Wróciłam z wakacji - jak ja kocham Czechy. Może urlop nie był ekonomiczny - ale full wypas, zarówno dla ciała (jak zgubić ten nadmiar kilogramów - heee), jak i dla ducha. Dla ducha nie będę opisywać, ale dla ciała....zostałam powalona na kolana...I to czym? śmierdzielem - ale z klasą.
Ser Niva- znałam od lat, samodzielnie do jedzenia zbyt intensywny smakowo, zadowalałam się dodatkiem do dań lub w wersji smażonej. Uważałam go za lokalna wersję sera z zieloną pleśnią, odpowiednik naszego lazura - ot tańsza wersja francuskich serów, bez historii, tradycji...
A w tym roku miła niespodzianka...
Okazuje się, że ser nie jest próbą dogonienia Europy. Nazwa pochodzi z Morawskiego Krasu, od miejscowości. Ser leżakował w jaskiniach, aby uzyskać odpowiedni poziom pleśni i aromat. W dzisiejszych czasach wymogi sanepidowskie nakazują stworzenie takich warunków w mleczarniach, w warunkach sterylnych, wyłożonych stalą nierdzewną. Choć podobno nie do końca - nie jest to jednak sprawdzona informacja
W trakcie wędrówek wakacyjnych (no wędrówek to za dużo powiedziane - wycieczek samochodowych) trafiliśmy do miejscowości Niva. Mleczarnia znajdowała się w sąsiedniej. Nabylismy tam ser. Jakże inny od tych marketowych - przede wszystkim z dłuższym terminem przydatności (mimno, że nie zamykany hermetycznie, a cięty na ćwiartki), pozbawiony nadmiaru soli, który do tej pory przeszkadzał mi w samodzielnej konsumpcji sera.
W dzień, który był porażką dla mojej córki (nie została zrealizowana jej atrakcja - z racji bezsensownych dodatkowych nakładów finansowych dla 5-osobowej grupy, odrobiona potem czasowo w ponad dziesięciokroć - jeżeli idzie o intensywność wrażeń) trafiliśmy do restauracji wyglądajacej może i niepozornie. Z racji nadmiaru piwa - ewidentne chlupotanie tego bahusowego (nota bene jak bachus może lubić piwo? to chyba brak tej literki) płynu- blee, w poszukiwaniu czegoś pasującego do wina zdecydowałam się na 400 g sałatkę z serem Niva. Moja kubki zostały powalone, przytłoczone, oszołomione, odurzone...To było 400 g na miarę możliwości...kolejne (w innych miejscach) jakoś były mniej pożywne (wypełniające żołądek). Ale gramatura nieważna...
Teraz jestem na etapie ustalania składu sałatki i proporcji - jak mi się uda (a już niewiele brakuje) - podzielę się przepisem z Wami
Wróciłam z wakacji - jak ja kocham Czechy.
Może urlop nie był ekonomiczny - ale full wypas, zarówno dla ciała (jak zgubić ten nadmiar kilogramów - heee), jak i dla ducha.
Dla ducha nie będę opisywać, ale dla ciała....zostałam powalona na kolana...I to czym? śmierdzielem - ale z klasą.
Ser Niva- znałam od lat, samodzielnie do jedzenia zbyt intensywny smakowo, zadowalałam się dodatkiem do dań lub w wersji smażonej. Uważałam go za lokalna wersję sera z zieloną pleśnią, odpowiednik naszego lazura - ot tańsza wersja francuskich serów, bez historii, tradycji...
A w tym roku miła niespodzianka...
Okazuje się, że ser nie jest próbą dogonienia Europy. Nazwa pochodzi z Morawskiego Krasu, od miejscowości.
Ser leżakował w jaskiniach, aby uzyskać odpowiedni poziom pleśni i aromat. W dzisiejszych czasach wymogi sanepidowskie nakazują stworzenie takich warunków w mleczarniach, w warunkach sterylnych, wyłożonych stalą nierdzewną. Choć podobno nie do końca - nie jest to jednak sprawdzona informacja
W trakcie wędrówek wakacyjnych (no wędrówek to za dużo powiedziane - wycieczek samochodowych) trafiliśmy do miejscowości Niva. Mleczarnia znajdowała się w sąsiedniej. Nabylismy tam ser. Jakże inny od tych marketowych - przede wszystkim z dłuższym terminem przydatności (mimno, że nie zamykany hermetycznie, a cięty na ćwiartki), pozbawiony nadmiaru soli, który do tej pory przeszkadzał mi w samodzielnej konsumpcji sera.
W dzień, który był porażką dla mojej córki (nie została zrealizowana jej atrakcja - z racji bezsensownych dodatkowych nakładów finansowych dla 5-osobowej grupy, odrobiona potem czasowo w ponad dziesięciokroć - jeżeli idzie o intensywność wrażeń) trafiliśmy do restauracji wyglądajacej może i niepozornie. Z racji nadmiaru piwa - ewidentne chlupotanie tego bahusowego (nota bene jak bachus może lubić piwo? to chyba brak tej literki) płynu- blee, w poszukiwaniu czegoś pasującego do wina zdecydowałam się na 400 g sałatkę z serem Niva. Moja kubki zostały powalone, przytłoczone, oszołomione, odurzone...To było 400 g na miarę możliwości...kolejne (w innych miejscach) jakoś były mniej pożywne (wypełniające żołądek). Ale gramatura nieważna...
Teraz jestem na etapie ustalania składu sałatki i proporcji - jak mi się uda (a już niewiele brakuje) - podzielę się przepisem z Wami