Dostałam koszyczek przepięknych soczystych czerwonych porzeczek. Świeżutkich, jak rzadko kiedy. Sama musiałam je sobie nazrywać. Siedziałam w dorodnym krzaczysku jakieś 30 minut i wychynęłam spod zieleni z dwoma kilogramami czerwoniutkich kuleczek. W załączniku dostałam również dość antyczną poniemiecką maszynerię z 1946 roku, do złudzenia przypominającą żeliwną maszynkę do mielenia mięsa. Jechałam ze zdobyczą do domu i zastanawiałam się, ile prawdy w tej zachodniej wyciskarce do owoców. Że niby taka niezawodna, nie do zajeżdżenia, no i przede wszystkim, że wyciśnie z porzeczek absolutnie wszystkie soki. Nie dowierzając, zagoniłam Pampasa do kręcenia rączką. Nawpychaliśmy do niej porzeczek razem z ogonkami i czekamy na efekty. Podobno jednym końcem miał wylatywać gęsty sok, a drugim miały wypadać suche wiórki składające się z porządnie wyprasowanych pestek, skórek i ogonków. Łojejku! Prawda i tylko prawda! Maszynka okazała się genialna w swojej prostocie. Jedyne niebezpieczeństwo jej używania tkwi w możliwości zamęczenia kręcącego korbą, który po 5 minutach machania łapą, jest bliski wyzionięcia ducha. Nic to, Pampas żyje, a przede mną na kuchennym blacie stoi pachnący gar soku.
Przechodzimy do fazy drugiej. Podobno, jeśli do takiego soku dodać cukru, w proporcji minimum 1 do 1, i energicznie ucierać przez około 20 minut, dzięki dość wysokiej zawartości pektyn w porzeczkach utworzy się galaretka. Dla pewności sypię cukier w proporcji 1 do 1,5 na korzyść cukru. Miksuję do znudzenia, odstawiam gar i po kolejnych 30 minutach pojękuję z zachwytu nad najprawdziwszą galaretą, trochę przypominającą mus. Niestety w tym samym momencie przypominam sobie, że galareta tkwi ciągle w garze, zamiast w wyparzonych słoikach. Zostawiłam ją tam z premedytacją, aby rozpuściły się do końca uparte drobinki cukru, które nie chciały poddać się miksowaniu. No masz ci los, i co teraz. Ha, na chłopski rozum, skoro raz się zsiadło, to po powtórnym zmiksowaniu stężeje ponownie. Czyż nie tak zachowują się stare dobre galaretki z torebek, jeśli przegapimy moment ścinania się i zmiksujemy się lub podgrzejemy, aby móc przelać na ciasto?
Niewiele myśląc, chwytam za mikser i bziuuuum, wjeżdżam w piękne sztywne czerwone. Uśmiechnięta, zgodnie ze starą i mądrą recepturą słoikowania przetworów metodą "na surowo", przecieram każdy słoik spirytusem, podpalam, to samo robię z zakrętkami, dodatkowo lejąc kroplę spirytusu na środe zakrętki, aby lepiej "chwyciło", podpalam, a gdy alkohol wypalał się, prędko zakręcam napełniony porzeczkami słoik. Małą porcję zostawiam w filiżance do najbliższego spożycia. Delektuję się widokiem rzędu słoików z zawartością o przepięknej barwie i wspaniałej sztywnej konsystencji, jaką miały na powrót osiągnąć.
Po mniej więcej 3 godzinach zaczęłam się niepokoić. Galaretka nie chciała być galaretką. Wciąż pozostawała w formie niepożądanej, czy soso-podobnej. Wsadzenie upartego sosu do lodówki nie zmieniło niczego - jak chlupotało tak chlupotało. Do teraz zastanawiam się, dlaczego sztywnka galaretka z porzeczek, zmiksowana, nie chciała wrócić do stałej konsystencji. Zdaje się, że przydałaby się rada doświadczonego chemika...
Znalazłam zastosowanie dla chlupoczącego czerwonego, a jakże! Smakuje pysznie jako sos do lodów waniliowych, do naleśników z twarogiem, śmietaną i miodem. W połączeniu z niegazowaną lub gazowaną wodą zmienia się w pyszny sok. Tylko że ja nadal nie mam galaretki z czerwonych porzeczek!
Ciekawam, czy też mieliście różne przygody z dżemami, konfiturami, galaretami i owocowymi musami.
Oj, miałam, miałam....galaretka z czarnych porzeczek na surowo, to była inauguracja "przetwórczości domowej". Kiedy wiele lat temu wyszłam za mąż, postanowiłam zrobić jakieś przetwory, wszak wszystkie "poważne" mężatki coś robiły. Wybór padł na galaretkę przeczkową, jako że rodzice mojej przyjaciółki mieli działkę, na której rosły maliny i porzeczki. Nie było wówczas takich ugodnień jak teraz, więc owoce rozgniatałam, potem sok został wyciśnięty /chyba przez gazę/, następnie w stosunku 1:1 zmieszany z cukrem i ucierany w makutrze pożyczonej od sąsiadki, aż do całkowitego rozpuszczenia. Potem do słoików i upychanie gdzie się dało, bo miejsca za dużo w mieszkanku nie było. Gdzieś po kilku dniach skądś zaczęły dochodzić jakieś dziwne odgłosy, syczenie, pyrczenie...jakby jakieś wężowisko....Początkowo nie wpadłam, że to moje galaretki, ale kiedy to odkryłam....rany Boskie...galaretka sączyła się spod wieczek, a po otwarciu słoika wypływała jak lawa z wulkanu. Za doradą doświadczonych koleżanek wpakowałam wszystko ponownie do makutry, dodałam jeszcze cukru i dalej ucierać. Potem znów do słoików /te musiałam ponownie myć!!! /, no i to już stało do zimy, ale galaretką już nie było, raczej była to konsystencja gęstej śmietany. Wtedy postanowiłam - w życiu już żadnych przetworów!!!!!!!!! Ale ponieważ kobieta zmienną jest, z zajęć kuchennych najbardziej lubię robić przetwory!
A na marginesie - ja też mam taką maszynkę, chyba mąż przytargał ją z domu rodzinnego. Kiedyś faktycznie robiliśmy z jej pomocą sok, potem poszła w odstawkę i zupełnie o niej zapomniałam. Może trzeba ją odnaleźć i zastosować?
Ja miałąm tylko jeden rodzaj przygód, ale za to dotyczył konfitur z różnych owoców i warzyw- wszystkie mi sie cholery przypalały. Nudne :)
Ale ponoć Lord Cumberland miał przygodę z galaretką z czerwonych porzeczek. Anegdotka głosi, ze lord ów słynął z roztargnienia. I z powodu tego roztargnienia zanurzył łyżkę z chrzanem w właśnie w soku z czerwonej garetki. Okazało się to być pyszne. I do tamtej pory sos cumberland stanowi nieodzowny dodatek do pasztetów. Wręcz jest do niego tym, czym kapelusz do wielkiej kreacji- idealnym wykończeniem i dopełnieniem ( z powodu tej anegdotki u mnie w domu nikt inaczej nie nazywa sosu cumberland, jak kapeluszem ;) "podaj mi prosze kapelusz", " " to ja spróbuję pasztetu z kapeluszem"...)
Ja bym jeszcze chciała zasięgnąc języka co do róznic między dżemem, konfiturą, powidłami, musami a galaretkami- czy jest ktoś w stanie wyjasnić mi tę róznicę?
Agik skarbie, cos chyba sie pochrzanilo z tym chrzanem??? Chrzanu nie ma w sosie Cumberland, natomiast jest proszek z gorczycy,galaretka z czerwonych, albo z czarnych porzeczek, sok i skorka z pomaranczy, chetnie imbir, czerwone wino, Madeira albo ocet. Bardzo lubie ten sos:)
Upierać sie nie będę :) Ja znam taki przepis i taką anegdotkę :) Sos Cumberland, któy ja znam i robię do pieczonego pasztetu, albo do pieczonego mięsa- ma w sobie chrzan, galaretkę porzeczkową, musztardę, porto, sok z pomarańczy i skórke z pomarańczy.Upierać się nie będę, bo sam wujek google nie jest pewnien :) - na zapytanie o sos cumberland na jednej stronie podaje przepisy z wykorzystaniem chrzanu i z wykorzystaniem musztardy tylko.
Ale już pomijając przepis na sos cumberland klasyczny, czy nie klasyczny- przyznasz chyba, ze chrzan pasuje do idei sosu- słodko ostro- kwasnego? Sosu, który jest uzupełnieniem mdłego pasztetu???
Agik, hi, nie ma nic zlego, co by na dobre nie wyszlo:)) Pewnie, ze kombinacja z chrzanem bardzo mi jezyk swedzi:))) A tak na marginesie, mdly pasztet??? Kurcze musze Ci wyslac przepis mojej mamy, jak masz dostep do sarniny?
Ps/ Dzisiaj widzialam mase "dzikego" chrzanu i chcialam go wykopac, ale nie mialam czym:))))
Mam sarenkę:) Trzymam ją w duzym pokoju ;) Jednak widzę pewnien problem w zrobieniu z niej pasztetu ;) - po prostu kiedy zrywałam dla niej trawkę sprzed bloku, zeby miała co jeść- bardzo się z nią zaprzyjaźniłam ;)
A tak poważnie- to nie jadłam sarniny i chyba bym nie mogła... I nie przepadam też za pasztetem- czasem robię, bo mama moja lubi i szwagier. I własnie wtedy robię sos cumberland- z chrzanem :)
Ja nie miałam żadnych, bo do przetwórstwa nie mam pociągu. Przynajmniej jeszcze. Ale uwielbiam czytać Twoje historie, więc liczę, ze jeszcze Ci się coś przydarzy :) I to nie ze złośliwości, broń Boże! Ale dla mojej przyjemności czytania o Twoich i Pampasa przygodach. Pozdrawiam!
Uwielbiam wszystkie porzeczki:) a taki sosik jest przepyszny,do lodów i tak jak napisałaś, naleśników ,placków,mniam.Nawet zwykłą chałkę bym maczała w sosie i jadła.Wkn nie martw się:) następnym razem zrobisz galaretkę.
Mój tata czesto robi takie galaretki. Wiem, że robił z malin truskawek i borówek. Jak otwieram taki słoiczek to jest galaretka. Jak postoi chwilę po otwarciu mimo, zamkniętego ponownie słoika to robi sie płynny. Ja dodaje do herbaty więc mi nie przeszkadza, że po otwożeniu robi sie płynne.
Nie masz galaretki,ale masz zato pyszny sos z porzeczek!A to tez jest duzo warte!A propo tej maszynki,czy ktos wie,czy mozna taka gdzies kupic i jaki to wydatek?Moja kolezamka z pracy tez ma cos podobnego,podobno mozna gdzies taka zamowic,kosztuje ok.70 euro.Czy ktos orientuje sie,czy w Polsce jest tansza?
Nie mam pojęcia. Przypuszczam, że można tego cuda szukać na jarmarkach, stoiskach ze starociami. Dziś "babunia" przemieliła nam kolejne dwa kilo czarnych porzeczek na owocowy mus, który niedługo potem zmienił się w dżem, tak przeze mnie ukochany, pachnący, jak tylko dżem z czarnej porzeczki potrafi. Obawiam się, że przez najbliższych kilka miesięcy będę co dzień udzielać się w wątku "co jedliście na śniadanie", pisząc "dżem taki to a taki z takim to a takim rodzajem pieczywa". Istnieje też obawa, że będę co parę dni wzbogacać wątek "co jedliście na obiad" wpisami "naleśniki z dżemem" :D
Nie czytałam dokładnie twojego tematu. Zrozumiałam, że zamiast galaretki zrobił ci sie sos. Jeżeli dałaś go do słoików i np zapasteryzowałaś to gdy otworzysz słoik i bedziesz z niego chciała zrobic galaretkę to możesz odpowiednio zagęścić żelatyną. Nie robiłam ale może sie uda.
Wkn, myślę, że jeśli chodzi o tę galaretkę, to jeszcze nic straconego. Moja mama robiła czasem sok z czerwonejm porzeczki i w momencie pakowania do słoików rzeczywiście miał postać płynną, ale już po kilku miesiącach stania w piwnicy zawsze robiła się z niego... piękna galaretka :) Nie jestem chemikiem i nie mam pojęcia, dlaczego tak było, ale może i tak się zrobi w przypadku Twojego soczku?
Obawiam się, że nie mam na to szans. Ale już sobie wykombinowałam coś podobnego, co As podpowiada. Część zostanie zużyta jako sos lub napój, natomiast z części zpróbuję zrobić masę do ciasta. Powinno nieźle smakować na biszkopcie wymieszane z serkiem homogenizowanym i żelatyną lub z samą żelatyną na biszkopcie i osobnej masie serkowej lub śmietanowej.
Można, tylko po co pchać barwniki i sztuczne aromaty, do tego co już i tak ma ładny kolor i wyśmienicie smakuje. Sama żelatyna z powodzeniem wystarczy.
Oj, święta prawda. Nawet parę dni temu zastanawiałam się, skąd ten agar wytrzasnąć. Gdzie go kupujecie, mieszkańcy naszego zgrzebnego kraju kwitnącej pyry?
Dostałam koszyczek przepięknych soczystych czerwonych porzeczek. Świeżutkich, jak rzadko kiedy. Sama musiałam je sobie nazrywać.
Siedziałam w dorodnym krzaczysku jakieś 30 minut i wychynęłam spod zieleni z dwoma kilogramami czerwoniutkich kuleczek.
W załączniku dostałam również dość antyczną poniemiecką maszynerię z 1946 roku, do złudzenia przypominającą żeliwną maszynkę do mielenia mięsa.
Jechałam ze zdobyczą do domu i zastanawiałam się, ile prawdy w tej zachodniej wyciskarce do owoców. Że niby taka niezawodna, nie do zajeżdżenia, no i przede wszystkim, że wyciśnie z porzeczek absolutnie wszystkie soki.
Nie dowierzając, zagoniłam Pampasa do kręcenia rączką. Nawpychaliśmy do niej porzeczek razem z ogonkami i czekamy na efekty. Podobno jednym końcem miał wylatywać gęsty sok, a drugim miały wypadać suche wiórki składające się z porządnie wyprasowanych pestek, skórek i ogonków.
Łojejku! Prawda i tylko prawda! Maszynka okazała się genialna w swojej prostocie. Jedyne niebezpieczeństwo jej używania tkwi w możliwości zamęczenia kręcącego korbą, który po 5 minutach machania łapą, jest bliski wyzionięcia ducha.
Nic to, Pampas żyje, a przede mną na kuchennym blacie stoi pachnący gar soku.
Przechodzimy do fazy drugiej. Podobno, jeśli do takiego soku dodać cukru, w proporcji minimum 1 do 1, i energicznie ucierać przez około 20 minut, dzięki dość wysokiej zawartości pektyn w porzeczkach utworzy się galaretka.
Dla pewności sypię cukier w proporcji 1 do 1,5 na korzyść cukru. Miksuję do znudzenia, odstawiam gar i po kolejnych 30 minutach pojękuję z zachwytu nad najprawdziwszą galaretą, trochę przypominającą mus.
Niestety w tym samym momencie przypominam sobie, że galareta tkwi ciągle w garze, zamiast w wyparzonych słoikach. Zostawiłam ją tam z premedytacją, aby rozpuściły się do końca uparte drobinki cukru, które nie chciały poddać się miksowaniu.
No masz ci los, i co teraz. Ha, na chłopski rozum, skoro raz się zsiadło, to po powtórnym zmiksowaniu stężeje ponownie. Czyż nie tak zachowują się stare dobre galaretki z torebek, jeśli przegapimy moment ścinania się i zmiksujemy się lub podgrzejemy, aby móc przelać na ciasto?
Niewiele myśląc, chwytam za mikser i bziuuuum, wjeżdżam w piękne sztywne czerwone. Uśmiechnięta, zgodnie ze starą i mądrą recepturą słoikowania przetworów metodą "na surowo", przecieram każdy słoik spirytusem, podpalam, to samo robię z zakrętkami, dodatkowo lejąc kroplę spirytusu na środe zakrętki, aby lepiej "chwyciło", podpalam, a gdy alkohol wypalał się, prędko zakręcam napełniony porzeczkami słoik.
Małą porcję zostawiam w filiżance do najbliższego spożycia.
Delektuję się widokiem rzędu słoików z zawartością o przepięknej barwie i wspaniałej sztywnej konsystencji, jaką miały na powrót osiągnąć.
Po mniej więcej 3 godzinach zaczęłam się niepokoić. Galaretka nie chciała być galaretką. Wciąż pozostawała w formie niepożądanej, czy soso-podobnej. Wsadzenie upartego sosu do lodówki nie zmieniło niczego - jak chlupotało tak chlupotało.
Do teraz zastanawiam się, dlaczego sztywnka galaretka z porzeczek, zmiksowana, nie chciała wrócić do stałej konsystencji. Zdaje się, że przydałaby się rada doświadczonego chemika...
Znalazłam zastosowanie dla chlupoczącego czerwonego, a jakże! Smakuje pysznie jako sos do lodów waniliowych, do naleśników z twarogiem, śmietaną i miodem. W połączeniu z niegazowaną lub gazowaną wodą zmienia się w pyszny sok.
Tylko że ja nadal nie mam galaretki z czerwonych porzeczek!
Ciekawam, czy też mieliście różne przygody z dżemami, konfiturami, galaretami i owocowymi musami.
Oj, miałam, miałam....galaretka z czarnych porzeczek na surowo, to była inauguracja "przetwórczości domowej".
Kiedy wiele lat temu wyszłam za mąż, postanowiłam zrobić jakieś przetwory, wszak wszystkie "poważne" mężatki coś robiły.
Wybór padł na galaretkę przeczkową, jako że rodzice mojej przyjaciółki mieli działkę, na której rosły maliny i porzeczki.
Nie było wówczas takich ugodnień jak teraz, więc owoce rozgniatałam, potem sok został wyciśnięty /chyba przez gazę/, następnie w stosunku 1:1 zmieszany z cukrem i ucierany w makutrze pożyczonej od sąsiadki, aż do całkowitego rozpuszczenia. Potem do słoików i upychanie gdzie się dało, bo miejsca za dużo w mieszkanku nie było. Gdzieś po kilku dniach skądś zaczęły dochodzić jakieś dziwne odgłosy, syczenie, pyrczenie...jakby jakieś wężowisko....Początkowo nie wpadłam, że to moje galaretki, ale kiedy to odkryłam....rany Boskie...galaretka sączyła się spod wieczek, a po otwarciu słoika wypływała jak lawa z wulkanu.
Za doradą doświadczonych koleżanek wpakowałam wszystko ponownie do makutry, dodałam jeszcze cukru i dalej ucierać. Potem znów do słoików /te musiałam ponownie myć!!! /, no i to już stało do zimy, ale galaretką już nie było, raczej była to konsystencja gęstej śmietany.
Wtedy postanowiłam - w życiu już żadnych przetworów!!!!!!!!!
Ale ponieważ kobieta zmienną jest, z zajęć kuchennych najbardziej lubię robić przetwory!
A na marginesie - ja też mam taką maszynkę, chyba mąż przytargał ją z domu rodzinnego. Kiedyś faktycznie robiliśmy z jej pomocą sok, potem poszła w odstawkę i zupełnie o niej zapomniałam. Może trzeba ją odnaleźć i zastosować?
Ja miałąm tylko jeden rodzaj przygód, ale za to dotyczył konfitur z różnych owoców i warzyw- wszystkie mi sie cholery przypalały. Nudne :)
Ale ponoć Lord Cumberland miał przygodę z galaretką z czerwonych porzeczek. Anegdotka głosi, ze lord ów słynął z roztargnienia. I z powodu tego roztargnienia zanurzył łyżkę z chrzanem w właśnie w soku z czerwonej garetki. Okazało się to być pyszne. I do tamtej pory sos cumberland stanowi nieodzowny dodatek do pasztetów. Wręcz jest do niego tym, czym kapelusz do wielkiej kreacji- idealnym wykończeniem i dopełnieniem ( z powodu tej anegdotki u mnie w domu nikt inaczej nie nazywa sosu cumberland, jak kapeluszem ;) "podaj mi prosze kapelusz", " " to ja spróbuję pasztetu z kapeluszem"...)
Ja bym jeszcze chciała zasięgnąc języka co do róznic między dżemem, konfiturą, powidłami, musami a galaretkami- czy jest ktoś w stanie wyjasnić mi tę róznicę?
Agik skarbie, cos chyba sie pochrzanilo z tym chrzanem???
Chrzanu nie ma w sosie Cumberland, natomiast jest proszek z gorczycy,galaretka z czerwonych, albo z czarnych porzeczek, sok i skorka z pomaranczy, chetnie imbir, czerwone wino, Madeira albo ocet.
Bardzo lubie ten sos:)
Upierać sie nie będę :)
Ja znam taki przepis i taką anegdotkę :)
Sos Cumberland, któy ja znam i robię do pieczonego pasztetu, albo do pieczonego mięsa- ma w sobie chrzan, galaretkę porzeczkową, musztardę, porto, sok z pomarańczy i skórke z pomarańczy.Upierać się nie będę, bo sam wujek google nie jest pewnien :) - na zapytanie o sos cumberland na jednej stronie podaje przepisy z wykorzystaniem chrzanu i z wykorzystaniem musztardy tylko.
Ale już pomijając przepis na sos cumberland klasyczny, czy nie klasyczny- przyznasz chyba, ze chrzan pasuje do idei sosu- słodko ostro- kwasnego? Sosu, który jest uzupełnieniem mdłego pasztetu???
Agik, hi, nie ma nic zlego, co by na dobre nie wyszlo:))
Pewnie, ze kombinacja z chrzanem bardzo mi jezyk swedzi:)))
A tak na marginesie, mdly pasztet??? Kurcze musze Ci wyslac przepis mojej mamy, jak masz dostep do sarniny?
Ps/ Dzisiaj widzialam mase "dzikego" chrzanu i chcialam go wykopac, ale nie mialam czym:))))
Mam sarenkę:) Trzymam ją w duzym pokoju ;)
Jednak widzę pewnien problem w zrobieniu z niej pasztetu ;) - po prostu kiedy zrywałam dla niej trawkę sprzed bloku, zeby miała co jeść- bardzo się z nią zaprzyjaźniłam ;)
A tak poważnie- to nie jadłam sarniny i chyba bym nie mogła...
I nie przepadam też za pasztetem- czasem robię, bo mama moja lubi i szwagier. I własnie wtedy robię sos cumberland- z chrzanem :)
Ja nie miałam żadnych, bo do przetwórstwa nie mam pociągu. Przynajmniej jeszcze. Ale uwielbiam czytać Twoje historie, więc liczę, ze jeszcze Ci się coś przydarzy :) I to nie ze złośliwości, broń Boże! Ale dla mojej przyjemności czytania o Twoich i Pampasa przygodach. Pozdrawiam!
Uwielbiam wszystkie porzeczki:) a taki sosik jest przepyszny,do lodów i tak jak napisałaś, naleśników ,placków,mniam.Nawet zwykłą chałkę bym maczała w sosie i jadła.Wkn nie martw się:) następnym razem zrobisz galaretkę.
Mój tata czesto robi takie galaretki. Wiem, że robił z malin truskawek i borówek. Jak otwieram taki słoiczek to jest galaretka. Jak postoi chwilę po otwarciu mimo, zamkniętego ponownie słoika to robi sie płynny. Ja dodaje do herbaty więc mi nie przeszkadza, że po otwożeniu robi sie płynne.
A to bardzo tajemnicza sprawa jest ...
Moja znajomość chemii kończy się na H2O . Może tu o jaką fizykę chodzi , albo i o czary jakie ?;))
Teraz to ja się już za żadną galaretkę nie wezmę ...;))))
Nie masz galaretki,ale masz zato pyszny sos z porzeczek!A to tez jest duzo warte!A propo tej maszynki,czy ktos wie,czy mozna taka gdzies kupic i jaki to wydatek?Moja kolezamka z pracy tez ma cos podobnego,podobno mozna gdzies taka zamowic,kosztuje ok.70 euro.Czy ktos orientuje sie,czy w Polsce jest tansza?
Nie mam pojęcia. Przypuszczam, że można tego cuda szukać na jarmarkach, stoiskach ze starociami.
Dziś "babunia" przemieliła nam kolejne dwa kilo czarnych porzeczek na owocowy mus, który niedługo potem zmienił się w dżem, tak przeze mnie ukochany, pachnący, jak tylko dżem z czarnej porzeczki potrafi. Obawiam się, że przez najbliższych kilka miesięcy będę co dzień udzielać się w wątku "co jedliście na śniadanie", pisząc "dżem taki to a taki z takim to a takim rodzajem pieczywa". Istnieje też obawa, że będę co parę dni wzbogacać wątek "co jedliście na obiad" wpisami "naleśniki z dżemem" :D
Nie czytałam dokładnie twojego tematu. Zrozumiałam, że zamiast galaretki zrobił ci sie sos. Jeżeli dałaś go do słoików i np zapasteryzowałaś to gdy otworzysz słoik i bedziesz z niego chciała zrobic galaretkę to możesz odpowiednio zagęścić żelatyną. Nie robiłam ale może sie uda.
Wkn, myślę, że jeśli chodzi o tę galaretkę, to jeszcze nic straconego.
Moja mama robiła czasem sok z czerwonejm porzeczki i w momencie pakowania do słoików rzeczywiście miał postać płynną, ale już po kilku miesiącach stania w piwnicy zawsze robiła się z niego... piękna galaretka :) Nie jestem chemikiem i nie mam pojęcia, dlaczego tak było, ale może i tak się zrobi w przypadku Twojego soczku?
Obawiam się, że nie mam na to szans. Ale już sobie wykombinowałam coś podobnego, co As podpowiada. Część zostanie zużyta jako sos lub napój, natomiast z części zpróbuję zrobić masę do ciasta. Powinno nieźle smakować na biszkopcie wymieszane z serkiem homogenizowanym i żelatyną lub z samą żelatyną na biszkopcie i osobnej masie serkowej lub śmietanowej.
lub podgrzać i wymieszać z suchą galaretką. Tak myslę ale nie robiłam.
Można, tylko po co pchać barwniki i sztuczne aromaty, do tego co już i tak ma ładny kolor i wyśmienicie smakuje. Sama żelatyna z powodzeniem wystarczy.
A jeszcze lepiej agar :)
Po co pchać zwierzęce składniki w coś tak pięknego i genialnego w swojej prostocie, skoro jest składnik roślinny...
Oj, święta prawda. Nawet parę dni temu zastanawiałam się, skąd ten agar wytrzasnąć. Gdzie go kupujecie, mieszkańcy naszego zgrzebnego kraju kwitnącej pyry?
Ja kupuję w sklepie z ekologiczną żywnością. Kiedyś widziałam też w delikatesach