a Bartkowa uwierzyła ...zamiast pączków chrustu nasmażyła.....:)))) No właśnie, w takim dniu można zaszaleć, choćby trzeba było odpokutować te szaleństwa dietą. Ja dzisiaj wstałam o 5-tej rano, już zdążyłam usmażyć "piramidę' chrustów i z tym chrustem ...do pracy... Poza pączkami będzie dzisiaj chrust i choć pracy sporo to o tradycji nie pozwolimy zapomnieć...:)))
Tak, wszystko sama usmażyłam, wstałam wcześniej niż wzykle, bo do pracy idę na 12, ale he he- w pracy powtórka z rozrywki, będę smażyła pączki dla dzieci:) Oj, dużo, dużo większy kopiec- pozdrawiam Kasia
Działałam juz od wczoraj, bo chyba bym się nie sciągnęła z łóżeczka tak wcześnie ja TY :))))) W tym roku mojej rodzince też chrust lepiej podpasował niz pączki, choc i te pewnie bedą . Smacznego wszystkim :))))
Dzisiaj wstalam tez wczesnie, bo nie moglam sie doczekac wyprobowania przepisu alidab na chrusty ;))) Kazdy podbiera wiec mysle,ze smakuja :) Tyle udalo mi sie uwiecznic na zdjeciu...
To ja tez wkleję swoje, mimo że już siedzą we frywolnych, ponieważ chyba zasługują na gawędę o nich. A będzie o tym, jak je robiłam.
Miało być pospolicie, nudno, ale profesjonalnie. Czyli tak, jak się traktuje ciasta drożdżowe, z namaszczeniem, wszystko w odpowiedniej kolejności, sami wiecie, o co chodzi... Na początek oczywiście umyśliłam sobie proporcje, nabazgrałam je na kartce, żeby nie zapomnieć i radośnie w rozmarzeniu przelewitowałam do kuchni, bo drożdżowe faworki już pięknie rosły oraz pachniały w myślach smażone na świeżym oleju... a jakże, firmy Bartek, rzecz to oczywista :) Start miałam niezły, sam Makłowicz by się nie powstydził. Do miski powędrowały drożdże oraz cukier, roztarte i rozmieszane z ciepłym mlekiem, a także kilkoma łyżkami tortowej mąki. I tu zaczął się problem. Co z tego, że drożdże z doskonałą datą ważności, roztaczające naokół orzechowy aromat. Że cukru w sam raz i mleko nie przegrzane. Skoro tego mleka, do cholery, okazało się dwa razy za dużo, bo mi się proporcje pomieszały! Co tu zrobić z tym fantem... Kiepsko. No nic, trzeba zwiększyć ilość pozostałych składników. Jest tylko malutki problem, ale taki zupełnie mały, malusienieczki. Tyciunki można by powiedzieć. W zasadzie to nie ma żadnego problemu... Cóż z tego, że zdążyłam już z pół kilo mąki łupnąć do nieszczęsnego rozrzedzonego mlekiem rozczynu i wybełtać z jajami i żółtkami. Polskie drożdże to przecież twarde sztuki, nawet wplumkane w postaci rozciamkanych palcami okruszków do wyżej opisanej a bliżej niezidentyfikowanej brei, powinny zaszumieć, zabąbelkować, dodać objętości i puszystości czemuś, co bardzo chciałoby być faworkami, ale na razie było wołającą o pomoc wodzionką zagęszczoną mąką. No cóż, kto nie ryzykuje, ten nic nie ma. Z zamkniętymi oczami oddałam na pożarcie szarej kałuży: więcej żółtek, więcej mąki oraz roztopione masło (w międzyczasie przytomnie podwoiłam jego ilość). Przez cały czas z niesłabnącym zainteresowaniem przyglądał mi się pies marki labrador, wszystkożerne bydlę, wiecznie mające nadzieję na zapełnienie żołądka. A niedoczekanie jego... z zapamiętaniem rzuciłam się do wyrabiania kleistej ciągnącej się we wszystkie strony masy. Po około 20 minutach i zakwasach w ramionach dałam za wygraną, porzuciłam miskę z wielką kluchą i odtuptałam do komputera. Po upływie mniej więcej godziny z powrotem do kuchni rzucił mnie zwyczajny wczesnopopołudniowy kofeinowy głód. I tu niespodzianka. Woda na kawę ugotowała mi się prawie na twardo, gdyż widząc puchatą kulę ciasta dumnie rozpierającą miskę, rzuciłam się do jej zagniatania, wałkowania, wycinania, nadkrawania, przeplatania, rozgrzewania oleju, smażenia faworków, nadziewania ich różaną marmoladą i... ufff pożerania w ilości co najmniej niezdrowej. Zastanawiam się tylko, jak zapisać sposób wykonania tychże drożdżowych faworków. Czy to, co napisałam powyżej w ogóle zasługuje na miano porządnej kulinarnej receptury. I dlaczego moja fuszerka okazała się być taaaaaaaka smaczna. Nigdy nie dość zadziwień. Smacznego wszystkim :)
a Bartkowa uwierzyła ...zamiast pączków chrustu nasmażyła.....:))))
No właśnie, w takim dniu można zaszaleć, choćby trzeba było odpokutować te szaleństwa dietą.
Ja dzisiaj wstałam o 5-tej rano, już zdążyłam usmażyć "piramidę' chrustów i z tym chrustem ...do pracy...
Poza pączkami będzie dzisiaj chrust i choć pracy sporo to o tradycji nie pozwolimy zapomnieć...:)))
Oto moje faworki , które zaraz "wyjadą' z domu :
A jak u Was zapowiada się dzisiejszy dzień ?
Ale piękne! Mamo! Smażyłaś je o 5 rano?! Chyba przyznamy Ci za to order
No , no!! a Ja?? Też wstałam o 5 rano i smażyłam chrusty z przepisu Ali!! Całą stertę ale już ich nie ma, pojechały z mężem do pracy!!
No to Danusiu, drugi order dla Ciebie :-)
ja też już mam michę pełną faworków, teraz biorę się za paczki, przyjdą córki ze szkoły --będą bardzo zadowolone, pozdrawiam cieplutko
............ a Bartkowa uwierzyła i nam pączków, chrustu i różyczek nasmażyła....
Alidab, to prawda, że tradycja nie może zaginąć :)
Kasiu, nie mogę uwierzyć....:)))) Sama to wszystko smażyłaś ?
Tak, wszystko sama usmażyłam, wstałam wcześniej niż wzykle, bo do pracy idę na 12, ale he he- w pracy powtórka z rozrywki, będę smażyła pączki dla dzieci:) Oj, dużo, dużo większy kopiec- pozdrawiam Kasia
Ja nasmażyłam chrustu drożdżowego, ale na te pączki i róże Kasi to bym się chętnie wprosiła.
jak zrobilas takie cuda? wygladaja slicznie.
Działałam juz od wczoraj, bo chyba bym się nie sciągnęła z łóżeczka tak wcześnie ja TY :))))) W tym roku mojej rodzince też chrust lepiej podpasował niz pączki, choc i te pewnie bedą . Smacznego wszystkim :))))
Dzisiaj wstalam tez wczesnie, bo nie moglam sie doczekac wyprobowania przepisu alidab na chrusty ;)))
Kazdy podbiera wiec mysle,ze smakuja :) Tyle udalo mi sie uwiecznic na zdjeciu...
To ja tez wkleję swoje, mimo że już siedzą we frywolnych, ponieważ chyba zasługują na gawędę o nich.
A będzie o tym, jak je robiłam.
Miało być pospolicie, nudno, ale profesjonalnie. Czyli tak, jak się traktuje ciasta drożdżowe, z namaszczeniem, wszystko w odpowiedniej kolejności, sami wiecie, o co chodzi...
Na początek oczywiście umyśliłam sobie proporcje, nabazgrałam je na kartce, żeby nie zapomnieć i radośnie w rozmarzeniu przelewitowałam do kuchni, bo drożdżowe faworki już pięknie rosły oraz pachniały w myślach smażone na świeżym oleju... a jakże, firmy Bartek, rzecz to oczywista :)
Start miałam niezły, sam Makłowicz by się nie powstydził. Do miski powędrowały drożdże oraz cukier, roztarte i rozmieszane z ciepłym mlekiem, a także kilkoma łyżkami tortowej mąki. I tu zaczął się problem. Co z tego, że drożdże z doskonałą datą ważności, roztaczające naokół orzechowy aromat. Że cukru w sam raz i mleko nie przegrzane. Skoro tego mleka, do cholery, okazało się dwa razy za dużo, bo mi się proporcje pomieszały! Co tu zrobić z tym fantem... Kiepsko. No nic, trzeba zwiększyć ilość pozostałych składników. Jest tylko malutki problem, ale taki zupełnie mały, malusienieczki. Tyciunki można by powiedzieć. W zasadzie to nie ma żadnego problemu... Cóż z tego, że zdążyłam już z pół kilo mąki łupnąć do nieszczęsnego rozrzedzonego mlekiem rozczynu i wybełtać z jajami i żółtkami. Polskie drożdże to przecież twarde sztuki, nawet wplumkane w postaci rozciamkanych palcami okruszków do wyżej opisanej a bliżej niezidentyfikowanej brei, powinny zaszumieć, zabąbelkować, dodać objętości i puszystości czemuś, co bardzo chciałoby być faworkami, ale na razie było wołającą o pomoc wodzionką zagęszczoną mąką. No cóż, kto nie ryzykuje, ten nic nie ma. Z zamkniętymi oczami oddałam na pożarcie szarej kałuży: więcej żółtek, więcej mąki oraz roztopione masło (w międzyczasie przytomnie podwoiłam jego ilość).
Przez cały czas z niesłabnącym zainteresowaniem przyglądał mi się pies marki labrador, wszystkożerne bydlę, wiecznie mające nadzieję na zapełnienie żołądka.
A niedoczekanie jego... z zapamiętaniem rzuciłam się do wyrabiania kleistej ciągnącej się we wszystkie strony masy. Po około 20 minutach i zakwasach w ramionach dałam za wygraną, porzuciłam miskę z wielką kluchą i odtuptałam do komputera.
Po upływie mniej więcej godziny z powrotem do kuchni rzucił mnie zwyczajny wczesnopopołudniowy kofeinowy głód. I tu niespodzianka. Woda na kawę ugotowała mi się prawie na twardo, gdyż widząc puchatą kulę ciasta dumnie rozpierającą miskę, rzuciłam się do jej zagniatania, wałkowania, wycinania, nadkrawania, przeplatania, rozgrzewania oleju, smażenia faworków, nadziewania ich różaną marmoladą i... ufff pożerania w ilości co najmniej niezdrowej.
Zastanawiam się tylko, jak zapisać sposób wykonania tychże drożdżowych faworków. Czy to, co napisałam powyżej w ogóle zasługuje na miano porządnej kulinarnej receptury. I dlaczego moja fuszerka okazała się być taaaaaaaka smaczna.
Nigdy nie dość zadziwień.
Smacznego wszystkim :)
i kto zaprzeczy, że improwizacje nie sa naj...smaczniejsze :)
Nie mogły wyjść inaczej, bo do receptury wpakowałaś spory kawał "serducha" :-) Mniam mniam... Czy Twój małżonek wie, że jest szczęściarzem? :-)))
Nie, mój małżonek wie, że jest gruby
Wkn , jesteś niesamowita
:-DDDD Wkn, dzisiaj pobiłaś wszystkie kabarety :-DDDD
Wyglądają przesmacznie:))) mmniammm...
Oto moja dzisiejsza produkcja ,wyrabianie w maszynie ,smażenie w frytownicy .Mniam pyszne :P
Pełna "miechanizacja"....:))) Śliczne te Twoje pączki, takie foremne, okrąglutkie...