Forum

Diety i kącik dużego Tadka Niejadka

Dziennik Wielorybki na mieliźnie :)

  • Autor: Ave Data: 2008-02-13 17:38:47

    Dziennik Wielorybki na mieliźnie :)

     

    Początek stycznia 2008.
    Obudziłam się rano.  Ciemno, słychać już jednak oznaki budzenia się miasta, gdzieś tam odgłos wody w rurach, trząśnięcie drzwiami na klatce. Jeszcze trochę poleżę, tak cieplutko jest pod kołdrą … ale z drzemania już nici, myśli kłębią się w głowie. Od jakiegoś czasu źle się czuję. W krótkim czasie przybyło mi strasznie dużo kilogramów. Wmawiałam sobie, że to nic takiego, zaraz zacznie się wiosna i zrzucę trochę. Chudziutka to ja nigdy nie będę, a teraz jest zima i organizm ma inny metabolizm… tatatata , a tak naprawdę jestem po prostu łakomczuchem, który potrafi w nocy wstać (bo za długo siedzi po nocy) i z nudów zajrzeć do lodówy, zawsze cos tam znajdę dla siebie, jem nawet jak nie jestem głodna. Mój żołądek może pomieścić … wszystko. Ciuchy chyba „zbiegły się w praniu”, ale dlaczego nawet te których już jakiś czas temu nie używałam ??? Może mi ktoś je podmienił ?  Wchodzenie na 4 piętro z siatami staje się koszmarnie ciężkie, na schodach przepuszczam całą rodzinę udając, że nie lubię jak mi ktoś idzie za plecami. Ciekawe jakie niesamowite wymówki znajdzie grubas, żeby usprawiedliwić swoją miłość do żarcia. A propos Żarcia – ta strona tez mi dała popalić – wszelkie pyszności, eksperymenty kulinarne, boskie ciasta, zachwyty rodziny i znajomych… dawały powera ale i dodatkowe cm wszędzie, szczególnie przy mojej słabej „silnej woli”… Ciało jakby przestawało się mieścić w skórze. Czuję, jak jest napięta, jakby się miała za chwilę rozedrzeć i wszystko z niej wyleci.
    Lustra stały się najbardziej znienawidzonym przedmiotem w domu. W sumie to ja siebie nawet lubię, a teraz jakbym przestawała. Rodzina początkowo głośno mnie sztorcowała, ale po paru awanturach, dali mi spokój, teraz odzywają się już „z pewną nieśmiałością” i tylko czasami. Widzę troskę w oczach mojego męża, przecież on też widzi moje spuchnięte nogi rano, urywany oddech na schodach i raczej nie wmówię mu, że to z podniesienia adrenaliny na jego widok. Wiem, że się martwi, ale nie chce mi też sprawiać przykrości. Kochany… Musze się wziąć za siebie...
    O tym wszystkim myślałam leżąc w ten zimowy poranek. A może powinnam jednak cos z tym zrobić ? Może tylko zajrzę do lekarza i poproszę o skierowanie na podstawowe badania, tak dla świętego spokoju…
     

    Kilka dni później.
    Jednak się zmogłam. Poszłam do lekarza. Pani doktor była miła i podeszła do sprawy ze zrozumieniem. Dała skierowanie na pełna morfologie, OB., mocz, EKG, poziom hormonów, badanie cholesterolu i frakcji, cukier, uff dużo tego było. Pielęgniarka, jak wampir, wyciągnęła ze mnie litry krwi, no dobra trochę przesadzam, hihihi, mniej tego było. Pod przyssawkami  EKG wyglądałam  jak Nemo z Matrixa po przebudzeniu. Było nawet sympatycznie, bo ja lubię sobie pogadać z ludźmi.
    Z wynikami poszłam znowu do mojej pani doktor. Tym razem miło nie było… niestety wyniki beeee. Cholesterol za wysoki, szczególnie ten „zły”, „dobrego” za mało, a kobiety powinny mieć go więcej. Poza tym cholesterol typu miażdżycowego, co nie najlepiej rokuje moim żyłom w przyszłości. Z ciśnieniem ląduję w grupie „nadciśnieniowców”, a jeszcze rok temu nie istniał w moim słowniku wyraz „nadciśnienie”. Szlag by to trafił, niedobrze jest… Pogłaskałam się po główce tylko za cukier (bo w normie) i serducho tez OK. Dostałam leki na obniżenie ciśnienia i zbijanie cholesterolu oraz skierowanie do Poradni Zaburzeń Metabolizmu – bo coś z tym trzeba zrobić koniecznie. Wychodziłam z poradni już nie jak motylek, ale hipopotam i nie chodziło o wygląd, ale o psyche…
    Idąc za ciosem zapisałam się do Poradni Zab. Metab. (wizyta pod koniec stycznia)
    W domu nic nie powiedziałam. Po co stwarzać niepotrzebne złudzenia, że się wzięłam za siebie, oni już znali moje kuracje odchudzające, po których wracałam do swoich gabarytów dość szybko, a nawet coś do nich dodawałam…
     

    10.01.2008
    Matko jak ten czas się wlecze… Próbuje jeść mniej, ale to walka z wiatrakami. Kocham jeść, kocham jedzenie… Oszukuję sama siebie, że zacznę się odchudzać jak pójdę do tej poradni… Szukam w necie jakichś porad, częściej zaglądam na strony z dietami, fora dla odchudzających się. Dzisiaj zaświtała mi myśl, żeby pójść jeszcze do lekarza bariatry (to taki magik od odchudzania J Zapisałam się. To prywatna praktyka, wizyta kosztuje cholernie drogo (jak dla mnie, czyli przeciętniaka). Ale raz kozie śmierć, jak ma pomóc. Wizyta też pod koniec stycznia. Jak ja to wytrzymam?
     

    28.01.2008
    Idę dzisiaj do tej prywatnej Poradni Leczenia Otyłości. Prosili o przyniesienie badań, jeśli jakieś posiadam. Pewnie, że posiadam, przecież te badania okupiłam własną krwią. Przychodnia malutka, przy głównej ulicy miasta, wejście w bramie. Nie ma nikogo, ale to chyba kwestia czasu, pojechałam z samego rana, żeby jak najmniej ludzi było, nie znoszę jak się mi przyglądają. Drżącą ręką wybuliłam kasę za „wejściówkę” i najpierw na badanie – znowu mnie zaobrączkowali na kostkach stóp i rąk takimi kajdankami z drucikami, potem jakaś waga, co to mierzyła nie tylko samą wagę, ale i ilość tłuszczu w organizmie i stosunek tłuszczu do mięśni i poziom wody w organiźmie… Z tymi wynikami wylądowałam w gabinecie lekarskim. Ponowne mierzenie ciśnienia. Przydały się też wcześniejsze badania zrobione w poradni.
    Potem musiałam się rozebrać do bielizny. To już było co najmniej nieprzyjemne. Udawałam, że to nie ja jestem w tym gabinecie. Dotykanie mojego cielska obcymi rekami było … dziwne i nie chciałabym tego powtarzać. Ale lekarka dzięki temu sprawdzała rodzaj mojego tłuszczyska, naprężenia skóry i jakieś tam jeszcze inne rzeczy. Potem sobie pogadałyśmy – co lubię najbardziej jeść (ciasta, słodycze, kluchy i inne mączaste), kiedy i jak często jem (oj, często i nieregularnie, nawet w nocy), jaką mam pracę (siedzącą), czy się denerwuję ( pewnie, życie teraz jest przecież nerwowe)… Potem był wykładzik o tym co się dzieje w moim organizmie jak sobie tak fajnie pojem w ciągu dnia i nocy. Niby ja to wszystko wiedziałam, ale jak mówi to ktoś inny to jakoś inaczej to brzmi w uszach. Pani doktor powiedziała, że należy spożywać 5 posiłków rozłożonych równomiernie w czasie dnia - w zależności od tego o której się wstaje i kładzie, a ostatni posiłek nie może być później niż 4 godziny przed snem. Ponieważ wstaję o 7, a kładę się o 24-1 w nocy to ostatni posiłek mogę jeść o 20.00.  Potem dostałam tygodniową rozpiskę z jadłospisem, zalecenia (na piśmie) co mogę a czego nie mogę jeść, pić i używać (ale bez podtekstów, hahaha), receptę na torbę ziół wspomagających odchudzanie, jakieś ziołowe proszki, chrom (żeby nie ciągnęło do słodkości), lek blokujący wchłanianie skrobi i Persen, jak mnie jakąś „nerwa” weźmie. Mam pić co najmniej 2 litry napojów (byle nie słodzonych) i wody. Nastepna wizyta za miesiąc. Pani doktor obiecała w ciągu miesiąca spadek do 5 kg masy wyjściowej. Nie bardzo jej wierzę, ale jeśli zleci mi z tego cielska chociaż 2 kg będę się cieszyła. Wiem, że czeka mnie zmiana całego mojego odżywiania i to NA ZAWSZE. Wiem też , że będzie ciężko... przecież już parę razy próbowałam z dietami i odchudzaniem. A muszę zrzucić nie parę ale co najmniej KILKANASCIE, jak nie -DZIESIĄT,  kilogramów. Ale musze, zdrowie ma się jedno…
    Wróciłam do domu i przyznałam się rodzinie. Ucieszyli się, ale córki jakoś z mniejszym przekonaniem, mąż z zainteresowaniem i chyba radosnym błyskiem w oku. Jutro zaczynam.
     

    30.01.2008
    No to zaczęło się. Rano poleciałam do lodówki, no nie po to żeby jak zwykle ugościła mój żołądeczek ;) ale żeby przeczytać na co dzisiaj mogę sobie pozwolić – wywiesiłam na niej odchudzający jadłospisik . Za dużo tego nie ma. Raczej są rzeczy, których mi jeść nie wolno. Trzeba wybrać się na rynek po warzywka, których mogę jeść do woli i do marketu, po jedzonko  typu 0%, odtłuszczone, odcukrzone, odsolone itp. Matko, jak ja będę takie badziewie jadła do końca życia !!!! Musze sobie chyba związać łapy i zakneblować usta – może taśmą klejącą ? Na śniadanko kromka chleba razowego – gwizdnęłam córce, bo ona się zdrowo odżywia, do tego kawałek sera (na razie półtłustego, bo chudego w tym domu nikt nie jadł) i wszystkie warzywa jakie były , żeby sobie zrobic sietetyczną sałatkę. Wyszła jej niezła ilość. Pochłonęłam wszystko, chociaż na czczo piję szklankę ziół i wcinam wszystkie przepisane prochy, tyle tego jak dla narkomana na głodzie. Na drugie śniadanie zabieram do pracy jogurt 0% (znów podebrałam córce), a obiad zamieniłam z kolacją, bo powinnam go jeść w pracy, a na dzisiaj sobie nic nie ugotowałam.
    Na razie jest nieźle. Ta śniadaniowa sałatka jakoś mnie trzyma. No, ale jej nieźle było. Jak zaczynam czuć mrowienie w żołądku to „zapijam” je przegotowaną wodą. Musze wytrwać do 11.00 (II śniadanie). Z bufetu obok roznoszą się po korytarzu zapachy... ja się chyba przeprowadzę w inne miejsce, bo nie wyrobię. Ufff, nareszcie 11.00 – rzucam się do mojego pojemniczka z jedzeniem. II śniadanko znika w przepaści mojego przełyku w migusiem, chociaż starłam się jeeeeść dłuuuugo , jak kazała pani doktor. Dobrze, że chodzę do pracy, w domu bym chyba nie wyrobiła. Łapy mają zajęcie i ludzie zawracają co chwila głowę, nie ma czasu myśleć o jedzeniu. 14.00 piknęła nie wiadomo kiedy. Trzeba zjeść obiadek. Ponieważ to zamieniona kolacja, to czuję pewien niedosyt. Zapijam go większą ilością wody. Tyle tego picia, że czuje się jak zatopiony batyskaf.
    Po powrocie do domu – podwieczorek, czyli marne jabłuszko z marchewką, znowu szklanka picia. I lecimy na zakupy. Nie sadziłam, że takie jedzonko do odchudzania tyle kosztuje. Wydałam więcej kasy niż na normalne zakupy. No ale warzywa w zimie trochę kosztują. Wymyśliłam sobie dietę w zimie, może trzeba było zaczekać do wiosny, albo lata... Jak tak dalej pójdzie to ja pójdę z torbami. Mąż wyjątkowo tolerancyjnie podszedł do tej mojej rozrzutności, nawet dorzucił cholernie drogiego kalafiora. Jak dobrze mieć wsparcie rodziny :) Od jutra będę miała swoja półkę w lodówce i będę miała co jeść – bez podbierania żarełka córci.
     

    31.01.2008
    Ale sobie wybrałam czas na dietkę. Tłusty czwartek, a ja tylko wącham, wdycham i wzdycham. Te zapachy... W pracy szef funduje wszystkim po pączku. Leży sobie ten słodki, brązowy, kaloryczny, smażony na tłuszczu Potwór Tłuszczo-Czwartkowy i śmieje mi się w nos. A śmiej się tymi lukrowanymi ślepiami, nie poddam się... Przeżyłam. Pączka przyniosłam do domu. Nawet nie wiem kto go zjadł :) mam nadzieje, że nie skarmili nim psa (bo szkoda by było zwierzaka). Sadyzm mojej rodziny jest jednak wielki. Musiałam zrobić faworki. I zrobiłam. Wyszły pyszne. Skąd wiem ? bo dwa czy trzy zżarłam. Odpustu nie będzie,  ale trudno. To był bonus za silną wolę w pracy .
     

    1.02.2008
    Wizyta w Poradni Zaburzeń Metabolizmu. Kino. Idąc spodziewałam się profesjonalnego podejścia, toć to poradnia Wojskowej Akademii Medycznej.
    Najpierw przez pół godziny usiłowałam znaleźć pana doktora, bo przecież lekarz przyjmujący w poradni nie czeka na pacjenta, tylko załatwia swoje sprawy. W rejestracji popłoch, bo nie wiedzą gdzie pan doktor jest i czy jeszcze jest i czy będzie przyjmował. Zaczynam się wkurzać, bo nie po to zapisuję się na wizytę, żeby po miesiącu dowiedzieć się, że ... musze sobie wyznaczyć inną. Jednak pan dochtorek się znalazł (gdzieś łaził na zewnątrz, bo  ściągał z grzbietu kurtkę, fajną robotę mają ci lekarze w poradniach specjalistycznych...). Przebieg wizyty wyglądał mniej więcej tak:
    -dzień dobry
    -dzień dobry
    - proszę, co panią do mnie sprowadza ?
    Jakby tego nie było widać gołym okiem , czy ja może trafiłam do poradni okulistycznej ?
    - mam problemy z nadwaga panie doktorze
    - oooo, u pani to już napewno otyłość i to duża (milutki jest, nie ma co, potrafi pacjenta na wejściu podbudować)
    - proszę pani, potrzebne będą badania...
    -- panie doktorze, a czy te mogą się przydać – mówiąc to wyciągnęłam kserokopie  wcześniej zrobionych badań
    - no, tak mogą być... – pan doktor chyba nie był, patrząc na jego minę, zadowolony z tak dobrze przygotowanej pacjentki. Chyba miał dla mnie przewidziany krótszy czas pierwszej wizyty. Zagłębił się w papierzyska, które przyniosłam, cos tam wypisał z nich w kartę. Odchylił się na krześle i zaczął „przemowę”.
    - rozumie pani, że sprawa jest poważna.
    - zdaję sobie sprawę , panie doktorze
    -no właśnie...-  zaległa cisza, która w końcu stała się niezręczna – musi pani sobie mierzyć ciśnienie, bierze pani coś na ciśnienie
    - biorę panie doktorze
    - to dobrze, no i dieta, koniecznie. Wszystko zależy od pani, jak będzie pani stosowała się do diety i przyjmowała leki, powinno być lepiej.
    Widząc, że pan doktor zmierza do zakończenia wizyty, nieśmiało zapytałam:
    -a czy pan doktor poleciłby mi jakąś dietę, bo ja...
    - no tak, - pan doktor okręcił się na obrotowym foteliku i podjechał do małej półeczki koło biurka i zaczął przeglądać rozłożone tam kupki papierów. Wyjął jakieś kółko i broszurkę. – tu ma pani na kole przelicznik wag różnych produktów, najlepiej wybierać te z indeksem glikemicznym <60 i żeby ich kaloryczność w ciągu dnia wynosiła 1200 kcal. A tu ma pani rozpisaną dietę, ta jest na 1800 kcal, ale niech pani ją sobie dostosuje do 1200... za 2-3 miesiące proszę przyjść na kontrolę, a wcześniej zrobić badania – i tu wylądowało przede mną skierowanie i recepta na Meride – środek farmakologiczny wpływający na przysadkę mózgową i ośrodek odczuwania głodu. – Jak pani schudnie w miesiąc 2 kg to będzie sukces. Wszystko w pani rekach. Do widzenia
    Musiałam fajnie wyglądać, jak wychodziłam z gabinetu z tą rozdziawiana paszczę i ogłupieniem w oczach. Super specjalista. W dodatku proponował mi w jadłospisie mnóstwo tego, czego zabraniała mi dieta 1200 cal zaordynowała przez „prywatną” panią doktor. A dietę 1800 cal miałam sobie „dostosować”. Gdyby nie wcześniejsza wizyta, wyszłabym stąd kompletnie nieprzygotowana do odchudzania, ze źle dobraną dietą i chemią, która miała oszukiwać mózg. Brrrrrr, broń nas Panie od takich specjalistów. Rzeczywiście cała kuracja w moich rekach, bo pan doktor się do niej raczej nie przyczynił.
     

    4.02.2008
    Pierwszy tydzień kuracji za mną. Chyba dają się odczuć pierwsze efekty odchudzania i stosowania diety. Nerki pracują jak oszalałe, właściwie to się im nie dziwię, jak są zalewane taką ilością płynów... Fizycznie wprost czuję, jak magazynowana przez mój organizm wody jest wypłukiwana.
    Przygotowywanie posiłków przychodzi mi coraz sprawniej. Chyba się zaczynam przestawiać, że jem co innego i w innych godzinach niż moja rodzina. Uwiera mnie tylko to, że musze im gotować i wąchać te wszystkie zabronione zapachy. Przez to zdarza mi się coś skubnąć, ale się kontroluję i jest to tylko skubnięcie, a nie skubnięcie jako wstęp do zeżarcia. Porcje na razie jeszcze spore, ale głównie warzywne, a to mi wolno. Dziwne, ale nie czuję pociągu do słodkości, może to chrom, a może tylko takie chromowe placebo :) grunt, że skutkuje. Rano pakuję sobie do pojemniczków jedzonko na II śniadanie i obiad. Pierwsze śniadanie staram się zjeść w domu, żeby  trzymać się godzin spożywania 5 posiłków dziennie.
     I wzrok mi tępieje :) -  na początku wyłapywałam z mojego pola widzenia wszystko co się nadawało do jedzenia i każdego, kto cos szamał. Idąc widziałam wszędzie ruszające się paszcze, które jadły bułki, ciastka, hod dogi, jakieś owoce. Lotem błyskawicy lokalizowałam pizzerie i chińskie knajpy, budki ze słodkimi napojami i cukiernie. Każde klapniecie jęzora i zębów brzmiało jak wystrzał armatni – a teraz tego nie słyszę i nie widzę...
    Wieczorem postanowiłam w końcu wleźć na wagę. Zamknęłam się w łazience. Dobijająca się rodzina została za drzwiami. Wyciągnęłam tą „kartę tarota” co tylko prawdę mówi, zamknęłam oczy i wlazłam na zimna, szklana płytę. Odkryłam jedno oko i zerknęłam ( jak będzie źle to zamknę to oko i udam, że wogóle go nie otwierałam) , na wadze stało jak byk : 3 kg 20 dkg mniej od wagi wyjściowej, hahahaha HURRRRRA. Wiem, że to w największej części właśnie ta woda i różne złogi, których pozbywał się mój organizm, ale i tak cieszę się jak głupia. Rodzina za drzwiami drze się, żebym ich wpuściła, bo oni też chcą zobaczyć, ale aż taką ekshibicjonistką ;) nie jestem, musi im wystarczyć, że jest 3,20 kg do dołu .
    Taka świadomość daje niesamowitego kopa. Jakby mi dodatkowych 5 kg ubyło. Kocham być chudsza :)))))))
    Nawet weszłam na WŻ i się tym pochwaliłam. Zawsze omijałam szerokim łukiem dział Diet i Tadków Niejadków, a teraz od tego zaczynam buszowanie na stronce.
     

    9.02.2008
    Zaczynam widzieć efekty kuracji :))))) Nerki w dalszym ciągu wypompowują ze mnie wodę, ale dzięki temu nie mam popuchniętych obwarzanków przy kostkach, koloryt skóry mi się poprawił, jestem pewna, że nie jest to jedynie efekt większej dbałości o siebie ;)))) i wklepywania kremików. Czuje się lżejsza, i chodzi nie tylko o psyche, ale i wygląd ;))))) jest mnie mniej, i mam odczucie, że jest mnie nawet mniej niż pokazuje waga. Twarz mi zeszczuplała, reszta jest jeszcze gruba, ale spódnica juz się tak niebezpiecznie nie opina na biodrach... Lżej mi się poruszać, a nawet podbiec do tramwaju, wchodzę na 2 piętro bez przystanków na półpiętrze.
    I widzę błysk w oku mojego męża, nie do przecenienia, hehehe. Córki chyba tez uwierzyły, że mama nie żartuje z tą dietą. Ostatnio doszły do wniosku, że to co sobie szykuję jest lepsze od tego co one robią i moje jedzonko zaczęło w dziwny sposób znikać z mojego talerza, jak je nieroztropnie spuszczam z oka ;)))))) Może jednak wszyscy coś z tego mojego odchudzania skorzystamy, a ja będę mogła coraz częściej przygotowywać posiłki dla nas, a nie dla mnie i dla nich.
    Porcje jakie na początku sobie przygotowywałam, byłyby teraz za duże. Kilka dni temu żołądek nawet mnie trochę bolał, myślę, że zaczął się obkurczać. Piłam wodę, żeby go zapełnić i trochę pomagało.
    Zaglądanie na WŻ (do dziewczyn które też się odchudzają) pomaga, bo miło mieć świadomość, że inni tez walczą i czasami też się potykają na tej kamienistej, dietą wybrukowanej, drodze.
    Po dwóch tygodniach kuracji – moja waga dostała 4 kg w plecki :))))))))), a ja czuje się bosko :))))))
     

    10.02.2008
    Z tej radości chyba mózgownica mi zgłupiała i zaszalałam. Nie trzymałam godzin posiłków, potem zżarłam 2 kawałki białego chleba z rybą wędzoną i majonezem (zgroza) i jakieś ciastko, potem znowu było jakieś zakazane żarcie, nawet nie chcę pamiętać co, ale pyyyyszne było, usprawiedliwiając się pobytem na działce i pracą fizyczną (że niby spaliłam więcej kalorii). Potem miałam kaca psychicznego, a to nie jest przyjemne uczucie, jak się oszukuje samego siebie. Mam doła. Żeby się poczuć lepiej zwaliłam trochę winy na dziewczyny z WŻ – pisały, że one tez czasami pauzują i robią niedozwolone rzeczy, ale wiem, że to tylko takie usprawiedliwianie własnej słabości... ech....
     

    12.02.2008
    No przyszedł oczekiwany (???) kryzys :((((( Waga pokazała 30 dkg w górę :((( I dobrze mi tak - dwa dni temu dopadłam wieczorem pizzę z podwójnym serem (matko jak ona pachniała, gorąca, ach... - złapałam spory kawał, wrzuciłam co tam jeszcze moje dzieci naszykowały, jedząc dosłownie czułam tłuszcz (dziwne doznanie smakowe). Zdołałam zjeść połowę tego kawałka - reszta wylądowała w koszu, a ja konałam przez resztę wieczoru (żołądek chciał mi eksplodować) ratując się ziołami i prochami - żegnaj pizzo z pizzerii, nigdy więcej tego cierpienia. Moje łakomstwo zostało surowo ukarane : bólami żołądka i ... wzrostem wagi.
    Mija juz pół miesiąca  mojego odchudzania. Początkowy, rekordowy spadek wagi chyba się skończył, teraz będzie o niebo gorzej, bo wolniej :(    Chyba zacznę się ważyć tylko raz w tygodniu, żeby się nie dołować. Wytrwałości życzę wszystkim odchudzającym się i sobie samej :) Przydają się słowa wsparcia od dziewczyn z WŻ.
     

    Cd … może nastąpi J

  • Autor: luckystar Data: 2008-02-13 18:20:39

    Ewus, JESTES WSPANIALA !!!!! Oj, wiem, wiem, ze duze litery to krzyk i ze w necie nie powinno sie krzyczec ..... wlasnie, a dlaczego nie mozna krzyczec ??? Czy ten krzyk dziala w tym wypadku na uszy, czy na oczy ;))
    Ewunia Skarbie, daj to cale do artykulow, to jest cos wspanialego, bomba ..... normalnie przeczytalam na jednym oddechu.... no OK na dwoch i polowie ....Bardzo Cie prosze przenies to do artykulow i popros kogos z moderatorow o likwidacje tego watka, a Ty sobie bedziesz pisac potem kolejne odcinki jak pamietnik, a ja bede czekac na kazde slowo z wywalonym do pasa jezorem :))) bo takie czytanie, Twoich wspomnien mnie tez bardzo pomoze w mojej prywatnej walce z kg...

  • Autor: Ave Data: 2008-02-13 18:27:02

    Niech miejsce w artykułach zajmą poczytniejsze pozycje, ja sobie tu czasami coś skrobnę :) a raczej doskrobię. hihihi

  • Autor: ekkore Data: 2008-02-13 19:12:44

    Gratulacje! wytrwałości i talentu do opowiadania.

    moja siostra się odchudzała ( i pewnie nie raz jeszcze odchudza, niemniej ja najbardziej pamiętam tamte pół roku) na podstawie specjalnie dobranej diety do wagi i tego ile jest zamierzone schudnąć.
    Dieta fajna, sama ja stosowałam, tyle, że ewidentnie była dobrana do niej - ja w pół roku schudłam dwanaście kilo (ale mniej więcej tyle miałam do zgubienia), ona ponad 30.
    Dieta generalnie polegała na ciągłym mieleniu paszczą - jak początkowo patrzyłam ile ona w siebie pakuje byłam przerażona - ale tygodniowo spadała po 4 kg w początkowej fazie, potem, gdy było już mniej do schudnięcia ubywało jej mniej - tyle, ze produkty podzielone są na grupy, warzyw i owoców jest najwięcej, najmniej tłuszczy (tego mi brakowało) i wszystkie grupy - w wyznaczonych ilosciach porcji trzeba (a nie tylko wolno) zjeść. Opuszczenie części porcji powodowało tycie (sprawdzone doświadczalnie). Jak sama byłam na tej diecie miałam początkowo problem, aby w siebie wepchać całość - o 16 miałam w sobie połowę porcji, a wszystko trzeba było zjeść do 19.
    I do tego hektolitry wody - obowiązkowe 1,5 l - mogło być więcej. Ale woda doskonale napina skórę - pomimo ubytku takiej ilosci kilogramów w sumie w tak krótkim czasie siostra nie miała rozstępów.

  • Autor: Ave Data: 2008-02-13 20:17:34

    Powiem Ci Ekko, że mój wygląd za parę miesięcy (jak dotrwam z tym dziwnym sposobem odzywiania) troche mnie niepokoi, no bo gdzies ten nadmiar skóry powienien "wybyć" tylko nie wiem jak i gdzie ? a moze zostaną mi te fałdy, zbędnej juz skóry i będę ją sobie zwiazywać w jakiś supło-worek i zarzucać na plecy  jak  namiocik ;))))) Zazdroszcze Twojej siostrze, tez bym tak chciała, tzn tyle sobie odjąć. A siostra utrzymała ten spadek ? teraz tez miele tą paszczą ? :)))

  • Autor: ekkore Data: 2008-02-14 08:13:23

    Pij dużo wody (co zresztą robisz) - to bardzo pomaga, skóra staje sie elastyczna i sama dopasowuje się do ciała  - tak było w przypadku mojej siostry. I tak miało być - o tym mówił zlecjący dietę.

    Moja siostra za szybko schudła. Mimo, iż dieta jest jak najbardziej racjonalna, nie rabunkowa, chodzi z pełnym żołądkiem to jej organizm źle zniósł - zaczęła chorować, może nie poważnie, ale przeziębnienia, które powiązała z odchudzaniem. I odpuściła. Nie wiem ile miała konkretnie trwać ta dieta - ale gdyby dotrwała do końca wtedy miałaby ustaloną tzw dietę na podtrzymanie - zawierającą nawet słodycze.
    W każdym razie po tym okresie jakis czas utrzymywała wagę, potem przytyła. I jak jest jej już całkiem za dużo wraca do diety.
     
    A tak naprawdę to jest nie tylko dieta na odchudzanie - to zmiana nawyków żywieniowych, już na całe życie...

    Dla mnie samej ten sposób odchudzania jest optymalny - nie trzeba zmniejszać ilości porcji tylko ich zawartość. W moim przypadku ograniczenie ilosci jedzenia oznacza po pierwszym tygodniu nadwyżkę ciała - organizm przyzwyczaja się do zmniejszonych porcji i każda większa ilość od razu się odkłada.

    Jeżeli chcesz prześlę Ci tą dietę - najbardziej mobilizująca z tego jest tabelka z ubytkami wagi - chodziła na cotygodniowe spotkania, gdzie ich ważyli i każdą wagę zpisywali. Zobaczysz jak wyglądaja porcje jedzenia (trzeba wszystko ważyć), co przypada na jedną porcję...

  • Autor: Dorota zza plota Data: 2008-03-20 13:42:04

    Ekkore sloneczko przeslij i mnie prosze. Tez bym chciala spasc z wagi. Moze skozystam

  • Autor: appetita Data: 2008-02-13 19:57:12

    Normalnie.....mnie zatkało, oczy wywaliłam z podziwu....jestem z Tobą....!!!! A może zostaniesz moim GÓRU w zrzucaniu zbednego balastu...???

  • Autor: Ave Data: 2008-02-13 20:11:21

    Ja sie kochana zupełnie nie nadaję na guru, za słabosilna jestem i mam za dużo zwykłych ludzkich ułomności w sobie :)))) ale chudnąć z Tobz będzie mi bardzo miło i po drodze :))))

  • Autor: appetita Data: 2008-02-13 20:16:37

    No tak guru, ale wybacz jeszcze nie buźka nie chce mi sie zamknąć z wrażenia...

Przejdź do pełnej wersji serwisu