Jakich ilości proszku do pieczenia używacie średnio na 100g mąki?
Wyjaśnię, skąd moje pytanie - już dawno zauważyłam, że źle znoszę wypieki ze zbyt dużą ilością proszku - pozostawiają nieprzyjemny szczypiący posmak na języku i wrażenie cierpnięcia zębów i dziąseł.
Piekąc np. ciasteczka typu pieguski bez śmietany, z użyciem całych jajek, sypię 1 lekko czubatą łyżeczkę proszku na 450g mąki. Ale... no właśnie, z ciekawości przejrzałam sporo przepisów i... o zgrozo, zauważyłam, że w wielu z nich używa się 1 łyżeczki proszku na 150g mąki. Ciasteczka na pewno będą pulchne i podziurkowane w przekroju, ale czy smaczne?
Smakują Wam ciasta i ciastka, do których dodaje się tak dużą ilość spulchniacza? I czy zauważyliście różnicę smaku wypieków, jeśli wybraliście proszek innej firmy niż zwykle?
Staram się nie piec niczego z proszkiem, bo mam odczucia podobne, jak Ty. I nieważne, ile tam tego proszku jest-wyczuję. Ulubione ciasteczka pieczone w domu, to magdalenki bazujące na dobrym ubiciu składników. Zero proszku. Toleruję w muffinkach sodę rozpuszczoną w maślance. Jeśli już musi powstać coś z proszkiem, to odrzucam od razu przepisy z zawartością powyżej 1,5 płaskiej łyżeczki lub 1 łyżki na 500 g mąki. Wiem, że ciasta, czy ciastka mogą nie wyjść tak pulchne i wyrośnięte, ale coś za coś. Mam zamiar poeksperymentować z kwaśnym winianem potasu, bo ponoć jest ciutkę zdrowszy, niż sam proszek, choć często wchodzi w jego skład.
Piecze okropnie.. i nie cierpie ciast z proszkiem.. nawet gdy jakies robie, ktore ma w przepisie proszek redukuje jego ilosc na swoja odpowiedzialnosc. Ciekawà kompozycje tworzy mieszanka proszku do pieczenia i drozdzy. Mam taki przepis, nie wyczuwa sie potem ani jednego ani drugiego dodatku. http://wielkiezarcie.com/recipe45180.html http://wielkiezarcie.com/recipe37481.html
Staram się używać jak najmniejsze ilości proszku do pieczenia, trudno mi powiedzieć ile na 100 g mąki, ale np. na ciasto ucierane z 500 g mąki dodaję dwie płaskie łyżeczki / moje łyżeczki są małe i płytkie/. Różnica w smaku wypieków przy użyciu różnych proszków jest duża. Jak tylko mogę korzystam z proszku z Niemiec, jak nie mam, to naszego doktora E.
Ja też mam awersję do używania dużej ilości proszku do pieczenia. Czasami posmak proszku do pieczenia zabija cały smak ciasta. Z tego powodu nigdy nie kupuję gotowych mieszanek ciast do pieczenia w domu. Wolę sodę, z którą też nie można przesadzać , bo ciasto ciemnieje. Pyszne są wypieki na amoniaku, ale śmierdzi w domu wiadomo czym. Drożdze teraz preferuję wyłącznie suszone, są bardzo proste w użyciu no i ciasto nie wymaga dłuuugiego wyrabiania. Ja także zwracam uwagę w przepiscie na ilość proszku do pieczenia, jeżeli jest go dużo to se odpuszczam. Poza tym proszek do pieczenia niektórzy używają do prania, ponoć ma właściwości wybielające. A właśnie w Polsce się kupuje proszek do pieczenia w torebkach, które potem się czasami poniewierają po kuchni. Ja tutaj kupiłam piękną puszkę proszku do pieczenia i mam spokój już od roku. A ponieważ dużo go nie używam to nawet połowy nie zużyłam.
Piecze w język i to bardzo:) zaraz wyczuję jak jest za dużo proszku do pieczenia, bo mam straszną zgagę. Córka stara się nie dawać dużo proszku do pieczenia do ciast.
Do biszkoptu nie potrzeba proszku. Wystarzy dobrze ubić i pieknie wyrośnie. Ja osobiście nigdy nie dodawałam proszku do biszkopta. Różnica w wyrośnięciu tkwi w jakości jajek. Ze sklepoowych jest trochę mniej wyrośnięty. Z wiejskich jajek poprostu puch!
Zgadzam się z Tobą.Wprawdzie biszkopt na torty piekłam bardzo rzadko,ale rolady,swego czasu,dość często i nigdy nie dodawałam proszku.Tyle,ze zawsze na "swojskich"jajkach.
On był i płaski (właściwie cienki,bo płaski,to raczej kształt),bo wykładany cienką warstwą na blaszce, i puchaty,a jednocześnie sprężysty,(gdyż "puchaty" to wg mnie to samo,co wyrośnięty,oprócz tego żółciutki,bez żadnych sztucznych barwników..Piekłam go wg bardzo podobnego przepisu,co na tort..
Oczywiście masz rację. Jednak ja jestem wygodna i nie ubijam osobno białek, tylko od razu daję całe jaja, dlatego dodaję do nich płaską łyżeczkę proszku, tak na wszelki wypadek.
Masz rację z tym smakiem i szczypaniem. Jestem bardzo uwrażliwiona na smaki potraw i proszek wyczuję od razu. Nigdy nie przesadzam. Ograniczam do minimum
Podepnę się pod Twój post, choć pytanie będzie ogólne: a nie zdarzają się Wam od czasu do czasu wpadku? A to się jednak sypnie za dużo, bo po łyżeczkę nie chce się sięgać... albo wsypie się na oko, myśląc że już starczy, a potem najdzie jakaś durna czartopędna wątpliwość i się dosypie ciut jeszcze, a potem żałuje... Albo jakaś mała łapa pomagiera kuchennego napsoci i już nie wiadomo, ile w sumie odmierzyliście :)
Mnie osobiście nie zdarzają się takie wpadki.Proszek odmierzam zawsze małą łyżeczką i prawie z aptekarską dokładnością nabieram potrzebną ilość prochu:) .Jedynie raz jeden popełniłam gafę i nie dodałam wcale, ale ciasto i tak zostało zjedzone. Przytwardawe i zbite, ale .....:)))
Mnie akurat duża ilość proszku nie piecze w język, ale mam po nim potworną zgagę . Nie kupuję ciast w proszkach , bo jest tam mnóstwo polepszaczy i spulchniaczy. . Bardzo lubię ciasta z amoniakiem. Co do firmy, to zazwyczaj kupuję produkty oetkera . Ostatnio kupiłam olejek rumowy do ciasta delecty. Coś strasznego zapachu rumowego w niczym nie przypominał. Całe ciasto dla mnie było strasznie pachnące!!!, dobrze że chociaż gościom smakowało. Albo byli bardzoooo mili, hm...
A nie uważacie, że proszek, soda, to taka niepotrzebna asekuracja dla osób, które się boją, że ciasto nie wyjdzie? Ja jak nie wiedziałam, że ciasto tylko z wymieszanych składników bez proszku też wychodzi np. muffiny, far breton itp. to dodawałam zawsze szczyptę więcej. Efekt - zepsuty smak, który mnie nie przeszkadzał, a teraz wyczuwam. Teraz staram się dodawać tylko szczyptę, co najwyżej łyżeczkę (też ze strachu :)), ale coraz częściej odważam się nie dodawać wcale. A już biszkopt z proszkiem czy sodą to dla mnie zbrodnia!!! Kiedyś tak nie było. To była czysta niewiedza, bo tak jak mówicie - wystarczy ubić żółtka, na koniec dodać ubite białka, wodę mineralną gazowaną zamiast zwykłej ew. piwo do wytrawnych ciast, czasem żółtka z łyżką octu połączyć (albo cytryną), dobrze wszystko napowietrzyć i ciasto jest puszyste!
Zastanawiam się, jak się kiedyś piekło czy gotowało bez chemicznych wspomagaczy w stylu proszku do pieczenia, wegety, olejków do ciast ... Z tego co ogólnie czytałam, np. przed wojną użwano już maggi. Przydałaby się jakaś bardzo stara książka kucharska :)
Więc Rzepicha żona Piasta nie miała> cukru, pieprzu, kawy, herbaty, kakao, czekolady, wanilii, migdałów, rodzynków, żółtego sera, ziemniaków, ryzy, fasoli, pomidorów, papryki, kalafiorów, kalarepy, sałaty, kukurydzy, pomarańcz, cytryn i innych owoców południowych, wina i wódki.
Miała jednak wcale dużo. dostatek mięsa, wołowiny, wieprzowiny, dziczyzny, ptactwa, ryby, grzyby (choć podobno nie były popularne) jaja, mleko, twaróg, śmietanę, masło, olej lniany i smalec, mąkę pszenną i żytnią, kaszę (gryczaną, pszenną, jęczmienną) proso, miód, mak, jabłka, śliwki, wiśnie i czereśnie, gruszki, jagody leśne, rzepę, kapustę, buraki, ogórki, marcehw, cebulę, groch, bób, soczewicę i wiele ziół przyprawowych ( a także sól) . No i piwo..
W IX i X wielu dzięki piecom kopułkowycm zaczeły się pojawaić chleby na zakwasie, będące przez długie lata chlubą polskiej kuchni. Do X wielu uzywano nastepujących przypraw> cebuka, czosnek, koper, mięta, kminek, jałowiec, lebiodka (dzis zwana oregano), biedrzeniec (dzis anyż), kolendra, gorczyca, babka, liście wiśniowe i dębowe.
Jako ciekawostkę dodam,że mleko piły małe dzieci, a reszta lekkie piwa, miody a nigdy wodę. Woda według naszych przodków powodowała różne choroby.
Ja te informacje zaczerpnełam z książki pt. Przy polskim stole. Jeśli chcesz mogę poszukac jeszcze ciekawych fragmentów.
No i widac,ze nasi przodkowie mieli urozmaicone ''menu''. Tyle,co do piwa i wody,czytalam ( a poniewaz czytam sporo,nie podam teraz zrodla),ze woda sluzyla jednak do picia- nizszym stanom.Tzw wyzsze uzywaly jej do mycia,a pily glownie piwo ( o roznej mocy).
W mojej książce napisano, Od X wieku na stołach najwy zszych dostojników pojaiwało się przywożone z zagranicy wino, na dworach pito też miód sycony. Reszta poddanych zadowalała się piwem, zawierająccym bardzo niewiele alkoholu. Napój też pili również możni, był on po prostu używany przez wszystkich, ponieważ wodę uznaną za szkodliwą, mleka zas dawano głównie dzieciom. Oczywiście , to że tak napisała Krystyna Bockenheim nie jest wyrocznią. Może to zależało od regionu Polski. Teraz też nasza woda z kranów nie jest zbytnio do picia.
Pewnie, bardzo chętnie poczytam jeszcze :) chociaż miałam na myśli czasy najdalej XIX wiek ;) Bo z mięsami to u nas krucho... Chleb na zakwasie od jakiegoś czasu zaczęłam piec, używam też wymienionych przypraw poza liściami babki, wiśni i dębu (ale wszystko przede mną). Najbardziej ciekawią mnie konkretne przepisy, np na zupy :)
Przypomniało mi się właśnie, jak się poryczałam czytając w jakimś artykule o menu chłopów pańszczyźnianych - plackach ziemniaczanych ze zgniłych ziemniaków...
Ja w Polsce mam książkę z autentycznymi starymi przepisami zarówno z dworów polskich jak i z chłopskich chałup. Ja dopiero pod koniec czerwca będę tam. Teraz znalazłam gramatkę czyli faramuszkę. Jest to postna zupa piwna. Litr jasnego piwa zagotować z kminkiem , mękiszem z 2 bułek lub ćwiartki jasnego chleba, łyżką masła, 4 płaskimi łyżkami cukru i sczypty soli. Przetrzeć , ewentualnie dalać wody,jeśli jest zbyt intensywna w smaku.
A teraz trzymajcie się mocno!!!
kaplon pieczony aby ze stołu zleciał.
Upoić go wódką albo winem dobrze, a potem oblac go mocną wódką, aby się lepiej pierze z niego dało oblać. Potem ułożyszy mu skrzydła i nogi do pieczenia, połozyc go na roście grewnainym z daleka od ognia. A gdy już sie dobrze przyrumieni, zyngować młodym masłem i dać na stół. A gdy go cokolwiek dotknie widelcami, poderwie się i skoczy ze stołu, z wielkim podziwianiem gości.
Znalazłam inne też mało esetyczne i humanitarne przepisy, ale może nie przed nocą?
o matko kochana... chyba zaraz sprawdzę od kiedy działa towarzystwo opieki nad zwierzętami Ja czaję się na książkę Monatowej ale na razie dużo za nią chcą.
A wiesz, jak przeczytałam o zupie piwnej, to od razu skojarzyłam, jak ktoś pisał, że teraz piwo robi się w kilknaście godzin... Wszystko schodzi na psy
Z chęcią bym założyła taki wątek, ale mam nadzieję ,że wiele z Was będzie mnie wspierać. Mam pomysł,żeby podzielić ten temat,na okresy historyczne i regiony. Bo przecież kuchnia śląska ma się nijak do kuchni kaszubskiej. W domu w Polsce mam wiele przepisów dawnych. Ba mam nawet książkę z przepisami z Lwowa. Kuchnia żydowska też jest bardzo ciekawa. Co to znaczy np. jedzenie koszerne. Ale kuczhnia to nie tylko gotowanie to sposób jego podawania i kosnumowania. Temat wielka rzeka!!!
Możesz coś dorzucić,z pewnością niejedną osobę to zaineresuje.Co do stosowania ziół jako przyprawy,nie jesteśmy wcale takimi znawcami i nie odkrywamy przysłowiowej Ameryki. Wg wykopalisk archeologicznych i żródeł pisanych (a te ostatnie można traktować jako zarówno poradniki ziołolecznictwa,uprawy roślin,jak i pierwowzory książek kucharskich),zioła są stosowane od wielu tysięcy lat. Młodsza epoka kamienia (wg wykopalisk)-kminek,arcydzięgiel,mak,pasternak. Babilon,ok 700 lat p.n.e.-szafran,fenkuł,tymianek,kminek,sezam,kardamon,koper,czosnek,cebula,kolendra. Babilon handlował przyprawami na dużą skalę. Pierwsza (?)praca o uprawie ziół w ogrodach-król asyryjskiMerodach Baladan (ósmy wiek p.n.e.)-opisuje ok 60 gatunków roślin leczniczych i przyprawowych. Chiny-ok 2700 lat p.n.e.-używano mieszanek przyprawowych-dokument-praca napisana przez cesarza Chennunga. Indie-pieprz od kilku tysięcy lat,wg żródeł pisanych z 9 wieku p.n.e.-ok 600 gatunków roślin i przypraw. Egipt-papirus datowany na 1500 lat p.n.e-opisuje choroby,rośliny lecznicze,zawiera ok 800 przepisów potraw z użyciem ziół (czyż nie jest to książka kucharska?).Przykłady:kminek,kolendra,tatarak,cynamon,sezam,mięta,szafran,anyż,gorczyca,piołun. Starożytna Grecja-anyż,kminek,fenkuł,kolendra,mięta,pietruszka,majeranek,liść laurowy,tymianek,szafran,czosnek.Również droższe-pieprz,cynamon,imbir. Z Grecji "moda"na przyprwy dotarła do Rzymu. Pieprz dotarł z Indii wraz z Aleksandrem Wielkim-trzeci wiek p.n.e. Wraz z Krzyżowcami (11 w.n.e.) przybyły np gałka muszkatołowa,gożdziki,kardamon. Marco Polo,opisuje m.in sezam i olej sezamowy,imbir,cynamon,gożdziki,gałkę muszkatołową,pieprz.(Chiny) Dzięki zainteresowaniu,jakie wzbudziły jego dzienniki,zorganizowano wiele wypraw w poszukiwaniu przypraw,m.in.Krzysztof Kolumb. Itd,itp.,tak więc mamy się od kogo uczyć.
Mam identycznie :) ( z ta róznicą, ze nie umiem jeszcze piec biszkopta :P ) Też mi się wydawało, ze bez proszku nie wyjdzie i też mi się sypało ciut więcej, a teraz nie daję wcale, a najmniejszą ilośc wyczuwam jako piekącą na języku. Identycznie z margaryną, kiedyś mi nie sprawiało różnicy, teraz czuję w każdym wypieku i grzecznie dziekuję za poczęstunek z margaryna choćby w tle... Tak samo, jak wyczuwam kostki bulionowe dodawane do potraw, makę, która czyni smak sosu prostackim ( jakakolwiek mąka- ziemniaczna, kukurydziana, czy pszenna), jak umiem wyczuć językiem dodatek vegety, o której całkowicie zapomniałam już.
Agik,ja też myślałam,że nie umiem.Raptem może kilkanaście razy w życiu,ale upiekłam.Tak,jak niektórzy boją się ciasta drożdżowego,a jest bardzo łatwe (jedynie przestrzegać temperatury składników). Ja jeszcze czasem dodaję vegetę czy mąkę,ale z pewnością rzadziej,niż kiedyś,gdyż stosuję sporo naturalnych przypraw czy inne zagęszczacze ( choćby zmiksowane warzywa).Solę niewiele i wcale nie odczuwamy jej braku.Mam tylko problem np z kupnymi wędlinami.Większość jest tak przesolona,że nawet,gdy są jeszcze inne przyprawy,sól wszystko tłamsi.No cóż,sól jest tania,a po co mają się wysilać,jeśli klient kupi.Ten,który nie jadł nigdy porządnego wyrobu,nie odczuje różnicy.Reklamowałam kiedyś w sklepie roladę boczkową (wyjątkowo kupiłam już przyprawioną,do pieczenia,gdyż znajoma sprzedawczyni rozpływała się z zachwytu,jaka jest smaczna).Okazało się,że była tak przesolona,aż się gorzko robiło.Nie dała się zjeść nawet w kanapce,z dodatkami.Odesłano mnie z kwitkiem,że soli wcale nie czuć.Cóż,niektórym trudno pozbyć się przyzwyczajeń.
Ja nie znoszę zup na kostkach rosołowych. Ja te kostki czasami używam jedynie jako przyprawy. A zupy gotuję na tym co mi pozostanie z rozkrojania szynki. U mnie nic się nie marnuje. Na kościach gotuję delikatniejsze zupy, a na skórze np. grochówkę i inne ciężkie zupska. Kiedyś mogłam kupować wieprzowe żeberka w dużych ilościach, co to były za zupki!!!!! Teraz jakoś zgineły ze sklepów. Taka zupa jest dopiero pożywna , zdrowa i smaczna!!!! A wędliny , ja czasami wolę popczciwy kotlet mielony pokrojony ciekno na kanapkę. Pachnie to ładnie i jak smakuje. Bo ja se nie przypominam ,żeby wędliny teraz ładnie pachniały, a raczej powinne?
Ja z tym biszkoptem to nie mam takiej cierpliwości jak mama - ona robi takie mega giganty i to właśnie o cierpliwość chodzi, bo nie można na raz dodawać dużej ilości mąki, bo wszystko klapnie.. No ja nie dodaję też nic sztucznego, mało soli, mało cukru. Kostki kiedyś wydawały mi się szybkim i smacznym rozwiązaniem. Teraz wyczuwam glutaminian w powietrzu - mój nos poznaje taki sos :):) A mnie telepie jak widzę te sosy z torebki! Albo sosy do sałatek, naleśniki z torebki?!... Nie dodaję nic do zup i sosów - naturalne najlepsze, ale trzeba umieć uzyskać intensywny sma - teraz to łatwizna i codzienność. Mąki dodaję sporadycznie - zasmażkę do sosu do gołąbków. Większość zagęszczam przez odparowanie, albo dodatkami typu owoce suszone (śliwki, żurawina, morele) lub świeże (jabłka), czasem mielone orzechy (migdały, włoskie), czy śmietana, serek topiony - zależy jaki i do czego ten sos. Awersji do margaryny nauczyła mnie mama, która wszystko zawsze na maśle robi. Ale wszystko to kwestia doświadczenia. Jak się nie wie jak coś uzyskach to sie szuka łatwych rozwiązań.
Jakich ilości proszku do pieczenia używacie średnio na 100g mąki?
Wyjaśnię, skąd moje pytanie - już dawno zauważyłam, że źle znoszę wypieki ze zbyt dużą ilością proszku - pozostawiają nieprzyjemny szczypiący posmak na języku i wrażenie cierpnięcia zębów i dziąseł.
Piekąc np. ciasteczka typu pieguski bez śmietany, z użyciem całych jajek, sypię 1 lekko czubatą łyżeczkę proszku na 450g mąki. Ale... no właśnie, z ciekawości przejrzałam sporo przepisów i... o zgrozo, zauważyłam, że w wielu z nich używa się 1 łyżeczki proszku na 150g mąki. Ciasteczka na pewno będą pulchne i podziurkowane w przekroju, ale czy smaczne?
Smakują Wam ciasta i ciastka, do których dodaje się tak dużą ilość spulchniacza? I czy zauważyliście różnicę smaku wypieków, jeśli wybraliście proszek innej firmy niż zwykle?
Staram się nie piec niczego z proszkiem, bo mam odczucia podobne, jak Ty. I nieważne, ile tam tego proszku jest-wyczuję.
Ulubione ciasteczka pieczone w domu, to magdalenki bazujące na dobrym ubiciu składników. Zero proszku.
Toleruję w muffinkach sodę rozpuszczoną w maślance.
Jeśli już musi powstać coś z proszkiem, to odrzucam od razu przepisy z zawartością powyżej 1,5 płaskiej łyżeczki lub 1 łyżki na 500 g mąki. Wiem, że ciasta, czy ciastka mogą nie wyjść tak pulchne i wyrośnięte, ale coś za coś.
Mam zamiar poeksperymentować z kwaśnym winianem potasu, bo ponoć jest ciutkę zdrowszy, niż sam proszek, choć często wchodzi w jego skład.
Piecze okropnie.. i nie cierpie ciast z proszkiem.. nawet gdy jakies robie, ktore ma w przepisie proszek redukuje jego ilosc na swoja odpowiedzialnosc.
Ciekawà kompozycje tworzy mieszanka proszku do pieczenia i drozdzy. Mam taki przepis, nie wyczuwa sie potem ani jednego ani drugiego dodatku.
http://wielkiezarcie.com/recipe45180.html
http://wielkiezarcie.com/recipe37481.html
Staram się używać jak najmniejsze ilości proszku do pieczenia, trudno mi powiedzieć ile na 100 g mąki, ale np. na ciasto ucierane z 500 g mąki dodaję dwie płaskie łyżeczki / moje łyżeczki są małe i płytkie/.
Różnica w smaku wypieków przy użyciu różnych proszków jest duża. Jak tylko mogę korzystam z proszku z Niemiec, jak nie mam, to naszego doktora E.
Ciekawe! A co mają w składzie te proszki? Podobno proszek = soda
Ja też mam awersję do używania dużej ilości proszku do pieczenia. Czasami posmak proszku do pieczenia zabija cały smak ciasta. Z tego powodu nigdy nie kupuję gotowych mieszanek ciast do pieczenia w domu. Wolę sodę, z którą też nie można przesadzać , bo ciasto ciemnieje. Pyszne są wypieki na amoniaku, ale śmierdzi w domu wiadomo czym. Drożdze teraz preferuję wyłącznie suszone, są bardzo proste w użyciu no i ciasto nie wymaga dłuuugiego wyrabiania. Ja także zwracam uwagę w przepiscie na ilość proszku do pieczenia, jeżeli jest go dużo to se odpuszczam. Poza tym proszek do pieczenia niektórzy używają do prania, ponoć ma właściwości wybielające. A właśnie w Polsce się kupuje proszek do pieczenia w torebkach, które potem się czasami poniewierają po kuchni. Ja tutaj kupiłam piękną puszkę proszku do pieczenia i mam spokój już od roku. A ponieważ dużo go nie używam to nawet połowy nie zużyłam.
Piecze w język i to bardzo:) zaraz wyczuję jak jest za dużo proszku do pieczenia, bo mam straszną zgagę.
Córka stara się nie dawać dużo proszku do pieczenia do ciast.
Zazwyczaj używam 1 łyczeczkę proszku na 0.5 kg mąki, lub w przypadku biszkoptu na 6 jaj.
Przy większych ilościach też wyczuwam go w wypieku.
Zgadzam się z Tobą.Wprawdzie biszkopt na torty piekłam bardzo rzadko,ale rolady,swego czasu,dość często i nigdy nie dodawałam proszku.Tyle,ze zawsze na "swojskich"jajkach.
Biszkopt na rolade to ma byc akurat plaski a nie puchaty ;)
On był i płaski (właściwie cienki,bo płaski,to raczej kształt),bo wykładany cienką warstwą na blaszce, i puchaty,a jednocześnie sprężysty,(gdyż "puchaty" to wg mnie to samo,co wyrośnięty,oprócz tego żółciutki,bez żadnych sztucznych barwników..Piekłam go wg bardzo podobnego przepisu,co na tort..
To będzie OT, ale nie mogę się powstrzymać - Glumandziu - jest piątek 13, a Tobie udało się wstrzelić w trzynasty post
Oczywiście masz rację.
Jednak ja jestem wygodna i nie ubijam osobno białek, tylko od razu daję całe jaja,
dlatego dodaję do nich płaską łyżeczkę proszku, tak na wszelki wypadek.
Masz rację z tym smakiem i szczypaniem. Jestem bardzo uwrażliwiona na smaki potraw i proszek wyczuję od razu. Nigdy nie przesadzam. Ograniczam do minimum
Podepnę się pod Twój post, choć pytanie będzie ogólne:
a nie zdarzają się Wam od czasu do czasu wpadku? A to się jednak sypnie za dużo, bo po łyżeczkę nie chce się sięgać... albo wsypie się na oko, myśląc że już starczy, a potem najdzie jakaś durna czartopędna wątpliwość i się dosypie ciut jeszcze, a potem żałuje... Albo jakaś mała łapa pomagiera kuchennego napsoci i już nie wiadomo, ile w sumie odmierzyliście :)
Wpadki nie zdarzają sie tylko temu kto nic nie robi.
Mnie akurat duża ilość proszku nie piecze w język, ale mam po nim potworną zgagę . Nie kupuję ciast w proszkach , bo jest tam mnóstwo polepszaczy i spulchniaczy. .
Bardzo lubię ciasta z amoniakiem.
Co do firmy, to zazwyczaj kupuję produkty oetkera . Ostatnio kupiłam olejek rumowy do ciasta delecty. Coś strasznego zapachu rumowego w niczym nie przypominał. Całe ciasto dla mnie było strasznie pachnące!!!, dobrze że chociaż gościom smakowało. Albo byli bardzoooo mili, hm...
Ja należę do asekurantów widocznie i nawet do biszkoptu dodaję proszek. No i jajka jedynie ze sklepu. Ale tak jak mama uczyła na czubku noża.
Zastanawiam się, jak się kiedyś piekło czy gotowało bez chemicznych wspomagaczy w stylu proszku do pieczenia, wegety, olejków do ciast ... Z tego co ogólnie czytałam, np. przed wojną użwano już maggi. Przydałaby się jakaś bardzo stara książka kucharska :)
Do gotowaniw na pewno używano zioła,a do pieczenia to nie wiem
Więc Rzepicha żona Piasta nie miała>
cukru, pieprzu, kawy, herbaty, kakao, czekolady, wanilii, migdałów, rodzynków, żółtego sera, ziemniaków, ryzy, fasoli, pomidorów, papryki, kalafiorów, kalarepy, sałaty, kukurydzy, pomarańcz, cytryn i innych owoców południowych, wina i wódki.
Miała jednak wcale dużo. dostatek mięsa, wołowiny, wieprzowiny, dziczyzny, ptactwa, ryby, grzyby (choć podobno nie były popularne) jaja, mleko, twaróg, śmietanę, masło, olej lniany i smalec, mąkę pszenną i żytnią, kaszę (gryczaną, pszenną, jęczmienną) proso, miód, mak, jabłka, śliwki, wiśnie i czereśnie, gruszki, jagody leśne, rzepę, kapustę, buraki, ogórki, marcehw, cebulę, groch, bób, soczewicę i wiele ziół przyprawowych ( a także sól) . No i piwo..
W IX i X wielu dzięki piecom kopułkowycm zaczeły się pojawaić chleby na zakwasie, będące przez długie lata chlubą polskiej kuchni.
Do X wielu uzywano nastepujących przypraw> cebuka, czosnek, koper, mięta, kminek, jałowiec, lebiodka (dzis zwana oregano), biedrzeniec (dzis anyż), kolendra, gorczyca, babka, liście wiśniowe i dębowe.
Jako ciekawostkę dodam,że mleko piły małe dzieci, a reszta lekkie piwa, miody a nigdy wodę. Woda według naszych przodków powodowała różne choroby.
Ja te informacje zaczerpnełam z książki pt. Przy polskim stole. Jeśli chcesz mogę poszukac jeszcze ciekawych fragmentów.
No i widac,ze nasi przodkowie mieli urozmaicone ''menu''.
Tyle,co do piwa i wody,czytalam ( a poniewaz czytam sporo,nie podam teraz zrodla),ze woda sluzyla jednak do picia- nizszym stanom.Tzw wyzsze uzywaly jej do mycia,a pily glownie piwo ( o roznej mocy).
W mojej książce napisano,
Od X wieku na stołach najwy zszych dostojników pojaiwało się przywożone z zagranicy wino, na dworach pito też miód sycony. Reszta poddanych zadowalała się piwem, zawierająccym bardzo niewiele alkoholu. Napój też pili również możni, był on po prostu używany przez wszystkich, ponieważ wodę uznaną za szkodliwą, mleka zas dawano głównie dzieciom.
Oczywiście , to że tak napisała Krystyna Bockenheim nie jest wyrocznią. Może to zależało od regionu Polski. Teraz też nasza woda z kranów nie jest zbytnio do picia.
Pewnie, bardzo chętnie poczytam jeszcze :) chociaż miałam na myśli czasy najdalej XIX wiek ;) Bo z mięsami to u nas krucho...
Chleb na zakwasie od jakiegoś czasu zaczęłam piec, używam też wymienionych przypraw poza liściami babki, wiśni i dębu (ale wszystko przede mną).
Najbardziej ciekawią mnie konkretne przepisy, np na zupy :)
Przypomniało mi się właśnie, jak się poryczałam czytając w jakimś artykule o menu chłopów pańszczyźnianych - plackach ziemniaczanych ze zgniłych ziemniaków...
Ja w Polsce mam książkę z autentycznymi starymi przepisami zarówno z dworów polskich jak i z chłopskich chałup. Ja dopiero pod koniec czerwca będę tam.
Teraz znalazłam gramatkę czyli faramuszkę.
Jest to postna zupa piwna. Litr jasnego piwa zagotować z kminkiem , mękiszem z 2 bułek lub ćwiartki jasnego chleba, łyżką masła, 4 płaskimi łyżkami cukru i sczypty soli. Przetrzeć , ewentualnie dalać wody,jeśli jest zbyt intensywna w smaku.
A teraz trzymajcie się mocno!!!
kaplon pieczony aby ze stołu zleciał.
Upoić go wódką albo winem dobrze, a potem oblac go mocną wódką, aby się lepiej pierze z niego dało oblać. Potem ułożyszy mu skrzydła i nogi do pieczenia, połozyc go na roście grewnainym z daleka od ognia. A gdy już sie dobrze przyrumieni, zyngować młodym masłem i dać na stół. A gdy go cokolwiek dotknie widelcami, poderwie się i skoczy ze stołu, z wielkim podziwianiem gości.
Znalazłam inne też mało esetyczne i humanitarne przepisy, ale może nie przed nocą?
o matko kochana... chyba zaraz sprawdzę od kiedy działa towarzystwo opieki nad zwierzętami Ja czaję się na książkę Monatowej ale na razie dużo za nią chcą.
A wiesz, jak przeczytałam o zupie piwnej, to od razu skojarzyłam, jak ktoś pisał, że teraz piwo robi się w kilknaście godzin... Wszystko schodzi na psy
O gramatce czytalam juz dawno,ale ...przepis na tego kaplona to po prostu horror.
A może założył/a byś taki wątek HISTORIA KUCHNI? Jestem bardzo ciekawa wypowiedzi.
Z chęcią bym założyła taki wątek, ale mam nadzieję ,że wiele z Was będzie mnie wspierać. Mam pomysł,żeby podzielić ten temat,na okresy historyczne i regiony. Bo przecież kuchnia śląska ma się nijak do kuchni kaszubskiej. W domu w Polsce mam wiele przepisów dawnych. Ba mam nawet książkę z przepisami z Lwowa. Kuchnia żydowska też jest bardzo ciekawa. Co to znaczy np. jedzenie koszerne. Ale kuczhnia to nie tylko gotowanie to sposób jego podawania i kosnumowania. Temat wielka rzeka!!!
Możesz coś dorzucić,z pewnością niejedną osobę to zaineresuje.Co do stosowania ziół jako przyprawy,nie jesteśmy wcale takimi znawcami i nie odkrywamy przysłowiowej Ameryki.
Wg wykopalisk archeologicznych i żródeł pisanych (a te ostatnie można traktować jako zarówno poradniki ziołolecznictwa,uprawy roślin,jak i pierwowzory książek kucharskich),zioła są stosowane od wielu tysięcy lat.
Młodsza epoka kamienia (wg wykopalisk)-kminek,arcydzięgiel,mak,pasternak.
Babilon,ok 700 lat p.n.e.-szafran,fenkuł,tymianek,kminek,sezam,kardamon,koper,czosnek,cebula,kolendra.
Babilon handlował przyprawami na dużą skalę.
Pierwsza (?)praca o uprawie ziół w ogrodach-król asyryjskiMerodach Baladan (ósmy wiek p.n.e.)-opisuje ok 60 gatunków roślin leczniczych i przyprawowych.
Chiny-ok 2700 lat p.n.e.-używano mieszanek przyprawowych-dokument-praca napisana przez cesarza Chennunga.
Indie-pieprz od kilku tysięcy lat,wg żródeł pisanych z 9 wieku p.n.e.-ok 600 gatunków roślin i przypraw.
Egipt-papirus datowany na 1500 lat p.n.e-opisuje choroby,rośliny lecznicze,zawiera ok 800 przepisów potraw z użyciem ziół (czyż nie jest to książka kucharska?).Przykłady:kminek,kolendra,tatarak,cynamon,sezam,mięta,szafran,anyż,gorczyca,piołun.
Starożytna Grecja-anyż,kminek,fenkuł,kolendra,mięta,pietruszka,majeranek,liść laurowy,tymianek,szafran,czosnek.Również droższe-pieprz,cynamon,imbir.
Z Grecji "moda"na przyprwy dotarła do Rzymu.
Pieprz dotarł z Indii wraz z Aleksandrem Wielkim-trzeci wiek p.n.e.
Wraz z Krzyżowcami (11 w.n.e.) przybyły np gałka muszkatołowa,gożdziki,kardamon.
Marco Polo,opisuje m.in sezam i olej sezamowy,imbir,cynamon,gożdziki,gałkę muszkatołową,pieprz.(Chiny)
Dzięki zainteresowaniu,jakie wzbudziły jego dzienniki,zorganizowano wiele wypraw w poszukiwaniu przypraw,m.in.Krzysztof Kolumb.
Itd,itp.,tak więc mamy się od kogo uczyć.
Mam identycznie :) ( z ta róznicą, ze nie umiem jeszcze piec biszkopta :P )
Też mi się wydawało, ze bez proszku nie wyjdzie i też mi się sypało ciut więcej, a teraz nie daję wcale, a najmniejszą ilośc wyczuwam jako piekącą na języku.
Identycznie z margaryną, kiedyś mi nie sprawiało różnicy, teraz czuję w każdym wypieku i grzecznie dziekuję za poczęstunek z margaryna choćby w tle...
Tak samo, jak wyczuwam kostki bulionowe dodawane do potraw, makę, która czyni smak sosu prostackim ( jakakolwiek mąka- ziemniaczna, kukurydziana, czy pszenna), jak umiem wyczuć językiem dodatek vegety, o której całkowicie zapomniałam już.
:)
Agik,ja też myślałam,że nie umiem.Raptem może kilkanaście razy w życiu,ale upiekłam.Tak,jak niektórzy boją się ciasta drożdżowego,a jest bardzo łatwe (jedynie przestrzegać temperatury składników).
Ja jeszcze czasem dodaję vegetę czy mąkę,ale z pewnością rzadziej,niż kiedyś,gdyż stosuję sporo naturalnych przypraw czy inne zagęszczacze ( choćby zmiksowane warzywa).Solę niewiele i wcale nie odczuwamy jej braku.Mam tylko problem np z kupnymi wędlinami.Większość jest tak przesolona,że nawet,gdy są jeszcze inne przyprawy,sól wszystko tłamsi.No cóż,sól jest tania,a po co mają się wysilać,jeśli klient kupi.Ten,który nie jadł nigdy porządnego wyrobu,nie odczuje różnicy.Reklamowałam kiedyś w sklepie roladę boczkową (wyjątkowo kupiłam już przyprawioną,do pieczenia,gdyż znajoma sprzedawczyni rozpływała się z zachwytu,jaka jest smaczna).Okazało się,że była tak przesolona,aż się gorzko robiło.Nie dała się zjeść nawet w kanapce,z dodatkami.Odesłano mnie z kwitkiem,że soli wcale nie czuć.Cóż,niektórym trudno pozbyć się przyzwyczajeń.
Ja nie znoszę zup na kostkach rosołowych. Ja te kostki czasami używam jedynie jako przyprawy. A zupy gotuję na tym co mi pozostanie z rozkrojania szynki. U mnie nic się nie marnuje. Na kościach gotuję delikatniejsze zupy, a na skórze np. grochówkę i inne ciężkie zupska. Kiedyś mogłam kupować wieprzowe żeberka w dużych ilościach, co to były za zupki!!!!! Teraz jakoś zgineły ze sklepów. Taka zupa jest dopiero pożywna , zdrowa i smaczna!!!! A wędliny , ja czasami wolę popczciwy kotlet mielony pokrojony ciekno na kanapkę. Pachnie to ładnie i jak smakuje. Bo ja se nie przypominam ,żeby wędliny teraz ładnie pachniały, a raczej powinne?