Co was zafascynowalo w waszym/ej mezu/zonie, narzeczonej czy partnerze, ze stwierdziliscie, ze "to jest to" jaka cecha charakteru, sposob zachowania, sytuacja w jakiej sie znalezliscie. Co spowodowalo, ze zostaliscie zauroczeni ta, a nie inna osoba, i odwrotnie co wzbudza/wzbudzilo w was niechec do osoby, z ktora wyszliscie na randke..i przekonaliscie sie w 100%, ze z tej maki chleba nie bedzie...Zapraszam do podzielenia sie wspomnieniami, byc moze niezbyt odleglymi dla niektorych.
W naszym przypadku to były dwie rzeczy. Oczy, to spojrzenie, nogi się pode mnę uginały. A najważniejsze było to, że od samego początku w jego towarzystwie czułam się naprawdę wspaniała i wyjątkowa, jedyna na świecie. A wtedy było mi to baaaardo potrzebne.
Ja męża poznałam u księdza na plebani (tzn na duszpasterstwie akademickim). zaraz na początku pierwszego roku studiów. On z polibudy, ja z ekonoma. On zapałał do mnie wielka przyjaźnią, ja niekoniecznie. Owszem lubiłam go - ale to było wszystko. Okropnie się kłociliśmy. Mieliśmy podobne zainteresowania. Razem chodziliśmy w góry. Starałam się unikać sytuacji sam na sam, broniąć się przed tym rękami i nogami - jednocześnie czując, że będzie moim mężem (coś w środku mi tak gadało). Trwało to jakieś półtora roku. Byliśmy na sylwestra. On wreszcie zapytał się czy będę jego dziewczyną - ja na to, że nic z tego, bo go bardzo lubię, ale... I w tym momencie jakby piorun we mnie strzelił - dotarło do mnie, że to nie prawda, że chyba jednak zależy mi na nim -ale było za późno... Nie widzieliśmy się chyba ze trzy miesiące. Spotkaliśmy się na ulicy - był marzec...
I sie zaczęło, półtora roku później byliśmy małżeństwem (czyli po trzech latach od poznania).
Nadal się kłócimy...Widocznie taka nasza uroda (teściowa miesiac po ślubie przebakiwała o tym, że sie rozejdzemy), w tym roku nasze małżeństwo osiągnęło pełnoletność!
he he :) my mamy pare przyjaciol, ze wspolnej paczki, w ktorej wszyscy widujemy sie od ok. 10 lat...i dopiero po tylu latach dwoje z nich stwierdzilo, ze to jest to cos....bylismy wszyscy w szoku
O,fajne mam te wspomnienia!! Może zacznę od tego,że mając około 10 lat spotkaliśmy się na ..pakowaniu cukierków w hurtowni,gdzie pracowały nasze mamy (a my zarabialiśmy grosze na lody), tam mi dokuczał,a ja się obrażałam...lata minęły ....mieliśmy po 20 parę lat, moja koleżanka zaprosiła mnie na urodziny,jego też,ale ja o tym nie wiedziałam,że sie znają w ogóle. Usiadł koło mnie.... Na drugi dzień zaprosił mnie do kolegi na wesele...i poszliśmy ..od wesela się zaczęło, potem to już ciągle ktoś nas zapraszał na wesele, aż w końcu po e-ntym weselu,my wzięliśmy ślub. A wracając do tematu,to urzekła mnie jego dobroć,jego troska o drugiego człowieka,czułam się bezpieczna i do dziś jestem. W tym roku minęło 8 lat małżeństwa. Hi,ale po drodze było kilka amantów,co na pierwszej randce jeden to chciał się od razu żenić, drugiemu przeszkadzał pryszcz na nosie,a trzeci to był pędzi wiatr!
kiedy poznałam męża, nie podobal mi się nic a nic. Ale miał (i ma do dzisiaj) niesamowite poczucie humoru, ogromnie dużo autoironii, piekielny inetelekt i opiekuńczość. Pamiętam, jak opowiadałam przyjaciółce - miły, ale chemii nie ma.....Zaczęło się od przyjaźni, potem przyszła chemia i uczucie, a potem na dobre i złe. W życiu z nikim się tyle nie uśmiałam...:)
Wyszlam za maz troche pozno, wiec narzeczonych bylo kilku po drodze....pamietam jak kiedys dawno dawno temu, zaprosil mnie jeden na pizze, wtedy to byl tylko jeden lokal, gdzie podawano pizze, w kazdym badz razie ten chlopak zamawiajac dania powiedzial do mnie nastepnym razem placisz ty....to byla pierwsza randka...i ostatnia...nie znosze chytrusow...
A...kiedys...poszlam na sylwestra z chlopakiem, ktory bardzo mi sie podobal, byl szalenie przystojny i gral w pilke reczna w pierwszej lidze....no, ale po zabawie wracalismy do domu i on sie wysiusial na srodku ulicy pod pomnikiem Sobieskiego....przestal mi sie podobac...prysnal czar...teraz pewnie bym na to nie zwrocila uwagi....ale majac 20 lat....
He he he :))) Kiedyś umówił się ze mną taki jeden ... zabójczy , " radiowy " głos , no i wielka wiedza na temat muzyki ... Wchodzę do umówionej knajpy , a ten w " sabrinkach " ( krótkich jeansowych spodenkach , baaardzo mocno wyciętych i wystrzępionych :) siedzi ... Lato wtedy było , a i nogi miał on bardzo , bardzo , ale , żeby w sabrinkach ??;)))) Wyszłam do toalety i już nie wróciłam ;)))
Ja mojego meza poznalam u mojej sasiadki. Okazalo sie ze wlasnie moja sasiadeczka weszla w konszachty z ciocia mojego w tej chwili meza, stwierdzily ze musza nas z soba poznac. Ja o wszystkim wiedzialam, on nie. To bylo w Nowy Rok, ja wrocilam z zabawy sylwestrowej o 8 rano do domu, ledwo wstalam z lozka a tu sasiadka dzwoni zebym do niej przyszla. Ja taka byle jaka bo jeszcze nie doszlam do siebie po imprezie, na dodatek troche bylam chora charlalam i smarkalam, jeszcze specjalnie sie nie stroilam bo raczej sceptycznie bylam nastawiona do tego spotkania. A tutaj wchodze i az sie nogi podemna ugiely, patrze a tu siedzi przystojniacha w moim typie. Ja oczywiscie jak nigdy oblalam sie pasem i jakos nie kleila mi sie rozmowa z sasiadka jak zwykle, dobrze ze byla tam jego ciocia z mezem i oni gadali. Ja wyszlam na totalna chyba "niemote" a jeszcze co chwile kaszlalam i smarkalam. Od tego spotkania nie moglam przestac o nim myslec on zreszta o mnie tez bo dwa dni pozniej zadzwonil i umowilismy sie na spotkanie. Nie wiem jak to wytlumaczyc ale od samego poczatku wiedzialam ze to TEN JEDEN JEDYNY. Znamy sie 6 lat a jestesmy 3 lata po slubie i ten czas spedzony ze soba utwierdzil mnie w przekonaniu ze bylo nam razem pisane. Nie wyobrazam sobie zycia bez mojego mezusia i moich dwoch kochanych coreczek.
Przypomniala mi sie jeszcze taka jedna moja randka, chlopal byl calkiem fajny. Bylismy w kinie a pozniej zaprosil mnie na pizze. Nie mial samochodu wiec odprowadzil mnie po skonczonym spotkaniu na przystanek autobusowy a tam pelno ludzi z tej samej miejscowosci znajomych mi. A moj towarzysz co robi? ni z tego ni owego bierze sie za calowanie i lapy zaczyna pakowac nie tu gdzie trzeba. Jak wczesniej myslalam ze fajny jest chop i trzeba sie jeszcze z nim umowic tak oczywista sprawa zdanie zmienilam i wiecej sie z nim nie umowilam.
Mówicie o typach urody - cóż - moje szczęście jest przeciwieństwem wyśnionego ideału. Ale...Chyba ideał był wyśniony - ja bym tak chciała, ale moje ego nie..Bo wszyscy panowie, którzy jakoś tak mnie pociągali i z którymi byłam związana...są (byli) podobni do mojego męża - ten sam typ urody.
Wkurza mnie u mojego meża spolegliwość. Ale z drugiej strony...Przecież byśmy się pozabijali. I tak ja sobie dowodzę w sprawach codziennych, a jak potrzeba i zaczynam panikować rządy przejmuje mąż. Czasami marzą mi sie spacery bez celu - ale przecież ja też nie lubie iść po to, żeby iść i nie wiadomo dokąd. Zdobycie szczytu - to rozumiem. Dojście ileś kilometrów - bo tam coś jest do zobaczenia.
W tym roku - na spotkaniu naszej uczelni jakoś doszło do rozmowy na temat rozwodów (niestety nie brakuje ich wśród znajomych). koleżanka nas podsumowała - oni się rozejść? - gdzie oni znajdą takie zakręcone drugie połówki. Nie powiem, że mnie to miło nie połechtało - jak powiedziałam potem mężowi (i kto to powiedział) to chodził dumny jak paw.
Fajny temat, a jeseinna pogoda nastraja do wspomnień. Pamiętam jak dziś, koleżanki wyciagnęły mnie wtedy na taką wsiejską zabawę w naszej miejscowości. Był wrzesień, straszny ziąb, ale w końcu uległam i poszłam. Stałyśmy sobie obok jakiegoś auta, dalej stała grupa mężczyzn. Po jakimś czasie zaczęli z nami rozmawiać, taka gdka - szmatka.... Stałam tak jakoś z boku i nie widziałam dobrze twarzy, ale moją uwagę przykuł jeden głos...kurcze, taki głos, że szok...łagodny ale męski i miał w sobie taką wesołą nutkę, czułam jakbym doznała nagle jakiegoś olśnienia, takie wrażenie na mnie wywarł. Dziwne, prawda? Po chwili zobaczyłam właściciela tego głosu... Niby nic nadzwyczajnego, widywałam bardziej przystojnych, ale w mojej głowie juz dzwonił alarm i pojawiła się myśl "O rany, to już...to ten". Byłam zaskoczona tą myślą, ale kobieca intuicja....chyba to jednak istnieje. Potem umówiliśmy sie na taką zbiorową randkę, on z kolegą i ja z dwiema koleżankami. Tak sie jakiś czas spotykaliśmy, a potem zaproponował mi randkę we dwoje...czułam się trochę nie fair w stosunku do koleżanek, zwłaszcza, że zauważyłam, że jednej z nich też się podobał...no ale zgodziłam sie...koleżankom sie przyznałam duuuużo później że jesteśmy parą. Ciężko było, ale gdybym wtedy myślała o koleżankach to przegapiłabym miłość życia....Okazało się, że czułam sie wspaniale w jego towarzystwie, był wesoły, miał w sobie coś z łobuza a jednocześnie był taki męski...czułam sie bezpiecznie i nigdy w życiu z żadnym facetejm nie rozmawiałam tak swobodnie...nie jestem gadułą a przy nim zawsze miałam temat do romowy, zawsze było ciekawie.
Przeżyłam kilka platonicznych "wielkich" miłości, miałam kilku amantów, z jednym z nich zgodziłam sie chodzić, ale czułam, że to nie to. To było chodzenie, żeby z kimś wreszcie być...miałam nawet chwilę, gdy myślałam, że nie ma takiej prawdziwej miłości, albo że nie jestem w stanie się zakochać...a po prostu nie było przy mnie tej odpowiedniej osoby. Kiedy poznałam męża to byłam przekonana że chce być sama przez jakiś czas, a tu nagle ten jego fantastyczny głos i ta myśl, że to jest to...miłość od pierwszego usłyszenia, hihi!
:) wiec zakochalas sie...powiedzmy w "glosie"...fajna historia....
mi raz zdarzylo sie "stracic glowe" takie prawdziwe zakochanie od pierwszego wejrzenia, wlasciwie od pierwszego dotyku, tzw. chemia...niesamowite uczucie, mam nadzieje, z e kazdemu z was udalo sie przezyc cos podobnego....spotkalismy sie na urodzinach wspolnego znajomego, mialam 19 lat, duzy pietrowy dom, pusty, przeznaczony wylacznie na nasza impreze, ok 20 osob, wszyscy tancza w grupie, potem wolna muzyka i jakos traf chcial, ze zatanczylam z "tym" chlopakiem...nie znalam go...ale ten moment byl jak "podlaczenie do pradu" ....on byl idealny...chodzilismy w oblokach przez 3 miesiace...szkoda tylko, ze tak jak sie ostro zapalilo, tak i szybko sie spalilo....sielanka trwala 6 miesiecy....
Kiedyś( w zamierzchłych czsach)to musiałam sie oganiac od wielbicieli.Chyba lubili takie cyganki, jak ja.a ja wtedy byłam i jestem do dzis dziewuchą siedząca nosem w ksiazkach, kochająca łacine, grekę, historię.To patrzyłam sie na nich troche jak na debili.Upierdliwych przeganiał mój tatko.Miałam to szczęscie, że moi rodzice nigdy mnie w tym wzgledzie nie naciskali.Ojciec kochał dzieci(był autentycznym NAUCZYCIELEM, przez wielkie N).Chyba chciał mieć wnuki, ale tak szanował mnie, że dał mi wolną rekę. Potem zachorowałam.OPeracja. O wnukach mógł zapomnieć.Ojciec kochał mnie, jak wariat, ale dawał wolnosć.Mama była jeszcze mądrzejsza od tatki.Po prostu dali mi pełna mozliwosc wyboru.I nagle...przypadkiem...po jakiejs awanturze,,,poznałam kogoś, kto jest moim bliźniakiem.To nieprawdopodobne jak mozna być podobnym do siebie.nie fizycznie, bo ja drobna czarna, mała.A on wielki , łysy i na dodatek Poznaniak|(co ty na to Bahusie?|) Czasem warto czekać. Jesteśmy tacy sami.Mamy takie same wartości.Humor(to wazne!)Znamy te same wiersze, sentencje.On trochę przypomina mojego ojca.Nawet bardzo.Ta sama zawadiackość, humorek i ..wrażliwość, zwł na krzywdę innych. To człowiek, z którym można rozmawiać godzinami, nigdy nie kończą się tematy, z którym można się kłocić do upadłego i nie obrażac, ciepły, mądry, opiekuńczy i zarazem słabszy ode mnie psychicznie.Niesamowite, ale to sie wie od pierwszego momentu.To ten!A poznaliśmy sie w dzikiej kłótni! Życie to czasem zaskakujace jest. Nawet na naszym forum najfajniejsze osoby poznałam po kłótni. Pozdrawiam wszystkich niepokornych;)))
Co was zafascynowalo w waszym/ej mezu/zonie, narzeczonej czy partnerze, ze stwierdziliscie, ze "to jest to" jaka cecha charakteru, sposob zachowania, sytuacja w jakiej sie znalezliscie. Co spowodowalo, ze zostaliscie zauroczeni ta, a nie inna osoba, i odwrotnie co wzbudza/wzbudzilo w was niechec do osoby, z ktora wyszliscie na randke..i przekonaliscie sie w 100%, ze z tej maki chleba nie bedzie...Zapraszam do podzielenia sie wspomnieniami, byc moze niezbyt odleglymi dla niektorych.
W naszym przypadku to były dwie rzeczy. Oczy, to spojrzenie, nogi się pode mnę uginały. A najważniejsze było to, że od samego początku w jego towarzystwie czułam się naprawdę wspaniała i wyjątkowa, jedyna na świecie. A wtedy było mi to baaaardo potrzebne.
Ja męża poznałam u księdza na plebani (tzn na duszpasterstwie akademickim). zaraz na początku pierwszego roku studiów. On z polibudy, ja z ekonoma. On zapałał do mnie wielka przyjaźnią, ja niekoniecznie. Owszem lubiłam go - ale to było wszystko. Okropnie się kłociliśmy. Mieliśmy podobne zainteresowania. Razem chodziliśmy w góry. Starałam się unikać sytuacji sam na sam, broniąć się przed tym rękami i nogami - jednocześnie czując, że będzie moim mężem (coś w środku mi tak gadało). Trwało to jakieś półtora roku. Byliśmy na sylwestra. On wreszcie zapytał się czy będę jego dziewczyną - ja na to, że nic z tego, bo go bardzo lubię, ale...
I w tym momencie jakby piorun we mnie strzelił - dotarło do mnie, że to nie prawda, że chyba jednak zależy mi na nim -ale było za późno...
Nie widzieliśmy się chyba ze trzy miesiące.
Spotkaliśmy się na ulicy - był marzec...
I sie zaczęło, półtora roku później byliśmy małżeństwem (czyli po trzech latach od poznania).
Nadal się kłócimy...Widocznie taka nasza uroda (teściowa miesiac po ślubie przebakiwała o tym, że sie rozejdzemy), w tym roku nasze małżeństwo osiągnęło pełnoletność!
he he :) my mamy pare przyjaciol, ze wspolnej paczki, w ktorej wszyscy widujemy sie od ok. 10 lat...i dopiero po tylu latach dwoje z nich stwierdzilo, ze to jest to cos....bylismy wszyscy w szoku
O,fajne mam te wspomnienia!! Może zacznę od tego,że mając około 10 lat spotkaliśmy się na ..pakowaniu cukierków w hurtowni,gdzie pracowały nasze mamy (a my zarabialiśmy grosze na lody), tam mi dokuczał,a ja się obrażałam...lata minęły ....mieliśmy po 20 parę lat, moja koleżanka zaprosiła mnie na urodziny,jego też,ale ja o tym nie wiedziałam,że sie znają w ogóle. Usiadł koło mnie....
Na drugi dzień zaprosił mnie do kolegi na wesele...i poszliśmy ..od wesela się zaczęło, potem to już ciągle ktoś nas zapraszał na wesele, aż w końcu po e-ntym weselu,my wzięliśmy ślub. A wracając do tematu,to urzekła mnie jego dobroć,jego troska o drugiego człowieka,czułam się bezpieczna i do dziś jestem. W tym roku minęło 8 lat małżeństwa.
Hi,ale po drodze było kilka amantów,co na pierwszej randce jeden to chciał się od razu żenić, drugiemu przeszkadzał pryszcz na nosie,a trzeci to był pędzi wiatr!
kiedy poznałam męża, nie podobal mi się nic a nic. Ale miał (i ma do dzisiaj) niesamowite poczucie humoru, ogromnie dużo autoironii, piekielny inetelekt i opiekuńczość. Pamiętam, jak opowiadałam przyjaciółce - miły, ale chemii nie ma.....Zaczęło się od przyjaźni, potem przyszła chemia i uczucie, a potem na dobre i złe. W życiu z nikim się tyle nie uśmiałam...:)
tak! dla mnie tez smiech jest wazny...musi umiec mnie rozbawic moj mezczyzna...nawet w ciezkich chwilach :)
Wyszlam za maz troche pozno, wiec narzeczonych bylo kilku po drodze....pamietam jak kiedys dawno dawno temu, zaprosil mnie jeden na pizze, wtedy to byl tylko jeden lokal, gdzie podawano pizze, w kazdym badz razie ten chlopak zamawiajac dania powiedzial do mnie nastepnym razem placisz ty....to byla pierwsza randka...i ostatnia...nie znosze chytrusow...
A...kiedys...poszlam na sylwestra z chlopakiem, ktory bardzo mi sie podobal, byl szalenie przystojny i gral w pilke reczna w pierwszej lidze....no, ale po zabawie wracalismy do domu i on sie wysiusial na srodku ulicy pod pomnikiem Sobieskiego....przestal mi sie podobac...prysnal czar...teraz pewnie bym na to nie zwrocila uwagi....ale majac 20 lat....
He he he :)))
Kiedyś umówił się ze mną taki jeden ... zabójczy , " radiowy " głos , no i wielka wiedza na temat muzyki ...
Wchodzę do umówionej knajpy , a ten w " sabrinkach " ( krótkich jeansowych spodenkach , baaardzo mocno wyciętych i wystrzępionych :) siedzi ...
Lato wtedy było , a i nogi miał on bardzo , bardzo , ale , żeby w sabrinkach ??;))))
Wyszłam do toalety i już nie wróciłam ;)))
Ja mojego meza poznalam u mojej sasiadki. Okazalo sie ze wlasnie moja sasiadeczka weszla w konszachty z ciocia mojego w tej chwili meza, stwierdzily ze musza nas z soba poznac. Ja o wszystkim wiedzialam, on nie. To bylo w Nowy Rok, ja wrocilam z zabawy sylwestrowej o 8 rano do domu, ledwo wstalam z lozka a tu sasiadka dzwoni zebym do niej przyszla. Ja taka byle jaka bo jeszcze nie doszlam do siebie po imprezie, na dodatek troche bylam chora charlalam i smarkalam, jeszcze specjalnie sie nie stroilam bo raczej sceptycznie bylam nastawiona do tego spotkania. A tutaj wchodze i az sie nogi podemna ugiely, patrze a tu siedzi przystojniacha w moim typie. Ja oczywiscie jak nigdy oblalam sie pasem i jakos nie kleila mi sie rozmowa z sasiadka jak zwykle, dobrze ze byla tam jego ciocia z mezem i oni gadali. Ja wyszlam na totalna chyba "niemote" a jeszcze co chwile kaszlalam i smarkalam. Od tego spotkania nie moglam przestac o nim myslec on zreszta o mnie tez bo dwa dni pozniej zadzwonil i umowilismy sie na spotkanie. Nie wiem jak to wytlumaczyc ale od samego poczatku wiedzialam ze to TEN JEDEN JEDYNY. Znamy sie 6 lat a jestesmy 3 lata po slubie i ten czas spedzony ze soba utwierdzil mnie w przekonaniu ze bylo nam razem pisane. Nie wyobrazam sobie zycia bez mojego mezusia i moich dwoch kochanych coreczek.
Przypomniala mi sie jeszcze taka jedna moja randka, chlopal byl calkiem fajny. Bylismy w kinie a pozniej zaprosil mnie na pizze. Nie mial samochodu wiec odprowadzil mnie po skonczonym spotkaniu na przystanek autobusowy a tam pelno ludzi z tej samej miejscowosci znajomych mi. A moj towarzysz co robi? ni z tego ni owego bierze sie za calowanie i lapy zaczyna pakowac nie tu gdzie trzeba. Jak wczesniej myslalam ze fajny jest chop i trzeba sie jeszcze z nim umowic tak oczywista sprawa zdanie zmienilam i wiecej sie z nim nie umowilam.
Mówicie o typach urody - cóż - moje szczęście jest przeciwieństwem wyśnionego ideału. Ale...Chyba ideał był wyśniony - ja bym tak chciała, ale moje ego nie..Bo wszyscy panowie, którzy jakoś tak mnie pociągali i z którymi byłam związana...są (byli) podobni do mojego męża - ten sam typ urody.
Wkurza mnie u mojego meża spolegliwość. Ale z drugiej strony...Przecież byśmy się pozabijali. I tak ja sobie dowodzę w sprawach codziennych, a jak potrzeba i zaczynam panikować rządy przejmuje mąż.
Czasami marzą mi sie spacery bez celu - ale przecież ja też nie lubie iść po to, żeby iść i nie wiadomo dokąd. Zdobycie szczytu - to rozumiem. Dojście ileś kilometrów - bo tam coś jest do zobaczenia.
W tym roku - na spotkaniu naszej uczelni jakoś doszło do rozmowy na temat rozwodów (niestety nie brakuje ich wśród znajomych). koleżanka nas podsumowała - oni się rozejść? - gdzie oni znajdą takie zakręcone drugie połówki. Nie powiem, że mnie to miło nie połechtało - jak powiedziałam potem mężowi (i kto to powiedział) to chodził dumny jak paw.
Nie wiem jak nazwac w moim przypadku. magia po prostu...
Fajny temat, a jeseinna pogoda nastraja do wspomnień.
Pamiętam jak dziś, koleżanki wyciagnęły mnie wtedy na taką wsiejską zabawę w naszej miejscowości. Był wrzesień, straszny ziąb, ale w końcu uległam i poszłam. Stałyśmy sobie obok jakiegoś auta, dalej stała grupa mężczyzn. Po jakimś czasie zaczęli z nami rozmawiać, taka gdka - szmatka.... Stałam tak jakoś z boku i nie widziałam dobrze twarzy, ale moją uwagę przykuł jeden głos...kurcze, taki głos, że szok...łagodny ale męski i miał w sobie taką wesołą nutkę, czułam jakbym doznała nagle jakiegoś olśnienia, takie wrażenie na mnie wywarł. Dziwne, prawda?
Po chwili zobaczyłam właściciela tego głosu... Niby nic nadzwyczajnego, widywałam bardziej przystojnych, ale w mojej głowie juz dzwonił alarm i pojawiła się myśl "O rany, to już...to ten". Byłam zaskoczona tą myślą, ale kobieca intuicja....chyba to jednak istnieje.
Potem umówiliśmy sie na taką zbiorową randkę, on z kolegą i ja z dwiema koleżankami. Tak sie jakiś czas spotykaliśmy, a potem zaproponował mi randkę we dwoje...czułam się trochę nie fair w stosunku do koleżanek, zwłaszcza, że zauważyłam, że jednej z nich też się podobał...no ale zgodziłam sie...koleżankom sie przyznałam duuuużo później że jesteśmy parą.
Ciężko było, ale gdybym wtedy myślała o koleżankach to przegapiłabym miłość życia....Okazało się, że czułam sie wspaniale w jego towarzystwie, był wesoły, miał w sobie coś z łobuza a jednocześnie był taki męski...czułam sie bezpiecznie i nigdy w życiu z żadnym facetejm nie rozmawiałam tak swobodnie...nie jestem gadułą a przy nim zawsze miałam temat do romowy, zawsze było ciekawie.
Przeżyłam kilka platonicznych "wielkich" miłości, miałam kilku amantów, z jednym z nich zgodziłam sie chodzić, ale czułam, że to nie to. To było chodzenie, żeby z kimś wreszcie być...miałam nawet chwilę, gdy myślałam, że nie ma takiej prawdziwej miłości, albo że nie jestem w stanie się zakochać...a po prostu nie było przy mnie tej odpowiedniej osoby. Kiedy poznałam męża to byłam przekonana że chce być sama przez jakiś czas, a tu nagle ten jego fantastyczny głos i ta myśl, że to jest to...miłość od pierwszego usłyszenia, hihi!
:) wiec zakochalas sie...powiedzmy w "glosie"...fajna historia....
mi raz zdarzylo sie "stracic glowe" takie prawdziwe zakochanie od pierwszego wejrzenia, wlasciwie od pierwszego dotyku, tzw. chemia...niesamowite uczucie, mam nadzieje, z e kazdemu z was udalo sie przezyc cos podobnego....spotkalismy sie na urodzinach wspolnego znajomego, mialam 19 lat, duzy pietrowy dom, pusty, przeznaczony wylacznie na nasza impreze, ok 20 osob, wszyscy tancza w grupie, potem wolna muzyka i jakos traf chcial, ze zatanczylam z "tym" chlopakiem...nie znalam go...ale ten moment byl jak "podlaczenie do pradu" ....on byl idealny...chodzilismy w oblokach przez 3 miesiace...szkoda tylko, ze tak jak sie ostro zapalilo, tak i szybko sie spalilo....sielanka trwala 6 miesiecy....
Kiedyś( w zamierzchłych czsach)to musiałam sie oganiac od wielbicieli.Chyba lubili takie cyganki, jak ja.a ja wtedy byłam i jestem do dzis dziewuchą siedząca nosem w ksiazkach, kochająca łacine, grekę, historię.To patrzyłam sie na nich troche jak na debili.Upierdliwych przeganiał mój tatko.Miałam to szczęscie, że moi rodzice nigdy mnie w tym wzgledzie nie naciskali.Ojciec kochał dzieci(był autentycznym NAUCZYCIELEM, przez wielkie N).Chyba chciał mieć wnuki, ale tak szanował mnie, że dał mi wolną rekę.
Potem zachorowałam.OPeracja. O wnukach mógł zapomnieć.Ojciec kochał mnie, jak wariat, ale dawał wolnosć.Mama była jeszcze mądrzejsza od tatki.Po prostu dali mi pełna mozliwosc wyboru.I nagle...przypadkiem...po jakiejs awanturze,,,poznałam kogoś, kto jest moim bliźniakiem.To nieprawdopodobne jak mozna być podobnym do siebie.nie fizycznie, bo ja drobna czarna, mała.A on wielki , łysy i na dodatek Poznaniak|(co ty na to Bahusie?|) Czasem warto czekać.
Jesteśmy tacy sami.Mamy takie same wartości.Humor(to wazne!)Znamy te same wiersze, sentencje.On trochę przypomina mojego ojca.Nawet bardzo.Ta sama zawadiackość, humorek i ..wrażliwość, zwł na krzywdę innych.
To człowiek, z którym można rozmawiać godzinami, nigdy nie kończą się tematy, z którym można się kłocić do upadłego i nie obrażac, ciepły, mądry, opiekuńczy i zarazem słabszy ode mnie psychicznie.Niesamowite, ale to sie wie od pierwszego momentu.To ten!A poznaliśmy sie w dzikiej kłótni!
Życie to czasem zaskakujace jest.
Nawet na naszym forum najfajniejsze osoby poznałam po kłótni.
Pozdrawiam wszystkich niepokornych;)))