Przeczytałam ten artykuł http://www.wolniodstresu.pl/temat-miesiaca/wredni-ludzie.html Dał mi wiele do myślenia. Zrozumiałam, że i wokół mnie są tacy toksyczni. Jednak bardzo, bardzo trudno jest mi powiedzieć -NIE!!!! -DOSYĆ!!!! A jak Wy sobie radzicie?
Ja jakis czas temu nauczylam sie mowic NIE. Na poczatku bylo trudno, bo nie chcialam krzywdzic drugiej osoby. Ale doszlam do wniosku, ze skoro ona mnie krzywdzi a ja nie reaguje to jest to traktowane jak przyzwolenie. Pewnego dnia cos we mnie peklo. Od tego czasu potrafie bez zajakniecia odmowic i jak to sie mowi 'ani nie dam sobie w kasze dmuchac, ani nie dam sie obrazac'. Moj maz czasem narzeka, ze cos kolega chce, jesmu sie to nie podoba ale nie umie odmowic. Zawsze mowie - przyslij go do mnie a ja zalatwie sprawe;) Moze wychodze wtedy na wredna s..... ale przynajmniej ludzie wiedza, ze albo beda mnie traktowac powaznie, albo do widzenia. Mam tez jeszcze jedna zasade- jak ktos cos ode mnie chce, ma to powiedziec wprost. Jak owija w bawelne, to ja albo nie slucham, albo odpowiedz od razu jest 'nie'.
Wiele lat temu podjęłam się opieki nad dzisiaj już 95- letnim dziadkiem. To człowiek który doświadczył w swoim życiu wiele złego. Chciałam by jego ostatnie lata życia upłynęły w spokoju i radości. Nie żebym chciała się wycofać, ale po 30- latach opieki czuję straszne zmęczenie. Dziadek nie toleruje nikogo oprócz mnie. Nawet kiedy muszę jechać do fryzjera nagle oświadcza, że źle się czuje. Zresztą stosuje ciągły emocjonalny szantaż, typu "ja już jestem niepotrzebny...na mnie nie patrzcie...tylko wy się liczycie....czuję się fatalnie" Całe życie podprządkowałam jemu. Rozmowy niczego nie zmieniają
Opiekuję się od kilku lat mamą, ale staram się od niej nie uzależniać. Nieraz narzeka, ale gdy chwilę trzeźwo pomyśli to widzi, że wszystko ma tak jak powinna. Nie staram się jej wyręczać w czynnościach, które jest w stanie wykonać sama. Próbowała dominacji z racji jestem matką, ale dałem jej do zrozumienia, że jeśli chce aby wszystko było jak należy to rządzić może tylko jedna osoba i tylko ta osoba bierze za to co się dzieje odpowiedzialność. Pod moją opieką przeszła operację, zawał i wygląda na to, że czuje się z wiekiem coraz lepiej. Ma 86 lat i jest 4 rok po zawale i 6 rok po operacji onkologicznej(niegroźnej, ale jednak). Często muszę jak z dzieckiem i to mnie trochę rozstraja. Z kolei moja znajoma opiekuje się swoją prawie 80 letnią matką, ale tam jest sytuacja taka, że pozwoliła się zdominować i nie chce ze swoją córką współpracować. W ten sposób męczą się obie a stan ich zdrowia jest coraz gorszy. Nasza asertywność bywa dla innych również dobrą sprawą.
A Ty całe dorosłe życie poświęciłaś temu człowiekowi. Nie wiem, czy gratulować, czy współczuć.
Sytuacja o której piszesz jest z pewnością bardzo trudna. Z jednaj strony przez ten długi czas przyzwyczaiłaś dziadka do tego, że jesteś na każde Jego skinienie. Czuje się przy Tobie dobrze i bezpiecznie, a z drugiej - Ty ze swoim poczuciem osaczenia i strachem, że jeśli postawisz sprawę zdecydowanie, to skrzywdzisz osobę, której żadną miarą krzywdzić nie chcesz. A już nie daj Boże, gdyby pod Twoją nieobecność, coś się złego stało, miałabyś pewnie wyrzuty sumienia. To taki zaczarowany krąg, który trudno przerwać, ale możesz tylko Ty to zrobić. Trudno oczekiwać, że dziadek pod wpływem rozmów się zmieni - tak jak jest Jemu pasuje. Uważam jednak, że to Ty musisz nad sobą popracować. Masz obowiązki także wobec siebie. Masz prawo bywać między ludźmi, masz prawo wyjechać na urlop czy w odwiedziny. Spróbuj może na początek jeden czy dwa razy w tygodniu potraktować jako swoiste "wychodne". Myślę, że należałoby na dziadka słowny szantaż powiedzieć coś w tym rodzaju: "wiesz, że to co mówisz nie jest prawdą, a ja i tak muszę wyjść". Wrócę wieczorem czy za kilka godzin - jak tam planujesz. I jeszcze jedno, nie pozwól aby rozwinęło się w Tobie poczucie winy. Robiłaś i robisz bardzo dużo dla dziadka, ale Ty też musisz żyć swoim życiem.
Wiem, że sama pozwoliłam na taką sytuację. Mąż często jest na mnie za to zły. Dziadek mimo swojego wieku jest w pełni sprawny, pozostawienie go na kilka godzin nie byłoby tragedią. Marzę o dwutygodniowym urlopie w czasie którego nikt by niczego ode mnie nie potrzebował. Niby nie wiele a tak dużo.
All, mam podobnie jak Ty. Mieszkam z moją 87-letnią mamą i również się nią opiekuję. Mama jest osobą dosyć sprawną, ale też czasem wpada w histerię, jak tylko powiem jej, że mam gdzieś pojechać i coś załatwić. Mama chce żebym bez przerwy z nią przebywała i też stosuje czasem taki emocjonalny szantaż. Nieraz udaje mi się ją przekonać, że muszę załatwić ważne sprawy i szybko wrócę. Nie mam praktycznie wogóle własnego życia i doskwiera mi brak towarzystwa z innymi ludźmi. Chciałabym czasem zwyczajnie się od tego wszystkiego oderwać. Mieć chociaż trochę spokoju i czas tylko dla siebie, ale wydaje się to dla mnie wręcz niemożliwe.
Zostawiam ich samych sobie !! Niech sie ugtuja we własnych emocjach !!! Mam szczęcie nie mieć kontaktu z takimi ludzmi .. !! )))) Pozdrawiam wszystkich ...Pozytywnych Do Bólu !!!1
Baaaaaardzo Ci zazdroszczę, że nie masz kontaktu z takimi ludźmi. Ja żyję pod dachem z taką matką. Niby wszystko jest okej, a jednak... wszyscy się z domu wynieśli najszybciej jak mogli, z ojcem się rozwodzi, z własną matką też wciąż się kłóci. Ojcu prorokowała, że zostanie zupełnie sam, a póki co to ona zostaje sama. Jak nie zgadzaliśmy się z jej zdaniem to byliśmy zawsze głupi, nienormalni, do niczego w życiu nie dojdziemy, ciemnota itd. Ew. opętani przez szatana ;). Jak o tym mówię, to już mnie to bawi teraz raczej. A może tylko staram się tak do tego podchodzić. Niestety na wyprowadzkę muszę jeszcze poczekać, a póki co muszę mieszkać tu, gdzie mieszkam. Ale, wierzcie mi lub nie, wychodzę już teraz z założenia, że do wszystkiego można się w życiu przyzywczaić...
Ludziom, którzy są od kogoś zależni trudno się zdobyć na kategoryczne NIE. Doprowadzeni do ostateczności, jedni decydują się na NIE a inni po prostu uciekają od problemu. Każdy z nas ma inną odporność psychiczną i co za tym idzie różną wrażliwość. W tych czasach uodpornienie się na takie działania między innymi, nazwano asertywnością. Cały czas się jej uczę.
Nie mam siły wiele pisać, ale muszę to "powiedzieć". Mam 87-letnią babcię, którą opiekuje się moja matka. Sposób w jaki to robi, sparawia, że od kilku lat modlę się, żeby moja babcia umarła. Śni mi się często, choćby dziś i wiem, że jest głęboko nieszczęśliwa. Chciałam się nią zająć, ale oczywiscie nie mogę, bo niby tylko moja matka potrafi to robić. Uwierzcie mi- nie potrafi! Szantażuje tylko babcie i wszystkich wokół, jakie to ma przejebane życie. A nie ma! Bardzo szybko zapomniała co zawdzięcza babci i to jest i okrutne i straszne!
Ja nie narzekam, że mam prz.....ne życie. Robię to czego się podjąłem i jak widać z dobrym skutkiem. Jeśli opiekun da się zdominować to ta opieka będzie o wiele mniej skuteczna, a na przykładzie wspomnianej wcześniej znajomej, prawie niemożliwa. Wszystko jest dobrze do czasu, kiedy się opiekujemy. Problem zaczyna się wtedy, kiedy zaczynamy się poświęcać.
Ja również znam takich toksycznych ludzi. Swego czasu jedna osoba starała się zwrócić na siebie uwagę swoim "męczęństwem". Narzekała jak to jej jest ciężko a nikt nie chce jej pomóc. Pomoc musiała być natychmiastowa, w wybranej chwili i formie. Nie wchodziło w grę " za chwilkę", zaraz przyjdę". Miało byc już i teraz. Gdy nie dopieła swego próbowała wywołać poczucie winy u danej osoby. Czy to jej się udawało? hmm nie z każdym. Najgorsze jest to, że wszyscy dookoła musieli przyglądać się tym strasznym, zmęczonym wyrazom twarzy. Córka tej kobiety robi dokładnie tak samo. Może jest nawet gorzej bo ona uwielbia wprost się obrażać i uważa, że tym sposobem najwięcej zdziała. Na szczęscie na mnie to nie działa. Zwyczajnie olewam ją wtedy i zachowuje się jak gdyby nigdy nic. Prędzej czy później samo jej przechodzi i zaczyna być "normalna".
Jak czytam niektóre Wasze wypowiedzi w temacie, to Bogu dziękuję, że nie mam problemów z asertywnoscią. Może zabrzmi to banalnie, ale choroba męża (rak) uświadomiła mi, jak to często bywa, kruchość życia. Nauczyłam się tego, co w sobie najbardziej lubię- odróżniania rzeczy ważnych, od takich, które się wydają tylko takie być. Także wszelkie nieuzasadnione złośliwości pod moim adresem- spływają po mnie jak po kaczce. A jako ,że życie jest krótkie i bywa momentami paskudne- po co je dodatkowo komplikować? Szkoda mi czasu na kłótnie, intrygi, zamartwianie się, czy znoszenie czegoś ,czego znieść się nie da, nie tracąc przy tym godności. Po prostu zrywam bądź ograniczam kontakt do minimum z osobą, która wobec mnie ma jakieś złe intencje. Zazwyczaj dzieje się to od razu po tym, jak wywalam "kawę na ławę".Wysłucham też wówczas co dana osoba ma "na swoją obronę". Jeśli nie czuje się winna, nie ma zamiaru nic zmienić w naszych relacjach to "see ya"! I naprawdę nieistotne jest dla mnie, czy ta osoba jest moją koleżanką, kolegą ,szefem czy babcią. Nie myślcie, że jestem egoistką. Po prostu szanuję ludzi niezależnie od wszystkiego- ich wyznania, rasy, poglądów, wyglądu, przekonań, stylu życia, orientacji seksualnej i Bóg wie jeszcze czego .I w związku z tym wymagam też szacunku dla siebie- tylko tyle....
Przeczytałam ten artykuł http://www.wolniodstresu.pl/temat-miesiaca/wredni-ludzie.html
Dał mi wiele do myślenia. Zrozumiałam, że i wokół mnie są tacy toksyczni. Jednak bardzo, bardzo trudno jest mi powiedzieć
-NIE!!!!
-DOSYĆ!!!!
A jak Wy sobie radzicie?
Ja jakis czas temu nauczylam sie mowic NIE. Na poczatku bylo trudno, bo nie chcialam krzywdzic drugiej osoby. Ale doszlam do wniosku, ze skoro ona mnie krzywdzi a ja nie reaguje to jest to traktowane jak przyzwolenie. Pewnego dnia cos we mnie peklo. Od tego czasu potrafie bez zajakniecia odmowic i jak to sie mowi 'ani nie dam sobie w kasze dmuchac, ani nie dam sie obrazac'. Moj maz czasem narzeka, ze cos kolega chce, jesmu sie to nie podoba ale nie umie odmowic. Zawsze mowie - przyslij go do mnie a ja zalatwie sprawe;) Moze wychodze wtedy na wredna s..... ale przynajmniej ludzie wiedza, ze albo beda mnie traktowac powaznie, albo do widzenia.
Mam tez jeszcze jedna zasade- jak ktos cos ode mnie chce, ma to powiedziec wprost. Jak owija w bawelne, to ja albo nie slucham, albo odpowiedz od razu jest 'nie'.
Wiele lat temu podjęłam się opieki nad dzisiaj już 95- letnim dziadkiem. To człowiek który doświadczył w swoim życiu wiele złego. Chciałam by jego ostatnie lata życia upłynęły w spokoju i radości. Nie żebym chciała się wycofać, ale po 30- latach opieki czuję straszne zmęczenie. Dziadek nie toleruje nikogo oprócz mnie. Nawet kiedy muszę jechać do fryzjera nagle oświadcza, że źle się czuje. Zresztą stosuje ciągły emocjonalny szantaż, typu "ja już jestem niepotrzebny...na mnie nie patrzcie...tylko wy się liczycie....czuję się fatalnie"
Całe życie podprządkowałam jemu. Rozmowy niczego nie zmieniają
To ty kochana z butami do nieba wejdziesz, podziwiam Cię i życzę duuuuuuuuu żo cierpliwości do dziadzia.
Opiekuję się od kilku lat mamą, ale staram się od niej nie uzależniać. Nieraz narzeka, ale gdy chwilę trzeźwo pomyśli to widzi, że wszystko ma tak jak powinna. Nie staram się jej wyręczać w czynnościach, które jest w stanie wykonać sama. Próbowała dominacji z racji jestem matką, ale dałem jej do zrozumienia, że jeśli chce aby wszystko było jak należy to rządzić może tylko jedna osoba i tylko ta osoba bierze za to co się dzieje odpowiedzialność. Pod moją opieką przeszła operację, zawał i wygląda na to, że czuje się z wiekiem coraz lepiej. Ma 86 lat i jest 4 rok po zawale i 6 rok po operacji onkologicznej(niegroźnej, ale jednak). Często muszę jak z dzieckiem i to mnie trochę rozstraja.
Z kolei moja znajoma opiekuje się swoją prawie 80 letnią matką, ale tam jest sytuacja taka, że pozwoliła się zdominować i nie chce ze swoją córką współpracować. W ten sposób męczą się obie a stan ich zdrowia jest coraz gorszy.
Nasza asertywność bywa dla innych również dobrą sprawą.
A Ty całe dorosłe życie poświęciłaś temu człowiekowi. Nie wiem, czy gratulować, czy współczuć.
Sytuacja o której piszesz jest z pewnością bardzo trudna. Z jednaj strony przez ten długi czas przyzwyczaiłaś dziadka do tego, że jesteś na każde Jego skinienie. Czuje się przy Tobie dobrze i bezpiecznie, a z drugiej - Ty ze swoim poczuciem osaczenia i strachem, że jeśli postawisz sprawę zdecydowanie, to skrzywdzisz osobę, której żadną miarą krzywdzić nie chcesz. A już nie daj Boże, gdyby pod Twoją nieobecność, coś się złego stało, miałabyś pewnie wyrzuty sumienia. To taki zaczarowany krąg, który trudno przerwać, ale możesz tylko Ty to zrobić. Trudno oczekiwać, że dziadek pod wpływem rozmów się zmieni - tak jak jest Jemu pasuje. Uważam jednak, że to Ty musisz nad sobą popracować. Masz obowiązki także wobec siebie. Masz prawo bywać między ludźmi, masz prawo wyjechać na urlop czy w odwiedziny. Spróbuj może na początek jeden czy dwa razy w tygodniu potraktować jako swoiste "wychodne". Myślę, że należałoby na dziadka słowny szantaż powiedzieć coś w tym rodzaju: "wiesz, że to co mówisz nie jest prawdą, a ja i tak muszę wyjść". Wrócę wieczorem czy za kilka godzin - jak tam planujesz. I jeszcze jedno, nie pozwól aby rozwinęło się w Tobie poczucie winy. Robiłaś i robisz bardzo dużo dla dziadka, ale Ty też musisz żyć swoim życiem.
Wiem, że sama pozwoliłam na taką sytuację. Mąż często jest na mnie za to zły.
Dziadek mimo swojego wieku jest w pełni sprawny, pozostawienie go na kilka godzin nie byłoby tragedią.
Marzę o dwutygodniowym urlopie w czasie którego nikt by niczego ode mnie nie potrzebował. Niby nie wiele a tak dużo.
All, mam podobnie jak Ty. Mieszkam z moją 87-letnią mamą i również się nią opiekuję. Mama jest osobą dosyć sprawną, ale też czasem wpada w histerię, jak tylko powiem jej, że mam gdzieś pojechać i coś załatwić. Mama chce żebym bez przerwy z nią przebywała i też stosuje czasem taki emocjonalny szantaż. Nieraz udaje mi się ją przekonać, że muszę załatwić ważne sprawy i szybko wrócę. Nie mam praktycznie wogóle własnego życia i doskwiera mi brak towarzystwa z innymi ludźmi. Chciałabym czasem zwyczajnie się od tego wszystkiego oderwać. Mieć chociaż trochę spokoju i czas tylko dla siebie, ale wydaje się to dla mnie wręcz niemożliwe.
To moze niech Alll przysle do ciebie swojego dziadka?
Tez "zalatwisz sprawe"? Hihi!
Zostawiam ich samych sobie !! Niech sie ugtuja we własnych emocjach !!! Mam szczęcie nie mieć kontaktu z takimi ludzmi .. !! ))))
Pozdrawiam wszystkich ...Pozytywnych Do Bólu !!!1
Baaaaaardzo Ci zazdroszczę, że nie masz kontaktu z takimi ludźmi.
Ja żyję pod dachem z taką matką. Niby wszystko jest okej, a jednak... wszyscy się z domu wynieśli najszybciej jak mogli, z ojcem się rozwodzi, z własną matką też wciąż się kłóci. Ojcu prorokowała, że zostanie zupełnie sam, a póki co to ona zostaje sama.
Jak nie zgadzaliśmy się z jej zdaniem to byliśmy zawsze głupi, nienormalni, do niczego w życiu nie dojdziemy, ciemnota itd. Ew. opętani przez szatana ;).
Jak o tym mówię, to już mnie to bawi teraz raczej. A może tylko staram się tak do tego podchodzić. Niestety na wyprowadzkę muszę jeszcze poczekać, a póki co muszę mieszkać tu, gdzie mieszkam.
Ale, wierzcie mi lub nie, wychodzę już teraz z założenia, że do wszystkiego można się w życiu przyzywczaić...
To tzw. przyzwyczajenie jest tylko pozorne. Z biegiem lat człowiem staję wrakiem, jeśli wcześniej nie powie nie.
Ludziom, którzy są od kogoś zależni trudno się zdobyć na kategoryczne NIE. Doprowadzeni do ostateczności, jedni decydują się na NIE a inni po prostu uciekają od problemu. Każdy z nas ma inną odporność psychiczną i co za tym idzie różną wrażliwość. W tych czasach uodpornienie się na takie działania między innymi, nazwano asertywnością. Cały czas się jej uczę.
Nie mam siły wiele pisać, ale muszę to "powiedzieć". Mam 87-letnią babcię, którą opiekuje się moja matka. Sposób w jaki to robi, sparawia, że od kilku lat modlę się, żeby moja babcia umarła. Śni mi się często, choćby dziś i wiem, że jest głęboko nieszczęśliwa. Chciałam się nią zająć, ale oczywiscie nie mogę, bo niby tylko moja matka potrafi to robić. Uwierzcie mi- nie potrafi! Szantażuje tylko babcie i wszystkich wokół, jakie to ma przejebane życie. A nie ma! Bardzo szybko zapomniała co zawdzięcza babci i to jest i okrutne i straszne!
Ja nie narzekam, że mam prz.....ne życie. Robię to czego się podjąłem i jak widać z dobrym skutkiem. Jeśli opiekun da się zdominować to ta opieka będzie o wiele mniej skuteczna, a na przykładzie wspomnianej wcześniej znajomej, prawie niemożliwa.
Wszystko jest dobrze do czasu, kiedy się opiekujemy. Problem zaczyna się wtedy, kiedy zaczynamy się poświęcać.
Ja również znam takich toksycznych ludzi. Swego czasu jedna osoba starała się zwrócić na siebie uwagę swoim "męczęństwem". Narzekała jak to jej jest ciężko a nikt nie chce jej pomóc. Pomoc musiała być natychmiastowa, w wybranej chwili i formie. Nie wchodziło w grę " za chwilkę", zaraz przyjdę". Miało byc już i teraz. Gdy nie dopieła swego próbowała wywołać poczucie winy u danej osoby. Czy to jej się udawało? hmm nie z każdym. Najgorsze jest to, że wszyscy dookoła musieli przyglądać się tym strasznym, zmęczonym wyrazom twarzy. Córka tej kobiety robi dokładnie tak samo. Może jest nawet gorzej bo ona uwielbia wprost się obrażać i uważa, że tym sposobem najwięcej zdziała. Na szczęscie na mnie to nie działa. Zwyczajnie olewam ją wtedy i zachowuje się jak gdyby nigdy nic. Prędzej czy później samo jej przechodzi i zaczyna być "normalna".
Nie radzę sobie. Dupa wołowa ze mnie jest i tyle.
Jak czytam niektóre Wasze wypowiedzi w temacie, to Bogu dziękuję, że nie mam problemów z asertywnoscią. Może zabrzmi to banalnie, ale choroba męża (rak) uświadomiła mi, jak to często bywa, kruchość życia. Nauczyłam się tego, co w sobie najbardziej lubię- odróżniania rzeczy ważnych, od takich, które się wydają tylko takie być. Także wszelkie nieuzasadnione złośliwości pod moim adresem- spływają po mnie jak po kaczce. A jako ,że życie jest krótkie i bywa momentami paskudne- po co je dodatkowo komplikować? Szkoda mi czasu na kłótnie, intrygi, zamartwianie się, czy znoszenie czegoś ,czego znieść się nie da, nie tracąc przy tym godności. Po prostu zrywam bądź ograniczam kontakt do minimum z osobą, która wobec mnie ma jakieś złe intencje. Zazwyczaj dzieje się to od razu po tym, jak wywalam "kawę na ławę".Wysłucham też wówczas co dana osoba ma "na swoją obronę". Jeśli nie czuje się winna, nie ma zamiaru nic zmienić w naszych relacjach to "see ya"! I naprawdę nieistotne jest dla mnie, czy ta osoba jest moją koleżanką, kolegą ,szefem czy babcią. Nie myślcie, że jestem egoistką. Po prostu szanuję ludzi niezależnie od wszystkiego- ich wyznania, rasy, poglądów, wyglądu, przekonań, stylu życia, orientacji seksualnej i Bóg wie jeszcze czego .I w związku z tym wymagam też szacunku dla siebie- tylko tyle....