Na fali pojawiających się pytań o potrawy ulubione i te zupełnie nie do przyjęcia przyszło mi do głowy zapytać Was o dziwactwa które jadacie. Chodzi mi o takie potrawy lub produkty które jecie, a które w innych wywołują drobny dreszczyk obrzydzenia :) I nie mówię tu o takich rzeczach jak tatar czy flaczki, które jedni lubia, inni nienawidzą, ale raczej o takie, których zjedzenie innym ludziom nie przyszłoby do głowy :)
Ja na przykład bardzo lubię wszelkiego rodzaju chrząstki. Moją ulubioną częścią kurczaka są właśnie chrząstki :) Mąż nie może patrzeć jak je chrupię :)
Inny dziwoląg to świńska surowa skóra. Co prawda lata tego nie jadłam bo nie mam dostępu do świeżynki, ale pamiętam jak będąc dzieckiem rodzice przywozili ze wsi połowę lub ćwierć świeżej świnki i ona miała taką "osmaloną" skórkę. Razem z bratem ścinaliśmy ją cienko, posypywaliśmy solą, zwijaliśmy w rulony i takie PRLowkie "chipsy" wychodziły ;)
ja nie jadam dziwactw ,a chrząstki z kurczaka są chyba niezdrowe. Na samą mysl co teraz napiszę czuję obrzydzenie : Mam koleżankę która bardzo lubiła zjadać gotowane kogucie i kurze grzebienie- bleeeeeeeee. Autentycznie! Kiedy dostawała wiejską kurę, już wypatroszoną to zabierała też łepek ( bez oczu), gotowała i zjadała tylko grzebień. Teraz mieszka w Warszawie, więc nie ma dostępu do wiejskich kurek, więc nie jada za często.
Kurze grzebienie to we Włoszech i Chinach (o tych dwóch krajach wiem na pewno) po prostu przysmak. Kurzych chrząstek nie jadam, ale znam osoby, które uwielbiają. Ja za to uwielbiam szpik i chrząstki z nóżek świńskich i golonek.
Ja wyżeram ugotowaną kaszę albo ryż - tak bez dodatków, ale czy to jest jedzeniowy dziwoląg, hm... chyba nie.
Trzącha mną, gdy ktoś zapomni, że nie lubię kanapki z serem i musztardą i poda mi coś takiego na śniadanie - brrr, fuj fuj fuj :D
Raczej nie mam oporów przed zjedzeniem pieczonego skrzydełka z kurczaka ze skórą, choć od pewnego czasu mam coraz bardziej skondensowany mięsowstręt i zdecydowanie wolę posiłki wegetariańskie. We wszystkich kotletach i plastrach szynki widzę oczy, kwiczące ryjki i wąchające miękkie pyszczki. Kurczaki jeszcze jakoś wchodzą, ale już z pieczenią z woła albo świńską dupką jest problem. Chyba będziecie oglądać coraz więcej moich wege przepisów na stronie :D
od pewnego czasu mam coraz bardziej skondensowany mięsowstręt i zdecydowanie wolę posiłki wegetariańskie. We wszystkich kotletach i plastrach szynki widzę oczy, kwiczące ryjki i wąchające miękkie pyszczki. Kurczaki jeszcze jakoś wchodzą, ale już z pieczenią z woła albo świńską dupką jest problem. Chyba będziecie oglądać coraz więcej moich wege przepisów na stronie :D
O to mam bardzo podobnie, myślałam ze dziwaczeje na starość, dobrze że nie sama :]
Trzącha mną, gdy ktoś zapomni, że nie lubię kanapki z serem i musztardą i poda mi coś takiego na śniadanie - brrr, fuj fuj fuj :D
hi hi tak to już jest z tymi ktosiami. Człowiek nie lubi herbaty z cytryną, ale taki ktosiek za każdym razem się pyta czy herbata ma być z cytryną. Jak tu człowiekiem ma nie trząchać :):):)
Cytrynę w herbacie to ja mogę pasjami - nawet masochistycznie bez cukru. Gorzej jak się trafi mandarynka, z którą trzeba robić trzydzieści trzy "A tfu!" - wypluwając po trzy upierdliwe pesteczki z każdej cząstki - ostatnio tak miałam - co z tego, że słodkie, skoro myśli się tylko o pestkach :} Gwóźdź do trumny każdej sokowirówki - pozostaje więc niestety albo plucie albo ponadziewanie goździkami (gwoździkami) i delektowanie się zapachem (i całymi zębami, hih).
Hehehe, kiedys wprosił sie do mnie kolega z pracy .Obżartuch straszny.Postanowiłam go wyjątkowo ugościc.Na przekaske podałam (serio!!))świńskie uszy .Potem dostał wołowy ogon duszony i cynaderki w sosie.Zeząrł wszystko, prawie talerz wylizał. Jego mina-jak sie dowiedzil ,co zjadł była bezcenna)) Ja jadłam z nim. Potem rżelismy jak konie z tego kawału i doszliśmy do wniosku, że to było bardzo smakowite.Ale jednego się nauczył-odtąd, jak do mnie przychodzi-z duzą rezerwą podchodzi do poczestunku)))
kiedy moj dziadek ubijal zwierzeta, lubilam odcinac kawalek swiezego miesa jeszcze parujacego, posypywac sola i zjadac. I to mi zostalo, kiedy jestem w Polsce szukam okazji do zjedzenia kawalka krwawego miesa
Myślę, że to nie żart. Kiedyś u wujka na wsi byłem pomocnikiem rzeźnika przy przerobie zabitego wieprzka. Rzeźnik wykroił plaster łoju (nie słoniny), posolił i jeszcze ciepły zjadał ze smakiem. Też spróbowałem ale jakoś mi nie smakowało. Lepszy był już zimny łój owinięty wokół mięsa przygotowanego na kiełbasy.
Takie małe roladki. Oczywiście wszystko na surowo, już po badaniu mięsa...pycha.
Mój kolega , dawno, dawno temu jadał, zaręczam, że nia dla szpanu kanapki z kiebasą, posmarowane na wierzchu dżemem i o le mnie pamięć nie myli, tfu, tfu, truskawkowym.
Jestem mężem i oddaję mojej żonie wszystkie chrzastki / widocznie jest to damski przysmak/, natomiast mój, suszone i solone kalmaryk, krojone w paski, przyprawia ją o dreszcze obrzydzenia. Może dla tego, że nia da ich jeść się bez piwa,
kanapki z wędliną i jogurt owocowy, baaardzo niezdrowe chipsy z majonezem,kogel-mogiel(parze żółtka)jak mnie boli gardło i czasem piwo z koglem-moglem na gorąco-Bahus wybacz mi profanację Twojego ulubionego trunku
Tak Was czytam i włos sie mi jeży nie tylko na głowie brrrrrrrr Nie jadam żadnej surowizny bleeeee , tatara i tym podobne, niewiem nawet jaki to ma smak, ale nie mam zamiaru nawet liznąć. Nie zjadłabym też zadnych chrząsci. Kiedyś jadłam salceson to wszystkie białe cząstki wydłubałam nożem.
Niewiem jak można zajadac sie płetwami, grzebieniami, skórą czy smazonymi robaliami. Wiem że jest kryzys ale żeby aż taki? Toż ja wolałabym zjeść sam chleb i wodę.
Biały serek i dżem to dla mnie poezja smaku. Rano na śniadanie plasterek sera na chlebku posmarowany lekko dżemikiem niskosłodzonym, do tego ulubiona kawa. mnamuśne.
Mnie po prawdziwej nie trzęsie. Budzi moje zmysły do jakiegokolwiek funkcjonowania rano. Trzaść mnie zaczyna przy drugiej i nigdy nie pije dwóch kaw dziennie. Zbożowej jakoś nie zauważam, niewiem dlaczego.
Ale tu wcale nie chodzi o kryzys :) Mnie po prostu chrząstki smakują. Niektóre rzeczy o których tu czytam też wywołują we mnie dreszcze. Najbardziej hardcorowy jak dotąd wydaje mi się koguci grzebień :) Ale właśnie na takie odpowiedzi liczyłam zadając pytanie o żywieniowe dziwolągi :)
Przypomniało mi się coś z dzieciństwa .. Kto ma bogatą wyobrażnie i słabe serce , proszę pominąć mój pościk .. . Niedzielny obiad , babcia gotuję kaczusie w rosole , my z siostrą czekamy na samkołyki : Na pierwszy rzut idzie kacza szyja ze głową ( dziwne kura była bez łebka gotowana ) , wyciągamy deskę do krojenia i babcia sprawnym ruchem nożem rozcina czaszkę nieszczęsnej kaczusi a my z siostrą jak sepiki czekamy na smakołyk : kaczy mózg !!!
Drugim smakołykiem są '' owijonki '' . Kto z Wielkopolski powinien wiedzieć . Kaczusi łapaka , porozcinane błony i tak fantazynie wplecione pół żołądka owinięntego , tak zaszurowanego , jelitkiem kaczusi .. )). Rarytasio ugotowane w rosołku .. Dobrze ,ze kaczka miała 2 łapaki i nas było dwie , po zjedzeniu żałowałyśmy ,że nie ma czterech łapek . Naprawdę samczne . Zjadaliśmy tylko żołądek i .. jelitka cienkie jak tasiemka ale bardzo smaczne ...:))
Megi moja babcinka też tak robiła tylko jeszcze do tego zawiniątka wkładała wątróbkę i serduszko. Pycha :) Ja jakoś nie mam oporów przed jedzeniem dziwnych rzeczy. Są tylko potrawy których nie lubię. Móżdżek z jajecznicą jadłam z zamkniętymi oczami (wyglądał strasznie) ale był pyszny. Jadłam żabie udka i ślimaki, tatara poprostu uwielbiam. Każdy ma swoje smaki. Popatrzcie jakie przysmaki mają w innych krajach:)
Mózdżek z kaczuszki albo gąski pycha, właśnie tydzień temu gotowałam czarnine z gąski a w niej gęsi łepek. Lubie na pół surowe ziemniaki- myślałam że tylko ja ale sąsiadka też takie zajada, w zasadzie wszystki dziwolgi mogę spróbować niekoniecznie jeść. Pieczone robale bardzo mnie intrygują.
u mnie było to samo - kaczy lub gęsi móżdżek tylko buziek trochę więcej do podziału czekało, lubię tez z kaczej szyjki w tym tłuszczyku sa takie "fasolki" które lubię do dziś, lubie też surowe mielone mięso i moje dziecko ma to za mną
Już mi lepiej dziewczynki , bo myślałam , ze moja babcia tylko serwowała nam '' kanibaliztyczne '' danka . Ale widzę , że nie tylko my z siostrą byłyśmy '' wampirkami '' . Masz rację zapomniałam o złogach tłuszczyku tych fasolkach ..ale cicho szaaaa :)) , bo dietetyczki nas na stosie spalą :))
A pamietam, pamietam...Onegdaj w stołówkach studenckich podawali jako jedno z dań tzw cynadry(nie mylić z cynaderkami!!).Znawcy tematu wiedza o co chodzi.W smaku nawet podobne do siebie nawazajem.A'pro pos-mój już śp. wujo był szefem wielkiej fermy tuczu.To chyba były cielaczki, ale byłam tam mała,że na pewno nie powiem.W pewnym momencie trzeba było je pozbawić...hm...no ...musiały sie potem nadawać do jedzenia.To przyjeżdzalo kilku zamówionych weterynarzy i ....dobrze wykonywali swoją pracę.A potem cały urobek obierali, kroili w plasterki z cebulką, smazyli, dusili.Do tego oczywiscie jakies napoje wyskokowe były.Wujo mówił,że to było bardzo smaczne.Wujo był prawdomówny wiec chyba to prawda)).Tak więc żadne podrobki juz po tym na mnie nie robia wrazenia.))))
Mój Tata, emerytowany weterynarz, w czasach mojego dzieciństwa serwował takież atrybuty duszone z cebulką. Do dziś pamiętam ich smak - były naprawdę pyszne!
A mój kolega jada śledzia w occie lub w śmietanie zależnie od apetytu wraz z dżemem malinowym- kiedyś mnie poczęstował - dziwne wrażenia smakowe!!!! Nie potrafię opisać w każdym razie nie dla mnie:)
Ale jednak teraz po przeczytaniu tego wątku Jantarko, może spojrzysz łaskawszym oczkiem na ciumkającego, kleistego mężusia w czasie gdy będzie się oddawał smakowitemu ciumkaniu łapek ;)
Hahahaha, łapki czasem kupuje do galarety.Swietna galareta z nich wychodzi.Próbowałam je zjesc.sorry, nie udało się))Teraz wynosze zawsze zaprzyjaznionym kotom spod pobliskiego smietnika.Bardzo im smakuja))
PS.Wiem jednak,że sa namietni wielbiciele ogryzania kurzych łapek.Ja nie należę do nich chyba.Ale znam takich.Za to grzebienie kurze...hmmm..kiedys na pewno sprobuje!
Mam koleżanke co np uwielbia kurze kuperki.Kupuje je w supermarkecie za grosze i zażera sie nimi.Ja natomiast onegdaj ugotowalam(chyba najlepszy, jaki mi wyszedl w zyciu)rosół na 2ch kilogramach kurzych szyjek.a jaka galareta potem jeszcze z tego była!Tylko obierania bylo duzo.Niestety nie mialam wtedy duzo kasy, a musialam przygotowac stype po wuju.Razem z kolezanka pracowalysmy cala noc.w ruch poszla kuchanka i kilka pozyczonych prodzizow.Stoly pozyczylysmy od sasaidow, krzesla tez.Zastawy mi staczylo.Nie chce sklamac, ale koszt produktow na ok2 0 osob wyniosl mnie chyba 200zł.W tym byl ten rosół na kurzych szyjkach.Wspanialy wyszedl))
Menu nie bylo skomplikowane.Typowe, jak naogół w takich "okazjach" Ciast nie piekłam, bo ani nie lubie, ani nie umiem.ciasta upekla kuzynka..Ale za to ziemniaki obieralysmy z kolezanka pol nocy))Wczesniej w podbnej sytuacji zamawialam catring.Ale moje bylo lepsze))Acha, alkoholu tez nie bylo, choc mialam przygotowany. Jednak w naszeej rodzinie w podobnych sytuacjach go nie ma.Ja przygotowalam, bo byl mróz, ale i tak nikt nie chciał.Jedzenia wyszlo naprawde duzo, tak , że potem je jeszcze zapalpwa;am i rozdalam.Acha- produkty kupowalam prosto z Macro, bez marz.
Trochę już zapomnialam, ale na pewno był rosól i trochę flaków(wiedziałam, że będzie kilka osób, co je lubią), Kotlety z piersi kurczaka przywiozła kuzynka. Ja zrobiłam pieczone udka i mielone. To było zaraz po Świętach BN wiec mialam zamrozony wielki gar bigosu. Przydał się. Dla dietetyków, a tacy też byli, były klopsiki w sosie koperkowym. Były też przystawki w postaci śledzi, galarety i pieczonego schabu.Śledzie miałam ze Świąt, galareta była z szyjek kurczęcych(ojej jaka dobra mi wyszła!))). Sałatka była z warzyw z rosołu z małymi dodatkami i majonezem. Surówka była z kapusty pekińskiej i pomidorowa. Nn i ten gar ziemniaków, które obierałyśmy nad ranem))). Potem szybko nakryłyśmy i rozłozyłyśmy przywiezione ciasta, zrobiłyśmy kawe i czekałyśmy na gości. Wiem, że moi kuzyni nie lubią styp w restauracji, bo wcześniej musiałam przewozić jedzenie do domu, bo nikt nie poszedł. Na dodatek akurat za duzo pieniędzy nie miałam wiec przy pomocy koleżanki zaplanowałyśmy w domu.Chałupę mam duzą, tylko trochę krzeseł i stół musiałam dodatkowo pozyczyć od sąsiadów.Zastawy wystarczyło.
Super wątek, ale się ubawiłam :) Nie jem dziwolągów, ale ludzie odbierają mnie jako "dzwiolączkę", bo od ok. 10 lat nie jadam słodyczy, ziemniaków i białego pieczywa, etc. (zastępuję to wszystko oczwyiście innymi smakołykami). A oczy innym wychodzą na wierzch, gdy są jeszcze świadkami, jak zjadam 5 jabłek dziennie i nie muszę chodzić z tego powodu do WC :-D
Masz rację, nie można. Mój mąż wcina codziennie jabłka, tak się zastanawiam ile? Kilogram może. Teraz w sezonie jesiennym mamy swoje owoce i wcina jabłka na przemian z gruszkami. Ja także jem, ale w rozsądnych ilościach.
Heh, też nie odwiedzam WC z powodu przedawkowania jabłek i to dosłownie (i tu dopiszę - niestety), bo jabłka zawierają błonnik - 2 g na 100 g jabłek, to przy kilogramie - 20 g i jeszcze jem dużo warzyw, kasz, własny chleb na żytnim zakwasie, więc się trochę błonnika uzbiera - ponad dzienną normę i wtedy zamiast sprzyjać perlastyce jelit - efekt jest odwrotny - zaparcia. No, cóż z jabłek nie zrezygnuję :-P Tym razem przy problemie zaparcia ugotuję je :-D
W każdym razie nie przyznaję się już publicznie, że tak dużo ich wcianm, bo ludzie robią wieeeelkie oczy i później godzinami (no, trochę koloryzuję) gadają o tym, jak można jeść ich tyle (dla nich to właśnie dziwactwo żywieniowe). Oj, męczy męczy takie gadanie!
hmm, niegdy nie spotkalam sie z tym, zeby ktos sie dziwil duza iloscia spozywanych owocow. Moze to regionalne?
Tez mialam kiedys duze zapotrzebowanie na jablka. Niesety teraz jem owoce bardzo rzadko, jakos nie mam na nie ochoty, nie wiedziec czemu. Podobnie ze slodyczmi...
A ja uwielbiam usmażone skórki na chrupiąco, potem lekko posolone z surowego boczku:) U nas zawsze babcia odciętą głowę kury i kaczk wyrzucała do śmieci, albo dawała kotom.
Kiedyś u kuzynki jadłam super zrobione mięso w ostrym sosie po węgiersku, obsmażone było na rumiano.Po zjedzeniu okazało się że to było krowie wymiono, bardzo smaczne:) Raz też zjadłam nutrie w sosie, oczywiście nie wiedziałam że to nutria.
Łoj sie naczytałam :):) Ja nic dziwnego nie jadam ale pamiętam kiedyś oglądałam jakiś program w tv i grupa ludzi, aby coś wygrać ( nie pamiętam nazwy programu) musiała wypić zawartość jelit krowich do dziś podnosi mi się pod gardem jak sobie to przypomnę
siedzę i myślę i żaden dziwoląg, choćby najmniej podobny do pozostałych nie przychodzi mi do głowy...żadnych kurzych łapek(nie mogę patrzeć jak teściowa ciumka, uwielbia), żadnych skórek, jedyne co, to placki ziemniaczane z powidłami śliwkowymi, bo z tego co zdążyłam się zorientować, to nikt tak nie jada..
O czrnykocie, placki ziemniaczane z powidłami śliwkowymi to chyba muszą być dobre, tak myślę. Te dwa smaki według mnie się uzupełniają. Spróbuję na pewno, zwłaszcza, że placki ziemniaczane ze śmietaną i cukrem bardzo lubię :)
Placki ziemniaczane z powidłami to smak mojego dzieciństwa, najlepsze kiedy powidła wyszły mamie za Kwaśne. Potem była faza na placki z keczupem a teraz najlepsze ze śmietaną i cukrem. :)
Jako dzieciak bylam strasznym niejadkiem, ale uwielbialam zimny kozuch z mleka i pianke z cieplego mleka prosto od krowy :) Dziwne to, bo mleka ogolnie nie tolerowalam i po wypiciu pol szklanki konczylo sie bolem brzucha.
Nie znosilam krewetek, a teraz moglabym sie nimi zajadac w nieskonczonosc-zwlaszcza na maselku z czosnkiem i zielona pietrucha.
Po latach znienawidzone flaczki tez sa juz ok.
Sery zolte i typu brie super smakuja z dzemem, podobnie jak pieczony drob, ale ten najlepszy z zurawina.
Pamietam z dziecinstwa jajecznice z mozdzkiem i ten obledny zapach. Nie wiem, czy bym sie teraz na to skusila...
A moja znajoma zjada chleb z masłem posypany natką pietruszki - próbowałam i mnie też posmakowało, choć ta faza już mi przeszła i teraz w okresie wiosenno-jesiennym codziennie na kanapkach mam rzeżuchę. Niestety, już nie rośnie jak latem, więc od przyszłego tygodnia robię przerwę na 5 m-cy :(
Tez kocham chlebek z maslem i rzezucha. Sprobuje z pietruszka. Ogolnie stwierdze za moim osobistym, ze pietrucha poprawia smak wielu potraw-grzanek czosnkowych, strogonowa, frytek, carbonary, rosolu itd...
Heh, zgadzam się, dlatego zamroziłam całą szufladę pietruchy, ale także kopru :-D jak co roku ;) Nie ruszam potraw bez zielonej nuty - ot! to kolejne dziwactwo :)
mój dziadek Stefan jest specjalistą od jedzenia obrzydlistw-kurzy, kaczy, indyczy, rybi łeb (co podeszło), łapki, kupry, wszelakie tłustości; mieszanki w stylu mleko dolewane do rosołu, a w nim ziemniaki i makaron; o jedzeniu świńskiego ryja już nie wspomnę...
Dziwolągi jakie mi smakują to też wspomniane już wszelkiego rodzaju chrząstki, łapki kurze, nóżki, ogony i ozory wieprzowe, smażony móżdżek wieprzowy z cebulką i jajkami, a także smażona ikra ze świeżych śledzi i ikra z solonych śledzi oraz smażone serca, wątróbki i kręgosłupy z łososia. :)
Ja mam słabość do bardzo ostrej kuchni i zawsze na jakichś przyjęciach wyżeram garnir))). Głowizna, ogony wołowe, ozory, ba nawet świńskie uszy po litewsku-pycha! Za to nie cierpię ciast, żadnych słodyczy, nawet owoców, bo też słodkie.Warzywa kocham.Piszę to tylko dlatego,że wielu go nie znosi, ale uwielbiam kawior. Ale jego cena...hm. No niezbyt często go jem)))
To taka znana przystawka litewska do piwa. Świńskie uczy wędzone, a potem podpiekane. Można je też obgotować, potem pokroić w paseczki i wysmażyć, jak chipsy. Dobre!Serio. W świńskich uszach jest duzo kolagenu. Są zdrowe. No może niekoniecznie smażone)) Wiem, wiem, bo już mi to mówili nie raz- co ty, jesz jak pies? Bo u nas w sklepach sa suszone uszy świńskie dla piesków)). Ale to dobre jest, jak się odpowiednio przygotuje. I zdrowe.
PS. Trudno je kupić w sklepach. Ja je czasem kupuję(rzadko) na taki rynku, gdzie są sklepiki z mięsem, co chcesz, to ci zamówią. Kiedys taka pani sprzeawczyni pyta...a co, pani tez na cere kupuje?Lekko zdębiałam..A ta na to- bo wie, pani, tu sie panie zlatują i kupuja, bo to na cerę dobre))) Kolagen!
Dziękuję za wyjaśnienie. :) No właśnie te uszy są dobre i do tego jeszcze zdrowe, więc warto się za nimi rozejrzeć. :) U nas są uszy wędzone w sklepie zoologicznym i często je kupowałam dla naszego piesia. I mówisz, że te wędzone uszy trzeba najpierw wygotować, a potem dopiero podsmażyć ?.... A świeże w jaki sposób zrobić?...
Niee. Te wędzone się podpieka, soli i już. A te surowe trzeba gotować, potem obsuszyć, pokroić w słomkę i wysmażyć na chipsy, posolić. Te podpiekane, wędzone raczej zdrowsze.
Aha, Spróbuję tak przygotować. Myślę, że chyba jednak te gotowane są zdrowsze, bo nie wiadomo, czy te wędzone zostały uwędzone naturalnie, czy też może tylko moczyły się w płynie wędzarniczym. Najlepiej by je było uwędzić samemu, to wtedy jest pewne, że są tak uwędzone jak powinny być. :)
Ja te wędzone to jadłam w Wilnie. Z Olsztyna, do Wilna stosunkowo blisko)). Sama robiłam te obgotowywane i smażone. Ale polecam poszperać czegoś o kuchni litewskiej .Jest duzo przepisów kuchni litewskiej.. Zresztą to wyjątkowo dobra, smaczna kuchnia. Tam warto pojechać choćby dlatego, żeby spróbować ich jedzenia.A to blisko, Strefa Shengen, nie potrzeba wiz, paszportów. Ceny też zbliżone do polskich. Trochę ich przepisów znam i nawet mam w swoich WŻowych, bo wychowywałam się m. innymi w otoczeniu repatriantów z tamtych terenów, nauczyłam się od nich.
U mnie słabo ostatnio net chodzi i nigdzie nie mogę wejść, a to jest takie wkurzające... Nigdy nie byłam ani na tych terenach, gdzie Ty mieszkasz, ani też tam na wschodzie. Ja mieszkam w okolicy Mrzeżyna, a to jest spory kawałek. Być może kiedyś wybiorę się w tamte tereny, bo są bardzo interesujące, ale teraz sytuacja mi nie pozwala na tego typu eskapady, ale chęci wielkie są. Muszę przyznać, że naprawdę fajne mają to żarełko i z pewnością będę częściej korzystała z tak świetnych przepisów jakie znalazłam u Ciebie i różnych innych. Lubię poznawać różne nowe potrawy i smaki, więc będzie w czym wybierać. Dziękuję za ciekawe informacje. :)
Tylko dla twardzieli !!! W dzieciństwie jadałam żur gotowany na mięsie z królika, jako wkładkę mięsną do ogryzienia dostawałam łeb nieszczęśnika razem z oczami, bo Mama nie miała sumienia ich wydłubać, a ja je uwielbiałam i mięso z policzków, a najlepszy był mózg. Aha, jeszcze z kręgosłupa wyciągało się taki biały rdzeń. Przepraszam, wszystko mi rośnie na samo wspomnienie. Dzisiaj nienawidzę króliczyny i katorgą dla mnie jest gotować z niej obiad. Mąż sprawia królika daleko ode mnie, bo ja dawno temu musiałam jeszcze trzymać za nogi to biedactwo, gdy Tato go patroszył. Wtedy to trzymanie, patroszenie i jedzenie łba było czymś tak oczywistym, że mój dzisiejszy wpis byłby dziwactwem. W ogóle to z Siostrą czekałyśmy w kolejce na przydział króliczego "łeba"......tfuj, brrr, bleee, łeee.
Ooo , z chrzanem jeszcze nie próbowałam . Bo ja uwielbiam jeszcze bardziej klasycznie - drożdżowe z masłem i żółtym serem , albo z masłem i suchą kiełbasą .
moja teściowa na święta BN piecze chleb drożdżowy (dla mnie to jest zwykłe ciasto drożdżowe ale niech jej będzie ;))właśnie z rodzynkami jest słodki a mój mąż i jego bracia jedzą to ze śledziami i jest podawany do kolacji wigilijnej jako chleb do zupy grzybowej z odrobiną wody z kapusty kiszonej. Na początku mi nie smakowało a teraz nawet zjem. Zupa grzybowa lekko kwaśna i chleb słodki z rodzynkami przełamujący ten smak kwasowości.
Hahah, dobre))) Ale,co tam, grunt, że smakuje. A swoją drogą do bigosu dodaję sie odrobinę cukru dla przełamania smaku. Cholerka, spróbowałabym z pączkami, ale jest jeden problem- nie przepadam z nimi. Ciekawe, czy z czekoladą dałby się zjeść?))
Na fali pojawiających się pytań o potrawy ulubione i te zupełnie nie do przyjęcia przyszło mi do głowy zapytać Was o dziwactwa które jadacie. Chodzi mi o takie potrawy lub produkty które jecie, a które w innych wywołują drobny dreszczyk obrzydzenia :) I nie mówię tu o takich rzeczach jak tatar czy flaczki, które jedni lubia, inni nienawidzą, ale raczej o takie, których zjedzenie innym ludziom nie przyszłoby do głowy :)
Ja na przykład bardzo lubię wszelkiego rodzaju chrząstki. Moją ulubioną częścią kurczaka są właśnie chrząstki :) Mąż nie może patrzeć jak je chrupię :)
Inny dziwoląg to świńska surowa skóra. Co prawda lata tego nie jadłam bo nie mam dostępu do świeżynki, ale pamiętam jak będąc dzieckiem rodzice przywozili ze wsi połowę lub ćwierć świeżej świnki i ona miała taką "osmaloną" skórkę. Razem z bratem ścinaliśmy ją cienko, posypywaliśmy solą, zwijaliśmy w rulony i takie PRLowkie "chipsy" wychodziły ;)
ja nie jadam dziwactw ,a chrząstki z kurczaka są chyba niezdrowe. Na samą mysl co teraz napiszę czuję obrzydzenie : Mam koleżankę która bardzo lubiła zjadać gotowane kogucie i kurze grzebienie- bleeeeeeeee. Autentycznie! Kiedy dostawała wiejską kurę, już wypatroszoną to zabierała też łepek ( bez oczu), gotowała i zjadała tylko grzebień. Teraz mieszka w Warszawie, więc nie ma dostępu do wiejskich kurek, więc nie jada za często.
Ja pitole, różne rzeczy ludzie jedzą, ale grzebienie kurze , fujjjjjjj.
Kurze grzebienie to we Włoszech i Chinach (o tych dwóch krajach wiem na pewno) po prostu przysmak. Kurzych chrząstek nie jadam, ale znam osoby, które uwielbiają. Ja za to uwielbiam szpik i chrząstki z nóżek świńskich i golonek.
Ja wyżeram ugotowaną kaszę albo ryż - tak bez dodatków, ale czy to jest jedzeniowy dziwoląg, hm... chyba nie.
Trzącha mną, gdy ktoś zapomni, że nie lubię kanapki z serem i musztardą i poda mi coś takiego na śniadanie - brrr, fuj fuj fuj :D
Raczej nie mam oporów przed zjedzeniem pieczonego skrzydełka z kurczaka ze skórą, choć od pewnego czasu mam coraz bardziej skondensowany mięsowstręt i zdecydowanie wolę posiłki wegetariańskie. We wszystkich kotletach i plastrach szynki widzę oczy, kwiczące ryjki i wąchające miękkie pyszczki. Kurczaki jeszcze jakoś wchodzą, ale już z pieczenią z woła albo świńską dupką jest problem. Chyba będziecie oglądać coraz więcej moich wege przepisów na stronie :D
od pewnego czasu mam coraz bardziej skondensowany mięsowstręt i zdecydowanie wolę posiłki wegetariańskie. We wszystkich kotletach i plastrach szynki widzę oczy, kwiczące ryjki i wąchające miękkie pyszczki. Kurczaki jeszcze jakoś wchodzą, ale już z pieczenią z woła albo świńską dupką jest problem. Chyba będziecie oglądać coraz więcej moich wege przepisów na stronie :D
O to mam bardzo podobnie, myślałam ze dziwaczeje na starość, dobrze że nie sama :]
Jaka tam starość, o czy Ty w ogóle piszesz?!
Trzącha mną, gdy ktoś zapomni, że nie lubię kanapki z serem i musztardą i poda mi coś takiego na śniadanie - brrr, fuj fuj fuj :D
hi hi tak to już jest z tymi ktosiami. Człowiek nie lubi herbaty z cytryną, ale taki ktosiek za każdym razem się pyta czy herbata ma być z cytryną. Jak tu człowiekiem ma nie trząchać :):):)
Cytrynę w herbacie to ja mogę pasjami - nawet masochistycznie bez cukru. Gorzej jak się trafi mandarynka, z którą trzeba robić trzydzieści trzy "A tfu!" - wypluwając po trzy upierdliwe pesteczki z każdej cząstki - ostatnio tak miałam - co z tego, że słodkie, skoro myśli się tylko o pestkach :} Gwóźdź do trumny każdej sokowirówki - pozostaje więc niestety albo plucie albo ponadziewanie goździkami (gwoździkami) i delektowanie się zapachem (i całymi zębami, hih).
Ja też uwielbiam chrząstki, a do tego mają dużo kolagenu.
Bardzo lubię też smażoną rybę z płetwami :) Są chrupiące jak chipsy :)
O tak, te smażone płetwy...ja też lubię :)
Hehehe, kiedys wprosił sie do mnie kolega z pracy .Obżartuch straszny.Postanowiłam go wyjątkowo ugościc.Na przekaske podałam (serio!!))świńskie uszy .Potem dostał wołowy ogon duszony i cynaderki w sosie.Zeząrł wszystko, prawie talerz wylizał. Jego mina-jak sie dowiedzil ,co zjadł była bezcenna)) Ja jadłam z nim. Potem rżelismy jak konie z tego kawału i doszliśmy do wniosku, że to było bardzo smakowite.Ale jednego się nauczył-odtąd, jak do mnie przychodzi-z duzą rezerwą podchodzi do poczestunku)))
O tak!!! Zapomniałam o chrupiących płetwach :) Też jem :)
kiedy moj dziadek ubijal zwierzeta, lubilam odcinac kawalek swiezego miesa jeszcze parujacego, posypywac sola i zjadac. I to mi zostalo, kiedy jestem w Polsce szukam okazji do zjedzenia kawalka krwawego miesa
to żart?
Myślę, że to nie żart. Kiedyś u wujka na wsi byłem pomocnikiem rzeźnika przy przerobie zabitego wieprzka. Rzeźnik wykroił plaster łoju (nie słoniny), posolił i jeszcze ciepły zjadał ze smakiem. Też spróbowałem ale jakoś mi nie smakowało. Lepszy był już zimny łój owinięty wokół mięsa przygotowanego na kiełbasy.
Takie małe roladki. Oczywiście wszystko na surowo, już po badaniu mięsa...pycha.
Każdy ma swoje dziwolagi faktycznie.
Moj ogórek kiszony z keczupem, to pikuś ;]
W czasach przedszkolnych czesto na śniadanie dostawalismy kanapki z jajkiem ogorkiem kiszonym i keczupem. Niestety nie byłam ich fanka.
Za to do dzisiaj ludzie sie dziwią jak mogę jeść chałkę z kiełbasa czy wogóle z wędliną.
a probowales jajecznice z mozdzkiem???
Oczywiście, że tak. Kiedyś można było kupić. Dziś już niestety w sklepach nie uświadczysz. Ma to chyba związek z chorobą wściekłych krów.
a probowales jajecznice z mozdzkiem???
Kiedyś poczęstowano mnie smażonym mleczem z dorsza, wyglądał jak móżdżek i tak smakował,ale przez cały czas miałem w głowie że jem SPERMĘO matko z córką:) tylko tatar zjem wołowy surowy:)
Ha, ha, ha... Ale jazda :)
Bardzo mi smakują prażone w oleju palmowym szarańcze. Są pyszne. Gdyby były w Polsce dostępne, na pewno bym je jadł często.
heheheheh i pająki tarantule:))))
żółty ser z dżemem....(podobno z dżemem je się tylko ser biały ;-))
mój tata tak lubi, serek topiony też
Mój kolega , dawno, dawno temu jadał, zaręczam, że nia dla szpanu kanapki z kiebasą, posmarowane na wierzchu dżemem i o le mnie pamięć nie myli, tfu, tfu, truskawkowym.
To chyba był mój M ;)
uwielbiam żółty ser z dżemem
Jestem mężem i oddaję mojej żonie wszystkie chrzastki / widocznie jest to damski przysmak/, natomiast mój, suszone i solone kalmaryk, krojone w paski, przyprawia ją o dreszcze obrzydzenia. Może dla tego, że nia da ich jeść się bez piwa,
A ja jestem żoną i oddaje wszystkie chrząstki dla naszej suni:)Uwielbia je.
Ja też jestem żoną i to rozdartą, bo i mój mąż, i mój pies patrzą błagalnym wzrokiem na chrząstki. I komu tu dać ze swojego talerza?
Żółty ser z dżemem i dżem zamiast surówki do pieczonego kurczaka.
Ser żółty z dzemikiem pasuje mi jak najbardziej ale do ciemnego pieczywa , szczególnie do grahamek .. ))
kanapki z wędliną i jogurt owocowy, baaardzo niezdrowe chipsy z majonezem,kogel-mogiel(parze żółtka)jak mnie boli gardło i czasem piwo z koglem-moglem na gorąco-Bahus wybacz mi profanację Twojego ulubionego trunku
moja mama lubi smażony łeb karpia(bllleee)
Moja też uwielbia , szczególnie w wigilię:)
Piwo i kogel mogel do tego-- pijala to kiedys moja mama - słodkie, gęste i jako dziecko pragnęłam spróbować - obecnie dla mnie to profanacja piwa!
Kogel mogel z bardzo ciepłym piwem mmm uwielbiam, zwłaszcza w zimowe wieczory
Tak Was czytam i włos sie mi jeży nie tylko na głowie brrrrrrrr Nie jadam żadnej surowizny bleeeee , tatara i tym podobne, niewiem nawet jaki to ma smak, ale nie mam zamiaru nawet liznąć. Nie zjadłabym też zadnych chrząsci. Kiedyś jadłam salceson to wszystkie białe cząstki wydłubałam nożem.
Niewiem jak można zajadac sie płetwami, grzebieniami, skórą czy smazonymi robaliami. Wiem że jest kryzys ale żeby aż taki? Toż ja wolałabym zjeść sam chleb i wodę.
Biały serek i dżem to dla mnie poezja smaku. Rano na śniadanie plasterek sera na chlebku posmarowany lekko dżemikiem niskosłodzonym, do tego ulubiona kawa. mnamuśne.
A ja lubię tylko kawę zbożową z mlekiem, mniam jest pyszna:) i mam gwarancje że nie będzie mnie po niej trzęsło jak po prawdziwej.
Mnie po prawdziwej nie trzęsie. Budzi moje zmysły do jakiegokolwiek funkcjonowania rano. Trzaść mnie zaczyna przy drugiej i nigdy nie pije dwóch kaw dziennie. Zbożowej jakoś nie zauważam, niewiem dlaczego.
Ale tu wcale nie chodzi o kryzys :) Mnie po prostu chrząstki smakują. Niektóre rzeczy o których tu czytam też wywołują we mnie dreszcze. Najbardziej hardcorowy jak dotąd wydaje mi się koguci grzebień :) Ale właśnie na takie odpowiedzi liczyłam zadając pytanie o żywieniowe dziwolągi :)
A surowe mięso odkrojone jeszcze ciepłe? wszystko jest mega hardcorowe!
Przypomniało mi się coś z dzieciństwa .. Kto ma bogatą wyobrażnie i słabe serce , proszę pominąć mój pościk .. . Niedzielny obiad , babcia gotuję kaczusie w rosole , my z siostrą czekamy na samkołyki : Na pierwszy rzut idzie kacza szyja ze głową ( dziwne kura była bez łebka gotowana ) , wyciągamy deskę do krojenia i babcia sprawnym ruchem nożem rozcina czaszkę nieszczęsnej kaczusi a my z siostrą jak sepiki czekamy na smakołyk : kaczy mózg !!!
Drugim smakołykiem są '' owijonki '' . Kto z Wielkopolski powinien wiedzieć . Kaczusi łapaka , porozcinane błony i tak fantazynie wplecione pół żołądka owinięntego , tak zaszurowanego , jelitkiem kaczusi .. )). Rarytasio ugotowane w rosołku .. Dobrze ,ze kaczka miała 2 łapaki i nas było dwie , po zjedzeniu żałowałyśmy ,że nie ma czterech łapek . Naprawdę samczne . Zjadaliśmy tylko żołądek i .. jelitka cienkie jak tasiemka ale bardzo smaczne ...:))
Pamiętacie taki '' onegdajowe '' jedzonko ?
Megi moja babcinka też tak robiła tylko jeszcze do tego zawiniątka wkładała wątróbkę i serduszko. Pycha :) Ja jakoś nie mam oporów przed jedzeniem dziwnych rzeczy. Są tylko potrawy których nie lubię. Móżdżek z jajecznicą jadłam z zamkniętymi oczami (wyglądał strasznie) ale był pyszny. Jadłam żabie udka i ślimaki, tatara poprostu uwielbiam. Każdy ma swoje smaki. Popatrzcie jakie przysmaki mają w innych krajach:)
Ja też lubię tatara, ale nie daje surowych żółtek, bo się boję salmonelli, ale ślimaki i te żabie udka to coś potwornego dla mnie:)
Nie mogę się powstrzymać ze śmiechu :) Megi - Twój kaczy mix rządzi :D
Oj widzę , że masz swietnią wyobrażnię .. :D
Mózdżek z kaczuszki albo gąski pycha, właśnie tydzień temu gotowałam czarnine z gąski a w niej gęsi łepek. Lubie na pół surowe ziemniaki- myślałam że tylko ja ale sąsiadka też takie zajada, w zasadzie wszystki dziwolgi mogę spróbować niekoniecznie jeść. Pieczone robale bardzo mnie intrygują.
Ja też to jadałam będąc dzieckiem :) Było pyszne
Dodam jeszcze że móżdżek z kurczaka też jadłam i był równie smaczny :)
u mnie było to samo - kaczy lub gęsi móżdżek tylko buziek trochę więcej do podziału czekało, lubię tez z kaczej szyjki w tym tłuszczyku sa takie "fasolki" które lubię do dziś, lubie też surowe mielone mięso i moje dziecko ma to za mną
Już mi lepiej dziewczynki , bo myślałam , ze moja babcia tylko serwowała nam '' kanibaliztyczne '' danka . Ale widzę , że nie tylko my z siostrą byłyśmy '' wampirkami '' . Masz rację zapomniałam o złogach tłuszczyku tych fasolkach ..ale cicho szaaaa :)) , bo dietetyczki nas na stosie spalą :))
A takie pysznosci serwuja w Chinach.Osobiscie nie mialam odwagi sprobowac, ale ponoc super smaczne.
Tego to bym nie ruszyła , okropne .Widzę malutkie żółwie nadziane na patyku .....straszne
a ja poproszę tego szaszłyka z truskawek i kiwi......... mniam:) w chinach jestem wegetarianką
Fasolki...to jest to :) Lubię też skórkę przysmażoną prawie na sucharek z chlebem :)
Gdy byłem dzieckiem to u babci na niedzielnym obiedzie zawsze były owijanki...pycha...
Tak apetycznie opowiadacie o tych owijankach i móżdżeczkach, ża zaczęłam żałować, że moja babcia ciachała kurce łep i do smietnika :(
A pamietam, pamietam...Onegdaj w stołówkach studenckich podawali jako jedno z dań tzw cynadry(nie mylić z cynaderkami!!).Znawcy tematu wiedza o co chodzi.W smaku nawet podobne do siebie nawazajem.A'pro pos-mój już śp. wujo był szefem wielkiej fermy tuczu.To chyba były cielaczki, ale byłam tam mała,że na pewno nie powiem.W pewnym momencie trzeba było je pozbawić...hm...no ...musiały sie potem nadawać do jedzenia.To przyjeżdzalo kilku zamówionych weterynarzy i ....dobrze wykonywali swoją pracę.A potem cały urobek obierali, kroili w plasterki z cebulką, smazyli, dusili.Do tego oczywiscie jakies napoje wyskokowe były.Wujo mówił,że to było bardzo smaczne.Wujo był prawdomówny wiec chyba to prawda)).Tak więc żadne podrobki juz po tym na mnie nie robia wrazenia.))))
W PGR jak przyjeżdżali weterynarze w wiadomym celu było też "komisyjne" zajadanie byczych atrybutów.
Mój Tata, emerytowany weterynarz, w czasach mojego dzieciństwa serwował takież atrybuty duszone z cebulką. Do dziś pamiętam ich smak - były naprawdę pyszne!
Jadłam w restauracji frytki z bitą śmietaną na słodko - dobre było wbrew moim oczekiwaniom!!!
A mój kolega jada śledzia w occie lub w śmietanie zależnie od apetytu wraz z dżemem malinowym- kiedyś mnie poczęstował - dziwne wrażenia smakowe!!!! Nie potrafię opisać w każdym razie nie dla mnie:)
A Ja myślałam że kurze łapki[dodam że ugotowane]to szczyt ochydctwa.
no co Ty, kurze łapki pyszne som :) A jaki krupniczek pyszniasto kleisty na nich :) I ile ciumkania przy zjadaniu :)
Widzę jak się tym zajada mój mąż[ja tego nie dam rady ciumkać],a kleiste to ma całe ręce od łapek,nie tylko krupniczek.
Ale jednak teraz po przeczytaniu tego wątku Jantarko, może spojrzysz łaskawszym oczkiem na ciumkającego, kleistego mężusia w czasie gdy będzie się oddawał smakowitemu ciumkaniu łapek ;)
Niech on już zostanie przy tych łapkach.W Jantarze łapek nie jadaliśmy,i mi to zostanie.
Hahahaha, łapki czasem kupuje do galarety.Swietna galareta z nich wychodzi.Próbowałam je zjesc.sorry, nie udało się))Teraz wynosze zawsze zaprzyjaznionym kotom spod pobliskiego smietnika.Bardzo im smakuja))
PS.Wiem jednak,że sa namietni wielbiciele ogryzania kurzych łapek.Ja nie należę do nich chyba.Ale znam takich.Za to grzebienie kurze...hmmm..kiedys na pewno sprobuje!
Mam koleżanke co np uwielbia kurze kuperki.Kupuje je w supermarkecie za grosze i zażera sie nimi.Ja natomiast onegdaj ugotowalam(chyba najlepszy, jaki mi wyszedl w zyciu)rosół na 2ch kilogramach kurzych szyjek.a jaka galareta potem jeszcze z tego była!Tylko obierania bylo duzo.Niestety nie mialam wtedy duzo kasy, a musialam przygotowac stype po wuju.Razem z kolezanka pracowalysmy cala noc.w ruch poszla kuchanka i kilka pozyczonych prodzizow.Stoly pozyczylysmy od sasaidow, krzesla tez.Zastawy mi staczylo.Nie chce sklamac, ale koszt produktow na ok2 0 osob wyniosl mnie chyba 200zł.W tym byl ten rosół na kurzych szyjkach.Wspanialy wyszedl))
Podziwiam pomyslowosc i ekonomoczne podejscie :)
Moze podasz menu i kilka przepisow, przyda sie na pewo.
Menu nie bylo skomplikowane.Typowe, jak naogół w takich "okazjach" Ciast nie piekłam, bo ani nie lubie, ani nie umiem.ciasta upekla kuzynka..Ale za to ziemniaki obieralysmy z kolezanka pol nocy))Wczesniej w podbnej sytuacji zamawialam catring.Ale moje bylo lepsze))Acha, alkoholu tez nie bylo, choc mialam przygotowany. Jednak w naszeej rodzinie w podobnych sytuacjach go nie ma.Ja przygotowalam, bo byl mróz, ale i tak nikt nie chciał.Jedzenia wyszlo naprawde duzo, tak , że potem je jeszcze zapalpwa;am i rozdalam.Acha- produkty kupowalam prosto z Macro, bez marz.
Trochę już zapomnialam, ale na pewno był rosól i trochę flaków(wiedziałam, że będzie kilka osób, co je lubią), Kotlety z piersi kurczaka przywiozła kuzynka. Ja zrobiłam pieczone udka i mielone. To było zaraz po Świętach BN wiec mialam zamrozony wielki gar bigosu. Przydał się. Dla dietetyków, a tacy też byli, były klopsiki w sosie koperkowym. Były też przystawki w postaci śledzi, galarety i pieczonego schabu.Śledzie miałam ze Świąt, galareta była z szyjek kurczęcych(ojej jaka dobra mi wyszła!))). Sałatka była z warzyw z rosołu z małymi dodatkami i majonezem. Surówka była z kapusty pekińskiej i pomidorowa. Nn i ten gar ziemniaków, które obierałyśmy nad ranem))). Potem szybko nakryłyśmy i rozłozyłyśmy przywiezione ciasta, zrobiłyśmy kawe i czekałyśmy na gości. Wiem, że moi kuzyni nie lubią styp w restauracji, bo wcześniej musiałam przewozić jedzenie do domu, bo nikt nie poszedł. Na dodatek akurat za duzo pieniędzy nie miałam wiec przy pomocy koleżanki zaplanowałyśmy w domu.Chałupę mam duzą, tylko trochę krzeseł i stół musiałam dodatkowo pozyczyć od sąsiadów.Zastawy wystarczyło.
Oj potwierdzam pyszne są, to smak mojego dzieciństwa. My mówiliśmy na to "kurze ratki". Najlepsze na ciepło,zimne to juz nie to było hihihi
Uwielbiam kurze łapki. Mama dodaje do rosołu. Jak byliśmy mali to musiała równo dzielić łapeczki bo była afera
Jadłam w restauracji frytki z bitą śmietaną na słodko - dobre było wbrew
Boczek w czekoladzie tez jest ok :)moim oczekiwaniom!!!
Super wątek, ale się ubawiłam :) Nie jem dziwolągów, ale ludzie odbierają mnie jako "dzwiolączkę", bo od ok. 10 lat nie jadam słodyczy, ziemniaków i białego pieczywa, etc. (zastępuję to wszystko oczwyiście innymi smakołykami). A oczy innym wychodzą na wierzch, gdy są jeszcze świadkami, jak zjadam 5 jabłek dziennie i nie muszę chodzić z tego powodu do WC :-D
A czemu niby z powodu jedzenia 5 jabłek dziennie trzeba chodzić do WC ??
Ja kiedyś też tak jadłam jabłka, mąż zawsze mówił zebym ich tyle nie jadła bo się osr...... i też mi się nigdy nie zdażyło .
W życiu nie slyszałam żeby ktokolwiek po dużej ilości jabłek się osr....
Ja też nie chyba, że po gotowanych- podobno przeczyszczają.
Na szczęście uwielbiam surowe, w ilościach hurtowych :)
Jabłkami też można się przejeść :))
Nie można :)
Masz rację, nie można. Mój mąż wcina codziennie jabłka, tak się zastanawiam ile? Kilogram może. Teraz w sezonie jesiennym mamy swoje owoce i wcina jabłka na przemian z gruszkami. Ja także jem, ale w rozsądnych ilościach.
Potwierdzam całą sobą - nie można się przejeść jabłkami!
Heh, też nie odwiedzam WC z powodu przedawkowania jabłek i to dosłownie (i tu dopiszę - niestety), bo jabłka zawierają błonnik - 2 g na 100 g jabłek, to przy kilogramie - 20 g i jeszcze jem dużo warzyw, kasz, własny chleb na żytnim zakwasie, więc się trochę błonnika uzbiera - ponad dzienną normę i wtedy zamiast sprzyjać perlastyce jelit - efekt jest odwrotny - zaparcia. No, cóż z jabłek nie zrezygnuję :-P Tym razem przy problemie zaparcia ugotuję je :-D
W każdym razie nie przyznaję się już publicznie, że tak dużo ich wcianm, bo ludzie robią wieeeelkie oczy i później godzinami (no, trochę koloryzuję) gadają o tym, jak można jeść ich tyle (dla nich to właśnie dziwactwo żywieniowe). Oj, męczy męczy takie gadanie!
hmm, niegdy nie spotkalam sie z tym, zeby ktos sie dziwil duza iloscia spozywanych owocow. Moze to regionalne?
Tez mialam kiedys duze zapotrzebowanie na jablka. Niesety teraz jem owoce bardzo rzadko, jakos nie mam na nie ochoty, nie wiedziec czemu. Podobnie ze slodyczmi...
Ja bardzo lubię przypalone ziemniaki. Jak jakiś do dna garnka przywrze to go zjadam z apetytem. W dzieciństwie lubiłam jeść papier i trawę.
Moja siostra jak była malutka to jadła kwiaty mleczu.
Syn ( to już mniej zwariowane) je pierogi ruskie z keczupem lub musztardą.
A ja uwielbiam usmażone skórki na chrupiąco, potem lekko posolone z surowego boczku:) U nas zawsze babcia odciętą głowę kury i kaczk wyrzucała do śmieci, albo dawała kotom.
Kiedyś u kuzynki jadłam super zrobione mięso w ostrym sosie po węgiersku, obsmażone było na rumiano.Po zjedzeniu okazało się że to było krowie wymiono, bardzo smaczne:) Raz też zjadłam nutrie w sosie, oczywiście nie wiedziałam że to nutria.
Łoj sie naczytałam :):) Ja nic dziwnego nie jadam ale pamiętam kiedyś oglądałam jakiś program w tv i grupa ludzi, aby coś wygrać ( nie pamiętam nazwy programu) musiała wypić zawartość jelit krowich do dziś podnosi mi się pod gardem jak sobie to przypomnę
siedzę i myślę i żaden dziwoląg, choćby najmniej podobny do pozostałych nie przychodzi mi do głowy...żadnych kurzych łapek(nie mogę patrzeć jak teściowa ciumka, uwielbia), żadnych skórek, jedyne co, to placki ziemniaczane z powidłami śliwkowymi, bo z tego co zdążyłam się zorientować, to nikt tak nie jada..
O czrnykocie, placki ziemniaczane z powidłami śliwkowymi to chyba muszą być dobre, tak myślę. Te dwa smaki według mnie się uzupełniają. Spróbuję na pewno, zwłaszcza, że placki ziemniaczane ze śmietaną i cukrem bardzo lubię :)
Z powidłami śliwkowymi uwielbiam chleb smażony w jajku. Tak samo z Nutellą :)
Placki ziemniaczane z powidłami to smak mojego dzieciństwa, najlepsze kiedy powidła wyszły mamie za Kwaśne. Potem była faza na placki z keczupem a teraz najlepsze ze śmietaną i cukrem. :)
Jako dzieciak bylam strasznym niejadkiem, ale uwielbialam zimny kozuch z mleka i pianke z cieplego mleka prosto od krowy :) Dziwne to, bo mleka ogolnie nie tolerowalam i po wypiciu pol szklanki konczylo sie bolem brzucha.
Nie znosilam krewetek, a teraz moglabym sie nimi zajadac w nieskonczonosc-zwlaszcza na maselku z czosnkiem i zielona pietrucha.
Po latach znienawidzone flaczki tez sa juz ok.
Sery zolte i typu brie super smakuja z dzemem, podobnie jak pieczony drob, ale ten najlepszy z zurawina.
Pamietam z dziecinstwa jajecznice z mozdzkiem i ten obledny zapach. Nie wiem, czy bym sie teraz na to skusila...
Ja też nie wiem, czy po tak dłuuuugiej przerwie zjadłabym jajecznice z móżdżkiem.
Ser żółty też jadam z dżemem.
Mam znajomego, który posypuje cukrem pierogi z mięsem. A koleżanka szwagierki w/w pierogi kładzie sobie na chleb.
A moja znajoma zjada chleb z masłem posypany natką pietruszki - próbowałam i mnie też posmakowało, choć ta faza już mi przeszła i teraz w okresie wiosenno-jesiennym codziennie na kanapkach mam rzeżuchę. Niestety, już nie rośnie jak latem, więc od przyszłego tygodnia robię przerwę na 5 m-cy :(
Tez kocham chlebek z maslem i rzezucha. Sprobuje z pietruszka. Ogolnie stwierdze za moim osobistym, ze pietrucha poprawia smak wielu potraw-grzanek czosnkowych, strogonowa, frytek, carbonary, rosolu itd...
Heh, zgadzam się, dlatego zamroziłam całą szufladę pietruchy, ale także kopru :-D jak co roku ;) Nie ruszam potraw bez zielonej nuty - ot! to kolejne dziwactwo :)
Ja też uwielbiam zieloną pietruszkę w każdej ilości. A na zimę nie zamrażam tylko wysiewam do skrzynki i mam świeżą
Spryciara
mój dziadek Stefan jest specjalistą od jedzenia obrzydlistw-kurzy, kaczy, indyczy, rybi łeb (co podeszło), łapki, kupry, wszelakie tłustości; mieszanki w stylu mleko dolewane do rosołu, a w nim ziemniaki i makaron; o jedzeniu świńskiego ryja już nie wspomnę...
Dziwolągi jakie mi smakują to też wspomniane już wszelkiego rodzaju chrząstki, łapki kurze, nóżki, ogony i ozory wieprzowe, smażony móżdżek wieprzowy z cebulką i jajkami, a także smażona ikra ze świeżych śledzi i ikra z solonych śledzi oraz smażone serca, wątróbki i kręgosłupy z łososia. :)
Ja mam słabość do bardzo ostrej kuchni i zawsze na jakichś przyjęciach wyżeram garnir))). Głowizna, ogony wołowe, ozory, ba nawet świńskie uszy po litewsku-pycha! Za to nie cierpię ciast, żadnych słodyczy, nawet owoców, bo też słodkie.Warzywa kocham.Piszę to tylko dlatego,że wielu go nie znosi, ale uwielbiam kawior. Ale jego cena...hm. No niezbyt często go jem)))
Fakt, kawior jest niestety drogi, ale nieraz można dostać w promocji. A świńskich uszu po litewsku chyba nie jadłam. Jak one są robione ? :)
To taka znana przystawka litewska do piwa. Świńskie uczy wędzone, a potem podpiekane. Można je też obgotować, potem pokroić w paseczki i wysmażyć, jak chipsy. Dobre!Serio. W świńskich uszach jest duzo kolagenu. Są zdrowe. No może niekoniecznie smażone)) Wiem, wiem, bo już mi to mówili nie raz- co ty, jesz jak pies? Bo u nas w sklepach sa suszone uszy świńskie dla piesków)). Ale to dobre jest, jak się odpowiednio przygotuje. I zdrowe.
PS. Trudno je kupić w sklepach. Ja je czasem kupuję(rzadko) na taki rynku, gdzie są sklepiki z mięsem, co chcesz, to ci zamówią. Kiedys taka pani sprzeawczyni pyta...a co, pani tez na cere kupuje?Lekko zdębiałam..A ta na to- bo wie, pani, tu sie panie zlatują i kupuja, bo to na cerę dobre))) Kolagen!
Dziękuję za wyjaśnienie. :) No właśnie te uszy są dobre i do tego jeszcze zdrowe, więc warto się za nimi rozejrzeć. :) U nas są uszy wędzone w sklepie zoologicznym i często je kupowałam dla naszego piesia. I mówisz, że te wędzone uszy trzeba najpierw wygotować, a potem dopiero podsmażyć ?.... A świeże w jaki sposób zrobić?...
Niee. Te wędzone się podpieka, soli i już. A te surowe trzeba gotować, potem obsuszyć, pokroić w słomkę i wysmażyć na chipsy, posolić. Te podpiekane, wędzone raczej zdrowsze.
Aha, Spróbuję tak przygotować. Myślę, że chyba jednak te gotowane są zdrowsze, bo nie wiadomo, czy te wędzone zostały uwędzone naturalnie, czy też może tylko moczyły się w płynie wędzarniczym. Najlepiej by je było uwędzić samemu, to wtedy jest pewne, że są tak uwędzone jak powinny być. :)
Ja te wędzone to jadłam w Wilnie. Z Olsztyna, do Wilna stosunkowo blisko)). Sama robiłam te obgotowywane i smażone. Ale polecam poszperać czegoś o kuchni litewskiej .Jest duzo przepisów kuchni litewskiej.. Zresztą to wyjątkowo dobra, smaczna kuchnia. Tam warto pojechać choćby dlatego, żeby spróbować ich jedzenia.A to blisko, Strefa Shengen, nie potrzeba wiz, paszportów. Ceny też zbliżone do polskich. Trochę ich przepisów znam i nawet mam w swoich WŻowych, bo wychowywałam się m. innymi w otoczeniu repatriantów z tamtych terenów, nauczyłam się od nich.
U mnie słabo ostatnio net chodzi i nigdzie nie mogę wejść, a to jest takie wkurzające... Nigdy nie byłam ani na tych terenach, gdzie Ty mieszkasz, ani też tam na wschodzie. Ja mieszkam w okolicy Mrzeżyna, a to jest spory kawałek. Być może kiedyś wybiorę się w tamte tereny, bo są bardzo interesujące, ale teraz sytuacja mi nie pozwala na tego typu eskapady, ale chęci wielkie są. Muszę przyznać, że naprawdę fajne mają to żarełko i z pewnością będę częściej korzystała z tak świetnych przepisów jakie znalazłam u Ciebie i różnych innych. Lubię poznawać różne nowe potrawy i smaki, więc będzie w czym wybierać. Dziękuję za ciekawe informacje. :)
Kasza gryczana z wymieszanymi serem feta :D zapycha na długo i połączenie smakuje mi bardzo :))
Tylko dla twardzieli !!! W dzieciństwie jadałam żur gotowany na mięsie z królika, jako wkładkę mięsną do ogryzienia dostawałam łeb nieszczęśnika razem z oczami, bo Mama nie miała sumienia ich wydłubać, a ja je uwielbiałam i mięso z policzków, a najlepszy był mózg. Aha, jeszcze z kręgosłupa wyciągało się taki biały rdzeń. Przepraszam, wszystko mi rośnie na samo wspomnienie. Dzisiaj nienawidzę króliczyny i katorgą dla mnie jest gotować z niej obiad. Mąż sprawia królika daleko ode mnie, bo ja dawno temu musiałam jeszcze trzymać za nogi to biedactwo, gdy Tato go patroszył. Wtedy to trzymanie, patroszenie i jedzenie łba było czymś tak oczywistym, że mój dzisiejszy wpis byłby dziwactwem. W ogóle to z Siostrą czekałyśmy w kolejce na przydział króliczego "łeba"......tfuj, brrr, bleee, łeee.
mózgi krolicze pakowane na tacy po.6 sztuk mozna kupic w sklepie arabskim :D chyba wole jednak tlusta karkoweczke :D
Łeb króliczy jadłam tak chętnie, bo nie było na nim tłuszczu! Dzisiaj, podobnie jak Ty wolę tłustsze mięsko niż chudy łeb królika.
O kurcze.....padłam.))))
zgadzam się z przedmówczynią. Bleeeeeee! I tak dalej
Po poprzednich wpisach wnioskuję, że moje rogale i ciasto drożdżowe z żółtym serem i chrzanem to prawie klasyka kuchni polskiej...
Ooo , z chrzanem jeszcze nie próbowałam . Bo ja uwielbiam jeszcze bardziej klasycznie - drożdżowe z masłem i żółtym serem , albo z masłem i suchą kiełbasą .
Sucha kiełbasa brzmi intrygująco.... ;)
Żółwik :) .
A tak...zupa z żółwia jest pyszna...
Żólwie są pod ochroną!!!!Nie wolno męczyć zwierzątek)))
drożdżowe z rodzynkami do bigosu, śledzia i tym podobne /mój mąż/.
moja teściowa na święta BN piecze chleb drożdżowy (dla mnie to jest zwykłe ciasto drożdżowe ale niech jej będzie ;))właśnie z rodzynkami jest słodki a mój mąż i jego bracia jedzą to ze śledziami i jest podawany do kolacji wigilijnej jako chleb do zupy grzybowej z odrobiną wody z kapusty kiszonej. Na początku mi nie smakowało a teraz nawet zjem. Zupa grzybowa lekko kwaśna i chleb słodki z rodzynkami przełamujący ten smak kwasowości.
Się dwa razy wysłało, przepraszam.
Ja jadłam kapustę kiszoną z czekoladą i śledzie z naleśnikami, ale byłam wtedy w ciąży, więc mam chyba usprawiedliwienie.
W rodzinie mojego męża klasyka na Wigilę to racuchy ze śledziami, więm nie wiem czy te z naleśnikami tak mnie ruszają. Ale ta kapusta z czekoladą...
EE to nasz bigos z pączkami, najlepiej własnej roboty z ogromną ilością cukru pudru na wierzchu... już nikogo nie zdziwi haha
Hahah, dobre))) Ale,co tam, grunt, że smakuje. A swoją drogą do bigosu dodaję sie odrobinę cukru dla przełamania smaku. Cholerka, spróbowałabym z pączkami, ale jest jeden problem- nie przepadam z nimi. Ciekawe, czy z czekoladą dałby się zjeść?))