Forum

Gawędy o jedzeniu

Ile dań gotuję dlań?

  • Autor: Wkn Data: 2008-07-29 12:07:04

    No właśnie... zwykle w domu jest jakiś mężczyzna i coś musi jeść.
    Ja ostatnio z pewnym zawstydzeniem zauważyłam, że gotuję w zasadzie nie dla drugiej połowy, lecz... dla siebie. Bo ta druga połowa jest zadowolona, jeśli w domu czeka na niego obiad, ale w razie czego z powodzeniem zadowoli się samodzielnie przygotowanymi kanapkami lub naprędce sporządzoną sałatką. Stuka się więc zamaszyście w głowę, patrząc z uśmiechem na moje uzależnienie od kuchni.
    Jeszcze do niedawna zarzekałam się, że gotuję zupy, drugie dania tradycyjne i mniej codzienne, bo tak trzeba, bo wypada... bo... w końcu cos trzeba jeść. Od pewnego czasu przestałam udawać, że najzwyczajniej w świecie mam kulinarne kuku na muniu. Planuję, kupuję, przeinaczam, smażę, piekę, duszę. Zaczynam się obawiać o swoje zdrowie psychiczne
    Ostatnio zgłupiałam na punkcie potraw jednogrankowych improwizowanych. Po pożarciu ze smakiem rondla dziwacznie skomponowanych składników zostaję zapytana: "Dobre. Robiłaś z przepisu?" "Nie" "A zapisałaś skłaniki?" "Nie" "No wiesz co?! Następnym razem zapisz."
    Następnym razem sytuacja powtarza się z innym rondlem pełnym innych składników. I tak w kółko.
    Też tak macie?

    wkn w przerwie mieszania składników potrawy jednogarnkowej improwizowanej :)

  • Autor: jasia Data: 2008-07-29 12:19:46

    Otóż to, właśnie ja tak mam...może dlatego nie mam za wiele przepisów, bo jak improwizuje, to nie myślę, żeby zapisywać.
    No bo po co mam pisać skoro nie wiem , czy mój misz masz będzie zjadliwy, czy bedzie zachwycał?
    A jak zachwyci, to albo zapomnę co dałam , albo wogóle zapomnę zapisać, bo taka jest zadowolona z siebie...
    pozdrawiam jasia

  • Autor: ekkore Data: 2008-07-29 12:24:37

    Skąd ja znam taka pełną improwizację. u mnie bardzo rzadko coś smakuje drugi raz tak samo. nawet jak robię według przepisu, bo:
     - przepis zawiera skladniki, które nie są mile widziane, ale cała reszta jest calkiem calkiem
     - akurat- pomimo tygodniowego przygotowywania do danego dania, spisywania list zakupów okazuje się, że coś, co jest na stałe w  szafce, lodówce nagle "wyszło" - trzeba ratować się improwizacją - bo wszyscy chętni do wyprawy nawet do osiedlowego sklepiku wyginęli
    - wypadałoby wreszcie pozjadać pałętające się po lodówce czy zamrażarce kawałki warzyw i mięsa czy resztek wędliny.


    W ten sposób powstało wiele pysznych sałatek - których nawet nie ma szansy odtworzyć, na własy uzytek odkryliśmy, że leczo najlepiej smakuje z parówkami, nie mówiąc o różnych składnikach, z oryginalnym węgierskim przepisem majacych niewiele wspólnego. O zapiekankach "na winie" nie będę wspominała.

    W każdym razie część tych improwizacji jest super, część zjadliwa, a o części wiemy, że w tym połączeniu na naszym stole nigdy nie zagości.

  • Autor: malbec Data: 2008-07-29 12:25:36

    Obawiam się, że choroba się rozprzestrzenia. Oto moje symptomy:
    1. Gotowanie japońskiej zupy o godzinie 23. Bardziej chodzi jednak o fakt gotowania, a nie głodu wieczornego.
    2. Gromadzenie nieprawdopodobnej ilości przypraw, bo "kiedyś w jakimś przepisie...". Szafka pęka w szwach, a tu wczoraj przybyło piękne pudełeczko angielskiej musztardy w proszku i szafranu prosto z Syrii.
    3. Leżące przy łóżku pisma i książki. Wszystkie bez wyjątku kulinarne. Wieczorem przed zaśnięciem chociaż kilka stron...
    4. Gotowanie w przerwie w pracy, na małej kuchence (tak, wiem, TO już przesada). No bo wracam późno z pracy...
    5. Rozmowy o jedzeniu z Połówkiem. Wciągnął się i mimo tego, że miesza mu się kasza jaglana z mazurską, to dzielnie wysyła sms-y o treści kulinarnej. Że coś tam jadł albo ma ochotę...
    6. Odbieranie telefonów z tekstem "Pogotowie kulinarne, słucham"...No, nie wszystkich telefonów...Jeszcze...
    7. Dokładnie takie samo jak u Wkn próby powrotu Połówka do dania "sprzed kilku dni, takiego wiesz, z pomidorami i taki sos fajny był" i lakki mój zanik pamięci...dostałam juz kilka notesów kulinarnych...postaram sie używać, no....

    Więcej tego jest. Ale może to wstydliwa choroba będzie, więc na razie sie nie przyznam. Pocieszcie.

  • Autor: avea Data: 2008-07-29 12:41:48

    O tak,zazwyczaj gotujemy "pod siebie",czyli to co my lubimy,albo co sie nam podoba."kulinarne kuku na muniu" nie jest tylko Twoją przypadłościa dobrowolnie przyznaje ,że ta dolegliwośc dotknęła także i mnie.I chociaż zawsze uważałam,że planowanie to czas stracony,to teraz wciąż coś planuję i w odróżnieniu od Ciebie zapisuję ,skreślam,dopisuję ,zmieniam.W rezultacie tych zabiegów mój kulinarny kajet przypomina zapiski szalonego naukowca.Ale mimo to jest to fantastyczny proces twórczy i śmiało mogę przyznać ,że dzieki tym zabiegom moje gotowanie i pichcenie nabrało cech artyzmu.Czasem mam wrazenie ,że tak jak zmieniają sie trendy w sztuce tak zmienia się nasza kuchnia .A jak mówią potrzeba jest matką wynalazków ,więc i to co gotujemy jest eksperymentalna kuchnią .
    Pozdrawiam serdecznie i życzę wielu ciekawych doświadczeń kuchennych.Przepisu jak zrobic złoto nie opracujemy ,ale czyż to co znajdujemy na naszych stołach i w naszych garnkach więcej nie jest warte od złota.

  • Autor: Janek Data: 2008-07-29 12:43:59

    Już myślałem, że jestem nienormalny ale jak tak to też jestem zupełnie normalny .Chyba, ze Wy \Dziewczyny jesteście nienormalne to przyłączam sie do Was. Najlepsze obiady to coś z niczego i nie da rady ugotować drugi raz tak samo...Przykładem wczorajszy obiad: wracając z porannego podlewania działki, wyrwałem parę składników ...i obiad poszedł za jednym przysiadem, mimo upału ... na gorąco.
    I to bez mięsa, na dwóch kostkach rosołowych.

                                                                                                                                                                                   

  • Autor: Wkn Data: 2008-07-29 13:00:32

    A napisz, co robiłeś, bo mnie zżera ciekawość :)
    Kocham jeść i czytać o jedzeniu! :)

  • Autor: Janek Data: 2008-07-29 13:50:56

     ...no to piszem:
    ...wyrwane : pięć buraczków wielkości dużych jaj, oraz trzy malutkie, cztery marchewki (parówkowej wielkości >z przerwania w rzędzie)dwie pietruszki o połowę cieńsze niż machewki, por parę liści selera naciowego, łodyga lubczyku.
     W piwnicy jeszcze odnalazł się słoik fasolki szparagowej z ubiegłego roku, a w zamrażalniku odcięte kiedyś grubsze części kalafiora,   ( były zblanszowane przed zamrożeniem, to gotowanie ich w zupie trwało ok 5-8 minut). Znalazła się w zamrażalniku też kapusta włoska pokrojona w kwadraciki( pozostałość po gołąbkach) i nieco środkowych części liści kapusty pekińskiej w szufladzie warzywnej.
    Nie  będę pisał o myciu i czyszczeniu warzyw przywiezionych, bo to logiczne.
    Wstawiamy trzy jaja by ugotować je na twardo (jedna z Wiedźm nie lubi jajek na twardo), a w międzyczasie:
    ... do gara wlewamy ok 2 l wody, garść kapusty,trzy liscie laurowe, marchew w plasterki ok 2-3 mm, buraczki (korzenie tylko, a łodygi do kosza) starte(surowe) na grubej tarce, korzeń pietruszki tak jak marchew + łodyga lubczyku i liście pora odcięte od części grubszej (te liście po ok 10 min  wyrzucamy).

     Sok z fasolki wlewamy do gotującej się przyszłej zupki, a fasolkę kroimy na słupki ok 3 cm.
    Malutkie buraczki wraz z łodygami, grubszą cześć pora, oraz liście selera kroimy drobno,  a grubsze częsci z kapusty pekińskiej na zapałki mieszamy razem pokrojoną natką pietruszki i odstawiamy na bok.*

    Od chwili zagotowania  gotujemy (pod przykryciem) jeszcze ok 10 minut, wyjmujemy liście lubczyku i pora, a wrzucamy odpady kalafiora pokrojone wg własnej fantazji oraz fasolkę, dodajemy pieprz świeżo zmielony ( ja, maniak zielonego pieprzu dodaję taki właśnie, ze względu na jego aromat), łyżkę koncentratu pomiodorowego, gotujemy jeszcze ok 5 minut, wrzucamy surowe, odstawione chwilowo składniki*, zagotowujemy.
     I to już wszystko.
    Na talerz jajko pokrojone wg życzenia, łyżkę śmietany z garnka resztę , wymieszać na talerzu i ...smacznego.

     *Ja nie wrzucam całości pokrojonych surowych składnikow do gara ...część dodaję sobie na surowo do swojego talerza. Rodzince to nie pasi za bardzo, stąd  taka kombinacja ale warta spróbowania.
    Można to nazwać barszczem ukraiński ale...nie całkiem, botwinka też to nie jest...

  • Autor: Janek Data: 2008-07-29 13:51:44

    ...o kuna ale elaborat wyszedł...

  • Autor: Janek Data: 2008-07-29 14:16:40

    ... no tak zapomniałem o ząbku czosnku drobno posiekanym, dodanym dodanym pod koniec.
     Posiekanym, a nie przez praskę.

  • Autor: mysha2006 Data: 2008-07-29 14:15:31

    A ja właśnie robię na odwrót. Przede wszystkim gotuję dla mężusia a nie dla siebie. Ja jem "przy okazji". Wszystkie przepisy mam zgromadzone w dużym zeszycie, jeżeli coś zmieniam to zapisuję z boku lub na dole przepisu. Należę do tych co to wszystko muszą mieć dokładnie i starannie zaplanowane także zaraz pierwszego każdego miesiąca siadam z kartką i długopisem i piszę co będę gotować i piec przez cały miesiąc.

  • Autor: makusia Data: 2008-07-29 14:23:19

    Mam podobnie, kombinuje , dodaje inne przyprawy, ale to nie jest złe , niby to samo danie a smakuje inaczej i moim chłpakom to pasuje ;) Podobnie jak u Ciebie, pytają czy to nowy przepis ? Co do planowania to daleko mi do tego :) Patrzę co jest w lodówce i klecę obiadek:) i nigdy nie zapisuję ..niestety..

  • Autor: bbetty Data: 2008-07-29 15:12:53

    A u mnie to roznie bywa. Zwykle staram sie planowac, na kilka dni wczesniej, co bedzie na obiad. Ale zdarza sie, ze nie mam konkretnego pomyslu i zaczynam improwizowac. Zagladam do lodowki i stwierdzam, ze nic nie ma, do sklepu nie chce mi sie isc, ale przeciez obiad musi byc....wiec kombinuje.
    Ostanio wyszedl mi fajny losos z sosie pieczarkowo-smietanowym i przepyszna zupa z cukini. Czemu nie zapisalam przepisu....?Bo nie lubie przepisow na oko. Wole miec wszystko dokladnie podane, choc pozniej i tak nie trzymam sie scisle ilosci.

    Lubie gotowac, choc ostatnio przekonalam sie, ze od nadmiernej ilosc czasu spedzonego w kuchni mam mdlosci.....takze obiady skladajace sie z dwoch dan, plus do tego surowka wlasnej roboty i deser, to dla mnie istna meczarnia i horror.
    Przyznaje jednak, ze dania rzadko sie u mnie powtarzaja....mam manie robienia "czegos nowego". Siedze wiec na tym necie, czasami nawet po 2 godziny, i wyszukuje przepisy...."O to bym zjadla, to i jeszcze to...a to ciasto....o matko, jutro musze zrobic...a no tak jestem na diecie a to nastepnym razem.....". To samo mam z ksiazkami, gazetami i programami kulinarnymi.
    Moze i jestem stuknieta, ale dobrze mi z tym

  • Autor: appetita Data: 2008-07-29 15:47:30

    A ja to dwie skrajności :-)))) ponieważ jak napisałaś zwykle w domu jest jakiś męzczyzna i musi coś jeśc - ja mam dwóch...:-)) gotuję często i nie mało...Właśnie wtedy popadam w owe skrajności: czasem czytając przepisy przyglądam im się uważnie, realizując oczyma wyobraźni, po czym skrzętnie zapisuję i biegiem do sklepu z karteczką by nie daj Boże nie zapomniec czegoś....Po czym z wielkim pietyzmem podejmuję się wykonania, sprawdzając przy tym wszystkie gramatury, co by przypadkiem nic nie zgubic. Czasem udaje mi się przybliżyc do oryginału, jednak nie zawsze z efektów jestem zadowolona ;-)))
    Natomiast inna sprawa jeeżeli następuje wielka improwizacja....wtedy jest jak z tym bigosem"na winie", czyli co się pod rękę nawinie :-))) wtedy mieszam smaki, przyprawy i wychodzi czasem bardzo smacznie....choc i przyznam się do kulinarnych pomyłek ale zawsze coś się jeszcze z takiej pomyłki narodzi :-)))

  • Autor: vikunia Data: 2008-07-29 18:40:19

    Ksiązek z przepisami, gazet i róznych wydruków i zapisków mam masę ale zadko z nich korzystam. Uwielbiam potrawy jednogarnkowe ,,na winie,, Czasami planuję coś, wyszukuje przepis, a później i tak zrobię po swojemu. Uwielbiam oglądac programy kulinarne jestem uzalezniona od kuchni tv. Ogladam jakis program a poźniej lece do kuchni i pichcę to co  mi wpadło w oka i w ucho.

  • Autor: nonka4 Data: 2008-07-29 19:12:11

    Ja też lubię się inspirować przepisami gdzie tylko są one dostępne,uwielbiam je oglądać i czytać..
    zanim zabiorę się do gotowania lubię "mieć" dany przepis na to co gotuję a potem i tak robię po swojemu,
    powiedzmy,że trzymam się głównych składników dania ...
    kiedy nie mam przepisu to jest przegląd zamrażalnika i lodówki,zależy od dnia i pogody..
    a kiedy mam lenia to po prostu nie ma obiadu,mówię wtedy moim,że dziś obiad "gwizdany"-bo i takie dni miewam..
    jemy wtedy na zasadzie "co kto chwyci-to jego" hihi
    z ciastami natomiast tak bardzo nie odbiegam od oryginału..ew zmieniam ilość cukru lub owoce..

  • Autor: Janek Data: 2008-07-29 19:23:39

    Podpinam się pod Założycielkę wątku tylko po to aby stwierdzić, że wszyscy jesteśmy RASOWYMI kucharzami, poniewaz potrafimy tworzyć coś z niczego, a znane nam przepisy są niczym innym jak tylko inspiracją, silniczkiem napędzajacym naszą wyobraźnię kulinarną. A że nie zawsze wyjdzie tak jak byśmy chcieli,...to jest prawidłowe(!!!). Bardzo ciężko jest  napisać dwie identyczne litery jedna po drugiej, a co dopiero stworzyć dwie identyczne potrawy w odstępie czasowym.
    Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którym gary sprawiają przyjemność, ba, nawet radość. Mnie sprwaiają ogromną, gdy widzę zadowolone japy moich Wiedźm.
    Janek

  • Autor: Wkn Data: 2008-07-29 19:31:22

    Też bym miała zadowoloną japę, gdyby mi chłop TAK gotował.
    Ale nie gotuje, więc robię zadowoloną japę jak zaparzy kawę na śniadanie (czyli zaleje pseudokawowe rozpuszczalne granulki gorącą wodą i doleje mleka... ech :))

  • Autor: nonka4 Data: 2008-07-29 19:46:23

    moj ostatnio jak był na przepustce to zaczął mi robić śniadania..w szoku byłam..
    ciekawe czy będzie tak jak wróci we czwartek do domu całkiem..
    co prawda to były kanapki i soczek(nie pijam soków-hehe) i herbatka...ale zawsze..

  • Autor: agik Data: 2008-07-30 11:03:55

    No to i ja musze przyznać sie do tej choroby...
    moje najpowazniejsze obiawy to takie, ze wolę gadac o jedzeniu i gotować, niż jeść...
    Wymyslam i nie zapisuje- po co? improwizacje są wskazane kiedy trzeba wyczyścić lodówkę, a tam przecież nie ma stałego składu.
    Mam też farta, bo luby również lubi i umie gotować ( on mnie nauczył)
    Fart jest podwójny, bo luby chociaż ma swoje ( bardzo tradycyjne) upodobania, to jednak lubi również próbowac nowych rzeczy.
    Czasem sobie siadamy i któreś z nas zagaja rozmowę na temet np kaczki. "zróbmy tak... albo siak", ciekawe, jakby to smakowało...
    A potem próbujemy......
    Z takich eksperymentów wychodzą nam całkiem fajne rzeczy, np kaczka w sosie różanym, która jest w moich przepisach.
    Oboje mamy tez chyzia ( hyzia?) na punkcie dekorowania potraw i stołu.
    Ma być po prostu ładnie. Luby kupuje różne wykrawaczki, skrobaczki, urżadzenia do formowania kwiatków z marchewki, wycinania kulek. Wszystko nawet najbanalniejszą zupę pomidorową można podać ładnie i ciekawie. zajmuje to może minutę więcej czasu. Taka oaza spokoju w cygańskim zyciu....

Przejdź do pełnej wersji serwisu