Pewnego dnia w firmie mego męża pojawił się nieznany mężczyzna. Przeszedł przez cały korytarz. przeszedł obok biura, stołówki i warsztatów. Na końcu korytarza były łazienki. Po pół godzinie wyszedł ze zlewem. Ba jeden z pracowników pomógł mu go wymontowac. Po godzinie zorientowano się, że to był złodziej ,który ukradł w roboczy dzień, kiedy wszyscy go widzieli . Każdemu było tak wstyd ,że nikomu nie zgłoszono kradzieży. To dopiero akcja była!!!!! Ba każdy widział jak wynosi ten zlew i nikomu nie pszyszło do głowy spytac się o co chodzi z tym zlewem.
Tak tak, bo na Dolnym Śląsku, czyli na tzw.Ziemiach Odzyskanych mówimy poprawną polszczyzną.Na ten temat niejednokrotnie wypowiadał się profesor Bralczyk.
Bahati, ja nie mówię ,że nie.Bo mieszkać można wszędzie i mówić poprawnie.Przytoczyłam tylko słowa , które jako mieszkance Dolnego Śląska miło się czytało.
Mi też chodziło o to, że u nas nie ma gwary, ludność mówi czystą polszczyzną, nie ma żadnych naleciałości regionalnych, tak jak w innych regionach kraju :)
No własnie u nas tez nie ma naleciałości regionalnych, ale jest trochę ,że tak powiem zapożyczeń z innych języków,bo ja mieszkam w mieście , gdzie po wojnie mieszkali razem Niemcy ,Żydzi,Łemkowie, Cyganie póżniej przyszli Rosjanie:)Tu jest taki miszmasz kulturowy i narodowościowy , który jakoś też wpływa na ten nasz jezyk potoczny.
a mnie mężulek zawsze poprawia jak na łazienkowy mówię zlew. Dla niego to jest i będzie umywalka, a mnie wsiorybka jak się nazywa grunk że swoją funkcję spełnia :)
I mąż ma rację :)nie wyobrażam sobie mówić dzieciakom idzcie umyć ręce w zlewie.Głupio to brzmi , a umywalka brzmi poprawnie.Jak będziesz tak mówiła to dzieci też się tak nauczą i będą mylić umywalkę ze zlewem:)
Ta łazienka to było takie niewielkie pomieszczenie z miednicą i nic więcej, a i tak jak trzeba było sie myć to zabierano miednice do kuchni , bo tam była woda i tam się myło.Do tej pory śmieję się z tej łazienki
U nas, w Małopolsce, zlew lub zlewozmywak stoi w kuchni, natomiast umywalkaw łazience:)) U mojej dalekiej kuzynki z Białostoczczyzny nie ma ani zlewów ani umywalek Są miednice i sagany.
Miednica to rozumiem, ale sagan...myli się w nim , czy zmywali naczynia?
Na weselu u siostrezńca mojej koleżanki bawił się mężczyzna. Tańczył, pił jadł i opowiadał dowcipy. Trwało to jakieś 2 godziny. Nagle moją koleżankę zastanowiło,że facet tak jakoś dziwnie jak na ślub ubrany, bo to czerwony podkoszulek, dzinsy. Spytała siostry kto to jest. Siostra oczywiście nie wiedziała, ale wesele na 120 osób to pewnie z tej drugiej strony. Niestety okazało się, że ta druga strona też go nie zna. Pan po prostu jak się wesele juz rozkręciło i ludzie wychodzili na papierosa czy tez zamieniali sie miejscami wszedł na darmową wypitkę i zagrychę. Gdyby miał garnitur to pewnie nikt do końca wesela by się nie zorientował , że to nie gość
Niektórzy na wesele niestety ubierają się byle jak. Raz byłam na weselu. Był mężczyzna ubrany jak na codzień.Myśleliśmy, że to jest ktoś upośledzony z pracy pana młodego. Okazało się, że był to ktoś z rodziny i to doktor matematyki. Podobno nawet na egzamin z doktoratu przyszedł w krótkich spodenkach, klapkach i koszuli hawajskiej.
Uniwersytet Wrocławski,Dziennikarstwo,ale to na pewno ten sam.Jakis czas temu o nim czytałam.Nie jest jedyny w Polsce.podobno spora grupa panów tak się ubiera.
To sie nazywa,ze przyszedł na grabarę.My jako dzieci z sąsiadami tez poszłyśmy na grabarę,tylko nie za stół tylko do kuchni gdzie kucharki kładły na patere ciasta.Oczywiscie nam tez sie dostało po ciastku.
W moim mieście jest bardzo duży park, gdzie lata temu były m.in. 2 restauracje: Parkowa i Przystań. Byliśmy z mężem pewni, że idziemy z dużą grupą znajomych na Sylwestra do Parkowej. Teść nas odwiózł na miejsce, wskazano nam stolik, nawet już coś skubnęliśmy, a naszych znajomych ani śladu. W pewnej chwili okazało się, że jacyś goście mają też zaproszenia na ten sam stolik. Konsternacja! To nie ta restauracja! Park był zasypany po kolona, a my musieliśmy na piechotę zasuwać do Przystani...
U mojej mamy w pracy była podobna sytuacja. Wchodzi facet i mówi, sekretarce w holu że "on do biura". Forma mała, to go nie zatrzymywala. Za chwilę wychodzi i mówi "do widzenia" Po jakimś czasie ktoś się orientuje, że w biurze w którym akurat przez jakiś czas nikt nie przebywał brakuje telefonu stacjonarnego. Najpierw pracownicy posądzali się na wzajem o żart a potem połączyli tajemniczego faceta i zaginiony telefon. :)
Ha znam cos podobnego.Jak jeszcze mieszkalam w Polsce to pracowalam swego czasu z pania Teresa i wlasnie ona mi opowiedziala te historie.Do nich do bloku jakis rok wczesniej wprowadzil sie mlody mezczyzna,przez jakis czas trwal remont,bo pan robil przerobki po swojemu,no w koncu przywieziono nowiusienke meble,powieszono firanki i w koncu sie wprowadzil.Jako ,ze mial taki tryb pracy,ze czesto wyjezdzal,wiec za bardzo tez sie nie spoufalal z sasiadami,bo nie mial na to czasu.Mniej wiecej rok po wprowadzeniu,przyjechalo auto przeprowadzkowe i zaczeli wynosic meble,sprzet elektroniczny,telewizor,nawet firanki sciagneli i lampy odkrecili,zeby bylo widac,ze to przeprowadzka,nawet jakis chetny sasiad pomogl im w wynoszeniu mebli.Sasiad zapytal tylko,ze dopiero co sie wprowadzal a juz sie wyprowadza,pan z firmy powiedzial tylko,ze on tam nie wie,jemu wlasciciel zlecil robote,wiec wykonuje.Nikt nic nie podejrzewal.
Bomba wybuchla dopiero jak chlopak wrocil z delegacji po tygodniu do ogoloconego mieszkania.To jest dopiero tupet,wyniesc wszystko z mieszkania,zeby wygladalo na przeprowadzke,w bialy dzien,a sasiedzi jeszcze ochoczo pomagali.
Moral z tego taki,ze warto jednak poznac sasiadow,bo gdyby poprosil to na pewno ,ktorys by zerknal od czasu do czasu,czy nic zlego sie nie dzieje podczas jego nieobecnosci.
Uff,ale numer to dopiero gościu przezył szok jak wrócił.właśnie mógł sie cokolwiek odezwac do sasiada czy mu numer fona zostawić jak by sie coś działo a tak facet został goły i wesoły.No cóz ludzie na błędach sie ucza.
Wchodzę do budynku, gdzie mieszkał mój facet. Z piwnicy wychodzi jakiś mężczyzna z 2 rowerami i ja mu trzymam drzwi, żeby spokojnie wyszedł. Później okazało się, że to złodziej, na szczęście złapali go i rowery zostały odzyskane.
Pewnego dnia wybrałam się z koleżanką na rowery do drugiej wsi. Przejechałyśmy z 3 kilometry i złapała nas burza. Zmoknięte do ostatniej nitki wracamy, a nasi mężczyzni na podwórku pytają gdzieś my wlazłyśmy obie . W Orli nie było nawet kropli deszczu . Nie wyglądałyśmy zbyt mądrze .
Pare lat temu u mnie na ogródku padał deszcz a w ogródku sąsiadów (dzielił nas tylko płot) świeciło słońce. Tak chmura z deszczem naszła że metr dalej było suchutko :)
Do pracy jezdze w wygodnym butach, zimą to najczęściej wysokie kozaki lub nawet "trapery". Jako że pracuję w biurze zawsze biorę ze sobą odpowiednie obuwie na przebranie - czyt. szpilki lub inne buty na obcasie. Wyobraźcie sobie moją dzisiejszą konsternację, gdy z torby wyciągnęłam dziś dwa RÓŻNE buty!!!! Pogapiłam się na nie trochę i zostałam w kozakach. Śmiechu było od groma :-)
Ubawiła mnie ta Twoja historia do łez. . Kiedyś podobnie jak Ty, zimą poszedłem do pracy w wysokich nieciekawych ale bardzo ciepłych butach. Zabrałem eleganckie półbuty do przebrania. Zapakowałem je w worek taki półcienny ze sznurkiem. Rano w pośpiechu chwyciłem worek i wsadziłem do torby. W pracy postanowiłem się przebrać bo miałem spotkanie z bardzo ważnymi kontrahentami. Otwieram worek a tam buty (sportowe) mojego syna przygotowane na wf w szkole. No cóż poszedłem w butach tych wysokich. Do garnituru średnio pasowały. Do dziś pamiętam miny moich klientów.....
PS. Na szczęście na interesach się to ujemnie nie odbiło...ale do dziś moi koledzy się z tego śmieją i żartobliwie mi dogadują.
Mąż mojej koleżanki ubierał się rano do pracy w półmroku,aby jej nie budzić.Rzeczy naszykował wieczorem,położył na krześle.Gdy przebierał się w pracy,zdębiał.Okazało się,że założył jej "majtoszki".Jkaoś przebrał się dyskretnie,ale po pracy nie poszedł do łażni.
Kilka lat temu miałam takie puchate, błękitne kapcie. Bardzo ciepłe i wygodne. Jednak kiedy w mroźny zimowy poranek pojechałam w nich na uczelnię i dopiero na ćwiczeniach zorientowałam się co mam na nogach, przestałam je tak bardzo lubić. O dziwo nikt wcześniej nie zwrócił uwagi na moje obuwie. :)
Ja kiedyś powędrowałam do pracy w dwóch różnych butach... Mam dwie pary bardzo podbnych letnich sandałków (płaskich, z materiału). Na ślepo rano zakładałam i przypadkiem chwyciłam dwa różne. Najlepsze jest to, że zorientowałam się w drodze powrotnej, w autobusie. Albo nikt nic nie zauważył, albo ludzie to gady wredne i nikt się słowem nie odezwał :)
Mąż chciał raz kupić sobie sandały. Jak znalazł takie,które mu się spodobały to okazało się, że w pudełku były 2 sandały nie od pary.Lekko różniły się kolorem. Była to ostatnia para więc nie kupił. Wynika z tego, że ktoś przed nim kupił 2 różne buty.
kiedyś byłam na imprezie u koleżanki. Wychodziłam wcześniej założyłam buty i wyszłam. Potem okazało się, że druga dziewczyna miała podobne a ja wyszłam w jej bucikach (kozakach)
Z mojego wesela z kolei znajomym pomyliły się siateczki (panie miały buty w pogotowiu na przebranie). Jedni wyszli wcześniej a druga para przy wyjściu się zorientowała że ma nie swoje buty.
Następnego dnia tacy zmordowani jeszcze musieli się spotkać i wymienić.
na szczęście ja mam taką dyżurną parę w pracy zostawioną (czarnę żeby do wszystkiego pasowały), jeszcze nigd nie znikneły. Ale de facto często i tak chodzę boso. Dobrze, że mało petentów do nas przychodzi :)
Też mi się zdarza chodzić boso. Ostatnio "przyłapał" mnie na tym szef. Patrzy podejrzliwie, ale z usmiechem i pyta z troską, czy coś mi się w nogi stało... Ja mu na to, że czuję się w pracy jak w domu
A ja myślałam ,że to tylko ja tak robię. Też w pracy łażę na bosaka często. Ja tak po prostu lubię. Nawet .... nie lubię skarpetek , ani rajstop. Dzikus ze mnie widocznie .
Kilka lat temu było wesele mojej kuzynki. Zostałam zaproszona. Na drugi dzień najbliższa rodzina została zaproszona do domu młodej. Pojechałam i po dłuższym czasie zauważyłam, że zapomniałam przebrać butów i przyjechałam w klapkach domowych piankowych. Dobrze, że chociaż kolor pasował do sukienki. Nikt nie zwrócił mi uwagi.
koniec listopada,wieczór,ja w zaawansowanej ciąży(3 dni przed porodem,jak się póżniej okazało) ostatnia siedzę w poczekalni u ginekologa,rozmiar XXL...już miałam wchodzić a tu wpada do poczekalni młody i bardzo drobnej postury chłopak,prosi,żedy go przepuścić w kolejce bo brakuje jakiejś pieczątki na zwolnieniu mamy,ja się zgadzam bo wiadomo trochę potrwa ,mój mąż wyszedł przed gabinet na papieroska...faktycznie trwało to tylko chwilę,po badaniu wchodzimy do poczekalni a na wieszaku wisi męska kurtka rozmiar S,mojej nie ma...wróciłam do domu bez kożucha a odzyskałam go dopiero na drugi dzień...doktor zadzwonił i powiedział,że ten pan tak strasznie się wstydził wizyty u niego że nie patrzył co bierze z wieszaka
Dwóch kolegów wychodzi z restauracji,podaje numerki szatniarzowi.Jeden z nich daje mu dwa złote,drugi 100 i jeszcze nisko się kłania.Pierwszy pyta zdumiony-"100 złotych dkla szatniarza?Chyba zwariowałeś."Na to drugi-"A ty widziałeś,jaki on mi dał płaszcz"?
Po mojej obronie magisterskiej, wróciłam do domu, pełna emocji ale i bardzo szczęśliwa. Postanowiłam pojechać z mężem na zakupy do marketu i na kawę do teściowej. Pojechaliśmy zrobiliśmy zakupy byliśmy na kawie. Ale tak się składało, że była też babcia męża. Kiedy wyszła teściowa skapła się, że babcia (wkońcu osoba starsza i pamięc już zawodzi) załozyła chyba inne buty i poszła. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że z głową babci wszystko w porządku, a to ja przez nieuwagę założyłam dwa różne buty (jedna balerinka koloru brązowego, drugi sportowy, czarny półbut) i tak łaziłam przez kilka godzin po markecie i ulicy. Szybko zorientowałam się, dlaczego ludzie tak mi się przyglądali...Eh....
mnie się zdażyło (na szczęście latem) jechać do sklepu w "kapciach", w takich szpitalnych chodakach. Stare po dostaniu nowych w pracy służą mi w domu. GDdyby jeszcze nie były tak zniszczone..........
Pewnego razu trochu zaspałam do pracy,wiec poszlam prosto do klasy.Jakiez bylo moje zdziwienie,kiedy sciaglam plaszcz i zostalam w polhalce.Uczennice rechotaly od dzwonka.
Bardzo często zdarzaja mi sie asurdalne sytuacje, które trudno pojąć rozumem Chyba ten typ tak ma :)
Kiedyś chciałam się wyrobić z wszelkimi pracami domowymi na weekend planowaliśmy wyjechać.
Zostało mi prasowanie. Postawilam żelazko na desce do prasowania, poszlam po wodę do żelazka na dół. Przychodzę próbuje prasować ale żelazko nie działa. Popatrzylam na kontakt żelazko było włączone. No to sobie oglądam żelazko z każdej strony, próbując znaleźć przyczynę tego, dlaczego moje żelazko odmówiło posłuszeństwa. Jak już wyoglądałam je z każdej strony to postanowilam jeszcze zawołać męża żeby też sobie pooglądał może by coś y wywęszył. Wołam go ale on mi mówi że się nie zna żebym zaniosła do punktu naprawy który akurat jest koło nas. No to ja sobie myslę no dobra zaniosę.
Wyciągam wtyczkę z kotkatu i Eurreka ! do kontaktu właczyłam lampkę nocna a nie żelazko
1. Ojciec znajomej wracał wieczorem z pracy. Mieszkali w starym budownictwie. Przed domem stoi facet i ładuje dużą, dębową beczkę na wózek "dwukółkę". Ojciec znajomej pomógł w załadunku. Po czym za dwa czy trzy dni okazało się, że był to złodziej, który właśnie tym znajomym ukradł beczkę z piwnicy.
2. Znajmomy jechał na ślub do kolegi. Uroczystość była gdzieś w Polsce i znajomy jechał samochodem. Żeby nie wygnieść garnituru i dla wygody jechał w jakimś sportowym ubraniu, a garnitur wisiał z boku. Kiedy trzeba było się już szykować na uroczystość, okazało się, że na wieszaku ma tylko marynarkę, spodnie zsunęły się i zostały w domu.
3. Postanowiłam zmienić bank. W tym czasie mBank miał niezłą opinię i zdecydowałam się iść do nich. Poszłam, wypytałam co chciałam wiedzieć i założyłam konto. Dopiero w domu, kiedy jeszcze raz przejrzałam papiery, okazało się, że konto założyłam w multiBanku.
Nie wiem, co się dzieje, ale po mojej przygodzie z dwoma różnymi butami (opisałam kilka wersów wcześniej) miałam kolejną wpadkę.
Zrobiłam sobie do pracy kanapki. Koledzy wołają, że jedzą drugie sniadanie, więc wyciagnęłam moje zapasy i udałam się do wspólnego pokoju. Jem, jem, jem i w połowie zorientowałam się, że coś mi nie pasuje. Otwoeram moją kanpkę, a tam... WIELKIE NIC!!!! Nie wierzyłam własnym oczom - jadłam SUCHY CHLEB! Nic sobie do środka nie włożyłam, nawet masłem nie posmarowałam... Ubaw po pachy, ale dla całego śniadaniowego towarzystwa...
Nie pamiętam z jakiej okazji to była impreza, ale rodzinna u brata w Tychach.mój mąż przeważnie jeżdżący autem zgodził się na autobus bo napiłby sięczegoś (ja nie prowadząca)
Tylko siostra mojej bratowej z chłopakiem autem przyjechali i powiesili klucze na wieszaku w przedpokoju. Nocowali tam.
Wracaliśmy razem z moimi rodzicami nocować u nich na Murckach, na całe szczęście jak się potem okazało.
Godzina 12 w południe, siedzę z rodzicami przy stole, a mój "biedny mąż" skacowany próbuje się do ładu doprowadzić w łazience.
Nagle telefon, zgineły wczoraj klucze do auta. Czy przypadkiem ich nie zgarneliśmy. Przeszukałyśmy z mamą torebki, Malućki sprawdził kieszenie no i nie ma. Tylko rodzina była na imprezie a klucze wyparowały.
Po dłuższej chwili mężuś z łazienki wychodzi ze skruszoną miną. Okazało się, że on je wzioł. Był tak do auta przyzwyczajony, że niewiele myśląc szykując się do wyjścia na autobus klucze schował do kieszeni z myślą że to jego.
chcąc nie chcąc, bardziej nie chcąc musiał zrobić kurs do Tychów aby je zwrócić.
Nie lubie chodzic z moim mezem na zakupy, a to z tego wzgledu, ze ja jestem osoba zdecydowana i praktyczna, a moj maz? calkowite przeciwienstwo, wszystko musi ogladnac i dotknac, ja w tym czasie strasznie marudze, ze chce wyjsc.
To sie zdarzylo pare lat temu. Poszlismy razem na zakupy. Maz zobaczyl w promocji papier do drukowania zdjec, wiec wklada mi do koszyka, az 6 paczek tego papieru. Na moj sprzeciw, ze nie potrzebujemy tyle tego papieru i ze taniej jest wywolac zdjecia niz drukaowac samemu, zaczyna sie klotnia. On, ze to frajda samemu wydrukowac, ja ze to bez sensu, ze traci sie tylko farbe itd. On dalej swoje, ze sie rzadze, ze jestem apodyktyczna itd. Tego bylo juz za wiele, wiec co zrobilam?! ZACZELAM MU SPIEWAC, w sklepie piosenke The Supremes - Stop! in the name of love i gestykulowac.
w mgnieniu oka odlozyl caly papier, caly sklep sie smial, wyszedl i stwierdzil, ze ma potwora za zone, ale w imie milosci jest w stanie to przecierpiec.
Zakupy z moim byłym to też masakra. Ja obskoczę cały hipermarket a on 2 stoiska ledwie przejdzie. Kiedyś w Tesco wszedl na stoisko alkoholowe. Tam z wozkiem nie da sie wejsc wiec zostawil w przejsciu. ybór jednego wina to jakieś 45 min. Mnie zachciało sie pić wiec wzielam sobie Kubusia wypilam i przechodząc kolo naszego wozka wlozylam do niego pustą butelke i poszlam dalej. W pewnym momencie wyczulam na sobie czyjs natarczywy wzrok. Obracam sie i widzę jak jakas para patrzy na mnie z dezaprobtą. Jakoś nie ośmieli sie zwrocic mi uwagi ale ich spojrzenie mowilo wszystko.
Rok temu z mezem myslelismy nad tym co zrobic z dziecmi w weekend, wpadlam na pomysl abysmy pojechali z nimi do serengeti parku niedaleko Hamburga. Jest to park, albo raczej zoo, ktore jest otwarte. Jezdzi sie tam wlasnym samochodem albo specjalnym autobusem. Jak powiedzialam tak tez zrobilismy. Wiec jedziemy po tym parku 10 km/h i zwiedzamy, wlasnie minelismy tygrysy i wjechalismy na teren lwow (zwierzeta nie sa w jakikolwiek sposob wyciszane). Wjezdzamy, a tu nagle moj maz patrzy na temperature auta i ta jest prawie krytyczna, woda sie prawie zagotowala. Moj maz, aby temperatura spadla, wlaczyl cale ogrzewanie samochodu na full. Okna mielismy pozamykane, bo na zewnatrz lwy. Goraco jak w saunie. Podjechal do nas pracownik i zapytal sie czy wszystko ok. Po wyjasnieniu powiedzial nam, ze my nie jestesmy pierwsi, ktorym sie cos takiego przytrafilo.
Ale to nie koniec.
Mielismy dosc sroga zime, jak na warunki Hamburga i nasza bateria dostala troche po tylku i....
po 30 min sauny, kiedy temperatura spadla, auto nie chcialo zapalic. Bylam zalamana, wsciekla i znerwicowana. Podjechaly do nas az 3 samochody z pracownikami. Trzeba bylo nas holowac. Co gorsze zaczely sie nami interesowac lwy. Jeden pracownik odganial je samochodem, wysiadlo 3 pracownikow ze strzelbami, a inni pomagali wyciagac samochod. Wszystko nagralam na kamere. Smiechu bylo kupe jak opowiadalam to innym.
Miesiac pozniej udalo nam sie zwiedzic serengeti park bez przygod, ale innym nie, bo komus tak sie woda zagotowala w aucie, ze wystrzelil korek, pelno dymu itp.
Uczyłam sie kiedys windsurfingu i pech chciał ze pewnego dna trafił sie silny wiatr. Zniosło mnie na środek jeziora. kiedy próbowałam wrócic do brzegu jakas banda szczeniaków zaczęła sobie koło mnie jeździc motorówka i robic fale, w efekcie do brzegu dobiłam tyle ze przeciwległego... Instruktor scholował mnie, a dziewczyny z roku zazdrościły (polowa w nim sie podkochiwała) mi raczej do smiechu nie było... Nastepnego dnia znowu mieliśmy zajecia, wzięłam deske i sama byłam w szoku ale deska robiła wszystko to co chciałam, byłam jedną z najlepiej pływajacych osób. Instruktor żartował sobie ze mnie że jedna taka akcja dała mi wiecej niz cały tydzień zajęc.
Pewnego dnia w firmie mego męża pojawił się nieznany mężczyzna. Przeszedł przez cały korytarz. przeszedł obok biura, stołówki i warsztatów. Na końcu korytarza były łazienki. Po pół godzinie wyszedł ze zlewem. Ba jeden z pracowników pomógł mu go wymontowac. Po godzinie zorientowano się, że to był złodziej ,który ukradł w roboczy dzień, kiedy wszyscy go widzieli . Każdemu było tak wstyd ,że nikomu nie zgłoszono kradzieży. To dopiero akcja była!!!!! Ba każdy widział jak wynosi ten zlew i nikomu nie pszyszło do głowy spytac się o co chodzi z tym zlewem.
Nieźle, w krakowskich przychodniach kiedyś też były takie akcje i teraz zazwyczaj wc jest zamykane na klucz.
O kurcze,planowałm kupić nowy zlewozmywak do kuchni.
Dzięki,Ci,dobra kobieto...Jeden wydatek mniej.
Chyba z umywalką wyszedł :)
Z uwywalką, ale my na Podlasiu często mówimy na umywalkę zlew. Krócej po prostu
My na Podkarpaciu też :)
Na Śląsku także zlew:)
My na Podkarpaciu mamy umywalkę, a nie zlew.
My na Podkarpaciu mamy umywalkę, a nie zlew.
To Wy widocznie z tych bardziej wykształconych rejonów ;)A my na Pomorzu jesteśmy superinteligentni, bo i zlew, i umywalka stosujemy i rozumiemy. Ba, nawet zlewozmywak! :)
Jesteście najlepsi!!!!
U nas na Dolnym Śląsku to umywalka jest, i zlew i zlewozmywak i też wszyscy wiedzą o co chodzi :D
No paczaj :) czyli wy też superinteligentni! :)
No widać tak :)
Tak tak, bo na Dolnym Śląsku, czyli na tzw.Ziemiach Odzyskanych mówimy poprawną polszczyzną.Na ten temat niejednokrotnie wypowiadał się profesor Bralczyk.
Na Pomorzu także posługujemy się poprawną polszczyzną. :)
Bahati, ja nie mówię ,że nie.Bo mieszkać można wszędzie i mówić poprawnie.Przytoczyłam tylko słowa , które jako mieszkance Dolnego Śląska miło się czytało.
Mi też chodziło o to, że u nas nie ma gwary, ludność mówi czystą polszczyzną, nie ma żadnych naleciałości regionalnych, tak jak w innych regionach kraju :)
No własnie u nas tez nie ma naleciałości regionalnych, ale jest trochę ,że tak powiem zapożyczeń z innych języków,bo ja mieszkam w mieście , gdzie po wojnie mieszkali razem Niemcy ,Żydzi,Łemkowie, Cyganie póżniej przyszli Rosjanie:)Tu jest taki miszmasz kulturowy i narodowościowy , który jakoś też wpływa na ten nasz jezyk potoczny.
Bahati, przecież wieksza część Pomorza , to Ziemie Odzyskane, czyli wszystko się zgadza.
A co jeśli można wiedzieć mówił profesor na temat tego regionu?
Powiedział,że na tych terenach mówimy poprawną polszczyzną.Inaczej mówiąc, mówimy najbardziej poprawnie w Polsce.
Teraz sobie przypomniałam ,że coś takiego obiło mi sie o uszy.No to ja się cieszę,że mówię najbardziej poprawnie w Polsce.Pozdrawiam dolnoślązaczkę:)
A jesli można wiedzieć to gdzie mieszkasz?
Jelenia Góra , też pozdrawiam.
Uwielbiam te tereny:)
a mnie mężulek zawsze poprawia jak na łazienkowy mówię zlew. Dla niego to jest i będzie umywalka, a mnie wsiorybka jak się nazywa grunk że swoją funkcję spełnia :)
Nadmienię, że śląsk.
I mąż ma rację :)nie wyobrażam sobie mówić dzieciakom idzcie umyć ręce w zlewie.Głupio to brzmi , a umywalka brzmi poprawnie.Jak będziesz tak mówiła to dzieci też się tak nauczą i będą mylić umywalkę ze zlewem:)
U nas, w Małopolsce, zlew lub zlewozmywak stoi w kuchni, natomiast umywalka w łazience:))
tak też było u mnie na dolnym sląsku
U nas, w Małopolsce, zlew lub zlewozmywak stoi w kuchni, natomiast umywalka
U mojej dalekiej kuzynki z Białostoczczyzny nie ma ani zlewów ani umywalek Są miednice i sagany.w łazience:))
Jak jeżdziłam jako dziecko do rodziny w Małopolsce na wieś to w ,,łazience" były miednice nikt o umywalkach nie słyszał, ale to było dawno:)
Jak jeżdziłam jako dziecko do rodziny w Małopolsce na wieś to w
Dobrze że mieli łazienki,,łazience" były miednice nikt o umywalkach nie słyszał, ale to było
dawno:)
Ta łazienka to było takie niewielkie pomieszczenie z miednicą i nic więcej, a i tak jak trzeba było sie myć to zabierano miednice do kuchni , bo tam była woda i tam się myło.Do tej pory śmieję się z tej łazienki
U nas, w Małopolsce, zlew lub zlewozmywak stoi w kuchni, natomiast
Miednica to rozumiem, ale sagan...myli się w nim , czy zmywali naczynia?umywalkaw łazience:)) U mojej dalekiej kuzynki z Białostoczczyzny nie ma
ani zlewów ani umywalek Są miednice i sagany.
A my na Pomorzu jesteśmy superinteligentni, bo i zlew, i umywalka
My na Podlasiu także ;)stosujemy i rozumiemy. Ba, nawet zlewozmywak! :)
Na weselu u siostrezńca mojej koleżanki bawił się mężczyzna. Tańczył, pił jadł i opowiadał dowcipy. Trwało to jakieś 2 godziny. Nagle moją koleżankę zastanowiło,że facet tak jakoś dziwnie jak na ślub ubrany, bo to czerwony podkoszulek, dzinsy. Spytała siostry kto to jest. Siostra oczywiście nie wiedziała, ale wesele na 120 osób to pewnie z tej drugiej strony. Niestety okazało się, że ta druga strona też go nie zna. Pan po prostu jak się wesele juz rozkręciło i ludzie wychodzili na papierosa czy tez zamieniali sie miejscami wszedł na darmową wypitkę i zagrychę. Gdyby miał garnitur to pewnie nikt do końca wesela by się nie zorientował , że to nie gość
Pewien znajomy przyszedł do hotelu w Reykjaviku na porę śniadaniową i najadł sie do syta ze stołu szwedzkiego. Nikt się o nic nie pytał.
Niektórzy na wesele niestety ubierają się byle jak. Raz byłam na weselu. Był mężczyzna ubrany jak na codzień.Myśleliśmy, że to jest ktoś upośledzony z pracy pana młodego.
Okazało się, że był to ktoś z rodziny i to doktor matematyki. Podobno nawet na egzamin z doktoratu przyszedł w krótkich spodenkach, klapkach i koszuli hawajskiej.
As, ale naukowcy zawsze byli dziwni i niestandardowi więc co się takim przejmować :) ot folklor naukowy :)
Były wykładowca córki chodzi w spódnicy i na obcasach.Gejem nie jest.Mówi,że łamie stereotypy.
A nogi sobie goli?
Uniwersytet Wrocławski - Filologia angielska??
Te o tym pomyślałam ;-)
Uniwersytet Wrocławski,Dziennikarstwo,ale to na pewno ten sam.Jakis czas temu o nim czytałam.Nie jest jedyny w Polsce.podobno spora grupa panów tak się ubiera.
To sie nazywa,ze przyszedł na grabarę.My jako dzieci z sąsiadami tez poszłyśmy na grabarę,tylko nie za stół tylko do kuchni gdzie kucharki kładły na patere ciasta.Oczywiscie nam tez sie dostało po ciastku.
W moim mieście jest bardzo duży park, gdzie lata temu były m.in. 2 restauracje: Parkowa i Przystań. Byliśmy z mężem pewni, że idziemy z dużą grupą znajomych na Sylwestra do Parkowej. Teść nas odwiózł na miejsce, wskazano nam stolik, nawet już coś skubnęliśmy, a naszych znajomych ani śladu. W pewnej chwili okazało się, że jacyś goście mają też zaproszenia na ten sam stolik. Konsternacja! To nie ta restauracja! Park był zasypany po kolona, a my musieliśmy na piechotę zasuwać do Przystani...
U mojej mamy w pracy była podobna sytuacja. Wchodzi facet i mówi, sekretarce w holu że "on do biura". Forma mała, to go nie zatrzymywala. Za chwilę wychodzi i mówi "do widzenia" Po jakimś czasie ktoś się orientuje, że w biurze w którym akurat przez jakiś czas nikt nie przebywał brakuje telefonu stacjonarnego. Najpierw pracownicy posądzali się na wzajem o żart a potem połączyli tajemniczego faceta i zaginiony telefon. :)
Ha znam cos podobnego.Jak jeszcze mieszkalam w Polsce to pracowalam swego czasu z pania Teresa i wlasnie ona mi opowiedziala te historie.Do nich do bloku jakis rok wczesniej wprowadzil sie mlody mezczyzna,przez jakis czas trwal remont,bo pan robil przerobki po swojemu,no w koncu przywieziono nowiusienke meble,powieszono firanki i w koncu sie wprowadzil.Jako ,ze mial taki tryb pracy,ze czesto wyjezdzal,wiec za bardzo tez sie nie spoufalal z sasiadami,bo nie mial na to czasu.Mniej wiecej rok po wprowadzeniu,przyjechalo auto przeprowadzkowe i zaczeli wynosic meble,sprzet elektroniczny,telewizor,nawet firanki sciagneli i lampy odkrecili,zeby bylo widac,ze to przeprowadzka,nawet jakis chetny sasiad pomogl im w wynoszeniu mebli.Sasiad zapytal tylko,ze dopiero co sie wprowadzal a juz sie wyprowadza,pan z firmy powiedzial tylko,ze on tam nie wie,jemu wlasciciel zlecil robote,wiec wykonuje.Nikt nic nie podejrzewal.
Bomba wybuchla dopiero jak chlopak wrocil z delegacji po tygodniu do ogoloconego mieszkania.To jest dopiero tupet,wyniesc wszystko z mieszkania,zeby wygladalo na przeprowadzke,w bialy dzien,a sasiedzi jeszcze ochoczo pomagali.
Moral z tego taki,ze warto jednak poznac sasiadow,bo gdyby poprosil to na pewno ,ktorys by zerknal od czasu do czasu,czy nic zlego sie nie dzieje podczas jego nieobecnosci.
Był niejeden podobny przypadek.
Uff,ale numer to dopiero gościu przezył szok jak wrócił.właśnie mógł sie cokolwiek odezwac do sasiada czy mu numer fona zostawić jak by sie coś działo a tak facet został goły i wesoły.No cóz ludzie na błędach sie ucza.
Wchodzę do budynku, gdzie mieszkał mój facet. Z piwnicy wychodzi jakiś mężczyzna z 2 rowerami i ja mu trzymam drzwi, żeby spokojnie wyszedł. Później okazało się, że to złodziej, na szczęście złapali go i rowery zostały odzyskane.
Znajomy kupił "okazjonalnie" świeże gruntowe ogórki,niedaleko ogródków działkowych.Jak sie okazało,nie od właściciela działki,ale od złodzieja,który okradł....jego również.
Pewnego dnia wybrałam się z koleżanką na rowery do drugiej wsi. Przejechałyśmy z 3 kilometry i złapała nas burza. Zmoknięte do ostatniej nitki wracamy, a nasi mężczyzni na podwórku pytają gdzieś my wlazłyśmy obie . W Orli nie było nawet kropli deszczu . Nie wyglądałyśmy zbyt mądrze .
Pare lat temu u mnie na ogródku padał deszcz a w ogródku sąsiadów (dzielił nas tylko płot) świeciło słońce. Tak chmura z deszczem naszła że metr dalej było suchutko :)
No a w biurach kpopalnianych są bardzo ładne umywalki... jakbym poćwiczyła trochę to może jedna z nich byłaby moja
Nie wiem, czy to absurdalne, ale...
Do pracy jezdze w wygodnym butach, zimą to najczęściej wysokie kozaki lub nawet "trapery". Jako że pracuję w biurze zawsze biorę ze sobą odpowiednie obuwie na przebranie - czyt. szpilki lub inne buty na obcasie. Wyobraźcie sobie moją dzisiejszą konsternację, gdy z torby wyciągnęłam dziś dwa RÓŻNE buty!!!! Pogapiłam się na nie trochę i zostałam w kozakach. Śmiechu było od groma :-)
Ubawiła mnie ta Twoja historia do łez. . Kiedyś podobnie jak Ty, zimą poszedłem do pracy w wysokich nieciekawych ale bardzo ciepłych butach. Zabrałem eleganckie półbuty do przebrania. Zapakowałem je w worek taki półcienny ze sznurkiem. Rano w pośpiechu chwyciłem worek i wsadziłem do torby. W pracy postanowiłem się przebrać bo miałem spotkanie z bardzo ważnymi kontrahentami. Otwieram worek a tam buty (sportowe) mojego syna przygotowane na wf w szkole. No cóż poszedłem w butach tych wysokich. Do garnituru średnio pasowały. Do dziś pamiętam miny moich klientów.....
PS. Na szczęście na interesach się to ujemnie nie odbiło...ale do dziś moi koledzy się z tego śmieją i żartobliwie mi dogadują.
To jeszcze nie taka wpadka.
Mąż mojej koleżanki ubierał się rano do pracy w półmroku,aby jej nie budzić.Rzeczy naszykował wieczorem,położył na krześle.Gdy przebierał się w pracy,zdębiał.Okazało się,że założył jej "majtoszki".Jkaoś przebrał się dyskretnie,ale po pracy nie poszedł do łażni.
Twoja historia niezgorsza. Też się uśmiałam
Kilka lat temu miałam takie puchate, błękitne kapcie. Bardzo ciepłe i wygodne. Jednak kiedy w mroźny zimowy poranek pojechałam w nich na uczelnię i dopiero na ćwiczeniach zorientowałam się co mam na nogach, przestałam je tak bardzo lubić. O dziwo nikt wcześniej nie zwrócił uwagi na moje obuwie. :)
Ja kiedyś powędrowałam do pracy w dwóch różnych butach... Mam dwie pary bardzo podbnych letnich sandałków (płaskich, z materiału). Na ślepo rano zakładałam i przypadkiem chwyciłam dwa różne. Najlepsze jest to, że zorientowałam się w drodze powrotnej, w autobusie. Albo nikt nic nie zauważył, albo ludzie to gady wredne i nikt się słowem nie odezwał :)
Mąż chciał raz kupić sobie sandały. Jak znalazł takie,które mu się spodobały to okazało się, że w pudełku były 2 sandały nie od pary.Lekko różniły się kolorem. Była to ostatnia para więc nie kupił. Wynika z tego, że ktoś przed nim kupił 2 różne buty.
kiedyś byłam na imprezie u koleżanki. Wychodziłam wcześniej założyłam buty i wyszłam. Potem okazało się, że druga dziewczyna miała podobne a ja wyszłam w jej bucikach (kozakach)
Z mojego wesela z kolei znajomym pomyliły się siateczki (panie miały buty w pogotowiu na przebranie). Jedni wyszli wcześniej a druga para przy wyjściu się zorientowała że ma nie swoje buty.
Następnego dnia tacy zmordowani jeszcze musieli się spotkać i wymienić.
na szczęście ja mam taką dyżurną parę w pracy zostawioną (czarnę żeby do wszystkiego pasowały), jeszcze nigd nie znikneły. Ale de facto często i tak chodzę boso. Dobrze, że mało petentów do nas przychodzi :)
Też mi się zdarza chodzić boso. Ostatnio "przyłapał" mnie na tym szef. Patrzy podejrzliwie, ale z usmiechem i pyta z troską, czy coś mi się w nogi stało... Ja mu na to, że czuję się w pracy jak w domu
A ja myślałam ,że to tylko ja tak robię. Też w pracy łażę na bosaka często. Ja tak po prostu lubię. Nawet .... nie lubię skarpetek , ani rajstop. Dzikus ze mnie widocznie .
Kilka lat temu było wesele mojej kuzynki. Zostałam zaproszona. Na drugi dzień najbliższa rodzina została zaproszona do domu młodej. Pojechałam i po dłuższym czasie zauważyłam, że zapomniałam przebrać butów i przyjechałam w klapkach domowych piankowych. Dobrze, że chociaż kolor pasował do sukienki. Nikt nie zwrócił mi uwagi.
Też kilka lat temu też pojechałam w kapciach do pracy.
koniec listopada,wieczór,ja w zaawansowanej ciąży(3 dni przed porodem,jak się póżniej okazało) ostatnia siedzę w poczekalni u ginekologa,rozmiar XXL...już miałam wchodzić a tu wpada do poczekalni młody i bardzo drobnej postury chłopak,prosi,żedy go przepuścić w kolejce bo brakuje jakiejś pieczątki na zwolnieniu mamy,ja się zgadzam bo wiadomo trochę potrwa ,mój mąż wyszedł przed gabinet na papieroska...faktycznie trwało to tylko chwilę,po badaniu wchodzimy do poczekalni a na wieszaku wisi męska kurtka rozmiar S,mojej nie ma...wróciłam do domu bez kożucha a odzyskałam go dopiero na drugi dzień...doktor zadzwonił i powiedział,że ten pan tak strasznie się wstydził wizyty u niego że nie patrzył co bierze z wieszaka
Przypomniał mi się dowcip.
Dwóch kolegów wychodzi z restauracji,podaje numerki szatniarzowi.Jeden z nich daje mu dwa złote,drugi 100 i jeszcze nisko się kłania.Pierwszy pyta zdumiony-"100 złotych dkla szatniarza?Chyba zwariowałeś."Na to drugi-"A ty widziałeś,jaki on mi dał płaszcz"?
Po mojej obronie magisterskiej, wróciłam do domu, pełna emocji ale i bardzo szczęśliwa. Postanowiłam pojechać z mężem na zakupy do marketu i na kawę do teściowej. Pojechaliśmy zrobiliśmy zakupy byliśmy na kawie. Ale tak się składało, że była też babcia męża. Kiedy wyszła teściowa skapła się, że babcia (wkońcu osoba starsza i pamięc już zawodzi) załozyła chyba inne buty i poszła. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że z głową babci wszystko w porządku, a to ja przez nieuwagę założyłam dwa różne buty (jedna balerinka koloru brązowego, drugi sportowy, czarny półbut) i tak łaziłam przez kilka godzin po markecie i ulicy. Szybko zorientowałam się, dlaczego ludzie tak mi się przyglądali...Eh....
Przebiłaś wszystkich!!!!
Prawda? Do dziś śmieję się do rozpuku z tej sytuacji
Jesteście super, wszyscy z tymi butami
mnie się zdażyło (na szczęście latem) jechać do sklepu w "kapciach", w takich szpitalnych chodakach. Stare po dostaniu nowych w pracy służą mi w domu. GDdyby jeszcze nie były tak zniszczone..........
Z historii obuwniczych, moja teściowa wracala ze szpitala w ochraniaczach na butach, zorientowała się w tramwaju bo jakoś się dziwnie ślizgała ...
a raz mnie mój Małż-onek załatwił przyjechal po mnie do szpitala i mych butów nie wziął, wracałam wtedy w kapciach w styczniu na szczęscie taxówką ...
Pewnego razu trochu zaspałam do pracy,wiec poszlam prosto do klasy.Jakiez bylo moje zdziwienie,kiedy sciaglam plaszcz i zostalam w polhalce.Uczennice rechotaly od dzwonka.
O matko,
Sytuacja nie dotyczy mnie,ale przypomniałam sobie scenkę ze szkoły podstawowej,pewnie wyreżyserowaną przez nauczycielkę.
Jakaś szkolna akademia,wychodzi pierwszoklasista i zaczyna deklamować:
"Kto ty jesteś?
Polak mały"
Więcej nie zdążył nic powiedzieć,bo wszyscy ryknęli śmiechem (był właśnie mały,chudy,a na nazwisko miał ...Polak.)
Wtedy się śmiałam,teraz byłoby mi szkoda dziecka.
Bardzo często zdarzaja mi sie asurdalne sytuacje, które trudno pojąć rozumem Chyba ten typ tak ma :)
Kiedyś chciałam się wyrobić z wszelkimi pracami domowymi na weekend planowaliśmy wyjechać.
Zostało mi prasowanie. Postawilam żelazko na desce do prasowania, poszlam po wodę do żelazka na dół. Przychodzę próbuje prasować ale żelazko nie działa. Popatrzylam na kontakt żelazko było włączone. No to sobie oglądam żelazko z każdej strony, próbując znaleźć przyczynę tego, dlaczego moje żelazko odmówiło posłuszeństwa. Jak już wyoglądałam je z każdej strony to postanowilam jeszcze zawołać męża żeby też sobie pooglądał może by coś y wywęszył. Wołam go ale on mi mówi że się nie zna żebym zaniosła do punktu naprawy który akurat jest koło nas. No to ja sobie myslę no dobra zaniosę.
Wyciągam wtyczkę z kotkatu i Eurreka ! do kontaktu właczyłam lampkę nocna a nie żelazko
Powiem o trzech zdarzeniach:
1. Ojciec znajomej wracał wieczorem z pracy. Mieszkali w starym budownictwie. Przed domem stoi facet i ładuje dużą, dębową beczkę na wózek "dwukółkę". Ojciec znajomej pomógł w załadunku. Po czym za dwa czy trzy dni okazało się, że był to złodziej, który właśnie tym znajomym ukradł beczkę z piwnicy.
2. Znajmomy jechał na ślub do kolegi. Uroczystość była gdzieś w Polsce i znajomy jechał samochodem. Żeby nie wygnieść garnituru i dla wygody jechał w jakimś sportowym ubraniu, a garnitur wisiał z boku. Kiedy trzeba było się już szykować na uroczystość, okazało się, że na wieszaku ma tylko marynarkę, spodnie zsunęły się i zostały w domu.
3. Postanowiłam zmienić bank. W tym czasie mBank miał niezłą opinię i zdecydowałam się iść do nich. Poszłam, wypytałam co chciałam wiedzieć i założyłam konto. Dopiero w domu, kiedy jeszcze raz przejrzałam papiery, okazało się, że konto założyłam w multiBanku.
Nie wiem, co się dzieje, ale po mojej przygodzie z dwoma różnymi butami (opisałam kilka wersów wcześniej) miałam kolejną wpadkę.
Zrobiłam sobie do pracy kanapki. Koledzy wołają, że jedzą drugie sniadanie, więc wyciagnęłam moje zapasy i udałam się do wspólnego pokoju. Jem, jem, jem i w połowie zorientowałam się, że coś mi nie pasuje. Otwoeram moją kanpkę, a tam... WIELKIE NIC!!!! Nie wierzyłam własnym oczom - jadłam SUCHY CHLEB! Nic sobie do środka nie włożyłam, nawet masłem nie posmarowałam... Ubaw po pachy, ale dla całego śniadaniowego towarzystwa...
Jadłaś chleb nożem smarowany.
ten chleb nożem smarowany to teraz popularne danie :)
Tak,Vikuniu,oby tylko wszystkim tego "powszedniego" chleba starczyło.Różnie bywa.
Dobrze, że chleb własnej (smacznej) produkcji był. Dlatego się tak późno zorientowałam, że coś z nim nie tak.
KOledzy w pracy określili to jako "kanapki z chlebem"
Ja takie kanapki przygotowałam kiedyś mężowatemu do pracy, ale koledzy mieli z niego ubaw:)
Nie pamiętam z jakiej okazji to była impreza, ale rodzinna u brata w Tychach.mój mąż przeważnie jeżdżący autem zgodził się na autobus bo napiłby sięczegoś (ja nie prowadząca)
Tylko siostra mojej bratowej z chłopakiem autem przyjechali i powiesili klucze na wieszaku w przedpokoju. Nocowali tam.
Wracaliśmy razem z moimi rodzicami nocować u nich na Murckach, na całe szczęście jak się potem okazało.
Godzina 12 w południe, siedzę z rodzicami przy stole, a mój "biedny mąż" skacowany próbuje się do ładu doprowadzić w łazience.
Nagle telefon, zgineły wczoraj klucze do auta. Czy przypadkiem ich nie zgarneliśmy. Przeszukałyśmy z mamą torebki, Malućki sprawdził kieszenie no i nie ma. Tylko rodzina była na imprezie a klucze wyparowały.
Po dłuższej chwili mężuś z łazienki wychodzi ze skruszoną miną. Okazało się, że on je wzioł. Był tak do auta przyzwyczajony, że niewiele myśląc szykując się do wyjścia na autobus klucze schował do kieszeni z myślą że to jego.
chcąc nie chcąc, bardziej nie chcąc musiał zrobić kurs do Tychów aby je zwrócić.
Nie wiem czy to sie zalicza, ale...
Nie lubie chodzic z moim mezem na zakupy, a to z tego wzgledu, ze ja jestem osoba zdecydowana i praktyczna, a moj maz? calkowite przeciwienstwo, wszystko musi ogladnac i dotknac, ja w tym czasie strasznie marudze, ze chce wyjsc.
To sie zdarzylo pare lat temu. Poszlismy razem na zakupy. Maz zobaczyl w promocji papier do drukowania zdjec, wiec wklada mi do koszyka, az 6 paczek tego papieru. Na moj sprzeciw, ze nie potrzebujemy tyle tego papieru i ze taniej jest wywolac zdjecia niz drukaowac samemu, zaczyna sie klotnia. On, ze to frajda samemu wydrukowac, ja ze to bez sensu, ze traci sie tylko farbe itd. On dalej swoje, ze sie rzadze, ze jestem apodyktyczna itd. Tego bylo juz za wiele, wiec co zrobilam?! ZACZELAM MU SPIEWAC, w sklepie piosenke The Supremes - Stop! in the name of love i gestykulowac.
w mgnieniu oka odlozyl caly papier, caly sklep sie smial, wyszedl i stwierdzil, ze ma potwora za zone, ale w imie milosci jest w stanie to przecierpiec.
Zakupy z moim byłym to też masakra. Ja obskoczę cały hipermarket a on 2 stoiska ledwie przejdzie. Kiedyś w Tesco wszedl na stoisko alkoholowe. Tam z wozkiem nie da sie wejsc wiec zostawil w przejsciu. ybór jednego wina to jakieś 45 min. Mnie zachciało sie pić wiec wzielam sobie Kubusia wypilam i przechodząc kolo naszego wozka wlozylam do niego pustą butelke i poszlam dalej. W pewnym momencie wyczulam na sobie czyjs natarczywy wzrok. Obracam sie i widzę jak jakas para patrzy na mnie z dezaprobtą. Jakoś nie ośmieli sie zwrocic mi uwagi ale ich spojrzenie mowilo wszystko.
Co tam u Ciebie? Czytalam twoja historie.
Usmiałam się. Już sobie wyobrażam minę tej pary!
Rok temu z mezem myslelismy nad tym co zrobic z dziecmi w weekend, wpadlam na pomysl abysmy pojechali z nimi do serengeti parku niedaleko Hamburga. Jest to park, albo raczej zoo, ktore jest otwarte. Jezdzi sie tam wlasnym samochodem albo specjalnym autobusem. Jak powiedzialam tak tez zrobilismy. Wiec jedziemy po tym parku 10 km/h i zwiedzamy, wlasnie minelismy tygrysy i wjechalismy na teren lwow (zwierzeta nie sa w jakikolwiek sposob wyciszane). Wjezdzamy, a tu nagle moj maz patrzy na temperature auta i ta jest prawie krytyczna, woda sie prawie zagotowala. Moj maz, aby temperatura spadla, wlaczyl cale ogrzewanie samochodu na full. Okna mielismy pozamykane, bo na zewnatrz lwy. Goraco jak w saunie. Podjechal do nas pracownik i zapytal sie czy wszystko ok. Po wyjasnieniu powiedzial nam, ze my nie jestesmy pierwsi, ktorym sie cos takiego przytrafilo.
Ale to nie koniec.
Mielismy dosc sroga zime, jak na warunki Hamburga i nasza bateria dostala troche po tylku i....
po 30 min sauny, kiedy temperatura spadla, auto nie chcialo zapalic. Bylam zalamana, wsciekla i znerwicowana. Podjechaly do nas az 3 samochody z pracownikami. Trzeba bylo nas holowac. Co gorsze zaczely sie nami interesowac lwy. Jeden pracownik odganial je samochodem, wysiadlo 3 pracownikow ze strzelbami, a inni pomagali wyciagac samochod. Wszystko nagralam na kamere. Smiechu bylo kupe jak opowiadalam to innym.
Miesiac pozniej udalo nam sie zwiedzic serengeti park bez przygod, ale innym nie, bo komus tak sie woda zagotowala w aucie, ze wystrzelil korek, pelno dymu itp.
Uczyłam sie kiedys windsurfingu i pech chciał ze pewnego dna trafił sie silny wiatr. Zniosło mnie na środek jeziora. kiedy próbowałam wrócic do brzegu jakas banda szczeniaków zaczęła sobie koło mnie jeździc motorówka i robic fale, w efekcie do brzegu dobiłam tyle ze przeciwległego... Instruktor scholował mnie, a dziewczyny z roku zazdrościły (polowa w nim sie podkochiwała) mi raczej do smiechu nie było...
Nastepnego dnia znowu mieliśmy zajecia, wzięłam deske i sama byłam w szoku ale deska robiła wszystko to co chciałam, byłam jedną z najlepiej pływajacych osób. Instruktor żartował sobie ze mnie że jedna taka akcja dała mi wiecej niz cały tydzień zajęc.