Sytuacja, którą opiszę, miała miejsce jakieś 2 tygodnie temu.
Jestem w zaawansowanej ciąży. Okazało się, że teraz wg standardów (albo tak źle mi z oczu patrzy...) należy również w III trymestrze wykonywać badania na "dziwolągi" typu żółtaczka, jakieś choróbska weneryczne oraz właśnie HIV.
Dostałam skierowanie, udałam się do laboratorium. Pani w rejestracji spojrzała i stwierdziła, że musi się upewnić, czy skierowanie jest poprawnie wystawione. Ok, poczekam. Pani weszła do gabinetu, gdzie siedziała inna pani i przy otwartych drzwiach coś tam uradziły, że jednak trzeba gdzieś zadzwonić i się dopytać. Pani numer dwa wybrała numer, po czym wszyscy w poczekalni, łącznie ze mną, usłyszeli mniej więcej takie słowa (głośno i donośnie wypowiedziane...): "Cześć, Iwona. Słuchaj, mamy tu panią na HIVa. Na HIiiiiVa! No mówię. (...)" Reszta konwersacji nie ma większego znaczenia. Nie muszę chyba dodawać, jakie miny miało te ok. 10 siedzących w poczekalni i z jakim zainteresowaniem mi się przyglądali... A jaką minę miałam ja...
Cała sytuacja byłą dla mnie nieco krępująca, ale w sumie "nic złego" się nie stało... Zastanawia mnie jednak jak "trąbienie" o ochronie danych osobowych i ogólnie o zachowaniu dyskrecji i poszanowaniu intymności (tu: pacjenta) ma się do rzeczywistości...? Spotkaliście się z czymś takim, czy może to ja jestem przewrażliwiona...?
P.S. Jeszcze jedna sytuacja, nieco mniej zabawna: gdy była przyjmowana do szpitala na badania, z braku wolnych pomieszczeń, przeprowadzano ze mną "wywiad" (czy jak to się nazywa?) w poczekalni pełnej ludzi...
Ustawa , ustawą ale obie panie wykazały brak kultury i taktu . Niestety tego żadna ustawa nie obejmuje . W sprawie wywiadu mam nadzieję ,że zaciągałaś panią pielęgniarkę - sekretarkę w ustronny kącik i ze ściszonym głosem podawałaś swoje dane ..
Kochana ... Myśl pozytywnie (ale nie o HIV ) tylko o dzieciątku , niech urodzi się całe i zdrowe a wtedy możesz wykrzyczeć na cały głos wszelkie jego(jej ) dane : wzrost , waga , skala Agpar i ... całe swoje szczęście .... Pozdrawiam serdecznie i .... nadstawiam ciekawie uszy ))
Raaany.....! Co Ty za przeżycie miałaś....!!! A podobno my jesteśmy w Unii Europejskiej, wszędzie tylko słyszę, że wymogi i co za tym idzie kontrole w służbie zdrowia i pokrewnych... jak opieka nad osobami starszymi i z problemami psychicznymi... Ale kto skontroluje Czy Personel Jest Inteligentny i Kompetentny....? Bo to tu najbardziej, pies jest pogrzebany!!!
Brak poszanowania intymności i godności pacjentów w polskich szpitalach i przychodniach, to temat rzeka. Mam z tym tak wiele i tak złych doświadczeń, że aż nie chce mi się o tym wszystkim myśleć i opisywać to. Jednym słowem - MASAKRA. Ludzie to bardzo często dla lekarzy i personelu tylko i wyłącznie "pacjenci" - przedmioty, rzeczy, przypadki. Potworne zacofanie panuje pod tym względem. Aż szkoda gadać po prostu. Aczkolwiek warto zacząć gadać. A najlepiej interweniować gdzie tylko się da i ile się da jak spotka nas coś, co narusza nasze prawa jako pacjentów, domagać się egzekwowania tych praw - to jedyna recepta żeby cokolwiek zmieniło się w tym względzie.
Zalogowałam się, miałam napisać i...... przypomniaąłm sobie o rachunkach do zapłacenia na już.
Nie wiem, nie rozumiem tego zjawiska, ale tu chyba wyszła słoma z butów. My w rozmowach telefonicznych, nawet jak ktos sie przedstawi z nazwiska nie mówimy szczegółówo o sprawie tylko ogólnie o przepisach.
A jak petent przychodzi ( nieznany nam ) najpierw prosimy o dowód i sprawdzamy dane.I mimo,że siedzimy po dwie w pokojach, przyjmujemy po jednego petenta,żeby drugi nie wysłuchiwał. Trudno, ale czasem losy ludzkie sa tak pokręcone,że każdy ma prawo do dyskrecji.A nas obowiązuje ustawa o danych osobowych.
Może warto na przyszłość, porozmawiać z kierownikiem przychodni...
No cóż.... dyskrecja i etyka w ochronie zdrowia. Zaczynając od pań w rejestracji a kończąc na studentach, którzy "muszą" się uczyć i zaglądają z ciekawością a później komentują w windach. Dużo nam jeszcze w tej sferze brakuje.
No cóż.... dyskrecja i etyka w ochronie zdrowia. Zaczynając od pań w rejestracji a kończąc na studentach, którzy "muszą" się uczyć i zaglądają z ciekawością a później komentują w windach. Dużo nam jeszcze w tej sferze brakuje.
Nawet nie pisz......
Będąc w ciąży z córka, leżąc na patologii pan ordynator poprosił mnie na badanie ( to był czas kiedy była rejonizacja szpitali a ja oczywiście zalegałam gdzie pracowała moja lekarka a nie był rejon). Ja na koziołku a wokół mnie studenci, i każdy zagląda jak wygląda patologiczna szyjka.....nie życze nikomu. Ale z drugiej strony, jakos muszą się nauczyć....
Mój starszy dzieć rodząc się był obserwowany, przez ok. 12 osobową grupkę studentów... cudne wrażenie... ale byłam w takim bólu, że miałam to gdzieś...
I .. dziecię na '' ciacho ''wyrosło , bo od samego początku od pierwszego ''aaaaa'' było bacznie obserwowane aby nic złego dziecięciu nie przytrafiło się . Oj mamcia pobolało , pokrzyczało się ale ...warto było , prawdaż ?
Ja do studentów nic nie mam. Muszą się nauczyć.ale pacjentka musi wyrazić zgodę na ich obecność. Sama na praktykach łaziłam np do psychiatryka, czy domów dziecka, malego dziecka, pogotowia opiekuńczego itp. Student musi się nauczyc. Ale od tego jest prowadzący takie zajęcia, żeby studentów najpierw przygotować, że ma się do czynienia z ludźmi, którzy czuja, wstydza się itp.Trzeba zachować dyskrecję i delikatność.a cóż dopiero w służbie zdrowia. Muszę powiedzieć, że w swoim zyciu , oprócz jakichś małych incydentów, nie spotkałam się z nieprofesjonalnym traktowaniem w tej sferze. Ale wierzę, że inni mogli. Myslę, że to jest kwestia osobistej kultury osób pracujących w tej służbie.
Tez to przerabialam ......przy porodzie.Chmara studentow ( tylko chlopaki) i robilam za krolika doswiadczalnego. Zszyli mnie tak, by maz nie mial pretensji.....nie powiem wesolo bylo i co najwazniejsze byli uprzejmniejsi niz personel szpitala..............ale to daaaaawno bylo.
Miło by było jednakowoż, gdyby Cię wcześniej pan ordynator zapytał czy nie masz nic przeciwko temu, że studenci zajrzą tu i ówdzie... Nikt nie lubi być zaskakiwany, i to na dodatek w takiej sytuacji...
Dokładnie! W poprzedniej ciąży lekarz na pogotowiu przyszedł z grupą swoich studentów, grzecznie się przedstawił, po czym zapytał, czy nie mam nic przeciwko, żeby byli obecni przy badaniu. Zgodziłam się.
To jeszcze "pryszcz".Co powiesz na to-leżałam z młodszą córka na "przedporodówce".Naprzeciw mojej sali dyżurka lekarzy i pielęgniarek,następne drzwi,sala porodowa.Na oddziale malowanie,a oddział funkcjonuje jak zwykle.Smród olejnej farby,którą wszyscy wdychali,łącznie z noworodkami.Panowie właśnie malowali drzwi do dyżurki i przy okazji obserwowali i komentowali rodzące na sali.Nie wyglądali mi na studentów.Jak się czuły rodzące,nietrudno zgadnąć.Wystarczyło tylko zamknąć drzwi,żeby nie upokarzać tak kobiet.Jakie to szczęście,że zanim zaczęłam rodzić,malarze przenieśli się piętro niżej.
Szpital Wojewódzki we Wrocławiu,dawniej-Plac 1 Maja.
Niech się uczą na fantomach a ewentualnie ostatnie ćwiczenia odbywają przy pacjentkach. Mamy trzecie tysiąclecie... Ewentualnie "uczestniczyć" powinni tylko studenci należący do kółek ginekologicznych. Przyszły pediatra czy laryngolog nie musi koniecznie zaglądać kobiecie.
No to może leżałyśmy w tym samym szpitalu. Byłam na patologii ciąży ordynator poprosił nas wszystkich na badanie. Mały pokoik, a w nim 20 studentów odmówiłam badania w ich towarzystwie. Ordynator chciał mnie wyrzucić ze szpitala. Nie mam nic przeciwko studentom 2, 3, przecież muszą się jakoś nauczyć, ale chyba ta ich nauka powinna się w jakiś ludzki dla pacjenta sposób odbywać.
Zgadzam się z wszystkimi piszącymi dziewczynami-fajnie, że lekarze wysyłają Cię na badania, bo wyniki (podkreślam: wyniki te dobrze, oczywiście,wykonanych badań) mogą się przydać. Ale do kultury, poszanowania godności pacjenta jeszcze dużo służbie zdrowia brakuje.
Kilka lat temu moją Mamę zabrało pogotowie z podejrzeniem bodaj jakiegoś straszliwego zapalenia trzustki, ale na szczęście strach był niepotrzebny, choć z trzustką miało to wiele wspólnego. Najpierw do sali w klinice weszła chyba lekarka prowadząca rok i chyba opiekun roku. Bardzo grzecznie zapytali, czy studenci mogą Mamę zbadać. Mama po krótkim namyśle (leżała na pojedynczej sali w klinice, która wtedy miała ostry dyżur) wyraziła zgodę. Do małej salki wpakowało się chyba 10 studentek i studentów. Drzwi na korytarz zostały zamknięte-mnie nie wyproszono, stąd wiem, że wszystko przebiegło naprawdę pozytywnie. Grupa studencka dociekliwa bardzo, ale i delikatna w badaniach. Mama się potem nie raz zastanawiała, które z nich zostało potem dobrym i współczującym chirurgiem.
Mój przykład był negatywny: ból gardła, laryngolog, paskudne badanie, zmieniające się kolory twarzy pani doktor laryngolog w przychodni rejonowej i "na cito" skierowanie do szpitala, na oddział, na dodatkowe badania. Wpisała po łacinie rozpoznanie, pytałam, ale nie była łaskawa wyjaśnić, co ono oznacza. Poszłam się zapisać, czekam w poczekalni po oddaniu skierowania pielęgniarce asystującej pani ordynator, poczekalnia pełna ludzi. Wychodzi osobiście pani ordynator i krzyczy na cały korytarz (a dłuuuuugi ci on dłuuuuugi): "ta pani z tym strasznym rozpoznaniem?". Nie ruszam się z miejsca, bo to nie do mnie... Sytuacja głośniejsza powtórzona jeszcze kilka razy-nikt się nie rusza, a siedzi chyba ze 30 osób. Pani ordynator już z widocznym zniecierpliwieniem: "no ta pani z nowotworem złośliwym gardła i krtani?!!!". I t u na tych decybelach zostaje wywrzeszczane na cały korytarz moje imię, nazwisko i rok urodzenia. No cóż, trzeba było wstać z krzesła i się nie przewrócić po drodze do gabinetu...
Nie muszę chyba mówić, co czułam czekając na zapisane badania. Diagnoza, oczywiście i na szczęście (ordynatorka skwitowała ją bardzo kwaśno i z odpowiednim komentarzem dla kierującej mnie z przychodni rejonowej lekarki) okazała się mylna, ale co przeżyłam przez te 10 dni...
Dlatego wszystkie Was rozumiem: mamy prawo do szacunku, poszanowania prywatności. A szczególnie w tak "delikatnych" momentach, jak choćby ciąża. I myślę, że nie jesteśmy przewrażliwione. Owszem, nie w każdej placówce służby zdrowia panują warunki tak idealne, jak w serialowych szpitalach i przychodniach, ale czasami mały dowód dbałości o dobro i intymność pacjenta, dowód na miarę możliwości placówki ucieszy bardziej niż cukierkowa telenowela.
Pracowałam w przedszkolu jako wychowawczyni, miałam bóle migrenowe głowy. Od pani neurolog dostałam skierowanie na rtg głowy, w rozpoznaniu rak mózgu..... raz,że musiałam pokazać dyrektorce przedszkola, dwa sama o mało nie zeszłam z wrażenia.
Współczuję. Tego (w pewnym stopniu upokorzenia?) nie da się żadną miarą zmierzyć, ale chyba Twój przypadek wydaje mi się bardziej "hardcorowy" niż mój...
- Najchętniej to zrobiłabym wszystkim gadulskim! Szpitalny styl wolny i frywolny to norma w naszym kraju i już mnie nie boli. Ale kiedy intymne szczegóły wylewane są szeroką rzeką na tzw. miasto, to mnie strasznie wnerwia i chętnie bym nakładła po rozgadanych buźkach.
Kiedyś, leżąc u kosmetyczki, jak mumia z zaklajstrowaną twarzą, usłyszałam rozmowę o mnie (tematy lekarsko - babskie). Pani (chyba pielęgniarka) jechała z detalami, sądząc że uszy też mam zaklajstrowane. Gabinet kosmetyczny zamieniłam na "domowe SPA", a prywatne gabinety lekarskie wybieram tylko te bez pielęgniarek i innych pań z długimi jęzorami. Pozdrawiam serdecznie.
Szczerze? Nie wiem... Generalnie jestem z gatunku tych bardziej bojowych... Byłam totalnie zaskoczona obrotem sytuacji, wręcz zszokowana. Zaraz też mnie panie "dziabnęły" igłą i wyszłam.
Kiedy robiono ze mną tzw. wywiad w pełnej poczekalni, dostałam po prostu formularz i książkę jako podkładkę i polecenie, aby wypełnić a w razie wątpliwości podejść i zapytać. Nie wiem, czy to zgodne z procedurami, ale wolę tak niż opowiadać przy kilkunastu osobach.
Pani doktor mówiła co prawda ściszonym głosem i przepraszała za brak warunków, ale miałam wrażenie, że "publiczności" uszy rosną, aby ni uronić ani słowa...
Nic mnie chyba już nie zdziwi.Podobna sytuację miała moja córka,przed wyjazdem do Korei Południowej.Ponieważ jechała do pracy,musiała otrzymać wizę.Jednym z warunków jej otrzymania było przeprowadzenie badania na HIV.Czekała w poczekalni na wynik,a tu pani wychyliła się z okienka i wydarła na cały korytarz,po nazwisku..Pani Ta....ka i owaka,wynik na HIV odebrać! Oczywiście,wzbudziła sensację wśród czekających.Łoj,mało jej pod spódnicę nie wleżli oczami.
To TENurywek))) Czasem myślę, że ten, co napisał scenariusz do tego filmu musiał być dobrym obserwatorem polskiej rzeczywistości. Dzień Świra mamy na co dzień.
Co do autora scenariusza,czy reżysera (muszę sprawdzić),cierpi on na chorobę,tę samą,jak tytułowy bohater filmu.Oglądałam kiedyś wywiad.Tak,że te zachowania "bohatera" niekoniecznie są śmieszne.One są spowodowane chorobą.
Marek Koterski - widziałam wszystkie jego filmy, wszystkie dobre (choć "Wszyscy jesteśmy Chrystusami w ogóle do mnie nie trafił), niektóre "mocne", ale "Dzień świra" i "Baby są jakieś inne" - oglądałam po kilka razy. Za każdym razem umieram ze śmiechu.
Obejrzyj koniecznie! Do kina szłam z mieszanymi uczuciami, ale od czasu premiery widziałam ten film już 3 lub 4 razy! Na youtube powinien być dostępny (w całości). Gdybym miała przyznać palmę pierwszeństwa któremuś z filmów Koterskiego, to byłyby to właśnie "Baby...".
Ja bym powiedziała, że to kwintesencja sfrustrowanego polskiego czterdziestolatka, kiedyś bardzo zdolnego, rozwojowego, z ambicjami, którego system wtłoczył w szarą rzeczywistość, nie doceniając jego zdolności i umiejętności, zmuszając do zarabiania na życie nie zgodnie z możliwościami, zdolnościami i osiągnięciami.
Bardzo lubię Dzień świra - który mimo komicznych sytuacji, tak naprawdę jest tragiczny.
Młody tego filmu nie rozumie, trzeba trochę w życiu przeżyć.
Jedno nie wyklucza drugiego.Tu chorobą jest nerwica natręctw.Twórca filmu też jest dotknięty tą chorobą.Być może dlatego film jest tak szczery w odbiorze.
Pierwszy raz widziałam ten film w kinie. Byłam z kolegą. Całe kino pokładało się ze śmiechu, ja też. A on nie!Zasępił się, zamyślił.Ja się pytam, a ty, co się nie śmiejesz? A ten na to-tu jest za dużo prawdy o mężczyznach....))))))
"Wszyscy jesteśmy Chrystusami" - na tym poległam. Miałam jakieś 25-26 lat, gdy to oglądałam. Nastawiłam się, że będzie to niejako kontunuacja "Dnia świra"... Chyba nie za bardzo zrozumiałam ten fim; "zmęczył' mnie.
Jakies 15 lat temu, byłam u Mamy w szpitalu, oddział wewnętrzny, szpital w budynku jeszcze przedwojennym. Toaleta dla pacjentów tylko jedna, a na oddziale i mężczyźni i kobiety,ale jakoś to funkcjonowało, łazienki były już osobne. W kazdym razie szłam z Mamą do toalety, otwieram drzwi i co za widok........
zad wypięty, dzwonki wiszą, a pielęgniarka z jakimis przyrządami właśnie zbliża sie do delikwenta......
Oczy tego biedaka, gdy mnie zobaczył, i kolor twarzy- możecie sobie wyobrazić, ja zresztą też poczułam się bardzo głupio. Uciekłam, i do dziś nie wiem , dlaczego pielęniarka właśnie w porze odwiedzin, i właśnie w takim miejscu musiała to robić.
Wy się nie smiejcie, jak mialam przed operacją lewatywe(z 15 lat temu) to robili ją w takim przedsionku do toalety, bo niektórzy mogą z gabinetu nie zdażyć. Ale drzwi się ZAMYKA na klucz wtedy. Poza tym lewatywa to na leżąco o ile pamiętam)) Nota bene jedna pani nie zdążyła. Całe szczęście to był ginekologiczny oddział, panów nie było. Do dziś pamietam, jak w kilka pań siedzialyśmy obok siebie w kabinach,rozmowy były takie, że do teraz się skręcam ze smiechu, jak sobie przypomnę.
Ale to jest śmieszne... Mnie ta "przyjemność" omijała do tej pory, ale spodziewam się, że w najbliższym czasie mogę się nie wymigać. Mam nadzieję, że zdążę
Szpitalne łazienki zazwyczaj nie mają kluczy - żeby pacjent się nie zamknął i np nie zasłabł.
U nas w starym szpitalu nie było rozdziału płciowego - zarówno na salach, jak i w toaletach. Do tego toalety miały jednolite drzwi - i nie można było poznać czy świeci się światło.
Teraz jest rozdział - ale toalety i łazienki nie mają zamków.
Na ginekologicznym oddziale też są faceci?Wtedy ta pielęgniarka mimo , że były asme kobiety przyniosła klucz i zamknęła drzwi. Niestety potem siedziałyśmy obok siebie w kabinach i z nudów rozmawiałyśmy)))Trafiły mi się wesołe sąsiadki. że ja to przeżyłam...sama się dziwię.
Żeby było ciekawiej uprzedziłam, ze mam kłopoty z jelitami to w nagrodę zrobili mi dwie lewatywy. Jak przyszło do operacji to przed nią z nerwów ...musiałam isc do toalety trzeci raz . Lekarz zbładł, jak ściana. Jak się obudziłam po operacji- pierwsze pytanie jakie zadałam- to czy się aby nie skompromitowałam w czasie operacji?Ufff, obyło się bez kompromitacji! Oni to robia w tym celu , żeby w czasie jakiegoś niedotlenienia człowiekowi zwieracze nie puściły. Nie ma sie co bać. Nie boli.
Teraz chyba omija się lewatywę - pacjent wypija 1,5 litra wody z przeczyszczaczem (drugie 1,5 ma do zapijania).
Fryzjer jak najbardziej funkcjonuje...
W Niemczech - gdzie miałam okazję przetestować trochę zabiegów (nie na sobie, tylko praktykantce) lewatywę wykonuje się na dwie godziny przed badaniem, potem samo badanie i wieczorem do domu. Nota bene przez 3 dni zrobili jej komplet badań - USG, rezonans, gastroskopię, kolonoskopię.
Mnie natomiast tak tłumaczenie w szpitalu weszło w krew, że z narkozy (już po powrocie) obudziłam się w... Niemczech. A przynajmniej z lekarzami rozmawiałam po niemiecku...
Jak w grudniu wycinali mi pęcherzyk żółciowy na chirurgii, to pielęgniarka poprosiła mnie do łazienki na golenie(!)..Pytam czego-bo przecież laparoskopowo w brzuchu mają mi tylko 3 dziury zrobić...na to pielęgniarka,że no jak to co golimy?pipkę, bo sobie lekarze tak życzą i tak lubią....Obyło się bez golenia maszynką na sucho....bo ja bobra nie hoduję :P
o lewatywę pytałam-nie robią...albo tylko młodszym nie robią...moja operacja trwała 25 minut...
Lewatywe się robi w przypadkach, kiedy istnieje prawdopodobieństwo puszczenia zwieraczy w czasie zabiegu, a pole operacji znajduje sie blisko, np na brzuchu,bo to mogłoby być groźne(bakterie!!), a nie z powodu preferencji estetycznych lekarza! Wydaje mi sie, że podawanie leków przeczyszczających jest gorsze, bo musisz je przetrawic, podraznic jelita, żołądek. a lewatywa to wlew wody z jakims delikatnym srodkiem do odbytu, albo soli fizjologicznej. Rozluźnia tylko końcowy odcinek...hm....jak to powiedzieć "uczciwczy uszy". Cholerka, hahaha słów mi chyba zabrakło)))) Nic a nic nie boli, nie podraznia, a efekt ten sam. W aptekach mozna kupic gotowe buteleczki/porcje napełnione 9% soli fizjologicznej z woda i samemu zrobic. Kosztuja jakieś grosze. Tylko blisko toalety!!!!!bo można niechcący nie zdążyć)))
W Niemczech tej mojej dziewczynie robili lewatywę - sterylna butelka może z 350 ml płynu (wydawało mi się, że jak kiedyś miałam przed operacją woreczka to tego co we mnie wlali to było ze dwa litry, ale równie dobrze wspomnienia mogły wyolbrzymić). 20 minut braku luzu w d...i biegiem do toalety. Tam na szczęście jest toaleta w sali pacjenta, daleko nie jest. po kolejnych 15-20 minutach pacjent gotowy do zabiegu/badania.
U nas w przypadku środka przeczyszczającego - ogromne ilości wody do wypicia od godziny 12 dnia poprzedniego. Potem cała noc w toalecie - no może przesada, ale kilka godzin na pewno.
To jest gotowy, kupowany w aptece woreczek lub butelka z rurką, przeważnie tylko z rozpuszczoną w wodzie solą fizjologiczna 9%- to jak nasze łzy, taki roztwór.. Nie zaburza organizmu, jak środki przeczyszczające, a spełnia swoją funkcję.Nie boli, nie piecze, tylko do toalety trzeba mieć krótki dystans))) U nas też sa jednoosobowe sale w szpitalach, ale na tych dwu, czy trójosobowych jest z kim pogadać, jest sympatyczniej i bezpieczniej, bo nawet jesli pielegniarka nie zauważy, to jest sąsiad i powiadomi, że dzieje się coś złego. Jest jeszcze jeden dobry środek dla uzyskania tego celu, to czopki glicerynowe. Ona też bezpieczne, ale lewatywa skuteczniejsza i naturalna.
Heheheh, może nadszedł czas skończyc ten gooowniany temat, zwłaszcza, że Świeta idą?))) Ale co tam, może komuś sie ta wiedza praktyczna kiedyś przyda?Jak przedtem nie pęknie ze śmiechu))) Też o tym myslałam- forum kulinarne, hehehehe....
Takie zbaczania z tematu stwarzają fajną atmosferę do gadania. Nie chodzi przecież o ścisłe, techniczne trzymanie się tematu - ale pogadanie. A swoją drogą - nie wiadomo co kiedy komu może się przydać.
Boshe......przecież na tym forum są i panowie... I taki facet może to przeczytać!!! I się zszokować! Ale może i "się" uświadomić... (bo mam nadzieję, że nie zgorszyć)
Boshe......przecież na tym forum są i panowie... I taki facet może to przeczytać!!! I się zszokować! Ale może i "się" uświadomić... (bo mam nadzieję, że nie zgorszyć)
tak,jak pisała Dżanina..co kraj(szpital) to obyczaj...Ja rodziłam SN dwójkę ..Przy pierwszym 13 lat temu lewatywa była obowiązkowa..A jak rodziłam syna przeszło 10 lat temu ,to powiedziałam,że ja już po,że w domu zrobiona i obyło się bez szpitalnej powtórki....
W Polsce golenie tez dalej funkcjonuje. I muszę przyznać, że fachowa pielęgniarka robi to lepiej niż ja sama w domu. Co ciekawe-golą na sucho ostrą żyletka. Ale to fachowe oko! W ogóle te pielegniarki na oddziałach ginekologicznych to maja jednak chyba cieżką pracę. Jestem im wdzięczna bardzo fachowosć, za humor, dyskrecję i takie fajne podejście do pacjenta, życzliwe, ale wesołe.To sa takie krepujące sutuacje, a one potrafia to rozładować. Nigdy nie zapomne jak dochodziłam do siebie po operacji to taka starsza pielęgniarka przyszła i powiedziała: proszę pani- a teraz bierzemy pieska i wyprowadzamy na spacer. Chodziło o woreczek od cewnika z moczem))) Złapałam sie wtedy za obolały brzuch, żeby nie peknąć ze smiechu, ale ta pielegniarka rozładowała stresową sytuacje, pomogła, pouczyła, przytrzymała za rekę.
Mnie zastanowiło, dlaczego w kabinach prysznicowych nie ma "drzwi" do zasunięcia...? Tym sobie chyba krzywdy nie można zrobić...? Po nawet najbardziej ostrożnej kąpieli wycierałam podłogę poprzednim wdziankiem (szumnie nazywanym "koszulą" ), żeby łazienka nie pływała, a kolejne uzytkowniczki mogły z niej skorzystać.
Oj byłam na oddziale jak kobitka pod prysznicem zemdlala z hukiem. Tak gruchnela, ze sobie oko podbiła. Potem wszyscy żartowali, że ją z pieści do operacji usypiali))W szkło, czy nawet pleksi to mogloby być niebezpieczne bardziej.a to się zdarza.
Swego czasu przy drugiej ciąży wylądowałam na patologii. W pokoju badań siedziało sobie kilku lekarzy i kazali mi się przygotować do badania. Wkurzyłam się, wyszłam natychmiast na żądanie. Po powrocie do domu wystosowałam pismo do dyrekcji i rzecznika praw pacjenta z opisem sytuacji i zapytaniem, gdzie tutaj zachowano godność i prawo do intymności. Jak przyszłam rodzić to już mnie pamiętali i było lepiej
Owszem odpisał, że zgadza się z moim zdaniem co do zachowania intymności przy badaniu i że pismo skierował też do dyrekcji, dlatego przy porodzie i po nim chodzili ostrożnie
Ktoś już wcześniej wspominał i ja się absolutnie zgadzam, że lekarze bardzo często nie widzą w pacjentach ludzi, a jedynie przypadki - uprzedmiotowienie, ot, co. Brak im jakiejkolwiek refleksji nad tym jaka jest moc sprawcza słów. Lata temu miałam wycinany pęcherzyk żółciowy - niestety zabieg spartaczono. Trafiłam na izbę przyjęć po pewnym czasie cała żółta. Pani doktor, przekazując mi opinię lekarzy, rzekła, że to wirusowe zapalenie wątroby. Wykończona kilkudniowymi bólami i przepychankami ze szpitalem słabo zaprotestowałam: "Ale przecież się szczepiłam przed operacją!" "Skoro się pani szczepiła"-usłyszałam-"To znaczy, że to nie jest wirus typu B tylko typu C. A to wie pani, to jest rak, może sobie pani już trumnę szykować." Tak mówi lekarz! Pisałam skargę do dyrekcji. Uzyskałam przeprosiny. Na więcej nie miałam sił. Żółtaczka okazała się mechaniczna - po prostu zostawili mi piasek w przewodach żółciowych, ale nie raz się zastanawiałam co by było gdyby to naprawdę był wirus typu C? Czy po takim wstępie lekarskim znalazłabym dość sił, żeby normalnie żyć, walczyć o siebie z chorobą? Ilu pacjentów ta kobieta tak właśnie zbiła z nóg? Zgroza. Choć nie ma tu niedyskrecji, to tak naprawdę to samo - brak inteligencji, kultury, zwykłej empatii. Czasem tak myślę czy jedynie kryterium wiedzy jest właściwe w selekcji na takie studia?
U mnie długo chorowała córka. Skończyło się pobytem w szpitalu, seria bolesnych badań. Na koniec diagnoza: zapalenie jelita grubego. Co dalej? Oddział chirurgiczny nie jest od kierowania dalej, tylko od "diagnozowania"... Błąkaliśmy się dalej na własną rękę. Przeszliśmy przez rok restrykcyjnej diety (łącznie z eliminacją glutenu). Poprawy, jeśli następowały, były chwilowe. Super-hiper pani profesor zawyrokowała, że jest to "najwidoczniej nietypowa odmiana choroby Leśniowskiego-Crohna" i że córka właśnie cierpi na tę nieuleczalną chorobę.
A wystarczyło pobrać wymazy i zrobić badania na posiew (z różnych części ciała...). Matczyna intuicja (?) zadziałała po ponad roku męczarni. Okazało się, że kolonizują się różne szczepy bakterii, których działanie znajduje ciąg dalszych w samopoczuciu i innych objawach. Dobrze dobrany antybiotyk brany przez 10 dni i ŚWIĘTY SPOKÓJ. Żadnej nieuleczalnej choroby. Uff...
Najciekawsze jest to, że moja koleżanka jest ordynatorem w tym szpitalu tylko na innym oddziale, a z moim dzieckiem na sali leżała jej pacjentka (bo to choroby przewlekłe). Matka dziewczynki była w ciężkim szoku, że w jednym szpitalu mogą być tak różne podejścia do pacjenta. Nie wiedziała, że znam osobę, którą tak wychwala, więc raczej szczere to było...
Ja też mam w rodzinie ciocię doktora-profesora, która jest swego rodzaju "sławą" w swojej dziedzinie. Nie powoływałam się jednak na nią, tylko jak zwykły śmiertelnik udałam się z córką do szpitala (w sali wciśniętych 5 łóżek, jedno zastawiało dostęp do umywalki; rodzice śpiący na karimatach pod łóżkami dzieci...; 2 śmierdzące toalety na korytarzu na cały oddział!). Nikt nie odpowiadał na moje pytania, nie wiedziałam, co wyszło z badań, jak długo będziemy i w ogóle co jest grane. Dopiero po telefonie do wspomnianej cioci (który zresztą wykonał mój ojciec bez mojej wiedzy) ktoś zaczął ze mną ROZMAWIAĆ. I nie chodzi o szczególne traktowanie, o pierwszeństwo przy badaniach itp. Chodziło o INFORMACJĘ. I jeszcze główny lekarz oddziału (ordynator?) miał pretensje do mnie, że nie powiedziałam, że mam "takie" znajomości... Smutne to, ale prawdziwe...
I jeszcze główny lekarz oddziału (ordynator?) miał pretensje do mnie, że nie powiedziałam, że mam "takie" znajomości... Smutne to, ale prawdziwe...
Hahaha. Jakbym o sobie czytała. Jak w końcu koleżanka wróciła z konferencji i przyszła do mnie na tą chirurgię, to szok był i wszyscy zaczęli latać koło nas. I pretensje takie same...Z tym, że następnego dnia już wychodziliśmy do domu. Jakoś tak - przeżyłam to, qrczę, bo jeszcze teraz, po paru latach krew mnie zalewa jak to piszę.
Sytuacja, którą opiszę, miała miejsce jakieś 2 tygodnie temu.
Jestem w zaawansowanej ciąży. Okazało się, że teraz wg standardów (albo tak źle mi z oczu patrzy...) należy również w III trymestrze wykonywać badania na "dziwolągi" typu żółtaczka, jakieś choróbska weneryczne oraz właśnie HIV.
Dostałam skierowanie, udałam się do laboratorium. Pani w rejestracji spojrzała i stwierdziła, że musi się upewnić, czy skierowanie jest poprawnie wystawione. Ok, poczekam. Pani weszła do gabinetu, gdzie siedziała inna pani i przy otwartych drzwiach coś tam uradziły, że jednak trzeba gdzieś zadzwonić i się dopytać. Pani numer dwa wybrała numer, po czym wszyscy w poczekalni, łącznie ze mną, usłyszeli mniej więcej takie słowa (głośno i donośnie wypowiedziane...): "Cześć, Iwona. Słuchaj, mamy tu panią na HIVa. Na HIiiiiVa! No mówię. (...)" Reszta konwersacji nie ma większego znaczenia. Nie muszę chyba dodawać, jakie miny miało te ok. 10 siedzących w poczekalni i z jakim zainteresowaniem mi się przyglądali... A jaką minę miałam ja...
Cała sytuacja byłą dla mnie nieco krępująca, ale w sumie "nic złego" się nie stało... Zastanawia mnie jednak jak "trąbienie" o ochronie danych osobowych i ogólnie o zachowaniu dyskrecji i poszanowaniu intymności (tu: pacjenta) ma się do rzeczywistości...? Spotkaliście się z czymś takim, czy może to ja jestem przewrażliwiona...?
P.S. Jeszcze jedna sytuacja, nieco mniej zabawna: gdy była przyjmowana do szpitala na badania, z braku wolnych pomieszczeń, przeprowadzano ze mną "wywiad" (czy jak to się nazywa?) w poczekalni pełnej ludzi...
Ustawa , ustawą ale obie panie wykazały brak kultury i taktu . Niestety tego żadna ustawa nie obejmuje . W sprawie wywiadu mam nadzieję ,że zaciągałaś panią pielęgniarkę - sekretarkę w ustronny kącik i ze ściszonym głosem podawałaś swoje dane ..
Kochana ... Myśl pozytywnie (ale nie o HIV ) tylko o dzieciątku , niech urodzi się całe i zdrowe a wtedy możesz wykrzyczeć na cały głos wszelkie jego(jej ) dane : wzrost , waga , skala Agpar i ... całe swoje szczęście .... Pozdrawiam serdecznie i .... nadstawiam ciekawie uszy ))
O tak, jeszcze sobie pokrzyczę...
Co do tych badań, to zdziwiłam się o tyle, że poprzednim razem (już ładnych parę lat temu...) nie musiałam takowych robić.
Raaany.....! Co Ty za przeżycie miałaś....!!! A podobno my jesteśmy w Unii Europejskiej, wszędzie tylko słyszę, że wymogi i co za tym idzie kontrole w służbie zdrowia i pokrewnych... jak opieka nad osobami starszymi i z problemami psychicznymi... Ale kto skontroluje Czy Personel Jest Inteligentny i Kompetentny....? Bo to tu najbardziej, pies jest pogrzebany!!!
Brak poszanowania intymności i godności pacjentów w polskich szpitalach i przychodniach, to temat rzeka. Mam z tym tak wiele i tak złych doświadczeń, że aż nie chce mi się o tym wszystkim myśleć i opisywać to. Jednym słowem - MASAKRA.
Ludzie to bardzo często dla lekarzy i personelu tylko i wyłącznie "pacjenci" - przedmioty, rzeczy, przypadki. Potworne zacofanie panuje pod tym względem. Aż szkoda gadać po prostu. Aczkolwiek warto zacząć gadać. A najlepiej interweniować gdzie tylko się da i ile się da jak spotka nas coś, co narusza nasze prawa jako pacjentów, domagać się egzekwowania tych praw - to jedyna recepta żeby cokolwiek zmieniło się w tym względzie.
Dziwne, czyżbyś była jedyną kobietą w ciąży w owej miejscowości, która się bada?!
Bo to mała miejscowość!
Jestem jedyną tu mieszkającą kobietą w wieku reprodukcyjnym
Kochana, to musisz mieć powodzenie!
Na efekty nie trzeba było długo czekać
Zalogowałam się, miałam napisać i...... przypomniaąłm sobie o rachunkach do zapłacenia na już.
Nie wiem, nie rozumiem tego zjawiska, ale tu chyba wyszła słoma z butów. My w rozmowach telefonicznych, nawet jak ktos sie przedstawi z nazwiska nie mówimy szczegółówo o sprawie tylko ogólnie o przepisach.
A jak petent przychodzi ( nieznany nam ) najpierw prosimy o dowód i sprawdzamy dane.I mimo,że siedzimy po dwie w pokojach, przyjmujemy po jednego petenta,żeby drugi nie wysłuchiwał. Trudno, ale czasem losy ludzkie sa tak pokręcone,że każdy ma prawo do dyskrecji.A nas obowiązuje ustawa o danych osobowych.
Może warto na przyszłość, porozmawiać z kierownikiem przychodni...
No cóż.... dyskrecja i etyka w ochronie zdrowia. Zaczynając od pań w rejestracji a kończąc na studentach, którzy "muszą" się uczyć i zaglądają z ciekawością a później komentują w windach. Dużo nam jeszcze w tej sferze brakuje.
No cóż.... dyskrecja i etyka w ochronie zdrowia. Zaczynając od pań w
rejestracji a kończąc na studentach, którzy "muszą" się uczyć i
zaglądają z ciekawością a później komentują w windach. Dużo nam
jeszcze w tej sferze brakuje.
Nawet nie pisz......
Będąc w ciąży z córka, leżąc na patologii pan ordynator poprosił mnie na badanie ( to był czas kiedy była rejonizacja szpitali a ja oczywiście zalegałam gdzie pracowała moja lekarka a nie był rejon). Ja na koziołku a wokół mnie studenci, i każdy zagląda jak wygląda patologiczna szyjka.....nie życze nikomu. Ale z drugiej strony, jakos muszą się nauczyć....
Mój starszy dzieć rodząc się był obserwowany, przez ok. 12 osobową grupkę studentów... cudne wrażenie... ale byłam w takim bólu, że miałam to gdzieś...
I .. dziecię na '' ciacho ''wyrosło , bo od samego początku od pierwszego ''aaaaa'' było bacznie obserwowane aby nic złego dziecięciu nie przytrafiło się . Oj mamcia pobolało , pokrzyczało się ale ...warto było , prawdaż ?
oj prawdaż meguś, prawdaż :P
Ja do studentów nic nie mam. Muszą się nauczyć.ale pacjentka musi wyrazić zgodę na ich obecność. Sama na praktykach łaziłam np do psychiatryka, czy domów dziecka, malego dziecka, pogotowia opiekuńczego itp. Student musi się nauczyc. Ale od tego jest prowadzący takie zajęcia, żeby studentów najpierw przygotować, że ma się do czynienia z ludźmi, którzy czuja, wstydza się itp.Trzeba zachować dyskrecję i delikatność.a cóż dopiero w służbie zdrowia. Muszę powiedzieć, że w swoim zyciu , oprócz jakichś małych incydentów, nie spotkałam się z nieprofesjonalnym traktowaniem w tej sferze. Ale wierzę, że inni mogli. Myslę, że to jest kwestia osobistej kultury osób pracujących w tej służbie.
Tez to przerabialam ......przy porodzie.Chmara studentow ( tylko chlopaki) i robilam za krolika doswiadczalnego. Zszyli mnie tak, by maz nie mial pretensji.....nie powiem wesolo bylo i co najwazniejsze byli uprzejmniejsi niz personel szpitala..............ale to daaaaawno bylo.
Mnie oglądali bo miałam mieć założony szew okrężny. I do zaglądnięcia najgłebiej jak sie dało został zaproszony mężczyzna innego koloru skóry.
Nie jestm rasistką, ale wtedy jakbym mogła...... to nie był mój lekarz do ...... znaczy wiecie co chciałam powiedzieć.
On juz Ciebie nie pamieta a wspomnienia zostaly.
Miło by było jednakowoż, gdyby Cię wcześniej pan ordynator zapytał czy nie masz nic przeciwko temu, że studenci zajrzą tu i ówdzie... Nikt nie lubi być zaskakiwany, i to na dodatek w takiej sytuacji...
Dokładnie! W poprzedniej ciąży lekarz na pogotowiu przyszedł z grupą swoich studentów, grzecznie się przedstawił, po czym zapytał, czy nie mam nic przeciwko, żeby byli obecni przy badaniu. Zgodziłam się.
To jeszcze "pryszcz".Co powiesz na to-leżałam z młodszą córka na "przedporodówce".Naprzeciw mojej sali dyżurka lekarzy i pielęgniarek,następne drzwi,sala porodowa.Na oddziale malowanie,a oddział funkcjonuje jak zwykle.Smród olejnej farby,którą wszyscy wdychali,łącznie z noworodkami.Panowie właśnie malowali drzwi do dyżurki i przy okazji obserwowali i komentowali rodzące na sali.Nie wyglądali mi na studentów.Jak się czuły rodzące,nietrudno zgadnąć.Wystarczyło tylko zamknąć drzwi,żeby nie upokarzać tak kobiet.Jakie to szczęście,że zanim zaczęłam rodzić,malarze przenieśli się piętro niżej.
Szpital Wojewódzki we Wrocławiu,dawniej-Plac 1 Maja.
Niech się uczą na fantomach a ewentualnie ostatnie ćwiczenia odbywają przy pacjentkach. Mamy trzecie tysiąclecie... Ewentualnie "uczestniczyć" powinni tylko studenci należący do kółek ginekologicznych. Przyszły pediatra czy laryngolog nie musi koniecznie zaglądać kobiecie.
No to może leżałyśmy w tym samym szpitalu. Byłam na patologii ciąży ordynator poprosił nas wszystkich na badanie. Mały pokoik, a w nim 20 studentów odmówiłam badania w ich towarzystwie. Ordynator chciał mnie wyrzucić ze szpitala. Nie mam nic przeciwko studentom 2, 3, przecież muszą się jakoś nauczyć, ale chyba ta ich nauka powinna się w jakiś ludzki dla pacjenta sposób odbywać.
Zgadzam się z wszystkimi piszącymi dziewczynami-fajnie, że lekarze wysyłają Cię na badania, bo wyniki (podkreślam: wyniki te dobrze, oczywiście, wykonanych badań) mogą się przydać. Ale do kultury, poszanowania godności pacjenta jeszcze dużo służbie zdrowia brakuje.
Kilka lat temu moją Mamę zabrało pogotowie z podejrzeniem bodaj jakiegoś straszliwego zapalenia trzustki, ale na szczęście strach był niepotrzebny, choć z trzustką miało to wiele wspólnego. Najpierw do sali w klinice weszła chyba lekarka prowadząca rok i chyba opiekun roku. Bardzo grzecznie zapytali, czy studenci mogą Mamę zbadać. Mama po krótkim namyśle (leżała na pojedynczej sali w klinice, która wtedy miała ostry dyżur) wyraziła zgodę. Do małej salki wpakowało się chyba 10 studentek i studentów. Drzwi na korytarz zostały zamknięte-mnie nie wyproszono, stąd wiem, że wszystko przebiegło naprawdę pozytywnie. Grupa studencka dociekliwa bardzo, ale i delikatna w badaniach. Mama się potem nie raz zastanawiała, które z nich zostało potem dobrym i współczującym chirurgiem.
Mój przykład był negatywny: ból gardła, laryngolog, paskudne badanie, zmieniające się kolory twarzy pani doktor laryngolog w przychodni rejonowej i "na cito" skierowanie do szpitala, na oddział, na dodatkowe badania. Wpisała po łacinie rozpoznanie, pytałam, ale nie była łaskawa wyjaśnić, co ono oznacza. Poszłam się zapisać, czekam w poczekalni po oddaniu skierowania pielęgniarce asystującej pani ordynator, poczekalnia pełna ludzi. Wychodzi osobiście pani ordynator i krzyczy na cały korytarz (a dłuuuuugi ci on dłuuuuugi): "ta pani z tym strasznym rozpoznaniem?". Nie ruszam się z miejsca, bo to nie do mnie... Sytuacja głośniejsza powtórzona jeszcze kilka razy-nikt się nie rusza, a siedzi chyba ze 30 osób. Pani ordynator już z widocznym zniecierpliwieniem: "no ta pani z nowotworem złośliwym gardła i krtani?!!!". I t u na tych decybelach zostaje wywrzeszczane na cały korytarz moje imię, nazwisko i rok urodzenia. No cóż, trzeba było wstać z krzesła i się nie przewrócić po drodze do gabinetu...
Nie muszę chyba mówić, co czułam czekając na zapisane badania. Diagnoza, oczywiście i na szczęście (ordynatorka skwitowała ją bardzo kwaśno i z odpowiednim komentarzem dla kierującej mnie z przychodni rejonowej lekarki) okazała się mylna, ale co przeżyłam przez te 10 dni...
Dlatego wszystkie Was rozumiem: mamy prawo do szacunku, poszanowania prywatności. A szczególnie w tak "delikatnych" momentach, jak choćby ciąża. I myślę, że nie jesteśmy przewrażliwione. Owszem, nie w każdej placówce służby zdrowia panują warunki tak idealne, jak w serialowych szpitalach i przychodniach, ale czasami mały dowód dbałości o dobro i intymność pacjenta, dowód na miarę możliwości placówki ucieszy bardziej niż cukierkowa telenowela.
Pracowałam w przedszkolu jako wychowawczyni, miałam bóle migrenowe głowy. Od pani neurolog dostałam skierowanie na rtg głowy, w rozpoznaniu rak mózgu..... raz,że musiałam pokazać dyrektorce przedszkola, dwa sama o mało nie zeszłam z wrażenia.
Współczuję. Tego (w pewnym stopniu upokorzenia?) nie da się żadną miarą zmierzyć, ale chyba Twój przypadek wydaje mi się bardziej "hardcorowy" niż mój...
- Najchętniej to zrobiłabym wszystkim gadulskim! Szpitalny styl wolny i frywolny to norma w naszym kraju i już mnie nie boli. Ale kiedy intymne szczegóły wylewane są szeroką rzeką na tzw. miasto, to mnie strasznie wnerwia i chętnie bym nakładła po rozgadanych buźkach.
Kiedyś, leżąc u kosmetyczki, jak mumia z zaklajstrowaną twarzą, usłyszałam rozmowę o mnie (tematy lekarsko - babskie). Pani (chyba pielęgniarka) jechała z detalami, sądząc że uszy też mam zaklajstrowane. Gabinet kosmetyczny zamieniłam na "domowe SPA", a prywatne gabinety lekarskie wybieram tylko te bez pielęgniarek i innych pań z długimi jęzorami. Pozdrawiam serdecznie.
Dla mnie sytuacje opisywane przez Ciebie to brak szacunku. Zjawisko powszechne, niestety. Zastanawia mnie tylko czemu nic nie powiedziałaś tym paniom?
Szczerze? Nie wiem... Generalnie jestem z gatunku tych bardziej bojowych... Byłam totalnie zaskoczona obrotem sytuacji, wręcz zszokowana. Zaraz też mnie panie "dziabnęły" igłą i wyszłam.
No tak, jak człowieka sytuacja zaskoczy, to ma się coś w rodzaju chwilowego zatrzymania reakcji ;-) Zanim pozbierasz myśli, już jest po sprawie...
Kiedy robiono ze mną tzw. wywiad w pełnej poczekalni, dostałam po prostu formularz i książkę jako podkładkę i polecenie, aby wypełnić a w razie wątpliwości podejść i zapytać. Nie wiem, czy to zgodne z procedurami, ale wolę tak niż opowiadać przy kilkunastu osobach.
Pani doktor mówiła co prawda ściszonym głosem i przepraszała za brak warunków, ale miałam wrażenie, że "publiczności" uszy rosną, aby ni uronić ani słowa...
My z natury jestesmy narodem ciekawskim, bardziej nas interesuje co za płotem się dzieje niż na własnym
podwórku. Sama osobiście miałam tą "nieprzyjemność" przebywania w szpitalu i zawsze mnie pytano czy
mogą studenci uczestniczyć w badaniu (ginekologicznym), wiedza to jedno, praktyka to drugie i jestem jak
najbardziej na tak, w końcu gdzieś muszą się nauczyć. Myślę,że wyżej opisanej sytuacji mogłaś
zwrócić uwagę personelowi służby, a jakby dalej byli nieuprzejmi kontakt do Twojego odziału NFZtu
(skutkuje :))
Nic mnie chyba już nie zdziwi.Podobna sytuację miała moja córka,przed wyjazdem do Korei Południowej.Ponieważ jechała do pracy,musiała otrzymać wizę.Jednym z warunków jej otrzymania było przeprowadzenie badania na HIV.Czekała w poczekalni na wynik,a tu pani wychyliła się z okienka i wydarła na cały korytarz,po nazwisku..Pani Ta....ka i owaka,wynik na HIV odebrać! Oczywiście,wzbudziła sensację wśród czekających.Łoj,mało jej pod spódnicę nie wleżli oczami.
Jak "miło", że na pocieszenie miał ktoś podobną sytuację.
Hehehe, przypomniał mi się film "Dzień Świra"))) Tam był doskonały przykład dyskrecji przy badaniu hemorojdów))
Kwintesencja naszego tematu.
To TEN urywek))) Czasem myślę, że ten, co napisał scenariusz do tego filmu musiał być dobrym obserwatorem polskiej rzeczywistości. Dzień Świra mamy na co dzień.
Oczywiście,bo kto,jak nie świr,to wytrzyma???
Co do autora scenariusza,czy reżysera (muszę sprawdzić),cierpi on na chorobę,tę samą,jak tytułowy bohater filmu.Oglądałam kiedyś wywiad.Tak,że te zachowania "bohatera" niekoniecznie są śmieszne.One są spowodowane chorobą.
Marek Koterski - widziałam wszystkie jego filmy, wszystkie dobre (choć "Wszyscy jesteśmy Chrystusami w ogóle do mnie nie trafił), niektóre "mocne", ale "Dzień świra" i "Baby są jakieś inne" - oglądałam po kilka razy. Za każdym razem umieram ze śmiechu.
"Wszyscy jesteśmy Chrystusami" tez wydaje mi się niewypałem."Bab" nie widziałam.
Obejrzyj koniecznie! Do kina szłam z mieszanymi uczuciami, ale od czasu premiery widziałam ten film już 3 lub 4 razy! Na youtube powinien być dostępny (w całości). Gdybym miała przyznać palmę pierwszeństwa któremuś z filmów Koterskiego, to byłyby to właśnie "Baby...".
Zobaczę.
Nawet nie wiedziałam że to film Koterskiego :)
Baby pokochałam od pierwszego wejrzenia :)
Choroba?
Ja bym powiedziała, że to kwintesencja sfrustrowanego polskiego czterdziestolatka, kiedyś bardzo zdolnego, rozwojowego, z ambicjami, którego system wtłoczył w szarą rzeczywistość, nie doceniając jego zdolności i umiejętności, zmuszając do zarabiania na życie nie zgodnie z możliwościami, zdolnościami i osiągnięciami.
Bardzo lubię Dzień świra - który mimo komicznych sytuacji, tak naprawdę jest tragiczny.
Młody tego filmu nie rozumie, trzeba trochę w życiu przeżyć.
Jedno nie wyklucza drugiego.Tu chorobą jest nerwica natręctw.Twórca filmu też jest dotknięty tą chorobą.Być może dlatego film jest tak szczery w odbiorze.
"Młody tego filmu nie rozumie, trzeba trochę w życiu przeżyć."
Masz rację, ten film nie będzie śmieszyć nastolatków.
Pierwszy raz widziałam ten film w kinie. Byłam z kolegą. Całe kino pokładało się ze śmiechu, ja też. A on nie!Zasępił się, zamyślił.Ja się pytam, a ty, co się nie śmiejesz? A ten na to-tu jest za dużo prawdy o mężczyznach....))))))
"Wszyscy jesteśmy Chrystusami" - na tym poległam. Miałam jakieś 25-26 lat, gdy to oglądałam. Nastawiłam się, że będzie to niejako kontunuacja "Dnia świra"... Chyba nie za bardzo zrozumiałam ten fim; "zmęczył' mnie.
A dla mnie przerażająco-genialny. Za to "Dzień świra" dopiero za trzecim razem do mnie dotarł.
Przypomniało mi się!
Jakies 15 lat temu, byłam u Mamy w szpitalu, oddział wewnętrzny, szpital w budynku jeszcze przedwojennym. Toaleta dla pacjentów tylko jedna, a na oddziale i mężczyźni i kobiety,ale jakoś to funkcjonowało, łazienki były już osobne. W kazdym razie szłam z Mamą do toalety, otwieram drzwi i co za widok........
zad wypięty, dzwonki wiszą, a pielęgniarka z jakimis przyrządami właśnie zbliża sie do delikwenta......
Oczy tego biedaka, gdy mnie zobaczył, i kolor twarzy- możecie sobie wyobrazić, ja zresztą też poczułam się bardzo głupio. Uciekłam, i do dziś nie wiem , dlaczego pielęniarka właśnie w porze odwiedzin, i właśnie w takim miejscu musiała to robić.
O, rety! No wierzę! Pytanie, co ona mu chciała zrobić? W toalecie? A gabinety nie istniały? Masakra.
O, rety! No wierzę! Pytanie, co ona mu chciała zrobić? W toalecie? A
Ja obstawiam lewatywkęgabinety nie istniały? Masakra.
No tak. O tym nie pomyślałam... Być może była to "końska" dawka i chory nie zdążyłby dobiec z gabinetu do WC...
Wy się nie smiejcie, jak mialam przed operacją lewatywe(z 15 lat temu) to robili ją w takim przedsionku do toalety, bo niektórzy mogą z gabinetu nie zdażyć. Ale drzwi się ZAMYKA na klucz wtedy. Poza tym lewatywa to na leżąco o ile pamiętam)) Nota bene jedna pani nie zdążyła. Całe szczęście to był ginekologiczny oddział, panów nie było. Do dziś pamietam, jak w kilka pań siedzialyśmy obok siebie w kabinach,rozmowy były takie, że do teraz się skręcam ze smiechu, jak sobie przypomnę.
Ale to jest śmieszne... Mnie ta "przyjemność" omijała do tej pory, ale spodziewam się, że w najbliższym czasie mogę się nie wymigać. Mam nadzieję, że zdążę
Pani nie zdanża?
A ja też jeżdżę samochodem i zdanżam na czas, proszę pana. Zdążam. No właśnie! I pan zdanża!
Nie wiem, czy nie "zdanżam", nie miałam okazji się sprawdzić w tej mało olimpijskiej dyscyplinie Zobaczymy w najbliższym czasie...
Szpitalne łazienki zazwyczaj nie mają kluczy - żeby pacjent się nie zamknął i np nie zasłabł.
U nas w starym szpitalu nie było rozdziału płciowego - zarówno na salach, jak i w toaletach. Do tego toalety miały jednolite drzwi - i nie można było poznać czy świeci się światło.
Teraz jest rozdział - ale toalety i łazienki nie mają zamków.
Na ginekologicznym oddziale też są faceci?Wtedy ta pielęgniarka mimo , że były asme kobiety przyniosła klucz i zamknęła drzwi. Niestety potem siedziałyśmy obok siebie w kabinach i z nudów rozmawiałyśmy)))Trafiły mi się wesołe sąsiadki. że ja to przeżyłam...sama się dziwię.
Żeby było ciekawiej uprzedziłam, ze mam kłopoty z jelitami to w nagrodę zrobili mi dwie lewatywy. Jak przyszło do operacji to przed nią z nerwów ...musiałam isc do toalety trzeci raz . Lekarz zbładł, jak ściana. Jak się obudziłam po operacji- pierwsze pytanie jakie zadałam- to czy się aby nie skompromitowałam w czasie operacji?Ufff, obyło się bez kompromitacji! Oni to robia w tym celu , żeby w czasie jakiegoś niedotlenienia człowiekowi zwieracze nie puściły. Nie ma sie co bać. Nie boli.
Taaaaaaaaaaa... moje najlepsze wspomnienia ze szpitala: golenie i lewatywa.
wąsik?
Masochistka,
Teraz chyba omija się lewatywę - pacjent wypija 1,5 litra wody z przeczyszczaczem (drugie 1,5 ma do zapijania).
Fryzjer jak najbardziej funkcjonuje...
W Niemczech - gdzie miałam okazję przetestować trochę zabiegów (nie na sobie, tylko praktykantce) lewatywę wykonuje się na dwie godziny przed badaniem, potem samo badanie i wieczorem do domu. Nota bene przez 3 dni zrobili jej komplet badań - USG, rezonans, gastroskopię, kolonoskopię.
Mnie natomiast tak tłumaczenie w szpitalu weszło w krew, że z narkozy (już po powrocie) obudziłam się w... Niemczech. A przynajmniej z lekarzami rozmawiałam po niemiecku...
No i nie tu się podpięło....
i znowu nie tu
Przed jakimi badaniami czekają takie przyjemności? Ja chyba jestem bardzo szczęśliwą osobą, bo nigdy mnie to nie spotkało.
lewatywa i fryzjer-do porodu...
Jak w grudniu wycinali mi pęcherzyk żółciowy na chirurgii, to pielęgniarka poprosiła mnie do łazienki na golenie(!)..Pytam czego-bo przecież laparoskopowo w brzuchu mają mi tylko 3 dziury zrobić...na to pielęgniarka,że no jak to co golimy?pipkę, bo sobie lekarze tak życzą i tak lubią....Obyło się bez golenia maszynką na sucho....bo ja bobra nie hoduję :P
o lewatywę pytałam-nie robią...albo tylko młodszym nie robią...moja operacja trwała 25 minut...
Ależ się uśmiałam!
Do porodu? Urodziłam czwórkę dzieci i nigdy o czymś takim nie słyszałam.
Lewatywe się robi w przypadkach, kiedy istnieje prawdopodobieństwo puszczenia zwieraczy w czasie zabiegu, a pole operacji znajduje sie blisko, np na brzuchu,bo to mogłoby być groźne(bakterie!!), a nie z powodu preferencji estetycznych lekarza! Wydaje mi sie, że podawanie leków przeczyszczających jest gorsze, bo musisz je przetrawic, podraznic jelita, żołądek. a lewatywa to wlew wody z jakims delikatnym srodkiem do odbytu, albo soli fizjologicznej. Rozluźnia tylko końcowy odcinek...hm....jak to powiedzieć "uczciwczy uszy". Cholerka, hahaha słów mi chyba zabrakło)))) Nic a nic nie boli, nie podraznia, a efekt ten sam. W aptekach mozna kupic gotowe buteleczki/porcje napełnione 9% soli fizjologicznej z woda i samemu zrobic. Kosztuja jakieś grosze. Tylko blisko toalety!!!!!bo można niechcący nie zdążyć)))
W Niemczech tej mojej dziewczynie robili lewatywę - sterylna butelka może z 350 ml płynu (wydawało mi się, że jak kiedyś miałam przed operacją woreczka to tego co we mnie wlali to było ze dwa litry, ale równie dobrze wspomnienia mogły wyolbrzymić). 20 minut braku luzu w d...i biegiem do toalety. Tam na szczęście jest toaleta w sali pacjenta, daleko nie jest. po kolejnych 15-20 minutach pacjent gotowy do zabiegu/badania.
U nas w przypadku środka przeczyszczającego - ogromne ilości wody do wypicia od godziny 12 dnia poprzedniego. Potem cała noc w toalecie - no może przesada, ale kilka godzin na pewno.
Dobrze, że mnie jeszcze nie dotyczyło.
To jest gotowy, kupowany w aptece woreczek lub butelka z rurką, przeważnie tylko z rozpuszczoną w wodzie solą fizjologiczna 9%- to jak nasze łzy, taki roztwór.. Nie zaburza organizmu, jak środki przeczyszczające, a spełnia swoją funkcję.Nie boli, nie piecze, tylko do toalety trzeba mieć krótki dystans))) U nas też sa jednoosobowe sale w szpitalach, ale na tych dwu, czy trójosobowych jest z kim pogadać, jest sympatyczniej i bezpieczniej, bo nawet jesli pielegniarka nie zauważy, to jest sąsiad i powiadomi, że dzieje się coś złego. Jest jeszcze jeden dobry środek dla uzyskania tego celu, to czopki glicerynowe. Ona też bezpieczne, ale lewatywa skuteczniejsza i naturalna.
I tym sposobem od hiv doszliśmy do lewatywy - ehhee
Jedno i drugie "apetyczne inaczej" - i to na stronie kulinarnej!
Jedno i drugie "apetyczne inaczej" - i to na stronie kulinarnej!
Heheheh, może nadszedł czas skończyc ten gooowniany temat, zwłaszcza, że Świeta idą?))) Ale co tam, może komuś sie ta wiedza praktyczna kiedyś przyda?Jak przedtem nie pęknie ze śmiechu))) Też o tym myslałam- forum kulinarne, hehehehe....
Takie zbaczania z tematu stwarzają fajną atmosferę do gadania.
Nie chodzi przecież o ścisłe, techniczne trzymanie się tematu - ale pogadanie.
A swoją drogą - nie wiadomo co kiedy komu może się przydać.
Takie zbaczania z tematu stwarzają fajną atmosferę do gadania. Nie chodzi
I do czytaniaprzecież o ścisłe, techniczne trzymanie się tematu - ale pogadanie. A
swoją drogą - nie wiadomo co kiedy komu może się przydać.
Boshe......przecież na tym forum są i panowie... I taki facet może to przeczytać!!! I się zszokować! Ale może i "się" uświadomić... (bo mam nadzieję, że nie zgorszyć)
Boshe......przecież na tym forum są i panowie... I taki facet może to
Życie :) Samo życie tejprzeczytać!!! I się zszokować! Ale może i "się"
uświadomić... (bo mam nadzieję, że nie zgorszyć)
Oooo, a faceci to lewatywy nie miewają? Przed operacjami na "dolne rejony" im też robią))
No skoro Panów zachęca się do "udziału" w porodzie, to trochę wiedzy dodatkowej im chyba nie zaszkodzi
I się dowiedzieć, że kobiety też mają zwieracze!
To faceci też je mają??? Ale JAJA!
Gluba! To nie jest temat dla facetów! O zwieraczach, znaczy się.
Ale lewatywę też robi się facetom - nie jest to babskie przygotowanie do operacji, zbiegu czy badania.
Ale on sie naczytał i Bóg jeden wie, o czym teraz rozmyśla!
I jeszcze temat nam się "pobożny" zrobił
A widzisz! Coś cię ominęło w życiu! W różnych szpitalach różne zwyczaje.
Eeee, wszystko jeszcze przede mną!!))) Pewnie te atrakcje też))
tak,jak pisała Dżanina..co kraj(szpital) to obyczaj...Ja rodziłam SN dwójkę ..Przy pierwszym 13 lat temu lewatywa była obowiązkowa..A jak rodziłam syna przeszło 10 lat temu ,to powiedziałam,że ja już po,że w domu zrobiona i obyło się bez szpitalnej powtórki....
W Polsce golenie tez dalej funkcjonuje. I muszę przyznać, że fachowa pielęgniarka robi to lepiej niż ja sama w domu. Co ciekawe-golą na sucho ostrą żyletka. Ale to fachowe oko! W ogóle te pielegniarki na oddziałach ginekologicznych to maja jednak chyba cieżką pracę. Jestem im wdzięczna bardzo fachowosć, za humor, dyskrecję i takie fajne podejście do pacjenta, życzliwe, ale wesołe.To sa takie krepujące sutuacje, a one potrafia to rozładować. Nigdy nie zapomne jak dochodziłam do siebie po operacji to taka starsza pielęgniarka przyszła i powiedziała: proszę pani- a teraz bierzemy pieska i wyprowadzamy na spacer. Chodziło o woreczek od cewnika z moczem))) Złapałam sie wtedy za obolały brzuch, żeby nie peknąć ze smiechu, ale ta pielegniarka rozładowała stresową sytuacje, pomogła, pouczyła, przytrzymała za rekę.
To było na ogólnym.
Mnie zastanowiło, dlaczego w kabinach prysznicowych nie ma "drzwi" do zasunięcia...? Tym sobie chyba krzywdy nie można zrobić...? Po nawet najbardziej ostrożnej kąpieli wycierałam podłogę poprzednim wdziankiem (szumnie nazywanym "koszulą" ), żeby łazienka nie pływała, a kolejne uzytkowniczki mogły z niej skorzystać.
Oj byłam na oddziale jak kobitka pod prysznicem zemdlala z hukiem. Tak gruchnela, ze sobie oko podbiła. Potem wszyscy żartowali, że ją z pieści do operacji usypiali))W szkło, czy nawet pleksi to mogloby być niebezpieczne bardziej.a to się zdarza.
Pamiętam! Chyba jedna z lepszych scen w filmie
Swego czasu przy drugiej ciąży wylądowałam na patologii. W pokoju badań siedziało sobie kilku lekarzy i kazali mi się przygotować do badania. Wkurzyłam się, wyszłam natychmiast na żądanie. Po powrocie do domu wystosowałam pismo do dyrekcji i rzecznika praw pacjenta z opisem sytuacji i zapytaniem, gdzie tutaj zachowano godność i prawo do intymności. Jak przyszłam rodzić to już mnie pamiętali i było lepiej
A czy rzecznik praw pacjenta raczył w ogóle odpowiedzieć na Twoje pismo?
Owszem odpisał, że zgadza się z moim zdaniem co do zachowania intymności przy badaniu i że pismo skierował też do dyrekcji, dlatego przy porodzie i po nim chodzili ostrożnie
Ktoś już wcześniej wspominał i ja się absolutnie zgadzam, że lekarze bardzo często nie widzą w pacjentach ludzi, a jedynie przypadki - uprzedmiotowienie, ot, co. Brak im jakiejkolwiek refleksji nad tym jaka jest moc sprawcza słów. Lata temu miałam wycinany pęcherzyk żółciowy - niestety zabieg spartaczono. Trafiłam na izbę przyjęć po pewnym czasie cała żółta. Pani doktor, przekazując mi opinię lekarzy, rzekła, że to wirusowe zapalenie wątroby. Wykończona kilkudniowymi bólami i przepychankami ze szpitalem słabo zaprotestowałam: "Ale przecież się szczepiłam przed operacją!" "Skoro się pani szczepiła"-usłyszałam-"To znaczy, że to nie jest wirus typu B tylko typu C. A to wie pani, to jest rak, może sobie pani już trumnę szykować." Tak mówi lekarz! Pisałam skargę do dyrekcji. Uzyskałam przeprosiny. Na więcej nie miałam sił. Żółtaczka okazała się mechaniczna - po prostu zostawili mi piasek w przewodach żółciowych, ale nie raz się zastanawiałam co by było gdyby to naprawdę był wirus typu C? Czy po takim wstępie lekarskim znalazłabym dość sił, żeby normalnie żyć, walczyć o siebie z chorobą? Ilu pacjentów ta kobieta tak właśnie zbiła z nóg? Zgroza. Choć nie ma tu niedyskrecji, to tak naprawdę to samo - brak inteligencji, kultury, zwykłej empatii. Czasem tak myślę czy jedynie kryterium wiedzy jest właściwe w selekcji na takie studia?
Masakra! Po takim tekście można się załamać!
U mnie długo chorowała córka. Skończyło się pobytem w szpitalu, seria bolesnych badań. Na koniec diagnoza: zapalenie jelita grubego. Co dalej? Oddział chirurgiczny nie jest od kierowania dalej, tylko od "diagnozowania"... Błąkaliśmy się dalej na własną rękę. Przeszliśmy przez rok restrykcyjnej diety (łącznie z eliminacją glutenu). Poprawy, jeśli następowały, były chwilowe. Super-hiper pani profesor zawyrokowała, że jest to "najwidoczniej nietypowa odmiana choroby Leśniowskiego-Crohna" i że córka właśnie cierpi na tę nieuleczalną chorobę.
A wystarczyło pobrać wymazy i zrobić badania na posiew (z różnych części ciała...). Matczyna intuicja (?) zadziałała po ponad roku męczarni. Okazało się, że kolonizują się różne szczepy bakterii, których działanie znajduje ciąg dalszych w samopoczuciu i innych objawach. Dobrze dobrany antybiotyk brany przez 10 dni i ŚWIĘTY SPOKÓJ. Żadnej nieuleczalnej choroby. Uff...
Dobrze, że zawierzyłaś matczynej intuicji...
Po pobycie mojego dziecka na oddziale chirurgii długo miałam nocne koszmary.
Nie wiem skąd jesteś. Być może miałyśmy koszmary po tym samym szpitalu...
Z Warszawy, więc raczej nie ten sam.
Najciekawsze jest to, że moja koleżanka jest ordynatorem w tym szpitalu tylko na innym oddziale, a z moim dzieckiem na sali leżała jej pacjentka (bo to choroby przewlekłe). Matka dziewczynki była w ciężkim szoku, że w jednym szpitalu mogą być tak różne podejścia do pacjenta. Nie wiedziała, że znam osobę, którą tak wychwala, więc raczej szczere to było...
Ja też mam w rodzinie ciocię doktora-profesora, która jest swego rodzaju "sławą" w swojej dziedzinie. Nie powoływałam się jednak na nią, tylko jak zwykły śmiertelnik udałam się z córką do szpitala (w sali wciśniętych 5 łóżek, jedno zastawiało dostęp do umywalki; rodzice śpiący na karimatach pod łóżkami dzieci...; 2 śmierdzące toalety na korytarzu na cały oddział!). Nikt nie odpowiadał na moje pytania, nie wiedziałam, co wyszło z badań, jak długo będziemy i w ogóle co jest grane. Dopiero po telefonie do wspomnianej cioci (który zresztą wykonał mój ojciec bez mojej wiedzy) ktoś zaczął ze mną ROZMAWIAĆ. I nie chodzi o szczególne traktowanie, o pierwszeństwo przy badaniach itp. Chodziło o INFORMACJĘ. I jeszcze główny lekarz oddziału (ordynator?) miał pretensje do mnie, że nie powiedziałam, że mam "takie" znajomości... Smutne to, ale prawdziwe...
I jeszcze
główny lekarz oddziału (ordynator?) miał pretensje do mnie, że nie
powiedziałam, że mam "takie" znajomości... Smutne to, ale prawdziwe...
Hahaha. Jakbym o sobie czytała. Jak w końcu koleżanka wróciła z konferencji i przyszła do mnie na tą chirurgię, to szok był i wszyscy zaczęli latać koło nas. I pretensje takie same...Z tym, że następnego dnia już wychodziliśmy do domu. Jakoś tak - przeżyłam to, qrczę, bo jeszcze teraz, po paru latach krew mnie zalewa jak to piszę.
Rzeczywiście. Może to na chirurgii taki standard?