Zasłyszana, cytowana tu opowieść podobno oparta jest częściowo na zdarzeniach rzeczywistych.
Dla ożywienia została oczywiście nieco „podlubczykowana”. Dlatego proszę o czytanie jej z przymrużeniem oka!
Do pewnej polskiej podtatrzańskiej wsi przysłano nowego księdza. Dotychczasowy proboszcz, zmęczony upływem lat i ciężarem obowiązków odszedł na zasłużoną emeryturę.
Nie chciał nawet słyszeć o pozostanie ze swoim stadem, bowiem ogromną bolączką męskiej połowy mieszkańców wioski było permanentne nadużywanie alkoholu.
Delegujący jego wielebność na nową posadę, dobrze wiedzieli o tym fakcie. Dlatego do tej roli wybrano duszpasterza znanego ze swojego bojowo militarnego antyalkoholowego nastawienia. Nowe probostwo już na wstępie miało stać się szańcem i jednocześnie barykadą do walki o nawrócenie upartych Górali do życia w trzeźwości.
Przeznaczenie chciało, że pierwszą mszą jaką przyszło odprawiać nowicjuszowi była akurat Pasterka. Gdy się księżulo wygramolił na ambonę, co by wygłosić pouczające kazanie do zebranych owieczek, omal nie zemdlał od samogonowego odoru, pomieszanego ze smrodem tanich papierosów.
Tu należy nadmienić, że na dworze trzaskał siarczysty mróz. Gremialna obecność przybyła odziana w grube baranice. Z rozgrzanych alkoholem spoconych ciał unosił się drażniący nozdrza zapach wątpliwej jakości.
Wielebność miał szczery zamiar serdecznie się przywitać z nowymi owieczkami, ale gdy zamiast, dojrzał stado cuchnących baranów, nie wytrzymał i zaczął sobaczyć pospólstwo. „Pan Jezus się narodził a wy przychodzicie do Dzieciątka ziejąc siarką piekielną”. Takie to i inne inwektywy posypały się z ambony.
Z dołu poszedł pomruk niezadowolenia. „My tu do Pana Boga przyśli, a nie do księdza. Jak się nie podoba to wracajcie tam skądeście przyśli.
Paru miejscowych osiłków miało nawet zamiar wyszturchać księdza po mszy. Ten ostrzeżony jednak przez ministrantów opuścił kościółek tylnym wyjściem.
W Pierwsze Święto siedzą se chłopy w gospodzie i głęboko czerpią z wody rozmownej. Na to wchodzi ksiądz, w jakimś tam sobie znanym celu. Widząc grupę podpitych mężczyzn, podchodzi do nich i zaczyna prawić im morały. Że w takie święto powinni być z rodziną i na trzeźwo cieszyć się z przyjścia Pana. Że tak robią tylko prymitywni ludzie itp. itd.
My już raz księdzu pedzieli co by swego nosa pilnował, padło w odpowiedzi. A ten nic tylko dalej idzie ich nawracać. Nie trzeba było dłużej czekać, jak otrzymał konkretną odprawę – a niech że się ksiądz odp…..li i idzie dalej swoją drogą, bo jak nie, to coś się może niedobrego przydarzyć. Na to Sługa Boży w te pędy do gospodarza, aby wezwał policję. Gospodarz wystawił aparat telefoniczny na blat baru i powiada: jeśli ksiądz chce się zbłaźnić to proszę dzwonić samemu. Ci panowie siedzą tu grzecznie. Oszem piją wódkę ale nikogo nie zaczepiają i pozostawieni w spokoju nikomu nie ubliżają.
Skończyło się na tym, że urażony autorytet musiał się sromotnie wycofać.
Zaraz z rana w Drugie Święto do kościoła maszeruje ksiądz, co by odprawić poranną mszę. Naprzeciw pojawia się jeden z miejscowych mężczyzn. Jest tak pijany, że ledwo trzyma się na nogach.
Strażnik trzeźwości natychmiast rusza do ataku. Człowieku (!) krzyczy na „biedaka”. Coś ty z siebie zrobił? Jak tak będziesz dalej postępował to w takim stanie nigdy nie odnajdziesz drogi do Królestwa Niebieskiego!!!
A niech że się ksiądz łod….li. Ja drogi do dum odnaleźć nie moga, a on mi tu prawią o jakimś królestwie.
Czekająca na przystanku autobusowym mała grupka miejscowej ludności parsknęła śmiechem.
Taki był krótki koniec kariery bojownika o trzeźwość na polskiej góralskiej wsi.
No to nauczył się kaznodzieja,że z góralami się nie zaczyna a i ich nie przegada, bo obsmieją człowieka.........A ja hihi w dziadka się wdałam, górala co się zowie :) Kruca a moje dzieci we mnie ....
Usmialm sie.Znam takie sytuacje z autopsji. Parafia w jakiej mieszkalam kilka lat temu tez miala takiego bojownika o trzezwosc. Zwojowal tyle,ze ludzie unikali go jak ognia.Jak trzeba cos bylo zrobic w kosciele czy na cmentarzu parafialnyam nigdy nie mogl chetnych znalezc,choc ludzie normalnie do pomocy chetni.Natomiast jego poprzednik,ktory zapisal sie w sercach parafian bardzo pozytywnie mawial, ze dewiza kleru jest: "kochaj blizniego swego, az spadnie koszula z niego, a gdy spadnie ostatnia koszula z niego- przerzuc sie na drugiego"
Onegdaj, w młodości byłam z koleżanką w Białce. Z dworca zabrał nas na kwaterkę jakiś góral.Pamiętałyśmy tylko, że to okrutnie daleko było.Po krótkim rozpakowaniu postanowiłyśmy wybrać się na malutki rekonesans.Wylazłyśmy z chałupy i polazłyśmy przed siebie. W górach szybko zapada zmrok, a tu nagle...zgasło światło w całej okolicy!Ciemno, jak w...hm. Złapałyśmy się ajakiegoś płotu i czekamy, gorączkowo próbując przypomnieć sobie drogę do domu.Nagle z ciemności koło nas pojawiają sie dwa wielkie niedźwiedzie- dwóch olbrzymich pijanych i wielce rozochoconych juhasów))Sytuacja zaczęła robić się wielce nieprzyjemna, a my na dodatek...nic nie rozumiałyśmy, bo te niedźwiedzie szybko gadały po góralsku.Nagle zrozumiałyśmy jedno...oni chcieli: prze'robic tę dziureckę))))Nasz ryk , bo nie mogłyśmy się opanować i nawet strach nie mógł nas powstrzymać od zaśmiewania sie- uratował nas! Juhasi sie na nas obrazili i dali nam spokój. Nie pamiętam już, jak znalazłyśmy drogę do naszej chałupy. Błądziłyśmy, ale w rezultacie pod płotem nie nocowałyśmy))
Zasłyszana, cytowana tu opowieść podobno oparta jest częściowo na zdarzeniach rzeczywistych.
Dla ożywienia została oczywiście nieco „podlubczykowana”. Dlatego proszę o czytanie jej z przymrużeniem oka!
Do pewnej polskiej podtatrzańskiej wsi przysłano nowego księdza. Dotychczasowy proboszcz, zmęczony upływem lat i ciężarem obowiązków odszedł na zasłużoną emeryturę.
Nie chciał nawet słyszeć o pozostanie ze swoim stadem, bowiem ogromną bolączką męskiej połowy mieszkańców wioski było permanentne nadużywanie alkoholu.
Delegujący jego wielebność na nową posadę, dobrze wiedzieli o tym fakcie. Dlatego do tej roli wybrano duszpasterza znanego ze swojego bojowo militarnego antyalkoholowego nastawienia. Nowe probostwo już na wstępie miało stać się szańcem i jednocześnie barykadą do walki o nawrócenie upartych Górali do życia w trzeźwości.
Przeznaczenie chciało, że pierwszą mszą jaką przyszło odprawiać nowicjuszowi była akurat Pasterka. Gdy się księżulo wygramolił na ambonę, co by wygłosić pouczające kazanie do zebranych owieczek, omal nie zemdlał od samogonowego odoru, pomieszanego ze smrodem tanich papierosów.
Tu należy nadmienić, że na dworze trzaskał siarczysty mróz. Gremialna obecność przybyła odziana w grube baranice. Z rozgrzanych alkoholem spoconych ciał unosił się drażniący nozdrza zapach wątpliwej jakości.
Wielebność miał szczery zamiar serdecznie się przywitać z nowymi owieczkami, ale gdy zamiast, dojrzał stado cuchnących baranów, nie wytrzymał i zaczął sobaczyć pospólstwo. „Pan Jezus się narodził a wy przychodzicie do Dzieciątka ziejąc siarką piekielną”. Takie to i inne inwektywy posypały się z ambony.
Z dołu poszedł pomruk niezadowolenia. „My tu do Pana Boga przyśli, a nie do księdza. Jak się nie podoba to wracajcie tam skądeście przyśli.
Paru miejscowych osiłków miało nawet zamiar wyszturchać księdza po mszy. Ten ostrzeżony jednak przez ministrantów opuścił kościółek tylnym wyjściem.
W Pierwsze Święto siedzą se chłopy w gospodzie i głęboko czerpią z wody rozmownej. Na to wchodzi ksiądz, w jakimś tam sobie znanym celu. Widząc grupę podpitych mężczyzn, podchodzi do nich i zaczyna prawić im morały. Że w takie święto powinni być z rodziną i na trzeźwo cieszyć się z przyjścia Pana. Że tak robią tylko prymitywni ludzie itp. itd.
My już raz księdzu pedzieli co by swego nosa pilnował, padło w odpowiedzi. A ten nic tylko dalej idzie ich nawracać. Nie trzeba było dłużej czekać, jak otrzymał konkretną odprawę – a niech że się ksiądz odp…..li i idzie dalej swoją drogą, bo jak nie, to coś się może niedobrego przydarzyć.
Na to Sługa Boży w te pędy do gospodarza, aby wezwał policję. Gospodarz wystawił aparat telefoniczny na blat baru i powiada: jeśli ksiądz chce się zbłaźnić to proszę dzwonić samemu. Ci panowie siedzą tu grzecznie. Oszem piją wódkę ale nikogo nie zaczepiają i pozostawieni w spokoju nikomu nie ubliżają.
Skończyło się na tym, że urażony autorytet musiał się sromotnie wycofać.
Zaraz z rana w Drugie Święto do kościoła maszeruje ksiądz, co by odprawić poranną mszę. Naprzeciw pojawia się jeden z miejscowych mężczyzn. Jest tak pijany, że ledwo trzyma się na nogach.
Strażnik trzeźwości natychmiast rusza do ataku. Człowieku (!) krzyczy na „biedaka”. Coś ty z siebie zrobił? Jak tak będziesz dalej postępował to w takim stanie nigdy nie odnajdziesz drogi do Królestwa Niebieskiego!!!
A niech że się ksiądz łod….li. Ja drogi do dum odnaleźć nie moga, a on mi tu prawią o jakimś królestwie.
Czekająca na przystanku autobusowym mała grupka miejscowej ludności parsknęła śmiechem.
Taki był krótki koniec kariery bojownika o trzeźwość na polskiej góralskiej wsi.
No to nauczył się kaznodzieja,że z góralami się nie zaczyna a i ich nie przegada, bo obsmieją człowieka.........A ja hihi w dziadka się wdałam, górala co się zowie :) Kruca a moje dzieci we mnie ....
Czyż to nie wspaniale, Indie mają swoje "swiete krowy" i my TEŻ
No myślę że nie ma powodów do dumy
Wesołych swiąt.
Nie moglam sie powstrzymac:
"Za górami, za lasami, za dolinami
pobili sie dwaj górale ciupagami
Hej górale, nie bijta się
mo góralka dwa warkocze
podzielita się
Pobili się dwaj gorole ciupagami
pobili się roz o wdowę za górami
Hej gorole, nie bijta się
wdowa jesce mo załobę
to pogódźta się
Pobili się dwaj gorole ciupagami
pobili się cyje dziecko za górami
Hej gorole, nie bijta sie
bo jak za rok bydzie drugi
podzielita się"
Usmialm sie.Znam takie sytuacje z autopsji. Parafia w jakiej mieszkalam kilka lat temu tez miala takiego bojownika o trzezwosc. Zwojowal tyle,ze ludzie unikali go jak ognia.Jak trzeba cos bylo zrobic w kosciele czy na cmentarzu parafialnyam nigdy nie mogl chetnych znalezc,choc ludzie normalnie do pomocy chetni.Natomiast jego poprzednik,ktory zapisal sie w sercach parafian bardzo pozytywnie mawial, ze dewiza kleru jest: "kochaj blizniego swego, az spadnie koszula z niego, a gdy spadnie ostatnia koszula z niego- przerzuc sie na drugiego"
Onegdaj, w młodości byłam z koleżanką w Białce. Z dworca zabrał nas na kwaterkę jakiś góral.Pamiętałyśmy tylko, że to okrutnie daleko było.Po krótkim rozpakowaniu postanowiłyśmy wybrać się na malutki rekonesans.Wylazłyśmy z chałupy i polazłyśmy przed siebie. W górach szybko zapada zmrok, a tu nagle...zgasło światło w całej okolicy!Ciemno, jak w...hm. Złapałyśmy się ajakiegoś płotu i czekamy, gorączkowo próbując przypomnieć sobie drogę do domu.Nagle z ciemności koło nas pojawiają sie dwa wielkie niedźwiedzie- dwóch olbrzymich pijanych i wielce rozochoconych juhasów))Sytuacja zaczęła robić się wielce nieprzyjemna, a my na dodatek...nic nie rozumiałyśmy, bo te niedźwiedzie szybko gadały po góralsku.Nagle zrozumiałyśmy jedno...oni chcieli: prze'robic tę dziureckę))))Nasz ryk , bo nie mogłyśmy się opanować i nawet strach nie mógł nas powstrzymać od zaśmiewania sie- uratował nas! Juhasi sie na nas obrazili i dali nam spokój. Nie pamiętam już, jak znalazłyśmy drogę do naszej chałupy. Błądziłyśmy, ale w rezultacie pod płotem nie nocowałyśmy))