To powiedzonko nasunęło mi pewną myśl co nas nie zabije to nas wzmocni chyba nie pokręciłam
nie należy prawdę mówiąc wątku zaczynać od pytania ale ja poprostu ośmielę się go zadać. Co zrobić kiedy dopadnie nas coś co wpływa na nasz nastój, albo jeszcze gorzej dołuje nas... osobiście kiedy jestem w dołku... słucham dobrej muzyki, biorę książkę do ręki...albo poprostu idę na długiiiiiii spacer.Dobrze jest gdy szybko przemija jak zły sen to co mnie spotkało..ale kiedy to "coś" trzyma jak rzep psiego ogona...co wtedy co wtedy.. pozdrawiam Was żarłoczki
a tym co chorują.... dopadło przeziębienie,katar,grypę przesyłam pozytywne fluidy i na rozgrzanie dobry łyk nalewki może malinowej
jak złapie doła to dłuugi spacer obowiązkowo, ale jeśli jest to grupsza sprawa i dół totalny to z pomocą przychodzą przyjaciele, którzy mnie wspierają. Ostatnim razem bardzo mnie, wręcz pilnowali. Codziennie ktoś przy mnie był i humor próbował poprawiac. Oj przyjaciół mam sprawdzonych i poprostu wspaniałych.
Użytkownik Wróbelek napisał w wiadomości: > jak złapie doła to dłuugi spacer obowiązkowo, ale jeśli jest to grupsza sprawa > i dół totalny to z pomocą przychodzą przyjaciele, którzy mnie wspierają. > Ostatnim razem bardzo mnie, wręcz pilnowali. Codziennie ktoś przy mnie był i > humor próbował poprawiac. Oj przyjaciół mam sprawdzonych i poprostu > wspaniałych.
Poważnie, dali Ci w dupsko ...no to masz naprawdę dobrych Przyjaciół.Postaw im piwko ode mnie. Tylko powiedz im, że to ode mnie. Janek
Na szczęście tego uniknełam, chyba mają już do mnie anielską cierpliwość wypracowaną, że do tego nie doszło Ale czasem się zastanawiałam, czy przypadkiem między sobą grafiku nie ustawiali kto kiedy będzie ze mną siedział bo na krok prawieże sama nie zostawalam i dzięki temu jakoś przeszłam najgorsze chwile w życiu.
Piwko postawię i oficjalnie zaznaczę że to od takiego jednego Janka
Dobre pytanie co zrobic ? Gdy ja mam zly dzien zawsze sprzatam ale tak porzadnie odsuwam meble , czyszcze kazdy zakamarek , wtedy nie mysle co mnie zlego spotkalo i jestem zajeta . Gdy jestem smutna to najlepszym lekarstwem jest moj piesio , nikt nie potrafi mnie tak rozbawic jak on . A gdy juz wszystko posprzatam i jestem po dlugim spacerku , wtedy jestem tutaj z Wami Pozdrawiam
Ja robie to samo co ty ASTI, kiedy naprawde jestem wkurzona, biore się za sprzątanie całego domu...... cm po cm i z taką werwą i szybkością że kiedy już skończę nie mam sił się kłócić czy złościć. Nerwy się uspokajają i mogę wszystko na spokojnie przemyśleć i porozmawiać. A jak mieszkanie na tym korzysta mmmmmmmmmm...... całe lśni heh A na dołki zawsze pomaga mi synek, który kiedy widzi mnie smutną, przyjdzie i mnie z całych sił wytuli ( tak że ledwo oddycham czasami :) i wycałuje, sercu od razu 1000 x lepiej ....kiedyś pomagały mi bardzo rozmowy z przyjaciółką, to było niestety kiedyś bo strasznie się na niej zawiodłam .... teraz często odczuwam brak takiej bratniej duszyczki której mogłabym się zwierzyć i pogadać na każdy temat w chwilach jakiegoś dołka........ ale do tego też można się przyzwyczaić.... :> Chyba dlatego też lubie właśnie WŻ tu panuje zawsze tak przyjazna i serdeczna atmosfera :) Pozdrawiam
A dlaczegóż to z "doła" trzeba kogoś wyciągać ??? Nie może sobie w nim posiedzieć w ciszy i spokoju ????? Mnie czasami jest potrzebne takie posiedzenie - rodzina to wie i mi nie przeszkadza, wie, że mi samo przejdzie.. A tak na poważnie.... Kiedy mam naprawdę dużego doła zamykam się w sobie, nie mogę czytać, nie chcę widzieć znajomych, telewizor mnie irytuje...wtedy wiem, że czas jest najlepszym lekarstwem. Na szczęście takie doły zdarzyły mi sie dotychczas tylko 2 razy. Bo te pozostałe to zwykłe dołeczki - wtedy pomaga spacer z psem, jego kochana mordka, dobra książka, ukochane ptysie przyniesione przez męża, kawałek sernika od sąsiadki, idę na targ i kupuję wiadro kwiatów albo jakis piękny drobiazg do domu. No i ukochana muzyka - słuchawki na uszy, nóżki na stół i mnie nie ma. Są jeszcze ukochane filmy.. takie "Nigdy w życiu" z Danusią Stenką albo "Zaklinacz koni" ... cudowne...
No i jest jeszcze WŻ rodzinka - czytając wpisy niektórych osób zawsze mam dobry humor...... Uściski dla wszystkich.
No nie... Ja mam tak samo :))) Miałam kilka razy w życiu takie zdarzenia, które mnie dołowały, zmieniały , na gorsze niestety i nawet niszczyły częściowo zdrowie, całe szczęście, że nie trwały zbyt długo, bo... nie wiem jak by się to skończyło. Silna baba jestem, więc w końcu wychodziłam na prostą. Jak jest totalnie źle to stosuję metodę Scarlet z "przeminęło z wiatrem" i mówię sobie , że... pomysle o tym jutro :))) Mnie też czas jest potrzebny, żeby spojrzeć na wszystko z innej strony. Poza tym rodzina jest moja podporą. A na te mniejsze dołeczki to toćka w toćkę jak u Piq + pogaduchy na GG z niektórymi Żarłoczkami (dzieki Kochani) :)))))) Świadomość, że nie jest się samemu w takich ciężkich chwilach ogromnie pomaga.
U mnie chyba co nie zabije to wzmacnia - dokładnie i natychmiastowo. Nie mam dołów. Co najwyżej przypominam burzę z piorunami. Niepowodzenia, przeszkody pobudzają mnie do działania - od razu myślę jak sobie z tym radzić, jak pokonać.
W przeciwieństwie do mojego męża, który jest strasznym "dolarze". Przez lata nauczyłam się, że wtedy nie ma co go rozweselać, bo i tak nie doceni. Potrzebuje tonąć w swoim problemie...Nie ma też co go za bardzo głaskać po głowie - bo zapada się jeszcze bardziej - jaki to on biedny, nieszczęśliwy...Najlepiej wtedy zostawić go...prześpi problem (u niego to najlepsza ucieczka przed nim) a jak to nie do końca pomoże - wjechać na ambicję, tak, aby się na mnie obraził i zrobił na złość...I wtedy jest dobrze..zawsze stwierdza, że jak go nie zabiło to wzmocniło...i tak do następnego doła...
ekkore, u mnie jest to samo. Im więcej przeciwnosci ,przykrości to mocniej zaciskam zęby, a czasami pięści i ...do przodu.Jezeli mam na coś wpływ to działam, a jeżeli w danym momencie jestem bezsilna biorę na przeczekanie i "uderzam" za parę dni z innej strony. A na zwykłe smuteczki... dobra książka, uśmiechy moich synów , pogaduchy z przyjacólłką(sporadyczne bo wyjachała "na saksy", a telefony kosztują)
,, CO NAS NIE ZABIJE TO NAS WZMOCNI,, NIE MA TEGO ZLEGO CO BY NA DOBRE NIE WYSZLO,, I WSZYSTKO CO SIĘ WOKÓŁ MNIE DZIEJE JEST Z KORZYŚCIĄ DLA MNIE,, to takie 3 maksymy ktorymi kieruje sie w życiu i doskonale sie sprawdzaja. Nie miewam dołów, i tak jak Ave i Scarlet zawsze mowir ,, pomysle o tym jutro:), Nie warto się zadreczac , dolowac , bo zycie jest krotkie i warte ,żeby przezyc je radosnie i spokojnie. Nasz los jest zapisany w gwiazdach i nieunikniemy złych sytuacji ktore ktos tam na gorze wyznaczyl nam je w udziale. Trzeba tylko spokojnie do nich podejsc, bo nie ma sytuacji bez wyjscia. Przesylam wszystkim usmiech na ten ponury dzisiaj dzień.... i po kawałku czekoladki , bo dobrze wplywa na humor ( na biodra tez, ale tym nie warto sie przjmować0:::)))
To zalezy co sie dzieje, bo jesli jest to cos, co wymaga dzialania to biore sie do roboty i dzialam, az do skutku.... Jesli natomiast jest to bardziej stan "duchowy" to wtedy analizuje, bo sama wiara, ze "co nas nie zabije to nas wzmocni" nie wystarczy, nie wzmocni nas bez naszego udzialu - dlatego sa tez przypadki powtarzania tych samych bledow. Jesli wiec zdarza sie w moim zyciu cos, co sie juz kiedys zdarzylo, to wtedy "biore urlop od zycia" czyli wylaczam sie na jakis czas z zycia aktywnego, zeby nie miec zadnych wplywow z zewnatrz i analizuje dlaczego to sie dzieje, co ja takiego robie ze dana sytuacja sie powtarza .... Generalnie wierze, ze wiekszosc problemow sprowadzamy na siebie sami, inni ludzie i otoczenie moze nas skrzywdzic tylko na tyle na ile im pozwalamy.... a wiec tylko zmiana wlasnego stosunku do innych i otoczenia moze przyniesc pozytywne skutki. Slowem nastepuje wtedy analiza wlasnego postepowania, i zmiany ktore wlasnie maja wzmocnic ... Jest jeszcze jedna zasada, w ktora wierze, ze "jesli robisz zawsze tak jak robiles, to masz tylko efekty takie jakie zawsze miales"....
Być może to prawda ale moja osoba i wszystko to co we mnie siedzi jakoś nie utożsamia sie z ta sentencją...niestety...Mialam kiedyś taki "dołek", siedziałam w domu opiekując sie dzieckiem i choc nie narzekalam na brak zajęć coraz bardziej zamykałam się w czterech ścianach i wtedy nawet największe niepowodzenie urastałao do rango potężnego kopniaka od życia....Wtedy właśnie większość znajomych rozpierzchła sie po świecie i jakoś nie mogłam nabrać dystansu do życia nie maiałam nawet na nie ochoty....Potem jakoś pomalutku ,,się działo" poszłam do pracy (byc może nie wymarzonej...ale..), a za jakiś czas zaczełam zaglądać tutaj, gotowanie zawsze lubiłam ale teraz kiedy mogłam się dzielić tym z innymi poczułam niesamowitą przyjemność, odkryłam w tym pasję...Może nie zawiązałam wielkich przyjaźni (mam nadzieję że wszystko przede mną:-)) ale wiem że tu jest sporo życzliwych mi osób(...?) na których dobra radę i dobre słowo mogę liczyć. Jedną z receptą na zły dzień dla mnie wypicie w Wszym gronie kawy i małe(czasem wielkie)co nie co. Pozdrawiam wszystkich! K.
Doły miewam rzadko, ale miewam. Jeśli dzieje się coś złego, albo coś, co bardzo mnie przynębia, to wtedy nigdy nie pamiętam o tych mądrych przysłowiach w stylu "co nas nie zabije...". Muszę wszystko przemyśleć, "przetrawić" a czasem zwyczajnie się wypłakać. Bywają też takie chwile (to ta najgorsza wersja), że zaczynam zamykać się w sobie, trochę wycofuję z życia towarzyskiego, dostaję lenia i nawet nie chce mi się iść na spacer, ale... To mija szybko (góra 3 dni), bo zaczynam się wściekać na siebie, że czas mi "przecieka przez palce". Jakby z przekory mobilizuję się i na siłę wymyślam jakieś "bojowe" zadania (sprzątanie, długie gotowanie, spotkanie z osobą, której dawno nie widziałam). To mnie tak rozkręca, że zapominam co mnie przytłaczało. W codziennych, przytłaczających sytuacjach, które psują mi czasami humor kieruję się innymi metodami. Wypracowałam je sobie już jakiś czas temu. Polegają na tym, że wiedząc, iz bywają te lepsze i te gorsze dni wymyślam sobie jakiś "punkt zaczepienia". To może być myśl o nadchodzącym urlopie, myśl o spotkaniu z kimś bliskim, myśl o nadchodzących świętach, myśl o słonecznym, długim weekendzie itp. Tak więc, kiedy tylko robi mi się smutno przypominam sobie ten swój "punkt zaczepienia" i wtedy szybko "wracam do pionu". Zaczynam się cieszyć jak dziecko. Czasami radują mnie takie drobiazgi, że nawet głośno o nich nie mówię, bo niektórzy by się postukali w głowę i to patrząc mi prosto w oczy :-))) Mój aktualny "punkt zaczepienia"? Święta! :-)Czasami też zdarza mi sie mówić: "A! Co się będę martwić na zapas" - to mi pomaga.
To powiedzenie jest mi jakieś obce. Po prostu "nie czuję go". Miałam trudne sytuacje w życiu i w takich chwilach jakoś nie miałam głowy do "filozofowania" (mam na myśli obiektywnie trudne sytuacje - np. śmierć bliskiej osoby czy utratę miłości, a nie mniejsze czy większe handry). Swego czasu na takie codzienne problemy, skądinąd uciążliwe, pomagało mi powiedzeie "nie przejmuj się sprawami na które nie masz wpływu" - przez kilka miesięcy to zdanie wisiało nawet na widocznym miejscu w kuchni. Teraz łapię się na tym, że do wielu spraw (problemów) nabieram dystansu, ale cieszy mnie życie. Nawet trudno byłoby powiedzieć co konkretnie, ale często po prostu stwierdzam, że czuję się szczęśliwa.
To powiedzonko nasunęło mi pewną myśl
co nas nie zabije to nas wzmocni chyba nie pokręciłam
nie należy prawdę mówiąc wątku zaczynać od pytania ale ja poprostu ośmielę się go zadać.
Co zrobić kiedy dopadnie nas coś co wpływa na nasz nastój, albo jeszcze gorzej dołuje nas...
osobiście kiedy jestem w dołku... słucham dobrej muzyki, biorę książkę do ręki...albo poprostu idę na długiiiiiii spacer.Dobrze jest gdy szybko przemija jak zły sen to co mnie spotkało..ale kiedy to "coś" trzyma jak rzep psiego ogona...co wtedy co wtedy..
pozdrawiam Was żarłoczki
a tym co chorują.... dopadło przeziębienie,katar,grypę przesyłam pozytywne fluidy i na rozgrzanie dobry łyk nalewki może malinowej
jak złapie doła to dłuugi spacer obowiązkowo, ale jeśli jest to grupsza sprawa i dół totalny to z pomocą przychodzą przyjaciele, którzy mnie wspierają. Ostatnim razem bardzo mnie, wręcz pilnowali. Codziennie ktoś przy mnie był i humor próbował poprawiac. Oj przyjaciół mam sprawdzonych i poprostu wspaniałych.
Użytkownik Wróbelek napisał w wiadomości:
> jak złapie doła to dłuugi spacer obowiązkowo, ale jeśli jest to grupsza sprawa
> i dół totalny to z pomocą przychodzą przyjaciele, którzy mnie wspierają.
> Ostatnim razem bardzo mnie, wręcz pilnowali. Codziennie ktoś przy mnie był i
> humor próbował poprawiac. Oj przyjaciół mam sprawdzonych i poprostu
> wspaniałych.
Poważnie, dali Ci w dupsko ...no to masz naprawdę dobrych Przyjaciół.Postaw im piwko ode mnie. Tylko powiedz im, że to ode mnie.
Janek
Na szczęście tego uniknełam, chyba mają już do mnie anielską cierpliwość wypracowaną, że do tego nie doszło Ale czasem się zastanawiałam, czy przypadkiem między sobą grafiku nie ustawiali kto kiedy będzie ze mną siedział bo na krok prawieże sama nie zostawalam i dzięki temu jakoś przeszłam najgorsze chwile w życiu.
Piwko postawię i oficjalnie zaznaczę że to od takiego jednego Janka
Tylko pozazdrościc.
Dobre pytanie co zrobic ? Gdy ja mam zly dzien zawsze sprzatam ale tak porzadnie odsuwam meble , czyszcze kazdy zakamarek , wtedy nie mysle co mnie zlego spotkalo i jestem zajeta . Gdy jestem smutna to najlepszym lekarstwem jest moj piesio , nikt nie potrafi mnie tak rozbawic jak on . A gdy juz wszystko posprzatam i jestem po dlugim spacerku , wtedy jestem tutaj z Wami Pozdrawiam
Ja robie to samo co ty ASTI, kiedy naprawde jestem wkurzona, biore się za sprzątanie całego domu...... cm po cm i z taką werwą i szybkością że kiedy już skończę nie mam sił się kłócić czy złościć. Nerwy się uspokajają i mogę wszystko na spokojnie przemyśleć i porozmawiać. A jak mieszkanie na tym korzysta mmmmmmmmmm...... całe lśni heh
A na dołki zawsze pomaga mi synek, który kiedy widzi mnie smutną, przyjdzie i mnie z całych sił wytuli ( tak że ledwo oddycham czasami :) i wycałuje, sercu od razu 1000 x lepiej
....kiedyś pomagały mi bardzo rozmowy z przyjaciółką, to było niestety kiedyś bo strasznie się na niej zawiodłam .... teraz często odczuwam brak takiej bratniej duszyczki której mogłabym się zwierzyć i pogadać na każdy temat w chwilach jakiegoś dołka........ ale do tego też można się przyzwyczaić.... :> Chyba dlatego też lubie właśnie WŻ tu panuje zawsze tak przyjazna i serdeczna atmosfera :) Pozdrawiam
A dlaczegóż to z "doła" trzeba kogoś wyciągać ??? Nie może sobie w nim posiedzieć w ciszy i spokoju ????? Mnie czasami jest potrzebne takie posiedzenie - rodzina to wie i mi nie przeszkadza, wie, że mi samo przejdzie..
A tak na poważnie....
Kiedy mam naprawdę dużego doła zamykam się w sobie, nie mogę czytać, nie chcę widzieć znajomych, telewizor mnie irytuje...wtedy wiem, że czas jest najlepszym lekarstwem. Na szczęście takie doły zdarzyły mi sie dotychczas tylko 2 razy.
Bo te pozostałe to zwykłe dołeczki - wtedy pomaga spacer z psem, jego kochana mordka, dobra książka, ukochane ptysie przyniesione przez męża, kawałek sernika od sąsiadki, idę na targ i kupuję wiadro kwiatów albo jakis piękny drobiazg do domu. No i ukochana muzyka - słuchawki na uszy, nóżki na stół i mnie nie ma.
Są jeszcze ukochane filmy.. takie "Nigdy w życiu" z Danusią Stenką albo "Zaklinacz koni" ... cudowne...
No i jest jeszcze WŻ rodzinka - czytając wpisy niektórych osób zawsze mam dobry humor...... Uściski dla wszystkich.
No nie... Ja mam tak samo :)))
Miałam kilka razy w życiu takie zdarzenia, które mnie dołowały, zmieniały , na gorsze niestety i nawet niszczyły częściowo zdrowie, całe szczęście, że nie trwały zbyt długo, bo... nie wiem jak by się to skończyło. Silna baba jestem, więc w końcu wychodziłam na prostą. Jak jest totalnie źle to stosuję metodę Scarlet z "przeminęło z wiatrem" i mówię sobie , że... pomysle o tym jutro :))) Mnie też czas jest potrzebny, żeby spojrzeć na wszystko z innej strony. Poza tym rodzina jest moja podporą. A na te mniejsze dołeczki to toćka w toćkę jak u Piq + pogaduchy na GG z niektórymi Żarłoczkami (dzieki Kochani) :)))))) Świadomość, że nie jest się samemu w takich ciężkich chwilach ogromnie pomaga.
U mnie chyba co nie zabije to wzmacnia - dokładnie i natychmiastowo. Nie mam dołów. Co najwyżej przypominam burzę z piorunami. Niepowodzenia, przeszkody pobudzają mnie do działania - od razu myślę jak sobie z tym radzić, jak pokonać.
W przeciwieństwie do mojego męża, który jest strasznym "dolarze". Przez lata nauczyłam się, że wtedy nie ma co go rozweselać, bo i tak nie doceni. Potrzebuje tonąć w swoim problemie...Nie ma też co go za bardzo głaskać po głowie - bo zapada się jeszcze bardziej - jaki to on biedny, nieszczęśliwy...Najlepiej wtedy zostawić go...prześpi problem (u niego to najlepsza ucieczka przed nim) a jak to nie do końca pomoże - wjechać na ambicję, tak, aby się na mnie obraził i zrobił na złość...I wtedy jest dobrze..zawsze stwierdza, że jak go nie zabiło to wzmocniło...i tak do następnego doła...
Jak widać przeciwieństwa sie przyciągają...
ekkore, u mnie jest to samo. Im więcej przeciwnosci ,przykrości to mocniej zaciskam zęby, a czasami pięści i ...do przodu.Jezeli mam na coś wpływ to działam, a jeżeli w danym momencie jestem bezsilna biorę na przeczekanie i "uderzam" za parę dni z innej strony.
A na zwykłe smuteczki... dobra książka, uśmiechy moich synów , pogaduchy z przyjacólłką(sporadyczne bo wyjachała "na saksy", a telefony kosztują)
,, CO NAS NIE ZABIJE TO NAS WZMOCNI,, NIE MA TEGO ZLEGO CO BY NA DOBRE NIE WYSZLO,, I WSZYSTKO CO SIĘ WOKÓŁ MNIE DZIEJE JEST Z KORZYŚCIĄ DLA MNIE,, to takie 3 maksymy ktorymi kieruje sie w życiu i doskonale sie sprawdzaja. Nie miewam dołów, i tak jak Ave i Scarlet zawsze mowir ,, pomysle o tym jutro:), Nie warto się zadreczac , dolowac , bo zycie jest krotkie i warte ,żeby przezyc je radosnie i spokojnie. Nasz los jest zapisany w gwiazdach i nieunikniemy złych sytuacji ktore ktos tam na gorze wyznaczyl nam je w udziale. Trzeba tylko spokojnie do nich podejsc, bo nie ma sytuacji bez wyjscia.
Przesylam wszystkim usmiech na ten ponury dzisiaj dzień.... i po kawałku czekoladki , bo dobrze wplywa na humor ( na biodra tez, ale tym nie warto sie przjmować0:::)))
"i po kawałku czekoladki , bo dobrze wplywa na humor ( na biodra tez, ale tym nie warto sie przjmować0:::))) " -
Szczera prawda !!
To zalezy co sie dzieje, bo jesli jest to cos, co wymaga dzialania to biore sie do roboty i dzialam, az do skutku.... Jesli natomiast jest to bardziej stan "duchowy" to wtedy analizuje, bo sama wiara, ze "co nas nie zabije to nas wzmocni" nie wystarczy, nie wzmocni nas bez naszego udzialu - dlatego sa tez przypadki powtarzania tych samych bledow. Jesli wiec zdarza sie w moim zyciu cos, co sie juz kiedys zdarzylo, to wtedy "biore urlop od zycia" czyli wylaczam sie na jakis czas z zycia aktywnego, zeby nie miec zadnych wplywow z zewnatrz i analizuje dlaczego to sie dzieje, co ja takiego robie ze dana sytuacja sie powtarza .... Generalnie wierze, ze wiekszosc problemow sprowadzamy na siebie sami, inni ludzie i otoczenie moze nas skrzywdzic tylko na tyle na ile im pozwalamy.... a wiec tylko zmiana wlasnego stosunku do innych i otoczenia moze przyniesc pozytywne skutki. Slowem nastepuje wtedy analiza wlasnego postepowania, i zmiany ktore wlasnie maja wzmocnic ...
Jest jeszcze jedna zasada, w ktora wierze, ze "jesli robisz zawsze tak jak robiles, to masz tylko efekty takie jakie zawsze miales"....
Być może to prawda ale moja osoba i wszystko to co we mnie siedzi jakoś nie utożsamia sie z ta sentencją...niestety...Mialam kiedyś taki "dołek", siedziałam w domu opiekując sie dzieckiem i choc nie narzekalam na brak zajęć coraz bardziej zamykałam się w czterech ścianach i wtedy nawet największe niepowodzenie urastałao do rango potężnego kopniaka od życia....Wtedy właśnie większość znajomych rozpierzchła sie po świecie i jakoś nie mogłam nabrać dystansu do życia nie maiałam nawet na nie ochoty....Potem jakoś pomalutku ,,się działo" poszłam do pracy (byc może nie wymarzonej...ale..), a za jakiś czas zaczełam zaglądać tutaj, gotowanie zawsze lubiłam ale teraz kiedy mogłam się dzielić tym z innymi poczułam niesamowitą przyjemność, odkryłam w tym pasję...Może nie zawiązałam wielkich przyjaźni (mam nadzieję że wszystko przede mną:-)) ale wiem że tu jest sporo życzliwych mi osób(...?) na których dobra radę i dobre słowo mogę liczyć.
Jedną z receptą na zły dzień dla mnie wypicie w Wszym gronie kawy i małe(czasem wielkie)co nie co. Pozdrawiam wszystkich! K.
Appetita, aleś Ty to ładnie napisała. Zasyłam Ci duuuużo serdeczności. Emila.
Ptasią grypę jakoś przeżyliśmy ... to już chyba kwakanie wytrzymamy. W razie czego wystarczy tylko programy zmienić.
Pozdrawiam
Janek
Doły miewam rzadko, ale miewam. Jeśli dzieje się coś złego, albo coś, co bardzo mnie przynębia, to wtedy nigdy nie pamiętam o tych mądrych przysłowiach w stylu "co nas nie zabije...". Muszę wszystko przemyśleć, "przetrawić" a czasem zwyczajnie się wypłakać. Bywają też takie chwile (to ta najgorsza wersja), że zaczynam zamykać się w sobie, trochę wycofuję z życia towarzyskiego, dostaję lenia i nawet nie chce mi się iść na spacer, ale... To mija szybko (góra 3 dni), bo zaczynam się wściekać na siebie, że czas mi "przecieka przez palce". Jakby z przekory mobilizuję się i na siłę wymyślam jakieś "bojowe" zadania (sprzątanie, długie gotowanie, spotkanie z osobą, której dawno nie widziałam). To mnie tak rozkręca, że zapominam co mnie przytłaczało. W codziennych, przytłaczających sytuacjach, które psują mi czasami humor kieruję się innymi metodami. Wypracowałam je sobie już jakiś czas temu. Polegają na tym, że wiedząc, iz bywają te lepsze i te gorsze dni wymyślam sobie jakiś "punkt zaczepienia". To może być myśl o nadchodzącym urlopie, myśl o spotkaniu z kimś bliskim, myśl o nadchodzących świętach, myśl o słonecznym, długim weekendzie itp. Tak więc, kiedy tylko robi mi się smutno przypominam sobie ten swój "punkt zaczepienia" i wtedy szybko "wracam do pionu". Zaczynam się cieszyć jak dziecko. Czasami radują mnie takie drobiazgi, że nawet głośno o nich nie mówię, bo niektórzy by się postukali w głowę i to patrząc mi prosto w oczy :-))) Mój aktualny "punkt zaczepienia"? Święta! :-)Czasami też zdarza mi sie mówić: "A! Co się będę martwić na zapas" - to mi pomaga.
Chyba Cie adoptuje na siostrę :))))))
Czekam!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! (czuję, że fajnie by było)
To powiedzenie jest mi jakieś obce. Po prostu "nie czuję go". Miałam trudne sytuacje w życiu i w takich chwilach jakoś nie miałam głowy do "filozofowania" (mam na myśli obiektywnie trudne sytuacje - np. śmierć bliskiej osoby czy utratę miłości, a nie mniejsze czy większe handry). Swego czasu na takie codzienne problemy, skądinąd uciążliwe, pomagało mi powiedzeie "nie przejmuj się sprawami na które nie masz wpływu" - przez kilka miesięcy to zdanie wisiało nawet na widocznym miejscu w kuchni. Teraz łapię się na tym, że do wielu spraw (problemów) nabieram dystansu, ale cieszy mnie życie. Nawet trudno byłoby powiedzieć co konkretnie, ale często po prostu stwierdzam, że czuję się szczęśliwa.