga do przyznania się do złamania regulaminu to nie wiem jak by to się skończyło....Ach ta młodośc.....
Ja z moich wybryków pamietam jeden choc napewno miałam ich wiecej. Choodziłam wtedy do 3 klasy liceum i mieszkałam w internacie. Nie wiem jak jest teraz ale w 10 lat temu jak sie mieszkało w internacie o godz 20 - stej musielismy byc juz w swoich pokojach a o godz 22-giej była cisza nocna. Pewnego wieczoru ja i moja współlokatorka wybrałysmy sie do pokoju naszych kolegów i tak fajnie nam sie wtedy rozmawiało, grało w karty, że nie zauwazyliśmy iz mineło juz dawno po 22-giej. Nagle usłyszałysmy że ktos idzie korytarzem, domyslilismy sie ze to napewno kierownik internatu i wychowawca sprawdzaja co to za damskie śmiech i rozmowy dobiegaja z meskiego pokoju. Długo sie nie namyslając kolezanka schowała sie pod łózkiem ja do szafy a koledzy do swoich łózek. Niestety czujny wychowawca nie dał sie tak szybko nabrać ze wszyscy juz grzecznie spią i zaczął sie rozgladac po pokoju. Najpierw wypatrzył kolezankę po łozkiem a nastepnie zajrzał do szafy. Wstrzymałam oddech mysląc ze mnie nie zauważy, niestety stało sie inaczej. I w tym momencie gdy juz mnie wyparzył w tej szafie ja z niej wykoczyłam i wypaliłam " No co mola Pan nie widział" i uciekłam. Oczywiscie dostałysmy kare za to przesiadywanie u chłopaków a ja juz do końca szkoły miałam ksywke MOL.
Hahahahaha, dobre, serdecznie się usmiałam Molu ;)))))))
Smiech, smiechem - ja tez sie uchachalam z tego mola ......Ale sama nic nie nawywijalas ;) moja droga Ave ????
Mój wybryk włąsciwie nie był wybrykiem (humorystycznym) ale raczej nieszczęsliwym wypadkiem. W liceum, żeby urwac się z lekcji chemii (nienawidziłam) złosiłam sie (wraz z innymi), że pojedziemy z wizytą do pewnego kolekcjonera - u nas w szkole był Klub Kolekcjonera, gdzie uczniowie przedstawiali swoje hobby i to, czym się interesowali, prowadzilismy kronike szkoły i inne takie... No i pojechalismy. Było bardzo przyjemnie, z tej wizyty pamiętam mieszkanie wypełnione po brzegi bibelotami , jak w muzeum, i oryginalną suknię Poli Negrii, czas płynął i ocknelismy sie dopiero wtedy, jak nie mielismy żadnego autobusu, zeby wrócić do domu (wyjazd był do innej miejscowosci). Wpadlismy na świetny pomysł powrotu "okazją". Okazał sie nią samochód marki Żuk z plandeką. 2 osoby usiadły koło kierowcy a reszta na kipę pod plandeką. Było zimno, siedzielismy koło siebie jak najbliżej, żeby cieplej było. Troche smierdziało paliwem, ale wydawało się nam, że to normalne...Dopiero jak przyjechalismy na miejsce i wysiedlismy zaczęły się cyrki. Jedna z dziewczyn upadła i nie mogła się podnieść, wszystkim kręciło się w głowie. W miarę dobrze czuły się te dwie osoby, które jechały w kabinie kierowcy. Zajęły sie tą najbardziej chorą a reszta "poodprowadzała" sie do domów. Moja mama patrzyła na mnie co najmniej dziwnie - podobno wyglądałam jak "śmierć na chorągwi i zachowywałam się jak po kilku głębszych. Oczywiście nic nie powiedziałam, dopiero nastepnego dnia przyznałam sie jak się czułam. Prawdopodobnie zatrulismy sie spalinami , ale wtedy nikt o tym nie pomyslał. Młodzieńcza głupota.... i mogło się skonczyć o wiele gorzej.
Po tej nieszczesnej szybie, przysiadlam na jakis czas, zreszta nie mialam innego wyjscia - do tej samej szkoly chodzil moj starszy brat, uosobienie cnot i posuszenstwa, wiec nie mialam za wielkich mozliwosci, bo przeciez musialam isc rowno z nieskazitelna opinia :)))
Na szczescie On starszy i sobie poszedl wlasna droga po kilku latach ..... a mnie zaswital nowy pomysl ;)))
Mialam wtedy ledwo ukonczone 12 lat i wlasnie z nowym rokiem szkolnym oddawano nowa szkole ..... co prawda odleglosc od domu ta sama, ale przeciez szkola ....NOWA ....Hmmm Cale wakacje spedzilam nad tym jakby tu uknuc plan i namowic rodzicow na przepisanie mnie do tej "nowki" ...... szanse byly od poczatku marne, ale pod koniec wakacji (lekko zachaczajac o rozpoczecie roku szkolnego) moja Mama wyjechala na wczasy z najmlodsza latorosla i tu pojawila sie moja szansa ..... Poprosilam Tate, zeby dal mi pieniadze na "wpisowe" i sama pomaszerowalam do szkoly zapisac sie na nowy rok....
Po czym zameldowalam sekretarce, ze moi rodzice postanowili, ze mam pojsc do nowej szkoly wiec prosze o moje dokumenty.... Oczywiscie kobieta popatrzyla na mnie i mowi, ze absolutnie nie, dokumenty moze wydac tylko rodzicom.....ale ja sie upieralam ;) Przyszedl kierownik szkoly wiec Jemu wyjasnilam co moglam, zaznacajac, ze rodzice przyjsc nie moga, bo Mamy nie ma, a Tato nie moze wziac wolnego z pracy i dal mi pieniadze, zebym to sama zalatwila....
Kierownik popatrzyl - pieniadze sa, uczennica bylam wzorowa (nie bylo powodu mi nie wierzyc) wiec dal mi te dokumenty .....pamietam, ze nawet obwiazal te teczke jakims sznurkiem zebym nie pogubila .... I tak sobie z dokumnetami pod pacha powedrowalam do nowej szkoly. Tu oczywiscie popatrzyli na moje wyniki w nauce i bez slowa przyjeli ....Mordzisko mi sie rozjasnilo usmiechem, ale jeszcze nie mialam odwagi nic powiedziec rodzicom i tak mi jakos zeszlo na tym nic nie mowieniu do rozpoczecia roku szkolnego .....minelo pierwsze dwa dni.....a mnie sie ta nowa szkola wcale nie podoba .....ja chce moje kolezanki ....Co by tu teraz zrobic, rodzice w dalszym ciagu nic nie wiedza, wiec musze to sama jakos odkrecic .... Nastepnego tygodnia w czasie lekcji przyszla sekretarka do klasy i oznajmila, ze poniewaz ta nowa szkola jest przeladowana (nie tylko ja sie rzucilam :)) to czesc uczniow musi odejsc skad przyszli i wyczytala kilka nazwisk.....ale nie moje :( No to ja szybciorem reka w gore i mowie, ze ja tez chce isc skad przyszlam, w odpowiedzi uslyszalam, ze ja nie musze ....
Po lekcjach poszlam do dyrektora i powiedzialam, ze ja chce isc do mojej starej szkoly ......znow ta sama spiewka "rodzice maja przyjsc po dokumenty" wiec zgodnie z prawda (tym razem) przypomnialam, ze dokumenty ja sama przynioslam i skoro ich nie zgubilam wtedy, to nie zgubie teraz ....
No i wyladowalam z dokumentami w teczce i bez szkoly na dzien nastepny ......Hmmm to nie jest dobrze pomyslalam sobie i wymyslilam, ze jedyna osoba, ktora moze mi rozwiazac ten problem jest moja wychowawczyni ze starej szkoly ......Ojojoj !!!! "Stacha" byla wielka i straszna, postrach calej szkoly, miala taki zwyczaj ze jak ktos rozrabial to stawala nad delikwentem i machajac mu przed oczami dlonia mowila "Xinski jak cie pacne to sie w sciane wkleisz" a pamietajcie, ze w tamtych latach takie "pacanie" bylo calkiem realne .....No coz nie brzmialo to zachecajaco, ale nie ma wyjscia ...... trzeba isc prosto w paszcze lwa !!!!
Za pozyczone od "ukladnego" brata pieniadze kupilam jakis wiechec, to mialo przypominac kwiaty..... i pomaszerowalam do Stachy do domu....
Otworzyla drzwi patrzyla na mnie zdejmujac i zakladajac okulary przez dobre 2 min (najdluzsze 2 min w moim dotychczasowym zyciu) po czym kazala mi wszystko wydeklamowac jak na "swietej spowiedzi" co nie majac innego wyjscia uczynilam .....Stacha wiechec wrzucila do wazonu z woda, wziela gleboki oddech i juz myslalam, ze mnie "pacnie"......a Ona kazala mi przyjsc nastepnego dnia do szkly... Dokumenty ode mnie zabrala i sama zalatwila reszte.....
Wyobrazcie sobie, ze nigdy nie powiedziala tego moim rodzicom ...... a dowiedzieli sie przypadkowo od mojej matematyczki .....
Ale juz obeszlo sie bez bolu, bo przeciez naprawilam to co narozrabialam ......To byly czasy ...:)))
Swietnie napisane, masz talent pisarski:) Tez sie usmiałam.
No to jedziemy dalej..... bo jak sie pewnie i slusznie domyslacie, Stacha nie zalatwila tego tak zupelnie bezinteresownie....:))
Wiec wizyta u Stachy zakonczyla sie paktem pokojowym, czyli Ona zalatwia i milczy, ale ja przyzekam, ze nie bede sprawiac problemow wychowawczych.....
Hmmm przez jakis czas nie powiem, ten uklad dzialal.... az pod koniec roku szkolnego wybralismy sie na wycieczke do Zakopanego i Krakowa.....
Nie pamietam juz ile dni gdzie, wiem, ze napewno byly tam 2 noce,albo wiecej w Zakopanem i jak to bywalo w takich wycieczkach uczestniczyl zawsze ktos z rodzicow (do pomocy) zwykle byli to rodzice tzw. "lizusow" czyli na pewno nie moi :)))
Noclegi w Zakopanem byly w domkach goralskich, z zachowaniem wszelkiej ostroznosci czyli dziewczeta w jednym domku, a chlopcy w drugim nieco odleglym....
W ostatnia (moze byla to tylko druga noc) ja i moja kolezanka (nazwijmy ja) Mania wpadlysmy na genialny pomysl, zeby jak juz bedzie zapowiedziana cisza nocna to wyjdziemy przez okno i pojdziemy "poogladac gwiazdy" ale jak planowalysmy cala wyprawe to dolaczylo do nas jeszcze nastepne 4 dziewczyny, czyli bylo nas chetnych 6. Zapadl wieczor i wszyscy w lozkach, Stacha zrobila "ostatni" (rzekomo, jak sie pozniej okazalo) obchod wiec my szybko zamienilysmy pizamy na ubrania i chodu przez okno..... Ale jak dlugo moze trwac takie "ogladanie gwiazd" ???? Po jakichs pewnie 30-40 min zdecydowalysmy, ze czas wracac .....
Wracamy a tu caly nasz domek plonie w ........swiatlach. Przez niektore odsloniete okna widac krzatajace sie w poplochu postacie ..... Ups, nie jest dobrze, wiemy juz, ze nastapila wpadka i jest akcja poszukiwania uciekinierek ..... Co tu robic ??? Isc teraz prosto do domu tak na zywca ??? no nie, jakos nie bardzo mialysmy na to odwage ..... Postanowilysmy, ze schowamy sie w krzakach w ogrodzie i przeczekamy najwieksza nawalnice burzy, a potem .....to bedzie .....potem .....
Wlazlysmy w te krzaki, ze strachu zupelnie nieswiadome, ze to agrest.....i kluje jak licho, ale co tam w takiej sytuacji nie czuje sie bolu ;))
Jedna z uczestniczek wyprawy w panice zaczyna sie rozbierac, okazalo sie, ze zalozyla ubranie na pizame i teraz sie przebiera, tak jakby od tej pizamy zalezala waga calego przestepstwa .... No i gdyby ta nasza Miecia nie zaczela tak swiecic ta pizamowa d**a w tych krzakach to moze by nas nie wypatrzono....
Ale w takich ciemnosciach jasna pizama ???? I juz nas maja .... Stacha uzbrojona w wojskowy pas (skad go wziela do dzis nie wiem) i dwoje rodzicow z komitetu rodzicielskiego .....padlo krotkie haslo "Wylazic !!!!" No to wylazlysmy ..... wszystkie 6, Miecia ciagle jeszcze zaplatana miedzy rekawami i nogawkami pizamy a normalnego dziennego ubrania .....Stacha ustawila nas w rzedzie i zaczela dochodzenie: "czyj to byl pomysl ?" ..."wszystkich" padla jednoglosna, zdecydowana odpowiedz, "kto wyszedl pierwszy?" znow to samo "wszyscy" itd itp. Chociaz w zeznaniach bylysmy zgodne, wiec Stacha tak jak stalysmy kazdej z nas wymierzyla po trzy "packi" pasem na tylek i zagonila do spania.... Nastepnego dnia rano wyjezdzalismy do Krakowa, zaraz jak tylko cala klasa zebrala sie w autobusie Stacha wziela do reki tube (ten ogromny mikrofon, zawsze z tym jezdzila na szkolne wycieczki) i zaczela odczytywac nazwiska 6 uciekinierek, po czym oznajmila, ze przez nas o malo nie dostala zawalu serca, a wlasciwie to go dostala, ale na szczescie Bog dal Jej taka sile i odpornosc, ze jakos do rana z tego wyszla.....i teraz za kare odsyla nas do domu przed zakonczeniem wycieczki .....Po chwili zmienila zdanie, nie bedzie nas odsylac, bo nie ma komu zabezpieczyc bezpieczenstwa takim typom jak my, ale jak tylko wrocimy do domu, to Ona - Stacha nie chce nas wiecej widziec na oczy, ani nawet slyszec czy istniejemy .....
Ojojojoj !!!! ale sie narobilo !!!! Wiedzialysmy, ze mamy tylko szanse jakos ublagac Ja o litosc wlasnie w Krakowie, oczywiscie od chwili wysluchania wyroku, bylysmy juz pokorne jak owieczki ...... Natomiast w Krakowie, pod Sukiennicami odbylysmy marsz na kolanach, ze zlozonymi do modlitwy rekami (wyobrazam sobie tylko co to byl za widok, dla przypadkowch przechodniow) i tym sposobem uzyskalysmy przebaczenie ....
Oczywiscie tym razem nie obylo sie bez powiadomienia rodzicow ......no i trzeba bylo jeszcze poniesc kare w domu :((
W tej chwili dotarlo do mnie, ze sa wsrod nas nauczyciele .....oj !!! Wobrazam sobie jak to czytaja i dziekuja Bogu, ze nie bylam Ich uczennica ;)))
Ah przypomniała mi sie jeszcze jedna wpadka . To było na maturze pisemnej matematyki, niestety ja orłem z przedmiotów ścisłych nigdy nie byłam. Klika dni przed maturą wiedzielismy, ze w trakcie rozwiazywania zadań ma przyjsc rodzic ktoregoś z moich kolegów z herbatą dla wszystkich, a pod kubkami miały być sciagi. Oczywiscie jak to na maturze bywa dostaliśmy zadania do rozwiazania i zabralismy sie za rozwiazywanie tych zadań. Minęła godzina ja miałam rozwiazane 2 zadania i wiedziałam ze za chwile ma ktoś przyjśc z tymi sciagami. Spojrzałam na moje kolezanki i kolegów oni tez juz z niecierpliwościa wypatrywali kogos kto ma przynieść ta herbatę.. Nagle drzwi sali otwiaraja sie i wchodzi facet, troszeczkę zdziwiłam sie ze bez tacy z herbatą. Najpierw podszedł do stołu przy który siedziała komisja nauczycielska , nastepnie zaczął obchodzić salę i przyglądac sie uczniom. W momencie gdy podszedł do mojego stolika ja znów dużo sie nie namyslając szeptem do niego wypaliłam :" I co ma Pan dla nas ten cynk?". Facet na mnie spojrzał , dziwnie sie uśmiechając i poszedł usiąść do nauczycieli. Ja zaczęłam rozwiazywać 3 zadanie. Cos tam mi sie udało rozwiazac z tego 3 zadania i czas sie skończył. Trzeba było oddać kartki i wyjśc z sali. To czego dowiedziałam sie po wyjsciu zmroziło mnie a na czole pojawiły sie kropelki potu. Okazało sie ze facet który owiedził nasza szkołę jest kuratorem a ja do niego wyskoczyłam z takim tekstem. Jednak jakoś sie udało matematykę zdałam na 3.
Super :))) mam jedno pytanie..... Czy ta szybsza reakcja jezyka od mysli pozostala Ci do dzis ??? Jesli tak, to napewno nie mozna sie przy Tobie nudzic !!!!!
No własnie została. Teraz staram sie jakoś kontrolować ale i tak co jakiś czas mam jakąs wpadke. A do tego wszystkiego jestem jakimś strasznym pechowcem. Ciagle sie przewracam, potykam, albo cos na mnie spadnie albo ja na kogoś lub cos wpadne. Połamane miałam juz chyba wszystko noge , reke , 2 zebra, nos. A mój pierwszy dzień w liceum zaczął sie od tego ze ja ubrana w granatowa spódniczke i białą bluzke zaczęłam ogladac nową szkołę. Po chwili chciałam zbiec po schodach do szkolego sklepiku napic sie czegoś, niestety noga jakoś dziwnie zaplatała mi sie w wycieraczkę i z całym impetem uderzyłam głową w scianę. Mój pierwszy dzień w nowej szkole zaczął sie w szpitalu, ponieważ po upadku straciłam przytomnośc i karetką odwieziono mnie do szpitala . Na miejscu okazało sie że mam wstrząs mózgu. Pech i roztargnienie przesladują mnie do dzisiaj.
Pamietam,ze na w-f ie nie lubilam cwiczyc a juz szczegolnie sie rozbierac, wiec starsza kolezanka mi podpowiedziala, zebym na pytanie dlaczego nie cwiczysz, odpowiedziec: jestem niedysponowana...
A ja oczywiscie zapomnialam i odpowiedzialam : nie moge cwiczyc bo jestem niezdyscyplinowana....Oczywiscie wszyscy w smiech oprocz nauczycielki, ktora spojrzala na mnie groznie i powiedziala: Ja wiem ( i tu poszlo moje nazwisko ) , ze jestes niezdyscyplinowana i dlatego sie przebierzesz i dam ci specjalne cwiczenia na dyscypline...Juz wiecej to slowo nie bylo w moim slowniku....do czasu zmiany szkoly ;)))