Żeby lepiej nakreślić wyobrażenie o Lubczykowie Dolnym. W którą stronę się stąd nie ruszysz, wylądujesz w lesie. Aż tak wiele otwartego pola tu nie ma, jak by mogło się zdawać.
Jeszcze parę lat temu tutaj nie szło się do lasu na grzyby – co po grzyby. Przyszła ci człowieku ochota na zupkę grzybową, albo jajecznicę z pachnącymi kurkami, brało się kobiałkę i po 20-tu minutach była pełna. To były czasy po Czernobylu. Wtedy radio i TV napędziły miejscowej ludności tyle strachu, że grzyby rosły sobie tu jak w ścisłym rezerwacie przyrody. Teraz gdzie się nie ruszysz, stoi po lesie kilkanaście samochodów z pobliskich miast. Las jest czyszczony z grzybów i w zamian za to uzupełniany pustymi butelkami i papierami po kanapkach. Mój gospodarz tłumaczy to tym, że w ostatnim czasie ogromna ilość ludzi potraciła pracę, więc przyjeżdżają na grzyby i z nudów i z potrzeby wypełnienia garnka czymś darmowym.
W Lubczykowie podział ziemi między tutejszych sąsiadów przypomina mi nieco naszą kochaną ojczyznę. Wszyscy mają po kawałku pola i każdy kusek gdzie indziej. Zbierając płody, co i raz muszą jeździć w inne miejsce. Jedynie las jest w miarę logicznie podzielony. Któregoś dnia mój gospodarz zebrał wszystkich i wystąpił z projektem scalenia kawałków ziemi, tak aby wszyscy mieli wygodę mając swoje latyfundia w jednej całości. Zamiar był szlachetny ale jego nobliwość w niczym nie pomogła. Inicjatywny gospodarz napotkał na uparty opór. Otrzymał jednoznaczną odpowiedź, że skoro tak zostało po ojcach,tak ma pozostać i basta! Skoro oni tak zarządzili to MY nie mamy prawa tego naruszać. Czy tu nie mamy do czynienia z krystalicznym obrazem „przywiązania chłopa do ziemi”?
Siła tego trendu rozciąga się na całe ich życie. Najmłodszy syn wspomnianego Antona chciał owszem przejąć ojcowiznę. Wg tutejszych przepisów, rolnik jeżeli chce przejść na emeryturę, to musi przepisać ziemię na kogoś innego. Syn lojalnie uprzedził ojca, że ma zamiar unowocześnić gospodarkę. Ponieważ ojciec z żelazną konsekwencją oświadczył, że tak długo jak on żyje, tu nie będzie żadnych zmian, syn wycofał się z tego zamiaru i po ślubie wyniósł się do swojej panny. Tam prowadzi gospodarkę, którą z wyprzedzeniem rodzice zapisali pannie młodej.
Dzieci Antona z takim samym uporem jaki odziedziczyły w genach, chcą zmusić starego ojca do zmiany sposobu myślenia. Ot trafiła kosa na kamień.
Piszę tyle o moim gospodarzu, więc nastała pora aby mu się bliżej przyjrzeć. Jest czarującym człowiekiem. Wzrostem rzekłbym nie imponuje, ale i cała reszta we wsi tym nie grzeszy. Czesze się z pożyczką co spowodowało, że wstępnie nadaliśmy mu przydomek „Kędzierski”. Z upływem czasu został jednak przemianowany na Rudzielca i tak zostało.
Jak na niby prostego rolnika jest człowiekiem zaskakująco ogładzonym. Można z nim rozsądnieporozmawiać na każdy temat. Zamiast piwa jak wszyscy tutaj, Rudzielec pija wino białe wytrawne, przez co wieś pogardliwie mówi o nim, że jest „panek”. Jak się domyślacie on sam nic sobie z tego nie robi. Kiedyś w obejściu były trzy krowy, koza i nawet króliki. Od kilku lat dał sobie z tym siana i uprawia jedynie bio - ziemniaki. Owe wspomniane są tak wspaniałe w smaku, że można jeść je same. Jeśli jakiś kucharz spaskudziłby kotlet, to te ziemniaki swoja wspaniałością uratują potrawę.
Ponieważ z samej ziemi nie dałby rady wyżyć, zawodowo jest kominiarzem, pracując w firmie siostry w Lubczykowie Górnym. W życiu prywatnym - damskim krawcem, bo ma trzy córki i sześcioro wnucząt, w tym tylko jeden nosi portki.
Życie płynie mu jak i innym. Pracuje od rana do wieczora. Szczególnie gdy nastaną chłody i wszyscy palą w piecach drewnem z własnych lasów, Rudzielec nie może złapać zakrętu. Dba nie tylko o kominy co i na własnych plecach przez zaspy śnieżne tarmosi do lasu siano dla głodujących sarenek. Gdy skończył 50 lat, z tej uroczystej okazji żona i córki zafundowały mu kosztowny udział w kursie na myśliwego. Biedne nie wiedziały co je czeka. Rudzielec dostał na tym punkcie autentycznego kota. Szaleje. Wystawił w okolicy 12 ambon i teraz pod dachem w szopie pracuje nad 13-tą. Robi to jak twierdzi, bo musi coś robić. Ponieważ od tygodnia leje, to co mam robić (?) pyta w odpowiedzi. (to jest ten sam deszcz co nam przedwcześnie wypłoszył Kasię)
W sumie to jest fascynujące! Ci ludzie tutaj nie wiedzą co to jest nuda!
Rudzielec nakupił sobie pęk różnych „armat” wg kalibrów i długości luf. Ma także i odpowiednie stroje, i podgrzewane akumulatorami spodnie też. Lornetki i lunety. Wszystko oczywiście w najlepszym gatunku. Wygląda nieskazitelnie, niczym model z żurnala dla myśliwych. Każdego wieczora (i o świcie też) paradując przez wieś wychodzi na polowanie.
Gdy kiedyś w jego podwórzu wydawaliśmy przyjęcie dla bliskich znajomych, żona Rudzielca Marianna (bo tak jej dano na chrzcie św.) poskarżyła się zaprzyjaźnionemu lekarzowi, że cierpi na chroniczne bóle głowy. Więcej seksu droga pani. Więcej seksu – powiada pan doktor. Taaak(?) – odpowiedziała. To niech mi pan powie z kim?
Witaj Lubczyku! Przeczytałam Twoje poprzednie listy. Rzec muszę - czyta się je wybornie! Dzisiaj otwierając komputer zastanawiałam sie czy będzie juz 004. I nie zawiodłam się. Obyś nigdy nie zaniechał tej praktyki. Pozdrawiam łikendowo:) PS/ mam nadzieję, że Pani Mariannie minęły bóle głowy ;)
Użytkownik bagietka napisał w wiadomości: > Witaj Lubczyku! Przeczytałam Twoje poprzednie listy. Rzec muszę - czyta się je > wybornie! Dzisiaj otwierając komputer zastanawiałam sie czy będzie juz 004. I > nie zawiodłam się. Obyś nigdy nie zaniechał tej praktyki.Pozdrawiam > łikendowo:)PS/ mam nadzieję, że Pani Mariannie minęły bóle głowy ;)
Jeżeli tak, to z pewnością nie ja byłem lekarstwem
a tutaj przykład miłego sąsiedzkiego obyczaju... jeszcze przed polowaniem... pewnie dzięki temu te śliczne sarny, co podchodzą prawie pod dom, mogą się czuć trochę bezpieczniej ;)
Listy ze wsi do miasta 004 26.06.2009
Ten czwarty.
Żeby lepiej nakreślić wyobrażenie o Lubczykowie Dolnym. W którą stronę się stąd nie ruszysz, wylądujesz w lesie. Aż tak wiele otwartego pola tu nie ma, jak by mogło się zdawać.
Jeszcze parę lat temu tutaj nie szło się do lasu na grzyby – co po grzyby. Przyszła ci człowieku ochota na zupkę grzybową, albo jajecznicę z pachnącymi kurkami, brało się kobiałkę i po 20-tu minutach była pełna. To były czasy po Czernobylu. Wtedy radio i TV napędziły miejscowej ludności tyle strachu, że grzyby rosły sobie tu jak w ścisłym rezerwacie przyrody. Teraz gdzie się nie ruszysz, stoi po lesie kilkanaście samochodów z pobliskich miast. Las jest czyszczony z grzybów i w zamian za to uzupełniany pustymi butelkami i papierami po kanapkach. Mój gospodarz tłumaczy to tym, że w ostatnim czasie ogromna ilość ludzi potraciła pracę, więc przyjeżdżają na grzyby i z nudów i z potrzeby wypełnienia garnka czymś darmowym.
W Lubczykowie podział ziemi między tutejszych sąsiadów przypomina mi nieco naszą kochaną ojczyznę. Wszyscy mają po kawałku pola i każdy kusek gdzie indziej. Zbierając płody, co i raz muszą jeździć w inne miejsce. Jedynie las jest w miarę logicznie podzielony. Któregoś dnia mój gospodarz zebrał wszystkich i wystąpił z projektem scalenia kawałków ziemi, tak aby wszyscy mieli wygodę mając swoje latyfundia w jednej całości. Zamiar był szlachetny ale jego nobliwość w niczym nie pomogła. Inicjatywny gospodarz napotkał na uparty opór. Otrzymał jednoznaczną odpowiedź, że skoro tak zostało po ojcach, tak ma pozostać i basta! Skoro oni tak zarządzili to MY nie mamy prawa tego naruszać. Czy tu nie mamy do czynienia z krystalicznym obrazem „przywiązania chłopa do ziemi”?
Siła tego trendu rozciąga się na całe ich życie. Najmłodszy syn wspomnianego Antona chciał owszem przejąć ojcowiznę. Wg tutejszych przepisów, rolnik jeżeli chce przejść na emeryturę, to musi przepisać ziemię na kogoś innego. Syn lojalnie uprzedził ojca, że ma zamiar unowocześnić gospodarkę. Ponieważ ojciec z żelazną konsekwencją oświadczył, że tak długo jak on żyje, tu nie będzie żadnych zmian, syn wycofał się z tego zamiaru i po ślubie wyniósł się do swojej panny. Tam prowadzi gospodarkę, którą z wyprzedzeniem rodzice zapisali pannie młodej.
Dzieci Antona z takim samym uporem jaki odziedziczyły w genach, chcą zmusić starego ojca do zmiany sposobu myślenia. Ot trafiła kosa na kamień.
Piszę tyle o moim gospodarzu, więc nastała pora aby mu się bliżej przyjrzeć. Jest czarującym człowiekiem. Wzrostem rzekłbym nie imponuje, ale i cała reszta we wsi tym nie grzeszy. Czesze się z pożyczką co spowodowało, że wstępnie nadaliśmy mu przydomek „Kędzierski”. Z upływem czasu został jednak przemianowany na Rudzielca i tak zostało.
Jak na niby prostego rolnika jest człowiekiem zaskakująco ogładzonym. Można z nim rozsądnie porozmawiać na każdy temat. Zamiast piwa jak wszyscy tutaj, Rudzielec pija wino białe wytrawne, przez co wieś pogardliwie mówi o nim, że jest „panek”. Jak się domyślacie on sam nic sobie z tego nie robi. Kiedyś w obejściu były trzy krowy, koza i nawet króliki. Od kilku lat dał sobie z tym siana i uprawia jedynie bio - ziemniaki. Owe wspomniane są tak wspaniałe w smaku, że można jeść je same. Jeśli jakiś kucharz spaskudziłby kotlet, to te ziemniaki swoja wspaniałością uratują potrawę.
Ponieważ z samej ziemi nie dałby rady wyżyć, zawodowo jest kominiarzem, pracując w firmie siostry w Lubczykowie Górnym. W życiu prywatnym - damskim krawcem, bo ma trzy córki i sześcioro wnucząt, w tym tylko jeden nosi portki.
Życie płynie mu jak i innym. Pracuje od rana do wieczora. Szczególnie gdy nastaną chłody i wszyscy palą w piecach drewnem z własnych lasów, Rudzielec nie może złapać zakrętu. Dba nie tylko o kominy co i na własnych plecach przez zaspy śnieżne tarmosi do lasu siano dla głodujących sarenek. Gdy skończył 50 lat, z tej uroczystej okazji żona i córki zafundowały mu kosztowny udział w kursie na myśliwego. Biedne nie wiedziały co je czeka. Rudzielec dostał na tym punkcie autentycznego kota. Szaleje. Wystawił w okolicy 12 ambon i teraz pod dachem w szopie pracuje nad 13-tą. Robi to jak twierdzi, bo musi coś robić. Ponieważ od tygodnia leje, to co mam robić (?) pyta w odpowiedzi. (to jest ten sam deszcz co nam przedwcześnie wypłoszył Kasię)
W sumie to jest fascynujące! Ci ludzie tutaj nie wiedzą co to jest nuda!
Rudzielec nakupił sobie pęk różnych „armat” wg kalibrów i długości luf. Ma także i odpowiednie stroje, i podgrzewane akumulatorami spodnie też. Lornetki i lunety. Wszystko oczywiście w najlepszym gatunku. Wygląda nieskazitelnie, niczym model z żurnala dla myśliwych. Każdego wieczora (i o świcie też) paradując przez wieś wychodzi na polowanie.
Gdy kiedyś w jego podwórzu wydawaliśmy przyjęcie dla bliskich znajomych, żona Rudzielca Marianna (bo tak jej dano na chrzcie św.) poskarżyła się zaprzyjaźnionemu lekarzowi, że cierpi na chroniczne bóle głowy. Więcej seksu droga pani. Więcej seksu – powiada pan doktor. Taaak(?) – odpowiedziała. To niech mi pan powie z kim?
Ot do czego może doprowadzić męskie hobby?
c.d.n. – ale po łykendowej przerwie
Dziękuję. Hmm...tyle czekać? No dooobrze. Zasyłam
Witaj Lubczyku! Przeczytałam Twoje poprzednie listy. Rzec muszę - czyta się je wybornie!
Dzisiaj otwierając komputer zastanawiałam sie czy będzie juz 004. I nie zawiodłam się.
Obyś nigdy nie zaniechał tej praktyki.
Pozdrawiam łikendowo:)
PS/ mam nadzieję, że Pani Mariannie minęły bóle głowy ;)
Użytkownik bagietka napisał w wiadomości:
> Witaj Lubczyku! Przeczytałam Twoje poprzednie listy. Rzec muszę - czyta się je
> wybornie! Dzisiaj otwierając komputer zastanawiałam sie czy będzie juz 004. I
> nie zawiodłam się. Obyś nigdy nie zaniechał tej praktyki.Pozdrawiam
> łikendowo:)PS/ mam nadzieję, że Pani Mariannie minęły bóle głowy ;)
Jeżeli tak, to z pewnością nie ja byłem lekarstwem
a tutaj przykład miłego sąsiedzkiego obyczaju... jeszcze przed polowaniem... pewnie dzięki temu te śliczne sarny, co podchodzą prawie pod dom, mogą się czuć trochę bezpieczniej ;)
Tak fajniście się czyta, a tak krótko - dlaczego ? Pozdrawiam !
Użytkownik Rzymianka napisał w wiadomości:
> Tak fajniście się czyta, a tak krótko - dlaczego ? Pozdrawiam !
Bo gdyby to było nudne, to byś czytanie przerwała po kilku zdaniach
Hehe moi rodzice mają właśnie tak pola :)) Lasu tylko nie maja :))
Ciekawe te Twoje opowiadania. Można się wiele dowiedzieć o tamtejszych zwyczajach.
Nie tylko w Polsce pola są porozrzucane. Mój szwagier z Niemiec ma pole w 96 lub więcej kawałkach ale większość to nie jego własność tylko dzierżawa.