Witam wszystkich od lat jestem gospodynią domową , gdzieś tam w międzyczasie pracowałam ale i tak w wolnym chwilach spędzałam czas z rodzinką ubarwiając im dni smakołykami własnej roboty . Wpadłam więc na pomysł :) Jeżeli tak dobrze czuję się w kuchni i lubię to robić to otworze sobie bar , restaurację czy co tam z domowym jedzonkiem. .W związku z tym chciałabym zasięgnąć porady wśród Was czy prowadzenie takiego biznesu jest trudne ( oczywiście będę miała wsparcie ze strony rodzinki w kuchni)Jestem bardzo zdeterminowana i nastawiona na sukces , ale boję się trochę początku , jak się rozreklamować i ściągnąć klienta właśnie do siebie . Proszę o cenne wskazówki i pomysły , będę bardzo wdzięczna
Najtrudniejsze to znaleźć odpowiedni lokal, wyposażyć go i uzyskać zgodę sanepidu na prowadzenie działalności. Pieniadze mozesz dostać na rozpoczecie dzialalnosci ze srodkow unijnych jako bezzwrotna pozyczkę pod waryunkiem, ze firmę bedziesz prowadzic przez rok. Warunkiem uzyskania dotacji jest zlozenie biznes planu .Reklama i sciagniecie klienta to juz dalszy plan :) Życzę powodzenia
Będziesz musiała mieć kogoś kto zajmie się księgowością i wszelką biurokracją. Będziesz musiała spełniać wymogi sanepidu. Ważne jest też gdzie mieszkasz. Czy w Twojej miejscowości jest dużo takich miejsc. Czy Twoja miejscowość jest odpowiednio duża. Pomyśleć w czym dokładnie byś się miała specjalizować. Skąd weźmiesz fundusze (na początku koszt jest duży by wszystko to urządzić). Jak zaczniesz to będziesz musiała rozkleić ulotki, może reklama w lokalnej gazecie. Nie wiem czy jest jakieś forum Twojej okolicy by tam tez poruszyć ten temat. Jeżeli spełnisz te wymogi to pomysł jest bardzo dobry i życzę powodzenia. Moja miejscowość liczy 850 mieszkańców więc u mnie by to nie wypaliło.
Żaden własny biznes na początku nie jest łatwy - a szczególnie związany z "jedzeniem" praca 7 dni w tygodniu , zapomnij o wolnym -ale nie można się zrażać. Rzeczywiście można starać się o środki unijne chociaż żeby je uzyskać trzeba spełnić wiele warunków (nie tylko biznes plan). Sąsiadka mojej mamy zaczęła od gotowania w domu i rozprowadzania przygotowanych potraw pomiędzy znajomymi i zaprzyjaźnionymi pracującymi paniami domu i tak "biznes" całkiem całkiem się rozrósł. Tylko nie myśl, że chciałam cię zniechęcić - pomysł świetny dla całej rodziny. Życzę wytrwałości w jego realizacji.
oj najwięcej problemów to będziesz miała z sanepidem.... z tego co wiem, to z punktu widzenia higieny, to wielka biurokratyczno-organizacyjna walka. no i nie jestem pewna, ale chyba już w tego typu punktach musi być wprowadzony system HACCAP, paneuropejski system higieny i bezpieczeństwa. to też trochę daje w kość- już potem... sporo biurokracji.
ale ale... slyszalam ze w duzych miastach modne jest aktualnie "restaurowanie się" po domach;) oczywiście wszystko trochę w podziemiu... wybrani "restauratorzy" mowia ktorego dnia mają otwarte i co jest w karcie. i umawiają się do nich ludzie. slyszalam też o innej opcji: "kolacja na wynos we własnym domu". czyli zamawia się takiego kogoś, kto przygotuje Ci np. romantyczną kolację. przygotowuje też całą oprawę, ładne obrusy, świece, muzyka. Przygotowuje, a potem tuż przed kolacją się zmywa. Taka kolacja to oczywiście kosztuje, ale są ponoć ludzie, którzy chętnie wydadzą kasę na taki wyjątkowy wybrzdęk, np. z okazji zaręczyn.
Powiem Ci, że bałabym się taki biznesik prowadzić. No wyobraźmy sobie taką sytuację: Ja - kulinarna "biznez łumen" - pędzę do czyjejś chałupki przygotować gorącej parce romantyczną kolacyjkę (i zarobić na swoją kolacyjkę lub kilka kolacyjek), a tu CAP_ŁAP - czeka mnie przydybanie przez państwowe służby kontroli legalności czyhające zamiast domowników jako niepożądana niespodzianka. Może wyolbrzymiam, ale ja generalnie do pesymistów niereformowalnych należę... :D
ten biznes z kolacjami to legalny pomysl. firma cateringowa, czy coś, albo w ogole usługi "gotowanie na umowę o dzielo". przeciez to nie jest nielegalne :)
Sygulka, nie chce tu nikogo obrazic, ale dziwie sie,ze jeszcze zaden kucharz sie nie odezwal w obronie honoru tego zawodu. To jest jak ja bym otworzyla sobie gabinet lekarski, bo i tak od wielu lat "lecze" i pielegnuje moich domownikow: przyklejam plaster, podaje aspiryne, masuje brzuszek...Scinam tez mojej corce regularnie grzywke to moze otworze zaklad fryzjerski.... Nie rozumiem takiego podejscia. Pozdrawiam.
Restauracje może otworzyć sobie każdy kto ma pieniądze i taki kaprys. A kto tam gotuje to sprawa właściciela lokalu, może to być kucharz wyszkolony ale nie musi. Wystarczy, że dobrze gotuje, a goście są zadowoleni, chociaż niekoniecznie Z zakładem fryzjerskim chyba jest podobnie, a gabinet lekarski to zupełnie inna bajka.
Aga, nie napisalam nigdzie, ze nie moze. I wlasnie w tym jest problem dla nas gosci odwiedzajacy takie lokale. Idac do restauracji, czy baru (nie mowie tu o kielbasie z rozna albo Mcdonalsie), w ktorej zostawiam kupe pieniedzy oczekuje jakiegos niveau, nie musza to byc zadne "michelin-Sterne" ( przepraszam, ale nie mam pojecia jak to sie nazywa po polsku, moze ktos przetlumaczy). Obiad u mamy, babci czy cioci to dla mnie nie restauracja. Co do kucharzy to dla mnie taki sam zawod jak lekarz, trzeba sie go w y u c z y c!!! Na nasze szczescie lekarz musi miec licencje, bo by bylo to sam co z restauracja (chociaz zdarzaja sie niestety tez lekarze z podrobionymi dyplomami). Jak mam pieniadze to otwieram restauracje i zatrudniam fachowcow. To co ma zamiar robic sygulka, robilo sie kiedys chodzac gotowac po sasiedzku na weselach, komuniach itp. Nie chce tu nikogo obrazac, ani sie wymadrzac ale szkoda mi tych wszystkich mlodych kucharzy z prawdziwego zdarzenia, ktorych zawodu sie nie docenia ( i oczywiscie moich pieniedzy, ktore zostawiam w lokalu).Pozdrawiam
Ale czy niveau o ktorym piszesz gwarantuje Ci ukonczona szkola? Znam osoby doskonale gotujące, które szkoły gastronomicznej na oczy nie widziały. Gotowanie to dla nich pasja a ich kuchnia nie ma nic wspólnego z "obiadkami u mamy". Z drugiej strony tu gdzie mieszkam (miasto 70tysiecy mieszkancow) 90% lokali serwuje dania obiadowe jak u mamy, na takie gotowanie jest zapotrzebowanie. Ludzie chodzą do lokali i zamawiają schaboszczaka, rosół, pierogi albo placek po węgiersku.
aga, tak z innej beczki. Moge zapytac co ty w tej chwili robisz? Bo ja zrobilam ciasto na buleczki drozdzowe i "ch...a" przez to ze siedze na WZ nie zdazylam ich upiec! Zaraz lece do pracy, wiec wynioslam je do zimnej piwnicy, chyba nic sie nie stanie? Dobrze, ze obiad zdazylam ugotowac. Musze jeszcze szampana schlodzic (wino musujace), bo syn ma dzisiaj egzamin teoretyczny z prawa jazdy. Mozesz tez poczymac kciuki? Jak wroce z pracy to mozemy dalej podyskutowac ( na wlasciwy temat).Pa
Właśnie wróciłam z Młodą ze spaceru :) i grzeje łapy bo nieco mi zmarzły od pstrykania fotek, jak się rozgrzeją to potrzymam kciuki Pa PS. Ciasto nic się nei stanie, mozesz tez schowac w lodowce. Ja tak robie.
Co do gotowania i otwierania lokali to fakt-sanepid i kasa na początek...Ja nic nie otworzyłam ale rozpowiedziałam pocztą pantoflową że mogę robić pierogi krokiety gołąbki i ewentualnie dania domowe i powoli chwyta.Przed świętami miałam urwanie głowy z pierogami a teraz powoli zaczynają iść obiadki.Kupiłam opakowania jednorazowe ze styropianu i roznosimy z córką zamówienia.I głowa do góry-jeśli ludzie do mnie wracają to znaczy że smakuje a o to tu chyba chodzi.Trzymam kciuki za biznes!!!!Poza tym gości na pensjonacie karmię i też chwalą-a szkoła ukończona z dyplomem tkaczki maszynowej!!!!
Dziekuje za trzymanie kciukow, pomoglo, egzamin zdany. Buleczkom, mialas racje nic sie nie stalo, wyszly pyszne. To ty bardziej zdyscyplinowana, odchodzisz od komutera i wychodzisz z dzieckiem na spacer. Pozdrawiam i zabieram sie za robote.
No wiesz, jak ja idę do restauracji to raczej po to, żeby zjeść. Najczęściej dlatego, ze jestem głodna. A nie po to, zeby oglądać dyplomy. Szczerze mówiąc, to nie rozumiem Twojego podejścia> Uważasz, że człowiek po szkole na pewno umie lepiej gotowac, niż ktoś, kto szkoły nie skończył? I jaki to dyshonor dla kucharza, który wykonuje zawód, którego się wyuczył w szkole? Myslisz, ze papier daje gwarancję?
A już pomijając wszystko- nie kazdy jada poza domem po to, by obcować z wyrafinowanym smakiem. Niektózy są w pracy np- na wyjeżdzie. Mieszkają w wynajętym pokoju i stołują się w stołówkach, jadłodajniach. Myślisz, że pracodawca zapłaci im za obcowanie z kulinarną sztuką 40 zeta od osoby?
I - z całym szacunkiem- lekarz to jednak inny zawód :)I o wiele cześciej w jego rękach spoczywa ludzkie zycie :) Porównywanie tych zawodów to przesada.
Sanella* wiem co masz na myśli (lekarz ,fryzjer )ale nie rozumiem dlaczego masz takie podejście do " kucharzy" . Człowiek z pasją którego wykształcenie mija się gdzieś po drodze z gastronomią nie może otworzyć takiego biznesu ?? M.Kuroń, Makłowicz czy oni ukończyli szkoły gastronomiczne ? nie , a przypuszczam ,że nie jeden restaurator chciałby ich " mieć " u siebie jako szefa kuchni ! Wydaje mi się (a to tylko moje skromne zdanie ) , że ludzie którzy mają talent pasję i kochaja swoje hobby nie zawsze muszą mieć odpowiednie wykształcenie,a tylko w to co robią wkładać całe swoje sece - tyczy się to np.: kucharz stolarz aktor pisarz itp. Mam nadzieję sanella* że pewnego razu trafisz do knajpki , restauracji której szefem będzie zwykły kucharz amator ale z pasją !Zachwycisz się i chętnie powrócisz aby wydac pare groszy na smakołyki od ... pana / pani Pozdrawiam serdecznie
Pomysł super, zazdroszczę, ze masz możliwość spełnienia swoich marzeń. O sanepidzie dziewczyny już pisały, o pieniądzach też. Pozwoliłam sobie zerknąć na Twój profil. A potem zajrzałam do panoramy firm. Tam jest napisane, ze w twoim mieście jest 20 miejsc, w których możesz zjeść. Wydaje mi się , ze lokalizacja nie jest zła. I sporo gości z zachodu, którym tam jakoś krzyżują się drogi :) Konkurencja nie za duża :) ( taka miejscowośc Szczawnica- wioska, która zaludnia się trochę w sezonie. Jest tam przeszło 70 róznego rodzaju knajp!) ) Pomysł świetny i ma szanse na sukces :) Masa ludzi przemieszcza się, jeżdzi po kraju. Pomysł, który miała Marcia też jest super! Rozpuścić "wici", ze gotujesz, zagadać- na początek, zobaczyć, czy dasz radę ( gotowanie w domku to troszkę coś innego niz klepanie "na czas" 100 schabowych :) obieranie ton warzyw. Moze mało twórczym, ale pozwalającym na niezły zarobek są obiadki abonamentowe- własnie dla firm, które kierują swoich pracowników w teren. Tacy pracownicy nie oczekują homara, ani musu z móżdżków kolibrów :) chcą schabowego z ziemniakami, pierogów, gołabków... Kierowca tira, który cały tydzień nie widzi swojej rodziny tez nie potrzebuje krewetek, ani lazanii :) chce zjeść coś podobnego, co gotuje mu w domu żona. Jeśli chcesz większej róznorodności potraw, które przygotowujesz to catering jest też fajną formą.
Masz super pomysł :)
Jesli nie mozesz dużo zaryzykować ( pieniedzy) to może zacznij na początek od poobserwowania na czym w ogóle polega zywienie większej grupy ludzi- własnie gdzieś przy organizacji jakiejś imprezy typu wesele.
Może Ci się udać :) I jesli to jest naprawdę coś co kochasz- to chyba warto spróbować :)
Jadłam w conajmniej kilku miejscach, w których tak to się właśnie zaczynało- od zamiłowania do gotowania. Masz niezbyt daleko do Kłodzka. Tam prawie przy samym rynku jest stołówka, w której ponoć stołuje się większoć mieszkańców Kłodzka. Panie znają po imieniu dzieciaki, nawołuja do jedzenia ( Maciusiu! nic nie zjadłes! Powiem mamie, jak przyjdzie! Kasiu, co ja mam Ci dac, ja Ty nie lubisz ruskich? może nalesniczka ci zrobimy? itd)
W takiej miejscowości Nisko ( koło Sandomierza) jest karczma wraz z motelem, która właśnie tak powstała- własciciel lubił gotować, jedzenie jest tam bardzo dobre)
Znajomy lubego gotował najpierw na weselach- smacznie, własnie tak po domowemu. Najpierw miał jakies małe pomieszczenie, właściwie taki składzik, w którym przechowywał naczynie i narzędzia i inne utensylia. teraz ma kilka knajpek, barów i pensjonat- co prawda ten ostatni przykład to było juz ładnych parenaście lat temu, nie było takich obostrzeń zwiazanych z hacapem.
Mnie się w ogóle wydaje, zę zaczynając tego rodzaju dzialalność to jest najważneijsze- entuzjazm i osobiste zaangazowanie.
Rozejrzyj się, pomysl, spróbuj.
Pomysł jest super i masz szanse połaczyć swoje zamiłowania z niezłym dochodem :)
no wreszcie slowa wsparcia. Dziewczyna chce cos zrobic, szuka rady, a wiekszosc nic tylko same negatywy. Podpisuje sie pod agikiem i dodam: koniecznie udaj sie do Urzedu Pracy, popytaj o aktualne projekty, czy to wsparcie dla mlodych przedsiebiorcow, czy dla kobiet. Poszukaj w okolicy placowki doradczej dot. grantow unijnych. Pieniadze z Unii sa do wziecia, nie przegap tego momentu, za jakis czas sie skoncza ekstra dodatki dla Polski!
Mnie również się marzy jakiś mały lokalik, ale pracuje na państwowej posadce i jakoś trudno byłoby mi podjąć ryzyko,ale za Ciebie trzymam kciuki!!!!!! Pozdrawiam eyta
Mi się marzy otwarcie cukierni, ale moje wykształcenie predystynuje mnie bardziej na stanowisko prezydenta czy ministra, niż cukiernika :). Obawiam się jednak, ze wykształcenie ma znaczenie, jeśli wchodzi w grę żywienie większej ilości ludzi. Restauracja to jednak nei gotowanie niedzielnego obiadu dla rodziny i znajomych. Myślę również, że w szkole gastronomicznej uczysz się również np. zasad ekonomii w restauracji (co gdzie kupować, jak przechowywać i jak przygotowywać, żeby miało to "ekonomiczne" ręce i nogi, żeby nic się nie marnowało), zasad higieny (być moze o pewnych chorobach czy pasożytach nie mamy zielonego pojęcia), a także wymogów prawnych. Słowem- restauracja to nie tylko gotowanie, to przede wszystkim BIZNES i planowanie czysto biznesowe. Sądzę, że Tobie, jako właścicielce, trudno byłoby wygospodarować czas na gotowanie w przerwie między załatwianiem spraw księgowych, zaopatrzeniem, dopinaniem spraw z kontrahentami, planowaniem zamówień, posiłków, etc. Aktualnie sama jestem szefową własnego biznesu, świadczę usługi, wierz mi, ze moja praca ma się nijak do tego, jakie usługi świadczę :). Zajmuję się zaopatrzeniem firmy (zakupy w hurtowniach), sprawami pracowniczymi, księgowymi, administrowaniem stroną internetową i milionem podobnych spraw. Na pracę w swojej placówce nie mam ani chwili czasu.
:) ale chyba nikt nie powiedział, ze wykształcenie PRZESZKADZA ? :) Owszem, ale jak się w szkole nie nauczysz- to życie Cię nauczy :) Mnie też wykształcenie predystynuje do zupełnie innych rzeczy niż robienie kwaitków :) I nie mówię, ze tak jest lepiej- tzn bez znajomości marketingu, elementarnych zasad księgowosci, zarządzania zasobami ludzkimi itd. Też jestem szefową wlasnego przedsiębiorstwa ( czyz to nie brzmi dumnie, hi???) i tez to wszystko robię. I powiem tak ( przekornie;) ) gospodarstwo domowe to też takie przedsiębiorstwo- wydatki muszą się zgadzać, tez się szuka oszczędności, ekonomii, wyrzucisz parę razy do "utylizacji"- to się nastepnym razem zastanowisz- jak zrobic, zeby nie wyrzucać ( szczególnie nie zapłaconego;) ) Nikt nie mówi, ze to lekki chleb :) A pasja pomoże bardziej niż wykształcenie, wyrobi odpowiednio grubą skórę na dupie, zeby się drobiazgami nie przejmować, księgowość zlecić komus itd. :)
A Syngulka chce się zrealizować! Nawet jeśli sie nie uda- to przynajmniej nie będzie pluła sobie w brodę, ze nie spróbowała :)
Babsy poruszyłaś jednak jedną kwestię, która i mnie nurtowała :) Mianowicie- żywienie ludzi to nie to samo, co gotowanie dla rodziny- i to pod wieloma względami :) Na focha męza, że niesmaczne możan nie zwarcać uwagi, natomiast klientowi trzeba zwrócić pieniądze :) Gotując obiadek mozesz gotowac, co Ci fantazja dyktuje- w knajpie klient dyktuje. I mozesz marzyć o przygotowaniu bóg-wi-czego, ale 15 klientów z rzedu rpzyjdzie i domaga się schaba! I ma za nic aspiracje szefa kuchni ;) Nic się nie stanie, jak rodzinka głodna domaga się obiadku, ale jak 5 klientów czeka w kolejce i stuka sztućcami po stole- to już nie jest tak lajtowo. Trza sie uwijać i nie ma że siku się chce, albo kawki, albo, ze się nic nie jadło :)
No i faktycznie- o ile w innych dziedzinach można prowadzić jednoosobowo dzaiłalność, tak tutaj bez ludzi nie ma mowy.
Ktos musi ugotować, ktoś musi podać, ktos musi zmywać, ktoś musi sprzątać, ktoś musi obierać warzywa, ktoś musi pilonowac stanów magazynowych, ktoś musi przypilnować papierów- i to nie z doskoku, tylko na bieżąco, bo mała chwilka nieuwagi i juz rośnie wielka góra papierów- szczególnie sanepid domaga się wielu :), ktoś musi wyskoczyć do urzedów ( tak wielu, ze mnie aż się niedobrze robi), dobrze byłoby gdyby jeszcze ktoś się zajął reklamą, ktoś musi pogadać z klientem, który np chce zamówić imprezę.
Z zaopatrzeniem jest mniejszy problem niż się wydaje, bo hurtownie jeżdżą codziennie, a już co najmniej kilka razy w tygodniu. No ALE ;)
Mimo, ze to wygoda, to jednak jeśli się chce ciąć koszty- to nie ma zmiłuj- o 4 nad ranem do auta i na giełde :)
Oczywiście, ze można! Oczywiście, ze należy realizować swoje pasje, dążyć do celu, spełniać marzenia. Dobrze jednak w tym wszystkim nie stracić głowy. Ja straciłam i popełniłam wiele błędów. Działalność gosp. łatwo rozpocząć (naprawdę!), sto razy trudniej zamknąć. Niestety, w naszym kraju nie ma klimatu dla małych, prywatnych firm. Bardzo ciężko dostać kredyt- banki właściwie nie dają firmom, któe nie działają minimum 1/2 roku (lepiej 1 rok), bo to za duże ryzyko, a jeśli nawet, to są smieszne pieniądze. Kasa z urzędu pracy to nędzne 10 tys., które na nic nie wystarczy, a UE dotuje głównie przedsiębiorstwa wytwarzające produkty z branży elektronicznej i IT. Sądzę, że na lokal gastronomiczny trzeba mieć dość sporo pieniędzy, na zakup (dzierżawę) wszystkich potrzebnych sprzętów. One nie są tanie...ZUS zjada strasznie dużo pieniędzy, nawet firmom, które dopiero raczkują. Ciężko jest znaleźć dobrych pracowników, których ze spokojem można zostawić samopas w firmie i nie bać się, że pod naszą nieobecność nie nabroją. Ponad to trzeba w tych ludzi zainwestować- kurs BHP, lekarz medycyny pracy, ewentualnie jakieś szkolenia... A klienci (w każdej branży) potrafią mieć takie "zastrzeżenia", że głowa mała. Ponad to należy się przygotować, że przez pierwszy okres czasu będze się dokładało do interesu, bo klientów będzie mało, a zobowiązania trzeba będzie płacić. To i jeszcze milion innych rzeczy wszyło "w praniu", gdy już ruszyłam z firmą. Może ktoś nauczy się czegoś na moim doświadczeniu...
I jeszcze jedna ważna sprawa- praca właściciela prywatnej firmy tak naprawdę NIGDY się nie kończy. Firmą żyje się od rana do wieczora, świątek, piątek i niedziela. Trzeba nieustannie myśleć, planować, kontrolować, szukać oszczędności, szukać innowacji, szukać klientów... Pracownik pracuje 8 h, potem idzie do domu i żyje zupełnie czym innym, szef nie może sobie na to pozwolić. Wyjazd na urlop? Wolne żarty, przynajmniej przez pierwszych kilka (kilkanaście) miesięcy, kiedy firma się rozkręca i trzeba naprawdę wszystkiego przypilnować. Ja, dodatkowo, nie miewam raczej wolnych weekendów, a gdy jest jakiś problem- zaliczam nierzadko nieprzespane noce. Nerwy, stres- normalka. Oczywiście, to tylko MOJE doświadczenia, nie oznacza to, ze tak jest zawsze, mimo wszystko jednak warto i takie doświadczenia brać pod uwagę i zadać sobie pytanie, czy naprawdę chce się zrezygnować ze "świętego spokoju" etatowego pracownika, którego nie obchodzą, VATy, ZUSy, podatki, wpisy do ewidencji, regony, rozmaite ustawy, prawo pracy, nieuczciwi pracownicy, czepliwi klienci, etc, etc. na rzecz bycia sobie SAMEMU (samemu właśnie) sterem, żeglarzem, okrętem.
Kasa z urzędu pracy to nędzne 10 tys., które na nic nie wystarczy, a UE dotuje głównie przedsiębiorstwa wytwarzające produkty z branży elektronicznej i IT. _____________________________
Nie zgodze sie z tym, mam w gronie bliskich znajomych, ktorzy otrzymali wysokie kwoty dofinansowania. Istnieja ROZNE projekty. Jak najbardziej jest wsparcie dla malych przedsiebiorcow, szkolenia, pomoc w pisaniu biznes planu, mentoring. Zadna z tych osob nie zalozyla dzialalnosci w branzy elektronicznej czy IT!!!
A tak ogolnie twoje wypowiedzi w tym watku sa bardzo demotywujace. Jakby tak bardzo to prowadzenie dzialanosci sie Tobie nie podobalo, to wrocilabys na etat. Przeciez to oczywiste, ze ma sie 100% odpowiedzialnosc za swoj biznes i jest inaczej niz na etatcie.
Mnie sie nie chcialoby otwierac zadnej knajpy po przeczytaniu czegos takiego!
Wiem, że nikt nie chce widzieć brutalnej rzeczywistości. O wiele fajniejsze są posty typu: łap byka za rogi i do przodu! Ja naprawdę rozumiem ten entuzjazm, rok temu sama wydrapałabym oczy każdemu, kto odwodziłby mnie od założenia firmy. Niestety, o negatywach nie myślałam, a w każdym razie nie przewidziałam wszystkiego, co mogło mnie spotkać. A firma to poważna sprawa, nie należy się zachłystywać entuzjazmem, tylko na chłodno wszystko wykalkulować. Ja jestem tu właśnie takim głosem rozsądku, bo autorce wątku entuzjazmu nie brakuje i zachęcać jej nie trzeba. Pamiętam, jak rok temu takim głosem rozsądku był mój przyjaciel, szef firmy od 10 lat. Jak tylko coś "zamarudził", jak mi się wydawało, to skakałam mu do oczu: że defetysta, że deprymuje, że pesymista... Niestety, 90% jego przewidywań sprawdziło się. Gdybym go posłuchała, uniknęłabym wielu błędów, za które przyszło mi zapłacić. Nigdy nie pracowałam na etacie, jako dziennikarz mogę o tym jedynie pomarzyć. Zawsze byłam sobie sterem, żeglarzem i tak dalej. Jednak sama jedna nie udźwignęłam ciężaru własnego biznesu. Może dlatego, że byłam z nim w gruncie rzeczy sama jedna. Aktualnie jestem na wylocie i- jak to napisałaś- "wracam na etat" (czyli do nienormowanej czasowo pracy dziennikarza). Powtarzam- moje doświadczenia mogą być dla kogoś istotne. Mi też wydawało się, że np. banki tylko marzą, żeby dać mi kredyt. Nowopowstałym firmom NIKT nie da kredytu, nawet słynny mBank z wnerwiającą mnie reklamą z księdzem. Zawsze trzeba mieć jakiś wkład własny, albo ubiegać się o kredyt na postawie biznesplanu. Z funduszami unijnymi może być inaczej w przypadku gastronomii, akurat ja robię w innej branży, na co kasy bym nie dostała. Nie będę się dalej rozpisywać, bo nie chcę być znowu posądzana o złe intencje. Wszędzie przecież piszę, że należy spróbować, trzeba realizować marzenia. Sama też tak zrobiłam i- mimo ciężkich doświadczeń- nie żałuję, bo teraz już wiem, jak to jest, i że mi się to do końca nie podoba :).
Babsy, ale to nie o to chodzi, zeby nie zauważać brutalnej rzeczywistości. A poza tym rzeczywistośc ma to do siebie, ze sama weryfikuje :) I jeszcze chyba nikogo nie udało się uchronić od popełniania błędów dobrymi radami. Każdy sam musi je popełnić a korzyść jest taka, ze przy tym praktycznym uczeniu nabywa się nowe umiejętności i doświadczenie. Edukacja zawsze kosztuje. Jest nawet takie przysłowie- jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz.
Trochę rozumiem Twoje czarnowidztwo. I pod wieloma rzeczmi mogłabym się podpisać. Ja zaczynałam bez niczego- z licealnym wykształceniem, z zaczętymi studiami, bez pieniędzy i naprawdę nic nie umiałam- nawet głupiej faktury nie umiałam wypisać, juz nie mówiąć o robieniu kompozycji kwiatowych. Nie miałąm lokalu. No ;) Miałam niezawodne auto- fiata 126p :D A jednak- wtedy mi się zdawało, ze musze właśnie tak, choć marzyło mi się zupełnie inne zajęcie. Kiedy ojciec mi zapowiedział, ze nie dostanę, ządnych pieniędzy od niego i mam się wynosic i... eh... takie różne, pozyczyłam 500 zł od taty lubego- i... jechane :) Do dziś- to już 12, a może 13 lat... I naprawdę wiem, jak to jest- zaczynać pracę o 8 kończyć o 2 w nocy, wiem, jak to jest- kiedy tydzień składa się z dwóch dni- jeden zlewający się w całość- od poniedziałku do soboty i drugi- niedziela. Jedzenie byle czego i byle gdzie, spanie nierzadko w aucie na zmianę z lubym. Święto? super! wyśpimy się i pogonimy z papierami, o urlopie mozna zapomniec ( ja zapomniałam nawet, co to słowo zanaczy, ale wydaje mi się, że to jest wtedy, kiedy się lezy plackiem, hi), żadnych wyjść, żadnych znajomych... Nie musisz mi mówić, zę bywa cięzko :)
Jednak Sygulka jest w innej sytuacji- ma wielką chęć spróbować, ma wsparcie rodziny i podejrzewam, ze jakies srodki- tyż ;)
Jedno, co mnie niepokoi- to trochę taki hurraoptymistyczny ton, który ( o ile dobrze zrozumiałam) bierze się od : "kocham gotować to czemu by na tym nie zarobić" To jednak zupełnie coś innego niż gotowanie we własnej kuchni i wcielanie w zycie własnych pomysłów. Przy tym zajęciu nie ma, ze boli, albo, ze pot się leje po twarzy i plecach. Dlatego mnie się wydaje, zę takim chrztem bojowym byłoby właśnie zobaczenie, jak ta kuchnia wygląda całkiem "od kuchni" ;)- wesele, albo praca w jakiejś knajpce. I jeśli entuzjazm wytrzyma ten test- to potem już tylko z górki :)
Podpisuję się rękami i nogami. I chylę czoła przed Twoją determinacją, samozaparciem i siłą. U mnie było jednak trochę lepiej, bo udało mi się pożyczyć pieniądze. Niestety, zaowocowało to długami, na których spłatę nie mam pomysłu (a raczej możliwosci na razie).... I też masz rację- każdy musi sam na własnej skórze pewne rzeczy doświadczyć. Ja też zawzięłam się w sobie i otworzyłam firmę mimo głosów krytycznych. Jeśli autorka wątku może liczyć na pomoc- rzeczywiście, niech atakuje! Faktycznie, poczucie, ze "mogłam to zrobić, ale jednak nie zrobiłam" też jest frustrujące. Ja również NIEZMIENNIE trzymam kciuki i życzę- ZUPEŁNIE BEZ IRONII- wszelakiego powodzenia :).
Znajomi otworzyli restaurację, ze 3 lata temu, się rozkręciło nieźle, nawet rozbudowali, ale głównie są to imprezy okolicznościowe: wesela, stypy, komunie, osiemnastki, imprezy firmowe, na samym jedzonku domowym by daleko nie ujechali. Terminy na wesela i rózne imprezy mają już pozamawiane na terminy odległe. A wykształcenie wyższe prawnicze mają, tylko zatrudniony jest kucharz z dobrą praktyką, a pomoce kuchenne to juz osoby różne + kelnerki. Życzę powodzenia.
agik wspomniała o obiadach abonamentowych-ja po rozkręceniu się na pierogach zaczęłam takowe sprzedawać ale na wynos dla stałych obiadowiczów bo nie mam lokalu a na dzierżawę takowego mnie nie stać a poza tym wiąże się to z uruchomieniem całej machiny.Poza tym mniej więcej wiem ile osób będzie jadło(robię jadłospis na tydzień i ludziki się zapisują) i wtedy nie ma problemu że za mało czy za dużo.Może nie jest to szalony biznes ale za jedzonko dla rodziny mi się zwraca i jeszcze na lody dla dzieci zostajeWszystkim myślących o tym by się realizować powodzenia życzę-żeby tylko z rozsądkie i nie przeceniać swoich możliwości:)
Mnie tez by się przydało takie miejsce :) Nie fast food, i nie szkolna stołówka. Nie jakiś super wymyślny obiad, na któy trzeba czekac godzinę, tylko coś prostego, domowego, za niewielkie pieniądze.
A już najbardziej by mi się przydało takie miejsce gdzie można zjeść śniadanie. Rano nie moge nic przełknąć, ale wystarczy, zę wyjeżdżam 10 km poza dom i już czuję wściekły głód. Czasem biorę kanapki, ale ilez to można jeść. A mnie się marzy takie miejsce gdzie mogłabym usiąść spokojnie, wypić herbatę z cytrynką, zjeść jajko na miękko, albo twarożek i ( koniecznie!!!) sąłtkę z pomidora, a na koniec napić się kawy. Nie ma takich miejsc zbyt wiele. Są lokale, wktórych podają sniadania, ale te śniadania to- jajecznica, albo kiełbasa smażona. Chyba po całonocnych ekscesach i akrobacjach jedynie mogłabym mieć chcę na coś takiego.
Też mi się marzy taki lokal... Kiedyś zjeździłam pół Warszawy w poszukiwaniu śniadania dla znajomego. Wymarzył sobie naleśniki. Wcale nie tak łatwo było je znaleźć, a jeśli już, to w jakiejś lanserskiej kawiarni. Nie każdy lubi takie klimaty. Uważam, że kameralny, przytulny lokalik, gdzie rano można by zjeść: rozmaite naleśniki i racuchy, płatki/musli z mlekiem (różnymi rodzajami mleka!), napić się kakao lub zjeść coś na ostro (twarożek ze szczypiorkiem, omlet wytrawny, kanapki, jajecznicę i co tam jeszcze) byłby super. A codziennie specjalnością zakładu byłoby śniadanie z innej strony świata. W poniedziałek- na przykład- śniadanie angielskie (pieczarki, kaszanka, fasolka w sosie pomidorowym, pomidory, chyba jajka jeszcze były i pieczywo- odtwarzam z pamięci), sądzę, że to mogłoby być naprawdę odkrywcze dla wielu Polaków ;).
;) Z nalesnikami to w ogóle jest problem. Bardzo lubię naleśniki z warzywnym, albo grzybowym nadzieniem i bardzo nie lubię nalesników ze słodkim nadzieniem. Naleśniki- owszem znajdują się w karcie, ale są to nalesniki z dzemem, albo z serem- na słodko. A tak ze szpinakiem i serem, albo z warzywami, albo z pieczarkami... mmmm...ale nie ma
Pomysł ze sniadaniami z różnych stron świata- fajny, ale nie wyobrażam sobie zjeść fasolkę na śniadanie :D
Dziewczyny, które zabierają się za biznesy! Dajcie coś do jedzenia, co byłoby kolorowe! Albo chociaż jakieś warzywne sosy - do dokomponowania :) Skoro można skomponowac pizze z wybranych składników- to inne dania też mozna! ( chyba)
Ja nie zawsze mam chęć na mięcho z ziemniakami, zjadłabym coś bez mięcha- a propozycja lokali- to : coś na słodko ( pierogi z owocami, naleśniki, frytki z keczupem, albo kluski z masłem) Hi, często jak pytam, czy jest coś z makaronem to słysze- zupę pomidorową mamy :D
Jeśli chodzi o naleśniki to w Krakowie- przecznica od ul. Grodzkiej na Rynku gł.- jest taka maleńka knajpka gdzie serwują naleśniki zarówno na słodko jak i nie np. z brokułami, ze szpinakiem, czy pieczrkami, szynką i serem. Pycha, czynne od pon.- niedzieli i zawsze są kolejki, polecam :)
Madalena agik przyjeżdżajcie do mnie Podam domowy obiadek i śniadanko również-robię i twarożki i placuszki i sałatki różne-w zależności od sezonu!!!A herbatka i kawka w zestawieMam nadzieję że kiedyś będę zarabiać na siebie a nie tylko na dzierżawę:) Na razie musi wystarczyć mi sił na 3 dzieci,pensjonat nie mój,męża(hihi) i gotowanie ale dam radę!!!Buziole!!!
No no, tylko mi proszę terminu u Marci nie podbierać (jeszcze go nie znam dokładnie, ale jak poznam, to biada temu, kto mnie spróbuje wypchnąć z kolejki), bo że zajadę tam ze znajomymi na jakiś tydzień w okolicach wakacji, to już wiem na pewno! :)
Uważam, że to dobry pomysł na otwarcie małej restauracji. W moim niewielkim miasteczku, całkiem niedawno powstały takie dwie. I może nie są to restauracje wystrojone z przepychem,lecz bardzo skromnie to naprawdę mają klientów. Można tam kupić na wynos i zjeść na miejscu prosty i nie drogi obiad. Wiele osób korzysta z usług tych kobiet. Naprawdę jedzenie jest pyszne:) Może warto spróbować..tak na własną rękę... Pozdrawiam i trzymam kciuki.
Nie wiem ale tak sobie pomyślałam o takim barze gdzie można wykupić abonament na obiady na cały miesiąć - dużo ludzi nie ma czasu lub z innych powodów nie gotuje obiadów a chętnie by zjedli!!! Jak dla mnie najważniejsze jest to aby wybrać dobry punkt i reklama rozwiesić reklamy. Domowe jedzenie jest bardzo na czasie do tego na jakiś deser domowy placuszek mmmm pucha i radość. Może też możliwość kupna na wynos?? Zalewa nas masa barów z hamburgerami czas na dobry obiadek. I jeszcze taka sugestia nie myślałaś o czymś takim jak stołówka??? może połączona ze sklepikiem??? gdzieś w szkole czy jakiejś instytucji czy zakładzie pracy????
Witam wszystkich od lat jestem gospodynią domową , gdzieś tam w międzyczasie pracowałam ale i tak w wolnym chwilach spędzałam czas z rodzinką
ubarwiając im dni smakołykami własnej roboty .
Wpadłam więc na pomysł :) Jeżeli tak dobrze czuję się w kuchni i lubię to robić to otworze sobie bar , restaurację czy co tam z domowym jedzonkiem.
.W związku z tym chciałabym zasięgnąć porady wśród Was czy prowadzenie takiego biznesu jest trudne ( oczywiście będę miała wsparcie ze strony rodzinki w kuchni)Jestem bardzo zdeterminowana i nastawiona na sukces , ale boję się trochę początku , jak się rozreklamować i ściągnąć klienta właśnie do siebie . Proszę o cenne wskazówki i pomysły , będę bardzo wdzięczna
Najtrudniejsze to znaleźć odpowiedni lokal, wyposażyć go i uzyskać zgodę sanepidu na prowadzenie działalności. Pieniadze mozesz dostać na rozpoczecie dzialalnosci ze srodkow unijnych jako bezzwrotna pozyczkę pod waryunkiem, ze firmę bedziesz prowadzic przez rok. Warunkiem uzyskania dotacji jest zlozenie biznes planu .Reklama i sciagniecie klienta to juz dalszy plan :) Życzę powodzenia
Będziesz musiała mieć kogoś kto zajmie się księgowością i wszelką biurokracją. Będziesz musiała spełniać wymogi sanepidu. Ważne jest też gdzie mieszkasz. Czy w Twojej miejscowości jest dużo takich miejsc. Czy Twoja miejscowość jest odpowiednio duża. Pomyśleć w czym dokładnie byś się miała specjalizować. Skąd weźmiesz fundusze (na początku koszt jest duży by wszystko to urządzić). Jak zaczniesz to będziesz musiała rozkleić ulotki, może reklama w lokalnej gazecie. Nie wiem czy jest jakieś forum Twojej okolicy by tam tez poruszyć ten temat. Jeżeli spełnisz te wymogi to pomysł jest bardzo dobry i życzę powodzenia. Moja miejscowość liczy 850 mieszkańców więc u mnie by to nie wypaliło.
oj najwięcej problemów to będziesz miała z sanepidem.... z tego co wiem, to z punktu widzenia higieny, to wielka biurokratyczno-organizacyjna walka.
no i nie jestem pewna, ale chyba już w tego typu punktach musi być wprowadzony system HACCAP, paneuropejski system higieny i bezpieczeństwa. to też trochę daje w kość- już potem... sporo biurokracji.
ale ale... slyszalam ze w duzych miastach modne jest aktualnie "restaurowanie się" po domach;) oczywiście wszystko trochę w podziemiu... wybrani "restauratorzy" mowia ktorego dnia mają otwarte i co jest w karcie. i umawiają się do nich ludzie.
slyszalam też o innej opcji: "kolacja na wynos we własnym domu". czyli zamawia się takiego kogoś, kto przygotuje Ci np. romantyczną kolację. przygotowuje też całą oprawę, ładne obrusy, świece, muzyka. Przygotowuje, a potem tuż przed kolacją się zmywa. Taka kolacja to oczywiście kosztuje, ale są ponoć ludzie, którzy chętnie wydadzą kasę na taki wyjątkowy wybrzdęk, np. z okazji zaręczyn.
Powiem Ci, że bałabym się taki biznesik prowadzić. No wyobraźmy sobie taką sytuację: Ja - kulinarna "biznez łumen" - pędzę do czyjejś chałupki przygotować gorącej parce romantyczną kolacyjkę (i zarobić na swoją kolacyjkę lub kilka kolacyjek), a tu CAP_ŁAP - czeka mnie przydybanie przez państwowe służby kontroli legalności czyhające zamiast domowników jako niepożądana niespodzianka.
Może wyolbrzymiam, ale ja generalnie do pesymistów niereformowalnych należę... :D
ten biznes z kolacjami to legalny pomysl. firma cateringowa, czy coś, albo w ogole usługi "gotowanie na umowę o dzielo". przeciez to nie jest nielegalne :)
A ja Twoje słowa o podziemiu przypisałam całej drugiej połowie wypowiedzi. W takim razie przepraszać.
Sygulka, nie chce tu nikogo obrazic, ale dziwie sie,ze jeszcze zaden kucharz sie nie odezwal w obronie honoru tego zawodu. To jest jak ja bym otworzyla sobie gabinet lekarski, bo i tak od wielu lat "lecze" i pielegnuje moich domownikow: przyklejam plaster, podaje aspiryne, masuje brzuszek...Scinam tez mojej corce regularnie grzywke to moze otworze zaklad fryzjerski.... Nie rozumiem takiego podejscia. Pozdrawiam.
Restauracje może otworzyć sobie każdy kto ma pieniądze i taki kaprys. A kto tam gotuje to sprawa właściciela lokalu, może to być kucharz wyszkolony ale nie musi. Wystarczy, że dobrze gotuje, a goście są zadowoleni, chociaż niekoniecznie
Z zakładem fryzjerskim chyba jest podobnie, a gabinet lekarski to zupełnie inna bajka.
Aga, nie napisalam nigdzie, ze nie moze. I wlasnie w tym jest problem dla nas gosci odwiedzajacy takie lokale. Idac do restauracji, czy baru (nie mowie tu o kielbasie z rozna albo Mcdonalsie), w ktorej zostawiam kupe pieniedzy oczekuje jakiegos niveau, nie musza to byc zadne "michelin-Sterne" ( przepraszam, ale nie mam pojecia jak to sie nazywa po polsku, moze ktos przetlumaczy). Obiad u mamy, babci czy cioci to dla mnie nie restauracja.
Co do kucharzy to dla mnie taki sam zawod jak lekarz, trzeba sie go w y u c z y c!!! Na nasze szczescie lekarz musi miec licencje, bo by bylo to sam co z restauracja (chociaz zdarzaja sie niestety tez lekarze z podrobionymi dyplomami).
Jak mam pieniadze to otwieram restauracje i zatrudniam fachowcow.
To co ma zamiar robic sygulka, robilo sie kiedys chodzac gotowac po sasiedzku na weselach, komuniach itp.
Nie chce tu nikogo obrazac, ani sie wymadrzac ale szkoda mi tych wszystkich mlodych kucharzy z prawdziwego zdarzenia, ktorych zawodu sie nie docenia ( i oczywiscie moich pieniedzy, ktore zostawiam w lokalu).Pozdrawiam
Ale czy niveau o ktorym piszesz gwarantuje Ci ukonczona szkola? Znam osoby doskonale gotujące, które szkoły gastronomicznej na oczy nie widziały. Gotowanie to dla nich pasja a ich kuchnia nie ma nic wspólnego z "obiadkami u mamy".
Z drugiej strony tu gdzie mieszkam (miasto 70tysiecy mieszkancow) 90% lokali serwuje dania obiadowe jak u mamy, na takie gotowanie jest zapotrzebowanie. Ludzie chodzą do lokali i zamawiają schaboszczaka, rosół, pierogi albo placek po węgiersku.
Pozdrawiam
PS. Skąd wiesz jak wygląda kuchnia sygulki?
aga, tak z innej beczki. Moge zapytac co ty w tej chwili robisz? Bo ja zrobilam ciasto na buleczki drozdzowe i "ch...a" przez to ze siedze na WZ nie zdazylam ich upiec! Zaraz lece do pracy, wiec wynioslam je do zimnej piwnicy, chyba nic sie nie stanie? Dobrze, ze obiad zdazylam ugotowac. Musze jeszcze szampana schlodzic (wino musujace), bo syn ma dzisiaj egzamin teoretyczny z prawa jazdy. Mozesz tez poczymac kciuki?
Jak wroce z pracy to mozemy dalej podyskutowac ( na wlasciwy temat).Pa
Właśnie wróciłam z Młodą ze spaceru :) i grzeje łapy bo nieco mi zmarzły od pstrykania fotek, jak się rozgrzeją to potrzymam kciuki
Pa
PS. Ciasto nic się nei stanie, mozesz tez schowac w lodowce. Ja tak robie.
Co do gotowania i otwierania lokali to fakt-sanepid i kasa na początek...Ja nic nie otworzyłam ale rozpowiedziałam pocztą pantoflową że mogę robić pierogi krokiety gołąbki i ewentualnie dania domowe i powoli chwyta.Przed świętami miałam urwanie głowy z pierogami a teraz powoli zaczynają iść obiadki.Kupiłam opakowania jednorazowe ze styropianu i roznosimy z córką zamówienia.I głowa do góry-jeśli ludzie do mnie wracają to znaczy że smakuje a o to tu chyba chodzi.Trzymam kciuki za biznes!!!!Poza tym gości na pensjonacie karmię i też chwalą-a szkoła ukończona z dyplomem tkaczki maszynowej!!!!
Brawo Marcia!!!
Dziekuje za trzymanie kciukow, pomoglo, egzamin zdany. Buleczkom, mialas racje nic sie nie stalo, wyszly pyszne.
To ty bardziej zdyscyplinowana, odchodzisz od komutera i wychodzisz z dzieckiem na spacer. Pozdrawiam i zabieram sie za robote.
hehehhe to tak a propos zdyscyplinowania.
Sanella z Toba tez nie jest jeszcze tak zle, w koncu poszlas wczoraj do pracy :)
Pozdrawiam
No wiesz, jak ja idę do restauracji to raczej po to, żeby zjeść. Najczęściej dlatego, ze jestem głodna. A nie po to, zeby oglądać dyplomy.
Szczerze mówiąc, to nie rozumiem Twojego podejścia> Uważasz, że człowiek po szkole na pewno umie lepiej gotowac, niż ktoś, kto szkoły nie skończył?
I jaki to dyshonor dla kucharza, który wykonuje zawód, którego się wyuczył w szkole? Myslisz, ze papier daje gwarancję?
A już pomijając wszystko- nie kazdy jada poza domem po to, by obcować z wyrafinowanym smakiem. Niektózy są w pracy np- na wyjeżdzie. Mieszkają w wynajętym pokoju i stołują się w stołówkach, jadłodajniach.
Myślisz, że pracodawca zapłaci im za obcowanie z kulinarną sztuką 40 zeta od osoby?
I - z całym szacunkiem- lekarz to jednak inny zawód :)I o wiele cześciej w jego rękach spoczywa ludzkie zycie :) Porównywanie tych zawodów to przesada.
Sanella* wiem co masz na myśli (lekarz ,fryzjer )ale nie rozumiem dlaczego masz takie podejście do " kucharzy" . Człowiek z pasją którego wykształcenie mija się gdzieś po drodze z gastronomią nie może otworzyć takiego biznesu ?? M.Kuroń, Makłowicz czy oni ukończyli szkoły gastronomiczne ? nie , a przypuszczam ,że nie jeden restaurator chciałby ich " mieć " u siebie jako szefa kuchni !
Wydaje mi się (a to tylko moje skromne zdanie ) , że ludzie którzy mają talent pasję i kochaja swoje hobby nie zawsze muszą mieć odpowiednie wykształcenie,a tylko w to co robią wkładać całe swoje sece - tyczy się to np.: kucharz stolarz aktor pisarz itp.
Mam nadzieję sanella* że pewnego razu trafisz do knajpki , restauracji której szefem będzie zwykły kucharz amator ale z pasją !Zachwycisz się i chętnie powrócisz aby wydac pare groszy na smakołyki od ... pana / pani
Pozdrawiam serdecznie
O sanepidzie dziewczyny już pisały, o pieniądzach też.
Pozwoliłam sobie zerknąć na Twój profil. A potem zajrzałam do panoramy firm. Tam jest napisane, ze w twoim mieście jest 20 miejsc, w których możesz zjeść. Wydaje mi się , ze lokalizacja nie jest zła. I sporo gości z zachodu, którym tam jakoś krzyżują się drogi :)
Konkurencja nie za duża :) ( taka miejscowośc Szczawnica- wioska, która zaludnia się trochę w sezonie. Jest tam przeszło 70 róznego rodzaju knajp!) )
Pomysł świetny i ma szanse na sukces :) Masa ludzi przemieszcza się, jeżdzi po kraju.
Pomysł, który miała Marcia też jest super! Rozpuścić "wici", ze gotujesz, zagadać- na początek, zobaczyć, czy dasz radę ( gotowanie w domku to troszkę coś innego niz klepanie "na czas" 100 schabowych :) obieranie ton warzyw.
Moze mało twórczym, ale pozwalającym na niezły zarobek są obiadki abonamentowe- własnie dla firm, które kierują swoich pracowników w teren. Tacy pracownicy nie oczekują homara, ani musu z móżdżków kolibrów :) chcą schabowego z ziemniakami, pierogów, gołabków...
Kierowca tira, który cały tydzień nie widzi swojej rodziny tez nie potrzebuje krewetek, ani lazanii :) chce zjeść coś podobnego, co gotuje mu w domu żona.
Jeśli chcesz większej róznorodności potraw, które przygotowujesz to catering jest też fajną formą.
Dziękuję Ci bardzo za wsparcie i miłe słowo jeśli otworzę swoją wymarzoną knajpkę to czuj się zaproszona na poczęstunek . Pozdrawiam serdecznie
no wreszcie slowa wsparcia. Dziewczyna chce cos zrobic, szuka rady, a wiekszosc nic tylko same negatywy. Podpisuje sie pod agikiem i dodam: koniecznie udaj sie do Urzedu Pracy, popytaj o aktualne projekty, czy to wsparcie dla mlodych przedsiebiorcow, czy dla kobiet. Poszukaj w okolicy placowki doradczej dot. grantow unijnych. Pieniadze z Unii sa do wziecia, nie przegap tego momentu, za jakis czas sie skoncza ekstra dodatki dla Polski!
Mnie również się marzy jakiś mały lokalik, ale pracuje na państwowej posadce i jakoś trudno byłoby mi podjąć ryzyko,ale za Ciebie trzymam kciuki!!!!!! Pozdrawiam eyta
Mi się marzy otwarcie cukierni, ale moje wykształcenie predystynuje mnie bardziej na stanowisko prezydenta czy ministra, niż cukiernika :). Obawiam się jednak, ze wykształcenie ma znaczenie, jeśli wchodzi w grę żywienie większej ilości ludzi. Restauracja to jednak nei gotowanie niedzielnego obiadu dla rodziny i znajomych. Myślę również, że w szkole gastronomicznej uczysz się również np. zasad ekonomii w restauracji (co gdzie kupować, jak przechowywać i jak przygotowywać, żeby miało to "ekonomiczne" ręce i nogi, żeby nic się nie marnowało), zasad higieny (być moze o pewnych chorobach czy pasożytach nie mamy zielonego pojęcia), a także wymogów prawnych. Słowem- restauracja to nie tylko gotowanie, to przede wszystkim BIZNES i planowanie czysto biznesowe. Sądzę, że Tobie, jako właścicielce, trudno byłoby wygospodarować czas na gotowanie w przerwie między załatwianiem spraw księgowych, zaopatrzeniem, dopinaniem spraw z kontrahentami, planowaniem zamówień, posiłków, etc.
Aktualnie sama jestem szefową własnego biznesu, świadczę usługi, wierz mi, ze moja praca ma się nijak do tego, jakie usługi świadczę :). Zajmuję się zaopatrzeniem firmy (zakupy w hurtowniach), sprawami pracowniczymi, księgowymi, administrowaniem stroną internetową i milionem podobnych spraw. Na pracę w swojej placówce nie mam ani chwili czasu.
ale chyba nikt nie powiedział, ze wykształcenie PRZESZKADZA ? :)
Owszem, ale jak się w szkole nie nauczysz- to życie Cię nauczy :)
Mnie też wykształcenie predystynuje do zupełnie innych rzeczy niż robienie kwaitków :)
I nie mówię, ze tak jest lepiej- tzn bez znajomości marketingu, elementarnych zasad księgowosci, zarządzania zasobami ludzkimi itd.
Też jestem szefową wlasnego przedsiębiorstwa ( czyz to nie brzmi dumnie, hi???) i tez to wszystko robię.
I powiem tak ( przekornie;) ) gospodarstwo domowe to też takie przedsiębiorstwo- wydatki muszą się zgadzać, tez się szuka oszczędności, ekonomii, wyrzucisz parę razy do "utylizacji"- to się nastepnym razem zastanowisz- jak zrobic, zeby nie wyrzucać ( szczególnie nie zapłaconego;) )
Nikt nie mówi, ze to lekki chleb :)
A pasja pomoże bardziej niż wykształcenie, wyrobi odpowiednio grubą skórę na dupie, zeby się drobiazgami nie przejmować, księgowość zlecić komus itd. :)
A Syngulka chce się zrealizować! Nawet jeśli sie nie uda- to przynajmniej nie będzie pluła sobie w brodę, ze nie spróbowała :)
Babsy poruszyłaś jednak jedną kwestię, która i mnie nurtowała :)
Mianowicie- żywienie ludzi to nie to samo, co gotowanie dla rodziny- i to pod wieloma względami :)
Na focha męza, że niesmaczne możan nie zwarcać uwagi, natomiast klientowi trzeba zwrócić pieniądze :)
Gotując obiadek mozesz gotowac, co Ci fantazja dyktuje- w knajpie klient dyktuje. I mozesz marzyć o przygotowaniu bóg-wi-czego, ale 15 klientów z rzedu rpzyjdzie i domaga się schaba! I ma za nic aspiracje szefa kuchni ;)
Nic się nie stanie, jak rodzinka głodna domaga się obiadku, ale jak 5 klientów czeka w kolejce i stuka sztućcami po stole- to już nie jest tak lajtowo. Trza sie uwijać i nie ma że siku się chce, albo kawki, albo, ze się nic nie jadło :)
Oczywiście, ze można! Oczywiście, ze należy realizować swoje pasje, dążyć do celu, spełniać marzenia.
Dobrze jednak w tym wszystkim nie stracić głowy. Ja straciłam i popełniłam wiele błędów. Działalność gosp. łatwo rozpocząć (naprawdę!), sto razy trudniej zamknąć.
Niestety, w naszym kraju nie ma klimatu dla małych, prywatnych firm. Bardzo ciężko dostać kredyt- banki właściwie nie dają firmom, któe nie działają minimum 1/2 roku (lepiej 1 rok), bo to za duże ryzyko, a jeśli nawet, to są smieszne pieniądze. Kasa z urzędu pracy to nędzne 10 tys., które na nic nie wystarczy, a UE dotuje głównie przedsiębiorstwa wytwarzające produkty z branży elektronicznej i IT. Sądzę, że na lokal gastronomiczny trzeba mieć dość sporo pieniędzy, na zakup (dzierżawę) wszystkich potrzebnych sprzętów. One nie są tanie...ZUS zjada strasznie dużo pieniędzy, nawet firmom, które dopiero raczkują. Ciężko jest znaleźć dobrych pracowników, których ze spokojem można zostawić samopas w firmie i nie bać się, że pod naszą nieobecność nie nabroją. Ponad to trzeba w tych ludzi zainwestować- kurs BHP, lekarz medycyny pracy, ewentualnie jakieś szkolenia... A klienci (w każdej branży) potrafią mieć takie "zastrzeżenia", że głowa mała. Ponad to należy się przygotować, że przez pierwszy okres czasu będze się dokładało do interesu, bo klientów będzie mało, a zobowiązania trzeba będzie płacić.
To i jeszcze milion innych rzeczy wszyło "w praniu", gdy już ruszyłam z firmą. Może ktoś nauczy się czegoś na moim doświadczeniu...
I jeszcze jedna ważna sprawa- praca właściciela prywatnej firmy tak naprawdę NIGDY się nie kończy. Firmą żyje się od rana do wieczora, świątek, piątek i niedziela. Trzeba nieustannie myśleć, planować, kontrolować, szukać oszczędności, szukać innowacji, szukać klientów... Pracownik pracuje 8 h, potem idzie do domu i żyje zupełnie czym innym, szef nie może sobie na to pozwolić. Wyjazd na urlop? Wolne żarty, przynajmniej przez pierwszych kilka (kilkanaście) miesięcy, kiedy firma się rozkręca i trzeba naprawdę wszystkiego przypilnować. Ja, dodatkowo, nie miewam raczej wolnych weekendów, a gdy jest jakiś problem- zaliczam nierzadko nieprzespane noce. Nerwy, stres- normalka.
Oczywiście, to tylko MOJE doświadczenia, nie oznacza to, ze tak jest zawsze, mimo wszystko jednak warto i takie doświadczenia brać pod uwagę i zadać sobie pytanie, czy naprawdę chce się zrezygnować ze "świętego spokoju" etatowego pracownika, którego nie obchodzą, VATy, ZUSy, podatki, wpisy do ewidencji, regony, rozmaite ustawy, prawo pracy, nieuczciwi pracownicy, czepliwi klienci, etc, etc. na rzecz bycia sobie SAMEMU (samemu właśnie) sterem, żeglarzem, okrętem.
Użytkownik babsy napisał w wiadomości:
Kasa z urzędu pracy to nędzne 10 tys., które na nic nie wystarczy, a UE dotuje głównie przedsiębiorstwa wytwarzające produkty z branży elektronicznej i IT.
_____________________________
Nie zgodze sie z tym, mam w gronie bliskich znajomych, ktorzy otrzymali wysokie kwoty dofinansowania. Istnieja ROZNE projekty. Jak najbardziej jest wsparcie dla malych przedsiebiorcow, szkolenia, pomoc w pisaniu biznes planu, mentoring.
Zadna z tych osob nie zalozyla dzialalnosci w branzy elektronicznej czy IT!!!
A tak ogolnie twoje wypowiedzi w tym watku sa bardzo demotywujace. Jakby tak bardzo to prowadzenie dzialanosci sie Tobie nie podobalo, to wrocilabys na etat. Przeciez to oczywiste, ze ma sie 100% odpowiedzialnosc za swoj biznes i jest inaczej niz na etatcie.
Mnie sie nie chcialoby otwierac zadnej knajpy po przeczytaniu czegos takiego!
Wiem, że nikt nie chce widzieć brutalnej rzeczywistości. O wiele fajniejsze są posty typu: łap byka za rogi i do przodu! Ja naprawdę rozumiem ten entuzjazm, rok temu sama wydrapałabym oczy każdemu, kto odwodziłby mnie od założenia firmy. Niestety, o negatywach nie myślałam, a w każdym razie nie przewidziałam wszystkiego, co mogło mnie spotkać. A firma to poważna sprawa, nie należy się zachłystywać entuzjazmem, tylko na chłodno wszystko wykalkulować. Ja jestem tu właśnie takim głosem rozsądku, bo autorce wątku entuzjazmu nie brakuje i zachęcać jej nie trzeba.
Pamiętam, jak rok temu takim głosem rozsądku był mój przyjaciel, szef firmy od 10 lat. Jak tylko coś "zamarudził", jak mi się wydawało, to skakałam mu do oczu: że defetysta, że deprymuje, że pesymista... Niestety, 90% jego przewidywań sprawdziło się. Gdybym go posłuchała, uniknęłabym wielu błędów, za które przyszło mi zapłacić.
Nigdy nie pracowałam na etacie, jako dziennikarz mogę o tym jedynie pomarzyć. Zawsze byłam sobie sterem, żeglarzem i tak dalej. Jednak sama jedna nie udźwignęłam ciężaru własnego biznesu. Może dlatego, że byłam z nim w gruncie rzeczy sama jedna. Aktualnie jestem na wylocie i- jak to napisałaś- "wracam na etat" (czyli do nienormowanej czasowo pracy dziennikarza).
Powtarzam- moje doświadczenia mogą być dla kogoś istotne. Mi też wydawało się, że np. banki tylko marzą, żeby dać mi kredyt. Nowopowstałym firmom NIKT nie da kredytu, nawet słynny mBank z wnerwiającą mnie reklamą z księdzem. Zawsze trzeba mieć jakiś wkład własny, albo ubiegać się o kredyt na postawie biznesplanu. Z funduszami unijnymi może być inaczej w przypadku gastronomii, akurat ja robię w innej branży, na co kasy bym nie dostała. Nie będę się dalej rozpisywać, bo nie chcę być znowu posądzana o złe intencje. Wszędzie przecież piszę, że należy spróbować, trzeba realizować marzenia. Sama też tak zrobiłam i- mimo ciężkich doświadczeń- nie żałuję, bo teraz już wiem, jak to jest, i że mi się to do końca nie podoba :).
Babsy, ale to nie o to chodzi, zeby nie zauważać brutalnej rzeczywistości.
A poza tym rzeczywistośc ma to do siebie, ze sama weryfikuje :)
I jeszcze chyba nikogo nie udało się uchronić od popełniania błędów dobrymi radami. Każdy sam musi je popełnić a korzyść jest taka, ze przy tym praktycznym uczeniu nabywa się nowe umiejętności i doświadczenie. Edukacja zawsze kosztuje. Jest nawet takie przysłowie- jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz.
Trochę rozumiem Twoje czarnowidztwo.
I pod wieloma rzeczmi mogłabym się podpisać. Ja zaczynałam bez niczego- z licealnym wykształceniem, z zaczętymi studiami, bez pieniędzy i naprawdę nic nie umiałam- nawet głupiej faktury nie umiałam wypisać, juz nie mówiąć o robieniu kompozycji kwiatowych. Nie miałąm lokalu. No ;) Miałam niezawodne auto- fiata 126p :D
A jednak- wtedy mi się zdawało, ze musze właśnie tak, choć marzyło mi się zupełnie inne zajęcie. Kiedy ojciec mi zapowiedział, ze nie dostanę, ządnych pieniędzy od niego i mam się wynosic i... eh... takie różne, pozyczyłam 500 zł od taty lubego- i... jechane :) Do dziś- to już 12, a może 13 lat...
I naprawdę wiem, jak to jest- zaczynać pracę o 8 kończyć o 2 w nocy, wiem, jak to jest- kiedy tydzień składa się z dwóch dni- jeden zlewający się w całość- od poniedziałku do soboty i drugi- niedziela. Jedzenie byle czego i byle gdzie, spanie nierzadko w aucie na zmianę z lubym. Święto? super! wyśpimy się i pogonimy z papierami, o urlopie mozna zapomniec ( ja zapomniałam nawet, co to słowo zanaczy, ale wydaje mi się, że to jest wtedy, kiedy się lezy plackiem, hi), żadnych wyjść, żadnych znajomych...
Nie musisz mi mówić, zę bywa cięzko :)
Jednak Sygulka jest w innej sytuacji- ma wielką chęć spróbować, ma wsparcie rodziny i podejrzewam, ze jakies srodki- tyż ;)
Jedno, co mnie niepokoi- to trochę taki hurraoptymistyczny ton, który ( o ile dobrze zrozumiałam) bierze się od : "kocham gotować to czemu by na tym nie zarobić" To jednak zupełnie coś innego niż gotowanie we własnej kuchni i wcielanie w zycie własnych pomysłów. Przy tym zajęciu nie ma, ze boli, albo, ze pot się leje po twarzy i plecach. Dlatego mnie się wydaje, zę takim chrztem bojowym byłoby właśnie zobaczenie, jak ta kuchnia wygląda całkiem "od kuchni" ;)- wesele, albo praca w jakiejś knajpce. I jeśli entuzjazm wytrzyma ten test- to potem już tylko z górki :)
Nieustannie trzymam kciuki :)
Podpisuję się rękami i nogami. I chylę czoła przed Twoją determinacją, samozaparciem i siłą. U mnie było jednak trochę lepiej, bo udało mi się pożyczyć pieniądze. Niestety, zaowocowało to długami, na których spłatę nie mam pomysłu (a raczej możliwosci na razie)....
I też masz rację- każdy musi sam na własnej skórze pewne rzeczy doświadczyć. Ja też zawzięłam się w sobie i otworzyłam firmę mimo głosów krytycznych. Jeśli autorka wątku może liczyć na pomoc- rzeczywiście, niech atakuje! Faktycznie, poczucie, ze "mogłam to zrobić, ale jednak nie zrobiłam" też jest frustrujące. Ja również NIEZMIENNIE trzymam kciuki i życzę- ZUPEŁNIE BEZ IRONII- wszelakiego powodzenia :).
Znajomi otworzyli restaurację, ze 3 lata temu, się rozkręciło nieźle, nawet rozbudowali, ale głównie są to imprezy okolicznościowe: wesela, stypy, komunie, osiemnastki, imprezy firmowe, na samym jedzonku domowym by daleko nie ujechali. Terminy na wesela i rózne imprezy mają już pozamawiane na terminy odległe. A wykształcenie wyższe prawnicze mają, tylko zatrudniony jest kucharz z dobrą praktyką, a pomoce kuchenne to juz osoby różne + kelnerki. Życzę powodzenia.
agik wspomniała o obiadach abonamentowych-ja po rozkręceniu się na pierogach zaczęłam takowe sprzedawać ale na wynos dla stałych obiadowiczów bo nie mam lokalu a na dzierżawę takowego mnie nie stać a poza tym wiąże się to z uruchomieniem całej machiny.Poza tym mniej więcej wiem ile osób będzie jadło(robię jadłospis na tydzień i ludziki się zapisują) i wtedy nie ma problemu że za mało czy za dużo.Może nie jest to szalony biznes ale za jedzonko dla rodziny mi się zwraca i jeszcze na lody dla dzieci zostajeWszystkim myślących o tym by się realizować powodzenia życzę-żeby tylko z rozsądkie i nie przeceniać swoich możliwości:)
a wiesz jak ja bym chciala miec kogos takiego jak Ty w poblizu?? Bardzo dobry pomysl!!!
Mnie tez by się przydało takie miejsce :)
Nie fast food, i nie szkolna stołówka. Nie jakiś super wymyślny obiad, na któy trzeba czekac godzinę, tylko coś prostego, domowego, za niewielkie pieniądze.
Dziewczyny - do dzieła!!! :)
A już najbardziej by mi się przydało takie miejsce gdzie można zjeść śniadanie. Rano nie moge nic przełknąć, ale wystarczy, zę wyjeżdżam 10 km poza dom i już czuję wściekły głód. Czasem biorę kanapki, ale ilez to można jeść.
A mnie się marzy takie miejsce gdzie mogłabym usiąść spokojnie, wypić herbatę z cytrynką, zjeść jajko na miękko, albo twarożek i ( koniecznie!!!) sąłtkę z pomidora, a na koniec napić się kawy. Nie ma takich miejsc zbyt wiele. Są lokale, wktórych podają sniadania, ale te śniadania to- jajecznica, albo kiełbasa smażona. Chyba po całonocnych ekscesach i akrobacjach jedynie mogłabym mieć chcę na coś takiego.
Też mi się marzy taki lokal... Kiedyś zjeździłam pół Warszawy w poszukiwaniu śniadania dla znajomego. Wymarzył sobie naleśniki. Wcale nie tak łatwo było je znaleźć, a jeśli już, to w jakiejś lanserskiej kawiarni. Nie każdy lubi takie klimaty. Uważam, że kameralny, przytulny lokalik, gdzie rano można by zjeść: rozmaite naleśniki i racuchy, płatki/musli z mlekiem (różnymi rodzajami mleka!), napić się kakao lub zjeść coś na ostro (twarożek ze szczypiorkiem, omlet wytrawny, kanapki, jajecznicę i co tam jeszcze) byłby super. A codziennie specjalnością zakładu byłoby śniadanie z innej strony świata. W poniedziałek- na przykład- śniadanie angielskie (pieczarki, kaszanka, fasolka w sosie pomidorowym, pomidory, chyba jajka jeszcze były i pieczywo- odtwarzam z pamięci), sądzę, że to mogłoby być naprawdę odkrywcze dla wielu Polaków ;).
;)
Z nalesnikami to w ogóle jest problem.
Bardzo lubię naleśniki z warzywnym, albo grzybowym nadzieniem i bardzo nie lubię nalesników ze słodkim nadzieniem. Naleśniki- owszem znajdują się w karcie, ale są to nalesniki z dzemem, albo z serem- na słodko.
A tak ze szpinakiem i serem, albo z warzywami, albo z pieczarkami... mmmm...ale nie ma
Pomysł ze sniadaniami z różnych stron świata- fajny, ale nie wyobrażam sobie zjeść fasolkę na śniadanie :D
Dziewczyny, które zabierają się za biznesy!
Dajcie coś do jedzenia, co byłoby kolorowe! Albo chociaż jakieś warzywne sosy - do dokomponowania :) Skoro można skomponowac pizze z wybranych składników- to inne dania też mozna! ( chyba)
Ja nie zawsze mam chęć na mięcho z ziemniakami, zjadłabym coś bez mięcha- a propozycja lokali- to : coś na słodko ( pierogi z owocami, naleśniki, frytki z keczupem, albo kluski z masłem)
Hi, często jak pytam, czy jest coś z makaronem to słysze- zupę pomidorową mamy :D
Jeśli chodzi o naleśniki to w Krakowie- przecznica od ul. Grodzkiej na Rynku gł.- jest taka maleńka knajpka gdzie serwują naleśniki zarówno na słodko jak i nie np. z brokułami, ze szpinakiem, czy pieczrkami, szynką i serem. Pycha, czynne od pon.- niedzieli i zawsze są kolejki, polecam :)
Zuch jesteś!!!
Moze się rozkręci jeszcze :)
może wynajmiesz lokal i będziesz robić pyszne obiadki- na większą skalę :)
Madalena agik przyjeżdżajcie do mnie Podam domowy obiadek i śniadanko również-robię i twarożki i placuszki i sałatki różne-w zależności od sezonu!!!A herbatka i kawka w zestawieMam nadzieję że kiedyś będę zarabiać na siebie a nie tylko na dzierżawę:) Na razie musi wystarczyć mi sił na 3 dzieci,pensjonat nie mój,męża(hihi) i gotowanie ale dam radę!!!Buziole!!!
No no, tylko mi proszę terminu u Marci nie podbierać (jeszcze go nie znam dokładnie, ale jak poznam, to biada temu, kto mnie spróbuje wypchnąć z kolejki), bo że zajadę tam ze znajomymi na jakiś tydzień w okolicach wakacji, to już wiem na pewno! :)
Uważam, że to dobry pomysł na otwarcie małej restauracji. W moim niewielkim miasteczku, całkiem niedawno powstały takie dwie.
I może nie są to restauracje wystrojone z przepychem,lecz bardzo skromnie to naprawdę mają klientów. Można tam kupić na wynos i zjeść na miejscu prosty i nie drogi obiad. Wiele osób korzysta z usług tych kobiet. Naprawdę jedzenie jest pyszne:)
Może warto spróbować..tak na własną rękę...
Pozdrawiam i trzymam kciuki.
Nie wiem ale tak sobie pomyślałam o takim barze gdzie można wykupić abonament na obiady na cały miesiąć - dużo ludzi nie ma czasu lub z innych powodów nie gotuje obiadów a chętnie by zjedli!!! Jak dla mnie najważniejsze jest to aby wybrać dobry punkt i reklama rozwiesić reklamy. Domowe jedzenie jest bardzo na czasie do tego na jakiś deser domowy placuszek mmmm pucha i radość. Może też możliwość kupna na wynos?? Zalewa nas masa barów z hamburgerami czas na dobry obiadek. I jeszcze taka sugestia nie myślałaś o czymś takim jak stołówka??? może połączona ze sklepikiem??? gdzieś w szkole czy jakiejś instytucji czy zakładzie pracy????