Moja córka dostaje od nas miesięczne kieszonkowe, które jej starcza na swoje potrzeby. Wczoraj po powrocie ze szkoły powiedziała że w klasie uczniowie dostają za 5 i 6 od rodziców pieniądze.Wyciągnęła niby zartem rękę że ona też by chciała dostawać i pokazała z angielskiego z klasówki 5 a z niemieckiego z kartkówki 6.
Dzieci i młodzież będą się uczyć , że za wszystko się dostaje kasę. Za dobre oceny, posprzątany pokój. Dzieci powinny wiedzieć, że to należy do ich obowiązków a uczą się dla siebie. Z nauką wiążę się ich przyszłość. Ja też miałam taką koleżankę co za dobre oceny dostawała kasę od babci i cioci.
Miałyśmy z siostrą podobnie. Na koniec roku szkolnego w podstawówce tata przeliczał oceny według własnego uznania i wypłacał. Nie miałyśmy kieszonkowego. Czasy się zmieniły.
Teraz to indywidualna sprawa między rodzicem a dzieckiem.
Nasz Tom zawsze ma jakieś drobne i przeważnie kupuje drobne akcesoria komputerowe lub coś związane z historią. Jakoś do tej pory "nie szantażował" nas, że należy mu się kasa za dobre oceny, a uczy się nieźle.
Ma już plany, co chce robić kiedyś. Jako że oboje z mężem pracujemy to postanowiliśmy odkładać w banku /odkąd skończył 7 lat/ po 250zł. miesięcznie. Potem na studia jak znalazł.
No ja też nie słyszałam o żadnym cenniku. Rodzice , którzy dają kasę za to swoim dzieciom wychowują ich na materialistów. Mogą wyrosnąć na ludzi , którzy zawsze będą widzieć swój interes i korzyści dla siebie. Nie będą bezinteresowni.
No właśnie też jestem zdania że za drogo, moja córka nie jest aż tak wzorową uczennicą, ale często zdarzają jej się 5 i 6 z języków obcych, informatyki, wf i religii.Z innych ma raczej 4 i czasami 3.
Niech przyniesie 5 ocen 6 to daje stówkę. Można w ten sposób 400 zł uzbierać a niektórzy nie wiele więcej mają na jedzenie dla rodziny na miesiąc. Paranoja.
No właśnie, ale niektóre dzieciaki dostają kieszonkowego po 250 zł, jak mi córka o tym powiedziała to mi włosy dęba stanęły na głowie:) Bo moja dostaje 50 zł.
Też uważam,że to za dużo,ale jak zwykle,zależy to od środowiska i zasobności portfela."Kuzynek"męża,jako dziecię jeszcze w podstawówce,dostawał kieszonkowe...wyższe,niż nasze pieniądze na życie.Wcale mu to na dobre nie wyszło,ale co szpan,to szpan.Dodam jeszcze,że nie piszę tego z zazdrości,bo np moi rodzice mieli swego czasu duże dochody,ale na swoje wieksze potrzeby musiałam sama zapracować.
Już są takie pannice w szkołach, co gorzej ubraną nastolatkę traktują jak trąd, wredne, wymalowane bez skrupułów , gnebią inne dziewczyny. Na zebraniu w szkole u córki były takie matki które się żaliły, że ich córki są tak traktowane.
Moja siostra jest rok młodsza i miała takie pannice w liceum. Miały się za coś lepszego bo były z miasta i rodzice kasę mieli. Traktowały gorzej te , które miały gorsze ubrania. Siostra zaprzyjaźniła się z dziewczyną , która była z rodziny rolniczej. Matka na rencie bo kłopopty z sercem a ojciec też schorowany. Bardzo z niej szydzili a to taka sympatyczna osoba. Przyjaźń przetrwała do dziś odwiedzają się a ich dziewczynki wspólnie się bawią. A wychowawczyni jeszcze je faworyzowała te miastowe. Nie mówię, że wszystkie dziewczyny z miasta są złe lecz większość sjest pysznych i zarozumiałych i gardzą tymi, którzy mają mniej.
O takich rzeczach trzeba mówic zawsze głośno , na zebraniach wprost do matek tych lepiej ubranych dziewczyn,, a jak nie pomaga poruszyć dyrektora , a nawet kuratorium Jakim prawem poniżają gorzej ubrane, nie każdego stać na markowe rzeczy.
Nikt nie daje prawa poniżać innych , dlatego tylko że jest gorzej ubrany. A tak szczerze to wolę skromne naturalne dziewczyny, od tych plastikowych lal , ubranych w rózowe ciuszki i trzęsących klasą.Że też matka pozwala tak wymalowanej i ubranej córce iść w takim stroju do szkoły, dziwię się bardzo.
Dziewczyny teraz są dorosłe i życie pokazało na co je było stać. Jedna już w liceum zaszła w ciążę, inne z ledwością szkołe skończyły, inne mają co miesiąc innego faceta a kilka spotkałam w markecie gdzie pracują. Pomyślałam wtedy a takie były bezczelne i pewne siebie. A teraz nie jedna ma gorzej niż ta moja koleżanka.
Nigdy nie płacono mi za dobre oceny.Nagrodą była satysfakcja.Jedyną "wymierną w naturze" nagrodą była...piłka nożna,którą dostałam za wygranie powiatowej olimpiady matematycznej w 7 klasie,hi,hi.Organizatorzy byli tak pewni,że wygra któryś z chłopaków,z innej szkoły,że nie pomyśleli o niczym innym.Byłam tak samolubna,że nie podarowałam jej szkole,ale...oddałam do sklepu i gotówkę sobie "przywłaszczyłam".
Wracając na poważnie do tematu,moje dzieci też nie otrzymywały pieniędzy za stopnie.Kieszonkowe,owszem.ale to co innego.
Obojetnie,co dostałyśmy,ale wspomnienia...bezcenne.Może dlatego,że było to samodzielnie zapracowane i nagrodzone "z zewnątrz".Nie wierzę,żeby "płatni" uczniowie mieli satysfakcję z pieniędzy.To jest komercja,wyrachowanie.Moze i taka jest szkolna moda,ale nie każdy musi ją "małpować'.
Dla mnie tacy rodzice od małego wychowują sobie materialistów. Co tylko się pieniądz liczy. Znam taką rodzinę w której każde dziecko od małego mialo swój portfel i tylko liczyły dzieciaki kto ma więcej.
Widocznie my chodziliśmy do szkoły w innych czasach, bo mnie nikt nie dał nawet złotówki za dobre oceny. Teraz wychowywanie dzieci pozostawia dużo do życzenia, dziwię się niektórym rodzicom.
Ja mam 26 lat Dario i nam nikt nie dawał kasy. Mama nam tłumaczyła, że jak nie będziemy się uczyć to ciężkie życie nas czeka. A babcia zachęcała, że ona nie miała warunków bo wojna wybuchła . Skończyła tylko dwie klasy.
Mam dzieci w podobnym wieku, tłumaczyłam tak jak Twoja Mama. Nigdy nie płaciłam za oceny. Kieszonkowe swoją drogą, musieli mieć przy sobie parę groszy bo od zerówki dojeżdzali do szkoły.
Bezstresowe wychowanie, pogoń za pieniedzmi,materializm i brak czasu. Ja moim chłopakom zawsze mówilam,że nie można miec wszystkiego bo jak już wszystko będą mieli to będzie nudno. Chyba coś to daje bo słyszałam jak syn mówił to swojej dziewczynie .
No to ja bym zbankrutowała. A mówiąc szczerze , to owszem moja córka miała kieszonkowe, ale bez jakiejś przesady.
Pamietam też , że były takie ferie , w czasie których "odrabiała" rachunek telefoczny .Miała swój nr telefonu stacjonarnego, ale nie znaczyło to ,że mogła wisieć na telefonie całe godziny.Było to poza moją kontrolą, bo pokój miała na górze domu.I w czasie ferii zimowych , zamiastpojechać na zimowsko to wstawała codziennie rano, bo punkt 7.00 musiała być w pracy tak inni nasi pracownicy.Była chyba młodsza od Twojej Ani , ale to ją nauczyło, że na przyjemności trzeba zapracować.Pracowała całe dwa tygodnie.
To bardzo smutne,że rodzice godzą się na takie rzeczy...Ale to chyba wina nas samych,rodziców w szerokim pojęciu oczywiście...Każdy chce żeby jego pociecha miala lepsze życie od naszego,żeby im niczego nie brakowało,ale chyba nie tędy droga.Widzę dzieci moich sąsiadów dwie dziewczynki w gimnazjum,jedna w pierwszej klasie a druga w ostatniej...obie dobrze ubrane,mają mnóstwo kasy ale cóż z tego jak całymi dniami siedzą same,ojciec za granicą matka ma firmę a one bardzo mile dziewuszki całymi dniami z kluczem na szyi i to trwa już koło 10 lat.Czasem pomagam im w angielskim,bo mama nie ma czasu ich wozić na dodatkowe lekcje(mieszkamy na przedmieścu),przychodzą do mojej małej i kiedyś ta młodsza zapytała czy tak jest w prawdziwym domu ,że mama i tata po południu są w domu i bawią się z dzieckiem i razem jedzą posiłki i że ona nie pamięta żeby u nich w domu kiedykolwiek tak było...Uczą się średnio,nie mają większych problemów ale mają smutne życie.Wychowują się praktycznie nawzajem.Ale czy to o to chodzi?Kiedy dziewczynką czegoś brakuje mama daje im kartę kredytową i szlus.Dla nich pojęcie pieniądza,zarabianie czy ciężka praca to chyba pojęcie względne...W naszym świecie pogoń za pieniądzem to najważniejszy cel w życi,trochę się w tym pogubiliśmy a i młodzież widzi że za pieniądze wiele można...No cóż właśnie w takim świecie przyszło nam żyć i chować swoje dzieci.Myślę że to od nas samych zależy jakie wartości przekażemy naszym pociechom.
Ja zawsze powtarzam synowi, że uczy się dla siebie.Od zawsze był najlepszym uczniem w klasie i kiedy przynosił świadectwo z wyróżnieniem to dostawał nagrodę , ale to zawsze była niespodzianka.Któregoś roku była trudna sytuacja finansowa u nas i nie dostał nagrody materialnej, ale nie był z tego powodu nieszcześliwy , bo potrafił to zrozumieć i docenić to co wczesniej od nas dostawał.
Ja również uważam, iż za dobre oceny nie należy nagradzać pieniędzmi. Każdy uczy sie dla siebie- to należy dziecku powtarzać, a efekty nauki zaprocentują w przyszłości. Mój syn kończy gimnazjum i dostaje kieszonkowe 50-70 zł miesięcznie. moim zdaniem jest to kwota wystarczająca dla 16-latka na drobne wydatki .Wiadomo, że potrzeby żywieniowe ,odzież ,książki, pomoce szkolne,dodatkowe zajęcia płatne, telefon ma zapewnione przez nas rodziców.
Popieram w 100%, ja córce dodatkowo kupuję jeszcze kosmetyki, oczywiście ona sobie wybiera w rozsądnej cenie, a ja płacę.Przeważnie jest to dezodorant, błyszczyk i tonic do twarzy.Bo pudru ani tuszu do rzes nie używa.
Ja byłam nagradzana za dobre stopnie,ale nie za kazdą ocene.Tzn jak mama wróciła z wywiadówki i na kartce z ocenami były przyzwoite wyniki to dostawałam pieniążki,ale nie jakies wielkie kwoty, np na wyjscie do kina.Cóż,uczniowie jak widac się cenią.Bardzo smutne że rodzice niektórych zamożnych dzieci mają tak mało wyobrazni.
Uczyłam sie dla siebie nie dla nagród w postaci kasy. Jak coś się nauczyłam to mi to zostalo w glowie na przyszłość i stawałam się po prostu mądrzejsza. Dobrze robisz MŻ że nie dajesz za 5 i 6 pieniędzy. Kieszonkowe -wystarczy na potrzeby np słodycze a ubranie i jedzenie , rzeczy do szkoły sama jej zapewniasz.
To wystarczy,ja ogólem miałam w podstawówce i gimnazjum zawsze czerwony pasek,potem juz nie, ale nigdy nie dostawalam za 5 i 6 pieniedzy, jakbym tak dostawala jak w cenniku to sporo bym ich juz miala:DDostalam zazwyczaj jakas czekolade jak przynioslam swiadectwo dobre, i tyle...
Jestem zdecydowanie przeciwna finansowemu nagradzaniu dziecka za oceny,to do niczego nie prowadzi,uczy jedynie tego że za kasę można wszystko osiągnąć,staje się roszczeniowe.Owszem,można ustalić z dzieckiem,że jeśli jego osiagnięcia w nauce czy zachowanie będą dobre będzie dzięki temu mieć przywileje(u mnie ta metoda zaczyna działać a przywilejem moze być np.zezwolenie dziecku na rozszerzenie wolnego czasu pomiędzy szkołą a nauką lub jakiś dodatkowy wypad ze znajomymi na pizzę,pomysłów może być wiele).Oczywiście przy braku spełniania naszych oczekiwań,przywileje zostają obebrane.O takiej metodzie dowiedziałam się na warsztatach(w których aktywnie uczestniczę)i muszę potwierdzić jej skuteczność(oczywiscie to wymaga czasu tak od nas jak i od dziecka).
Córkę do nauki motywowałam dość niepedagogicznie . To znaczy tłumaczyłam jej, że trzeba sie uczyć jeśli chce się robić w życiu to co się lubi i żeby praca sprawiała przyjemność. Podawałam swój przykład, że niestety uczyłam się trochę za mało i dlatego nie mam fajnej pracy
Myślę, że to nie jest dobre. Dziecko ma się uczyć dla siebie a nie dla pieniędzy, owszem, można nagrodzić dziecko za dobre wyniki w szkole w połowie semestru czy na koniec roku szkolnego, ale czy za każdą dobrą oceną uzyskaną w szkole?? Skąd ja mam mieć pewność, że dziecko uczciwie dostało tą ocenę a nie np za ściąganie?
Nagradzając w ten sposób dziecko, uważam że uczymy je tego, że nic nie ma za darmo (nawet jakakolwiek pomoc przyjaciołom, rodzinie) i uczy to chciwości.
Ja nigdy nie dostawałam pieniędzy za dobre oceny. A uczyłam się naprawdę dobrze. Zarówno w podastatówce, jak i w liceum miałam zawsze świadectwo z czerwonym paskiem. Nie słyszałam też, żeby ktoś z moich kolegów dostawał pieniądze za oceny.
Moje córki chodzą dopiero do I i II klasy podstawówki, uczą się bardzo dobrze. Od maleńkiego mówię im, że uczą się dla siebie, a każdą ocenę nagradzam buziakiem i pochwałą. One lubią zdobywac wiedzę, widać po nich, jak cieszą się z nowych wiadomości czy umiejętności. A i uczę je jeszcze skromności oraz tego, że najważniejsze jest serce, a nie wygląd zewnętrzny - to tak trochę poza tematem :)
Moi chłopcy nie dostają pieniędzy za oceny, ale zawsze przy okazji dobrej oceny słyszą "wspaniale!" "jestem z Ciebie dumna". Mądry rodzic wie, że to jest więcej warte na dłuższą metę niż pieniądze, a głupi nigdy nie będzie wiedział i nie będzie rozumiał ;)
Nie mam zamiaru tego stosować, bo to bezsensowne. Nie jest to jakiś bardzo rozpowszechniony proceder, w mojej szkole też były dzieciaki, które dostawały kasę za oceny. Mimo, że nie pochwalam płacenia za oceny -wyrośli na fajnych, wartościowych ludzi i wcale nie materialistów. Dostawałam jedynie stypendium naukowe na studiach, wcześniej co najwyżej dobre słowo od mamy :)
Był czas kiedy nagradzaliśmy młodego kasą za oceny, skutek był taki , że miał świadectwa z czerwonym paskiem , własną satysfakcję i do tego sporo gadźetów komputerowych, częściej chodził do kina, nawet czasem mógł matkę zaprosić czy siostrom coś kupić. Wiedziałam, że nie trwoni pieniędzy na byle co. Kieszonkowego dostawał 30 zł, za 6 - 6 zł, za 5-5 , za 4 - 2 zł. Trójka to minus 2 zł, dwója minus 5, jedynka kasowała kieszonkowe. Tak więc ja nie zbankrutowałam - maks z kieszonkowym wyciągał 100 zł ale nie było to za często, a efekty były, bo zdolny ale leniwy. Nie uważam żebym wychowywała materialistę. Piszecie jaką satysfakcję sprawiały wam nagrody rzeczowe - dla mnie rzadna różnica - dostaje kasę i kupuje sobie to co chce i co mu potrzebne, czy to ja idę i kupuję ( prezent nie zawsze może być trafiony bo w kwestiach zainteresowań syna ekspertem nie jestem ). Jak pójdzie do pracy to nie da się wykorzystać- pracować też powinno się dla własnej satysfakcji :). Teraz finansowo mamy trochę gorzej, młody jest w gimnazjum, nie płacimy już za oceny. Młody to zrozumiał bez problemów, mimo, że czasem nawet na kieszonkowe nie starcza, a zapęd do nauki mu pozostał.
to nie jest dobry sposób, dzieci powinny się uczyć dla siebie, a nie dla kasy, a płacenie za oceny zrobi z nich materialistów, którzy bez odpowiedniej zapłaty nie zrobią nic
mojemu synowi (14 lat) nie dajemy kieszonkowego jako takiego, bo ma lekką rękę do wydawania, jak potrzebuje pieniądze na coś konkretnego to Mu daję, a jak dostanie od kogoś pieniądze, to je rekwiruję i "odkładam" na swoje konto, w ten sposób zbiera sobie na gry, które Mu się podobają, a w zeszłym roku na buty narciarskie
za obowiązki domowe nie dostaje pieniędzy, ale jeśli robi coś co do jego codziennych obowiązków nie należy, np. umyje mój samochód, czy pomoże tacie przy rozładunku drewna, to dostaje "zapłatę", ale nie są to duże kwoty (max 30 zł)
Wszytsko zależy od Ciebie. Mnie nigdy rodzice nie przekupiali, sama się uczyłam od siebie, ale z drugiej strony jak dziecko nie uczy się to wystarczy zwykły szlaban (zakaz wychdozenia, zakaz komputera itp) i zaraz będą lepsze oceny, ale szczerze połowa rodziców nie jest konsekwentna i za dużo pozwalają i wtedy dorasta takie rozpuszczone, wymyślające i myślące o sobie jako pępek świata bahor:)
A jak strasznie ktoś chce wynagrodzić dziecko, to można umówić się, że na każdy semestr jak średnia bd powyżej 4,5 dostanie coś (pieniądze, zabawka, nowa gra itp), a nie za każdą ocenę dostaje taką kwotę! Jak dziecko chce pieniądze, to może zapracować na nie w inny sposób, niech idzie do rpacy (w wieku gimnazjalnym- nauczy się szacunku do pieniędzy i zobaczy jak to jest pracować na 20 zł)
i co za każdą osobną ocenę dzieciakowi będzie się dawało pieniądze, jeszcze tak wysokie? Dla mnie bezsensu, swoje dziecko napewno nie będę tak wychowywać:) Ale oczywiście, kto co woli.
Trochę to jest i tak, że są dzieci które się praktycznie niewiele uczą i oceny mają dobre i wyżej. A sa takie, które uczą się bardzo dużo i im nie wychodzi. Czy za mało zdolne, a niektóre nie potrafią sprzedać tego co się nauczyły. Myslę ze w takim przypadku , jeśli rodzic widzi jak to dziecko pracuje, to choćby dla zrekompensowania tego czy stresu (nieśmiałość zżera czasem ) czy tej czasem bardzo mozolnej i wręcz syzyfowej pracy wtedy może warto nagrodzić chocby 20 zł za tą niespodziewaną piątkę czy jakieś pieniądze za świadectwo. Bo naprawdę są przypadki, że dziecko na tą średnią 4,2 musi się napracować
No dobra, ale mało jest takich przypadków, połowa uczniów jest po prostu leniwa i nie chce im się uczyć, bo wolą grać itp. Ale jak twoje dziecko przynosi ci przez cały rok same 4 i 5, a w semestrze cząstkowych ocen jest około 40-50 to policz to sobie razy 20 zł.
Ja nie jestem za tym by nagradzac dzieci za kazda ocene w szkole. Osobiscie mam dopiero 18 lat i od zawsze dobrze sie ucze. Nagrody dostawalam po odebraniu dobrego swiadectwa i to nie byly nagrody pieniezne. Sadze ze dzieci powinny wiedziec ze ucza sie dla siebie, ze w przyszlosci pomoze im to w znalezieniu pracy i lepszych zarobkach.
Moja córka dostaje od nas miesięczne kieszonkowe, które jej starcza na swoje potrzeby. Wczoraj po powrocie ze szkoły powiedziała że w klasie uczniowie dostają za 5 i 6 od rodziców pieniądze.Wyciągnęła niby zartem rękę że ona też by chciała dostawać i pokazała z angielskiego z klasówki 5 a z niemieckiego z kartkówki 6.
Klasowy cennik ucznia:
za 5, 15 zł, a za 6, 20 zł
Co Wy na taką formę nagradzania?
Dzieci i młodzież będą się uczyć , że za wszystko się dostaje kasę. Za dobre oceny, posprzątany pokój. Dzieci powinny wiedzieć, że to należy do ich obowiązków a uczą się dla siebie. Z nauką wiążę się ich przyszłość. Ja też miałam taką koleżankę co za dobre oceny dostawała kasę od babci i cioci.
czasem babcia dała mi pare groszy, na zakończenie roku, jak pokazałam jej świadectwo.
Mówiła ze to na lody, bo czerwiec, ładna pogoda, za dobre oceny i trud przez cały rok.
Mi i tak wystarczało zadowolenie w oczach rodziców czy dziadkow..
To co innego. Mi mama lub babcia też czasami dały na lody na koniec roku, ale była uciecha z siostrą.
Miałyśmy z siostrą podobnie. Na koniec roku szkolnego w podstawówce tata przeliczał oceny według własnego uznania i wypłacał. Nie miałyśmy kieszonkowego. Czasy się zmieniły.
Teraz to indywidualna sprawa między rodzicem a dzieckiem.
Nasz Tom zawsze ma jakieś drobne i przeważnie kupuje drobne akcesoria komputerowe lub coś związane z historią. Jakoś do tej pory "nie szantażował" nas, że należy mu się kasa za dobre oceny, a uczy się nieźle.
Ma już plany, co chce robić kiedyś. Jako że oboje z mężem pracujemy to postanowiliśmy odkładać w banku /odkąd skończył 7 lat/ po 250zł. miesięcznie. Potem na studia jak znalazł.
Nie dawaliśmy nigdy córce pieniędzy za sprzątanie, ani za oceny, dostaje tylko kieszonkowe. Ździwiałam się że mają w ogóle jakiś cennik w klasie.
No ja też nie słyszałam o żadnym cenniku. Rodzice , którzy dają kasę za to swoim dzieciom wychowują ich na materialistów. Mogą wyrosnąć na ludzi , którzy zawsze będą widzieć swój interes i korzyści dla siebie. Nie będą bezinteresowni.
Mając wzorową uczennicę, można zbankrutowac
Coś drogo za te 5 i 6 każą sobie płacic... ;/
Taka postawa roszczeniowa.
Mi mama powtarzała zawsze, uczysz się dla siebie a nie dla innych.
wolę taką postawę.
No właśnie też jestem zdania że za drogo, moja córka nie jest aż tak wzorową uczennicą, ale często zdarzają jej się 5 i 6 z języków obcych, informatyki, wf i religii.Z innych ma raczej 4 i czasami 3.
Niech przyniesie 5 ocen 6 to daje stówkę. Można w ten sposób 400 zł uzbierać a niektórzy nie wiele więcej mają na jedzenie dla rodziny na miesiąc. Paranoja.
No właśnie, ale niektóre dzieciaki dostają kieszonkowego po 250 zł, jak mi córka o tym powiedziała to mi włosy dęba stanęły na głowie:) Bo moja dostaje 50 zł.
Ciekawe na co tyle kasy dzieciakom czy nawet nastolatce. Chyba rodzice kupują takiemu dziecku ciuchy i resztę a te 250 zł to na przyjemności?
Też uważam,że to za dużo,ale jak zwykle,zależy to od środowiska i zasobności portfela."Kuzynek"męża,jako dziecię jeszcze w podstawówce,dostawał kieszonkowe...wyższe,niż nasze pieniądze na życie.Wcale mu to na dobre nie wyszło,ale co szpan,to szpan.Dodam jeszcze,że nie piszę tego z zazdrości,bo np moi rodzice mieli swego czasu duże dochody,ale na swoje wieksze potrzeby musiałam sama zapracować.
No właśnie a póżniej wyrośnie taki snop, który sens życia widzi w markowych rzeczach.
Już są takie pannice w szkołach, co gorzej ubraną nastolatkę traktują jak trąd, wredne, wymalowane bez skrupułów , gnebią inne dziewczyny. Na zebraniu w szkole u córki były takie matki które się żaliły, że ich córki są tak traktowane.
Moja siostra jest rok młodsza i miała takie pannice w liceum. Miały się za coś lepszego bo były z miasta i rodzice kasę mieli. Traktowały gorzej te , które miały gorsze ubrania. Siostra zaprzyjaźniła się z dziewczyną , która była z rodziny rolniczej. Matka na rencie bo kłopopty z sercem a ojciec też schorowany. Bardzo z niej szydzili a to taka sympatyczna osoba. Przyjaźń przetrwała do dziś odwiedzają się a ich dziewczynki wspólnie się bawią. A wychowawczyni jeszcze je faworyzowała te miastowe. Nie mówię, że wszystkie dziewczyny z miasta są złe lecz większość sjest pysznych i zarozumiałych i gardzą tymi, którzy mają mniej.
O takich rzeczach trzeba mówic zawsze głośno , na zebraniach wprost do matek tych lepiej ubranych dziewczyn,, a jak nie pomaga poruszyć dyrektora , a nawet kuratorium Jakim prawem poniżają gorzej ubrane, nie każdego stać na markowe rzeczy.
Nikt nie daje prawa poniżać innych , dlatego tylko że jest gorzej ubrany. A tak szczerze to wolę skromne naturalne dziewczyny, od tych plastikowych lal , ubranych w rózowe ciuszki i trzęsących klasą.Że też matka pozwala tak wymalowanej i ubranej córce iść w takim stroju do szkoły, dziwię się bardzo.
Dziewczyny teraz są dorosłe i życie pokazało na co je było stać. Jedna już w liceum zaszła w ciążę, inne z ledwością szkołe skończyły, inne mają co miesiąc innego faceta a kilka spotkałam w markecie gdzie pracują. Pomyślałam wtedy a takie były bezczelne i pewne siebie. A teraz nie jedna ma gorzej niż ta moja koleżanka.
Nigdy nie płacono mi za dobre oceny.Nagrodą była satysfakcja.Jedyną "wymierną w naturze" nagrodą była...piłka nożna,którą dostałam za wygranie powiatowej olimpiady matematycznej w 7 klasie,hi,hi.Organizatorzy byli tak pewni,że wygra któryś z chłopaków,z innej szkoły,że nie pomyśleli o niczym innym.Byłam tak samolubna,że nie podarowałam jej szkole,ale...oddałam do sklepu i gotówkę sobie "przywłaszczyłam".
Wracając na poważnie do tematu,moje dzieci też nie otrzymywały pieniędzy za stopnie.Kieszonkowe,owszem.ale to co innego.
Już widzę Twoją radość z tej piłki nożnej. Nie docenili dziewczyn
Właśnie,Gdyby były zakłady jak na torze wyścigowym,nie postawiliby na mnie złamanego grosza..Radość była,że... piłkę przyjęli.
Pamiętam jak ja za nagrodę w konkursie plastycznym dostałam pióro i długopis taka tandetna chińszczyzna. Jaka radość była.
Obojetnie,co dostałyśmy,ale wspomnienia...bezcenne.Może dlatego,że było to samodzielnie zapracowane i nagrodzone "z zewnątrz".Nie wierzę,żeby "płatni" uczniowie mieli satysfakcję z pieniędzy.To jest komercja,wyrachowanie.Moze i taka jest szkolna moda,ale nie każdy musi ją "małpować'.
Dla mnie tacy rodzice od małego wychowują sobie materialistów. Co tylko się pieniądz liczy. Znam taką rodzinę w której każde dziecko od małego mialo swój portfel i tylko liczyły dzieciaki kto ma więcej.
Widocznie my chodziliśmy do szkoły w innych czasach, bo mnie nikt nie dał nawet złotówki za dobre oceny. Teraz wychowywanie dzieci pozostawia dużo do życzenia, dziwię się niektórym rodzicom.
Ja mam 26 lat Dario i nam nikt nie dawał kasy. Mama nam tłumaczyła, że jak nie będziemy się uczyć to ciężkie życie nas czeka. A babcia zachęcała, że ona nie miała warunków bo wojna wybuchła . Skończyła tylko dwie klasy.
Mam dzieci w podobnym wieku, tłumaczyłam tak jak Twoja Mama. Nigdy nie płaciłam za oceny. Kieszonkowe swoją drogą, musieli mieć przy sobie parę groszy bo od zerówki dojeżdzali do szkoły.
To jesteś mądra mama będę podobnie wychowywać swoje dzieci jak będę je mieć.
Dziekuje, napewno bedziesz dobrą mamą.
A pomyśleć , że teraz coraz więcej mam rozpieszcza swoje dzieci do granic możliwości. O zgrozo jakie nam pokolenie rośnie.
Bezstresowe wychowanie, pogoń za pieniedzmi,materializm i brak czasu. Ja moim chłopakom zawsze mówilam,że nie można miec wszystkiego bo jak już wszystko będą mieli to będzie nudno. Chyba coś to daje bo słyszałam jak syn mówił to swojej dziewczynie .
O naszym pokoleniu mówiło się źle, a większość jest przyzwoita, nie warto przesadzadzać na zapas :)
No wiadomo :)
Najważniejsze że Twoja córka nie wykazuje postawy roszczeniowej.
Rodzice karmią, ubierają, kupują książki, czasem te kieszonkowe itp.
Nie wiem ile ona ma lat, ale wyższe szkoły mają system stypendialny :)
Jak dobrze pamietam to Ania jest gimnazjalistką:)
Żeby dostać stypendium to trzeba mieć same piątki szóstki, no chyba że coś sie zminiło , a ja o tym nie wiem.:)
Z tego co się orientuje to trzeba być prymusem liczy się konkurs świadectw.
Dario ile Twoja córka ma lat?
Kończy w tym roku gimnazjum, dopiero się zaczną potrzeby:)
No tak właśnie myślałam. Oj zacznie się rewia mody jeszcze większa jak pójdzie do liceum. A potem studniówka. Na szczęście chłopców małych masz.
Niekoniecznie, chodzi o średnią.
kazda szkoła ma swoją skalę.
No ale dziecko chcąc takie 400 zł musi na prawdę się postarać, a nie wyciągać ręke do rodziców, za każdą 5-6 np. z WF czy zajęć praktycznych.
Żeby na tym etapie kształcenia miec stypendium to trzeba być laureatem lub finalistą w konkursach przedmiotowych.
no tak, myslałam o szkołach wyższych.
Z jakiegoś powodu dzieciom nie rozdaje się nawet stypendiów.
No to ja bym zbankrutowała. A mówiąc szczerze , to owszem moja córka miała kieszonkowe, ale bez jakiejś przesady.
Pamietam też , że były takie ferie , w czasie których "odrabiała" rachunek telefoczny .Miała swój nr telefonu stacjonarnego, ale nie znaczyło to ,że mogła wisieć na telefonie całe godziny.Było to poza moją kontrolą, bo pokój miała na górze domu.I w czasie ferii zimowych , zamiastpojechać na zimowsko to wstawała codziennie rano, bo punkt 7.00 musiała być w pracy tak inni nasi pracownicy.Była chyba młodsza od Twojej Ani , ale to ją nauczyło, że na przyjemności trzeba zapracować.Pracowała całe dwa tygodnie.
A właśnie , dobrze ze mi przypomniałaś, mąż płaci córce abonament 55 zł za telefon , to w sumie już wychodzi z kieszonkowym 105 zł.
Dario , teraz telefon , właściwie rozmowy telefoniczne są tańsze.Kiedyś były to dużo większe kwoty.
Jako pedagog - dzieci rzadko rozumieją, że uczą się dla siebie, ale absolutnie nie należy nagradzać za oceny pieniędzmi.
To bardzo smutne,że rodzice godzą się na takie rzeczy...Ale to chyba wina nas samych,rodziców w szerokim pojęciu oczywiście...Każdy chce żeby jego pociecha miala lepsze życie od naszego,żeby im niczego nie brakowało,ale chyba nie tędy droga.Widzę dzieci moich sąsiadów dwie dziewczynki w gimnazjum,jedna w pierwszej klasie a druga w ostatniej...obie dobrze ubrane,mają mnóstwo kasy ale cóż z tego jak całymi dniami siedzą same,ojciec za granicą matka ma firmę a one bardzo mile dziewuszki całymi dniami z kluczem na szyi i to trwa już koło 10 lat.Czasem pomagam im w angielskim,bo mama nie ma czasu ich wozić na dodatkowe lekcje(mieszkamy na przedmieścu),przychodzą do mojej małej i kiedyś ta młodsza zapytała czy tak jest w prawdziwym domu ,że mama i tata po południu są w domu i bawią się z dzieckiem i razem jedzą posiłki i że ona nie pamięta żeby u nich w domu kiedykolwiek tak było...Uczą się średnio,nie mają większych problemów ale mają smutne życie.Wychowują się praktycznie nawzajem.Ale czy to o to chodzi?Kiedy dziewczynką czegoś brakuje mama daje im kartę kredytową i szlus.Dla nich pojęcie pieniądza,zarabianie czy ciężka praca to chyba pojęcie względne...W naszym świecie pogoń za pieniądzem to najważniejszy cel w życi,trochę się w tym pogubiliśmy a i młodzież widzi że za pieniądze wiele można...No cóż właśnie w takim świecie przyszło nam żyć i chować swoje dzieci.Myślę że to od nas samych zależy jakie wartości przekażemy naszym pociechom.
jakby mama miała mi płacić to byłabym biedna jak mysz kościelna
jestem przeciwna placeniu za naukę bo robia to dla siebie...ale z drugiej strony zawsze to jakas motywacja dla dzieci,.
Ja zawsze powtarzam synowi, że uczy się dla siebie.Od zawsze był najlepszym uczniem w klasie i kiedy przynosił świadectwo z wyróżnieniem to dostawał nagrodę , ale to zawsze była niespodzianka.Któregoś roku była trudna sytuacja finansowa u nas i nie dostał nagrody materialnej, ale nie był z tego powodu nieszcześliwy , bo potrafił to zrozumieć i docenić to co wczesniej od nas dostawał.
Ja również uważam, iż za dobre oceny nie należy nagradzać pieniędzmi. Każdy uczy sie dla siebie- to należy dziecku powtarzać, a efekty nauki zaprocentują w przyszłości. Mój syn kończy gimnazjum i dostaje kieszonkowe 50-70 zł miesięcznie. moim zdaniem jest to kwota wystarczająca dla 16-latka na drobne wydatki .Wiadomo, że potrzeby żywieniowe ,odzież ,książki, pomoce szkolne,dodatkowe zajęcia płatne, telefon ma zapewnione przez nas rodziców.
Popieram w 100%, ja córce dodatkowo kupuję jeszcze kosmetyki, oczywiście ona sobie wybiera w rozsądnej cenie, a ja płacę.Przeważnie jest to dezodorant, błyszczyk i tonic do twarzy.Bo pudru ani tuszu do rzes nie używa.
Ja byłam nagradzana za dobre stopnie,ale nie za kazdą ocene.Tzn jak mama wróciła z wywiadówki i na kartce z ocenami były przyzwoite wyniki to dostawałam pieniążki,ale nie jakies wielkie kwoty, np na wyjscie do kina.Cóż,uczniowie jak widac się cenią.Bardzo smutne że rodzice niektórych zamożnych dzieci mają tak mało wyobrazni.
Chcą mieć spokój.
Ja też chciałąm mieć spokój, ale nagradzałam tylko stopnie na świadectwie.
Nigdy nie dostawałam kasy za oceny. NIGDY!
Uczyłam sie dla siebie nie dla nagród w postaci kasy. Jak coś się nauczyłam to mi to zostalo w glowie na przyszłość i stawałam się po prostu mądrzejsza.
Dobrze robisz MŻ że nie dajesz za 5 i 6 pieniędzy. Kieszonkowe -wystarczy na potrzeby np słodycze a ubranie i jedzenie , rzeczy do szkoły sama jej zapewniasz.
To wystarczy,ja ogólem miałam w podstawówce i gimnazjum zawsze czerwony pasek,potem juz nie, ale nigdy nie dostawalam za 5 i 6 pieniedzy, jakbym tak dostawala jak w cenniku to sporo bym ich juz miala:DDostalam zazwyczaj jakas czekolade jak przynioslam swiadectwo dobre, i tyle...
Jestem zdecydowanie przeciwna finansowemu nagradzaniu dziecka za oceny,to do niczego nie prowadzi,uczy jedynie tego że za kasę można wszystko osiągnąć,staje się roszczeniowe.Owszem,można ustalić z dzieckiem,że jeśli jego osiagnięcia w nauce czy zachowanie będą dobre będzie dzięki temu mieć przywileje(u mnie ta metoda zaczyna działać a przywilejem moze być np.zezwolenie dziecku na rozszerzenie wolnego czasu pomiędzy szkołą a nauką lub jakiś dodatkowy wypad ze znajomymi na pizzę,pomysłów może być wiele).Oczywiście przy braku spełniania naszych oczekiwań,przywileje zostają obebrane.O takiej metodzie dowiedziałam się na warsztatach(w których aktywnie uczestniczę)i muszę potwierdzić jej skuteczność(oczywiscie to wymaga czasu tak od nas jak i od dziecka).
Każdy lubi spokój.
Ale motywowałaś dzieci (czy dziecko, bo nie wiem) do nauki w inny sposób, prawda?
Każdy lubi spokój.Ale motywowałaś dzieci (czy dziecko, bo nie wiem)
To do mnie? Bo podpięłaś pode mnie. Ja nie mam dziecka w szkole.do nauki w inny sposób, prawda?
niee, nie podpiełam się pod Ciebie :)
Córkę do nauki motywowałam dość niepedagogicznie . To znaczy tłumaczyłam jej, że trzeba sie uczyć jeśli chce się robić w życiu to co się lubi i żeby praca sprawiała przyjemność. Podawałam swój przykład, że niestety uczyłam się trochę za mało i dlatego nie mam fajnej pracy
Nie tak źle :)
Myślę, że to nie jest dobre. Dziecko ma się uczyć dla siebie a nie dla pieniędzy, owszem, można nagrodzić dziecko za dobre wyniki w szkole w połowie semestru czy na koniec roku szkolnego, ale czy za każdą dobrą oceną uzyskaną w szkole?? Skąd ja mam mieć pewność, że dziecko uczciwie dostało tą ocenę a nie np za ściąganie?
Nagradzając w ten sposób dziecko, uważam że uczymy je tego, że nic nie ma za darmo (nawet jakakolwiek pomoc przyjaciołom, rodzinie) i uczy to chciwości.
Ja nigdy nie dostawałam pieniędzy za dobre oceny. A uczyłam się naprawdę dobrze. Zarówno w podastatówce, jak i w liceum miałam zawsze świadectwo z czerwonym paskiem. Nie słyszałam też, żeby ktoś z moich kolegów dostawał pieniądze za oceny.
Moje córki chodzą dopiero do I i II klasy podstawówki, uczą się bardzo dobrze. Od maleńkiego mówię im, że uczą się dla siebie, a każdą ocenę nagradzam buziakiem i pochwałą. One lubią zdobywac wiedzę, widać po nich, jak cieszą się z nowych wiadomości czy umiejętności. A i uczę je jeszcze skromności oraz tego, że najważniejsze jest serce, a nie wygląd zewnętrzny - to tak trochę poza tematem :)
Moi chłopcy nie dostają pieniędzy za oceny, ale zawsze przy okazji dobrej oceny słyszą "wspaniale!" "jestem z Ciebie dumna". Mądry rodzic wie, że to jest więcej warte na dłuższą metę niż pieniądze, a głupi nigdy nie będzie wiedział i nie będzie rozumiał ;)
Nie mam zamiaru tego stosować, bo to bezsensowne. Nie jest to jakiś bardzo rozpowszechniony proceder, w mojej szkole też były dzieciaki, które dostawały kasę za oceny. Mimo, że nie pochwalam płacenia za oceny -wyrośli na fajnych, wartościowych ludzi i wcale nie materialistów. Dostawałam jedynie stypendium naukowe na studiach, wcześniej co najwyżej dobre słowo od mamy :)
Był czas kiedy nagradzaliśmy młodego kasą za oceny, skutek był taki , że miał świadectwa z czerwonym paskiem , własną satysfakcję i do tego sporo gadźetów komputerowych, częściej chodził do kina, nawet czasem mógł matkę zaprosić czy siostrom coś kupić. Wiedziałam, że nie trwoni pieniędzy na byle co. Kieszonkowego dostawał 30 zł, za 6 - 6 zł, za 5-5 , za 4 - 2 zł. Trójka to minus 2 zł, dwója minus 5, jedynka kasowała kieszonkowe. Tak więc ja nie zbankrutowałam - maks z kieszonkowym wyciągał 100 zł ale nie było to za często, a efekty były, bo zdolny ale leniwy. Nie uważam żebym wychowywała materialistę. Piszecie jaką satysfakcję sprawiały wam nagrody rzeczowe - dla mnie rzadna różnica - dostaje kasę i kupuje sobie to co chce i co mu potrzebne, czy to ja idę i kupuję ( prezent nie zawsze może być trafiony bo w kwestiach zainteresowań syna ekspertem nie jestem ). Jak pójdzie do pracy to nie da się wykorzystać- pracować też powinno się dla własnej satysfakcji :). Teraz finansowo mamy trochę gorzej, młody jest w gimnazjum, nie płacimy już za oceny. Młody to zrozumiał bez problemów, mimo, że czasem nawet na kieszonkowe nie starcza, a zapęd do nauki mu pozostał.
to nie jest dobry sposób, dzieci powinny się uczyć dla siebie, a nie dla kasy, a płacenie za oceny zrobi z nich materialistów, którzy bez odpowiedniej zapłaty nie zrobią nic
mojemu synowi (14 lat) nie dajemy kieszonkowego jako takiego, bo ma lekką rękę do wydawania, jak potrzebuje pieniądze na coś konkretnego to Mu daję, a jak dostanie od kogoś pieniądze, to je rekwiruję i "odkładam" na swoje konto, w ten sposób zbiera sobie na gry, które Mu się podobają, a w zeszłym roku na buty narciarskie
za obowiązki domowe nie dostaje pieniędzy, ale jeśli robi coś co do jego codziennych obowiązków nie należy, np. umyje mój samochód, czy pomoże tacie przy rozładunku drewna, to dostaje "zapłatę", ale nie są to duże kwoty (max 30 zł)
Wszytsko zależy od Ciebie. Mnie nigdy rodzice nie przekupiali, sama się uczyłam od siebie, ale z drugiej strony jak dziecko nie uczy się to wystarczy zwykły szlaban (zakaz wychdozenia, zakaz komputera itp) i zaraz będą lepsze oceny, ale szczerze połowa rodziców nie jest konsekwentna i za dużo pozwalają i wtedy dorasta takie rozpuszczone, wymyślające i myślące o sobie jako pępek świata bahor:)
A jak strasznie ktoś chce wynagrodzić dziecko, to można umówić się, że na każdy semestr jak średnia bd powyżej 4,5 dostanie coś (pieniądze, zabawka, nowa gra itp), a nie za każdą ocenę dostaje taką kwotę! Jak dziecko chce pieniądze, to może zapracować na nie w inny sposób, niech idzie do rpacy (w wieku gimnazjalnym- nauczy się szacunku do pieniędzy i zobaczy jak to jest pracować na 20 zł)
A nie może nauczyć się szacunku do pieniędzy ucząc się - w tym wieku to właśnie jego praca.Ja uważam, ze system kar i nagród nie jest zły.
i co za każdą osobną ocenę dzieciakowi będzie się dawało pieniądze, jeszcze tak wysokie? Dla mnie bezsensu, swoje dziecko napewno nie będę tak wychowywać:) Ale oczywiście, kto co woli.
Trochę to jest i tak, że są dzieci które się praktycznie niewiele uczą i oceny mają dobre i wyżej. A sa takie, które uczą się bardzo dużo i im nie wychodzi. Czy za mało zdolne, a niektóre nie potrafią sprzedać tego co się nauczyły. Myslę ze w takim przypadku , jeśli rodzic widzi jak to dziecko pracuje, to choćby dla zrekompensowania tego czy stresu (nieśmiałość zżera czasem ) czy tej czasem bardzo mozolnej i wręcz syzyfowej pracy wtedy może warto nagrodzić chocby 20 zł za tą niespodziewaną piątkę czy jakieś pieniądze za świadectwo. Bo naprawdę są przypadki, że dziecko na tą średnią 4,2 musi się napracować
No dobra, ale mało jest takich przypadków, połowa uczniów jest po prostu leniwa i nie chce im się uczyć, bo wolą grać itp. Ale jak twoje dziecko przynosi ci przez cały rok same 4 i 5, a w semestrze cząstkowych ocen jest około 40-50 to policz to sobie razy 20 zł.
Ja nie jestem za tym by nagradzac dzieci za kazda ocene w szkole. Osobiscie mam dopiero 18 lat i od zawsze dobrze sie ucze. Nagrody dostawalam po odebraniu dobrego swiadectwa i to nie byly nagrody pieniezne. Sadze ze dzieci powinny wiedziec ze ucza sie dla siebie, ze w przyszlosci pomoze im to w znalezieniu pracy i lepszych zarobkach.
Mądrze do tego podchodzisz.Tez zgadzam się z tym,że może i powinna być nagroda za jakiś etap nauki,ale taki handel ocenami jest nie w porządku.