Po lekturze "dookoła świata" jakoś automatycznie nasunęło mi się pytanie: Gdzie najchętniej zatrzymujemy się na posiłki i co (poza oczywiście głodem) nami powoduje?
Gratuluje :)) to faktycznie swietny watek, oczywiscie jesli sie podrozuje duzo samochodem. Ja niestety najczesciej podrozuje samolotami, bo tak tu jest w tym kraju, a jesli samochodem to tylko na takie drobne wycieczki czyli okoliczne stany. W takim ukladzie najczesciej zabieramy ze soba piknik, bo nie warto sie zatrzymywac gdzies po drodze. Tu po drodze mozna tylko zjesc fast food i popic cola - podwojne ....bleeeeee. Zabieramy wiec piknik i szukamy po drodze pola piknikowego, z tym nie ma problemu, sa naprawde czesto, zreszta niekoniecznie trzeba siedziec przy piknikowym stole, zeby smacznie zjesc... Zawsze mamy w bagazniku maly kocyk i juz jest posilek gotowy. Restauracje lubie takie, ktore juz mam sprawdzone i do tych chodzi sie glownie z powodu glodu :) Natomiast, zeby pojsc dla przyjemnosci to zwykle musi byc cos nowego, gdzie jeszcze nie bylam i wtedy kieruje sie menu i jesli jest taka mozliwosc (internet) to opiniami innych, ale jesli menu mi odpowiada, to nawet negatywne opinie nie sa mnie w stanie odstraszyc :))) Natomiast jesli jade gdzies na wakacje, to z reguly juz przed wyjazdem wiem gdzie chce zjesc chociaz jeden posilek. Przed wyjazdem robie dokladne rozeznanie, co w danym panstwie, miescie, okolicy warto zjesc, jakie sa regionalne przysmaki i jakie restauracje polecaja, jesli jest mozliwosc pojsc do restauracji jakiegos znanego kucharza - to zdecydowanie tam sie zjawie (rezerwacje moge zrobic na dluuuuugo wczesniej). W takich wypadkach cena nie odgrywa roli :))) wazniejsza jest ciekawosc. Nigdy nie jem w hotelu, w ktorym sie zatrzymuje, to moze nie dokladnie tak, bo jesli jestem bardzo glodna po podrozy, to wlasnie pierwszy posilek jem w hotelu, bo to najlatwiej po rozpakowaniu i odswiezeniu sie nie ma juz zwykle ochoty na bieganie po miescie i szukanie czegos atrakcyjnego. Ale jest to jedyny posilek w hotelu, bardzo czesto nawet na sniadanie lubie isc na miasto, mimo, ze sniadanie jest wliczone w cene hotelu. Nie potrafie tego wyjasnic ;)) ot ten typ tak ma :))))
Fajny temat :) Większośc dnia spędzam w aucie, a auto jedzie w różnych kierunkach :).Nie mam pojęcia, jak luby to robi, ale znajduje miejsca z dobrym jedzonkiem jakoś tak na nosa, na szósty zmysł, albo nie wiem na co... :) Pamiętam kiedyś taką sytuację: byliśmy w górkach. Chodziliśmy sobie i zachciało nam sie jeść. Luby mówi tam idziemy. Mnie się wydawało, ze tam nic nie ma, sanatoria może czy coś, ale mowi idziemy, to idziemy. Szliśmy kilkanaście minut pod górkę, już zaczynałam być zła. A na górce... oblesna buda, paskudna na oko. Nawet mi przeszła myśł o morderstwie... I okazało sie, ze nigdy więcej ( ani wcześniej, ani potem) nie jedlismy takiej dobrej golonki!!!! Były malutkie, soczyste, jakoś chyba zapeklowane. No pyszne. Jakoś też tak chyba dodatkowym zmysłem wybiera lesnego grila, z niebańską karkówką. Podobnie przy plazy- przeciez smażalni jest mnóstwo- wybiera taką gdzie ryba jest pyszna. ( ja dla odmiany wybieram taką, gdzie ryba jest obrzydliwa) Nie wiem, jak on to robi, ale wcale nie kieruje się wyglądem lokalu. Teraz już mu ufam, ale wczesniej mnie to zrażało. jakiś niepozorny budynek, jakas stołowka z domowym zarciem, gril na parkingu w lesie.
Nie jadamy w jakichs bardzo luksusowych knajpach ( ze względu na stan portfela), ale czasem w tych "ładniejszych", droższych jedzenie jest bez smaku i wcale nie lepiej podane
Aaaa zapomiałabym o jednej stołowce w Kłodzku ;)) na samym rynku ( tez trzeba było wejść po wielu schodach, hi. Luby powiedział "tam", no to tam ;) Stołowka trudni się wydawaniem obiadków aonamentowych dla mieszkańców Kłodzka. Kiedyś byłam w szoku, jak zobaczyłąm ile kosztuje abonament na miesiąc- np 153 zł!!!!! ( no, cóż ludność Kłodzka chyba zbiedniała, teraz cześciej podają tam obiady bezmięsne, za to pyszne, z dwóch dań, z prawdziwym owocowym kompotem). Fajny widok, jak przy stoliku spotykają sie osoby starsze- pięknie ubrane, jak to na wyjście. Domyślam się, że takie wyjście na obiad to jest wazne wydarzenie dnia. Spotkanie ze znajomymi, dobry obiadek, ważna sprawa. I chyba powoduje, ze te osoby nie czują sie tak bardzo zepchnięte na margines zycia... Dzieciaki:)- rzucają plecaki i robi się gwarno. Właścicielka zna dzieciaki po imieniu, co chwila słychać- Maciuś- ale proszę mi wszystko zjeść!; Aniu- co my tu możemy ci dać, hmmm, mówię ci pyszne pierożki ruskie, no ale jak nie lubisz, to moze zrobimy ci naleśnika :) Kilka razy w roku jesteśmy w Kłodzku, ale pani juz nas pamięta i mówi- a dla pana, może wątróbka? ostatnio panu smakowała? Powaga, niekiedy po kilku miesiacach, pamięta...
Oj no, takich miejsc jest masa...może nie tak bardzo związane z tematem, ale jeszcze jedna anegdotka- podeszła kelnerka odebrać zamówienie, luby zamówił grochówke. Pani przyniosła i mówi do lubego: mam do pana taką prośbe, jak przyjdzie szef kuchni zapytać, czy smakowało, to bez względu na stan faktyczny, prosze mu powiedziec, ze było pyszne, bo on ma dzisiaj doła. Jeśli panu nie będzie smakowało, to nie wezmę od pana pieniedzy. Luby przyprawiał grochówke własnymi łzami wzruszenia.
A na Twoje pytanie Saburg- chyba jakis "czuj", dodatkowy zmysł prowadzi lubego ;)
Agik, Twoj Luby to ma chyba takiego samego "czuja" jak moj Byly :))) Pamietam dawno temu w Meksyku. Piekny hotel w samym centrum miasta i co przy pierwszym rutynowym posilku okazalo sie, ze nie maja nawet menu w dwoch jezykach, a przeciez hotel zapchany turystami z roznych stron swiata. I wcale nie chce powiedziec ze to menu powinno byc rowniez po angielsku, nie, niechby sobie bylo po niemiecku, francusku, japonsku ... wsio ryba, ale nie nic takiego, tylko po hiszpansku. Ale to nie istotne, zjedlismy ten rutynowy pierwszy posilek i reszta wlasnie kierujac sie "czujem". Kilka dni pozniej rano, Byly biegal po gazetke, ja w tym czasie jeszcze sie "dopinalam" i szlismy na sniadanie... Wychodzimy na ulice i Byly oznajmia, ze znalazl miejsce na sniadanie .. no to idziemy.... idziemy przez jakies 5 min oddalajac sie od glownego placu, waskie uliczki i nagle krotko "tutaj". Patrze i nic nie widze ... schody z ulicy prowadza w dol ... kie licho ?? jakas piwnica?? speluna?? Ale skoro On idzie to i ja za nim :))) Na takim pol pietra w dol, z nieduzym okienkiem na ulice byla super przytulna restauracyjka (8stolikow 4-osobowych) czysciutko, obrusiki co prawda plastikowe, ale ladne serwetki, mini flakonik z jakas ogrodowa lodyga i ..... dwujezyczne menu (!!!!!) Nie bylo tam nikogo tylko my ... kelner przyjal zamowienie i za chwile wyszedl na zewnatrz ... Nie zgadniecie po co?? Wyszedl kupic jajka zeby kuchnia mogla przygotowac nasze sniadanie ... Tak ta restauracyjka byla tak biedna, ze nie stac ich bylo na trzymanie zapasow ....bo tam prawie nigdy nikt nie przychodzil ... Jak sie zorientowalismy co sie dzieje, to poprosilismy czy mozemy sie przesiasc do stolika przy oknie - oczywiscie !!! Sniadanie bylo naprawde super i pani wlascicielka nawet wyszla do nas na mila pogawedke, ale co najwazniejsze, przez ten czas co siedzielismy przy oknie, nagle zaczeli przychodzic ludzie ..:))) Jak wychodzilismy to kelner wracal, tym razem z wieksza iloscia jajek ..... Czasem tak wlasnie jest, ze w biednych krajach sa takie miejsca, nie majace zadnego wygadu, a jednak warto tam wejsc :))) Najwieksza radosc z tego wyszystkiego sprawil mi fakt, ze swoja obecnoscia sprowadzilismy kilka innych osob, czesto tak jest, ze nikt nie przychodzi bo nikogo nie ma ....
Ja tez tak jak lucky, bardzo lubie pikniki, niestety szkocka pogoda nie zawsze (czytaj: raz na 100 lat ;)) pozwala na taki wyjazd. Tak wiec podczas wszelkich wyspiarskich wojazy poza kanapkami szykowanymi w domu, zatrzymujemy sie na fast foody (wszelkiego rodzaju bulki z czyms tam, ktorych nie lubie, ale uznalam ze od czasu do czasu chyba nie zaszkodzi - wiem...glupota). na kazdym wyjezdzie musze - obowiazkowo- zatrzymac sie na kawe. Nie jest to jakas wspaniala kawiarnia tylko kawa typu take away, ale mam do niej sentyment, wiec tradycyjnie musze jedna wypic, chocby nie wiem jak byla niedobra. Poza tym mam swoje ulubione restaurcacje i knajpki, gdzie wiem, ze jedenie bedzie mi smakowalo. A co powoduje zatrzymywanie sie na jedzenie w czasie podrozy, poza glodem? Przerwa na maly odpoczynek - zmiana kierowcow;) I....co moze wydac sie glupim powodem do zatrzymania sie - zdjecia. Jak mi cos wpadnie w oko, albo cos mnie zaciekawi to po prostu musze zatrzymac sie, wyjsc i porobic kilka zdjec. a jak maz przy okazji swoim sokolim wzrokiem wypatrzy budke z jedzeniem to postoj sie przedluza ;)))
Przystanki na kawe sa wrecz obowiazkowe ... tak jak postoj na tankowanie paliwa :))) Samochod nie pojedzie bez paliwa, a moj Wspanialy nie otworzy oka bez kawy. Jak gdzies jedziemy to kawa musi byc i wtedy zatrzymujemy sie gdziekolwiek aby nie w Starbucks, ktorego nie lubimy nie tylko ze wzgledu na smak kawy, ale rowniez ze wzgledu na snobizm i wykorzystywanie columbijskich farmerow kawowych.. ale to juz inna spiweka. Dunkin Dounuts - anytime :)))))))
Witaj :-) w dłuższą podróż zabieramy swój prowiant ( kanapki , kawa , cherbata itp )a jeżeli sie zdarzy że nie mamy nic a zgłodniejemy to zatrzymyjemy się w jakiejś gospodzie lub barze , omijamy wszelkiego rodzaju fast-foody .W naszej okolicy jest zajazd "nocny marek" i zawsze wracając z Bielska lub Oświecimia zajadamy sie tak krokietami z barszczem ( robią tam najlepsze na swiecie )
i co (poza oczywiście głodem) nami powoduje?
musi to byc przytulne i czyste miejsce , a zapach przyciągać gosci :))
Może Was rozbawię swoją naiwnościa i dziecinnym podejściem w wyborze miejsca posiłku,ale coooo tam! :-))) Kiedy już jestem w rejonach, gdzie wszystko jest mi obce i z nikąd podpowiedzi,gdzie warto się zatrzymać na jakieś jedzonko zwyczajnie rozglądam się. Najpierw sprawdzam czy stoliki są na zewnątrz. Bynajmniej nie dlatego, że lubię gwar ulicy,ale dlatego,że mogę sobie zerknąć dyskretnie na talerz innych konsumentów. Wiem wiem, tak się nie robi, to trochę niekulturalnie. Na usprawiedliwienie mogę tylko napisać, że robię to naprawdę tak, by nikt nie zauważył:-). Mi wystarcza krótki "rzut oka" :-) Jestem beznadziejnym przykładem człowieka,który zazwyczaj "je" wszystko oczami. Jak mnie coś "zachwyci", to już tam zostaję :-) To jednak pasuje do letnich wypadów. A co z jezienią i zimą? Wtedy zaczynam się rozglądać za miejscem przytulnym,z którego "bije" ciepło. W tym wypadku można się zapędzić i niechcąco trafić na jakąś drogą restaurację. Na szczęście w tym temacie mam przysłowiowego "czuja" i udaje mi się ominąć niebezpieczeństwo opustoszenia portfela. Jakoś nie przepadam za przydrożnymi "kioskami" z kiełbasą na gorąco, fast food'ami itp. Kiedy jestem na urlopie lubię mieć ze sobą kuchenkę z palnikiem, garnuszek i inne przydatne drobiazgi. Zabieram też dyżurny słoik smalcu ze skwarkami, cebulę dla "Połówka", kawę i herbatę a resztę dokupujemy w małych sklepikach po drodze. Wtedy odkrywamy jakieś nowe chleby, bułki, jogurty i więcej już do szczęścia nam nie trzeba. A nie! Jeszcze szukamy fajnego miejsca - gdzieś obok lasu albo nad wodą,albo zwyczajnie tam,gdzie coś nas zachwyci. Wtedy wszystkie restauracje wysiadają w przedbiegach :-)))
Makusia, tez bywalam w "Nocnym Marku" na krokietach!! Teraz ponoc otworzyli w Ketach jego "blizniaka". Ciekawe, czy krokieciki smakuja tam tak samo-sprawdze przy najblizszej wizycie. Chyba jestesmy sasiadkami :D
Dziewczyny!!! Ja też tam jadam czasem ... Bigos mi smakuje... A wyczaiłyście taką stołówkę przy takim dużym zakładzie ( nie wiem, jak się zakład nazywa, ale to jest jakby jechac od Nocnego Marka w kierunku Kęt)?
Ale ktorego Nocnego Marka, bo sa juz 2!? Jeden na granicy Czaniec-Kety, a drugi (tzn. pierwszy historycznie) w Nowej Wsi. Jesli chodzi o stolowke, przy duzym zakladzie, to mysle, ze chodzi o "Grupe Kety S.A." To chyba najwiekszy zaklad w okolicy. I Twoj opis pasowalby, jesli jechalabys od Bielska lub Zywca w strone Ket, to po prawej stronie za Nocnym Markiem2, prawda? Lece w rodzinne strony za tydzien to, o ile mi czas pozwoli, postaram sie odwiedzic ten przybytek rozkoszy oralnej :D A jak na te stolowke trafic, jak juz bede pod tym zakladem?
Tak to "Grupa Kęty" stołówka mieści się w tym samym budynku co biurowiec tego zakładu,taki wielki zielony budynek.Jak to miło że sie stołujecie w moich stronach :) A w "Nocnym Marku" który znajduje się w Czańcu muszą mieć dobre jadło bo w końcu kucharzem tam jest mój sąsiad,który za żadne skarby nie chce mi zdradzić przepisu na ciasto do pizzy.Robiam różne podchody aby to z niego wydobyć i nic nie wskórałam,bo to tajemnica.Nawet na grillu przy piwku nie puścił pary z gęby.
Jest napis przy drodze- domowe obiady, pyszne obiady, albo coś w tym stylu. Aha- stołowka jest czynna do 16 :) Im później tym mniej do jedzenia. Dobre tam jest to, ze wcale nie czekasz na jedzenie. Dostajesz zupę z takiego kociołka, wybierasz sobie mięso, surówkę, dodatki ( ziemniaczkie, warzywa gotowane) Za obiad ( z zupą) płacisz 11 zł. Możesz tez wybierac z zakąsek- kanapki, sałatki, sledziki... W dodatku sala bardzo przyjemna.
No i warto pamietać, ze to stołówka przyzakładowa, więc cudów nie należy się spodziewać. Za to niezłe jedzenie, za malutkie pieniążki.
Pochodze z Bulowic. Nocnego Marka w Nowej Wsi wspominam z sentymentem, bo jako podlotek bylam tam zabierana na krokieciki wlasnie, przez starszego braciszka :-) Mniam, mniam. Pozniej wpadalismy tam czasem przelotem ze znajomymi na pizze. A w tym drugim Nocnym Marku pilam w zeszlym roku campari tylko, a jakos na zadne danie sie nie pokusilam. Ale niedlugo bede w tej okolicy, wiec musze koniecznie sprobowac tej pizzy produkcji sasiada Asiaff. Skoro receptura tak pilnie strzezona, to pewnie warto sie skusic :) A do tej stolowki w Gr.Kety to sie wchodzi glownym wejsciem, tak jak na recepcje biurowca, czy gdzies z boku? A bywacie w pizzeri na Rynku w Ketach? I jak juz jestem w temacie Kety, to moze ktos wie co sie stalo z ta orientalna knajpka kolo stadionu Hejnal? Chyba "Sajgon" sie nazywala?
Do stołowki w Gr.Kety wchodzi się od strony bramy towarowej,a dokładnie od strony stacji benzynowej "Orlen" A w pizzeri na rynku mało kto teraz bywa,jak otwarli "Wiklinowy raj" to wiele osób właśnie tam sie przeniosło,bo pizza nie jest droga a naprawde pyszna,polecam.Na osiedlu w pizzeri maja znów świetne kebaby,niebo w gębie.Za Grupą Kęty w strone Bielska też znajduje się nowa pizzeria,jeszcze tam nie byłam ale słyszałam że pizza też tam jest bardzo dobra.Wiele osób chwali ją również za wystój wnętrz,bo stoliki znajdują się w boxach,sąsiad z drugiego stolika nie patrzy co jemy :)
Użytkownik asiaff napisał w wiadomości: > Do stołowki w Gr.Kety wchodzi się od strony bramy towarowej,a dokładnie > od strony stacji benzynowej "Orlen"A w pizzeri na rynku mało kto > teraz bywa,jak otwarli "Wiklinowy raj" to wiele osób właśnie tam sie > przeniosło,bo pizza nie jest droga a naprawde pyszna,polecam.Na osiedlu w > pizzeri maja znów świetne kebaby,niebo w gębie.Za Grupą Kęty w strone Bielska > też znajduje się nowa pizzeria,jeszcze tam nie byłam ale słyszałam że pizza > też tam jest bardzo dobra.Wiele osób chwali ją również za wystój wnętrz,bo > stoliki znajdują się w boxach,sąsiad z drugiego stolika nie patrzy co jemy :)
w Wiklinowym raju bylismy dwa tygodnie temu , mają pyszną pizze :) i jest tam przytulnie :))
W drodze zawsze zwracam uwagę na wielkie ciężarówki! Nie dlatego że "duży może więcej" ale tam gdzie najwięcej ich się zatrzymuje, tam jest zawsze pyszne i tanie jedzenie! Ciekaw jestem czy jeszcze jest przy drodze do Chyżnego, niedaleko za skrzyżowaniem na Zaborni, bar Pod smrekami(?) . Były tam pyszne placki ziemniaczane z paprykarzem.
Użytkownik saburg napisał w wiadomości: > W drodze zawsze zwracam uwagę na wielkie ciężarówki! Nie dlatego że "duży > może więcej" ale tam gdzie najwięcej ich się zatrzymuje, tam jest zawsze > pyszne i tanie jedzenie! Ciekaw jestem czy jeszcze jest przy drodze do > Chyżnego, niedaleko za skrzyżowaniem na Zaborni, bar Pod smrekami(?) . Były > tam pyszne placki ziemniaczane z paprykarzem.
w niedzielę jedziemy do Jabłonki , jak nie zapomnę to sprawdze :))
hi, a znacie takie miejsca, które się nazywają np. "sklep spożywczy u Krysi"? Nabywa się tam bułę i kawałek kiełbasy mnicha? albo bułę i ogórka kiszonego? ( palcem trzeba wydłubać dziurę na ogóra)
Maoja przyjaciółka twierdzi, ze to bardzo romantyczne- tak sobie jechać i zajadać bułę, albo skubać kurczaka.... Luby do takiego "zestwu" dobiera jeszcze oramżadę czerwoną o smaku landrynki :) i groszki czekoladowe :)
To nasze ulubione miejsca,dodam jeszcze bułkę drożdżową...zawsze mam nadzieję,że jest ona z małej wiejskiej piekarni...ale takie już chyba nie istnieją...przerodziły się w kolosy i obsługuja pół gminy. Mój ślubny lubi w razie napadu głodu zjeść w czasie jazdy kiełbaskę taką "do rączki".
No i jak zwykle czasu nie wystarczylo na wszystko :-( Ale co tam, we wrzesniu ciag dalszy... Nie mniej jednak potwierdzam, ze krokieciki w Nocnym Marku mniamniusne, jak dawniej! Plackarnia w Andrychowie kolo samolotu zaliczona:-) -pyszne jedzonko za niewielkie pieniazki. Sajgon byl zamkniety w weekend (chyba wesele), a w tygodniu bylo mi troche "nie po drodze". Przez szybke dostrzeglam, ze wystroj sie zmienil, ciekawe czy menu tez. Mam nadzieje, ze nie... Stolowki przyzedemelowskiej nie odwiedzilam (jeszcze, przy nastepnej wizycie nie odpuszcze), bo wolne chwile pochlonely mi w calosci grzybki! Ach te wielkopuszczanskie prawdziwki :D
My z mężusiem mamy tylko jedną ulubioną knajpkę (ja to bym tam parę swoich znalazła ale On jest strasznie wybredny). Jest to Apollo w Zbrosławicach-naprawdę pyszne jedzenie, porcje ogromne, dobre surówki. Ja zawsze biorę zestaw dziecięcy a i tak go nigdy do końca nie umiem zjeść. Bardzo miła atmosfera, można latem usiąść na dworze (wtedy jest romantycznie). Może nie są tani (za taki wypad-jedzonko+ jakieś napoje- płacimy około 100zł) ale naprawdę warto. Jak jesteśmy gdzieś "na wyjeździe" to kierujemy się wyłącznie intuicją (nie zawsze dobrze). Ale jak tylko się da to gotuję sama.
Troche odbiegajac od tematu ;)) pamietam jak pewnego, weekendowego dnia (lata temu, jeszcze z bylym malzonkiem) wybralismy sie w poszukiwaniu jedzonka. W weekendy restauracje tutaj serwuja tzw. brunch czyli cos jakby polaczenie sniadania z lunchem i wlasnie na cos takiego mielismy ochote. Wybralismy sie z domu, a mieszkalismy wtedy na 106 ulicy i spacerkiem w dol Manhattanu szlismy poszukujac "czegos ciekawego" po drodze przechodzac co i raz z jednej alei Columbus, na druga Amsterdam (to dla tych co maja jakies pojecie o Manhattanie) i tak szlismy czytajac po kolei jadlospisy wystawione w oknach restauracji i jakos nic nam sie nie "rzucalo" w oczy. Po prawie 3 godzinach, kiedy ja o malo nie zemdlalam z glodu i goraca (pelnia nowojorskiego lata) znalezlismy wreszcie to "cos" a byly to popovers czyli takie jak drozdzowe buleczki pieczone w formach ksztaltu malej doniczki i mocno wyrosniete. Serwowano je z maslami o roznych smakach i stwierdzilismy oboje, ze to jest wlasnie TO. Tylko kolejka przed restauracja byla na 30-40 minut czekania :))) Poswiecilam sie i czekalam - warto bylo, pozniej sie okazalo, ze to byla pierwsza w NY restauracja serwujaca popovers i wlasnie zaczeli to serwowac jako nowosc niecaly miesiac wczesniej. Bylo pyyyyyyszniiiiiiieeeeee. A po powrocie do domu stwierdzilismy, ze tego dnia przeszlismy w poszukiwaniu jedzenia, ktore jest tutaj na kazdym doslownie kroku ponad 80 ulic tak krazac z jednej alei na druga co kilka ulic :))) Wlasnie lubie takie poszukiwania i czesto bez wzgledu na doskwierajacy glod moge lazic i szukac, az cos mnie wreszcie przyciagnie do danej restauracji :)))
To i ja zrobię offa :) Anegdotki związane z poszukiwaniem jedzenia... ( mam nadzieję, ze autor sie na mnie nie obrazi) Byliśmy gdzies w Polsce, w hotelu nie było restauracji ( albo może była, ale zamknięta, albo nie było tam nic godnego uwagi..) Idziemy sobie dość długo i w końcu udało nam sie znaleźć restaurację. Sliczna i uśmiechnięta, przepełnona życzliwością barmanka, na pytanie, co możemy zjeśc odpowiedziała beztrosko "Nic :D, Kucharz ma dziś wolne, a ja nie umiem gotować :D", ale obiecała, zę coz załatwi. I załatwiła, hi. Pieczeń za schabu, której kawałki długo jeszcze miałam w zębach, tarde i zimne ziemniaki i piwo, hi...
Inna historia :) jedziemy sobie gdzieś i skręcający głód. Napis "obiad+ kawa gratis" Od budynku wieje komuną, Wchodzimy, na sali śpi paru panów z nosem w kuflu. Mówimy "dzień dobry" zero reakcji, mówimy jeszcze raz i nadal echo, nie pojawia się zaden pracownik. W końcu jakis pan budzi się znad kufla i woła: "Lucyyyyyyyyyyynnnnnnnnnka, klieeeeeeeeeeeeennnnnci" Pojawia sie domniemana Lucynka w nylonowym fartuchu pyta "co jest!!!" i robi przy tym gest, jakby przedramieniem wycierała nos. Luby mówi, ze chcemy jeść, a domniemana Lucynka: " no to jedźcie do Prudnika, tam chyba sa jakies restauracje", Luby juz o wiele pokorniej " a tu nie mozna? " Pani po namyśle- no własciwie to mam jeszcze pieczeń" Bardzo dobra pieczeń była :D
Takich historyjek mam więcej, jak mnie nikt nie przepędzi, to co jakis czas będę tu je wstawiać, bo stanowiaą one dla mnie tez tak zapas energetyczny na zimę. Przewijam sobie w głowie takie filmiki z podrózy, kiedy łapię zimowego doła, albo depresję ( w sensie jednostki chorobowej, a nie jakiegos widzimisię)
A teraz już na temat- szukam miejsc, w których widać, ze jest człowiek, jedzenie jest "napełnione" osobowością człowieka, który je przygotowuje. Człowieka, a nie maszyny do klepania kotletów. Dlatego, jak ognia unikam fast foodów, a nie dlatego, zę to niezdrowe, albo tuczące. Bo w końcu, jak cżłowiek jest bardzo głodny to jest gotów zjeśc przejechaną kurę upieczona nad zapalniczką. Całym sercem jestem za tym, co jedyne i niepowtarzalne. I takich własnie miejsc szukam.
Następnym razem napisze o Łacku. O moim Łacku, którego już nie ma, niestety...
Hahhaha tym razem zupelnie nie na temat ;))) ale nie moge sie oprzec wlasnej ochocie, wiec ulegne i napisze ;)))) Widze, ze mamy takie same upodobania, ja tez szukam czegos nowego, innego, nie interesuja mnie miejsca, ktore znam jak walsna kieszen ... Bo w nich bywam tylko dla zaspokojenia glodu, ale jak wybieram sie do restauracji .....hmmm to musi byc cos co bede pamietac :) Czesto sie zdarza, ze jak mamy ochote "gdzies pojsc" to siedze z nosem w internecie, lub w ksiazce "time out", ktora kupuje co roku jak przyslowiowa biblie i czytam recenzje, patrze na wystroj ......eeech moze ja jestem chora ?? Dla wyjasnienia "time out" to niedokladnie ksiazki, to niby takie wydawnictwa typu "magazyn" ale przy ilosci nowojorskich restauracji i atrakcji to takie jednoroczne wydanie ma ok. 300 stron wiec jest co poczytac ;) "Time out" ma tez miesiecznik taki z wydarzeniami na biezaco i tutaj sa tez wydarzenia kulturalne i artystyczne ....slowem wszystko co warto zobaczyc i gdzie warto byc.
Po lekturze "dookoła świata" jakoś automatycznie nasunęło mi się pytanie: Gdzie najchętniej zatrzymujemy się na posiłki i co (poza oczywiście głodem) nami powoduje?
Gratuluje :)) to faktycznie swietny watek, oczywiscie jesli sie podrozuje duzo samochodem. Ja niestety najczesciej podrozuje samolotami, bo tak tu jest w tym kraju, a jesli samochodem to tylko na takie drobne wycieczki czyli okoliczne stany. W takim ukladzie najczesciej zabieramy ze soba piknik, bo nie warto sie zatrzymywac gdzies po drodze. Tu po drodze mozna tylko zjesc fast food i popic cola - podwojne ....bleeeeee.
Zabieramy wiec piknik i szukamy po drodze pola piknikowego, z tym nie ma problemu, sa naprawde czesto, zreszta niekoniecznie trzeba siedziec przy piknikowym stole, zeby smacznie zjesc... Zawsze mamy w bagazniku maly kocyk i juz jest posilek gotowy.
Restauracje lubie takie, ktore juz mam sprawdzone i do tych chodzi sie glownie z powodu glodu :) Natomiast, zeby pojsc dla przyjemnosci to zwykle musi byc cos nowego, gdzie jeszcze nie bylam i wtedy kieruje sie menu i jesli jest taka mozliwosc (internet) to opiniami innych, ale jesli menu mi odpowiada, to nawet negatywne opinie nie sa mnie w stanie odstraszyc :)))
Natomiast jesli jade gdzies na wakacje, to z reguly juz przed wyjazdem wiem gdzie chce zjesc chociaz jeden posilek. Przed wyjazdem robie dokladne rozeznanie, co w danym panstwie, miescie, okolicy warto zjesc, jakie sa regionalne przysmaki i jakie restauracje polecaja, jesli jest mozliwosc pojsc do restauracji jakiegos znanego kucharza - to zdecydowanie tam sie zjawie (rezerwacje moge zrobic na dluuuuugo wczesniej). W takich wypadkach cena nie odgrywa roli :))) wazniejsza jest ciekawosc. Nigdy nie jem w hotelu, w ktorym sie zatrzymuje, to moze nie dokladnie tak, bo jesli jestem bardzo glodna po podrozy, to wlasnie pierwszy posilek jem w hotelu, bo to najlatwiej po rozpakowaniu i odswiezeniu sie nie ma juz zwykle ochoty na bieganie po miescie i szukanie czegos atrakcyjnego. Ale jest to jedyny posilek w hotelu, bardzo czesto nawet na sniadanie lubie isc na miasto, mimo, ze sniadanie jest wliczone w cene hotelu.
Nie potrafie tego wyjasnic ;)) ot ten typ tak ma :))))
Fajny temat :)
Większośc dnia spędzam w aucie, a auto jedzie w różnych kierunkach :).Nie mam pojęcia, jak luby to robi, ale znajduje miejsca z dobrym jedzonkiem jakoś tak na nosa, na szósty zmysł, albo nie wiem na co... :)
Pamiętam kiedyś taką sytuację: byliśmy w górkach. Chodziliśmy sobie i zachciało nam sie jeść. Luby mówi tam idziemy. Mnie się wydawało, ze tam nic nie ma, sanatoria może czy coś, ale mowi idziemy, to idziemy. Szliśmy kilkanaście minut pod górkę, już zaczynałam być zła. A na górce... oblesna buda, paskudna na oko. Nawet mi przeszła myśł o morderstwie... I okazało sie, ze nigdy więcej ( ani wcześniej, ani potem) nie jedlismy takiej dobrej golonki!!!! Były malutkie, soczyste, jakoś chyba zapeklowane. No pyszne.
Jakoś też tak chyba dodatkowym zmysłem wybiera lesnego grila, z niebańską karkówką. Podobnie przy plazy- przeciez smażalni jest mnóstwo- wybiera taką gdzie ryba jest pyszna. ( ja dla odmiany wybieram taką, gdzie ryba jest obrzydliwa)
Nie wiem, jak on to robi, ale wcale nie kieruje się wyglądem lokalu. Teraz już mu ufam, ale wczesniej mnie to zrażało. jakiś niepozorny budynek, jakas stołowka z domowym zarciem, gril na parkingu w lesie.
Nie jadamy w jakichs bardzo luksusowych knajpach ( ze względu na stan portfela), ale czasem w tych "ładniejszych", droższych jedzenie jest bez smaku i wcale nie lepiej podane
Aaaa zapomiałabym o jednej stołowce w Kłodzku ;)) na samym rynku ( tez trzeba było wejść po wielu schodach, hi. Luby powiedział "tam", no to tam ;) Stołowka trudni się wydawaniem obiadków aonamentowych dla mieszkańców Kłodzka. Kiedyś byłam w szoku, jak zobaczyłąm ile kosztuje abonament na miesiąc- np 153 zł!!!!! ( no, cóż ludność Kłodzka chyba zbiedniała, teraz cześciej podają tam obiady bezmięsne, za to pyszne, z dwóch dań, z prawdziwym owocowym kompotem). Fajny widok, jak przy stoliku spotykają sie osoby starsze- pięknie ubrane, jak to na wyjście. Domyślam się, że takie wyjście na obiad to jest wazne wydarzenie dnia. Spotkanie ze znajomymi, dobry obiadek, ważna sprawa. I chyba powoduje, ze te osoby nie czują sie tak bardzo zepchnięte na margines zycia...
Dzieciaki:)- rzucają plecaki i robi się gwarno. Właścicielka zna dzieciaki po imieniu, co chwila słychać- Maciuś- ale proszę mi wszystko zjeść!; Aniu- co my tu możemy ci dać, hmmm, mówię ci pyszne pierożki ruskie, no ale jak nie lubisz, to moze zrobimy ci naleśnika :)
Kilka razy w roku jesteśmy w Kłodzku, ale pani juz nas pamięta i mówi- a dla pana, może wątróbka? ostatnio panu smakowała? Powaga, niekiedy po kilku miesiacach, pamięta...
Oj no, takich miejsc jest masa...może nie tak bardzo związane z tematem, ale jeszcze jedna anegdotka- podeszła kelnerka odebrać zamówienie, luby zamówił grochówke. Pani przyniosła i mówi do lubego: mam do pana taką prośbe, jak przyjdzie szef kuchni zapytać, czy smakowało, to bez względu na stan faktyczny, prosze mu powiedziec, ze było pyszne, bo on ma dzisiaj doła. Jeśli panu nie będzie smakowało, to nie wezmę od pana pieniedzy. Luby przyprawiał grochówke własnymi łzami wzruszenia.
A na Twoje pytanie Saburg- chyba jakis "czuj", dodatkowy zmysł prowadzi lubego ;)
Agik, Twoj Luby to ma chyba takiego samego "czuja" jak moj Byly :))) Pamietam dawno temu w Meksyku. Piekny hotel w samym centrum miasta i co przy pierwszym rutynowym posilku okazalo sie, ze nie maja nawet menu w dwoch jezykach, a przeciez hotel zapchany turystami z roznych stron swiata. I wcale nie chce powiedziec ze to menu powinno byc rowniez po angielsku, nie, niechby sobie bylo po niemiecku, francusku, japonsku ... wsio ryba, ale nie nic takiego, tylko po hiszpansku. Ale to nie istotne, zjedlismy ten rutynowy pierwszy posilek i reszta wlasnie kierujac sie "czujem". Kilka dni pozniej rano, Byly biegal po gazetke, ja w tym czasie jeszcze sie "dopinalam" i szlismy na sniadanie... Wychodzimy na ulice i Byly oznajmia, ze znalazl miejsce na sniadanie .. no to idziemy.... idziemy przez jakies 5 min oddalajac sie od glownego placu, waskie uliczki i nagle krotko "tutaj". Patrze i nic nie widze ... schody z ulicy prowadza w dol ... kie licho ?? jakas piwnica?? speluna?? Ale skoro On idzie to i ja za nim :))) Na takim pol pietra w dol, z nieduzym okienkiem na ulice byla super przytulna restauracyjka (8stolikow 4-osobowych) czysciutko, obrusiki co prawda plastikowe, ale ladne serwetki, mini flakonik z jakas ogrodowa lodyga i ..... dwujezyczne menu (!!!!!) Nie bylo tam nikogo tylko my ... kelner przyjal zamowienie i za chwile wyszedl na zewnatrz ... Nie zgadniecie po co?? Wyszedl kupic jajka zeby kuchnia mogla przygotowac nasze sniadanie ... Tak ta restauracyjka byla tak biedna, ze nie stac ich bylo na trzymanie zapasow ....bo tam prawie nigdy nikt nie przychodzil ... Jak sie zorientowalismy co sie dzieje, to poprosilismy czy mozemy sie przesiasc do stolika przy oknie - oczywiscie !!! Sniadanie bylo naprawde super i pani wlascicielka nawet wyszla do nas na mila pogawedke, ale co najwazniejsze, przez ten czas co siedzielismy przy oknie, nagle zaczeli przychodzic ludzie ..:))) Jak wychodzilismy to kelner wracal, tym razem z wieksza iloscia jajek ..... Czasem tak wlasnie jest, ze w biednych krajach sa takie miejsca, nie majace zadnego wygadu, a jednak warto tam wejsc :))) Najwieksza radosc z tego wyszystkiego sprawil mi fakt, ze swoja obecnoscia sprowadzilismy kilka innych osob, czesto tak jest, ze nikt nie przychodzi bo nikogo nie ma ....
Ja tez tak jak lucky, bardzo lubie pikniki, niestety szkocka pogoda nie zawsze (czytaj: raz na 100 lat ;)) pozwala na taki wyjazd. Tak wiec podczas wszelkich wyspiarskich wojazy poza kanapkami szykowanymi w domu, zatrzymujemy sie na fast foody (wszelkiego rodzaju bulki z czyms tam, ktorych nie lubie, ale uznalam ze od czasu do czasu chyba nie zaszkodzi - wiem...glupota).
na kazdym wyjezdzie musze - obowiazkowo- zatrzymac sie na kawe. Nie jest to jakas wspaniala kawiarnia tylko kawa typu take away, ale mam do niej sentyment, wiec tradycyjnie musze jedna wypic, chocby nie wiem jak byla niedobra.
Poza tym mam swoje ulubione restaurcacje i knajpki, gdzie wiem, ze jedenie bedzie mi smakowalo.
A co powoduje zatrzymywanie sie na jedzenie w czasie podrozy, poza glodem? Przerwa na maly odpoczynek - zmiana kierowcow;) I....co moze wydac sie glupim powodem do zatrzymania sie - zdjecia. Jak mi cos wpadnie w oko, albo cos mnie zaciekawi to po prostu musze zatrzymac sie, wyjsc i porobic kilka zdjec. a jak maz przy okazji swoim sokolim wzrokiem wypatrzy budke z jedzeniem to postoj sie przedluza ;)))
Przystanki na kawe sa wrecz obowiazkowe ... tak jak postoj na tankowanie paliwa :))) Samochod nie pojedzie bez paliwa, a moj Wspanialy nie otworzy oka bez kawy. Jak gdzies jedziemy to kawa musi byc i wtedy zatrzymujemy sie gdziekolwiek aby nie w Starbucks, ktorego nie lubimy nie tylko ze wzgledu na smak kawy, ale rowniez ze wzgledu na snobizm i wykorzystywanie columbijskich farmerow kawowych.. ale to juz inna spiweka. Dunkin Dounuts - anytime :)))))))
Witaj :-) w dłuższą podróż zabieramy swój prowiant ( kanapki , kawa , cherbata itp )a jeżeli sie zdarzy że nie mamy nic a zgłodniejemy to zatrzymyjemy się w jakiejś gospodzie lub barze , omijamy wszelkiego rodzaju fast-foody .W naszej okolicy jest zajazd "nocny marek" i zawsze wracając z Bielska lub Oświecimia zajadamy sie tak krokietami z barszczem ( robią tam najlepsze na swiecie )
i co (poza oczywiście głodem) nami powoduje?
musi to byc przytulne i czyste miejsce , a zapach przyciągać gosci :))
Może Was rozbawię swoją naiwnościa i dziecinnym podejściem w wyborze miejsca posiłku,ale coooo tam! :-))) Kiedy już jestem w rejonach, gdzie wszystko jest mi obce i z nikąd podpowiedzi,gdzie warto się zatrzymać na jakieś jedzonko zwyczajnie rozglądam się. Najpierw sprawdzam czy stoliki są na zewnątrz. Bynajmniej nie dlatego, że lubię gwar ulicy,ale dlatego,że mogę sobie zerknąć dyskretnie na talerz innych konsumentów. Wiem wiem, tak się nie robi, to trochę niekulturalnie. Na usprawiedliwienie mogę tylko napisać, że robię to naprawdę tak, by nikt nie zauważył:-). Mi wystarcza krótki "rzut oka" :-) Jestem beznadziejnym przykładem człowieka,który zazwyczaj "je" wszystko oczami. Jak mnie coś "zachwyci", to już tam zostaję :-) To jednak pasuje do letnich wypadów. A co z jezienią i zimą? Wtedy zaczynam się rozglądać za miejscem przytulnym,z którego "bije" ciepło. W tym wypadku można się zapędzić i niechcąco trafić na jakąś drogą restaurację. Na szczęście w tym temacie mam przysłowiowego "czuja" i udaje mi się ominąć niebezpieczeństwo opustoszenia portfela. Jakoś nie przepadam za przydrożnymi "kioskami" z kiełbasą na gorąco, fast food'ami itp. Kiedy jestem na urlopie lubię mieć ze sobą kuchenkę z palnikiem, garnuszek i inne przydatne drobiazgi. Zabieram też dyżurny słoik smalcu ze skwarkami, cebulę dla "Połówka", kawę i herbatę a resztę dokupujemy w małych sklepikach po drodze. Wtedy odkrywamy jakieś nowe chleby, bułki, jogurty i więcej już do szczęścia nam nie trzeba. A nie! Jeszcze szukamy fajnego miejsca - gdzieś obok lasu albo nad wodą,albo zwyczajnie tam,gdzie coś nas zachwyci. Wtedy wszystkie restauracje wysiadają w przedbiegach :-)))
Makusia, tez bywalam w "Nocnym Marku" na krokietach!! Teraz ponoc otworzyli w Ketach jego "blizniaka". Ciekawe, czy krokieciki smakuja tam tak samo-sprawdze przy najblizszej wizycie. Chyba jestesmy sasiadkami :D
Dziewczyny!!! Ja też tam jadam czasem ... Bigos mi smakuje...
A wyczaiłyście taką stołówkę przy takim dużym zakładzie ( nie wiem, jak się zakład nazywa, ale to jest jakby jechac od Nocnego Marka w kierunku Kęt)?
Ale ktorego Nocnego Marka, bo sa juz 2!? Jeden na granicy Czaniec-Kety, a drugi (tzn. pierwszy historycznie) w Nowej Wsi.
Jesli chodzi o stolowke, przy duzym zakladzie, to mysle, ze chodzi o "Grupe Kety S.A." To chyba najwiekszy zaklad w okolicy. I Twoj opis pasowalby, jesli jechalabys od Bielska lub Zywca w strone Ket, to po prawej stronie za Nocnym Markiem2, prawda? Lece w rodzinne strony za tydzien to, o ile mi czas pozwoli, postaram sie odwiedzic ten przybytek rozkoszy oralnej :D
A jak na te stolowke trafic, jak juz bede pod tym zakladem?
...."rozkosze oralne" ........ czy to tylko ja mam jakies skojarzenia ???? :))))
Semantycznie niby to samo - rozkosze oralne i rozkosze podniebienia, a skojarzenia....no cóż ludziom różnie się kojarzy! ;-))))
Tak to "Grupa Kęty" stołówka mieści się w tym samym budynku co biurowiec tego zakładu,taki wielki zielony budynek.Jak to miło że sie stołujecie w moich stronach :) A w "Nocnym Marku" który znajduje się w Czańcu muszą mieć dobre jadło bo w końcu kucharzem tam jest mój sąsiad,który za żadne skarby nie chce mi zdradzić przepisu na ciasto do pizzy.Robiam różne podchody aby to z niego wydobyć i nic nie wskórałam,bo to tajemnica.Nawet na grillu przy piwku nie puścił pary z gęby.
Jest napis przy drodze- domowe obiady, pyszne obiady, albo coś w tym stylu.
Aha- stołowka jest czynna do 16 :) Im później tym mniej do jedzenia.
Dobre tam jest to, ze wcale nie czekasz na jedzenie. Dostajesz zupę z takiego kociołka, wybierasz sobie mięso, surówkę, dodatki ( ziemniaczkie, warzywa gotowane)
Za obiad ( z zupą) płacisz 11 zł. Możesz tez wybierac z zakąsek- kanapki, sałatki, sledziki...
W dodatku sala bardzo przyjemna.
No i warto pamietać, ze to stołówka przyzakładowa, więc cudów nie należy się spodziewać. Za to niezłe jedzenie, za malutkie pieniążki.
w Kętach smakuja tak samo :)) a skad jesteś ?
Pochodze z Bulowic. Nocnego Marka w Nowej Wsi wspominam z sentymentem, bo jako podlotek bylam tam zabierana na krokieciki wlasnie, przez starszego braciszka :-) Mniam, mniam.
Pozniej wpadalismy tam czasem przelotem ze znajomymi na pizze.
A w tym drugim Nocnym Marku pilam w zeszlym roku campari tylko, a jakos na zadne danie sie nie pokusilam. Ale niedlugo bede w tej okolicy, wiec musze koniecznie sprobowac tej pizzy produkcji sasiada Asiaff. Skoro receptura tak pilnie strzezona, to pewnie warto sie skusic :)
A do tej stolowki w Gr.Kety to sie wchodzi glownym wejsciem, tak jak na recepcje biurowca, czy gdzies z boku?
A bywacie w pizzeri na Rynku w Ketach?
I jak juz jestem w temacie Kety, to moze ktos wie co sie stalo z ta orientalna knajpka kolo stadionu Hejnal? Chyba "Sajgon" sie nazywala?
Do stołowki w Gr.Kety wchodzi się od strony bramy towarowej,a dokładnie od strony stacji benzynowej "Orlen"
A w pizzeri na rynku mało kto teraz bywa,jak otwarli "Wiklinowy raj" to wiele osób właśnie tam sie przeniosło,bo pizza nie jest droga a naprawde pyszna,polecam.Na osiedlu w pizzeri maja znów świetne kebaby,niebo w gębie.Za Grupą Kęty w strone Bielska też znajduje się nowa pizzeria,jeszcze tam nie byłam ale słyszałam że pizza też tam jest bardzo dobra.Wiele osób chwali ją również za wystój wnętrz,bo stoliki znajdują się w boxach,sąsiad z drugiego stolika nie patrzy co jemy :)
Użytkownik asiaff napisał w wiadomości:
> Do stołowki w Gr.Kety wchodzi się od strony bramy towarowej,a dokładnie
> od strony stacji benzynowej "Orlen"A w pizzeri na rynku mało kto
> teraz bywa,jak otwarli "Wiklinowy raj" to wiele osób właśnie tam sie
> przeniosło,bo pizza nie jest droga a naprawde pyszna,polecam.Na osiedlu w
> pizzeri maja znów świetne kebaby,niebo w gębie.Za Grupą Kęty w strone Bielska
> też znajduje się nowa pizzeria,jeszcze tam nie byłam ale słyszałam że pizza
> też tam jest bardzo dobra.Wiele osób chwali ją również za wystój wnętrz,bo
> stoliki znajdują się w boxach,sąsiad z drugiego stolika nie patrzy co jemy :)
w Wiklinowym raju bylismy dwa tygodnie temu , mają pyszną pizze :) i jest tam przytulnie :))
no to faktycznie jesteśmy "sąsiadkami " ja pochodzę z Andrychowa :)
Zapomniałam dodać,"Sajgon" dalej jest tam gdzie był.
Slicznie Wam dziekuje za informacje. Sprawdze to wszystko juz niebawem, ummm juz mi slinka cieknie hehe :)))
W drodze zawsze zwracam uwagę na wielkie ciężarówki! Nie dlatego że "duży może więcej" ale tam gdzie najwięcej ich się zatrzymuje, tam jest zawsze pyszne i tanie jedzenie! Ciekaw jestem czy jeszcze jest przy drodze do Chyżnego, niedaleko za skrzyżowaniem na Zaborni, bar Pod smrekami(?) . Były tam pyszne placki ziemniaczane z paprykarzem.
Użytkownik saburg napisał w wiadomości:
> W drodze zawsze zwracam uwagę na wielkie ciężarówki! Nie dlatego że "duży
> może więcej" ale tam gdzie najwięcej ich się zatrzymuje, tam jest zawsze
> pyszne i tanie jedzenie! Ciekaw jestem czy jeszcze jest przy drodze do
> Chyżnego, niedaleko za skrzyżowaniem na Zaborni, bar Pod smrekami(?) . Były
> tam pyszne placki ziemniaczane z paprykarzem.
w niedzielę jedziemy do Jabłonki , jak nie zapomnę to sprawdze :))
Ty wiesz...to całkiem sprytnie pomyślane z tymi ciężarówkami. Oj,trzeba będzie to kiedyś sprawdzić a najlepiej w te wakacje :-)
hi, a znacie takie miejsca, które się nazywają np. "sklep spożywczy u Krysi"?
Nabywa się tam bułę i kawałek kiełbasy mnicha? albo bułę i ogórka kiszonego? ( palcem trzeba wydłubać dziurę na ogóra)
Maoja przyjaciółka twierdzi, ze to bardzo romantyczne- tak sobie jechać i zajadać bułę, albo skubać kurczaka....
Luby do takiego "zestwu" dobiera jeszcze oramżadę czerwoną o smaku landrynki :) i groszki czekoladowe :)
To nasze ulubione miejsca,dodam jeszcze bułkę drożdżową...zawsze mam nadzieję,że jest ona z małej wiejskiej piekarni...ale takie już chyba nie istnieją...przerodziły się w kolosy i obsługuja pół gminy.
Mój ślubny lubi w razie napadu głodu zjeść w czasie jazdy kiełbaskę taką "do rączki".
No i jak zwykle czasu nie wystarczylo na wszystko :-( Ale co tam, we wrzesniu ciag dalszy...
Nie mniej jednak potwierdzam, ze krokieciki w Nocnym Marku mniamniusne, jak dawniej!
Plackarnia w Andrychowie kolo samolotu zaliczona:-) -pyszne jedzonko za niewielkie pieniazki.
Sajgon byl zamkniety w weekend (chyba wesele), a w tygodniu bylo mi troche "nie po drodze". Przez szybke dostrzeglam, ze wystroj sie zmienil, ciekawe czy menu tez. Mam nadzieje, ze nie...
Stolowki przyzedemelowskiej nie odwiedzilam (jeszcze, przy nastepnej wizycie nie odpuszcze), bo wolne chwile pochlonely mi w calosci grzybki! Ach te wielkopuszczanskie prawdziwki :D
Troche odbiegajac od tematu ;)) pamietam jak pewnego, weekendowego dnia (lata temu, jeszcze z bylym malzonkiem) wybralismy sie w poszukiwaniu jedzonka. W weekendy restauracje tutaj serwuja tzw. brunch czyli cos jakby polaczenie sniadania z lunchem i wlasnie na cos takiego mielismy ochote. Wybralismy sie z domu, a mieszkalismy wtedy na 106 ulicy i spacerkiem w dol Manhattanu szlismy poszukujac "czegos ciekawego" po drodze przechodzac co i raz z jednej alei Columbus, na druga Amsterdam (to dla tych co maja jakies pojecie o Manhattanie) i tak szlismy czytajac po kolei jadlospisy wystawione w oknach restauracji i jakos nic nam sie nie "rzucalo" w oczy. Po prawie 3 godzinach, kiedy ja o malo nie zemdlalam z glodu i goraca (pelnia nowojorskiego lata) znalezlismy wreszcie to "cos" a byly to popovers czyli takie jak drozdzowe buleczki pieczone w formach ksztaltu malej doniczki i mocno wyrosniete. Serwowano je z maslami o roznych smakach i stwierdzilismy oboje, ze to jest wlasnie TO. Tylko kolejka przed restauracja byla na 30-40 minut czekania :)))
Poswiecilam sie i czekalam - warto bylo, pozniej sie okazalo, ze to byla pierwsza w NY restauracja serwujaca popovers i wlasnie zaczeli to serwowac jako nowosc niecaly miesiac wczesniej. Bylo pyyyyyyszniiiiiiieeeeee. A po powrocie do domu stwierdzilismy, ze tego dnia przeszlismy w poszukiwaniu jedzenia, ktore jest tutaj na kazdym doslownie kroku ponad 80 ulic tak krazac z jednej alei na druga co kilka ulic :))) Wlasnie lubie takie poszukiwania i czesto bez wzgledu na doskwierajacy glod moge lazic i szukac, az cos mnie wreszcie przyciagnie do danej restauracji :)))
To i ja zrobię offa :)
Anegdotki związane z poszukiwaniem jedzenia... ( mam nadzieję, ze autor sie na mnie nie obrazi)
Byliśmy gdzies w Polsce, w hotelu nie było restauracji ( albo może była, ale zamknięta, albo nie było tam nic godnego uwagi..)
Idziemy sobie dość długo i w końcu udało nam sie znaleźć restaurację. Sliczna i uśmiechnięta, przepełnona życzliwością barmanka, na pytanie, co możemy zjeśc odpowiedziała beztrosko "Nic :D, Kucharz ma dziś wolne, a ja nie umiem gotować :D", ale obiecała, zę coz załatwi. I załatwiła, hi. Pieczeń za schabu, której kawałki długo jeszcze miałam w zębach, tarde i zimne ziemniaki i piwo, hi...
Inna historia :)
jedziemy sobie gdzieś i skręcający głód. Napis "obiad+ kawa gratis" Od budynku wieje komuną, Wchodzimy, na sali śpi paru panów z nosem w kuflu. Mówimy "dzień dobry" zero reakcji, mówimy jeszcze raz i nadal echo, nie pojawia się zaden pracownik. W końcu jakis pan budzi się znad kufla i woła: "Lucyyyyyyyyyyynnnnnnnnnka, klieeeeeeeeeeeeennnnnci" Pojawia sie domniemana Lucynka w nylonowym fartuchu pyta "co jest!!!" i robi przy tym gest, jakby przedramieniem wycierała nos. Luby mówi, ze chcemy jeść, a domniemana Lucynka: " no to jedźcie do Prudnika, tam chyba sa jakies restauracje", Luby juz o wiele pokorniej " a tu nie mozna? " Pani po namyśle- no własciwie to mam jeszcze pieczeń" Bardzo dobra pieczeń była :D
Takich historyjek mam więcej, jak mnie nikt nie przepędzi, to co jakis czas będę tu je wstawiać, bo stanowiaą one dla mnie tez tak zapas energetyczny na zimę. Przewijam sobie w głowie takie filmiki z podrózy, kiedy łapię zimowego doła, albo depresję ( w sensie jednostki chorobowej, a nie jakiegos widzimisię)
A teraz już na temat- szukam miejsc, w których widać, ze jest człowiek, jedzenie jest "napełnione" osobowością człowieka, który je przygotowuje. Człowieka, a nie maszyny do klepania kotletów. Dlatego, jak ognia unikam fast foodów, a nie dlatego, zę to niezdrowe, albo tuczące. Bo w końcu, jak cżłowiek jest bardzo głodny to jest gotów zjeśc przejechaną kurę upieczona nad zapalniczką. Całym sercem jestem za tym, co jedyne i niepowtarzalne. I takich własnie miejsc szukam.
Następnym razem napisze o Łacku. O moim Łacku, którego już nie ma, niestety...
Hahhaha tym razem zupelnie nie na temat ;))) ale nie moge sie oprzec wlasnej ochocie, wiec ulegne i napisze ;))))
Widze, ze mamy takie same upodobania, ja tez szukam czegos nowego, innego, nie interesuja mnie miejsca, ktore znam jak walsna kieszen ... Bo w nich bywam tylko dla zaspokojenia glodu, ale jak wybieram sie do restauracji .....hmmm to musi byc cos co bede pamietac :) Czesto sie zdarza, ze jak mamy ochote "gdzies pojsc" to siedze z nosem w internecie, lub w ksiazce "time out", ktora kupuje co roku jak przyslowiowa biblie i czytam recenzje, patrze na wystroj ......eeech moze ja jestem chora ??
Dla wyjasnienia "time out" to niedokladnie ksiazki, to niby takie wydawnictwa typu "magazyn" ale przy ilosci nowojorskich restauracji i atrakcji to takie jednoroczne wydanie ma ok. 300 stron wiec jest co poczytac ;) "Time out" ma tez miesiecznik taki z wydarzeniami na biezaco i tutaj sa tez wydarzenia kulturalne i artystyczne ....slowem wszystko co warto zobaczyc i gdzie warto byc.