2,5 m-ca temu odszedł nasz 15-letni piesek, odszedł "naturalnie", nie zdecydowaliśmy się na uśpienie, nie cierpiał... chyba... tak zapewniał lekarz wet. Bardzo to przeżyliśmy, ba jeszcze to trwa, choć już z mniejszymi emocjami... cóż można rzec... trzymaj się jakoś.
no cóż ... moim zdaniem najlepiej "klina klinem" jak to mówią ... przez 12 lat mieszkał z nami Figaro, niestety nie ma go już 3 miesiące. Tydzień po jechaliśmy 300 km po małego szczeniaka też bernardyna i teraz mieszka z nami Figa ochrzczona przez dzieci Fizią
I nie poradzisz sobie z emocjami. A wyryczysz się, kiedy odejdzie. Jeśli dasz radę, bądź z nim do końca, niech po prostu uśnie przytulony do ciebie. A potem wróć do domu, rycz ile wlezie i NIE OGLĄDAJ zdjęć. Daj sobie czas, aby serduszko ci się zagoiło. I zrób, jak radzi pwyso. Nie czekaj, daj miłość innemu zwierzakowi. Wiem, jak to jest... serce boli, łzy lecą ciurkiem ale musisz się przemóc, bo inne żywe stworzenie cię potrzebuje. Każdy, kto kocha swoje zwierzaki przechodzi przez to. Przytulam mocno i bądź dzielna.
Dziękuję za te słowa. Królik żyje z nami już 8 lat i ciężko, naprawdę ciężko się z nią rozstać. Najgorsze jest to, że pewnie gdyby nie bakteria która ją zaatakowała, moja królisia żyłaby jeszcze kilka lat bo jest w świetnej kondycji :((
Podobno zwierzeta czują, że ich wieziesz na uśpienie. Lepiej to zrobic znienacka, jak nie ma innego wyjscia.żeby nie czuły, że ida na smierć, tylko w domu.Wezwać weterynarza i po domowemu, przytulić. My ludzie wiemy, zwierżeta nie do końca. i tak ma być. Ten zwierzaczek kochany będzie sobie hasał po niebieskich zwierżecych polankach potem.Może kiedys przyjdzie po nas, jak to maja w zwyczaju wierne zwierzaki i spotkamy sie razem.
W połowie drogi od pracy do mojego domu był gabinet weterynaryjny.Nie raz przechodząc widzialam smieszne sytuacje. Raz idę i widze samochód-van. W srodku lezy suczka(chyba labrador) na pewno schorowana, nie mogła wyjść. Obok zapłkaani pan i pani.Weterynarz, którego znam, wyszedł na parking i usypiał ja w samochodzie. Zatrzymałam się i w zadumie puściłam łzę. Jak ci ludzie musieli kochać tego zwierzaka...Przytulali go z płaczem obydwoje.
Tak, widziałam, jak psiaki zwiewały, a weterynarz gonił w rozwianym kitlu itp))Cała ulica się smiała, nie tylko ja. No ale tym razem to nie była śmieszna sytuacja.
Ten weterynarz to w ogóle wspaniały człowiek. Wszyscy go na osiedlu znają i szanują. Leczy za darmo podwórkowe koty, psy. Dokarmia zimą. Przed jego gabinetem zawsze siedzi kilka kotów, gołebi- wiedza, że zawsze jakieś jedzonko tam będzie.Ale czasem trzeba złapać uciekającego psiaka. No co robić...taki zawód))
U nas teraz niestety nie ma dobrych weterynarzy.No,może przetestuję jeszcze jedną przychodnię.Był jeden,sumienny i fachowy,ale już jest na emeryturze lub rencie zdrowotnej.Na resztę ,to chyba "spuścić zasłonę miłosierdzia".No i usługi lecznicze są tak drogie,że niejednego właściciela czworonogów na to nie stać,ale to raczej ogólnie,nie tylko u nas.
No,a co do "uciekającego"..kiedyś pojechaliśmy z jednym z psów na szczepienie.No i uciekł mi z samochodu i schował się pod niego,bo go nie zapięłam w porę.Mąż na to,że przepcha samochód,a ja złapię psa.No i pchał,he,he,tylko że zwierzaka nadal nie było widać.Zajrzałam pod auto,a mój cwaniak...czołga się w rytmie zgranym z samochodem.Nikt go nie uczył czołgania,chyba,że Matka Natura.
Hehehe, normalne. Moje psy zwiewały z szybkoscią wiatru na sam widok z daleka tego weterynarza, nawet, jak ulicą szedł)) A pies mjej koleżanki, chory biedak, żygał, pod siebie robił, ale, jak zakapował, że pani go niesie w kierunku weterynarza- zwiał, jak torpeda i trzy dni go nie było. Dlatego napisałam w początkowym poście, że nie raz widziałam wesołe sytuacje w okolicach tego weterynarza- to po drodze ode mnie z domu, do pracy. Raz się nawet do pracy spóźniłam, bo tak sie śmiałam.Dochodze do wniosku, że ten weterynarz to jednak ma ciężką pracę))Kondycje musi mieć w gonitwach..
To bardzo smutne ale nic na to nie poradzisz,Kazda śmierć kochanego zwierzaczka jest przezyciem.czasami lepiej jest uspic a niżeli zwierzatlko by się miało męczyć w męczarniach.My też bardzo ro9zpaczamy gdy nasze zwierzątko odchodzi a mamy dwie świnki morskie,wcześniej pies odszedł na moich kolanach-ech.
Kilka dni temu czytałam jak właścicielka labradora musiała go uśpić,gdyż psinka była nieuleczalnie chora i była już po amputacji prawej przedniej łapy.Zanim to nastąpiło wyprawiła psu przyjęcie i sprawiła aby ten dzień był dla pieska cudowny.To nie był mój pies i nie znam dziewczyny ale łzy popłynęły mi same.
Wiesz... z ostatnią moją sunią żegnałam się tydzień. Tyle zdołałam ukraść od Pana Boga czasu dla niej. Tylko tyle, póki wiedziałam, że jeszcze nie cierpi. Po pracy gnałam do niej i siedziałyśmy razem w koszyku albo szłyśmy na spacer. Karmiłam ją z ręki, bo nie mogła się schylić do miski. Ale przyjęć żadnych nie wyprawiałam... Kiedy zobaczyłam, że to JUŻ kazałam się swojej Oli z nią pożegnać. Potem z nią pojechałam... siedziałam na podłodze, żeby mogła trzymać łeb mi na kolanach i tak, przytulona, odeszła. Nie bała się, żaden mój pies nie bał się tej chwili. Dopiero po wyjściu z gabinetu zaczęłam ryczeć aż zapuchłam. To była suka, której trzymając się moja córka uczyła się chodzić. Która koniecznie chciała karmić moją małą i dostała laktacji. Uznała, że to jej dziecko a moja córka mówiła o niej "siostra" i zasypiała w jej koszyku. Cóż można więcej napisać? Kochamy je, bo są częścią naszego życia i naszą rodziną.
Bardzo współczuję Haijle i mam nadzieję, że się trzyma.
Jesteście wspaniałą rodziną.To właśnie w domu rodzinnym dzieci powinny uczyć się miłości i zrozumienia,a choćby tylko tolerancji dla zwierząt.
Też miałam teką sunię-rówieśnicę (owczarek niemiecki).też się jej trzymałam,a ona "polegiwała" w moim łóżku,dość spore było.No wiem,wiem,mało higieniczne,ale czy ja o tym myślałam???Ważne było,że się przytuliła.Biedula,wegetowała dopóki nie wróciłam ze szkoły,a póżniej nie odstępowała mnie na krok.
Tak w ogóle,w moim rodzinnym domu zawsze były zwierzęta.Gdyby było mało,nawet i jeże przynosiłam,jak już pisałam.Miejsca było dosyć dla wszystkich.
Teraz ,niestety,przygotowuję się((ub ...przygotowujemy się ) do odejścia naszego Czarusia .jak już pisałam..'Czarek owczarek".Już nawet nie może kuśtykać,ale pełznie.na przednich łapach.No i płacze z bólu.Dzisiaj wstałam do niego po północy,tak płakał.Dałam jeść,wodę.głaskałam.Nic więcej nie mogłam zrobić.Głupie to,bezsensowne,ale niby zgodne z naturą.Odchodzą w swoim czasie.
Jolu nie zastanawiałaś się nad uśpieniem?? Może jestem brutalna. Ale kiedyś sama musiałam podjąć taki krok, bo moja Klara zbyt cierpiała a jej choroba robiła ogromne i nieodwracalne spustoszenie w jej organizmie. To był koszmarny dzień. Poza łzami mało z niego pamiętam. Suczka wiedziała ,że to już koniec jej cierpień i się ze mną pożegnała.
Wczoraj odszedł mój konik. Ale był pod stałą kontrolą weterynarza, który walczył razem z nami o życie malca. Niestety przegraliśmy.
Tak,zastanawiałam się.Właśnie miałam dzisiaj zadzwonić do weterynarza,żeby się umówić (z bólem serca).a do tej pory Czaruś radził sobie dzielnie.Apetyt miał dobry,jak mógł tak krążył po podwórku.Te ostatnie dni były tylko trudniejsze.Od dwóch dni pełzał,a wcześniej jakoś kuśtykał.No i dziś...już sam podjął decyzję.odszedł tej nocy.No cóż,ryczę,kto mi zabroni.Nie pamiętałam dokładnie,książeczka się zawieruszyła,ale miał 14 lat,prawie 15.Niech tam gdzieś biega...
Jola bardzo mi smutno. Twój psiaczek na pewno przeżył z Tobą cudowne chwile. A teraz bryka sobie zdrowy po zwierzakowym niebie. Ja tak właśnie myślę o swoim Wacusiu. Chociaż ciągle se popłakuję po kątach.
Właśnie tak trzeba myśleć,bo przecież nikt nie jest wieczny.Mój Czarek-owczarek miał chyba u nas dobrze.Co zrobić?Niektórzy po stracie zwierzęcia nie chcą wziąć drugiego,żeby nie cierpieli znowu po jego odejściu.No tak,ale to nie sztuka.Tyle innych czeka na dom,że nawet i kilka miesięcy wśród kochających ludzi to dla nich psie niebo.Ja wiem,że znowu wezmę innego,pewnie szczeniaczka.Wzięłabym i starszego,ale nie mogę.Mam dużą "ferajnę" i byłby kłopot,bo mogłyby się długo nie zżyć.Zobaczymy.Na razie jeszcze nie jestem na to gotowa.
Ewa,nie wiem,czy to było niebo.,może,bo i cóż trzeba więcej do szczęscia?Po prostu miał swoje życie,z nami.Nie chodził głodny,miał dach nad głową.Nikt go nie bił, (z nas,bo tu przypomniałam sobie,że obcy człowiek go uderzył,bardzo dotkliwie),nawet rzadko kiedy ktoś głos podniósł.No i nie znał łańcucha.Pogłaskany,podrapany za uchem,zaszczepiony itp.Był tu prawdziwym "gospodarzem domu".Nic nie działo się bez niego.No i miał swoje psie stado,którego przywództwa bronił za wszelka cenę,resztką sił ,do końca. Poza tym,dziekuję Ci
Dziękuję wam wszystkim,a podpięłam się pod Makusię.Tak,to jedyna pociecha.przecież nie zmienimy rzeczy nieodwracalnych.Czuję smutek.Nie przykuśtykał już do mnie wczoraj do bramy,gdy wracałam z pracy.Tak jakoś dziwnie.Psy tez trochę inaczej się zachowują.Jeden nie chce wychodzić.nie wiem,czy to dlatego,czy przypadek.No i koty straciły prawdziwego przyjaciela i obrońcę.Mają całą jego budę na własność,ale one nie budy szukały.jeszcze raz Wam dziekuję.
Nasz żal to jedno. Dodatkowo serce ściska, kiedy patrzę jak reszta stada szuka i płacze po tym, który odszedł. Jak sobie miejsca nie może znaleźć...
Płakałam, kiedy patrzyłam na rozpacz Pumy po odejściu "jej" kotów. Wykarmiła je własnym mlekiem, a one nagle odeszły, jeden po drugim. Ja płakałam i ona płakała. To przez 6 lat były jej dzieci.
Wiele rodzin uczy tego przez swoje postępowanie do zwierząt. Są kreatury, które kupują pieseczki i koteczki,a kiedy im się znudzą lub wadzą, to ich się pozbywają, Potem ich dzieci powielają ich niestety. Są osoby , które przygarniają bezdomne istotki i otaczają ich miłością, To też jest powielane pokoleniowo. Moi rodzice tacy byli, ja i niestety moje dzieci. Piszę niestety, bo czasami przygarniamy zwierzaki bardzo skrzywdzone, które mają spore problemy , a potem z nimi się wspólnie borykamy. Właśnie moja Kota ( przybłęda ) obraziła się,że przygarnęłam małego i chorego kotka, i wyszła z domu . Dobrze że Tajga ( znajda suczka) traktuje go jak swoje dziecko. Więc nie do końca te zwierzaki są takie cudowne wszystkie. Podobnie tak jak ludzie zresztą.
Myślę,że ten trudny moment już jest za nami. Ja też musiałam uspać swoją suczkę Klarę. Była cudowną pudlicą. Ona wiedziała,że to ostatni jej dzień udręki . Ja siedziałam smutna na wersalce, a ona podeszła i położyła mi swój pysk na kolanach i wpatrywała mi się w oczy. Ja nic nie mogłam powiedzieć i film mi się urwał. Wiem tylko ,że tak płakałam do końca dnia, że świata dosłownie nie widziałam. Ta suczka była przybłędą, ale była tak bardzo do nas przywiązana, że czasami aż mnie denerwowała. Wyjście moje z domu powodowało u niej ataki paniki a jej płacz był okropny. Ale poza tym była najukochańszym moim zwierzakiem. Potem była Koza , która po prostu wyszła z domu i już nie wróciła. Przez 2 lata nie mogłam pogodzić się z tym faktem. Nie płakałam,bo bym musiała przyznać się,że już nigdy jej nie zobaczę, a to było dla mnie nie do zniesienia. Ciągle mam nadzieję,że ona gdzieś tam żyje u kogoś i jest szczęśliwa. to najśliczniejszy koteczek i najmądrzejszy jakiego kiedykolwiek widziałam. Teraz mam nowego koteczka Rysiu. Nie jest podobny do Kozy, ale jest taki biedulek i grzeczny ,że powoli i on kradnie moje serce. Przed nim miałam Zuzulę, ona też mi przepadła, ale przyjęłam ten fakt całkowicie bezuczuciowo. ( podła chyba jestem, ale zbyt cierpiałam wtedy przez zaginięcie Kozy). Nasz Rysio zaskarbił sobie uczucia Tajgi, która się nim opiekuje jak mama. Nawet ukradła jemu kurczaka z talerza, aby mały się najadł.)Ona nigdy tego nie robi , bo jest dobrze wychowana. Rysiu jest burym kudłaczem i ma mordkę jak kot ze Shreka .
Moich zwierząt też odeszło dużo,bardzo dużo.Twoja sunia,to wiem,chciała Ciebie pocieszyć.Co do kotów,to jak sama wiesz,często włóczykije.Moze być tak,że Twoja kotka jest w innym domu.do nas też się kilka razy "przyplątały" na parę lat dorosłe,zadbane koty.W tym roku tez mi zginął piękny kocur.wprawdzie podejrzewam najgorsze,ale pozostaje mi cień nadziei,że ktoś go trzyma w domu.Naiwne może,ale jakiś procent prawdopodobieństwa zawsze jest.
Cieszę się ,że mnie rozumiesz. Nasz Rysiu też może wyrosnąć na super kocura i ma naturę niestety pieszczocha okropnego i jest pozbawiony jakichkolwiek oznak agresji. Chyba potem zamówię mu tabliczkę na obrożę z jego imieniem i telefonem do mnie. W innych krajach to jest norma i żałuję tylko,że dla Kozy tego nie zrobiłam.
U mojego weta można za 10zł kupić/zamówić przywieszkę z imieniem i (być może) numerem telefonu. Muszę się wokół tego zakręcić. Psy, na wypadek nieszczęścia, mam chipowane.
No tak, musi trafić na kogoś z czytnikiem. U nas czytniki ma straż miejska, schronisko i duża lecznica (akurat moja). Więc szansa jest. Kotow, niestety, nie chipowałam - pewnie to rzeczywiście nie ma sensu. Dlatego myślę, o tej przywieszce dla Dżordża - wychodzącego. Niekoniecznie z imieniem, ale z numerem telefonu.
To oczywiste. Ja kiedyś płakałam po rybce Weli. Ona była niesamowita i niepowtarzalna. Na nasz widok robiła salta z radości. Lubiła obserwować nas z akwarium. Kiedy odeszła zrobiliśmy jej pogrzeb. Potem były inne rybki, ale bez emocji z naszej strony odchodziły, może temu ,że było ich dość dużo.
Jutro muszę uśpić mojego króliczka. Jest mi tak smutno, cały czas mam ochotę ryczeć . Nie wiem jak poradzić sobie z emocjami.
2,5 m-ca temu odszedł nasz 15-letni piesek, odszedł "naturalnie", nie zdecydowaliśmy się na uśpienie, nie cierpiał... chyba... tak zapewniał lekarz wet.
Bardzo to przeżyliśmy, ba jeszcze to trwa, choć już z mniejszymi emocjami...
cóż można rzec... trzymaj się jakoś.
no cóż ... moim zdaniem najlepiej "klina klinem" jak to mówią ... przez 12 lat mieszkał z nami Figaro, niestety nie ma go już 3 miesiące. Tydzień po jechaliśmy 300 km po małego szczeniaka też bernardyna i teraz mieszka z nami Figa ochrzczona przez dzieci Fizią
To smutne, ale nie rycz, daj mu w ostatnich godzinach życia całą twoja miłość, niech nie czuje strachu.
Tylko,i aż tyle możemy dać.
I nie poradzisz sobie z emocjami. A wyryczysz się, kiedy odejdzie. Jeśli dasz radę, bądź z nim do końca, niech po prostu uśnie przytulony do ciebie. A potem wróć do domu, rycz ile wlezie i NIE OGLĄDAJ zdjęć. Daj sobie czas, aby serduszko ci się zagoiło. I zrób, jak radzi pwyso. Nie czekaj, daj miłość innemu zwierzakowi. Wiem, jak to jest... serce boli, łzy lecą ciurkiem ale musisz się przemóc, bo inne żywe stworzenie cię potrzebuje. Każdy, kto kocha swoje zwierzaki przechodzi przez to. Przytulam mocno i bądź dzielna.
Dziękuję za te słowa. Królik żyje z nami już 8 lat i ciężko, naprawdę ciężko się z nią rozstać. Najgorsze jest to, że pewnie gdyby nie bakteria która ją zaatakowała, moja królisia żyłaby jeszcze kilka lat bo jest w świetnej kondycji :((
Podobno zwierzeta czują, że ich wieziesz na uśpienie. Lepiej to zrobic znienacka, jak nie ma innego wyjscia.żeby nie czuły, że ida na smierć, tylko w domu.Wezwać weterynarza i po domowemu, przytulić. My ludzie wiemy, zwierżeta nie do końca. i tak ma być. Ten zwierzaczek kochany będzie sobie hasał po niebieskich zwierżecych polankach potem.Może kiedys przyjdzie po nas, jak to maja w zwyczaju wierne zwierzaki i spotkamy sie razem.
W połowie drogi od pracy do mojego domu był gabinet weterynaryjny.Nie raz przechodząc widzialam smieszne sytuacje. Raz idę i widze samochód-van. W srodku lezy suczka(chyba labrador) na pewno schorowana, nie mogła wyjść. Obok zapłkaani pan i pani.Weterynarz, którego znam, wyszedł na parking i usypiał ja w samochodzie. Zatrzymałam się i w zadumie puściłam łzę. Jak ci ludzie musieli kochać tego zwierzaka...Przytulali go z płaczem obydwoje.
Majoliko, wiem,co chciałaś przekazać,ale określenie "śmieszne sytuacje" to chyba pomyłka????
Bo to chyba był taki skrót myślowy. Często majolika widziała śmieszne sytuacje, a raz widziała uśpienie suni.
Tak, widziałam, jak psiaki zwiewały, a weterynarz gonił w rozwianym kitlu itp))Cała ulica się smiała, nie tylko ja. No ale tym razem to nie była śmieszna sytuacja.
Ten weterynarz to w ogóle wspaniały człowiek. Wszyscy go na osiedlu znają i szanują. Leczy za darmo podwórkowe koty, psy. Dokarmia zimą. Przed jego gabinetem zawsze siedzi kilka kotów, gołebi- wiedza, że zawsze jakieś jedzonko tam będzie.Ale czasem trzeba złapać uciekającego psiaka. No co robić...taki zawód))
U nas teraz niestety nie ma dobrych weterynarzy.No,może przetestuję jeszcze jedną przychodnię.Był jeden,sumienny i fachowy,ale już jest na emeryturze lub rencie zdrowotnej.Na resztę ,to chyba "spuścić zasłonę miłosierdzia".No i usługi lecznicze są tak drogie,że niejednego właściciela czworonogów na to nie stać,ale to raczej ogólnie,nie tylko u nas.
No,a co do "uciekającego"..kiedyś pojechaliśmy z jednym z psów na szczepienie.No i uciekł mi z samochodu i schował się pod niego,bo go nie zapięłam w porę.Mąż na to,że przepcha samochód,a ja złapię psa.No i pchał,he,he,tylko że zwierzaka nadal nie było widać.Zajrzałam pod auto,a mój cwaniak...czołga się w rytmie zgranym z samochodem.Nikt go nie uczył czołgania,chyba,że Matka Natura.
Hehehe, normalne. Moje psy zwiewały z szybkoscią wiatru na sam widok z daleka tego weterynarza, nawet, jak ulicą szedł)) A pies mjej koleżanki, chory biedak, żygał, pod siebie robił, ale, jak zakapował, że pani go niesie w kierunku weterynarza- zwiał, jak torpeda i trzy dni go nie było. Dlatego napisałam w początkowym poście, że nie raz widziałam wesołe sytuacje w okolicach tego weterynarza- to po drodze ode mnie z domu, do pracy. Raz się nawet do pracy spóźniłam, bo tak sie śmiałam.Dochodze do wniosku, że ten weterynarz to jednak ma ciężką pracę))Kondycje musi mieć w gonitwach..
To bardzo smutne ale nic na to nie poradzisz,Kazda śmierć kochanego zwierzaczka jest przezyciem.czasami lepiej jest uspic a niżeli zwierzatlko by się miało męczyć w męczarniach.My też bardzo ro9zpaczamy gdy nasze zwierzątko odchodzi a mamy dwie świnki morskie,wcześniej pies odszedł na moich kolanach-ech.
Tak właśnie jest,tyle,że (nie ma co się oszukiwać.Z którymi zwierzętami bardziej się zżyjemy,tym bardziej przeżywamy ich odejście.
Haijle, trzymasz się jakoś, dziewczyno?
Kilka dni temu czytałam jak właścicielka labradora musiała go uśpić,gdyż psinka była nieuleczalnie chora i była już po amputacji prawej przedniej łapy.Zanim to nastąpiło wyprawiła psu przyjęcie i sprawiła aby ten dzień był dla pieska cudowny.To nie był mój pies i nie znam dziewczyny ale łzy popłynęły mi same.
Wiesz... z ostatnią moją sunią żegnałam się tydzień. Tyle zdołałam ukraść od Pana Boga czasu dla niej. Tylko tyle, póki wiedziałam, że jeszcze nie cierpi. Po pracy gnałam do niej i siedziałyśmy razem w koszyku albo szłyśmy na spacer. Karmiłam ją z ręki, bo nie mogła się schylić do miski. Ale przyjęć żadnych nie wyprawiałam... Kiedy zobaczyłam, że to JUŻ kazałam się swojej Oli z nią pożegnać. Potem z nią pojechałam... siedziałam na podłodze, żeby mogła trzymać łeb mi na kolanach i tak, przytulona, odeszła. Nie bała się, żaden mój pies nie bał się tej chwili. Dopiero po wyjściu z gabinetu zaczęłam ryczeć aż zapuchłam. To była suka, której trzymając się moja córka uczyła się chodzić. Która koniecznie chciała karmić moją małą i dostała laktacji. Uznała, że to jej dziecko a moja córka mówiła o niej "siostra" i zasypiała w jej koszyku. Cóż można więcej napisać? Kochamy je, bo są częścią naszego życia i naszą rodziną.
Bardzo współczuję Haijle i mam nadzieję, że się trzyma.
Dżanino Fondo łezka w oku mi się zakręciła. To niesamowite jak potrafimy kochać te nasze 4 nogi :)
nie umiem pięknie pisać ale wiem co czujesz ...
Jesteście wspaniałą rodziną.To właśnie w domu rodzinnym dzieci powinny uczyć się miłości i zrozumienia,a choćby tylko tolerancji dla zwierząt.
Też miałam teką sunię-rówieśnicę (owczarek niemiecki).też się jej trzymałam,a ona "polegiwała" w moim łóżku,dość spore było.No wiem,wiem,mało higieniczne,ale czy ja o tym myślałam???Ważne było,że się przytuliła.Biedula,wegetowała dopóki nie wróciłam ze szkoły,a póżniej nie odstępowała mnie na krok.
Tak w ogóle,w moim rodzinnym domu zawsze były zwierzęta.Gdyby było mało,nawet i jeże przynosiłam,jak już pisałam.Miejsca było dosyć dla wszystkich.
Teraz ,niestety,przygotowuję się((ub ...przygotowujemy się ) do odejścia naszego Czarusia .jak już pisałam..'Czarek owczarek".Już nawet nie może kuśtykać,ale pełznie.na przednich łapach.No i płacze z bólu.Dzisiaj wstałam do niego po północy,tak płakał.Dałam jeść,wodę.głaskałam.Nic więcej nie mogłam zrobić.Głupie to,bezsensowne,ale niby zgodne z naturą.Odchodzą w swoim czasie.
Ano,i ja płaczę.Trudno.
Jolu nie zastanawiałaś się nad uśpieniem?? Może jestem brutalna. Ale kiedyś sama musiałam podjąć taki krok, bo moja Klara zbyt cierpiała a jej choroba robiła ogromne i nieodwracalne spustoszenie w jej organizmie. To był koszmarny dzień. Poza łzami mało z niego pamiętam. Suczka wiedziała ,że to już koniec jej cierpień i się ze mną pożegnała.
Wczoraj odszedł mój konik. Ale był pod stałą kontrolą weterynarza, który walczył razem z nami o życie malca. Niestety przegraliśmy.
Tak,zastanawiałam się.Właśnie miałam dzisiaj zadzwonić do weterynarza,żeby się umówić (z bólem serca).a do tej pory Czaruś radził sobie dzielnie.Apetyt miał dobry,jak mógł tak krążył po podwórku.Te ostatnie dni były tylko trudniejsze.Od dwóch dni pełzał,a wcześniej jakoś kuśtykał.No i dziś...już sam podjął decyzję.odszedł tej nocy.No cóż,ryczę,kto mi zabroni.Nie pamiętałam dokładnie,książeczka się zawieruszyła,ale miał 14 lat,prawie 15.Niech tam gdzieś biega...
Jola bardzo mi smutno. Twój psiaczek na pewno przeżył z Tobą cudowne chwile. A teraz bryka sobie zdrowy po zwierzakowym niebie. Ja tak właśnie myślę o swoim Wacusiu. Chociaż ciągle se popłakuję po kątach.
Właśnie tak trzeba myśleć,bo przecież nikt nie jest wieczny.Mój Czarek-owczarek miał chyba u nas dobrze.Co zrobić?Niektórzy po stracie zwierzęcia nie chcą wziąć drugiego,żeby nie cierpieli znowu po jego odejściu.No tak,ale to nie sztuka.Tyle innych czeka na dom,że nawet i kilka miesięcy wśród kochających ludzi to dla nich psie niebo.Ja wiem,że znowu wezmę innego,pewnie szczeniaczka.Wzięłabym i starszego,ale nie mogę.Mam dużą "ferajnę" i byłby kłopot,bo mogłyby się długo nie zżyć.Zobaczymy.Na razie jeszcze nie jestem na to gotowa.
Joluś, tak bardzo przykro... ale z jednego nieba u Was, przeszedł do drugiego i czeka tam na Was.
Ewa,nie wiem,czy to było niebo.,może,bo i cóż trzeba więcej do szczęscia?Po prostu miał swoje życie,z nami.Nie chodził głodny,miał dach nad głową.Nikt go nie bił, (z nas,bo tu przypomniałam sobie,że obcy człowiek go uderzył,bardzo dotkliwie),nawet rzadko kiedy ktoś głos podniósł.No i nie znał łańcucha.Pogłaskany,podrapany za uchem,zaszczepiony itp.Był tu prawdziwym "gospodarzem domu".Nic nie działo się bez niego.No i miał swoje psie stado,którego przywództwa bronił za wszelka cenę,resztką sił ,do końca. Poza tym,dziekuję Ci
to chyba tak wygląda "psie" niebo ... rozglądaj się za następnym szczeniakiem ... to pomaga wiem coś o tym ...
Na pewno tak zrobię.Czaruś miał 2 miesiące,jak go wzięliśmy.No,kupiliśmy za przysłowiową złotówkę,na szczęście.
ja mam 15 lat Pusię z torby na targu za flaszkę ...
O kuuurde.O flaszce dawno zapomnieli,a Pusia nadal z Tobą.Fajna
Chłopie, na targ chodzisz z flaszką? Zawsze gotów?
czujność przede wszystkim ...
Pusia wygląda jak misiak pluszowy, cudna :)
też miałam to napisać.
no taki nam się pluszak trafił ..,
Za to spojrzenie ma psa-zabójcy! :D
chyba myszy ...
Przytulam.
Współczuję serdecznie, znam ten ból... Jedyna pociecha to taka że już nie cierpi,,,,
Dziękuję wam wszystkim,a podpięłam się pod Makusię.Tak,to jedyna pociecha.przecież nie zmienimy rzeczy nieodwracalnych.Czuję smutek.Nie przykuśtykał już do mnie wczoraj do bramy,gdy wracałam z pracy.Tak jakoś dziwnie.Psy tez trochę inaczej się zachowują.Jeden nie chce wychodzić.nie wiem,czy to dlatego,czy przypadek.No i koty straciły prawdziwego przyjaciela i obrońcę.Mają całą jego budę na własność,ale one nie budy szukały.jeszcze raz Wam dziekuję.
Nasz żal to jedno. Dodatkowo serce ściska, kiedy patrzę jak reszta stada szuka i płacze po tym, który odszedł. Jak sobie miejsca nie może znaleźć...
Płakałam, kiedy patrzyłam na rozpacz Pumy po odejściu "jej" kotów. Wykarmiła je własnym mlekiem, a one nagle odeszły, jeden po drugim. Ja płakałam i ona płakała. To przez 6 lat były jej dzieci.
Wielu ludzi powinno uczyć się miłości od zwierząt.
Wielu ludzi powinno uczyć się miłości od zwierząt.
Dokładnie :)Wiele rodzin uczy tego przez swoje postępowanie do zwierząt. Są kreatury, które kupują pieseczki i koteczki,a kiedy im się znudzą lub wadzą, to ich się pozbywają, Potem ich dzieci powielają ich niestety. Są osoby , które przygarniają bezdomne istotki i otaczają ich miłością, To też jest powielane pokoleniowo. Moi rodzice tacy byli, ja i niestety moje dzieci. Piszę niestety, bo czasami przygarniamy zwierzaki bardzo skrzywdzone, które mają spore problemy , a potem z nimi się wspólnie borykamy. Właśnie moja Kota ( przybłęda ) obraziła się,że przygarnęłam małego i chorego kotka, i wyszła z domu . Dobrze że Tajga ( znajda suczka) traktuje go jak swoje dziecko. Więc nie do końca te zwierzaki są takie cudowne wszystkie. Podobnie tak jak ludzie zresztą.
Myślę,że ten trudny moment już jest za nami. Ja też musiałam uspać swoją suczkę Klarę. Była cudowną pudlicą. Ona wiedziała,że to ostatni jej dzień udręki . Ja siedziałam smutna na wersalce, a ona podeszła i położyła mi swój pysk na kolanach i wpatrywała mi się w oczy. Ja nic nie mogłam powiedzieć i film mi się urwał. Wiem tylko ,że tak płakałam do końca dnia, że świata dosłownie nie widziałam. Ta suczka była przybłędą, ale była tak bardzo do nas przywiązana, że czasami aż mnie denerwowała. Wyjście moje z domu powodowało u niej ataki paniki a jej płacz był okropny. Ale poza tym była najukochańszym moim zwierzakiem. Potem była Koza , która po prostu wyszła z domu i już nie wróciła. Przez 2 lata nie mogłam pogodzić się z tym faktem. Nie płakałam,bo bym musiała przyznać się,że już nigdy jej nie zobaczę, a to było dla mnie nie do zniesienia. Ciągle mam nadzieję,że ona gdzieś tam żyje u kogoś i jest szczęśliwa. to najśliczniejszy koteczek i najmądrzejszy jakiego kiedykolwiek widziałam. Teraz mam nowego koteczka Rysiu. Nie jest podobny do Kozy, ale jest taki biedulek i grzeczny ,że powoli i on kradnie moje serce. Przed nim miałam Zuzulę, ona też mi przepadła, ale przyjęłam ten fakt całkowicie bezuczuciowo. ( podła chyba jestem, ale zbyt cierpiałam wtedy przez zaginięcie Kozy). Nasz Rysio zaskarbił sobie uczucia Tajgi, która się nim opiekuje jak mama. Nawet ukradła jemu kurczaka z talerza, aby mały się najadł.)Ona nigdy tego nie robi , bo jest dobrze wychowana. Rysiu jest burym kudłaczem i ma mordkę jak kot ze Shreka .
Moich zwierząt też odeszło dużo,bardzo dużo.Twoja sunia,to wiem,chciała Ciebie pocieszyć.Co do kotów,to jak sama wiesz,często włóczykije.Moze być tak,że Twoja kotka jest w innym domu.do nas też się kilka razy "przyplątały" na parę lat dorosłe,zadbane koty.W tym roku tez mi zginął piękny kocur.wprawdzie podejrzewam najgorsze,ale pozostaje mi cień nadziei,że ktoś go trzyma w domu.Naiwne może,ale jakiś procent prawdopodobieństwa zawsze jest.
Cieszę się ,że mnie rozumiesz. Nasz Rysiu też może wyrosnąć na super kocura i ma naturę niestety pieszczocha okropnego i jest pozbawiony jakichkolwiek oznak agresji. Chyba potem zamówię mu tabliczkę na obrożę z jego imieniem i telefonem do mnie. W innych krajach to jest norma i żałuję tylko,że dla Kozy tego nie zrobiłam.
U mojego weta można za 10zł kupić/zamówić przywieszkę z imieniem i (być może) numerem telefonu. Muszę się wokół tego zakręcić. Psy, na wypadek nieszczęścia, mam chipowane.
Moja Koza miała czipa i weterynarz stwierdził,że ten fakt wcale mi nie pomoże w jej odnalezieniu
No tak, musi trafić na kogoś z czytnikiem. U nas czytniki ma straż miejska, schronisko i duża lecznica (akurat moja). Więc szansa jest. Kotow, niestety, nie chipowałam - pewnie to rzeczywiście nie ma sensu. Dlatego myślę, o tej przywieszce dla Dżordża - wychodzącego. Niekoniecznie z imieniem, ale z numerem telefonu.
Dziś w nocy odszedł mój źrebak, był bardzo kochany, dzielny i do mnie bardzo przywiązany.Straciłam przyjaciela w tym małym zwierzaczku,
Każde "odejście" jest smutne, czy to żółw, czy króliczek, czy np psiak :(
To oczywiste. Ja kiedyś płakałam po rybce Weli. Ona była niesamowita i niepowtarzalna. Na nasz widok robiła salta z radości. Lubiła obserwować nas z akwarium. Kiedy odeszła zrobiliśmy jej pogrzeb. Potem były inne rybki, ale bez emocji z naszej strony odchodziły, może temu ,że było ich dość dużo.