Dawno nie było tematu o wesołych wpadkach kuchennych, a jakoś nie wierzę, żeby od ostatniego razu nie uzbierało się parę cymesików :)
Wreszcie w domu, wykończeniuwielogodzinną podróżą, zapominamy zatroszczyć się o składniki na weekendowe obiady - drobiazg, prawda? Bo przecież w polskich realiach zawsze można wyskoczyć po coś otwartego sklepu. No tak, pod warunkiem, że pani domu akurat nie trzęsie się pod kocem ze zmieniającą się jak w sinusoidzie raz wysoką gorączką, a raz z zaniżoną temperaturą, nie może mówić i zaczyna ginąć w stercie zużytych jednorazowych chusteczek, których nie ma siły wynieść do smietnika. Pan domu jest troskliwy i parzy herbatę za herbatą, ale kupa brudnych kubasów rośnie na kuchennym blacie, no i składników na obiad jak nie widać, tak nie widać. Co dalej... Resztkami sił zwlekam się z tapczanu, grzebię w szafkach, znajduję resztkę ryżu, puszeczkę mini groszku, zamrożoną wiejską marchewkę i chrapliwie piskliwym szepczącym głosem zarządzam, żeby mi przynieść mrożoną mieszankę warzyw. To będzie chyba najbezpieczniejsze, myślę, w niedzielę kupowanie mięsa na tackach tesco nie jest najrozsądniejsze, lepiej zjeść duszone warzywa typu brokuły, fasolka, kalafior, papryka niż nieświeżego kurczaka. Pan domu idzie, nabywa i kładzie z uśmiechem obok kuchenki. O cholera, myślę, zerkając na zawartość mrożonki, a potem na patelnię z duszącym się risotto z groszkiem i marchewką. No cóż, jakoś to będzie, pocieszam się... ... i smażę na drugiej patelni kukurydzę, rozdziamganą zielono-brązową paprykę, startą na wiórki cebulę, rozmemłane brokuły, sporą ilość plastrów ziemniaków oraz jeszcze więcej kupek lodu i śniegu.
"To najgorsza mieszanka warzywna, jaką jadłam w życiu"- obwieszczam po obiedzie. "Tak, tak, dobrze że przez ten katar nie czułaś smaku" - dodaje on. A potem się śmiejemy :)
Dziś nie odważyłam się wysłać go na zakupy - zrobiłam przegląd żelaznych zapasów i było spaghetti z sosem pomidorowym z tuczykiem, kaparami, czarnymi oliwkami, czosnkiem i ziołami.
wpadek każdy z nas pewnie miał kilka największa jaką pamiętam dotyczy mojego taty kiedy to przyprawiając kurczaka posypał go solą pieprzem i zamiast papryki użył cynamonu
Ja takich problemów nie mam. Wszystkie zakupy do domu robi mąż. Kubki na herbatę używamy po jednym dla każdego więc myć trzeba na bieżąco. Zresztą talerze na co dzień też mam po 1 komplecie dla każdego. Gotuję ja ale mój mąż kilka potraw też potrafi zrobić. Są to głównie dania mięsne: sznycle, kotlety mielone, medaliony drobiowe, zapiec mięso wieprzowe lub drobiowe w przyprawach, czy udusić coś na patelni.
Jeśli chodzi o wpadki to rzadko mi się zdarzają. Ostatnio niestety na Wigilię. Robiłam wieczerzę Wigilijną na 11 osób. Przed podaniem wszystko chciałam podgrzać. pakowałam ile weszło do piekarnika na 2 poziomach. Rondel z pierogami ruskimi nie dał się przykryć (pokrywka się nie zmieściła). By temperatura była równa włączyłam piekarnik. Jak zajrzałam do piekarnika to pierogi były brązowe na wierzchu. Stało się tak bo: nie były przykryte i pomyliłam ustawienia. Zamiast termoobieg włączyłam grill z wiatrakiem. Pierogi i tak były dobre i nic się nie zmarnowało.
Było to kilka lat temu. trwały przygotowania do wieczerzy wigilijnej. Była chyba godzina 14. wszystko było naszykowane, prawie wszystko. Mama gotowała barszcz do pierożków. Barszcz robi z pokrojonych w plastry burakówi gdy już były ugotowana poprosiła Tatę, żeby odcedził wywar. On to oczywiście zrobił, tyko zamiast barszczu zostawił... buraki i z dumą obwieścił żonie, że zadanie wykonane. :)Mama to zobaczyła złapał się za głowę i roześmiała. Po chwili Tatulek zorientował się, że tego nie wypijemy. Dosłownie w ostatniej chwili przed zamknięciem sklepu kupił jakieś buraki (wiadomo,wykupione było prawie wszystko ) i barszczyk ugotowany został na nowo. Tym razem Mamunia sama odcedzała.... :)
O ja cię, ale opowieść :D Jeszcze lepsza od tej, o której wspominałam zdaje się kilka lat temu. Babunia odcedziła rosół, wchustując jego zawartość w durszlaczek wstawiony do zlewozmywaka. Zorientowała się, gdy cała smakowita dobroć zniknęła w rur czeluściach, a na durszlaczku ostało się ino kilka marchewek i przywiędła koścista kurka :D Zdaje się, że sprytnie dogotowała do tego pare ziemniaków i jakoś to było :}
Moja babcia opowiadala, ze gdy byla baardzo mloda mezatka, niespecjalnie potrafila gotowac..ale nadrabiala mina.. Ktoregos dnia, dziadek poprosil ja aby ugotowala pierogow. Pewnie, ze ci ugotuje .. z nosem zadartym do gory odpowiedziala babcia.. no i jak dziadek wrocil z pracy to babcia stala przy garnku i mieszala.. Glodny dziadek ciagle podpytywal, kiedy to beda te pierogi gotowe...?? No czekaj, jeszcze chwile.. i mieszala dalej.. W koncu dziadek nabral podejrzen.. i pyta: hmm .. Domicela? a jak ty te pierogi robilas?? - No jak? jak.. Wziela make, ser, kartofle, cebule sol i pieprz i wrzucila do garnka a teraz mieszam i mieszam tylko te pierogi sie jakos nie chca zrobic.... Na to dziadek w smiech i mowi... ubieraj sie, idziemy do restauracji ;))))
Tak to bylo gdy rodzinach bywalo wiecej dzieci i niektore musialy zajmowac sie sprzataniem lub tez pilnowac mlodsze rodzenstwo a tylko niektore corki pomagaly w kuchni ;)
Moja mama kiedyś tak się skupiła na gotowaniu pierogów, że wodą z gotowania pierogów zalała herbatę. Zaczęlismy jeść pierogi, wzięłam łyk herbaty, a ona jakaś słonawa i taka nie klarowna, jakby z jakimiś farfoclami, mama spróbowała i stwierdziła, że pewnie herbata zepsuta!!! A potem patrzy a woda w czajniku stoi nieruszona a herbata jakimś cudem zrobiona :)))
Ostatnio w pracy przygotowywalam surowke dziadkom. Mialam tego wielka miche .. moze taka 10l Skosztowalam i mysle chyba troche za malo soli.. i siegnelam do przypraw.. w tym momencie ktos mnie zagadal i nastepna czynnosc jaka wykonalam to dolalam do surowki jeden wielki "psik" z butelki .. slodzika.. mysle sobie, no chyba mi glowe oderzna.. co teraz ?? Ta ilosc ktora dolalam..to odpowiadala chyba 10 lyzkom stolowym cukru (ze wzgledu na diabetykow, stosujemy slodzik).. Zebralam z wierzchu salate, wyrzucilam.. dolalam troche octu i nasypalam soli i pieprzu.. no i uratowalam czesc obiadu dla seniorow w wraz z nim moj wlasny tylek ;))
Było tych zabawnych zdarzeń troszkę.Może zacznę od nie swoich,tylko rodzinnych. Najpierw teściowa (nie miałaby mi tego za złe,bo poczucia humoru Jej nie brakowało i sama śmiała się z tego):-Pewnego razu ugotowała makaron i -po odcedzeniu na durszlak do zlewu stwierdziła,ze "gdzieś zniknął".Po prostu uciekł sobie przez duże oczka.Nigdy wcześniej nie gotowała drobniutkiego,a często robiła makaron własnej roboty.Innym razem,za moją zresztą namową kupiła filety rybne w kostce.Po jakimś czasie przychodzi i pyta mnie "jak ty to smażysz,bo mi się zrobiła zupa na patelni?".Po prostu rozmroziła całkiem te filety,jak kazdą rybę w całości,obtoczyła tylko w mące więc nawet nie było panierki,która ratowalaby trochę sytuację i rybka się rozleciała.To było w czasach,gdy w sklepach rybnych królowały jeszcze świeże lub mrożone,ale całe.To,co opisałam,nie "brzmi"może zbyt zabawnie,ale gdy wspomnę,z jakim humorem o tym opowiadała,śmieję się do dziś. Mąż był dość długo na "chorobowym",ja pracowałam i ...zaczął trochę kucharzyc. Kiedyś ugotował rosół i,tak jak ja,dodał włoską kapustę,tylko,że-prawie połowę dużej główki.No cóż.pierwszego nia zjedliśmy taki mocno kapuściany rosół,drugiego pokroiłam kapustę i warzywa,dokroiłam kilka ziemniaków i był kapuśniak. Innym razem przyszłam z pracy,a mąz prosi,żebym zobaczyłą,co jest "nie tak"z zupą pomidorową,ze jest taka blada.Pytam po kolei,co dał.twierdzi,ze wszystko,ale nadal czegoś brak.Spróbowałam i pytam,czy dał przecier."Tak" i pokazuje mi maleńką puszeczkę,tę najmnniejszą,która bywa w handlu (nawet nie wiem,ile ma dag).Zupy było 4-5 litrów.No cóż,pomidorów brak.Dodałam przecieru,doprawiłam i zupa była super. Córka (14) mieszkająca kilka miesięcy ze swoją ciocią (19) dostała kiedys od mojej mamy połowę "swojskiego"koguta-no cóż chyba miał ze trzy lata.Powiedziałam,żeby ugotowały sobie rosół i będzie na pewno bardzdo smaczny,tylko mają powoli i dosć długo gotowac.No cóż,dziewczyny wpadły na "lepszy"pomysł i upiekły koguta w piekarniku (tzn usiłowały upiec).Do dziś córka wspomina,jak usiłowały odgryzć choćby kawałeczek mięsa od kości,a że były bardzo głodne,to dopiero cierpiały.Dopiekały go,dopiekały,a ten tylko bardziej się spiekał,a nadal twardy był jak łyko.Oj,uśmiałam się.Teraz i one się śmieją. Kilka lat temu ugotowałam rosołek,taki "swojski"-oczywiście,jak najczęściej,spory garnek.Po wystudzeniu to,co zostało z obiadu wstawiłam do lodówki. Bardzo tego dnia zgłodniałam w pracy,a nie chciałam zapychać się kanapkami,bo w domu...czekał pyszny rosół.Pół dnia cieszyłam się na myśl o nim.Po powrocie zaglądam do lodówki,a w garnku-pełno szkła z pękniętej szklanej pokrywki.Na garnku została tylko metalowa obrączka.Aż mnie w dołku ścisnęło.Nie miałam ochoty nawet na mięso,które na szczęście wcześniej z niego wyjęłam Możecie teraz popukać się w głowę i powiedzieć,że zwariowałam,ale... Podgrzałam rosół,położyłam na sitku kilkakrotnie złożoną gazę i przecedziłam zawartość. garnka.Wyrzuciłam nieszczęsną szklaną mieszankę.Powtórzyłam to jeszcze dwukrotnie i -nie stwierdzająć na gazie nawet pyłku szklanego,powolutku,ale wręcz z rozkoszą,zjadłam talerz rosołu. Mąż patrzył najpierw na moja poczynania lekko zszokowany,ale..nie wytrzymał i również zjadł. Dlaczego pękła ta pokrywka,nie mam pojęcia do dziś.Na pewno była zimna w chwili wstawiania do lodówki.Teraz pokrywkę szklaną (w lodówce) zastępuję zwykłą lub przykrywam garnek folią aluminiowa.Ma to jeszcze te zaletę,że trochę mniej obciąża półke.C.dn.
Było tych zabawnych zdarzeń troszkę.Może zacznę od nie swoich,tylko rodzinnych.Najpierw teściowa (nie miałaby mi tego za złe,bo poczucia humoru Jej nie brakowało i sama śmiała się z tego):-Pewnego razu ugotowała makaron i -po odcedzeniu na durszlak do zlewu stwierdziła,ze "gdzieś zniknął".Po prostu uciekł sobie przez duże oczka.Nigdy wcześniej nie gotowała drobniutkiego,a często robiła makaron własnej roboty.Innym razem,za moją zresztą namową kupiła filety rybne w kostce.Po jakimś czasie przychodzi i pyta mnie "jak ty to smażysz,bo mi się zrobiła zupa na patelni?".Po prostu rozmroziła całkiem te filety,jak kazdą rybę w całości,obtoczyła tylko w mące więc nawet nie było panierki,która ratowalaby trochę sytuację i rybka się rozleciała.To było w czasach,gdy w sklepach rybnych królowały jeszcze świeże lub mrożone,ale całe.To,co opisałam,nie "brzmi"może zbyt zabawnie,ale gdy wspomnę,z jakim humorem o tym opowiadała,śmieję się do dziś.Mąż był dość długo na "chorobowym",ja pracowałam i ...zaczął trochę kucharzyc.Kiedyś ugotował rosół i,tak jak ja,dodał włoską kapustę,tylko,że-prawie połowę dużej główki.No cóż.pierwszego nia zjedliśmy taki mocno kapuściany rosół,drugiego pokroiłam kapustę i warzywa,dokroiłam kilka ziemniaków i był kapuśniak.Innym razem przyszłam z pracy,a mąz prosi,żebym zobaczyłą,co jest "nie tak"z zupą pomidorową,ze jest taka blada.Pytam po kolei,co dał.twierdzi,ze wszystko,ale nadal czegoś brak.Spróbowałam i pytam,czy dał przecier."Tak" i pokazuje mi maleńką puszeczkę,tę najmnniejszą,która bywa w handlu (nawet nie wiem,ile ma dag).Zupy było 4-5 litrów.No cóż,pomidorów brak.Dodałam przecieru,doprawiłam i zupa była super.Córka (14) mieszkająca kilka miesięcy ze swoją ciocią (19) dostała kiedys od mojej mamy połowę "swojskiego"koguta-no cóż chyba miał ze trzy lata.Powiedziałam,żeby ugotowały sobie rosół i będzie na pewno bardzdo smaczny,tylko mają powoli i dosć długo gotowac.No cóż,dziewczyny wpadły na "lepszy"pomysł i upiekły koguta w piekarniku (tzn usiłowały upiec).Do dziś córka wspomina,jak usiłowały odgryzć choćby kawałeczek mięsa od kości,a że były bardzo głodne,to dopiero cierpiały.Dopiekały go,dopiekały,a ten tylko bardziej się spiekał,a nadal twardy był jak łyko.Oj,uśmiałam się.Teraz i one się śmieją.Kilka lat temu ugotowałam rosołek,taki "swojski"-oczywiście,jak najczęściej,spory garnek.Po wystudzeniu to,co zostało z obiadu wstawiłam do lodówki.Bardzo tego dnia zgłodniałam w pracy,a nie chciałam zapychać się kanapkami,bo w domu...czekał pyszny rosół.Pół dnia cieszyłam się na myśl o nim.Po powrocie zaglądam do lodówki,a w garnku-pełno szkła z pękniętej szklanej pokrywki.Na garnku została tylko metalowa obrączka.Aż mnie w dołku ścisnęło.Nie miałam ochoty nawet na mięso,które na szczęście wcześniej z niego wyjęłamMożecie teraz popukać się w głowę i powiedzieć,że zwariowałam,ale... Podgrzałam rosół,położyłam na sitku kilkakrotnie złożoną gazę i przecedziłam zawartość. garnka.Wyrzuciłam nieszczęsną szklaną mieszankę.Powtórzyłam to jeszcze dwukrotnie i -nie stwierdzająć na gazie nawet pyłku szklanego,powolutku,ale wręcz z rozkoszą,zjadłam talerz rosołu.Mąż patrzył najpierw na moja poczynania lekko zszokowany,ale..nie wytrzymał i również zjadł.Dlaczego pękła ta pokrywka,nie mam pojęcia do dziś.Na pewno była zimna w chwili wstawiania do lodówki.Teraz pokrywkę szklaną (w lodówce) zastępuję zwykłą lub przykrywam garnek folią aluminiowa.Ma to jeszcze te zaletę,że trochę mniej obciąża półke.C.dn.
Tę 'szsklaną papkę"wyrzuciłam oczywiście razem z gazą,a następnie użyłam nowych.
Dawno nie było tematu o wesołych wpadkach kuchennych, a jakoś nie wierzę, żeby od ostatniego razu nie uzbierało się parę cymesików :)
Wreszcie w domu, wykończeniuwielogodzinną podróżą, zapominamy zatroszczyć się o składniki na weekendowe obiady - drobiazg, prawda? Bo przecież w polskich realiach zawsze można wyskoczyć po coś otwartego sklepu. No tak, pod warunkiem, że pani domu akurat nie trzęsie się pod kocem ze zmieniającą się jak w sinusoidzie raz wysoką gorączką, a raz z zaniżoną temperaturą, nie może mówić i zaczyna ginąć w stercie zużytych jednorazowych chusteczek, których nie ma siły wynieść do smietnika.
Pan domu jest troskliwy i parzy herbatę za herbatą, ale kupa brudnych kubasów rośnie na kuchennym blacie, no i składników na obiad jak nie widać, tak nie widać.
Co dalej...
Resztkami sił zwlekam się z tapczanu, grzebię w szafkach, znajduję resztkę ryżu, puszeczkę mini groszku, zamrożoną wiejską marchewkę i chrapliwie piskliwym szepczącym głosem zarządzam, żeby mi przynieść mrożoną mieszankę warzyw. To będzie chyba najbezpieczniejsze, myślę, w niedzielę kupowanie mięsa na tackach tesco nie jest najrozsądniejsze, lepiej zjeść duszone warzywa typu brokuły, fasolka, kalafior, papryka niż nieświeżego kurczaka.
Pan domu idzie, nabywa i kładzie z uśmiechem obok kuchenki.
O cholera, myślę, zerkając na zawartość mrożonki, a potem na patelnię z duszącym się risotto z groszkiem i marchewką.
No cóż, jakoś to będzie, pocieszam się...
... i smażę na drugiej patelni kukurydzę, rozdziamganą zielono-brązową paprykę, startą na wiórki cebulę, rozmemłane brokuły, sporą ilość plastrów ziemniaków oraz jeszcze więcej kupek lodu i śniegu.
"To najgorsza mieszanka warzywna, jaką jadłam w życiu"- obwieszczam po obiedzie.
"Tak, tak, dobrze że przez ten katar nie czułaś smaku" - dodaje on.
A potem się śmiejemy :)
Dziś nie odważyłam się wysłać go na zakupy - zrobiłam przegląd żelaznych zapasów i było spaghetti z sosem pomidorowym z tuczykiem, kaparami, czarnymi oliwkami, czosnkiem i ziołami.
wpadek każdy z nas pewnie miał kilka największa jaką pamiętam dotyczy mojego taty kiedy to przyprawiając kurczaka posypał go solą pieprzem i zamiast papryki użył cynamonu
Ja takich problemów nie mam. Wszystkie zakupy do domu robi mąż. Kubki na herbatę używamy po jednym dla każdego więc myć trzeba na bieżąco. Zresztą talerze na co dzień też mam po 1 komplecie dla każdego. Gotuję ja ale mój mąż kilka potraw też potrafi zrobić. Są to głównie dania mięsne: sznycle, kotlety mielone, medaliony drobiowe, zapiec mięso wieprzowe lub drobiowe w przyprawach, czy udusić coś na patelni.
Było to kilka lat temu. trwały przygotowania do wieczerzy wigilijnej. Była chyba godzina 14. wszystko było naszykowane, prawie wszystko. Mama gotowała barszcz do pierożków. Barszcz robi z pokrojonych w plastry burakówi gdy już były ugotowana poprosiła Tatę, żeby odcedził wywar. On to oczywiście zrobił, tyko zamiast barszczu zostawił... buraki i z dumą obwieścił żonie, że zadanie wykonane. :)Mama to zobaczyła złapał się za głowę i roześmiała. Po chwili Tatulek zorientował się, że tego nie wypijemy. Dosłownie w ostatniej chwili przed zamknięciem sklepu kupił jakieś buraki (wiadomo,wykupione było prawie wszystko ) i barszczyk ugotowany został na nowo. Tym razem Mamunia sama odcedzała.... :)
O ja cię, ale opowieść :D Jeszcze lepsza od tej, o której wspominałam zdaje się kilka lat temu. Babunia odcedziła rosół, wchustując jego zawartość w durszlaczek wstawiony do zlewozmywaka. Zorientowała się, gdy cała smakowita dobroć zniknęła w rur czeluściach, a na durszlaczku ostało się ino kilka marchewek i przywiędła koścista kurka :D
Zdaje się, że sprytnie dogotowała do tego pare ziemniaków i jakoś to było :}
Moja babcia opowiadala, ze gdy byla baardzo mloda mezatka, niespecjalnie potrafila gotowac..ale nadrabiala mina..
Ktoregos dnia, dziadek poprosil ja aby ugotowala pierogow. Pewnie, ze ci ugotuje .. z nosem zadartym do gory odpowiedziala babcia.. no i jak dziadek wrocil z pracy to babcia stala przy garnku i mieszala.. Glodny dziadek ciagle podpytywal, kiedy to beda te pierogi gotowe...??
No czekaj, jeszcze chwile.. i mieszala dalej.. W koncu dziadek nabral podejrzen.. i pyta: hmm .. Domicela? a jak ty te pierogi robilas?? - No jak? jak.. Wziela make, ser, kartofle, cebule sol i pieprz i wrzucila do garnka a teraz mieszam i mieszam tylko te pierogi sie jakos nie chca zrobic.... Na to dziadek w smiech i mowi... ubieraj sie, idziemy do restauracji ;))))
Tak to bylo gdy rodzinach bywalo wiecej dzieci i niektore musialy zajmowac sie sprzataniem lub tez pilnowac mlodsze rodzenstwo a tylko niektore corki pomagaly w kuchni ;)
Moja mama kiedyś tak się skupiła na gotowaniu pierogów, że wodą z gotowania pierogów zalała herbatę. Zaczęlismy jeść pierogi, wzięłam łyk herbaty, a ona jakaś słonawa i taka nie klarowna, jakby z jakimiś farfoclami, mama spróbowała i stwierdziła, że pewnie herbata zepsuta!!! A potem patrzy a woda w czajniku stoi nieruszona a herbata jakimś cudem zrobiona :)))
Super sposób na "pierogi", uśmiałam się jak norka
U nas też była przygoda z rosołem, tak samo mój tato odcedził go zamiast ziemniaków, od tamtej pory sprawdzał co odcedza
Ostatnio w pracy przygotowywalam surowke dziadkom. Mialam tego wielka miche .. moze taka 10l
Skosztowalam i mysle chyba troche za malo soli.. i siegnelam do przypraw.. w tym momencie ktos mnie zagadal i nastepna czynnosc jaka wykonalam to dolalam do surowki jeden wielki "psik" z butelki .. slodzika.. mysle sobie, no chyba mi glowe oderzna.. co teraz ?? Ta ilosc ktora dolalam..to odpowiadala chyba 10 lyzkom stolowym cukru (ze wzgledu na diabetykow, stosujemy slodzik)..
Zebralam z wierzchu salate, wyrzucilam.. dolalam troche octu i nasypalam soli i pieprzu.. no i uratowalam czesc obiadu dla seniorow w wraz z nim moj wlasny tylek ;))
Dobra kucharka, wyjdzie z każdej opresji:)
Było tych zabawnych zdarzeń troszkę.Może zacznę od nie swoich,tylko rodzinnych.
Najpierw teściowa (nie miałaby mi tego za złe,bo poczucia humoru Jej nie brakowało i sama śmiała się z tego):-Pewnego razu ugotowała makaron i -po odcedzeniu na durszlak do zlewu stwierdziła,ze "gdzieś zniknął".Po prostu uciekł sobie przez duże oczka.Nigdy wcześniej nie gotowała drobniutkiego,a często robiła makaron własnej roboty.Innym razem,za moją zresztą namową kupiła filety rybne w kostce.Po jakimś czasie przychodzi i pyta mnie "jak ty to smażysz,bo mi się zrobiła zupa na patelni?".Po prostu rozmroziła całkiem te filety,jak kazdą rybę w całości,obtoczyła tylko w mące więc nawet nie było panierki,która ratowalaby trochę sytuację i rybka się rozleciała.To było w czasach,gdy w sklepach rybnych królowały jeszcze świeże lub mrożone,ale całe.To,co opisałam,nie "brzmi"może zbyt zabawnie,ale gdy wspomnę,z jakim humorem o tym opowiadała,śmieję się do dziś.
Mąż był dość długo na "chorobowym",ja pracowałam i ...zaczął trochę kucharzyc.
Kiedyś ugotował rosół i,tak jak ja,dodał włoską kapustę,tylko,że-prawie połowę dużej główki.No cóż.pierwszego nia zjedliśmy taki mocno kapuściany rosół,drugiego pokroiłam kapustę i warzywa,dokroiłam kilka ziemniaków i był kapuśniak.
Innym razem przyszłam z pracy,a mąz prosi,żebym zobaczyłą,co jest "nie tak"z zupą pomidorową,ze jest taka blada.Pytam po kolei,co dał.twierdzi,ze wszystko,ale nadal czegoś brak.Spróbowałam i pytam,czy dał przecier."Tak" i pokazuje mi maleńką puszeczkę,tę najmnniejszą,która bywa w handlu (nawet nie wiem,ile ma dag).Zupy było 4-5 litrów.No cóż,pomidorów brak.Dodałam przecieru,doprawiłam i zupa była super.
Córka (14) mieszkająca kilka miesięcy ze swoją ciocią (19) dostała kiedys od mojej mamy połowę "swojskiego"koguta-no cóż chyba miał ze trzy lata.Powiedziałam,żeby ugotowały sobie rosół i będzie na pewno bardzdo smaczny,tylko mają powoli i dosć długo gotowac.No cóż,dziewczyny wpadły na "lepszy"pomysł i upiekły koguta w piekarniku (tzn usiłowały upiec).Do dziś córka wspomina,jak usiłowały odgryzć choćby kawałeczek mięsa od kości,a że były bardzo głodne,to dopiero cierpiały.Dopiekały go,dopiekały,a ten tylko bardziej się spiekał,a nadal twardy był jak łyko.Oj,uśmiałam się.Teraz i one się śmieją.
Kilka lat temu ugotowałam rosołek,taki "swojski"-oczywiście,jak najczęściej,spory garnek.Po wystudzeniu to,co zostało z obiadu wstawiłam do lodówki.
Bardzo tego dnia zgłodniałam w pracy,a nie chciałam zapychać się kanapkami,bo w domu...czekał pyszny rosół.Pół dnia cieszyłam się na myśl o nim.Po powrocie zaglądam do lodówki,a w garnku-pełno szkła z pękniętej szklanej pokrywki.Na garnku została tylko metalowa obrączka.Aż mnie w dołku ścisnęło.Nie miałam ochoty nawet na mięso,które na szczęście wcześniej z niego wyjęłam
Możecie teraz popukać się w głowę i powiedzieć,że zwariowałam,ale...
Podgrzałam rosół,położyłam na sitku kilkakrotnie złożoną gazę i przecedziłam zawartość. garnka.Wyrzuciłam nieszczęsną szklaną mieszankę.Powtórzyłam to jeszcze dwukrotnie i -nie stwierdzająć na gazie nawet pyłku szklanego,powolutku,ale wręcz z rozkoszą,zjadłam talerz rosołu.
Mąż patrzył najpierw na moja poczynania lekko zszokowany,ale..nie wytrzymał i również zjadł.
Dlaczego pękła ta pokrywka,nie mam pojęcia do dziś.Na pewno była zimna w chwili wstawiania do lodówki.Teraz pokrywkę szklaną (w lodówce) zastępuję zwykłą lub przykrywam garnek folią aluminiowa.Ma to jeszcze te zaletę,że trochę mniej obciąża półke.C.dn.
Było tych zabawnych zdarzeń troszkę.Może zacznę od nie swoich,tylko
Tę 'szsklaną papkę"wyrzuciłam oczywiście razem z gazą,a następnie użyłam nowych.rodzinnych.Najpierw teściowa (nie miałaby mi tego za złe,bo poczucia humoru
Jej nie brakowało i sama śmiała się z tego):-Pewnego razu ugotowała
makaron i -po odcedzeniu na durszlak do zlewu stwierdziła,ze "gdzieś
zniknął".Po prostu uciekł sobie przez duże oczka.Nigdy wcześniej nie
gotowała drobniutkiego,a często robiła makaron własnej roboty.Innym
razem,za moją zresztą namową kupiła filety rybne w kostce.Po jakimś
czasie przychodzi i pyta mnie "jak ty to smażysz,bo mi się zrobiła zupa na
patelni?".Po prostu rozmroziła całkiem te filety,jak kazdą rybę w
całości,obtoczyła tylko w mące więc nawet nie było panierki,która
ratowalaby trochę sytuację i rybka się rozleciała.To było w czasach,gdy w
sklepach rybnych królowały jeszcze świeże lub mrożone,ale
całe.To,co opisałam,nie "brzmi"może zbyt zabawnie,ale gdy wspomnę,z jakim
humorem o tym opowiadała,śmieję się do dziś.Mąż był dość długo na
"chorobowym",ja pracowałam i ...zaczął trochę kucharzyc.Kiedyś ugotował
rosół i,tak jak ja,dodał włoską kapustę,tylko,że-prawie połowę
dużej główki.No cóż.pierwszego nia zjedliśmy taki mocno
kapuściany rosół,drugiego pokroiłam kapustę i warzywa,dokroiłam
kilka ziemniaków i był kapuśniak.Innym razem przyszłam z pracy,a
mąz prosi,żebym zobaczyłą,co jest "nie tak"z zupą pomidorową,ze jest
taka blada.Pytam po kolei,co dał.twierdzi,ze wszystko,ale nadal czegoś
brak.Spróbowałam i pytam,czy dał przecier."Tak" i pokazuje mi
maleńką puszeczkę,tę najmnniejszą,która bywa w handlu (nawet nie
wiem,ile ma dag).Zupy było 4-5 litrów.No cóż,pomidorów
brak.Dodałam przecieru,doprawiłam i zupa była super.Córka (14)
mieszkająca kilka miesięcy ze swoją ciocią (19) dostała kiedys od mojej
mamy połowę "swojskiego"koguta-no cóż chyba miał ze trzy
lata.Powiedziałam,żeby ugotowały sobie rosół i będzie na pewno
bardzdo smaczny,tylko mają powoli i dosć długo gotowac.No
cóż,dziewczyny wpadły na "lepszy"pomysł i upiekły koguta w
piekarniku (tzn usiłowały upiec).Do dziś córka wspomina,jak
usiłowały odgryzć choćby kawałeczek mięsa od kości,a że były bardzo
głodne,to dopiero cierpiały.Dopiekały go,dopiekały,a ten tylko bardziej
się spiekał,a nadal twardy był jak łyko.Oj,uśmiałam się.Teraz i one
się śmieją.Kilka lat temu ugotowałam rosołek,taki
"swojski"-oczywiście,jak najczęściej,spory garnek.Po wystudzeniu to,co
zostało z obiadu wstawiłam do lodówki.Bardzo tego dnia zgłodniałam
w pracy,a nie chciałam zapychać się kanapkami,bo w domu...czekał pyszny
rosół.Pół dnia cieszyłam się na myśl o nim.Po powrocie
zaglądam do lodówki,a w garnku-pełno szkła z pękniętej szklanej
pokrywki.Na garnku została tylko metalowa obrączka.Aż mnie w dołku
ścisnęło.Nie miałam ochoty nawet na mięso,które na szczęście
wcześniej z niego wyjęłamMożecie teraz popukać się w głowę i
powiedzieć,że zwariowałam,ale... Podgrzałam
rosół,położyłam na sitku kilkakrotnie złożoną gazę i
przecedziłam zawartość. garnka.Wyrzuciłam nieszczęsną szklaną
mieszankę.Powtórzyłam to jeszcze dwukrotnie i -nie stwierdzająć na
gazie nawet pyłku szklanego,powolutku,ale wręcz z rozkoszą,zjadłam talerz
rosołu.Mąż patrzył najpierw na moja poczynania lekko zszokowany,ale..nie
wytrzymał i również zjadł.Dlaczego pękła ta pokrywka,nie mam
pojęcia do dziś.Na pewno była zimna w chwili wstawiania do
lodówki.Teraz pokrywkę szklaną (w lodówce) zastępuję
zwykłą lub przykrywam garnek folią aluminiowa.Ma to jeszcze te zaletę,że
trochę mniej obciąża półke.C.dn.