Artykuły

Ile potraw można 14 lutego podać w kształcie serduszka?

Ile potraw można 14 lutego podać w kształcie serduszka?

Teoretycznie wszystkie, ale wyłącznie na własne ryzyko. Oto przepis, jak doprowadzić wymarzoną drugą połowę do walentynkowego omdlenia.

Uwaga! Tekst jest przeznaczony wyłącznie dla osób pełnoletnich, pod groźbą uwięzienia autorki, czego mam cichą nadzieję, nikt z czytających sobie nie życzy!

Przede wszystkim zmuś wybrankę do rozpoczęcia obchodów święta dnia poprzedniego. O ile oczywiście jeszcze nie dzielicie wspólnego M, użyj wszelkich dostępnych środków perswazji, aby oblubienica spędziła z tobą również noc przed wiadomym wielkim świętem (nigdy za wiele walentynkowej litery „w”, najlepiej w kształcie serduszka). Kładąc się do łóżka, uśpij jej czujność, przywdziewając białą piżamę w niebieskie paski i naciągając na stopy brązowe skarpety frotte. Na dobranoc możesz przeczytać ukochanej „Odę do młodości” Mickiewicza (w tle wskazany podkład muzyczny w postaci „Ody do radości” Beethovena), chociaż może lepiej nie przesadzać, istnieje wszak dość nieszczęsna możliwość, że niedoszła kochanka ucieknie z wrzaskiem przez okno, wybijając szybę pięścią i nie zważając na wysokość, z jakiej zleci na trawnik. Ale wróćmy do scenariusza, w którym smętna dziewica tkwi w łożu nieco rozczarowana i odrobinę zaniepokojona psychicznym zdrowiem współczesnego mężczyzny. Dziarski ten młodzian powinien za wszelką cenę trwać na posterunku lekko podkapciałego pomyleńca aż do momentu zaśnięcia zrozpaczonej panny, prawdopodobnie wewnętrznie przekonanej, że spotkała na swej drodze największego nudziarza wszechczasów. Gdy tylko umęczona piękność zaśnie na dobre i przyśni się jej koszmar, a w nim ona w roli głównej spędzająca wieczór walentynkowy w restauracji, w której potrawy z serduszkiem serwują kelnerzy obleczeni w pasiaste piżamy rozchełstane na piersiach z wytatuowanym sercem, wkraczamy do akcji.

Po pierwsze wydobywamy z najgłębszych zakątków szuflad z bielizną balony w kształcie serduszek, nadmuchujemy je jak najszybciej helem, modląc się w duchu, aby żaden w trakcie tego niebezpiecznego procederu nie pękł. Gdy wszystkie będą lubieżnie kołysały gumowymi biodrami nad łóżkiem, przywiązujemy je do wezgłowia i rzucamy się do telefonu, aby zrealizować zamówienie w firmie catteringowej. Po 10 minutach sygnału zajętości ustawiamy w komórce opcję „ponów połączenie” i potykając się o własne stopy nie przyzwyczajone do innych niż syntetyczne skarpet, pędzimy do szafki, w której ukryliśmy bombonierę (koniecznie z czekoladkami w kształcie serduszka). Jeśli w wyniku nadmiernego podniecenia i zdenerwowania lub panującej ciemności nie możemy zlokalizować słodkości, przemieszczamy się w kierunku kolejnej szafki, w której na wszelki wypadek ukryliśmy zapasowe pudełko. Jeśli i tu nie znajdziemy walentynkowego niezbędnika, udajemy się do następnej skrytki, i tak dalej, i tak dalej... Może się przypadkiem zdarzyć, że pamiętamy miejsca złożenia wszystkich delikatesów, wówczas oczywiście wyciągamy je co do jednego i pieczołowicie obkładamy nimi śpiącą ukochaną.

Po uczynieniu tegoż, wyłazimy w skarpetach na balkon, na którym ukryliśmy wetknięte w wiadra pęki czerwonych róż (warto wcześniej metodycznie, po benedyktyńsku, pozbawić je kolców). Róże dzielimy na dwie kupy – jedną przystrajamy mieszkanie (można ewentualnie pomagać sobie latarką z telefonu komórkowego, wciąż z automatu ponawiającego połączenie do firmy catteringowej), z drugiej wykorzystujemy tylko płatki róż, które obrywamy do przygotowanej wcześnie ozdobnej kryształowej misy. Bezgłowe badyle wyrzucamy, a naczynie wypełnione po brzegi wonnościami odstawiamy na pierwszy lepszy mebel – będzie nam potrzebne dopiero następnego dnia rano.

Tymczasem zauważamy, że umęczona poleceniem „redial” komórka wysłała nam subtelną pipkającą informację o właśnie wyładowujących się bateriach. Zachowując resztki trzeźwości umysłu, żegnamy się z wygodnym planem dostarczenia pod drzwi frykasów w postaci mini kanapeczek w kształcie serduszka i pędzimy do kuchni. Otwieramy lodówkę i wyciągamy z niej co popadnie, aby przygotować menu na 14 lutego. Patrząc na leżące przed nami wieprzowe polędwiczki w towarzystwie truskawek, drożdży, parówek oraz serka waniliowego, układamy plan działania i bierzemy się do dzieła. Zanim przejdziemy do duszenia grzybów, przytomnie ustawiamy elektroniczną nianię obok łóżka wybranki, drugą stawiamy na kuchennym blacie. Gdyby ukochana podrażniona dochodzącymi z kuchni miłosnymi aromatami przedwcześnie się przebudziła, moglibyśmy na czas uśpić ją chloroformem, aby nie przeszkadzała w obróbce ingrediencyj.

Tak ubezpieczeni pociągamy solidny łyk nalewki wiśniowej z korkiem w kształcie serduszka i zabieramy się do dzieła, w myśli układając walentynkowe limeryki, aby nie uronić ani chwili z jakże cennego czasu, który nam pozostał. Krojąc, zagniatając, rozwałkowując, oczami wyobraźni widzimy jak w eleganckim garniturze:

podajemy na przystawkę walentynkowe serduszka doskonałych kształtów,

następnie serwujemy absolutnie romantyczną truskawkową zupę, obsypując talerz garścią płatków róż zaczerpniętych z kryształowej misy,

po tym zniewalającym każde kobiece podniebienie wstępie dumnie wnosimy danie główne w postaci doskonale wysmażonego mięsa w czekoladowym sosie,

prosząc, aby dano nam chwilę na przygotowanie deseru, częstujemy damę czekoladkami z jednej z bombonierek,

na koniec omdlewającej ze szczęścia i umazanej czekoladą kochance podtykamy różowiutkie romantyczne serniczki na zimno...

Zatopieni w marzeniach, z rękami po łokcie zanurzonymi w cieście drożdżowym nie zauważamy, że świt wpełzł niepostrzeżenie do mieszkania, oświetlając wgniecione w kuchenną terakotę truskawki oraz plasterki salami, które chcieliśmy użyć do przystawki.

Na chloroform jest oczywiście za późno. Tknięci impulsem, na łeb na szyję, nie wypuszczając z dłoni patelni z płonącymi wieprzowymi polędwiczkami, pędzimy w kierunku sypialni, zdzierając z siebie po drodze piżamę w paski. Mijając komodę, we wdzięcznym piruecie łapiemy kryształową misę z płatkami róż, z zamiarem obsypania nimi ukochanej. Bierzemy zamach, przypominając sobie jednak w połowie ruchu o konieczności włączenia kamery, specjalnie przygotowanej do uwiecznienia wielkopomnej chwili doskonałego uwiedzenia wybranki serca. Misa szybuje nad naszą głową, my radośnie wciskamy guzik „play” przybierając stosowną minę Rudolfa Valentino i odwracając się do obiektu naszego pożądania.

Ostatnią rzeczą, jaką widzimy są szeroko otwarte kobiece oczy wyrażające nie dające się opisać przerażenie oraz jej dłonie zaciskające się kurczowo na brzegu kołdry podciąganej konwulsyjnie pod szyję.

Padamy na łóżko w samych skarpetach, przysypywani miękko opadającymi płatkami czerwonych róż. Baloniki wesoło kołyszą się nad ciałami dwojga kochanków. Niezapomnianą chwilę uwiecznia sprzęt video-rtv najnowszej generacji.


Udanych walentynek życzy redakcja WŻ

Artykuł udostępniony przez:

Wkn
Przejdź do pełnej wersji serwisu