Mazurki - ciastka mojej mamy
-
Stopień trudności
Średnio trudny
Składniki:
1 szklanka kwaśnej, gęstej śmietany
15 dag smalcu
15 dag margaryny
cukier wanilinowy
3 żółtka
4 dag drożdży
około 75 dag mąki
łyżka cukru
marmolada (najlepiej, ale może też ostatecznie być bardzo gęsty dżem, tylko broń Boże „sklepowy” lub własnej produkcji z żelfixem lub jemu podobnym składnikiem, bo podczas pieczenia wypłynie z ciastek)
15 dag smalcu
15 dag margaryny
cukier wanilinowy
3 żółtka
4 dag drożdży
około 75 dag mąki
łyżka cukru
marmolada (najlepiej, ale może też ostatecznie być bardzo gęsty dżem, tylko broń Boże „sklepowy” lub własnej produkcji z żelfixem lub jemu podobnym składnikiem, bo podczas pieczenia wypłynie z ciastek)
Opis:
Odkąd sięgnę pamięcią, zawsze piekła je moja mama (a teraz też i ja) na Wielkanoc. Nigdzie poza moim domem nie jadłam i nie widziałam takich ciastek. Oczywiście mam świadomość, że z podobnego ciasta pieczone są rogaliki, ale ja z tego przepisu rogalików nie piekłam.
· Drożdże, łyżkę cukru, łyżkę mąki i około dwóch łyżek śmietany wymieszać i pozostawić do wyrośnięcia.
· Wymieszać dłońmi prawie całą podaną ilość mąki z tłuszczem (nie roztapiać),dodać żółtka, resztę śmietany, cukier wanilinowy, wyrośnięty zaczyn.
· Zagnieść dość miękkie ciasto (to zależy od mąki, stąd wzięło się „prawie całą podaną ilość”, można ratować się dodaniem śmietany), szybko, tylko do dokładnego połączenia składników.
· Podzielić ciasto na 3-4 kule, włożyć do woreczków foliowych, wycisnąć z nich powietrze, zawiązać je na samym brzegu i włożyć do lodówki (pamiętam, kiedy rodzice kupili pierwszą lodówkę - wcześniej mama ciasto chłodziła w wiadrze z bardzo zimną wodą). Tam niech ciasto sobie rośnie około dwóch godzin. Najczęściej robię ciastka z podwójnej lub potrójnej porcji, więc bywa, że ostatnie kule czekają na swoją kolej nawet do 4 godzin.
· Gotowość do wałkowania można poznać po tym, że kule wyraźnie popękały, a folia sprawia wrażenie nadmuchanych, mniej lub bardziej, baloników.
· Wałkujemy placki o grubości około 3 milimetrów, jak najoszczędniej pomagając sobie przy tym mąką. Lepiej, by placki były ciut grubsze niż cieńsze.
· Tniemy nożem, a najlepiej radełkiem, na pasy szerokości około 8 cm, każdy smarujemy na całej długości na środku marmoladą, niezbyt grubo.
· Pasy składamy na pół, oczywiście marmoladą do środka, przyciskamy dłonią zdecydowanie, ale tak, by marmolada nie opuściła wnętrza. No i kroimy „grzebienie” o długości ok. 8 cm, które lekko wyginamy, układamy ciasno (nie rosną na boki) na natłuszczonej blasze, przez 15-20 minut pozwalamy im wyrosnąć, niczym nie smarujemy i wkładamy do gorącego piekarnika na około 15 minut.
Moje mazurki pieką się właśnie tyle czasu, w piekarniku z termoobiegiem i grzaniem od dołu w temp. 200oC (tak było, gdy miałam poprzednią
kuchenkę - obecnie 150oC góra-dół i bez termoobiegu). Z podanej porcji otrzymuję około 4 blaszek o wymiarach 24 cm x 35 cm. Podczas pieczenia mogą się „otwierać”, ale później wracają do właściwego wyglądu.
Warunkiem sukcesu jest, by nie piekły się zbyt długo, no i żeby wyjąć je z piekarnika wtedy , gdy sprawiają wrażenie lekko niedopieczonych i za mało przyrumienionych.
Podaje się je posypane (lub też nie) cukrem pudrem, a nie posypane świetnie się przechowują owinięte folią nawet dłużej niż tydzień. Oczywiście najsmaczniejsze są zaraz po upieczeniu...
Opis jest dość długi i może zniechęcać, ale jest wynikiem moich doświadczeń, więc chciałabym, abyście nie popełnili moich błędów i za pierwszym razem byli zadowoleni z efektu swojej pracy.
· Drożdże, łyżkę cukru, łyżkę mąki i około dwóch łyżek śmietany wymieszać i pozostawić do wyrośnięcia.
· Wymieszać dłońmi prawie całą podaną ilość mąki z tłuszczem (nie roztapiać),dodać żółtka, resztę śmietany, cukier wanilinowy, wyrośnięty zaczyn.
· Podzielić ciasto na 3-4 kule, włożyć do woreczków foliowych, wycisnąć z nich powietrze, zawiązać je na samym brzegu i włożyć do lodówki (pamiętam, kiedy rodzice kupili pierwszą lodówkę - wcześniej mama ciasto chłodziła w wiadrze z bardzo zimną wodą). Tam niech ciasto sobie rośnie około dwóch godzin. Najczęściej robię ciastka z podwójnej lub potrójnej porcji, więc bywa, że ostatnie kule czekają na swoją kolej nawet do 4 godzin.
· Gotowość do wałkowania można poznać po tym, że kule wyraźnie popękały, a folia sprawia wrażenie nadmuchanych, mniej lub bardziej, baloników.
· Wałkujemy placki o grubości około 3 milimetrów, jak najoszczędniej pomagając sobie przy tym mąką. Lepiej, by placki były ciut grubsze niż cieńsze.
· Tniemy nożem, a najlepiej radełkiem, na pasy szerokości około 8 cm, każdy smarujemy na całej długości na środku marmoladą, niezbyt grubo.
· Pasy składamy na pół, oczywiście marmoladą do środka, przyciskamy dłonią zdecydowanie, ale tak, by marmolada nie opuściła wnętrza. No i kroimy „grzebienie” o długości ok. 8 cm, które lekko wyginamy, układamy ciasno (nie rosną na boki) na natłuszczonej blasze, przez 15-20 minut pozwalamy im wyrosnąć, niczym nie smarujemy i wkładamy do gorącego piekarnika na około 15 minut.
Moje mazurki pieką się właśnie tyle czasu, w piekarniku z termoobiegiem i grzaniem od dołu w temp. 200oC (tak było, gdy miałam poprzednią
kuchenkę - obecnie 150oC góra-dół i bez termoobiegu). Z podanej porcji otrzymuję około 4 blaszek o wymiarach 24 cm x 35 cm. Podczas pieczenia mogą się „otwierać”, ale później wracają do właściwego wyglądu.
Warunkiem sukcesu jest, by nie piekły się zbyt długo, no i żeby wyjąć je z piekarnika wtedy , gdy sprawiają wrażenie lekko niedopieczonych i za mało przyrumienionych.
Podaje się je posypane (lub też nie) cukrem pudrem, a nie posypane świetnie się przechowują owinięte folią nawet dłużej niż tydzień. Oczywiście najsmaczniejsze są zaraz po upieczeniu...
Opis jest dość długi i może zniechęcać, ale jest wynikiem moich doświadczeń, więc chciałabym, abyście nie popełnili moich błędów i za pierwszym razem byli zadowoleni z efektu swojej pracy.