brudne i szczęśliwe ,czyste i nieszczęśliwe. Co myślicie o tym?
Patrzę na te moje pociechy- syn buzia umurusana od malin, koszulka oczywiście też, biega po ogrodzie uśmiechnięty od rano do wieczora. Nigdy jak dzieci były młodsze nia przebierałam ich co 5 minut. Tylko jak się wyjątkowo mocno sie upaprały. Dbałam tylko o czyste ręce a wszystko inne wypierze się. :) U was jak to jest ? Dodam, że w żaden sposób mnie nie denerwuje, że takie umurusane chodzą. Ot taki przywilej dzieciaka.
Trochę za bardzo to rozwinęłaś. Dzieci, po prostu, dzielą się na brudne i nieszczęśliwe.
Pamiętam, jak moja córka miała ze 3 latka. Od mojej siostry dostała przecudnej urody miniaturowe, białe, mięciuchne futerko. No i spacerze z psami wygrzmociła się w największe błoto (była wczesna zima, śniegu jeszcze nie było). Takie sięgające do pół łydki. Boże, jaka ona szczęsliwa była, jak się podniosła.
Ja pamietam jak dostałam taką piękną chińską sukienkę ( wtedy to był jeszcze rarytas a rzeczy pochodzące z chin były przepiękne). W niedziele odziałam się w nią ucieszono taka. Po południ poszłam na wrotki dumna taka jechałami i nagle wpierdzieliłam się w wielka kałużę pełną zbutwiałych liści. Masakra. Rodzice jak mnie zobaczyli nie byli zadowoleni. :)
Hahaha, moi tez nie byli , kiedy chodziłam w dzurawych rajstopkach, taplałam sie w blocie i przychodzilam do domu czarna od brudu z poobijanymi łokciami i kolanami i cała happy.
Kiedyś usłyszałam bardzo mądrą rzecz od koleżanki: Jeśli nie stać cię na to żeby twoje dziecko ubrudziło spodnie za 100zł to kup mu za 5. Na podwórko ubieram synka lat 4 w ciuszki z lumpeksu i nawet mi powieka nie drgnie jak uwali wszystko po 5 minutach w błocie. Nie przebieram synka co chwilę bo wiem że zaraz będzie wyglądał tak samo. Nigdy nie trzęsłam się nad nim jak jadł jabłko czy gruszkę spod drzewa bez mycia. Jest okazem zdrowia. Oczywiście wie o tym aby umyć rączki zaraz po przyjściu do domu czy przed jedzeniem. Dla mnie ważniejsza rzeczą jest to ze je owoce czy surowe warzywa niż to czy mu piasek zgrzyta między zębami. Jeśli wysterylizuje się wszystko co otacza nasze dzieci nie pozwoli na dzieciństwo jakie my mieliśmy być może z niewiedzy to urośnie nam immunologiczna kaleka którą byle bakteria położy do łóżka na wiele dni.
Kiedyś gdzieś u znajomych słyszałam taką opowieść. Dziecko im ciągle chorowało. Chodzili po wszystkich lekarzach, badania były w normie, a dziecko wiecznie chore jak nie zpalenie oskrzeli to angina. Po anginie zapalenie płuc i tak przez kilka lat. Nawet do jakiś uzdrowicieli zawitali, którzy też nic nie zdziałali. Wkońcy trafili na lekarza, który ich zapytał: -Czy dziecko kiedyś jechało w pociągu? Oni że nie. Czy jechało w tramwaju, autobusie? znów zapytał- oni, że nie. Więc kazał im kupić bilet na pociąg i pojechać z dzieckiem gdzieś. Zalecił, że dziecko na wydotykać tam wszystko co jest możliwe i może nawet polizać.Przejechali się tak kilka razy, z zdesperacji bo niewiedzieli co mają robić. Dziecko od tamtej pory zdrowe jak ryba :) Więc jest dużo prawdy w tym co piszesz:)
moje dziecko wychowywałam prawie w sterylnych warunkach ,7 milionów razy mycie rąk itd jak już nauczył się chodzić żeby nie biegać ciągle i myć mu ręce wynosiłam miskę na podwórko zeby w kazdej chwili jak się tego domagał umyc mu ręce piasek brał w 2 palce nie było mowy o stawianiu babek , wiaderko łopatka we wannie do wody to nie był mój wymysł tylko fanaberia dziecka musiałam się nauczyć , dmuchanie nosa to była panika bo pod nosem mokro szał przy nebulizacji bo para leci ,cały czas buzia czysta natomiast rękaw umorusany od wycierania buzi nie wypił z mojej szklanki herbaty oglądał szklankę z kazdej strony czy nikt z niej nie pił teraz moje dziecko to stary 20 letni chłop rzeczy na których mu zależy są ułorzone alfabetycznie i tematycznie a reszta......w kazdym bądz razie jak ktoś wchodzi to drzwi zamykam od pokoju , jak był malutki nigdy nie tarzał się w ..niczym nie chodził po wodzie (w przeciwieństwie do mnie) nie topił butów w błocie w miejscowości w której mieszkam jest zalew dopuszczony do pływania nie chodzi tam był w tym roku tylko raz jedzie na basen i co te czyste też mogą być szczęśliwe tylko inaczej
Ja bym takiego życia szczęściem nie nazwała. Czysta pedanteria, ale najważniejsze, że Twoje dziecko jest szczęśliwe. Współczuje jego żonie jak mu się trafi jakaś bałaganiara;)
Ja bym takiego życia szczęściem nie nazwała. Czysta pedanteria, ale najważniejsze, że Twoje dziecko jest szczęśliwe. Współczuje jego żonie jak mu się trafi jakaś bałaganiara;)
mojemu synowi do pedanterii brakuje jak z ziemi do księżyca są rzeczy które ma poukładane a reszta to bałagan 3 x dziennie kompiel ale nie zawsze do pokoju można wejść pachnąca koszulka jak najbardziej ale 5 butelek po wodzie leżą i mu nie przeszkadza więc jaka to pedanteria ?
Mnie te częste kąpiele i mycie rąk wygląda na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne a nie pedanterie
zaburzenie obsesyjno-kompulsywne u 2 latka ? to co powiesz na to jak na czekoladowy budyń mówił że to kupa i za nic w świecie go nie zjadł w ziarenkach bananów widział robaki więc wyciągalam albo gniotłam widelcem ? wate cukrową jadł nożem i widelcem a żeby nie mieć tłystych rąk to koniec udka zawijalam w serwetkę i miałam problem z głowy bo zjadł samodzielnie kawałek mięsa to wedłóg ciebie co ? moze podasz jakiś inne ciekawsze zaburzenie
Wiesz, nie irytuj się, ale tak to wygląda z Twojego opisu. To nie jest normalne zachowanie dwulatka . Nie obrażaj się. Nie wiem , czy konsultowałaś to kiedyś z lekarzem , czy w ogóle z kim kolwiek rozmawiałaś na ten temat. Ja , gdybym była na Twoim miejscu, na pewno takie zachowanie dziecka by mnie zastanowiło i szukałabym pryczyny takiego zachowania.
Wiesz, nie irytuj się, ale tak to wygląda z Twojego opisu. To nie jest normalne zachowanie dwulatka . Nie obrażaj się. Nie wiem , czy konsultowałaś to kiedyś z lekarzem , czy w ogóle z kim kolwiek rozmawiałaś na ten temat. Ja , gdybym była na Twoim miejscu, na pewno takie zachowanie dziecka by mnie zastanowiło i szukałabym pryczyny takiego zachowania.
nie mam zamiaru się denerwować mój syn teraz ma lat 20 i jakoś żyje i w psychiatryku nie wylądował jak lubiał być czysty tak jest nadal przychodzi ze szkoły myje nogi i zakłada czyste skarpety ,po kompieli majtki koszulkę przebiera 2 x dziennie jak jest przepocona a czasami w 1 chodzi 2 dni to chyba też obsesja jak myślisz ?
Słuchaj, cy ja napisałam , że powinien wylądować w szpitalu psychiatrycznym? Twoje dziecko, Twoje sprawa. Ja napisałam co myślęi jak bym sie zachowała, gdym u swojego dziecka zaobserwowała takie zachowania
Słuchaj, cy ja napisałam , że powinien wylądować w szpitalu psychiatrycznym? Twoje dziecko, Twoje sprawa. Ja napisałam co myślęi jak bym sie zachowała, gdym u swojego dziecka zaobserwowała takie zachowania Na pewno nie wynosiłabym miski na podwórko.
to było moje prywatne podwórko biegoć po schodach i taszczyć dziecko jakoś mi się nie chciało
Takie zachowania to natręctwa, które mogą mocno w życiu zamieszać i spowodować duży dyskomfort w prowadzeniu pracy i w osobistym życiu. Najczęściej występują u dorosłych ludzi, i wynikają z ciężkich przeżyć w okresie dzieciństwa. Osoby nimi dotknięte podejmują leczenie zazwyczaj z dobrym skutkiem.
A tak poza tym kazdy z nas popełnia błedy i wychowacze też. Ale akurat miska na podwórku, to nie uważam za jakąś straszną fanaberię. Akurat u mnie stoi takowa przed domem obecnie.
ale to chyba nie do mnie ? To o czym piszesz może świadczyć o jakiś zaburzeniach. Czy Ty zgadzałaś się na jedzenie waty cukrowej nożem i widelcem?
a co miała zrobić jak się darł w niebogłosy że będzie miał brudne ręce za nim z tą watą wróciliśmy do domu to jej polowy nie było i koncertu też na którym byliśmy miał w tedy 4 moze 5 lat
Nie ulegać :) Podarł by się parę razy, a za którymś zrozumiał, że nie on tu nie rządzi. Ale jak piszesz to już dorosły chłop i waty cukrowej pewnie nie jada:)
Nie ulegać :) Podarł by się parę razy, a za którymś zrozumiał, że nie on tu nie rządzi. Ale jak piszesz to już dorosły chłop i waty cukrowej pewnie nie jada:)
Więcej mu nie kupiłam dostawał kase i jak chciał to sobie sam kupił ,ale to już stare czasy wywołują tylko uśmiech
Dlaczego się denerwujesz? Przecież nie pisałam tego złośliwie
Mam w swoim otoczeniu osobę chorą na OCD i wiem jak strasznie męcząca jest to choroba.
Z Twojego opisu wynika,że dziecko miało różnego rodzaju lęki,które uniemożliwiały normalne funkcjonowanie a nerwica natręctw między innymi tak się objawia.
Pytasz czy 2 letnie dziecko może być chore.
Oczywiście,że tak. Małe dzieci uczą się tego typu zachować od swoich rodziców,którzy mają zaburzenia obsesyjno-kompulsywne.
Oczywiście nie piszę,że ty byłaś chora czy ktoś w Twojej rodzinie.Odpowiadam tylko na Twoje pytanie
No, ale z dwojda złego lepiej żeby się mył niż zalatywał Gdybym miała wybierać między takim co się myje 3 x dziennie i takim co raz na 3 dni to nie zastanawiałabym się ani chwili i wybrała 1 wersję:)
No, ale z dwojda złego lepiej żeby się mył niż zalatywał Gdybym miała wybierać między takim co się myje 3 x dziennie i takim co raz na 3 dni to nie zastanawiałabym się ani chwili i wybrała 1 wersję:)
A tak w ramach podtrzymania dobrego nastroju to powiem Wam, że ostatnio byłam na pewnym wyjeździe i jedna Pani codziennie zamiast myć nogi pisikała je dezodoranten nivea.
Moja mama jest i była pedantką. Dlatego czytając Twoją wypowiedź nasunęło mi się pytanie:
te czyste też mogą być szczęśliwe tylko inaczej
Czy otoczenie ( dzieci, żona) też będzie szczęśliwe? życzę Twojemu synowi, żeby kiedyś spotkał na swojej drodze równie pedantyczną kobietę. Inaczej i On i ona szczęśliwi nie będą.
Moja córcia podobny przykład. Jak była malutka to nie biegała,"bo mogła by się przewróćić i np. rękawiczki wybrudzić" takie teksty mówiła w necałe 2 latka. Smutno mi było, ale cóż począć. Teraz najmłodszy też jest niestety podobny do niej. Psa do domu mi nie wpuszcza, bo sunia może mieć brudne łapy. A tragedia jak go poliże,bo ma... brudny jęzor. Żebym pozwoliła to by się kąpał 3 razy dziennie. Dobrze ,że pozostałe są bardziej na luzie.
Aż mi się nie chce wierzyć, że są takie czyste dzieci.
Moja usypiała z suką na legowisku i gryzła ją. Jako całkiem mała próbowała psom z misek wybierać (pewnie by i zjadła, gdybym nie zabrała). Syn był nie lepszy. Ale teraz do swojego maleństwa nie bardzo psie pyski dopuszcza.
Moje też się wychowują z psami:)Nigdy nie chorowały, a psy nie raz im buźki przepędzlowały, niedawno razem jadły loda.Pies jest szczepiony, odrobaczony i kąpany, jak wchodzi do domu zawsze ma myte łapy, nawet jak jest sucho, to wyciera jej się wilgotną ścierką , żeby piachu nie wnosiła:)
Moja koleżanka miała obsesję na tle podmywania, robiła to nawet po kilka razy dziennie, mało tego , parzyła rumianek i robiła sobie irygację. Jak poszła do lekarza i mu powiedziała, to ją skrytykował i powiedział , że wypłukuje wszystkie pożyteczne bakterie i może doprowadzić do wyjałowienia pochwy.
moje dziecko wychowywałam prawie w sterylnych warunkach ,7milionów razy mycie rąk itd ............................. Ciesz się, że nie zafundowałaś dziecku ciężkiej alergii na całe życie. Brak zarazków może skutkować obniżonym stopniem odporności organizmu, a wtedy wierz mi nie jest lekko.
maje dziecko to był alergik i jeżeli jedziesz w nocy z 4 tygodniowym noworotkiem na pogotowie bo przestaje oddychać to wszystkie zalecenia lekarza wypełniasz jak chcesz mieć żywe dziecko proszę nie porównujcie wysypki alergicznej z dusznościami jego wrodzona dbałośc o higienę ułatwiła mi normalne funkcjonowenie miał 90 % że będzie miał astmę a z psem czy kotem bawił się i miał również w domu jak się okazało ze nie ma uczulenia na sierść teraz kot razem z nami mieszka
Wybacz ale niejedzenie budyniu czekoladowego bo to kupa, za to jedzenie waty cukrowej noże i widelcem to nie jest wrodzona dbałość o higienę. Mam wrażenie, że właśnie przeżycie, o którym teraz napisałaś spowodowało, że młody robił co chciał i jak chciał a ty to przyjęłaś za normę i mu na to pozwoliłaś. Gdyby mój 4-latek darł chapę, że od waty cukrowej będzie miał brudne ręce, to bym mu tę watę wyjęła z ręki i wyrzuciła do kosza. Dla mnie to byłby koniec tematu. Ty wybrałaś powrót do domu i pozwolenie dziecku na użycie noże i widelca do jej zjedzenia. Dla mnie to tak jakby pozwolenie na włażenie na głowę.
Wybacz ale niejedzenie budyniu czekoladowego bo to kupa, za to jedzenie waty cukrowej noże i widelcem to nie jest wrodzona dbałość o higienę. Mam wrażenie, że właśnie przeżycie, o którym teraz napisałaś spowodowało, że młody robił co chciał i jak chciał a ty to przyjęłaś za normę i mu na to pozwoliłaś. Gdyby mój 4-latek darł chapę, że od waty cukrowej będzie miał brudne ręce, to bym mu tę watę wyjęła z ręki i wyrzuciła do kosza. Dla mnie to byłby koniec tematu. Ty wybrałaś powrót do domu i pozwolenie dziecku na użycie noże i widelca do jej zjedzenia. Dla mnie to tak jakby pozwolenie na włażenie na głowę.
nie wyobrażam sobie jak można nakarmić dziecko na siłę budyniem który dla niego to kupa a z watą to był epizod który wspominam nie przyszło mi do głowy że akurat z tego zrobicie wielkie halo mogłam mu tą watę sama urywać i wkladać do buzi bo mnie o to prosił , wolalam wrócić do domu i żeby sam ją sobie zjadł od złośliwość moja
Ależ nie napisałam nic o karmieniu dziecka na siłę budyniem. Lub czymkolwiek. Napisałam, że nazywanie budyniu kupą nie ma nic wspólnego z "wrodzoną dbałością o higienę".
Jakbyś go przegłodziła, to by wszystko jadł, nic na siłe, akceptowałaś jego fanaberie, pozwalałaś mu na wszystko i miałaś takie efekty, a nie inne.Moje jak wybrzydzają to zabieram talerze z przed nosa i niech nie jedzą.Jak są głodne to same wolają, to ja się ich pytam , zjecie bez wybrzydzania, bo jak nie to lodów nie będzie i zjadają:)
MR widzę, że my całkiem podobne metody mamy. U mnie na "mamo, nie mogę" * było - "OK, nie jedz jak nie możesz - zjesz na kolację". Moja śp. Babcia mawiała obrazowo, że "z głodu jeszcze nikt się nie zes**ł"
Jakbyś go przegłodziła, to by wszystko jadł, nic na siłe, akceptowałaś jego fanaberie, pozwalałaś mu na wszystko i miałaś takie efekty, a nie inne.Moje jak wybrzydzają to zabieram talerze z przed nosa i niech nie jedzą.Jak są głodne to same wolają, to ja się ich pytam , zjecie bez wybrzydzania, bo jak nie to lodów nie będzie i zjadają:)
to nie był obiad tylko deser wogóle się takim pierdołami nie przejmowałam od anegdota z dziećiństwa , na siłę też go pączkami nie karmiłam a twierdził że to piłka przegładzać dziecko bo ma móżg jak orzech i swoim mlautkim rozumkiem nie moze odróżnić budyniu od kupy, pączka od piłki????
Nigdy nie pozwoliłam sobie na przegłodzenie dzieci. Jeśli czegoś nie lubiły to im nie dawałam. Dom to nie obóz przetrwania, dziecko ma się czuć w nim dobrze. Ja też wielu rzeczy nie lubię i ich nie jem, dlaczego miałabym zmuszać do tego dziecko?
Nigdy nie pozwoliłam sobie na przegłodzenie dzieci. Jeśli czegoś nie lubiły to im nie dawałam. Dom to nie obóz przetrwania, dziecko ma się czuć w nim dobrze. Ja też wielu rzeczy nie lubię i ich nie jem, dlaczego miałabym zmuszać do tego dziecko?
uważaj na to co piszesz , napisz jeszcze że myłaś dziecko po zjedzeniu lodów lub samo się chciało umyć nie daj Boże , stwierdzą że ma zabużenia psychiczne
Ja byłam dosyć wymagającą matką. Przy jedzeniu miały siedzieć przy stole, z piciem nie ganiałay po całym mieszkaniu. Były pewne granice, których nie mogły przekroczyć. Ale o przegłodzeniu mowy być nie mogło. A brudziły się standardowo, jak dzieci :)
No, dobra, nie dawałaś czego nie lubiły. A jeśli, ani Boże mój, nie było mowy o zjedzeniu obiadu, to co? Wymyślałaś coś innego - nie!, a może tamto - nie!, a może coś - nie!!! nie jesteśmy głodne!!! - to co? Na siłę karmiłaś czy dawałaś sobie spokój i łaziły, aż zgłodniały? Bo MR to chyba o takie "przegłodzenie" chodziło. Tak z ciekawości pytam. Bo ja nigdy za dziećmi z kanapeczkami po dworze nie latałam (ale też raczej /z naciskiem na raczej/ kłopotów z niejadkami nie miałam).
P.S. No i myśl nieuczesana a raczej wspomnienie. U mnie zostawienie dzieciaka z kolacją samego przy stole i wyjście z pokoju znaczyło, że moje, skądinąd doskonale ułożone psy natychmiast mu zjedzą z talerzyka kanapki, ukradną z ręki a i mleko z kubka wypiją.
Nie miałam takich przypadków, żeby nie było mowy o niezjedzeniu obiadu. Gotowałam, to co wszyscy lubiliśmy. Jeśli ja nie jadłam mielonych, to brałam sobie do ziemniaków mięso ugotowane w zupie, tak samo miałam z zamiennikami dla dzieci. Był czas, że jadły np tylko jajka, albo tylko biały ser. Nie wymyślałam nic innego, bo byloby to bez sensu. Wolałam, żeby zjadły to na co maja ochotę, niż popaprały inne danie.
Tez nie goniłam z kanapkami po parku. Jak juz pisalam, jedzenie było przy stole.
No, ba! Mój potrafi psu z pyska co lepsze wygarnąć łapą. I co dziwne - o ile obie suki nie mogą Hyrnemu do miski z jedzeniem podejść, bo natychmiast są skarcone, kot robi takie numery i przechodzą mu bezkarnie.
Każdy ma swoje metody. Moja koleżanka ma chłopa jak dąb, syn ma 18 lat i też kawał chłopiska + dwoje trochę młodszych. KAŻDA zupa, dosłownie każda musi być zmiksowana na papkę bo inaczej towarzystwo nie ruszy. Zębów nie mają czy co? Dla mnie to fochy i już oczami wyobraźni widzę zachwyt przyszłej synowej, która staremu chłopu będzie musiała robić papki dla niemowlaków. Ja rozumiem zupę-krem co jakiś czas, ale miksować krupnik?
P.S. Moja młoda jak zarazy próbuje się wystrzegać zup' bo każda "jest ohydna". Nie ma przeproś - ma zjeść, dostaje symboliczną ilość ale nie po to stoję w garach, żeby ktoś ostentacyjnie stroił miny a podwójnie też nie zamierzam gotować. Zresztą zaproponowałam, że ma tyle lat, że może ona serwować obiady.
P.S.2 Na propozycję - zjesz na kolację, jakoś każdy szybciutko zjadał i głodny nie chodził. A głodzić specjalnie też nie głodziłam i sądzę, że MR też nie.
Ja pozwalam dzieciom nielubić pewnych rzeczy nie jedzą np sałaty, syn nie lubi pomidorów, a córka ogórków. Tylko nie lubic czegoś, a wybrzydzać to jest różnica. Jak dzieciaki czegoś nie jedzą to nie wmuszam w nich. Nie pozwalam wtedy na cukierki do czasu jak nie wróci apetyt. Myślę , że czasem rodzice popełniaja błedy w żywieniu, nie podają dzieciakom warzyw w zupie, dzieci są przyzwyczajone do zup typu krem i później nie chca jadać w innej postaci.
Ależ oczywiście, ja nie wmuszam w młodą szpinaku, którego szczerze nie cierpi (chyba, że w zapiekance z serem pleśniowym). Brukselki też nie lubi i nie je. Ale np. zupy? To już dla mnie wybrzydzanie.
Agnieszko, gdybyś Ty wiedziała jakim ja byłam wybrednym dzieckiem! Pamiętam jak mój tatuś chodził z łyżką po domu i opowiadał mi: leci samolot do hangaru... Ja wtedy otwwierałam paszczę i łaskawie zjadłam jeden kęs.
Po ślubie poszliśmy na obiad do mojej teściowej. Była zupa grochowa, za drugie ziemniaki, mielony i sałata. Wyobraź sobie minę mojej teściowej jak za zupę podziękowalam, a z drugiego zjadłam tylko ziemniaki.
Od tego czasu minęło trochę czasu, nadal nie jadam sałaty i grochu pod żadną postacią.
Nie lubię ciast drożdżowych, kruchych, fracuskich, rozpieczonych jabłek, cynamonu.
I pewnie coś by się jeszcze znalazło. Jestem wdzięczna moim rodzicom, że nie zmuszali mnie do jedzenia tego co nie lubiłam. Zagłodziłabym się na smierć.
Ja pamiętam jak jedna z moich potencjalnych teściowych chciała mnie nakarmić flakami brr..
Pewnie, że każdy z nas czegoś nie jada. U mojego brata w domu przeważnie jadają żółty ser i biały ser, wędlin nie lubią. Ja starałam się aby dzieci jadły wszytsko i tak jest nie wmuszałam nigdy nie to nie. Czasem przecież jest tak, że dziecko choroba bierze i nie ma wtedy apetytu. Na kolację obiadu nigdy nie odrzewałam bo dla mnie obiad to obiad, kolacja to kolacja.
Mój mąż nigdy nie lubił sałaty, a ja ją uwielbiam i sobie przyrządzałam kiedyś spróbował i do dziś też lubi.
Ja najbardziej dumna jestem z tego, że nauczyłam swoje dzieci jadać ryby. Nie jakieś tam filety tylko ryby z ośćmi. Same sobie potriafią obrać i je uwielbiają co rzedko się zdarza u dzieci. Ryba u mnie w domu to jest największy przysmak.
To mamy ze sobą coś wspólnego ciasta drożdżaowego też nielubię jedynie w pizzy. :)
Każdy ma swoje metody. Moja koleżanka ma chłopa jak dąb, syn ma 18 lat i też kawał chłopiska + dwoje trochę młodszych. KAŻDA zupa, dosłownie każda musi być zmiksowana na papkę bo inaczej towarzystwo nie ruszy. Zębów nie mają czy co? Dla mnie to fochy i już oczami wyobraźni widzę zachwyt przyszłej synowej, która staremu chłopu będzie musiała robić papki dla niemowlaków. Ja rozumiem zupę-krem co jakiś czas, ale miksować krupnik? P.S. Moja młoda jak zarazy próbuje się wystrzegać zup' bo każda "jest ohydna". Nie ma przeproś - ma zjeść, dostaje symboliczną ilość ale nie po to stoję w garach, żeby ktoś ostentacyjnie stroił miny a podwójnie też nie zamierzam gotować. Zresztą zaproponowałam, że ma tyle lat, że może ona serwować obiady. P.S.2 Na propozycję - zjesz na kolację, jakoś każdy szybciutko zjadał i głodny nie chodził. A głodzić specjalnie też nie głodziłam i sądzę, że MR też nie.
ja nie głodziłam nie pyło potrzeby u mnie zupy miały kolory nie smaki nie gotuję osobno dla każdego jeden gar jedno danie te przykłady które podałam to są wspomniena z przed prawie 20 lat jak moje dziecko bylo małe 2 może 3 letnie przez myśl mi nie przeszło ze wywoła to taki negatywny odbiór jeszcze cos mi sie dziś przypmniało jak był taki malutki to zabraliśmy go nad wodę za skarby swiata do niej nie wszedł bo płytek nie było od taka była małpa ,kupiłam malutki basenik i powoli przezwyczjałam do ciapania ''bez płytek ''
Ależ rdzino, z mojej strony nie ma żadnego negatywnego odbioru. Wyraziłam swoje zdanie jeden raz i przestałam, bo zauważyłam, że ci to sprawia przykrość. A to o gotowaniu i głodzeniu nie było pite do ciebie. Takie luźne wywody na temat moich dzieci.
P.S. A jeśli chodzi o budyń czekoladowy to sądzę, że niejednemu dziecku się z kupą kojarzy.
Ależ rdzino, z mojej strony nie ma żadnego negatywnego odbioru. Wyraziłam swoje zdanie jeden raz i przestałam, bo zauważyłam, że ci to sprawia przykrość. A to o gotowaniu i głodzeniu nie było pite do ciebie. Takie luźne wywody na temat moich dzieci. P.S. A jeśli chodzi o budyń czekoladowy to sądzę, że niejednemu dziecku się z kupą kojarzy.
Twoja opinia nie sprawia mi przykrość ,kazda z nas ma historie w swojej rodzinie które wspomina z uśmiechem po latach zdżiwiła mnie tylko wasza opinia na temat natręc i nienormalności mojego dziecka ,
Nigdy nie pozwoliłam sobie na przegłodzenie dzieci. Jeśli czegoś nie lubiły to im nie dawałam. Dom to nie obóz przetrwania, dziecko ma się czuć w nim dobrze. Ja też wielu rzeczy nie lubię i ich nie jem, dlaczego miałabym zmuszać do tego dziecko?
Ooo , ja mam podobnie .
Staram się pokazać dzieciom , że jedzenie jest przyjemnością , a nie tylko napiełnieniem żołądka , gdy głód do tego zmusi ...
Gotuję najczęściej to , na co ja mam ochotę ( taki przywilej kucharki domowej ) , ale zawsze staram się ewentualnie o jakieś zamienniki w lodówce albo zamrażarce , po które mogą sięgnąć ci , którym z moją ochotą nie po drodze jest ...
Staram się rozmawiać z dziećmi dlaczego coś im nie smakuje . Z tego powodu wiem dlaczego ( na przykład ) syn nie lubi surowych pomidorów - a sok z nich uwielbia , dlaczego i syn i córka nie przełkną papki szpinakowej , ale już całe liście to chętnie . Dlaczego nie zjedzą mięsa z jakimkolwiek tłuszczem ( ja miałam to samo w dzieciństwie ... Nie chodzi o to , że można to wykroić , tylko jak to wygląda ) .
Dzięki rozmowom moje dzieci lubią ryby : okazało się , że nie znoszą smażonych filetów , ale uwielbiają pieczone ryby ( z ośćmi . Znaczy , ości nie jedzą , ale bardziej im smakują takie w całości ) .
No i króluje u nas jedna zasada :" zanim nie spróbujesz , nie możesz powiedzieć , że coś Ci nie smakuje ". Chociaż jeden kęs każdej nowości dzieciaki muszą skosztować .
Moje dzieci są czyste i szczęśliwe. Od dziecka dbają o czystość. Inni rodzice mi zazdrościli, że ich nie przebierałam kila razy dziennie jak były małe.
Moje dzieci też są czyste i szczęśliwe, dbają o czyste ręce, jak wchodzą z podwórka to same maszerują do łazienki i myją ręce i buzie, wcale im o tym nie przypominam.W czasie zabawy na dworzu, brudzą się trochę, ale to normalne, przecież to tylko dzieci:) Nie przebieram ich, chyba że gdzieś jedziemy lub idziemy na zakupy.
U nas jest na podwórku dużo zieleni, jedynie gdzie się mogą trochę pobrudzić, to piaskownica, no i oczywiście na zielono , o trawę:)
Wczoraj mnie naszły takie myśli właśnie odnośnie dzieci jak wieczorem zobaczyłam stopy swojego syna po całodniowym bieganiu po trawie. Jako jedyna w domu nie chadzam boso po ogrodzie.
Pamiętam jak w dzieciństwie jeżdziłam do mojej kochanej cioci na wakacje na wieś. Zawsze jak jeździliśmy na zakupy do miasta ciocia kazała mi się obierać w granatową ( wtedy to była odświętna) spódnicę, białe podkoloanówki i czesała mi warkocze,przywiązywała kokardy. Jak ja tego nie lubiłam. Nierozumiałam dlaczego idąc na zakupy mam się przebierać. W moim mieście żadne z dzieciaków się nie przebierało idąc do sklepu.:)
Moje dzieci tylko w piaskownicy chodzą na boso, po ogrodzie latają w sandałkach, wiedzą że nie wolno biegać na boso, mój starszy syn nadepnął na osę, wylądowaliśmy na pogotowiu.
U mnie nie mam os.;) Mąz dba o trawnik zawsze ładnie przystrzyżony jakieś preparaty na chwasty kupuje, nie ma koniczyny ani innych chwastów. Zaczął tak dbać o trawnik jak córka nadepneła na osę.
Mój maż bardzo dba o ogród i trawnik, ja mieszkam na wsi, na około są pola , rosną warzywa, sąsiadka ma morele i brzoskwinie, osy do nas też czasami przylatują:)
Wiem, wiem że dba pokazywałaś kiedyś zdjęcia.Jak to dobrze, że ich mamy od takich zadań specjalnych :) U mnie osy na samej trawie nie siedzą na kwiatkach to tak. Nie wiem dlaczego może dlatego, że zawsze krótko przystrzyżona, ale wzrokiem nie ogarnę całego trawnika, może są . W każdym razie poza jedną,więcej przygód z osami nie mieliśmy.
Przypomina mi się Ewa Sałacka, która zmarła bo miała uczulenie na jad osy czy pszczoły, niepamietam dokładnie. Zmarła bo napiła się wody z butelki w której była osa brr.. do dziś mi ciarki przechodzą jak sobie o tym pomyślę.
Moje dziewczyny brudzą się w różnym stopniu: Tamara najczęściej, ale to przez malowanie, Ryśka na drugim miejscu (zasługa czekolady), Natalia na miejscu trzecim- czasem się upaćka szalejąc z koleżankami. Pranie mimo wszystko przynajmniej 5 razy w tygodniu, bo kto mógłby chodzić 2 dni w jednej koszulce, sukience, spodniach? To samo oczywiście dotyczy bielizny (choć nocna może służyć o dziwo do 3 dni) :) Mają ubrania wyjściowe, codzienne, do zabawy, szkolne i sportowe. Nie szaleję, jeżeli coś zniszczą, choć wolę oddawać ubrania niż wyrzucać, więc cieszę się, gdy są w dobrym stanie i komuś się przydadzą. :)
Ja lubię patrzeć na swoje jak są takie ubrudzone. Najbardziej jak coś jedza np pierogi z jagodami i buzia naokoło umorusana. Wtedy wiem, że im smakują. Córka 13 lat już się nie brudzi.
Mała wygląda uroczo zasypiając wymazana gdzieś między książkami ale od ośmiolatek wymagam ciut więcej rozwagi :) Zresztą są na etapie nawilżania i oczyszczania skóry, co robią 2 razy dziennie a mi kosmetyki niedługo z łazienki wyjdą " na salony" :)
Ja robię pranie 2 razy w tygodniu, pralka chodzi 3 razy ,białe,kolory i ciemne rzeczy.Tak się zastanawiam, czy komuś się przydadzą spodnie, czy sukienka,którą się raz założy i zaraz pierze:)No chyba że te rzeczy są strasznie brudne.
Nie wiem czy są, czy nie są:)Moja córka chodzi kilka dni w spodniach,wystarczy że zmienia codziennie bieliznę i używa wkładek higienicznych, a bluzki pod pachami nie śmierdzą potem, tylko dezodorantem, także śmiało może założyć taka bluzkę 2 razy , no chyba że są upały, no to wiadomo.
Ja przeważnie też robię dwa razy w tygodniu. Białe, kolorowe, ciemne, koszule sukienki osobno i do tego zimą jeszcze swetry. Mnie się przydają teraz latem nie wyobrażam sobie aby nosić coś kilka dni. MR niekoniecznie brudne, ale przepocone. Dzieciaki do tego ciagle w ruchu biegają.
co ja dla jednego dziwne dla drugiego normalne :) Zanim 14 razy wypiorę spodnie... Młode już z nich wyrosną. Fartuchy szkolne noszą dwa dni, bo mają tylko po 2 :)
Ja piore wiele rzeczy recznie - czasami wymagają tylko delikatnego prania, właściwie przepłukania w proszku - tylko żeby je odświeżyć, bo nie sa brudne tylko przepocone :)
Mój ulubiony program to "pranie codzienne" :) Gdybym prała dwa razy w tygodniu nasza mała łazienka wyglądałaby jak magazyn osobliwości. Codziennie 5 par skarpet, 5 koszulek (czasem więcej-mały Ryś) minimum 3 pary spodni/spódnic/spodenek, 5 kompletów bielizny. :) do tego ręczniki co 2-3dni, pościel raz w tygodniu, ściereczki kuchenne... tony, po prostu tony prania :) Na szczęście większość rzeczy jasna...
eee teraz to akurat w portkach długich się nie chodzi. Chiuchy letnie cieńkie więc więcej się mieści. Zimą to fakt problem portki, swetry i kosz pełen.
Każdy wieczorem segreguje swoje ubrania i wrzuca tam gdzie ich miejsce, ja wchodzę i z mina udręczonej pani domu wciskam przycisk, a później z miną nienawistną rozwieszam... mając na uwadze, że jak dorwę te choler*ną stonogę, co mi te skarpety podrzuca to nie daruję!!! :) Codziennie któraś z Młodych zadaje pytanie "Do pralki czy do kosza?" jakby nie można było zapamiętać... Dla mnie pranie jest jak zmywanie naczyń po każdym posiłku, nie martwię się, że mi się wzorek na talerzu wytrze :)
Mnie też do głowy by nie przyszło, prędzej się martwie,że od dużego słońca mi coś wyblaknie. Dziś mój syn nastawiał białe koszule i moje jakieś spódnice bluzki. I wsadził do pralki razem z nimi granatową koszulkę. Na całe szczęście nic nie zafarbowało. U mnie nikt nie segreguje wrzucamy do kosza, a póżniej ja albo ktoś z rodziny segreguje w łazience na kilka kupek i jedziemy z tym koksem. Teraz dobrze bo jak piorę wywiesze na dworze to za godz suche. Najgorzej jet zimą schnie, schnie i wyschnąc nie może.
My małą łazienkę wykorzystujemy jako pralnio-suszarnię, zimą wszystko schnie szybko, latem, wzorem sąsiadek wystawiam pranie na zewnątrz, czasem robiąc przy tym za atrakcje turystyczną :) Dzieciaki segregują, żeby w przyszłości nie były zaskoczone, że pranie (sprzątanie/zmywanie)samo się nie robi.
Dobrze że jest lato i moje dzieci chodzą w sandałkach bez skarpet,długich spodni też im nie zakładam,bo by im się dupinki zapociły, więc kosz wystarczy.Co do ściereczek kuchennych, całe szczęście że używam ręcznikow papierowych, więc ścierek nie muszę tak często prać:)
A my wieśniacy nosimy skarpety i do sandałów! Co prawda lato trwa u nas dłużej, jednak nie trwa cały rok i nie tylko latem prać należy, teraz, gdy nawet o 22 jest powyżej 30 stopni to dopiero ilość ubrań do prania bywa zatrważająca :) zwłaszcza, gdy spędza się aktywnie czas a wieczorem dla odmiany wychodzi się do teatru, na koncert, wieczorny spacer, przecież nie da się w jednej kiecce przelatać... Nie jestem tak rozrzutna by używać ręczników papierowych... kryzys jest :) Argument "noś przepocone bo materiał się zniszczy od prania" jakoś do mnie nie przemawia... dobry stwórca wyprzedaży stworzył je do 70% nie bez powodu! :)
Bahati,stać Cię na koncerty i teatry , a nie stać na ręczniki papierowe?:)U nas w Biedronce , takie recziki w promocji,mozna kupić za grosze. Wcalę Cię nie rozumiem, proszek, prąd, woda, przecież to drożej wychodzi.
Jeszcze na głowę nie upadłam, żebym kupiła jeansy ,założyła raz do sklepu, wróciła i je prała.Jesteś taka światowa , a nie wiesz że do sandałów nie zakłada się skarpetek.Poczytaj w internecie , to się pośmiejesz. Podobno Polaka za granicą, można poznać poznać że ma skarpetki i sandały i naprawdę to nie ja wymyśliłam:)
To był żart ze skarpetami... Nie noszę sandałów ani skarpet. :) Dzieciaki noszą sandały bez skarpet, ale na gołą stopę już sportowych butów czy pantofelków nie założą, prawda? U nas nie ma Biedronek, to trudniej finansowo... Co to mody i trendów pewnie nie uwierzysz, ale jestem wyjątkowo na bieżąco. Ręczniki papierowe nie służą mi do wycierania talerzy, kieliszków, sztućców... od tego mam ściereczki kuchenne, mogę wytrzeć papierowym ręcznikiem rozlaną wodę czy odsączyć racuchy z nadmiaru tłuszczu. Wodę mamy tanią to pierzemy co popadnie :)
nie wiesz że do sandałów nie zakłada się skarpetek.Poczytaj w internecie , to się pośmiejesz. Podobno Polaka za granicą, można poznać poznać że ma skarpetki i sandały i naprawdę to nie ja wymyśliłam:)
Tu nie ma nic do śmiechu ;) .
Krążą opinie ( także wśród lekarzy ) , że to wcale nie takie głupie jest ... I dla stóp i dla butów . Zwłaszcza w przypadku , gdy częściej się zmienia skarpetki , niż myje nogi .
Póki co , nie praktykuję :) . Wolę umyć nogi i zmienić buty .
Wieczór to tak po północy... więc wszystko mogę robić i nawet jeszcze więcej. :DTeraz kiedy dojdzie Orso będę miała jeszcze więcej obowiązków i prania...
Ja używam jednego i drugiego. Ręce wolę wycierać w ręcznik kuchenny, ale nie jednorazowy tyllko taki ściereczkowy :) Kiedyś mój syn wszystko co wylał to ręcznikiem i ścierką traktował, ale na szczęście wyrósł z tego.
Też sobie nie wyobrazam prania dwa razy w tygodniu, potem pewnie bym przez dwa dni z pralni nie wyłaziła.W ubiegłym roku jak wyjechałam na tydzień do szpitala i mąż został z dziewczynami i nie robili prania, bo stwierdzili że po co jak tyle ubrań w szafkach czystych i jest co na tylek zalozyć.To po powrocie myslałam że padnę dwa dni non stop prałam, prasowałam składałam maskara jakaś.
A co do brudzenia dzieci starsza zawsze była bardziej ostrożna i nie brudziła się tak, nie mozna było jej wyciągnąc za nic na dwór po deszczu na skakanie w błocie czy tego typu akcje, ale młoda to juz masakra zawsze dzieś wlezie czyms się wypaprai jej to nie przeszkadza, ale niech ma choć odrobinę rece zabrudzone to juz koniec świata.Zreszta zawsze jak z ogródka upaprana wraca i mówie Domi jak jestes brudna to mówi; Mamo ale brudne dziecko to szczęsliwe dziecko ostatnio nawet stwierdziła jak nie chciało jej sie sprzątać pokoju że brudny dom to szczęsliwy dom :-D
Ale ja nigdy nie przezywałam jak się ubrudzila, ubrudziła się to się ubrudziła, przebierałyśmy się i po sprawie.
Hmmm, odpoweim tak - jak syn zaczął wyszukiwać "brudy" w jedzeniu (kwałek przyprawy czy kawałeczek skórki z warzywa, tudzież pominięte "oczko" z ziemniaka), zastanowiłam sie czy przypadkiem nie wpędzę dzieci w pedanterię... i tak na umorusane lodem, czekoladą twarze czy koszulki patrze przez palce... bo pedanteria to moim zdaniem przykra sprawa.
Ale mycia rąk pilnuję jak oka w głowie... swego czasu naczytałam sie o rozniastych pasożytach i szkodach, jakie wyrządzaja w rozwijającym się, młodym ludzkim organizmie i za nic z brudnymi rączkami do stołu dzieci nie dopuszczam... I kiedy z koszulki w połowie dnia "kapie" czekolada tudzież farba czy soczek... też zmieniam...latem zawsze ubrania piorę po jednym dniu używania... lody, piaskownica, pot... i moim zdaniem po aktywnie spędzonym dniu ubrania sa juz tylko do prania. Sama nie założyłabym na drugi dzien przepoconej i przybrudzionej koszulki... dziecku też przyjemnosć sprawia swieży i czysty ciuszek...
A w domu i przy domu dzieci uzywjają prawie wyłącznie ubrań, kótre odzodziczyły po kuzynach albo wyszperałam w lumpeksie, wiec nie zal, kiedy je zniszczą... a doświdczenia zdobyte przy tym procesie niszczenia odzieży - dla dziecka bezcenne... ! ;)
Jak zwykle trzeba znaleźć złoty środek - nie wychowac flejtucha ale tez nie wpędzić dziecka w obsesję...
nie mam zamiaru zmieniać tematu ale ..tak jak już nadmieniłam mam dorosłego syna więc toaleta noworodka była inna czyli codzienna kąpiel pieluchy tetrowe lub pampers. Urodzila dziecko moja znajoma i w szpitalu wybierając go lekarz powiedział jej zeby dziecko wykąpała za tydzień ,a przez tydzień na wycierać tylko chusteczkami dla mnie to dziwne za moich czasów zeby wyjść z noworodkiem na dwór najpierw się je hartowało w wywietrzonym pokoju potem 15 min na polu i powoli wyprowadzało się dzidka na cały dzień a teraz po przyjsciu na następny dzień mozna takiego maluszka na cały dzień wyprowadzić.co sądzicie o tym?
Podobno te codzienne kapiele noworodkó przyczyniły sie do plagi alergii... min. obajwiającej sie AZS-em. Więc wraca sie bliżej natury, żeby temu wysypowi alergii przeciwdziałać. Też staram sie nie kapać dzieci a kąpiel zastępować szybkim prysznicem. Skóra ma anturalną barierę ochronną, która kąpiel niszczy... Dawniej dzieci kąpało sie raz na tydzien, w soboty i o ile mniej chorób było... i kto wtedy słyszał o aklergii? Alergia to wtedy była rzadkość...
Z tym wyprowadzaniem na dwór tez byłam ostrożna... ale tylko z pierwszym dzieckiem ;)
Alergia była zawsze tylko o tym się tyle nie mówiło. Ja w dzieciństwie miałam na mleko to mówili, że jestem płaczliwa. Większośc alergii pochodzi z żywności i powietrza, a nie z kontaktu z wodą. Zresztą małe dzieci naciera się oliwką.
mnie się wydaje jak dziecko ma mieć alergię to ją będzie mieć bez znaczenie czy będziesz je kąpać od razu po porodzie czy dopiero po tygodniu ,chysteczki pewnie są czymś nasączone przecierz są do mycia, na sucho nie wytrzesz, lekarzem nie jestem , a z alergika trzeba zmyć alergem który go uczula , po za tym dziecko przez 9 miesięcy siedzi we wodzie i nagle taka susza jestem tym bardzo zdziwiona
No tak ale najpierw trzeba wiedzieć, co dziecko uczula. A to nie takie proste od razu.
U takiego malucha możesz nie wiedzieć czy uczula go jakiś czynnik zewnętrzny, czy też matka zjadła coś uczulającego dziecko. Własnie to przerabiamy, mały ma 4 miesiące i za cholerę nie wiadomo, co go uczula.
No tak ale najpierw trzeba wiedzieć, co dziecko uczula. A to nie takie proste od razu. U takiego malucha możesz nie wiedzieć czy uczula go jakiś czynnik zewnętrzny, czy też matka zjadła coś uczulającego dziecko. Własnie to przerabiamy, mały ma 4 miesiące i za cholerę nie wiadomo, co go uczula. Chwała łakom umajonym - nie zwierzęta.
takiemu maluchowi ciągle alergia się zmienia ponieważ cały czas wprowadza się nowe rzeczy nie tylko do jedzenia więc to jest loteria w 4 roku testy są najbardziej wiarygodne , powodzenia życzę
Oby! My mamy alergika na... jabłka. Pamiętam, dawniej mówiono, że jabłka nie uczulają... nasza panna ma lata, kąpać kazano normalnie, mocząc kikut pępowiny, 8 lat temu nie wolno było go moczyć pod żadnym pretekstem. Co szpital/rok/ to inne zalecenia. Najlepsze rozwiązanie to zdrowy rozsądek, czego często brakuje rodzicom a najczęściej mają babcie.
Nie zgodzę się... są babcie i babcie... Jedna babcia mojemu 6miesiecznemu dziecu cukier łyzeczką pakowała do buzi...sama ją nakryłam... a jak podrosło - po każdej wuizycie u babci wymiotowało wieczorem czekoladą... Skutki - karczemne awantury i pilnowanie... i dziecka i babci. Albo leczenie mojemu dziecku stanu zapalnego ucha dymem ze świecy... Jezu, że mu sie nic nie stało...a dowiedziałm sie przypadkiem od strszego, jak to babcia Małego leczyła... świetne, prawda? To tylko przykład, mogłabym takie sytuacje mnożyć w nieskończoność... Są babcie rozsądne i są babcie, które przy dziecku dostaja... bezmózgowia... a jeśli są nireformowalne... bywaja niebezpieczne!!
Miałam na myśli , że nie zawsze podejście świeżo upieczonych rodziców , ściśle książkowe jest w stanie zastąpić doświadczenie. Decyzja należy do rodzica, ale rad bardziej doświadczonych osób warto wysłuchać.
Oj... jakbym tak babci słuchała... najpewniej jest słuchać własnego rosądku...i ciagle starac sie przewidywac skutki swoich działań.
Czasy bardzo się zmieniły... ot choćby spójrz na obecną ofertę słodyczy dla dzieci. Dawniej dostać słodycze to było coś... obecnie dla babci też jest to "coś" ... a wystrczy zreknać na skład tych pysznosci - mocno sie zmienił.... i wystarczy zdać sobie sprawe, że teraz przy zalewie tego wszystkiego to wypada słodycze ograniczać... a nei pakować w dzieci ile sie da, bo akurat - hura - są dostępne. I krzywda z tego powodu sie dziecku nei stanie a zyskają zęby i ogólnie - zdrowie.
Więc te babcine sposoby postepowania z dziecmi to dla mnie akurat sprawa dyskusyjna... jeśli ktos ma mądra babcię - zazdroszcze..., wierzę, że takie istnieją... ja musiałam pilnować i dzieci i babcię...
Nooo jakbym tak swojej słuchała to bym od wieku niemowlęcego krowie mleko dziecku podawała. Bardzo zmieniło się postępowanie z dziciakami od czasów kiedy nasze teściowe miały dzieci.
Ja swojej teściowej zakazałam przynosić dzieciom słodycze. Jak narazie się słucha. Nie mam nic przeciwko od czasu do czasu, ale to była przesada. Poradziłam aby kupywała im latem owoce, wytłumaczyłam, że słodycze nic dobrego im nie przyniosą oprócz popsutych zębów, a leczenie sporo kosztuje. Jak narazie się słucha i z tego się cieszę. Czasem zimą sama mam ochotę na jakąs czekoladkę ale teraz brzoskwinie, nektarynki, arbuzy, jabłka i nie ma potrzeby.
Gdyby takie tłumaczenie u nas pomogło... Chyba nastepnym razem wyśle babcię z dzieckiem do dentysty, bo zapowiada sie borowanie melczaka... jak posłucha tych płaczów... może to zadział... Nic innego juz mi nei przychodzi do głowy!
Niech posłucha i zapłaci 150 zł zobaczysz, że jej się odechce. To nie jest tak, że odrazu mnie posłuchała przynosila, tylko ja uparta bestia jestem i jak wychodziła to jej to wszystko pakowalam w torbę i wręczałam przy wyjściu :) ale nie narzekam na nią kiedyś było żle, ale chyba obie nauczyłyśmy się ze sobą żyć. Ja też święta nie jestem i pewnie też nie raz daję jej popalić. :)
Moje dzieci mają mądrą babcię, trochę nie mogącą się pogodzić z dorastaniem wnuczek ale jej rady są bezcenne :) Może to kwestia wykształcenia, może przebywania z określonymi ludźmi... zazdroszczę wiedzy zdobytej przez lata :)
Hmmm, myśle, że to kwestia ogólnie - mądrości życiowej... To o czym pisałam wyprawia babcia, która ma wyższe wykształcenie... czy to wogóle moze się mieścić w głowie, żeby wykształcony człowiek cos takiego robił? Co wiecej, jest swięcie przekonana o swoich racjach (chyba właśnie z racji wykonywanego zawodu...). Nie kazdy wykszatłcony człowiek jest mądry... tak to postrzegam...
Chemik? Też nieźle, przynajmniej może umiałaby analizować skład tych "pyszności", które chce dać dzieciom i w porę się powstrzymać... Może zalecę babci podyplomówkę z chemii.. ;)
Problemem jest, kiedy babcia dostaje małpiego rozumu i na siłę chce być lepszą babcią niż była mamą (mam nadzieję, że ja się opanuję). A sposób ze świecą jest bezcenny, jeszcze można by coś przy tym zawodzić. Jeśli chodzi o słodycze, to ja batalię z moją teściową połowicznie przegrałam - dawała po kryjomu. Nijak nie docierało do niej, żeby przyniosła owoce - owoce to jeszcze wychodząc od nas potrafiła zwinąć ze stołu i ze sobą zabrać.
Chodziło mi o Mamę, nie o teściową. Trudno jej pogodzić się z dorastaniem wnuczek, zgadza się, ale sytuacja z wakacjami rozwiązała się cudnie. Mama przeprosiła za brak zrozumienia, przyjedzie do nas w październiku, teraz za gorąco, a co do mp4 (nie 3, to już całkiem przestarzałe) miała trochę racji... bo razem z Młodymi wynalazła w pewnej sieciówce świetne tablety, więc ja tylko radośnie zapłaciłam,(zasłużyły- nowy kraj, nowy język, 2pierwsze miejsca w klasie, ani jednej 8 na świadectwie, same 9 i 10) ; dzieci szczęśliwe i Babcia zadowolona, że mogła pomóc. Mimo wszystko widzę, że to dorastanie wnuczek (zwłaszcza teraz kiedy widzą się głównie przez skypa ) niekoniecznie łatwo jest Mamie zaakceptować.
E tam, niekoniecznie. Moja teściowa kocha tylko wnuki od drugiego syńcia. Tego lepszego. To, że została "pierworodnie" prababcią też niekoniecznie na niej wrażenie robi. Młoda stwierdziła ostatnio, że w zasadzie ma jedną babcię. A ja nie namawiam, nie zachęcam, nie zmuszam. Jak była młodsza, to ją na siłę uszczęśliwiałam drugą babcią, teraz ma 17 rok i sama wyciąga wnioski. I dobrze jest.
Dziecko po urodzeniu pokryte jest naturalną substancją, kótra chroni jego skórę... poczytaj sobei nwet w necie... jej zbyt szybkie zmycie moze powodować problemy np. z wysuszaniem się skóry, tym bardziej u dziecka skłonnego do alergii. To dlatego zalecają nie myć dziecka zbyt szybko po porodzie... i ogólnie nie kąpać codzienie, żeby skóra miała szansę wytworzyć po myciu te ochronną barierę... ciągłe jej zmywanie z całosci ciała nie jest korzystne :)
A używanie zbyt mocnych detergentów na okolice narządów płciowych moze doporwadzic do zniszczenia naturlanej flory tych okolic i do grzybicy - i to w każdym wieku, nie tylko dzieciecym!
A wilgotne chusteczki... no cóz, równie dobrze to moze być wilgotna pieluszka lub wacik higieniczny... i to głównie bym polecała :)
Higiena - tak... ale jak we wszytskim, tak i tutaj potrzebny jest umiar. Higienieczny tryb życie pozwolił ludziom unikac wielu chorób, ale zbyt intensywna higiena i zaburzanie naturalnych mechanizmów obronnych... też nie jest to korzystne.
Oj nie będę czytać o niemowlakach bo jeszcze mi się 3 przytrafi Dziecko zaraz po urodzeniu jest myte.
Jak byłam w szpitalu dzieci codziennie były myte. Dzieci myje się w delikatnych środkach specjalnie przeznaczonych dla nich, więc one nie niszczą nauralnej bariery. Ja myślę, że problem nie jest w detergentach, ale w bardzo chlorowanej wodzie ( bynajmniej w moim regionie), ktora wysusza skórę. Teraz są specjalne środki do higieny intymnej więc też nie szkodzą, a wręcz przeciwnie czasem moga pomóc na różne kobiece przypadłości.
Eche... te ciąże to sie w różny nieoczekiwany sposób przenoszą... ;)
Moje dzieci też zaraz po urodzeniu były myte, ale oboje mieli potem masakrycznie sucha skórę... na pograniczu AZS, a synek z czasem AZS sie nabawił... (tymczasowo sie z tym uporaliśmy, oby to był juz koniec) a czytałam o AZS mnóstwo i wyczytałam, że właśnie jedna z przyczyn moze być zbyt szybkie umycie maluszka po porodzie... opinie są różne, faktem jest, ze moim dziciom mogło to nie wyjść na dobre...
AZS jest spowodowane alergią. Mój też to miał i na szczęście przeszło. Od urodzenia miał alergię na niektore produkty. Po ospie zaczął bardzo chorować testy alergiczne wykazały, że jest uczulony na wszystko. Zdziwiłoto mnie, bo mamy kota w domu od wielu lat ( wyszła mu alergia na kota )i nigdy nie chorował ani nic sie nie działo dopiero po tej ospie się zaczeło. Kota mam nadal dziecko już nie choruje jakby ta alergia się cofneła. Odpukać w niemalowane . Tylko wiosną trochę pokicha. Wcześniej wiosna, lato to były jego najgorsze miesiące. Do dziś nie może jeść cytrusów, jak zje 1, 2 mandarynki to jest ok ale jak zje więcej to dramat zaraz skóra sucha czerwona i swędzi, rozdrapuje i robią się rany. Wysokie uczulenia do tej pory ma na orzechy największą na włoskie. Jak już mówimy o babciach to właśnie mojej wytłumaczyć nie mogę aby mu nie podawała żadnych produktów z orzechami bo dla niech orzech to orzech, a nie nutella w ktorej są orzechy, batony, czekoladki itd. Mały ( (10 lat, ale dla mnie ciągle mały) po zdjedzeniu ma problemy ze skórą, ale to jest pikuś bo w nocy się dusi, dostaje kaszlu takiego astmatycznego i nie może przestać kaszleć. Zawsze pilnuję aby mieć lekarstwa w domu.
U nas ogólnie mamy unikać chemii w jedzeniu... zalecenie alergologa... - czyli słodycze praktycznie powinny nie istniec w jadłospisie dzieci, jeśli juz to dobra czekolada... a teraz babcia obrała taką strategie, ze daje dziecku do reki wściekle kolorowe żelki i każe sie zapytać mamy albo taty, czy moga je zjeść... i co? Mam dziecku wydrzec z reki te słodycze? Masakra... I Młoda co chwile wysypka... Młody chwilowo bez oznak AZS, ale poajwia sie katar... nosek ciągle zatkany. Być moze AZS przeszedł w alergiczny katar....
U nas jedyne wyjscie to wyprowadzka... moze wtedy wyjdziemy w miare na prostą z tymi alergiami..
Mnie najbardziej zawsze denerwowały takie teksty do dzieci: -Przyniosłam Wam czekoladki, batoniki, chipsy, ale mamusia nie pozwoliła to zabieram do domu. Zawsze z wyraźnym zaakcentoowaniem "mamusia nie pozwoliła" jak mnie to zawsze denerwuje. Teraz jest lepiej bo czasem dzwoni i pyta czy może przynieść to czy tamto.
Nie wiem jak jest teraz bo mije dzieci to 13 i 10 lat ale ja musiałam dzieci zachartować bo zimą ich urodziła. Najpierw przy oknie z nimi stałam a po tygodniu na dwór dopiero. Kąpiel od pierwszych dni. Wiem, że te dzieci, które się urodziły w letnich porach mogą odrazu wychodzić. TYlko nie w upale, przy wietrze. Zreszta niech się wypowiedzą młodsze koleżanki.
Myślę , że to bzdura ... A przynajmniej nie do końca prawda .
Dlaczego to ma być niby przywilej dzieciaka ? Dziecko to taki sam człowiek jak my , tylko mniejszy przecież ;) .
Ja Ty się pobrudzisz jedząc maliny , i chodzisz taka umorusana - to jesteś szczęśliwsza ?
Staram się , żeby moje dzieci były ( w miarę ) czyste i szczęśliwe . Gdy mają czas na zabawę , albo pracę - to nie ingeruję , gdy farba pryśnie na koszulkę , rękę , czy podłogę ... Nie zakazuję kopania rękoma w ziemi w poszukiwaniu skarbów . Nie wymagam powrotu do domu po każdym skoku do kałuży z połowicznym zamoczeniem ( no chyba , że ziąb jest wielki ) .
Zabawa to święte prawo dziecka ( dorosłego zresztą też ) ... , umorusanie się przy pracy - tak samo . Ale tak samo świętym obowiązkiem jest ( i dorosłego , i dziecka ) , doprowadzenie do stanu używalności .
Nie wnikam co tam moje dzieciaki wyprawiają na dworze . Nie rozliczam ich z tego ... Po powrocie do domu mają mieć czyste ręce , buzie i nogi ( + obowiązkowa kąpiel wieczorem ) . I zawsze sprawdzam paznokcie .
Ciągle mam przy sobie " mokre " chusteczki , bo zaschnięte lody / czekolada / smarki / resztki obiadu na twarzy dziecka , są dla mnie po prostu niesmaczne ( tak samo jak i u dorosłego ) . I nie są wyznacznikiem szczęścia , tylko niezdrowym podejściem do dzieciństwa . Rodziców ...
Dlatego, że są dziećmi i pewnych rzeczy nie można od nich wymagać np. tego żeby cały czas się kontrolowało pod względem czystości. Dzieci zachowują się spontanicznie. Wsówają słodkie maliny nie patrząc, że sok kapie im na bluzkę i po twarzy. Dorośli raczej się nie brudzą przy jedzeniu malin, jagód czy talerza z pierogami. Kontrolują swoje zachowania. Dzieci do pewnego wieku nie. Kiedyś mój syn jak jadł to ręce wycierał w ubranie. Trochę czasu mineło jak sie nauczył, że do tego służą ręczniki papierowe, woda i mydło.
Myślę, że w tym powiedzeniu nie chodzi o to, że naszym obowiązkiem jest dbanie o to aby nasze dzieci były czyste, tylko o odsesyjne strofowanie dziecka i upominanie pod wzgledem czystości. Napisałaś, że zabawa to święte prawo dziecka i również to, że ma święte prawo przy tej zabawie się ubrudzić. Znam rodziców, którzy nie pozwalają dzieciom się bawić w to czy tamto bo się ubrudzi, dla mnie to jest krzywda dla dziecka. Jak dzieciaki biegają po ogrodzie nie noszą spodni zaprasowanych w kantek i odświętnych sukienek i nie przeszkadza mi bluzka poplamiona sokiem z malin. W ciągu całego dnia musiała bym chyba zużyć wszystkie bluzki jakbym chciała mu przebierać. Co innego jak już gdzieś wychodzimy. Najważniejsze dla mnie jest to, że moje dziecko jest szczęśliwe.
Chyba nie do końca zrozumiałaś o co chodziło Agusi. Nikt nie chce zostawić takiego umorusanego malca na cały dzień czy noc, raczej o to aby dziecko mogło bawić się beztrosko bez stresu, że się pobrudzi.
Logiczne jest, że kiedy przychodzi brudasek na obiad, musi się umyć czy wykąpać. Koniec zabawy, trzeba posprzątać .
Osobiście znam dziecko z ciężką postacią alergii. Ten maluch je codziennie to samo na śniadanie, obiad i kolację. Nie ma kontaktu z dziećmi, bo te roznoszą zarazki. Był wychowywany z sterylnych warunkach. Chłopczyk jest ciągle chory, a widziałaś smarki które są twarde jak sznurek i tak trzeba je wyciągać z nosa?
Myślę, że to wina rodziców którzy nie potrafią żyć normalnie, tylko kiedy pojawia się dziecko zaczynają je izolować od świata ludzi i zarazków.
Zgadzam się z Tobą. Brudne to szczęśliwe, dodam jeszcze, że zdrowe.
Chore na alergię dzieci często mają ją zafundowaną przez nadopiekuńczych rodziców. Wychowywane w sterylnych warunkach niestety cierpią do końca życia.
Kiedyś znajomi zostawili u nas dziewczynkę ( 5 lat) Rodzice wyjeżdżali, a ona miała zostać u nas przez weekend. Przy 30 stopniowym upale ubrana była na cebulę,
Patrzyła na nas jak na dziwaków, bo mąż kulał się z nią po trawie jak dzeciak. Pojechała z nami na wycieczkę rowerową do lasu, mogła jeść jeżyny, a wieczorem psikali się wodą z węża ogrodowego. Jejku jakie to dziecko było szczęśliwe.
Był jednak jeden niemiły incydent, mała kiedy bawiła się w ogrodzie pobrudziła trawą spodnie. Strasznie płakała po tym, bo mama będzie wyzywać, że zniszczyła spodnie.
Poniekąd rozumiem rodziców alergicznych dzieci. Moja Majka też alergiczna i wiem co to znaczy budzić się rano i widzieć podrapane do krwi dziecko - szyja, ręce - jedna rana. Przejmowałam się i przejmuję do teraz, ale nie odcinam niczego - na co ma ochotę to próbuje, wszędzie wlezie, tarza się w piasku.. I jest coraz lepiej. Właśnie dostałam cynk z pola namiotowego, gdzie przebywa z tatusiem, że tam, gdy brzdąc się wypluska w kałuży "nie przebiera się go w czyste rzeczy, tylko w jakieś inne, aktualnie suche"..;)
Też mam takich sąsiadów maja dziewczynkę w tym samym wieku co moja młodsza córka i co to dziecko przezywa to aż się serce kraje,ja rozumię że nie może dziecko chodzić wytytlane jak swinka za przeproszeniem no ale to co Oni wyczyniają to dla mnie paranoja.
Dziecku nic nie wolno, nie może biegać , jezdzić na rowerz eczy hulajnodze bo może sie przwrócić i ubrudzić, nic nie może zjeść jeśli ma bluzkę bo może poplamić,a moim hitem jest ze posiłki jada bez bluzeczki żeby się nie wybrudziła.Ma 5 lat prawie 6 nawet i wszystko dosłownie wszytsko łącznie zkotletem i ziemniakami ma miksowane na papki!
Zawsze chodzi z torebka , w której ma płyn dezynfekujący i dosłownie co 5 minut uzywa go rączek.
A w ubiegłym roku jak dziewczyny zabrałam na jagody i mała ubrudziła koszulkę to myslałam że ta sąsiadką ja zję normalnie zaczęla wreszczeć wyzaywać to biedne dziecko od świn i brudasów az wyciągnęłam z portfela 50 zł i podałam mówiąc ze to na nowa bluzkę.To popatrzyła na mnie i się w końcu uciszyła.
Ale kasę wzieła :-)
Niedawno mała była u nas i dziewczyny jadły jabłka to o mało zawału nie dostałam jak przy pierwszym kęsie prawię się udusiła tak się udławiła, bo wogóle nie potrafi gryżć wszystko w papkach dostaje.
Także uwazam nie można popadać w skrajności, trzeba umiec to jakoś wyposrodkować, a przede wszystkim podchodzić do życia na większym luzie a nie spinać się na każdym kroku.
Ja bym to gdzieś zgłosiła, a przynajmniej w szkole czy przedszkolu... przecież to chore, zwyczajnie dręczą to dziecko, to juz zakrawa na przemoc... ktoś powinin z nimi o tym porozmawiać...
Peggi tylko w takim kraju żyjemy, że nie ma gdzie można przypadków zgłosić. Dzieci żyją np. w patologicznych rodzinach i w takim systemie żyjemy, że nikt nic nie może zrobić. Nawet jak się dziecku dzieje krzywda ma zaburzenia psychologiczne to też nic ne zrobisz jak rodzice nie pójdą do psychologa a iśc nie muszą i szkole nie muszą przedstawiać zaświadczenia. Dla mnie to jest chore.
Wierze, że jeśli ci rodzice kochają dziecko, to może rozmowa z psychologiem w przedszkolu czy szkole by pomogła... na zasadzie, ze ktoś im uswidomi, że krzywdzą swoje dziecko. Przecież takie postępowanie negatywnie wpływa na rozwój tej dziewczynki... Chyba tego by nie chcieli - aby ich dziecko gorzej się rozwijało... Zawsze można spróbować i poprosić w szkole czy przedszkolu o interwencję..przynajmniej tyle...
No i może na Niebieskiej Linii coś by poradzili...
Nie ma w szkole psychologów są pedagodzy :( Dopóki dziecku nie dziecie się "krzywda", a w praktyce dopóki rodzice nie zakatują dziecka na śmierć nikogo nie obchodzą psychologiczne problemy dzieci.
U nas w przedszkolu jest psycholog... ma stały dyżur, krótki, ale zawsze to coś... ale widzę, że ci rodzice za nic na świecie nie przyznają sie, ze coś robią źle... taki typ... znam to i współczuje temu dziecku!
Dokładnie tak kiedyś mój mąż delikatnie zasugerował rodzicom że malutka jest bardzo zestresowana i nerwowa i może warto byłoby to skonsultować ze specjalistą to dostał taką zj...ę że pół wsi ją słyszało.A potem mała dłuższy czas nie mogła przychodzić.
Dla mnie to tez jest chore niemniej nawet nie ma gdzie się z tym udać bo sznowna mamusia jest kierownikiem miejscowego OPS-u.
jedyne co mogę to zapraszać jak najczęsciej małą do siebie przynajmniej może poszaleć dowoli, ale teraz juz na wszelki wypadek przebieram ja w ubranka naszej małej żeby swoich nie wyplamiła.
Rety, znam taki typ osób... na stanowisku... rzeczywiście, prawdopodbnie jest niereformowalna... szkoda dziecka! Dobrze, ze chociaż u Was moze zaznać trochę normalności!
O tak u nas robi wszystko to czego mama jej zabrania , oczywiście dbam aby krzywda jej się nie stała.
Ale jak nie ma jej dwa, trzy dni a potem wpadnie to normalnie szaleje jak piesek z łańcucha spuszczony.Ostatnio mój mąż wsciekał się z dziewczynami w ogrodzie , rzucali się swieżo skoszoną trawą, polewali wodą a mała zapytała mojej córki:Czemu Twój tata ciągle się z nami bawi i nic nie krzyczy?
Żal mi jej, nie wiem jak można traktować w ten sposób swoje dziecko dla mnie to jest nie do pomyślenia...
No to "pięknie"Mamusia na pewno ma jakąś fobię,ne wiem,czy na skutek swojej pracy???Nie będę sie bawic w psychologa,ale dobrze nie jest.
Dobrze,że mała do was przychodzi.Robisz to,co mozesz najlepszego.Skąd ja to znam???
Już wiele lat temu,we Wrocławiu też było małżeństwo,które tak rzdako wypuszczalo swoją córkę (a pózniej i syna) na podwórko,że niektórzy dość długo się zastanawiali,czy te zdieci naprawdę istnieją.Jak to w blokach-mamy z wózkami,póżniej latorośla w piaskownicy czy na rowerkach,a tam...cisza.Pózniej córka zaczęła pojawiać się od czasu do zcasu...w oknie.Nie zapomnę,z jaim żalem patrzyla na bawiacych się rówieśników.Jej nic nie było wolno.w mieszkaniu też.Mieszkanie to 2 pokoje na 5 osób i psa w dodatku.to dziecko miałao do dyspozycji tylko kawałek podłogi między wersalką a ścianą.Jak wrócił ojciec,nie mogła nawet jak podskoczyć na nodze,bo zaraz nyło "uspokój się".Jak przychodziła do nas,mało domu nie rozniosła,ale starałam się nie denerwować.Szkoda mi jej było.
Wiesz,to jakoś nie całkiem tak.Mama tych dzieci nie robiła im niby krzywdy.Oprane,nakarmione jak tam dała radę.Błędy dietetyczne na pewno były,bo córka była zatuczona,ale często miała anemię.Co do tulenia,niby też było.Dziwna obieta.Nie wiem,może jej sie nie chciało wychodzić?Ale żeby nie wypuścić dziecka,to niezrozumiałe.Każda z nas,które akurat byłyśmy z dziećmi,dopilnowałaby go.Podobno jak matka była mała,też tak ją mama traktowała.A pies-no,fajnie niby,ale nie w tym przypadku.Nawet z psem nie wyszli,jak potrzebował.Jak pies już nie wytrzymał i nasikał w domu,wydzierali się na niego.No cóż,jak się nie chce wyjść z dzieckiem,to z psem tym bardziej.Szkoda było i jego.Aha...to już zakrawa na mój głupi żart,ale.."pan domu" chwalił się,że 'czworonożny przyjaciel" jest taki madry,że ...sika tylko w przedpokoju.Cóż,dodam tylko,że to był owczarek niemiecki.Mieszkanie,takie jak moje wówczas,czyli 46 m.kw.
To ja tylko skomentuję psa. Otóż znam panią doktor, która szczyci się tym, że jej piesek sika tylko w jednym kącie, który sobie wybrał. Zupełnie jak poprzedni! Tyle tylko, że tu chodzi o yorka. Jakoś tego nie ogarniam. Przynajmniej bym sie tym nie chwaliła, że pies leje w domu.
Psy też nieraz próbują się "migać" od wyjscia,ale trzeba przyzwyczajać od szczeniaczka i być konsekwentnym.
Ha,przypomniałam sobie zupełnie skrajną sytuację.Mój kolega z pracy ma psiaka,który tak sie nauczył,że nigdy nawet nie wysikał się na posesji,a mają dużą,w tym ogród i trawnik.Zawsze był wyprowadzany na pobliskie "dzikie" łąki.No i niby pieknie,ale...przyszła powódż,dom i podwórko zalało.Biedny "Pikuś" płakał,pewnie już z bólu,ale nie wysikał się w domu.Cóż oni nie wyprawiali-kuweta,mata z piaskiem-no i nic.No cóż,kolega musiał go na rękach wynosić na nie zalane ląki,a woda na podwórku sięgała mu po klatkę piersiową.
U mnie dzieci po podwórku biegają umorusane, ale gdy gdzieś wychodzimy to przebieram ich w czyste ciuchy. Buzie zawsze staram im się myć, aby miały czyste, nie lubie jak mają brudne, tak samo nie lubię widoku osmarkanych dzieci
Zdarzało się że wycierałam nosy dzieciom sąsiadki, jak się bawiły u nas na podwórku z moimi:)Potem położyłam im chusteczki i pokazałam co trzeba robić , jak leci im z nosa i gdzie wrzucać brudne chusteczki,pojętne maluchy, szybko załapały co i jak:)Teraz jak przychodzą , to same wołają o chusteczki, często im leci z nosa, czuje że to alergia jakaś, matkę mało to interesuje, prawdę mówiąc.
Jako mała dziewczynka mogłam bawić a przy tym brudzić się do woli. Moja sąsiadka rówieśniczka nie. Zawsze z całym podwórkiem, mierzyliśmy wodę w kałuży, jeździliśmy na rowerach, skakaliśmy przez płoty, graliśmy w kapsle na kolanach itp. Ania zawsze w białych rajstopkach patrzyła z boku bo nie mogła się pobrudzić.... Patrzyła i............ jadła. Batoniki, ciasteczka..... Do tej pory walczy z otyłością. Te cholerne rajstopki były ważniejsze niż ruch na swiezym powietrzu.
Jak trzeba brudne, jak potzreba to czyste. Dziecko jak się bawi to ma się ubrudzić, że tylko oczy będą się świecić, wtedy jest szczęśliwe, ale muszą być nauczone zasad higieny. Będzie ważne spotkanie to dzieciaczek musi być czysty i basta. Równowaga to podstawa. Ja jak byłam mała ciągle chodziłam umorusana, ale Mama dbała, żeby wszystko miało swoje granice i uczyła mnie jak o siebie dbać. Tak samo postępuję z synem. Jak chce się bawić dostaje robocze ciuchy i do dzieła. Jak wychodzę choćby do sklepu to się czyści i przebiera w wyjściowe ubranka :) !
oj tak, moja też jest najbardziej szczęśliwa jak ma możliwość pobrudzić się do granic możliwości. Nie przebieram jej, co parę minut, bo to nie miałoby sensu. Zaraz znowu byłaby tak samo umorusana. Pilnuję tylko żeby ręce miała czyste, bo czasem je do buzi pakuje. Wczoraj na ogródku najpierw weszła do basenu a potem poszła kopać grządki i poprawiła piaskiem w piaskownicy. Mama pod szlaufem opłukała, więc trzeba było doprawić sie błotkiem zrobionym własnoręcznie polewając ziemię wodą z konewki.
Dziękuje Wróbelku za zdjęcia są śliczne. ::) Takie umurusane, szczęśliwe bużki uwielbiam. Kiedyś jak cyfrowe aparaty zaczynały dopiero raczkować. Wygrałam w konkursie Kodaka pt. Moje Wakacje" Córka siedziała na na kocyku na trawie i zajadała jagody. Jej buźka była cała umurusana, gdyby nie uśmiech od ucha do ucha to można by pomysleć, że dziecko jest zmasakrowane.
Wczoraj rozmawiałam ze znajomą. Jej syn 10 lat pojechał na wakacje z babcią. Czyścioszek z niego jest nieziemski, ale jescze w granicach normy. Otóż wynajmują pokój w pensjonacie na piętrze, toaleta wspólna dla wszystkich. Dziecko odmawiało załatwienia się w niej bo toaleta wg. jej syna jest brudna. Babcia podobno była bardzo niezadowolona bo musiała publiczny kibelek szorować
Moi znajomi jeżdżą od lat do tego samego czyściutkiego pensjonatu w Zakopanem. I od lat ona wiezie ze sąbą Domestos i coś jeszcze, aby wyszorować kibelek i wannę, które sąt w łazience przy pokoju. Więc uważam, że dzieciak w normie.
No ja też uważam, że w normie bo jak jest gdzieś brudno to ja się też nie załatwie. Jak jadę gdzieś na dłużej, to też nie lubię takich wspólnych kibelków.
brudne i szczęśliwe ,czyste i nieszczęśliwe. Co myślicie o tym?
Patrzę na te moje pociechy- syn buzia umurusana od malin, koszulka oczywiście też, biega po ogrodzie uśmiechnięty od rano do wieczora. Nigdy jak dzieci były młodsze nia przebierałam ich co 5 minut. Tylko jak się wyjątkowo mocno sie upaprały. Dbałam tylko o czyste ręce a wszystko inne wypierze się. :) U was jak to jest ? Dodam, że w żaden sposób mnie nie denerwuje, że takie umurusane chodzą. Ot taki przywilej dzieciaka.
Trochę za bardzo to rozwinęłaś. Dzieci, po prostu, dzielą się na brudne i nieszczęśliwe.
Pamiętam, jak moja córka miała ze 3 latka. Od mojej siostry dostała przecudnej urody miniaturowe, białe, mięciuchne futerko. No i spacerze z psami wygrzmociła się w największe błoto (była wczesna zima, śniegu jeszcze nie było). Takie sięgające do pół łydki. Boże, jaka ona szczęsliwa była, jak się podniosła.
Futerka sie odratować nie dało!
Ja pamietam jak dostałam taką piękną chińską sukienkę ( wtedy to był jeszcze rarytas a rzeczy pochodzące z chin były przepiękne). W niedziele odziałam się w nią ucieszono taka. Po południ poszłam na wrotki dumna taka jechałami i nagle wpierdzieliłam się w wielka kałużę pełną zbutwiałych liści. Masakra. Rodzice jak mnie zobaczyli nie byli zadowoleni. :)
Hahaha, moi tez nie byli , kiedy chodziłam w dzurawych rajstopkach, taplałam sie w blocie i przychodzilam do domu czarna od brudu z poobijanymi łokciami i kolanami i cała happy.
Kiedyś usłyszałam bardzo mądrą rzecz od koleżanki: Jeśli nie stać cię na to żeby twoje dziecko ubrudziło spodnie za 100zł to kup mu za 5. Na podwórko ubieram synka lat 4 w ciuszki z lumpeksu i nawet mi powieka nie drgnie jak uwali wszystko po 5 minutach w błocie. Nie przebieram synka co chwilę bo wiem że zaraz będzie wyglądał tak samo. Nigdy nie trzęsłam się nad nim jak jadł jabłko czy gruszkę spod drzewa bez mycia. Jest okazem zdrowia. Oczywiście wie o tym aby umyć rączki zaraz po przyjściu do domu czy przed jedzeniem. Dla mnie ważniejsza rzeczą jest to ze je owoce czy surowe warzywa niż to czy mu piasek zgrzyta między zębami. Jeśli wysterylizuje się wszystko co otacza nasze dzieci nie pozwoli na dzieciństwo jakie my mieliśmy być może z niewiedzy to urośnie nam immunologiczna kaleka którą byle bakteria położy do łóżka na wiele dni.
Kiedyś gdzieś u znajomych słyszałam taką opowieść. Dziecko im ciągle chorowało. Chodzili po wszystkich lekarzach, badania były w normie, a dziecko wiecznie chore jak nie zpalenie oskrzeli to angina. Po anginie zapalenie płuc i tak przez kilka lat. Nawet do jakiś uzdrowicieli zawitali, którzy też nic nie zdziałali. Wkońcy trafili na lekarza, który ich zapytał: -Czy dziecko kiedyś jechało w pociągu? Oni że nie. Czy jechało w tramwaju, autobusie? znów zapytał- oni, że nie. Więc kazał im kupić bilet na pociąg i pojechać z dzieckiem gdzieś. Zalecił, że dziecko na wydotykać tam wszystko co jest możliwe i może nawet polizać.Przejechali się tak kilka razy, z zdesperacji bo niewiedzieli co mają robić. Dziecko od tamtej pory zdrowe jak ryba :) Więc jest dużo prawdy w tym co piszesz:)
moje dziecko wychowywałam prawie w sterylnych warunkach ,7 milionów razy mycie rąk itd jak już nauczył się chodzić żeby nie biegać ciągle i myć mu ręce wynosiłam miskę na podwórko zeby w kazdej chwili jak się tego domagał umyc mu ręce piasek brał w 2 palce nie było mowy o stawianiu babek , wiaderko łopatka we wannie do wody to nie był mój wymysł tylko fanaberia dziecka musiałam się nauczyć , dmuchanie nosa to była panika bo pod nosem mokro szał przy nebulizacji bo para leci ,cały czas buzia czysta natomiast rękaw umorusany od wycierania buzi nie wypił z mojej szklanki herbaty oglądał szklankę z kazdej strony czy nikt z niej nie pił teraz moje dziecko to stary 20 letni chłop rzeczy na których mu zależy są ułorzone alfabetycznie i tematycznie a reszta......w kazdym bądz razie jak ktoś wchodzi to drzwi zamykam od pokoju , jak był malutki nigdy nie tarzał się w ..niczym nie chodził po wodzie (w przeciwieństwie do mnie) nie topił butów w błocie w miejscowości w której mieszkam jest zalew dopuszczony do pływania nie chodzi tam był w tym roku tylko raz jedzie na basen i co te czyste też mogą być szczęśliwe tylko inaczej
Ja bym takiego życia szczęściem nie nazwała. Czysta pedanteria, ale najważniejsze, że Twoje dziecko jest szczęśliwe. Współczuje jego żonie jak mu się trafi jakaś bałaganiara;)
Ja bym takiego życia szczęściem nie nazwała. Czysta pedanteria, ale
mojemu synowi do pedanterii brakuje jak z ziemi do księżyca są rzeczy które ma poukładane a reszta to bałagan 3 x dziennie kompiel ale nie zawsze do pokoju można wejść pachnąca koszulka jak najbardziej ale 5 butelek po wodzie leżą i mu nie przeszkadza więc jaka to pedanteria ?najważniejsze, że Twoje dziecko jest szczęśliwe. Współczuje jego
żonie jak mu się trafi jakaś bałaganiara;)
Mnie te częste kąpiele i mycie rąk wygląda na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne a nie pedanterie
Mnie te częste kąpiele i mycie rąk wygląda na zaburzenia
zaburzenie obsesyjno-kompulsywne u 2 latka ? to co powiesz na to jak na czekoladowy budyń mówił że to kupa i za nic w świecie go nie zjadł w ziarenkach bananów widział robaki więc wyciągalam albo gniotłam widelcem ? wate cukrową jadł nożem i widelcem a żeby nie mieć tłystych rąk to koniec udka zawijalam w serwetkę i miałam problem z głowy bo zjadł samodzielnie kawałek mięsa to wedłóg ciebie co ? moze podasz jakiś inne ciekawsze zaburzenieobsesyjno-kompulsywne a nie pedanterie
Wiesz, nie irytuj się, ale tak to wygląda z Twojego opisu. To nie jest normalne zachowanie dwulatka . Nie obrażaj się. Nie wiem , czy konsultowałaś to kiedyś z lekarzem , czy w ogóle z kim kolwiek rozmawiałaś na ten temat. Ja , gdybym była na Twoim miejscu, na pewno takie zachowanie dziecka by mnie zastanowiło i szukałabym pryczyny takiego zachowania.
Wiesz, nie irytuj się, ale tak to wygląda z Twojego opisu. To nie jest
nie mam zamiaru się denerwować mój syn teraz ma lat 20 i jakoś żyje i w psychiatryku nie wylądował jak lubiał być czysty tak jest nadal przychodzi ze szkoły myje nogi i zakłada czyste skarpety ,po kompieli majtki koszulkę przebiera 2 x dziennie jak jest przepocona a czasami w 1 chodzi 2 dni to chyba też obsesja jak myślisz ?normalne zachowanie dwulatka . Nie obrażaj się. Nie wiem , czy
konsultowałaś to kiedyś z lekarzem , czy w ogóle z kim kolwiek
rozmawiałaś na ten temat. Ja , gdybym była na Twoim miejscu, na pewno takie
zachowanie dziecka by mnie zastanowiło i szukałabym pryczyny takiego
zachowania.
Słuchaj, cy ja napisałam , że powinien wylądować w szpitalu psychiatrycznym? Twoje dziecko, Twoje sprawa. Ja napisałam co myślęi jak bym sie zachowała, gdym u swojego dziecka zaobserwowała takie zachowania
Na pewno nie wynosiłabym miski na podwórko.
Słuchaj, cy ja napisałam , że powinien wylądować w szpitalu
to było moje prywatne podwórko biegoć po schodach i taszczyć dziecko jakoś mi się nie chciałopsychiatrycznym? Twoje dziecko, Twoje sprawa. Ja napisałam co myślęi jak
bym sie zachowała, gdym u swojego dziecka zaobserwowała takie zachowania Na
pewno nie wynosiłabym miski na podwórko.
Takie zachowania to natręctwa, które mogą mocno w życiu zamieszać i spowodować duży dyskomfort w prowadzeniu pracy i w osobistym życiu. Najczęściej występują u dorosłych ludzi, i wynikają z ciężkich przeżyć w okresie dzieciństwa. Osoby nimi dotknięte podejmują leczenie zazwyczaj z dobrym skutkiem.
A tak poza tym kazdy z nas popełnia błedy i wychowacze też. Ale akurat miska na podwórku, to nie uważam za jakąś straszną fanaberię. Akurat u mnie stoi takowa przed domem obecnie.
To tylko jedna z niewielu przyczyn OCDNajczęściej występują u dorosłych ludzi, i wynikają z ciężkich
przeżyć w okresie dzieciństwa.
ale to chyba nie do mnie ? To o czym piszesz może świadczyć o jakiś zaburzeniach. Czy Ty zgadzałaś się na jedzenie waty cukrowej nożem i widelcem?
ale to chyba nie do mnie ? To o czym piszesz może świadczyć o jakiś
a co miała zrobić jak się darł w niebogłosy że będzie miał brudne ręce za nim z tą watą wróciliśmy do domu to jej polowy nie było i koncertu też na którym byliśmy miał w tedy 4 moze 5 latzaburzeniach. Czy Ty zgadzałaś się na jedzenie waty cukrowej nożem i
widelcem?
Nie ulegać :) Podarł by się parę razy, a za którymś zrozumiał, że nie on tu nie rządzi. Ale jak piszesz to już dorosły chłop i waty cukrowej pewnie nie jada:)
Nie ulegać :) Podarł by się parę razy, a za którymś zrozumiał,
Więcej mu nie kupiłam dostawał kase i jak chciał to sobie sam kupił ,ale to już stare czasy wywołują tylko uśmiechże nie on tu nie rządzi. Ale jak piszesz to już dorosły chłop i waty
cukrowej pewnie nie jada:)
Fajnie tak powspominać :)
Dlaczego się denerwujesz? Przecież nie pisałam tego złośliwie
Mam w swoim otoczeniu osobę chorą na OCD i wiem jak strasznie męcząca jest to choroba.
Z Twojego opisu wynika,że dziecko miało różnego rodzaju lęki,które uniemożliwiały normalne funkcjonowanie a nerwica natręctw między innymi tak się objawia.
Pytasz czy 2 letnie dziecko może być chore.
Oczywiście,że tak. Małe dzieci uczą się tego typu zachować od swoich rodziców,którzy mają zaburzenia obsesyjno-kompulsywne.
Oczywiście nie piszę,że ty byłaś chora czy ktoś w Twojej rodzinie.Odpowiadam tylko na Twoje pytanie
No, ale z dwojda złego lepiej żeby się mył niż zalatywał Gdybym miała wybierać między takim co się myje 3 x dziennie i takim co raz na 3 dni to nie zastanawiałabym się ani chwili i wybrała 1 wersję:)
No, ale z dwojda złego lepiej żeby się mył niż zalatywał Gdybym miała
wybierać między takim co się myje 3 x dziennie i takim co raz na 3
dni to nie zastanawiałabym się ani chwili i wybrała 1 wersję:)
wiadomo
też wybrałabym czyściocha
A tak w ramach podtrzymania dobrego nastroju to powiem Wam, że ostatnio byłam na pewnym wyjeździe i jedna Pani codziennie zamiast myć nogi pisikała je dezodoranten nivea.
Posmarkałam się
Moja mama jest i była pedantką. Dlatego czytając Twoją wypowiedź nasunęło mi się pytanie:
te czyste też mogą być szczęśliwe tylko inaczej
Czy otoczenie ( dzieci, żona) też będzie szczęśliwe? życzę Twojemu synowi, żeby kiedyś spotkał na swojej drodze równie pedantyczną kobietę. Inaczej i On i ona szczęśliwi nie będą.
Moja córcia podobny przykład. Jak była malutka to nie biegała,"bo mogła by się przewróćić i np. rękawiczki wybrudzić" takie teksty mówiła w necałe 2 latka. Smutno mi było, ale cóż począć. Teraz najmłodszy też jest niestety podobny do niej. Psa do domu mi nie wpuszcza, bo sunia może mieć brudne łapy. A tragedia jak go poliże,bo ma... brudny jęzor. Żebym pozwoliła to by się kąpał 3 razy dziennie. Dobrze ,że pozostałe są bardziej na luzie.
Aż mi się nie chce wierzyć, że są takie czyste dzieci.
Moja usypiała z suką na legowisku i gryzła ją. Jako całkiem mała próbowała psom z misek wybierać (pewnie by i zjadła, gdybym nie zabrała). Syn był nie lepszy. Ale teraz do swojego maleństwa nie bardzo psie pyski dopuszcza.Moje też się wychowują z psami:)Nigdy nie chorowały, a psy nie raz im buźki przepędzlowały, niedawno razem jadły loda.Pies jest szczepiony, odrobaczony i kąpany, jak wchodzi do domu zawsze ma myte łapy, nawet jak jest sucho, to wyciera jej się wilgotną ścierką , żeby piachu nie wnosiła:)
Czyli jak najbadziej wszystko w normie.
moje dziecko wychowywałam prawie w sterylnych warunkach ,7
milionów razy mycie rąk itd .............................
Ciesz się, że nie zafundowałaś dziecku ciężkiej alergii na całe życie.
Brak zarazków może skutkować obniżonym stopniem odporności organizmu, a wtedy wierz mi nie jest lekko.
Moja koleżanka miała obsesję na tle podmywania, robiła to nawet po kilka razy dziennie, mało tego , parzyła rumianek i robiła sobie irygację. Jak poszła do lekarza i mu powiedziała, to ją skrytykował i powiedział , że wypłukuje wszystkie pożyteczne bakterie i może doprowadzić do wyjałowienia pochwy.
moje dziecko wychowywałam prawie w sterylnych warunkach
maje dziecko to był alergik i jeżeli jedziesz w nocy z 4 tygodniowym noworotkiem na pogotowie bo przestaje oddychać to wszystkie zalecenia lekarza wypełniasz jak chcesz mieć żywe dziecko proszę nie porównujcie wysypki alergicznej z dusznościami jego wrodzona dbałośc o higienę ułatwiła mi normalne funkcjonowenie miał 90 % że będzie miał astmę a z psem czy kotem bawił się i miał również w domu jak się okazało ze nie ma uczulenia na sierść teraz kot razem z nami mieszka,7milionów razy mycie rąk itd ............................. Ciesz
się, że nie zafundowałaś dziecku ciężkiej alergii na całe życie. Brak
zarazków może skutkować obniżonym stopniem odporności organizmu, a
wtedy wierz mi nie jest lekko.
Wybacz ale niejedzenie budyniu czekoladowego bo to kupa, za to jedzenie waty cukrowej noże i widelcem to nie jest wrodzona dbałość o higienę. Mam wrażenie, że właśnie przeżycie, o którym teraz napisałaś spowodowało, że młody robił co chciał i jak chciał a ty to przyjęłaś za normę i mu na to pozwoliłaś. Gdyby mój 4-latek darł chapę, że od waty cukrowej będzie miał brudne ręce, to bym mu tę watę wyjęła z ręki i wyrzuciła do kosza. Dla mnie to byłby koniec tematu. Ty wybrałaś powrót do domu i pozwolenie dziecku na użycie noże i widelca do jej zjedzenia. Dla mnie to tak jakby pozwolenie na włażenie na głowę.
Wybacz ale niejedzenie budyniu czekoladowego bo to kupa, za to jedzenie waty
nie wyobrażam sobie jak można nakarmić dziecko na siłę budyniem który dla niego to kupa a z watą to był epizod który wspominam nie przyszło mi do głowy że akurat z tego zrobicie wielkie halo mogłam mu tą watę sama urywać i wkladać do buzi bo mnie o to prosił , wolalam wrócić do domu i żeby sam ją sobie zjadł od złośliwość mojacukrowej noże i widelcem to nie jest wrodzona dbałość o higienę. Mam
wrażenie, że właśnie przeżycie, o którym teraz napisałaś
spowodowało, że młody robił co chciał i jak chciał a ty to przyjęłaś
za normę i mu na to pozwoliłaś. Gdyby mój 4-latek darł chapę, że
od waty cukrowej będzie miał brudne ręce, to bym mu tę watę wyjęła z
ręki i wyrzuciła do kosza. Dla mnie to byłby koniec tematu. Ty wybrałaś
powrót do domu i pozwolenie dziecku na użycie noże i widelca do jej
zjedzenia. Dla mnie to tak jakby pozwolenie na włażenie
na głowę.
Ależ nie napisałam nic o karmieniu dziecka na siłę budyniem. Lub czymkolwiek. Napisałam, że nazywanie budyniu kupą nie ma nic wspólnego z "wrodzoną dbałością o higienę".
Jakbyś go przegłodziła, to by wszystko jadł, nic na siłe, akceptowałaś jego fanaberie, pozwalałaś mu na wszystko i miałaś takie efekty, a nie inne.Moje jak wybrzydzają to zabieram talerze z przed nosa i niech nie jedzą.Jak są głodne to same wolają, to ja się ich pytam , zjecie bez wybrzydzania, bo jak nie to lodów nie będzie i zjadają:)
MR widzę, że my całkiem podobne metody mamy. U mnie na "mamo, nie mogę" * było - "OK, nie jedz jak nie możesz - zjesz na kolację". Moja śp. Babcia mawiała obrazowo, że "z głodu jeszcze nikt się nie zes**ł"
* co znaczy - nie zjem, bo mi nie smakujeJakbyś go przegłodziła, to by wszystko jadł, nic na siłe, akceptowałaś
to nie był obiad tylko deser wogóle się takim pierdołami nie przejmowałam od anegdota z dziećiństwa , na siłę też go pączkami nie karmiłam a twierdził że to piłka przegładzać dziecko bo ma móżg jak orzech i swoim mlautkim rozumkiem nie moze odróżnić budyniu od kupy, pączka od piłki????jego fanaberie, pozwalałaś mu na wszystko i miałaś takie efekty, a nie
inne.Moje jak wybrzydzają to zabieram talerze z przed nosa i niech nie
jedzą.Jak są głodne to same wolają, to ja się ich pytam , zjecie bez
wybrzydzania, bo jak nie to lodów nie będzie i zjadają:)
Nigdy nie pozwoliłam sobie na przegłodzenie dzieci. Jeśli czegoś nie lubiły to im nie dawałam. Dom to nie obóz przetrwania, dziecko ma się czuć w nim dobrze. Ja też wielu rzeczy nie lubię i ich nie jem, dlaczego miałabym zmuszać do tego dziecko?
Nigdy nie pozwoliłam sobie na przegłodzenie dzieci. Jeśli czegoś nie
uważaj na to co piszesz , napisz jeszcze że myłaś dziecko po zjedzeniu lodów lub samo się chciało umyć nie daj Boże , stwierdzą że ma zabużenia psychicznelubiły to im nie dawałam. Dom to nie obóz przetrwania, dziecko ma
się czuć w nim dobrze. Ja też wielu rzeczy nie lubię i ich nie jem,
dlaczego miałabym zmuszać do tego dziecko?
Rdzino, nie bierz wszystkiego do siebie :)
Ja byłam dosyć wymagającą matką. Przy jedzeniu miały siedzieć przy stole, z piciem nie ganiałay po całym mieszkaniu. Były pewne granice, których nie mogły przekroczyć. Ale o przegłodzeniu mowy być nie mogło. A brudziły się standardowo, jak dzieci :)
No, dobra, nie dawałaś czego nie lubiły. A jeśli, ani Boże mój, nie było mowy o zjedzeniu obiadu, to co? Wymyślałaś coś innego - nie!, a może tamto - nie!, a może coś - nie!!! nie jesteśmy głodne!!! - to co? Na siłę karmiłaś czy dawałaś sobie spokój i łaziły, aż zgłodniały? Bo MR to chyba o takie "przegłodzenie" chodziło. Tak z ciekawości pytam. Bo ja nigdy za dziećmi z kanapeczkami po dworze nie latałam (ale też raczej /z naciskiem na raczej/ kłopotów z niejadkami nie miałam).
P.S. No i myśl nieuczesana a raczej wspomnienie. U mnie zostawienie dzieciaka z kolacją samego przy stole i wyjście z pokoju znaczyło, że moje, skądinąd doskonale ułożone psy natychmiast mu zjedzą z talerzyka kanapki, ukradną z ręki a i mleko z kubka wypiją.Nie miałam takich przypadków, żeby nie było mowy o niezjedzeniu obiadu. Gotowałam, to co wszyscy lubiliśmy. Jeśli ja nie jadłam mielonych, to brałam sobie do ziemniaków mięso ugotowane w zupie, tak samo miałam z zamiennikami dla dzieci. Był czas, że jadły np tylko jajka, albo tylko biały ser. Nie wymyślałam nic innego, bo byloby to bez sensu. Wolałam, żeby zjadły to na co maja ochotę, niż popaprały inne danie.
Tez nie goniłam z kanapkami po parku. Jak juz pisalam, jedzenie było przy stole.
ad. PS
Nie mielismy wtedy psa :)
A jak zauważyłam ten, którego macie teraz, raczej nie byłby w stanie brutalnie napaść i okraść małe bezbronne dziecko z ostatniego kęsa pożywienia.
Znowu P.S. Koty też nie lepsze ale, o dziwo, do mojego jedzenia łap nie wyciągają.na talerz nie, ale do jamy ustnej chętnie batmanek dużemu zaglądnie :)
No, ba! Mój potrafi psu z pyska co lepsze wygarnąć łapą. I co dziwne - o ile obie suki nie mogą Hyrnemu do miski z jedzeniem podejść, bo natychmiast są skarcone, kot robi takie numery i przechodzą mu bezkarnie.
Mój kot jest dobrze wychowany po stole i meblach nie chadza:)
A ja mam trzy bardzo niewychowane :/
Tylko pies jest dobrze wychowany :))))))))))))
Łomatko! Moje to tylko obrus respektują.
Każdy ma swoje metody. Moja koleżanka ma chłopa jak dąb, syn ma 18 lat i też kawał chłopiska + dwoje trochę młodszych. KAŻDA zupa, dosłownie każda musi być zmiksowana na papkę bo inaczej towarzystwo nie ruszy. Zębów nie mają czy co? Dla mnie to fochy i już oczami wyobraźni widzę zachwyt przyszłej synowej, która staremu chłopu będzie musiała robić papki dla niemowlaków. Ja rozumiem zupę-krem co jakiś czas, ale miksować krupnik?
P.S. Moja młoda jak zarazy próbuje się wystrzegać zup' bo każda "jest ohydna". Nie ma przeproś - ma zjeść, dostaje symboliczną ilość ale nie po to stoję w garach, żeby ktoś ostentacyjnie stroił miny a podwójnie też nie zamierzam gotować. Zresztą zaproponowałam, że ma tyle lat, że może ona serwować obiady.
P.S.2 Na propozycję - zjesz na kolację, jakoś każdy szybciutko zjadał i głodny nie chodził. A głodzić specjalnie też nie głodziłam i sądzę, że MR też nie.Mojemu bratu mama tak przecedzała wszystkie zupki, żeby farfocle nie pływały. Do czasu, aż poszedl do wojska :)
Ło matulu :)
Ja pozwalam dzieciom nielubić pewnych rzeczy nie jedzą np sałaty, syn nie lubi pomidorów, a córka ogórków. Tylko nie lubic czegoś, a wybrzydzać to jest różnica. Jak dzieciaki czegoś nie jedzą to nie wmuszam w nich. Nie pozwalam wtedy na cukierki do czasu jak nie wróci apetyt. Myślę , że czasem rodzice popełniaja błedy w żywieniu, nie podają dzieciakom warzyw w zupie, dzieci są przyzwyczajone do zup typu krem i później nie chca jadać w innej postaci.
Ależ oczywiście, ja nie wmuszam w młodą szpinaku, którego szczerze nie cierpi (chyba, że w zapiekance z serem pleśniowym). Brukselki też nie lubi i nie je. Ale np. zupy? To już dla mnie wybrzydzanie.
Agnieszko, gdybyś Ty wiedziała jakim ja byłam wybrednym dzieckiem! Pamiętam jak mój tatuś chodził z łyżką po domu i opowiadał mi: leci samolot do hangaru... Ja wtedy otwwierałam paszczę i łaskawie zjadłam jeden kęs.
Po ślubie poszliśmy na obiad do mojej teściowej. Była zupa grochowa, za drugie ziemniaki, mielony i sałata. Wyobraź sobie minę mojej teściowej jak za zupę podziękowalam, a z drugiego zjadłam tylko ziemniaki.
Od tego czasu minęło trochę czasu, nadal nie jadam sałaty i grochu pod żadną postacią.
Nie lubię ciast drożdżowych, kruchych, fracuskich, rozpieczonych jabłek, cynamonu.
I pewnie coś by się jeszcze znalazło. Jestem wdzięczna moim rodzicom, że nie zmuszali mnie do jedzenia tego co nie lubiłam. Zagłodziłabym się na smierć.
Ja pamiętam jak jedna z moich potencjalnych teściowych chciała mnie nakarmić flakami brr..
Pewnie, że każdy z nas czegoś nie jada. U mojego brata w domu przeważnie jadają żółty ser i biały ser, wędlin nie lubią. Ja starałam się aby dzieci jadły wszytsko i tak jest nie wmuszałam nigdy nie to nie. Czasem przecież jest tak, że dziecko choroba bierze i nie ma wtedy apetytu. Na kolację obiadu nigdy nie odrzewałam bo dla mnie obiad to obiad, kolacja to kolacja.
Mój mąż nigdy nie lubił sałaty, a ja ją uwielbiam i sobie przyrządzałam kiedyś spróbował i do dziś też lubi.
Ja najbardziej dumna jestem z tego, że nauczyłam swoje dzieci jadać ryby. Nie jakieś tam filety tylko ryby z ośćmi. Same sobie potriafią obrać i je uwielbiają co rzedko się zdarza u dzieci. Ryba u mnie w domu to jest największy przysmak.
To mamy ze sobą coś wspólnego ciasta drożdżaowego też nielubię jedynie w pizzy. :)
O tak, w pizzy tylko drożdżowe :)
Pewnie że nie głodzę:)ale nie pozwalam młodym rządzić w domu i nie latam za nimi z talerzami, jak niektóre matki i zmuszają dzieci do jedzenia.
Każdy ma swoje metody. Moja koleżanka ma chłopa jak dąb, syn ma 18 lat i
ja nie głodziłam nie pyło potrzeby u mnie zupy miały kolory nie smaki nie gotuję osobno dla każdego jeden gar jedno danie te przykłady które podałam to są wspomniena z przed prawie 20 lat jak moje dziecko bylo małe 2 może 3 letnie przez myśl mi nie przeszło ze wywoła to taki negatywny odbiór jeszcze cos mi sie dziś przypmniało jak był taki malutki to zabraliśmy go nad wodę za skarby swiata do niej nie wszedł bo płytek nie było od taka była małpa ,kupiłam malutki basenik i powoli przezwyczjałam do ciapania ''bez płytek ''też kawał chłopiska + dwoje trochę młodszych. KAŻDA zupa, dosłownie
każda musi być zmiksowana na papkę bo inaczej towarzystwo nie ruszy.
Zębów nie mają czy co? Dla mnie to fochy i już oczami wyobraźni
widzę zachwyt przyszłej synowej, która staremu chłopu będzie
musiała robić papki dla niemowlaków. Ja rozumiem zupę-krem co jakiś
czas, ale miksować krupnik? P.S. Moja młoda jak zarazy próbuje się
wystrzegać zup' bo każda "jest ohydna". Nie ma przeproś - ma zjeść,
dostaje symboliczną ilość ale nie po to stoję w garach, żeby ktoś
ostentacyjnie stroił miny a podwójnie też nie zamierzam gotować.
Zresztą zaproponowałam, że ma tyle lat, że może ona serwować
obiady. P.S.2 Na propozycję - zjesz na kolację, jakoś każdy szybciutko
zjadał i głodny nie chodził. A głodzić specjalnie też nie głodziłam i
sądzę, że MR też nie.
Ależ rdzino, z mojej strony nie ma żadnego negatywnego odbioru. Wyraziłam swoje zdanie jeden raz i przestałam, bo zauważyłam, że ci to sprawia przykrość. A to o gotowaniu i głodzeniu nie było pite do ciebie. Takie luźne wywody na temat moich dzieci.
P.S. A jeśli chodzi o budyń czekoladowy to sądzę, że niejednemu dziecku się z kupą kojarzy.Ależ rdzino, z mojej strony nie ma żadnego negatywnego odbioru. Wyraziłam
Twoja opinia nie sprawia mi przykrość ,kazda z nas ma historie w swojej rodzinie które wspomina z uśmiechem po latach zdżiwiła mnie tylko wasza opinia na temat natręc i nienormalności mojego dziecka ,swoje zdanie jeden raz i przestałam, bo zauważyłam, że ci to sprawia
przykrość. A to o gotowaniu i głodzeniu nie było pite do ciebie. Takie
luźne wywody na temat moich dzieci. P.S. A jeśli chodzi o budyń
czekoladowy to sądzę, że niejednemu dziecku się z kupą kojarzy.
Rdzino, nienormalnie to jest wtedy, jak dziecko zjada kupę, a mówi, że to budyń czekoladowy ;)
Rdzino, nienormalnie to jest wtedy, jak dziecko zjada kupę, a mówi,
zgadzam się z Tobą więc jak miałam wytłumaczyć że to budyń nawet bardzo nie próbowałam nigdy w życiu nie zmusiła bym go do zjedzeniaże to budyń czekoladowy ;)
Ja słyszałam jak jedna 13 latka parówki na obozie jeść nie chciała bo kojarzyły jej się z penisem. Przepraszam jeśli kogoś tym wpisem obraziłam.
Całe szczęście, że nie dodawała z czyim.
Nigdy nie pozwoliłam sobie na przegłodzenie dzieci. Jeśli czegoś nie
lubiły to im nie dawałam. Dom to nie obóz przetrwania, dziecko ma
się czuć w nim dobrze. Ja też wielu rzeczy nie lubię i ich nie jem,
dlaczego miałabym zmuszać do tego dziecko?
Ooo , ja mam podobnie .
Staram się pokazać dzieciom , że jedzenie jest przyjemnością , a nie tylko napiełnieniem żołądka , gdy głód do tego zmusi ...
Gotuję najczęściej to , na co ja mam ochotę ( taki przywilej kucharki domowej ) , ale zawsze staram się ewentualnie o jakieś zamienniki w lodówce albo zamrażarce , po które mogą sięgnąć ci , którym z moją ochotą nie po drodze jest ...
Staram się rozmawiać z dziećmi dlaczego coś im nie smakuje . Z tego powodu wiem dlaczego ( na przykład ) syn nie lubi surowych pomidorów - a sok z nich uwielbia , dlaczego i syn i córka nie przełkną papki szpinakowej , ale już całe liście to chętnie . Dlaczego nie zjedzą mięsa z jakimkolwiek tłuszczem ( ja miałam to samo w dzieciństwie ... Nie chodzi o to , że można to wykroić , tylko jak to wygląda ) .
Dzięki rozmowom moje dzieci lubią ryby : okazało się , że nie znoszą smażonych filetów , ale uwielbiają pieczone ryby ( z ośćmi . Znaczy , ości nie jedzą , ale bardziej im smakują takie w całości ) .
No i króluje u nas jedna zasada :" zanim nie spróbujesz , nie możesz powiedzieć , że coś Ci nie smakuje ". Chociaż jeden kęs każdej nowości dzieciaki muszą skosztować .
Zrobiłabym dokładnie to samo.
Moje dzieci są czyste i szczęśliwe. Od dziecka dbają o czystość. Inni rodzice mi zazdrościli, że ich nie przebierałam kila razy dziennie jak były małe.
Moje dzieci też są czyste i szczęśliwe, dbają o czyste ręce, jak wchodzą z podwórka to same maszerują do łazienki i myją ręce i buzie, wcale im o tym nie przypominam.W czasie zabawy na dworzu, brudzą się trochę, ale to normalne, przecież to tylko dzieci:) Nie przebieram ich, chyba że gdzieś jedziemy lub idziemy na zakupy.
U nas jest na podwórku dużo zieleni, jedynie gdzie się mogą trochę pobrudzić, to piaskownica, no i oczywiście na zielono , o trawę:)
Wczoraj mnie naszły takie myśli właśnie odnośnie dzieci jak wieczorem zobaczyłam stopy swojego syna po całodniowym bieganiu po trawie. Jako jedyna w domu nie chadzam boso po ogrodzie.
Pamiętam jak w dzieciństwie jeżdziłam do mojej kochanej cioci na wakacje na wieś. Zawsze jak jeździliśmy na zakupy do miasta ciocia kazała mi się obierać w granatową ( wtedy to była odświętna) spódnicę, białe podkoloanówki i czesała mi warkocze,przywiązywała kokardy. Jak ja tego nie lubiłam. Nierozumiałam dlaczego idąc na zakupy mam się przebierać. W moim mieście żadne z dzieciaków się nie przebierało idąc do sklepu.:)
Moje dzieci tylko w piaskownicy chodzą na boso, po ogrodzie latają w sandałkach, wiedzą że nie wolno biegać na boso, mój starszy syn nadepnął na osę, wylądowaliśmy na pogotowiu.
U mnie nie mam os.;) Mąz dba o trawnik zawsze ładnie przystrzyżony jakieś preparaty na chwasty kupuje, nie ma koniczyny ani innych chwastów. Zaczął tak dbać o trawnik jak córka nadepneła na osę.
Mój maż bardzo dba o ogród i trawnik, ja mieszkam na wsi, na około są pola , rosną warzywa, sąsiadka ma morele i brzoskwinie, osy do nas też czasami przylatują:)
Wiem, wiem że dba pokazywałaś kiedyś zdjęcia.Jak to dobrze, że ich mamy od takich zadań specjalnych :) U mnie osy na samej trawie nie siedzą na kwiatkach to tak. Nie wiem dlaczego może dlatego, że zawsze krótko przystrzyżona, ale wzrokiem nie ogarnę całego trawnika, może są . W każdym razie poza jedną,więcej przygód z osami nie mieliśmy.
Dlaczego na pogotowiu Syn ma uczulenie na jad osy?
Noga mu spuchła jak balon, więc nie czekałam, tylko szybko na pogotowie.
Przypomina mi się Ewa Sałacka, która zmarła bo miała uczulenie na jad osy czy pszczoły, niepamietam dokładnie. Zmarła bo napiła się wody z butelki w której była osa brr.. do dziś mi ciarki przechodzą jak sobie o tym pomyślę.
Moje dziewczyny brudzą się w różnym stopniu: Tamara najczęściej, ale to przez malowanie, Ryśka na drugim miejscu (zasługa czekolady), Natalia na miejscu trzecim- czasem się upaćka szalejąc z koleżankami. Pranie mimo wszystko przynajmniej 5 razy w tygodniu, bo kto mógłby chodzić 2 dni w jednej koszulce, sukience, spodniach? To samo oczywiście dotyczy bielizny (choć nocna może służyć o dziwo do 3 dni) :) Mają ubrania wyjściowe, codzienne, do zabawy, szkolne i sportowe. Nie szaleję, jeżeli coś zniszczą, choć wolę oddawać ubrania niż wyrzucać, więc cieszę się, gdy są w dobrym stanie i komuś się przydadzą. :)
Ja lubię patrzeć na swoje jak są takie ubrudzone. Najbardziej jak coś jedza np pierogi z jagodami i buzia naokoło umorusana. Wtedy wiem, że im smakują. Córka 13 lat już się nie brudzi.
Mała wygląda uroczo zasypiając wymazana gdzieś między książkami ale od ośmiolatek wymagam ciut więcej rozwagi :) Zresztą są na etapie nawilżania i oczyszczania skóry, co robią 2 razy dziennie a mi kosmetyki niedługo z łazienki wyjdą " na salony" :)
Ja robię pranie 2 razy w tygodniu, pralka chodzi 3 razy ,białe,kolory i ciemne rzeczy.Tak się zastanawiam, czy komuś się przydadzą spodnie, czy sukienka,którą się raz założy i zaraz pierze:)No chyba że te rzeczy są strasznie brudne.
Nie są sprane jeżeli o to ci chodzi :)
Nie wiem czy są, czy nie są:)Moja córka chodzi kilka dni w spodniach,wystarczy że zmienia codziennie bieliznę i używa wkładek higienicznych, a bluzki pod pachami nie śmierdzą potem, tylko dezodorantem, także śmiało może założyć taka bluzkę 2 razy , no chyba że są upały, no to wiadomo.
Ja przeważnie też robię dwa razy w tygodniu. Białe, kolorowe, ciemne, koszule sukienki osobno i do tego zimą jeszcze swetry. Mnie się przydają teraz latem nie wyobrażam sobie aby nosić coś kilka dni. MR niekoniecznie brudne, ale przepocone. Dzieciaki do tego ciagle w ruchu biegają.
Dla mnie to trochę dziwne, kupić nowe spodnie, założyć je raz i za każdym razem prać:)Po 2 tygodniach zamiast spodni,bedzie sprana szmata.
To zależy od jakośći tkaniny:) Ja nie chodze ciągle w tych samych spodniach mam różne w jeden dzień spodnie w inny spódnice czy sukienkę.
co ja dla jednego dziwne dla drugiego normalne :) Zanim 14 razy wypiorę spodnie... Młode już z nich wyrosną. Fartuchy szkolne noszą dwa dni, bo mają tylko po 2 :)
Ja piore wiele rzeczy recznie - czasami wymagają tylko delikatnego prania, właściwie przepłukania w proszku - tylko żeby je odświeżyć, bo nie sa brudne tylko przepocone :)
Ja też nie piorę ręcznie. Mam taki program 15 min w pralce, pranie delikatne takie siakie owakie więc dla kobiety to jest luxsus:)
Mój ulubiony program to "pranie codzienne" :) Gdybym prała dwa razy w tygodniu nasza mała łazienka wyglądałaby jak magazyn osobliwości. Codziennie 5 par skarpet, 5 koszulek (czasem więcej-mały Ryś) minimum 3 pary spodni/spódnic/spodenek, 5 kompletów bielizny. :) do tego ręczniki co 2-3dni, pościel raz w tygodniu, ściereczki kuchenne... tony, po prostu tony prania :) Na szczęście większość rzeczy jasna...
eee nie to tylko 1 kosz :)
1 dziennie :) a spodnie coraz dłuższe dzieciowe :)
eee teraz to akurat w portkach długich się nie chodzi. Chiuchy letnie cieńkie więc więcej się mieści. Zimą to fakt problem portki, swetry i kosz pełen.
Każdy wieczorem segreguje swoje ubrania i wrzuca tam gdzie ich miejsce, ja wchodzę i z mina udręczonej pani domu wciskam przycisk, a później z miną nienawistną rozwieszam... mając na uwadze, że jak dorwę te choler*ną stonogę, co mi te skarpety podrzuca to nie daruję!!! :) Codziennie któraś z Młodych zadaje pytanie "Do pralki czy do kosza?" jakby nie można było zapamiętać... Dla mnie pranie jest jak zmywanie naczyń po każdym posiłku, nie martwię się, że mi się wzorek na talerzu wytrze :)
Mnie też do głowy by nie przyszło, prędzej się martwie,że od dużego słońca mi coś wyblaknie. Dziś mój syn nastawiał białe koszule i moje jakieś spódnice bluzki. I wsadził do pralki razem z nimi granatową koszulkę. Na całe szczęście nic nie zafarbowało. U mnie nikt nie segreguje wrzucamy do kosza, a póżniej ja albo ktoś z rodziny segreguje w łazience na kilka kupek i jedziemy z tym koksem. Teraz dobrze bo jak piorę wywiesze na dworze to za godz suche. Najgorzej jet zimą schnie, schnie i wyschnąc nie może.
My małą łazienkę wykorzystujemy jako pralnio-suszarnię, zimą wszystko schnie szybko, latem, wzorem sąsiadek wystawiam pranie na zewnątrz, czasem robiąc przy tym za atrakcje turystyczną :) Dzieciaki segregują, żeby w przyszłości nie były zaskoczone, że pranie (sprzątanie/zmywanie)samo się nie robi.
Dobrze że jest lato i moje dzieci chodzą w sandałkach bez skarpet,długich spodni też im nie zakładam,bo by im się dupinki zapociły, więc kosz wystarczy.Co do ściereczek kuchennych, całe szczęście że używam ręcznikow papierowych, więc ścierek nie muszę tak często prać:)
A my wieśniacy nosimy skarpety i do sandałów! Co prawda lato trwa u nas dłużej, jednak nie trwa cały rok i nie tylko latem prać należy, teraz, gdy nawet o 22 jest powyżej 30 stopni to dopiero ilość ubrań do prania bywa zatrważająca :) zwłaszcza, gdy spędza się aktywnie czas a wieczorem dla odmiany wychodzi się do teatru, na koncert, wieczorny spacer, przecież nie da się w jednej kiecce przelatać... Nie jestem tak rozrzutna by używać ręczników papierowych... kryzys jest :) Argument "noś przepocone bo materiał się zniszczy od prania" jakoś do mnie nie przemawia... dobry stwórca wyprzedaży stworzył je do 70% nie bez powodu! :)
Bahati,stać Cię na koncerty i teatry , a nie stać na ręczniki papierowe?:)U nas w Biedronce , takie recziki w promocji,mozna kupić za grosze. Wcalę Cię nie rozumiem, proszek, prąd, woda, przecież to drożej wychodzi.
Jeszcze na głowę nie upadłam, żebym kupiła jeansy ,założyła raz do sklepu, wróciła i je prała.Jesteś taka światowa , a nie wiesz że do sandałów nie zakłada się skarpetek.Poczytaj w internecie , to się pośmiejesz. Podobno Polaka za granicą, można poznać poznać że ma skarpetki i sandały i naprawdę to nie ja wymyśliłam:)
To był żart ze skarpetami... Nie noszę sandałów ani skarpet. :) Dzieciaki noszą sandały bez skarpet, ale na gołą stopę już sportowych butów czy pantofelków nie założą, prawda? U nas nie ma Biedronek, to trudniej finansowo... Co to mody i trendów pewnie nie uwierzysz, ale jestem wyjątkowo na bieżąco. Ręczniki papierowe nie służą mi do wycierania talerzy, kieliszków, sztućców... od tego mam ściereczki kuchenne, mogę wytrzeć papierowym ręcznikiem rozlaną wodę czy odsączyć racuchy z nadmiaru tłuszczu. Wodę mamy tanią to pierzemy co popadnie :)
Gdybym nie odebrała tego tekstu jako żart, to był zapytała po jaką cholerą w 40stopniowym upale wycierać talerze i sztućcie po umyciu?
Co by błyszczały jak psu obroża :)
nie
wiesz że do sandałów nie zakłada się skarpetek.Poczytaj w
internecie , to się pośmiejesz. Podobno Polaka za granicą, można poznać
poznać że ma skarpetki i sandały i naprawdę to nie ja wymyśliłam:)
Tu nie ma nic do śmiechu ;) .
Krążą opinie ( także wśród lekarzy ) , że to wcale nie takie głupie jest ... I dla stóp i dla butów . Zwłaszcza w przypadku , gdy częściej się zmienia skarpetki , niż myje nogi .
Póki co , nie praktykuję :) . Wolę umyć nogi i zmienić buty .
To ty wieczorami prania robisz czy do teatru chadzasz? Bo się pogubiłam.
Wieczór to tak po północy... więc wszystko mogę robić i nawet jeszcze więcej. :DTeraz kiedy dojdzie Orso będę miała jeszcze więcej obowiązków i prania...
Ja używam jednego i drugiego. Ręce wolę wycierać w ręcznik kuchenny, ale nie jednorazowy tyllko taki ściereczkowy :) Kiedyś mój syn wszystko co wylał to ręcznikiem i ścierką traktował, ale na szczęście wyrósł z tego.
Też sobie nie wyobrazam prania dwa razy w tygodniu, potem pewnie bym przez dwa dni z pralni nie wyłaziła.W ubiegłym roku jak wyjechałam na tydzień do szpitala i mąż został z dziewczynami i nie robili prania, bo stwierdzili że po co jak tyle ubrań w szafkach czystych i jest co na tylek zalozyć.To po powrocie myslałam że padnę dwa dni non stop prałam, prasowałam składałam maskara jakaś.
A co do brudzenia dzieci starsza zawsze była bardziej ostrożna i nie brudziła się tak, nie mozna było jej wyciągnąc za nic na dwór po deszczu na skakanie w błocie czy tego typu akcje, ale młoda to juz masakra zawsze dzieś wlezie czyms się wypaprai jej to nie przeszkadza, ale niech ma choć odrobinę rece zabrudzone to juz koniec świata.Zreszta zawsze jak z ogródka upaprana wraca i mówie Domi jak jestes brudna to mówi; Mamo ale brudne dziecko to szczęsliwe dziecko ostatnio nawet stwierdziła jak nie chciało jej sie sprzątać pokoju że brudny dom to szczęsliwy dom :-D
Ale ja nigdy nie przezywałam jak się ubrudzila, ubrudziła się to się ubrudziła, przebierałyśmy się i po sprawie.
Aggusia, zjadłaś e w tytule:)
Wiem pisałam już do makusi w tej sprawie:)
Hmmm, odpoweim tak - jak syn zaczął wyszukiwać "brudy" w jedzeniu (kwałek przyprawy czy kawałeczek skórki z warzywa, tudzież pominięte "oczko" z ziemniaka), zastanowiłam sie czy przypadkiem nie wpędzę dzieci w pedanterię... i tak na umorusane lodem, czekoladą twarze czy koszulki patrze przez palce... bo pedanteria to moim zdaniem przykra sprawa.
Ale mycia rąk pilnuję jak oka w głowie... swego czasu naczytałam sie o rozniastych pasożytach i szkodach, jakie wyrządzaja w rozwijającym się, młodym ludzkim organizmie i za nic z brudnymi rączkami do stołu dzieci nie dopuszczam... I kiedy z koszulki w połowie dnia "kapie" czekolada tudzież farba czy soczek... też zmieniam...latem zawsze ubrania piorę po jednym dniu używania... lody, piaskownica, pot... i moim zdaniem po aktywnie spędzonym dniu ubrania sa juz tylko do prania. Sama nie założyłabym na drugi dzien przepoconej i przybrudzionej koszulki... dziecku też przyjemnosć sprawia swieży i czysty ciuszek...
A w domu i przy domu dzieci uzywjają prawie wyłącznie ubrań, kótre odzodziczyły po kuzynach albo wyszperałam w lumpeksie, wiec nie zal, kiedy je zniszczą... a doświdczenia zdobyte przy tym procesie niszczenia odzieży - dla dziecka bezcenne... ! ;)
Jak zwykle trzeba znaleźć złoty środek - nie wychowac flejtucha ale tez nie wpędzić dziecka w obsesję...
nie mam zamiaru zmieniać tematu ale ..tak jak już nadmieniłam mam dorosłego syna więc toaleta noworodka była inna czyli codzienna kąpiel pieluchy tetrowe lub pampers. Urodzila dziecko moja znajoma i w szpitalu wybierając go lekarz powiedział jej zeby dziecko wykąpała za tydzień ,a przez tydzień na wycierać tylko chusteczkami dla mnie to dziwne za moich czasów zeby wyjść z noworodkiem na dwór najpierw się je hartowało w wywietrzonym pokoju potem 15 min na polu i powoli wyprowadzało się dzidka na cały dzień a teraz po przyjsciu na następny dzień mozna takiego maluszka na cały dzień wyprowadzić.co sądzicie o tym?
Podobno te codzienne kapiele noworodkó przyczyniły sie do plagi alergii... min. obajwiającej sie AZS-em. Więc wraca sie bliżej natury, żeby temu wysypowi alergii przeciwdziałać. Też staram sie nie kapać dzieci a kąpiel zastępować szybkim prysznicem. Skóra ma anturalną barierę ochronną, która kąpiel niszczy... Dawniej dzieci kąpało sie raz na tydzien, w soboty i o ile mniej chorób było... i kto wtedy słyszał o aklergii? Alergia to wtedy była rzadkość...
Z tym wyprowadzaniem na dwór tez byłam ostrożna... ale tylko z pierwszym dzieckiem ;)
Alergia była zawsze tylko o tym się tyle nie mówiło. Ja w dzieciństwie miałam na mleko to mówili, że jestem płaczliwa. Większośc alergii pochodzi z żywności i powietrza, a nie z kontaktu z wodą. Zresztą małe dzieci naciera się oliwką.
mnie się wydaje jak dziecko ma mieć alergię to ją będzie mieć bez znaczenie czy będziesz je kąpać od razu po porodzie czy dopiero po tygodniu ,chysteczki pewnie są czymś nasączone przecierz są do mycia, na sucho nie wytrzesz, lekarzem nie jestem , a z alergika trzeba zmyć alergem który go uczula , po za tym dziecko przez 9 miesięcy siedzi we wodzie i nagle taka susza jestem tym bardzo zdziwiona
No tak ale najpierw trzeba wiedzieć, co dziecko uczula. A to nie takie proste od razu.
U takiego malucha możesz nie wiedzieć czy uczula go jakiś czynnik zewnętrzny, czy też matka zjadła coś uczulającego dziecko. Własnie to przerabiamy, mały ma 4 miesiące i za cholerę nie wiadomo, co go uczula.
Chwała łakom umajonym - nie zwierzęta.
No tak ale najpierw trzeba wiedzieć, co dziecko uczula. A to nie takie proste
takiemu maluchowi ciągle alergia się zmienia ponieważ cały czas wprowadza się nowe rzeczy nie tylko do jedzenia więc to jest loteria w 4 roku testy są najbardziej wiarygodne , powodzenia życzęod razu. U takiego malucha możesz nie wiedzieć czy uczula go jakiś czynnik
zewnętrzny, czy też matka zjadła coś uczulającego dziecko. Własnie to
przerabiamy, mały ma 4 miesiące i za cholerę nie wiadomo, co go
uczula. Chwała łakom umajonym - nie zwierzęta.
Póki co - tylko ssie. Mam nadzieję, że do 4 roku to żadne testy już nie będą potrzebne. Oby!
Oby! My mamy alergika na... jabłka. Pamiętam, dawniej mówiono, że jabłka nie uczulają... nasza panna ma lata, kąpać kazano normalnie, mocząc kikut pępowiny, 8 lat temu nie wolno było go moczyć pod żadnym pretekstem. Co szpital/rok/ to inne zalecenia. Najlepsze rozwiązanie to zdrowy rozsądek, czego często brakuje rodzicom a najczęściej mają babcie.
Oooooo! Babcie bywają najgorsze! Jejku, poprawiło mi humor z rana to forum.
Nie zgodzę się... są babcie i babcie... Jedna babcia mojemu 6miesiecznemu dziecu cukier łyzeczką pakowała do buzi...sama ją nakryłam... a jak podrosło - po każdej wuizycie u babci wymiotowało wieczorem czekoladą... Skutki - karczemne awantury i pilnowanie... i dziecka i babci. Albo leczenie mojemu dziecku stanu zapalnego ucha dymem ze świecy... Jezu, że mu sie nic nie stało...a dowiedziałm sie przypadkiem od strszego, jak to babcia Małego leczyła... świetne, prawda? To tylko przykład, mogłabym takie sytuacje mnożyć w nieskończoność... Są babcie rozsądne i są babcie, które przy dziecku dostaja... bezmózgowia... a jeśli są nireformowalne... bywaja niebezpieczne!!
Miałam na myśli , że nie zawsze podejście świeżo upieczonych rodziców , ściśle książkowe jest w stanie zastąpić doświadczenie. Decyzja należy do rodzica, ale rad bardziej doświadczonych osób warto wysłuchać.
Oj... jakbym tak babci słuchała... najpewniej jest słuchać własnego rosądku...i ciagle starac sie przewidywac skutki swoich działań.
Czasy bardzo się zmieniły... ot choćby spójrz na obecną ofertę słodyczy dla dzieci. Dawniej dostać słodycze to było coś... obecnie dla babci też jest to "coś" ... a wystrczy zreknać na skład tych pysznosci - mocno sie zmienił.... i wystarczy zdać sobie sprawe, że teraz przy zalewie tego wszystkiego to wypada słodycze ograniczać... a nei pakować w dzieci ile sie da, bo akurat - hura - są dostępne. I krzywda z tego powodu sie dziecku nei stanie a zyskają zęby i ogólnie - zdrowie.
Więc te babcine sposoby postepowania z dziecmi to dla mnie akurat sprawa dyskusyjna... jeśli ktos ma mądra babcię - zazdroszcze..., wierzę, że takie istnieją... ja musiałam pilnować i dzieci i babcię...
Nooo jakbym tak swojej słuchała to bym od wieku niemowlęcego krowie mleko dziecku podawała. Bardzo zmieniło się postępowanie z dziciakami od czasów kiedy nasze teściowe miały dzieci.
Ja swojej teściowej zakazałam przynosić dzieciom słodycze. Jak narazie się słucha. Nie mam nic przeciwko od czasu do czasu, ale to była przesada. Poradziłam aby kupywała im latem owoce, wytłumaczyłam, że słodycze nic dobrego im nie przyniosą oprócz popsutych zębów, a leczenie sporo kosztuje. Jak narazie się słucha i z tego się cieszę. Czasem zimą sama mam ochotę na jakąs czekoladkę ale teraz brzoskwinie, nektarynki, arbuzy, jabłka i nie ma potrzeby.
Gdyby takie tłumaczenie u nas pomogło... Chyba nastepnym razem wyśle babcię z dzieckiem do dentysty, bo zapowiada sie borowanie melczaka... jak posłucha tych płaczów... może to zadział... Nic innego juz mi nei przychodzi do głowy!
Niech posłucha i zapłaci 150 zł zobaczysz, że jej się odechce. To nie jest tak, że odrazu mnie posłuchała przynosila, tylko ja uparta bestia jestem i jak wychodziła to jej to wszystko pakowalam w torbę i wręczałam przy wyjściu :) ale nie narzekam na nią kiedyś było żle, ale chyba obie nauczyłyśmy się ze sobą żyć. Ja też święta nie jestem i pewnie też nie raz daję jej popalić. :)
Ja tez nie odpuszczam, proszę, tłumaczę, ale jak grochem w ścianę, chyba będę musiałą zadziałać właśnie w ten sposób...
Moje dzieci mają mądrą babcię, trochę nie mogącą się pogodzić z dorastaniem wnuczek ale jej rady są bezcenne :) Może to kwestia wykształcenia, może przebywania z określonymi ludźmi... zazdroszczę wiedzy zdobytej przez lata :)
Hmmm, myśle, że to kwestia ogólnie - mądrości życiowej... To o czym pisałam wyprawia babcia, która ma wyższe wykształcenie... czy to wogóle moze się mieścić w głowie, żeby wykształcony człowiek cos takiego robił? Co wiecej, jest swięcie przekonana o swoich racjach (chyba właśnie z racji wykonywanego zawodu...). Nie kazdy wykszatłcony człowiek jest mądry... tak to postrzegam...
Moja mama z wykształcenia zna się na dzieciach :) gdyby była chemikiem mogłoby być różnie :)
Chemik? Też nieźle, przynajmniej może umiałaby analizować skład tych "pyszności", które chce dać dzieciom i w porę się powstrzymać... Może zalecę babci podyplomówkę z chemii.. ;)
Problemem jest, kiedy babcia dostaje małpiego rozumu i na siłę chce być lepszą babcią niż była mamą (mam nadzieję, że ja się opanuję). A sposób ze świecą jest bezcenny, jeszcze można by coś przy tym zawodzić. Jeśli chodzi o słodycze, to ja batalię z moją teściową połowicznie przegrałam - dawała po kryjomu. Nijak nie docierało do niej, żeby przyniosła owoce - owoce to jeszcze wychodząc od nas potrafiła zwinąć ze stołu i ze sobą zabrać.
Mówisz o mamie czy o teściowej? Bo pamiętam, jak pisałaś o strzeleniu ogromniastego focha na pomysł skrócenia wakacji i zabieraniu wnuczkom mp3.
Bahati z teściową nie utrzymuje kontaktów:)Więc to chyba o matkę chodzi.
Chodziło mi o Mamę, nie o teściową. Trudno jej pogodzić się z dorastaniem wnuczek, zgadza się, ale sytuacja z wakacjami rozwiązała się cudnie. Mama przeprosiła za brak zrozumienia, przyjedzie do nas w październiku, teraz za gorąco, a co do mp4 (nie 3, to już całkiem przestarzałe) miała trochę racji... bo razem z Młodymi wynalazła w pewnej sieciówce świetne tablety, więc ja tylko radośnie zapłaciłam,(zasłużyły- nowy kraj, nowy język, 2pierwsze miejsca w klasie, ani jednej 8 na świadectwie, same 9 i 10) ; dzieci szczęśliwe i Babcia zadowolona, że mogła pomóc. Mimo wszystko widzę, że to dorastanie wnuczek (zwłaszcza teraz kiedy widzą się głównie przez skypa ) niekoniecznie łatwo jest Mamie zaakceptować.
Szkoda że druga babcia nie może widzieć wnuków, chyba jej przykro.
wszystkie 3 babcie mogą spotykać się z wnukami do woli. Widocznie dzieciaki sa tak okropne, że 2 z nich nie czują takiej potrzeby :)
E tam, niekoniecznie. Moja teściowa kocha tylko wnuki od drugiego syńcia. Tego lepszego. To, że została "pierworodnie" prababcią też niekoniecznie na niej wrażenie robi. Młoda stwierdziła ostatnio, że w zasadzie ma jedną babcię. A ja nie namawiam, nie zachęcam, nie zmuszam. Jak była młodsza, to ją na siłę uszczęśliwiałam drugą babcią, teraz ma 17 rok i sama wyciąga wnioski. I dobrze jest.
Dziecko po urodzeniu pokryte jest naturalną substancją, kótra chroni jego skórę... poczytaj sobei nwet w necie... jej zbyt szybkie zmycie moze powodować problemy np. z wysuszaniem się skóry, tym bardziej u dziecka skłonnego do alergii. To dlatego zalecają nie myć dziecka zbyt szybko po porodzie... i ogólnie nie kąpać codzienie, żeby skóra miała szansę wytworzyć po myciu te ochronną barierę... ciągłe jej zmywanie z całosci ciała nie jest korzystne :)
A używanie zbyt mocnych detergentów na okolice narządów płciowych moze doporwadzic do zniszczenia naturlanej flory tych okolic i do grzybicy - i to w każdym wieku, nie tylko dzieciecym!
A wilgotne chusteczki... no cóz, równie dobrze to moze być wilgotna pieluszka lub wacik higieniczny... i to głównie bym polecała :)
Higiena - tak... ale jak we wszytskim, tak i tutaj potrzebny jest umiar. Higienieczny tryb życie pozwolił ludziom unikac wielu chorób, ale zbyt intensywna higiena i zaburzanie naturalnych mechanizmów obronnych... też nie jest to korzystne.
Oj nie będę czytać o niemowlakach bo jeszcze mi się 3 przytrafi Dziecko zaraz po urodzeniu jest myte.
Jak byłam w szpitalu dzieci codziennie były myte. Dzieci myje się w delikatnych środkach specjalnie przeznaczonych dla nich, więc one nie niszczą nauralnej bariery. Ja myślę, że problem nie jest w detergentach, ale w bardzo chlorowanej wodzie ( bynajmniej w moim regionie), ktora wysusza skórę. Teraz są specjalne środki do higieny intymnej więc też nie szkodzą, a wręcz przeciwnie czasem moga pomóc na różne kobiece przypadłości.
Eche... te ciąże to sie w różny nieoczekiwany sposób przenoszą... ;)
Moje dzieci też zaraz po urodzeniu były myte, ale oboje mieli potem masakrycznie sucha skórę... na pograniczu AZS, a synek z czasem AZS sie nabawił... (tymczasowo sie z tym uporaliśmy, oby to był juz koniec) a czytałam o AZS mnóstwo i wyczytałam, że właśnie jedna z przyczyn moze być zbyt szybkie umycie maluszka po porodzie... opinie są różne, faktem jest, ze moim dziciom mogło to nie wyjść na dobre...
AZS jest spowodowane alergią. Mój też to miał i na szczęście przeszło. Od urodzenia miał alergię na niektore produkty. Po ospie zaczął bardzo chorować testy alergiczne wykazały, że jest uczulony na wszystko. Zdziwiłoto mnie, bo mamy kota w domu od wielu lat ( wyszła mu alergia na kota )i nigdy nie chorował ani nic sie nie działo dopiero po tej ospie się zaczeło. Kota mam nadal dziecko już nie choruje jakby ta alergia się cofneła. Odpukać w niemalowane . Tylko wiosną trochę pokicha. Wcześniej wiosna, lato to były jego najgorsze miesiące. Do dziś nie może jeść cytrusów, jak zje 1, 2 mandarynki to jest ok ale jak zje więcej to dramat zaraz skóra sucha czerwona i swędzi, rozdrapuje i robią się rany. Wysokie uczulenia do tej pory ma na orzechy największą na włoskie. Jak już mówimy o babciach to właśnie mojej wytłumaczyć nie mogę aby mu nie podawała żadnych produktów z orzechami bo dla niech orzech to orzech, a nie nutella w ktorej są orzechy, batony, czekoladki itd. Mały ( (10 lat, ale dla mnie ciągle mały) po zdjedzeniu ma problemy ze skórą, ale to jest pikuś bo w nocy się dusi, dostaje kaszlu takiego astmatycznego i nie może przestać kaszleć. Zawsze pilnuję aby mieć lekarstwa w domu.
Współczuję...
U nas ogólnie mamy unikać chemii w jedzeniu... zalecenie alergologa... - czyli słodycze praktycznie powinny nie istniec w jadłospisie dzieci, jeśli juz to dobra czekolada... a teraz babcia obrała taką strategie, ze daje dziecku do reki wściekle kolorowe żelki i każe sie zapytać mamy albo taty, czy moga je zjeść... i co? Mam dziecku wydrzec z reki te słodycze? Masakra... I Młoda co chwile wysypka... Młody chwilowo bez oznak AZS, ale poajwia sie katar... nosek ciągle zatkany. Być moze AZS przeszedł w alergiczny katar....
U nas jedyne wyjscie to wyprowadzka... moze wtedy wyjdziemy w miare na prostą z tymi alergiami..
Zdrówka życzę! :)
Mnie najbardziej zawsze denerwowały takie teksty do dzieci: -Przyniosłam Wam czekoladki, batoniki, chipsy, ale mamusia nie pozwoliła to zabieram do domu. Zawsze z wyraźnym zaakcentoowaniem "mamusia nie pozwoliła" jak mnie to zawsze denerwuje. Teraz jest lepiej bo czasem dzwoni i pyta czy może przynieść to czy tamto.
Nie wiem jak jest teraz bo mije dzieci to 13 i 10 lat ale ja musiałam dzieci zachartować bo zimą ich urodziła. Najpierw przy oknie z nimi stałam a po tygodniu na dwór dopiero. Kąpiel od pierwszych dni. Wiem, że te dzieci, które się urodziły w letnich porach mogą odrazu wychodzić. TYlko nie w upale, przy wietrze. Zreszta niech się wypowiedzą młodsze koleżanki.
Myślę , że to bzdura ... A przynajmniej nie do końca prawda .
Dlaczego to ma być niby przywilej dzieciaka ? Dziecko to taki sam człowiek jak my , tylko mniejszy przecież ;) .
Ja Ty się pobrudzisz jedząc maliny , i chodzisz taka umorusana - to jesteś szczęśliwsza ?
Staram się , żeby moje dzieci były ( w miarę ) czyste i szczęśliwe . Gdy mają czas na zabawę , albo pracę - to nie ingeruję , gdy farba pryśnie na koszulkę , rękę , czy podłogę ... Nie zakazuję kopania rękoma w ziemi w poszukiwaniu skarbów . Nie wymagam powrotu do domu po każdym skoku do kałuży z połowicznym zamoczeniem ( no chyba , że ziąb jest wielki ) .
Zabawa to święte prawo dziecka ( dorosłego zresztą też ) ... , umorusanie się przy pracy - tak samo . Ale tak samo świętym obowiązkiem jest ( i dorosłego , i dziecka ) , doprowadzenie do stanu używalności .
Nie wnikam co tam moje dzieciaki wyprawiają na dworze . Nie rozliczam ich z tego ... Po powrocie do domu mają mieć czyste ręce , buzie i nogi ( + obowiązkowa kąpiel wieczorem ) . I zawsze sprawdzam paznokcie .
Ciągle mam przy sobie " mokre " chusteczki , bo zaschnięte lody / czekolada / smarki / resztki obiadu na twarzy dziecka , są dla mnie po prostu niesmaczne ( tak samo jak i u dorosłego ) . I nie są wyznacznikiem szczęścia , tylko niezdrowym podejściem do dzieciństwa . Rodziców ...
Dlatego, że są dziećmi i pewnych rzeczy nie można od nich wymagać np. tego żeby cały czas się kontrolowało pod względem czystości. Dzieci zachowują się spontanicznie. Wsówają słodkie maliny nie patrząc, że sok kapie im na bluzkę i po twarzy. Dorośli raczej się nie brudzą przy jedzeniu malin, jagód czy talerza z pierogami. Kontrolują swoje zachowania. Dzieci do pewnego wieku nie. Kiedyś mój syn jak jadł to ręce wycierał w ubranie. Trochę czasu mineło jak sie nauczył, że do tego służą ręczniki papierowe, woda i mydło.
Myślę, że w tym powiedzeniu nie chodzi o to, że naszym obowiązkiem jest dbanie o to aby nasze dzieci były czyste, tylko o odsesyjne strofowanie dziecka i upominanie pod wzgledem czystości. Napisałaś, że zabawa to święte prawo dziecka i również to, że ma święte prawo przy tej zabawie się ubrudzić. Znam rodziców, którzy nie pozwalają dzieciom się bawić w to czy tamto bo się ubrudzi, dla mnie to jest krzywda dla dziecka. Jak dzieciaki biegają po ogrodzie nie noszą spodni zaprasowanych w kantek i odświętnych sukienek i nie przeszkadza mi bluzka poplamiona sokiem z malin. W ciągu całego dnia musiała bym chyba zużyć wszystkie bluzki jakbym chciała mu przebierać. Co innego jak już gdzieś wychodzimy. Najważniejsze dla mnie jest to, że moje dziecko jest szczęśliwe.
Chyba nie do końca zrozumiałaś o co chodziło Agusi. Nikt nie chce zostawić takiego umorusanego malca na cały dzień czy noc, raczej o to aby dziecko mogło bawić się beztrosko bez stresu, że się pobrudzi.
Logiczne jest, że kiedy przychodzi brudasek na obiad, musi się umyć czy wykąpać. Koniec zabawy, trzeba posprzątać .
Osobiście znam dziecko z ciężką postacią alergii. Ten maluch je codziennie to samo na śniadanie, obiad i kolację. Nie ma kontaktu z dziećmi, bo te roznoszą zarazki. Był wychowywany z sterylnych warunkach. Chłopczyk jest ciągle chory, a widziałaś smarki które są twarde jak sznurek i tak trzeba je wyciągać z nosa?
Myślę, że to wina rodziców którzy nie potrafią żyć normalnie, tylko kiedy pojawia się dziecko zaczynają je izolować od świata ludzi i zarazków.
Zgadzam się z Tobą. Brudne to szczęśliwe, dodam jeszcze, że zdrowe.
Chore na alergię dzieci często mają ją zafundowaną przez nadopiekuńczych rodziców. Wychowywane w sterylnych warunkach niestety cierpią do końca życia.
Kiedyś znajomi zostawili u nas dziewczynkę ( 5 lat) Rodzice wyjeżdżali, a ona miała zostać u nas przez weekend. Przy 30 stopniowym upale ubrana była na cebulę,
Patrzyła na nas jak na dziwaków, bo mąż kulał się z nią po trawie jak dzeciak. Pojechała z nami na wycieczkę rowerową do lasu, mogła jeść jeżyny, a wieczorem psikali się wodą z węża ogrodowego. Jejku jakie to dziecko było szczęśliwe.
Był jednak jeden niemiły incydent, mała kiedy bawiła się w ogrodzie pobrudziła trawą spodnie. Strasznie płakała po tym, bo mama będzie wyzywać, że zniszczyła spodnie.
Poniekąd rozumiem rodziców alergicznych dzieci. Moja Majka też alergiczna i wiem co to znaczy budzić się rano i widzieć podrapane do krwi dziecko - szyja, ręce - jedna rana. Przejmowałam się i przejmuję do teraz, ale nie odcinam niczego - na co ma ochotę to próbuje, wszędzie wlezie, tarza się w piasku.. I jest coraz lepiej. Właśnie dostałam cynk z pola namiotowego, gdzie przebywa z tatusiem, że tam, gdy brzdąc się wypluska w kałuży "nie przebiera się go w czyste rzeczy, tylko w jakieś inne, aktualnie suche"..;)
Też mam takich sąsiadów maja dziewczynkę w tym samym wieku co moja młodsza córka i co to dziecko przezywa to aż się serce kraje,ja rozumię że nie może dziecko chodzić wytytlane jak swinka za przeproszeniem no ale to co Oni wyczyniają to dla mnie paranoja.
Dziecku nic nie wolno, nie może biegać , jezdzić na rowerz eczy hulajnodze bo może sie przwrócić i ubrudzić, nic nie może zjeść jeśli ma bluzkę bo może poplamić,a moim hitem jest ze posiłki jada bez bluzeczki żeby się nie wybrudziła.Ma 5 lat prawie 6 nawet i wszystko dosłownie wszytsko łącznie zkotletem i ziemniakami ma miksowane na papki!
Zawsze chodzi z torebka , w której ma płyn dezynfekujący i dosłownie co 5 minut uzywa go rączek.
A w ubiegłym roku jak dziewczyny zabrałam na jagody i mała ubrudziła koszulkę to myslałam że ta sąsiadką ja zję normalnie zaczęla wreszczeć wyzaywać to biedne dziecko od świn i brudasów az wyciągnęłam z portfela 50 zł i podałam mówiąc ze to na nowa bluzkę.To popatrzyła na mnie i się w końcu uciszyła.
Ale kasę wzieła :-)
Niedawno mała była u nas i dziewczyny jadły jabłka to o mało zawału nie dostałam jak przy pierwszym kęsie prawię się udusiła tak się udławiła, bo wogóle nie potrafi gryżć wszystko w papkach dostaje.
Także uwazam nie można popadać w skrajności, trzeba umiec to jakoś wyposrodkować, a przede wszystkim podchodzić do życia na większym luzie a nie spinać się na każdym kroku.
To,co opisałaś,jest nie do wiary,to nienormalne.To jest też znecanie się nad dzieckiem.Ci rodzice wymagają pomocy conajmniej psychologa.
Trudnouwierzyć ile dziewczynaka ma lat?
We wrzesniu będzie miała 6 lat!
Ojeku to duża dziewczynka, która potrzebuje się ubrudzić, szkoda mi małej :)
Ja bym to gdzieś zgłosiła, a przynajmniej w szkole czy przedszkolu... przecież to chore, zwyczajnie dręczą to dziecko, to juz zakrawa na przemoc... ktoś powinin z nimi o tym porozmawiać...
Peggi tylko w takim kraju żyjemy, że nie ma gdzie można przypadków zgłosić. Dzieci żyją np. w patologicznych rodzinach i w takim systemie żyjemy, że nikt nic nie może zrobić. Nawet jak się dziecku dzieje krzywda ma zaburzenia psychologiczne to też nic ne zrobisz jak rodzice nie pójdą do psychologa a iśc nie muszą i szkole nie muszą przedstawiać zaświadczenia. Dla mnie to jest chore.
Wierze, że jeśli ci rodzice kochają dziecko, to może rozmowa z psychologiem w przedszkolu czy szkole by pomogła... na zasadzie, ze ktoś im uswidomi, że krzywdzą swoje dziecko. Przecież takie postępowanie negatywnie wpływa na rozwój tej dziewczynki... Chyba tego by nie chcieli - aby ich dziecko gorzej się rozwijało... Zawsze można spróbować i poprosić w szkole czy przedszkolu o interwencję..przynajmniej tyle...
No i może na Niebieskiej Linii coś by poradzili...
Masakra, jak mi szkoda tego dziecka...
Nie ma w szkole psychologów są pedagodzy :( Dopóki dziecku nie dziecie się "krzywda", a w praktyce dopóki rodzice nie zakatują dziecka na śmierć nikogo nie obchodzą psychologiczne problemy dzieci.
Masakra nasz rację
U nas w przedszkolu jest psycholog... ma stały dyżur, krótki, ale zawsze to coś... ale widzę, że ci rodzice za nic na świecie nie przyznają sie, ze coś robią źle... taki typ... znam to i współczuje temu dziecku!
Zdziwiłabys się, jak bardzo negatywnie tacy rodzice reagują na sugestię o psychologu dla dziecka a SZCZEGÓLNIE dla nich. Wiem coś o tym.
Dokładnie tak kiedyś mój mąż delikatnie zasugerował rodzicom że malutka jest bardzo zestresowana i nerwowa i może warto byłoby to skonsultować ze specjalistą to dostał taką zj...ę że pół wsi ją słyszało.A potem mała dłuższy czas nie mogła przychodzić.
Nie wszyscy... czasami są rodzice swiadomi tego, ze coś im nie wychodzi i chcą porady... ale tutaj widzę, ze mur - beton... rzeczywiście...
Tyle, że jak są świadomi to raczej nie brną dalej w głupoty tylko, jak sama napisałaś - szukają porady.
Dla mnie to tez jest chore niemniej nawet nie ma gdzie się z tym udać bo sznowna mamusia jest kierownikiem miejscowego OPS-u.
jedyne co mogę to zapraszać jak najczęsciej małą do siebie przynajmniej może poszaleć dowoli, ale teraz juz na wszelki wypadek przebieram ja w ubranka naszej małej żeby swoich nie wyplamiła.
Rety, znam taki typ osób... na stanowisku... rzeczywiście, prawdopodbnie jest niereformowalna... szkoda dziecka! Dobrze, ze chociaż u Was moze zaznać trochę normalności!
O tak u nas robi wszystko to czego mama jej zabrania , oczywiście dbam aby krzywda jej się nie stała.
Ale jak nie ma jej dwa, trzy dni a potem wpadnie to normalnie szaleje jak piesek z łańcucha spuszczony.Ostatnio mój mąż wsciekał się z dziewczynami w ogrodzie , rzucali się swieżo skoszoną trawą, polewali wodą a mała zapytała mojej córki:Czemu Twój tata ciągle się z nami bawi i nic nie krzyczy?
Żal mi jej, nie wiem jak można traktować w ten sposób swoje dziecko dla mnie to jest nie do pomyślenia...
No ale są ludzie i ludzie
No,znowu napiszę-tragedia.Przecież to jest normalana zabawa,żaden występek.
No to "pięknie"Mamusia na pewno ma jakąś fobię,ne wiem,czy na skutek swojej pracy???Nie będę sie bawic w psychologa,ale dobrze nie jest.
Dobrze,że mała do was przychodzi.Robisz to,co mozesz najlepszego.Skąd ja to znam???
Już wiele lat temu,we Wrocławiu też było małżeństwo,które tak rzdako wypuszczalo swoją córkę (a pózniej i syna) na podwórko,że niektórzy dość długo się zastanawiali,czy te zdieci naprawdę istnieją.Jak to w blokach-mamy z wózkami,póżniej latorośla w piaskownicy czy na rowerkach,a tam...cisza.Pózniej córka zaczęła pojawiać się od czasu do zcasu...w oknie.Nie zapomnę,z jaim żalem patrzyla na bawiacych się rówieśników.Jej nic nie było wolno.w mieszkaniu też.Mieszkanie to 2 pokoje na 5 osób i psa w dodatku.to dziecko miałao do dyspozycji tylko kawałek podłogi między wersalką a ścianą.Jak wrócił ojciec,nie mogła nawet jak podskoczyć na nodze,bo zaraz nyło "uspokój się".Jak przychodziła do nas,mało domu nie rozniosła,ale starałam się nie denerwować.Szkoda mi jej było.
Dobrze, że chociaż pies był - miała z kim pogadać i się poprzytulać. Bo do mamuni to pewnie nie.
Wiesz,to jakoś nie całkiem tak.Mama tych dzieci nie robiła im niby krzywdy.Oprane,nakarmione jak tam dała radę.Błędy dietetyczne na pewno były,bo córka była zatuczona,ale często miała anemię.Co do tulenia,niby też było.Dziwna obieta.Nie wiem,może jej sie nie chciało wychodzić?Ale żeby nie wypuścić dziecka,to niezrozumiałe.Każda z nas,które akurat byłyśmy z dziećmi,dopilnowałaby go.Podobno jak matka była mała,też tak ją mama traktowała.A pies-no,fajnie niby,ale nie w tym przypadku.Nawet z psem nie wyszli,jak potrzebował.Jak pies już nie wytrzymał i nasikał w domu,wydzierali się na niego.No cóż,jak się nie chce wyjść z dzieckiem,to z psem tym bardziej.Szkoda było i jego.Aha...to już zakrawa na mój głupi żart,ale.."pan domu" chwalił się,że 'czworonożny przyjaciel" jest taki madry,że ...sika tylko w przedpokoju.Cóż,dodam tylko,że to był owczarek niemiecki.Mieszkanie,takie jak moje wówczas,czyli 46 m.kw.
To ja tylko skomentuję psa. Otóż znam panią doktor, która szczyci się tym, że jej piesek sika tylko w jednym kącie, który sobie wybrał. Zupełnie jak poprzedni! Tyle tylko, że tu chodzi o yorka. Jakoś tego nie ogarniam. Przynajmniej bym sie tym nie chwaliła, że pies leje w domu.
Jak z nim nie wychodzą, to i leje w domu.
Odwrotnie - jest nauczony lać w domu, żeby nie trzeba było z nim wychodzić. Niepojete. To juz bym kuwetę kupiła.
P.S. Tym bardziej chore, że mieszkają w domku.
Otóż to,wystarczy drzwi otworzyć..
Psy też nieraz próbują się "migać" od wyjscia,ale trzeba przyzwyczajać od szczeniaczka i być konsekwentnym.
Ha,przypomniałam sobie zupełnie skrajną sytuację.Mój kolega z pracy ma psiaka,który tak sie nauczył,że nigdy nawet nie wysikał się na posesji,a mają dużą,w tym ogród i trawnik.Zawsze był wyprowadzany na pobliskie "dzikie" łąki.No i niby pieknie,ale...przyszła powódż,dom i podwórko zalało.Biedny "Pikuś" płakał,pewnie już z bólu,ale nie wysikał się w domu.Cóż oni nie wyprawiali-kuweta,mata z piaskiem-no i nic.No cóż,kolega musiał go na rękach wynosić na nie zalane ląki,a woda na podwórku sięgała mu po klatkę piersiową.
Mój wychodził często i też lał, zaraz po powrocie ze spaceru.
Ale już nie leje.
Mój wychodził często i też lał, zaraz po powrocie ze spaceru. Ale
Mahiko, Twój post wyrwany z kontekstu brzmi niepokojącojuż nie leje.
Pewno już nie żyje.
Żyje i ma się świetnie :)
U mnie dzieci po podwórku biegają umorusane, ale gdy gdzieś wychodzimy to przebieram ich w czyste ciuchy. Buzie zawsze staram im się myć, aby miały czyste, nie lubie jak mają brudne, tak samo nie lubię widoku osmarkanych dzieci
Zdarzało się że wycierałam nosy dzieciom sąsiadki, jak się bawiły u nas na podwórku z moimi:)Potem położyłam im chusteczki i pokazałam co trzeba robić , jak leci im z nosa i gdzie wrzucać brudne chusteczki,pojętne maluchy, szybko załapały co i jak:)Teraz jak przychodzą , to same wołają o chusteczki, często im leci z nosa, czuje że to alergia jakaś, matkę mało to interesuje, prawdę mówiąc.
Jako mała dziewczynka mogłam bawić a przy tym brudzić się do woli. Moja sąsiadka rówieśniczka nie. Zawsze z całym podwórkiem, mierzyliśmy wodę w kałuży, jeździliśmy na rowerach, skakaliśmy przez płoty, graliśmy w kapsle na kolanach itp. Ania zawsze w białych rajstopkach patrzyła z boku bo nie mogła się pobrudzić.... Patrzyła i............ jadła. Batoniki, ciasteczka..... Do tej pory walczy z otyłością. Te cholerne rajstopki były ważniejsze niż ruch na swiezym powietrzu.
Jak trzeba brudne, jak potzreba to czyste. Dziecko jak się bawi to ma się ubrudzić, że tylko oczy będą się świecić, wtedy jest szczęśliwe, ale muszą być nauczone zasad higieny. Będzie ważne spotkanie to dzieciaczek musi być czysty i basta. Równowaga to podstawa. Ja jak byłam mała ciągle chodziłam umorusana, ale Mama dbała, żeby wszystko miało swoje granice i uczyła mnie jak o siebie dbać. Tak samo postępuję z synem. Jak chce się bawić dostaje robocze ciuchy i do dzieła. Jak wychodzę choćby do sklepu to się czyści i przebiera w wyjściowe ubranka :) !
oj tak, moja też jest najbardziej szczęśliwa jak ma możliwość pobrudzić się do granic możliwości. Nie przebieram jej, co parę minut, bo to nie miałoby sensu. Zaraz znowu byłaby tak samo umorusana. Pilnuję tylko żeby ręce miała czyste, bo czasem je do buzi pakuje. Wczoraj na ogródku najpierw weszła do basenu a potem poszła kopać grządki i poprawiła piaskiem w piaskownicy. Mama pod szlaufem opłukała, więc trzeba było doprawić sie błotkiem zrobionym własnoręcznie polewając ziemię wodą z konewki.
robimy błotko na ogródku:
brudzić się lubimy:
oooo, brudne rączki mam:
to idziemy się myć:
Wprost przeurocze zdjęcia!
Dziękuje Wróbelku za zdjęcia są śliczne. ::) Takie umurusane, szczęśliwe bużki uwielbiam. Kiedyś jak cyfrowe aparaty zaczynały dopiero raczkować. Wygrałam w konkursie Kodaka pt. Moje Wakacje" Córka siedziała na na kocyku na trawie i zajadała jagody. Jej buźka była cała umurusana, gdyby nie uśmiech od ucha do ucha to można by pomysleć, że dziecko jest zmasakrowane.
Przesłodka jest :)
Widziałam na Woodstocku wielu szczęsliwych, umorusanych szkrabów :D
Wczoraj rozmawiałam ze znajomą. Jej syn 10 lat pojechał na wakacje z babcią. Czyścioszek z niego jest nieziemski, ale jescze w granicach normy. Otóż wynajmują pokój w pensjonacie na piętrze, toaleta wspólna dla wszystkich. Dziecko odmawiało załatwienia się w niej bo toaleta wg. jej syna jest brudna. Babcia podobno była bardzo niezadowolona bo musiała publiczny kibelek szorować
Moi znajomi jeżdżą od lat do tego samego czyściutkiego pensjonatu w Zakopanem. I od lat ona wiezie ze sąbą Domestos i coś jeszcze, aby wyszorować kibelek i wannę, które sąt w łazience przy pokoju. Więc uważam, że dzieciak w normie.
Dopisano 13-08-09 7:31:15:
To miało być do aggusia35. Znowu się źle podpina.
No ja też uważam, że w normie bo jak jest gdzieś brudno to ja się też nie załatwie. Jak jadę gdzieś na dłużej, to też nie lubię takich wspólnych kibelków.
Szkoda że mu pampersów nie kupili:))
dla mnie jest tylko jedna opcja. w myśl przysłowia - brudne dziecko to szczęśliwe dziecko :)